Pół godziny po północy po raz drugi tego wieczoru wróciłam do domu. Wcześniej odłożyłam na miejsce klucze od biura i wyszłam prosto przez frontowe drzwi. Dokumenty Klotyldy przylegały do mojego żołądka jak papierowy pas przeciw przepuklinie. Kiedy dotarłam na parking, nie było tam już eleganckiego, beżowego samochodu. Podeszłam do mojego volkswagena. Zanim wsunęłam się za kierownicę, wyjęłam spod ubrania kartki i schowałam je pod przednie siedzenie. Wyglądały okropnie; po bliskim kontakcie z moimi udami i żebrami były pogięte i miały pozaginane rogi. Przekręciłam kluczyk w stacyjce i wyjechałam z parkingu.
Po powrocie do domu obeszłam ostrożnie całe mieszkanie i upewniłam się, że wszystkie drzwi i okna są nadal zamknięte. Nie przestawałam myśleć o Tommym. Miałam wielką ochotę zagłębić się w przyniesione dokumenty, ale postanowiłam dać sobie na razie z tym spokój. Usiadłam przy biurku i zanotowałam na małych karteczkach kilka cennych informacji. Czułam się trochę dziwnie, czytając swoje wcześniejsze notatki na temat Purcella teraz, gdy wiedziałam już, że nie żyje. Nie miałam bowiem najmniejszych wątpliwości, że to jego ciało znaleziono za kierownicą mercedesa. Przy odrobinie dobrej woli można było sobie co prawda wyobrazić, że doktor podstawił ciało kogoś innego. W rzeczywistości nie było to łatwe, zwłaszcza w przypadku utonięcia, kiedy śladów nie da się zatrzeć. Patolog kryminalny nie potrzebowałby wcale dużo czasu, żeby porównać stan uzębienia i odciski palców, i w ten sposób poznać prawdziwą tożsamość ofiary.
Rozłożyłam karteczki na biurku, najpierw w porządku chronologicznym, a potem według kolejności przeprowadzanych rozmów. Nikt mi za to nie płacił, ale też nie zostałam oficjalnie zwolniona. Bezwiednie przetasowałam kartki, żeby sprawdzić, jaki to przyniesie rezultat. Był zawsze ten sam. Dow Purcell nie żył i obojętnie, czy sam odebrał sobie życie, czy też zginął zamordowany, pozostawił za sobą niezły bałagan. Trzy pytania nie dawały mi spokoju. Gdzie jest jego paszport i gdzie przepadło trzydzieści tysięcy dolarów? No i pozostawała jeszcze drobna, ale istotna sprawa skrytki pocztowej. Jeśli Dow nadal potajemnie z niej korzystał, dlaczego pytał Crystal, czy jeszcze ją wynajmuje?
O dziewiątej rano zadzwoniłam do Fiony. Oczywiście nie zastałam jej w domu. W pozostawionej wiadomości powiedziałam jej, że postaram się odnaleźć brakujące trzydzieści tysięcy dolarów i dałam do zrozumienia, być może całkiem słusznie, że za kradzież może być odpowiedzialny któryś z mieszkańców domu Crystal. Zaproponowałam, że popracuję nad tym jeszcze przez parę godzin, jeśli gotowa jest pokryć koszty. Miałam nadzieję, że Fiona nie oprze się pokusie pogrążenia Crystal lub kogoś równie drogiego jej sercu. A nawet jeśli nie, to zajmę się tym sama z czystej ciekawości. W tej robocie nie zawsze przecież chodzi tylko o pieniądze.
Nie minęło jeszcze południe, gdy załatwiłam w biurze wszystkie sprawy i odpowiedziałam na pozostawione mi wczoraj na sekretarce wiadomości. Jenniffer zadzwoniła, że jest chora, co oczywiście oznaczało, że wybiera się właśnie z kumplami do Los Angeles, żeby obejrzeć koncert swojego ulubionego zespołu. Powiedziała Jill, że wracając wczoraj do domu, wrzuciła do skrzynki przygotowaną do wysłania pocztę. Nie wątpiłam bynajmniej w jej zapewnienia, ale z czystej ciekawości usiadłam na jej krześle i zaczęłam przeszukiwać biurko. W dolnej szufladzie znalazłam stos listów przygotowanych do wysłania jeszcze przed tygodniem, a wśród nich moje rachunki z przyklejonymi świeżo znaczkami. Szybko sypnęłam sprawę Idzie Ruth, która ostro zaklęła i przysięgła uroczyście, że powie o wszystkim Lonniemu i Johnowi. W efekcie Jenniffer wyleci z hukiem z biura.
Tymczasem zebrałam swoją pocztę do pudełka i sama wrzuciłam do skrzynki. Ciekawe, kiedy Richard Hevener dostanie mój list i jak zareaguje na wieść, że nie może zrealizować mojego czeku. Ma chłopak pecha. Powinien był to zrobić jeszcze tego samego dnia. Z poczty skierowałam się na posterunek policji w nadziei, że uda mi się tam złapać detektywa Odessę, zanim wyjdzie na lunch. Niestety, wyszedł razem z innym detektywem pięć minut przed moim przyjściem. Zapytałam oficera dyżurnego, gdzie mogli się udać.
– Prawdopodobnie do Del Mar. Często tam chodzą. A jeśli nie, proszę spróbować przy okienku w Arcade. Czasami kupują tam kanapki i zjadają przy biurku.
Położyłam przed nim swoją wizytówkę.
– Dzięki. Jeśli nie uda mi się go znaleźć, proszę mu powiedzieć, żeby do mnie zadzwonił.
– Nie ma sprawy.
Zasunęłam zamek kurtki i zeszłam po schodkach na ulicę. Sprawdzając prognozę pogody w porannej gazecie, zobaczyłam na zdjęciu satelitarnym grubą warstwę chmur i kolejną nadciągającą nad wybrzeże burzę. Ranek miał wstać pochmurny i mglisty, a po południu zanosiło się na deszcz. Temperatura nie miała przekroczyć dwunastu stopni. Jak tak dalej pójdzie, wszyscy mieszkańcy miasta staną się nie do wytrzymania i przygnębieni paskudną pogodą wpadną w nieuleczalną depresję.
W Del Mar nie znalazłam ani śladu Odessy, więc przeszłam kawałek do Arcade, sklepu z kanapkami, gdzie w malutkim wnętrzu stały trzy stoliki z marmurowymi blatami i metalowe krzesła. Prowadzące sprzedaż na wynos okienko znajdowało się z drugiej strony budynku, gdzie pod czarno-białą markizą ustawiono dwa drewniane stoły i cztery ławki. Odessa siedział tam pochylony nad czerwonym, plastikowym koszyczkiem mieszczącym olbrzymich rozmiarów hamburgera i porcję frytek. Naprzeciwko niego siedział detektyw Jonah Robb. Było lepiej, niż myślałam.
Poznałam Jonaha przed czterema laty, kiedy pracował w wydziale osób zaginionych, a ja właśnie jednej z nich szukałam. Został potem przeniesiony do wydziału zabójstw, awansowany na porucznika i szefa grupy operacyjnej. Był więc szefem Paglii. Kiedy się poznaliśmy, jego małżeństwo przechodziło właśnie jeden z licznych kryzysów i przez pewien czas spotykaliśmy się w moim łóżku. Wkrótce potem jego żona Camilla i ich dwie córki wróciły do domu. Kiedy spotkałam go następnym razem, powiedział mi, że podjęła pracę urzędniczki w sądzie, ale niedługo potem porzuciła zarówno pracę, jak i męża. Tym razem wróciła w ciąży: nosiła pod sercem dziecko innego mężczyzny. Domniemany tatuś postanowił zwiać, zostawiając biedną Camillę na lodzie. Jonah oczywiście znów przyjął ją pod swój dach i ostatnio słyszałam, że z zapałem opiekuje się całą trzódką. Od samego początku naszego związku jak na mój gust było w nim stanowczo za dużo melodramatu. Postanowiłam w końcu to przerwać, ale nie dotarłam jeszcze do etapu, kiedy mogłabym go spotykać bez uczucia lekkiego zażenowania.
Vince Odessa zauważył mnie i pomachał w moją stronę.
– Cześć, chłopaki – powiedziałam.
Jonah odwrócił się na ławce i przywitaliśmy się uprzejmie, próbując nie patrzeć sobie w oczy. Uścisk naszych dłoni przypominał pożegnanie z pastorem po niedzielnym nabożeństwie.
– Jak się miewasz? – spytał.
– W porządku. A jak dziecko? – spytałam. – Musi już mieć chyba ze cztery miesiące?
– Jest wspaniały. Urodził się 4 lipca, zgodnie z planem, i ważył ponad cztery kilo. Prawdziwy olbrzym.
– Jak mu na imię?
– Banner.
– Jak gwiaździsty sztandar? *.
Jonah zawahał się.
– Skąd wiesz? To Camilla wymyśliła to imię, ale ty pierwsza to skojarzyłaś.
– Czysty przypadek.
– Siadaj. – Odessa gestem wskazał mi miejsce przy stole. – Zjesz z nami lunch?
Jonah szybko podsunął mi swój plastikowy koszyczek.
– Proszę. Chętnie się z tobą podzielę. Camilla nie daje mi spokoju i stale namawia do diety. W czasie jej ciąży przytyłem jakieś siedem kilo. Ona szybko się pozbyła swoich kilogramów, a moje jakoś nie chcą mnie porzucić. – Chwycił palcami kawałek ciała w talii, który nabrał kształtu sporej kiełbaski.
Stałam blisko niego i stwierdziłam, że byłoby niepotrzebną demonstracją, gdybym okrążyła stół i usiadła obok Odessy. Opadłam więc na ławeczkę obok Jonaha. Przyjrzałam się jego kanapce i znalazłam tam bekon, sałatę i pomidory z odrobiną guacamole i majonezu. Przyprawiłam to jeszcze sporą ilością soli. Nie lubię sprawiać zawodu moim nerkom.
– Co knujesz? – spytał Odessa. Miałam pełne usta, więc kiedy próbowałam jak najszybciej przełknąć spory kęs kanapki, wrócił do przerwanej rozmowy z Jonahem. – Rozmawialiśmy o Purcellu. Jonah był obecny przy sekcji.
– Doktor Yee stwierdził, że zważywszy na stan ciała, nie może przeprowadzić żadnych badań biochemicznych. Wygląda na to, że śmierć nastąpiła w wyniku jednego strzału w głowę. Znaleźliśmy broń na przednim siedzeniu. To colt python 357 z jednym wystrzelonym nabojem. Reszta nadal tkwiła w magazynku. Yee twierdzi, że istnieje niemal stuprocentowe prawdopodobieństwo, że Purcell nie żył już, gdy samochód wpadł do wody.
– Broń należała do niego? – spytałam.
Johan wytarł usta i zmiął serwetkę w dłoni.
– Kupił ją przed rozwodem z Fioną. Ze względu na dziecko Crystal nie pozwalała mu trzymać rewolweru w domu. Sądzi, że trzymał go w szufladzie biurka w pracy lub też w schowku w samochodzie.
– Teraz próbujemy ustalić, jakim sposobem samochód trafił do jeziora – powiedział Odessa.
Podniosłam rękę.
– Miał się spotkać z Fioną. Ona twierdzi, że do niej nie dotarł, ale może kłamać.
Z pełnymi ustami Odessa pokiwał energicznie głową.
– Nie myśl tylko, że nie zwróciliśmy na to uwagi. Znajdujemy przecież martwego faceta niemal na jej progu.
– I uważaj dalej. Jest jedyną beneficjentką jego polisy na życie. To część ugody, jaką zawarli podczas rozwodu. Sprawdziliśmy to – dodał Jonah.
– Ile?
– Milion dolarów.
– Mnie by wystarczył – wyznał Odessa.
– Trochę to zbyt ryzykowne zabijać faceta tak blisko domu – zauważyłam.
– Może na tym polega cały dowcip – zasugerował Jonah. – A może zrobił to ktoś inny. Zwabił go tam pod jakimś pretekstem, a potem strzelił prosto w głowę.
Odessa skrzywił się.
– A jak go tam zaciągnął?
– Jechali jednym samochodem – wyjaśnił Jonah. – Mógł do niego zadzwonić i umówić się na spotkanie, a potem stwierdzić, że chciałby porozmawiać w jakimś spokojnym miejscu, ale nie ma tam jak dojechać.
– A pretekst?
– A komu potrzebny jest pretekst? – powiedziałam. – Można się ukryć na tylnym siedzeniu, a potem wyciągnąć broń.
– I co potem? Jak wrócisz z miejsca zbrodni?
– Piechotą. To przecież niedaleko – odparł Jonah.
– A jeśli ktoś cię zobaczy? Teraz masz już świadka, który widział cię na miejscu zbrodni – powiedziałam.
– Mogło ich być dwóch – podsunął Odessa. – Jeden spotyka się z ofiarą i załatwia sprawę, a drugi czeka w zaparkowanym na uboczu samochodzie.
– Ale czy wspólnik nie zwiększa ryzyka całego przedsięwzięcia?
– Zależy kto nim jest.
Jonah pociągnął łyk coli i przesunął kubek w moją stronę. Wypiłam trochę i przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu, patrząc przed siebie.
– Z drugiej strony – zaczęłam – Purcell miał problemy z federalnymi i najprawdopodobniej czekało go sporo nieprzyjemności. Jestem pewna, że rozważał możliwość popełnienia samobójstwa. Nie zrobiłbyś tego na jego miejscu?
– Chyba tak – odparł Jonah. Zasępił się na myśl o takim rozwiązaniu. – Chłopaki nadal pracują nad mercedesem. Purcell rozłożył na kolanach mohairowy koc, a na podłodze przy siedzeniu pasażera leżała pusta butelka whisky. Światła były wyłączone. Stacyjka była włączona. Radio wyłączone. Dokumenty, portfel, wszystko znajdowało się przy zwłokach. Zegarek również. Nawiasem mówiąc, nadal chodził. Po tylu tygodniach nie spóźniał się ani o sekundę.
Odessa wydał się tym bardzo zaciekawiony.
– Jaka to marka? Niezłe osiągnięcie. Powinniśmy się skontaktować z tą firmą.
– Breitling, wodoodporny do głębokości stu dwudziestu metrów.
– Pamiętacie tę reklamę z piórem? – spytał Odessa.
– To był długopis.
– Tak? Chodzi mi o ten, który pisze pod wodą. Jak się nazywał?
– A kogóż to do diabła obchodzi?
Odessa uśmiechnął się nieśmiało.
– Przepraszam. Co jeszcze mamy?
– Niewiele. Szyba po stronie kierowcy została uszkodzona, brakuje paru kawałków, ale reszta utrzymała się po przejściu przez nią pocisku. Posłałem tam dwóch chłopaków z wykrywaczem metalu, może uda im się coś znaleźć. Okna od strony pasażera i z tyłu zostały najprawdopodobniej otwarte, żeby woda szybciej dostała się do środka.
Odessa zwinął serwetkę w kulkę i oddał znad głowy rzut w stronę kosza na śmieci. Kulka odbiła się od krawędzi i spadła na ziemię.
– Nie przemawia do mnie wersja o samobójstwie. Nie ma sensu.
– Ja w zasadzie też jestem przeciwny – dodał Jonah. – Parę rzeczy wyraźnie mi tu nie pasuje.
– Na przykład? – spytałam.
Jonah skrzyżował ramiona na piersiach.
– Załóżmy, że się zastrzelił. Rozważmy to czysto teoretycznie. Jak udało mu się potem zatopić samochód? Po co w ogóle miałby sobie tym zawracać głowę?
– Może się wstydził – zaproponował Odessa. – Był tym wszystkim tak bardzo zażenowany, że chciał zniknąć na dobre.
– Żeby oszczędzić kłopotu rodzinie – rzucił Jonah.
– Jasne, czemu nie?
– Może polisa na życie miała klauzulę dotyczącą samobójstwa – powiedział Odessa.
– I co z tego? Fiona i tak nie mogłaby jej zrealizować przed odnalezieniem ciała. A kiedy je już znaleziono, przyczyna śmierci jest oczywista. Strzał w głowę i rewolwer obok na siedzeniu.
– Może i racja. Nikt przecież nie uwierzy, że facet strzelił sobie w skroń przypadkiem.
Jonah skrzywił się.
– Przykro mi, że was rozczaruję, ale w polisie nie było żadnej klauzuli dotyczącej samobójstwa. Sprawdziłem.
– Wróćmy jeszcze do okna po stronie kierowcy. Dlaczego miałby zostawić je zamknięte, a otworzyć wszystkie pozostałe?
– Żeby stłumić odgłos wystrzału – odparłam.
– Dobra, ale po co miałby się tym przejmować? Co z tego, jeśli ktoś usłyszy odgłos wystrzału? On i tak będzie już martwy.
– Niewiele wyszłoby z tego tłumienia, gdy inne okna były otwarte – zauważył Odessa.
– Tak jest – przyznał Jonah. – Coś się tutaj nie zgadza. Nie podoba mi się ten nadmiar zabezpieczeń. Strzelać sobie w głowę, zanim się utonie w jeziorze? To chyba przesada.
– Samobójcy rzadko wybierają śmierć w wodzie – powiedział Odessa. – To zbyt trudne. Nawet jeśli chcesz umrzeć, instynkt nakazuje ci zaczerpnąć powietrza. Trudno to opanować.
– Virginia Woolf tak się zabiła – wtrąciłam. – Wypakowała kieszenie kamieniami i weszła do wody.
– Ale po co podwajać wysiłki? To właśnie nie daje mi spokoju.
– Ludzie postępują tak bardzo często – wtrącił Odessa. – Zażywają śmiertelną dawkę pigułek i wkładają na głowę plastikowy worek. Popijają valium wódką, a potem podcinają sobie żyły. Jeśli jedno nie zaskoczy, można zawsze liczyć na drugie.
Jonah potrząsnął głową.
– Próbuję to sobie wyobrazić. Jaka była kolejność wydarzeń? Purcell otwiera trzy okna, kładzie koc na kolanach, wyciąga broń, przystawia sobie do skroni i pociąga za cyngiel. Silnik cały czas jest włączony, samochód jest na biegu, Purcell trzyma stopę na hamulcu. Bum. Stopa zsuwa się z hamulca, samochód zjeżdża w dół zbocza i wpada do jeziora. To zbyt skomplikowane. Przesada.
– Racja – zgodził się Odessa.
– I jeszcze jedno. Nie podoba mi się ta butelka po whisky. To zbyt melodramatyczne. Facet chce ze sobą skończyć. Musi się wcześniej napić?
– Żeby uspokoić skołatane nerwy? – zasugerowałam.
– Nie, nikt nie potrzebuje wymówki, żeby się napić – odparł Odessa. – Pijesz, bo to lubisz, a czy można wymyślić lepszą okazję? Ostatni toast przed odejściem w nicość. Życzysz sobie dobrej podróży i wio.
– Tak, ale ze wszystkiego, co o nim słyszałem, sprawiał wrażenie rozsądnego, prostolinijnego gościa. Całe to skomplikowane przedsięwzięcie jakoś mi do niego nie pasuje.
– Ale pił – powiedziałam. – Jego przyjaciel mówił mi, że kiedyś zgłaszał się do kliniki na leczenie. Przez ostatnie sześć miesięcy chyba znów stracił nad tym kontrolę.
– Na jego miejscu przygotowałbym sobie koktajl z bardzo mocnych pigułek – rzekł Odessa. – Musiał mieć przecież dostęp do wszystkiego. Kodeina, vicodin, percocet, halcion…
– Bałabym się zatwardzenia – rzuciłam w przestrzeń.
Jonah nie dawał za wygraną.
– Zbyt długo trwa, zanim lekarstwa zaczną działać. On bardzo dobrze znał się na anatomii i nie spaprał sprawy. Wystarczy prześledzić lot pocisku. Koniec nastąpił niemal natychmiast.
– Facet o tak konserwatywnych poglądach zabija się w ten sposób? – spytałam. – Rzuciłam tylko okiem, ale zauważyłam, że umarł w garniturze, koszuli i krawacie.
– I w zapiętych pasach – dodał Jonah.
– Jego małżeństwa nie można jednak uznać za konserwatywne. Laleczka z Las Vegas? To dość ostre posunięcie jak na takiego gościa – zauważył Odessa.
– Może nie aż tak ostre, jak sądzisz. Fiona twierdzi, że miał problemy z potencją, zainteresował się różnymi zabawkami, pornografią i tak dalej. Ona uznała to za obrzydliwe. Nie chciała mieć z nim nic wspólnego, a on wtedy poszukał sobie Crystal. – Wsunęłam do ust ostatni kawałek kanapki i sięgnęłam po frytki Odessy.
– Nie mogę uwierzyć, że nie zostawił żadnego listu. Facet może i był zdesperowany, ale nie był przecież okrutny. Załóżmy, że nie znaleźlibyśmy samochodu. Dlaczego pozostawiać wszystkich w zawieszeniu? Jeśli chciał się przenieść na tamten świat, to powinien przynajmniej powiedzieć: „Przepraszam was bardzo, ale już dalej nie mogę. Zabieram się stąd”. I po co pakować się z samochodem do jeziora? Co mógł dzięki temu zyskać?
– Racja – przytaknął Odessa.
– Przyjmijmy teraz inną wersję. Załóżmy, że ktoś go zabił. Zastrzelił go w samochodzie z zamkniętymi oknami, żeby stłumić odgłos wystrzału. Potem otworzył trzy okna, żeby samochód szybko zatonął. Nie chciał na pewno, żeby zaczął się unosić na powierzchni jeziora. Sprawa jest prosta. Zabijasz faceta, wysiadasz z samochodu, zwalniasz hamulec, popychasz samochód i wysyłasz go w ostatnią podróż.
– Co znów prowadzi nas do punktu wyjścia – powiedział Odessa. – Jeśli potraktujemy to jak morderstwo, zatopienie samochodu ma sens.
– Zabójca zakłada, że samochód znajduje się sześć metrów pod wodą i nikt go nigdy nie znajdzie – odrzekłam.
– Tak jest. Ale nagle scenariusz zaczyna się sypać. Znajdujesz mercedesa i teraz zabójca musi sobie radzić z czymś, czego nigdy nie zakładał.
– Jeśli szukacie motywu, to słyszałam plotki o romansie Crystal.
– Z kim?
– Z prywatnym trenerem. To facet, z którym ćwiczyła jakieś osiem, dziesięć miesięcy temu.
Odessa spojrzał na zegarek.
– No, ja muszę lecieć. Obiecałem Sherry, że coś dla niej załatwię. – Wstał i wziął oba plastikowe koszyczki. Jonah chciał mu pomóc, ale Odessa był już przy okienku. Postawił koszyczki na ladzie. – Do zobaczenia na posterunku.
– No, na mnie też pora. Idziesz w tym kierunku? – spytał Jonah.
– Tak, jeśli nie masz nic przeciwko temu – odparłam. Zarzuciłam torbę na ramię i przez chwilę szliśmy w milczeniu. – Jak ci naprawdę leci?
– Lepiej, niż myślałem.
– To dobrze. Miło mi to słyszeć. Mam nadzieję, że wszystko ułoży się jak najlepiej.
– Nigdy jeszcze o tym nie mówiłem. Jestem ci bardzo wdzięczny za to, co dla mnie zrobiłaś. Bez ciebie nigdy nie udałoby mi się przez to wszystko przebrnąć.
– Nie byłeś dla mnie obiektem działalności dobroczynnej – powiedziałam.
– Ale jestem ci cholernie wdzięczny, naprawdę.
– Ja też. – Na krótką chwilę ujęłam go pod ramię, lecz zaraz cofnęłam rękę. Udałam, że muszę poprawić torbę na ramieniu. – Wiesz, nadal jestem oficjalnie zatrudniona przez Fionę i jestem jej winna parę godzin.
– O co chodzi?
– Chciałam o tym porozmawiać z Odessą, ale lepiej chyba będzie załatwić to z tobą. Wczoraj wieczorem przeglądałam notatki. Wciąż nie daje mi spokoju paszport Dowa i te brakujące trzydzieści tysięcy dolarów. Jeśli Fiona to zaaprobuje, będę mogła się tym zająć?
– To zależy. Co proponujesz?
– Jeszcze nie wiem. Crystal wspominała coś o skrytce pocztowej. Przez pewien czas należała do niej, ale twierdzi, że już z niej zrezygnowała. Doszła potem do wniosku, że Dow opłacał ją nadal i przesyłano mu tam wyciągi bankowe. Ciekawa jestem, czy to prawda.
Patrzył na mnie przez dłuższą chwilę.
– Nie mogę ci tego zabronić.
– Wiem, ale nie chciałabym nikomu nadepnąć na odcisk.
– To postaraj się tego nie spieprzyć. Jak coś znajdziesz, natychmiast melduj się u mnie. I nie zniszcz dowodów.
– Nigdy nie niszczę dowodów – zaprotestowałam urażona.
– Aha. I nigdy nie kłamiesz.
– Ciebie na pewno bym nie okłamała.
Zatrzymaliśmy się na rogu, czekając na zmianę świateł. Spojrzałam ukradkiem na jego twarz. Wyglądał na zmęczonego.
– Naprawdę wierzysz, że został zamordowany?
– Sądzę, że powinniśmy to założyć, do czasu, aż wypłynie coś nowego.
Wróciłam do biura. Fiona zostawiła mi wiadomość, dając jeszcze tylko dwie godziny, ani minuty więcej. Usiadłam w obrotowym fotelu, oparłam nogi o blat biurka i wpatrując się w telefon, przez chwilę kręciłam się jak dziecko. Nie chciałam dzwonić w takiej chwili do Crystal, ale nie miałam wyboru. Jeśli Crystal będzie załamana, jakoś będę musiała sobie z tym poradzić. Podniosłam słuchawkę, zanim zdążyłam stracić resztki odwagi. Wystukałam numer domu na plaży, gdyż doszłam do wniosku, że na pewno schroniła się w miejscu, które kochała najbardziej. Po dwóch dzwonkach usłyszałam w słuchawce głos Aniki.
– Anica? Tu Kinsey. Myślałam, że wróciłaś już do Fitch.
– Wróciłam, ale detektyw Paglia zadzwonił dziś rano do Crystal i powiedział jej, że zidentyfikowano ciało. Zadzwoniła do mnie, a ja natychmiast tu wróciłam. Wzięłam urlop aż do końca przyszłego tygodnia. To w tej chwili najważniejsze. Będziemy tutaj do niedzieli, a potem pojedziemy do domu w Horton Ravine, żeby przejrzeć rzeczy Dowa.
– Jak ona się czuje? – Usłyszałam w tle przytłumiony głos i doszłam do wniosku, że Crystal musi być w pobliżu.
– Fatalnie – powiedziała znacznie ciszej Anica. – Myślę, że wreszcie dotarło do niej, co się naprawdę stało. Rand twierdzi, że w chwili gdy się o tym dowiedziała, zrozumiała, że to koniec. Do tej pory zawsze utrzymywała, że Dow żyje, tylko przytrafiło mu się coś złego. Ale chyba przez cały ten czas jakiś wewnętrzny głos musiał ją przekonywać, że mimo wszystko jest w błędzie.
– A Leila? Jak ona sobie z tym radzi?
– Och, znasz ją przecież. Siedziała zamknięta w swoim pokoju, słuchając muzyki na cały regulator. Doprowadzała tym wszystkich do szału. Pokłóciła się z Crystal, więc w końcu zadzwoniłam do Lloyda i poprosiłam go, żeby ją zabrał na jeden dzień. Teraz w domu panuje boska cisza.
– A co z pogrzebem? Czy Crystal planuje nabożeństwo?
– Myślała o sobocie, jeśli uda się wszystko załatwić. Będzie musiała zamieścić nekrolog w prasie i załatwić księdza. Dow nie był praktykujący, więc w grę wchodzi raczej spotkanie przyjaciół pragnących uczcić jego pamięć. Dzwoniłam przed chwilą do kostnicy i wszystko tam załatwiłam. Crystal planuje kremację… nie ma zresztą zbyt wielkiego wyboru.
– Raczej nie.
– A co się tak naprawdę stało? Detektyw Paglia nie podał żadnych szczegółów, ale zakładam, że Dow utonął.
Przez moment serce zabiło mi mocniej.
– Och, naprawdę nie wiem. Też nie znam jeszcze szczegółów. Prawdopodobnie nadal próbują wszystko ustalić. Czy mogłabym wam jakoś pomóc? – Pytanie zgrzytnęło fałszem nawet w moich przywykłych do kłamstw uszach, ale musiałam jakoś zmienić temat.
– W tej chwili nie, ale bardzo dziękuję. Powiem Crystal, że dzwoniłaś.
– Skoro już mam cię przy telefonie, chciałabym o coś zapytać. Crystal wspominała coś o skrytce pocztowej, którą wynajmowała tutaj w mieście. Potrzebuję jej numer i lokalizację.
– Poczekaj chwilę. – Anica zasłoniła dłonią słuchawkę. Usłyszałam jej przytłumioną rozmowę z kimś znajdującym się w pokoju. Przypomniały mi się nagle wypady na basen w dzieciństwie. Wynurzałam się wówczas z wody z zatkanymi uszami. Efekt był bardzo podobny. Czasami musiały upłynąć całe godziny, zanim strużka ciepłej wody wyciekła, przywracając mi słuch.
Anica zdjęła dłoń ze słuchawki.
– Skrzynka ma numer 505 i znajduje się w firmie Mail amp; More w Laguna Plaza. Crystal prosi, żebyś koniecznie dała jej znać, jak coś odkryjesz.
– Oczywiście.
Telefon zadzwonił w chwili, gdy odłożyłam słuchawkę.
– Cześć – powiedziała Mariah Talbot. – Możesz rozmawiać, czy chcesz się gdzieś ze mną umówić?
– Mogę. Ten telefon jest bezpieczny. Całe to zamieszanie z ukrywaniem się jest śmieszne i głupie, ale nic nie mogę na to poradzić. Dzięki, że oddzwoniłaś. – Wzięłam do ręki długopis i zaczęłam bezwiednie rysować na podkładce… sztylet z kropelkami krwi kapiącymi z koniuszka ostrza i stryczek – to jedna z moich specjalności. Czasami skoncentrowanie się na takich głupstwach pozwala mi lepiej zebrać myśli.
– Co jest?
– Sytuacja wygląda następująco – streściłam jej rozmowę, do jakiej doszło wczoraj wieczorem u Rosie, kiedy to Henry zarzucił przynętę, wspominając o jubilerze w Los Angeles.
– Myślisz, że Tommy to kupił?
– Nie mam pojęcia. Pomyślałam jednak, że cię o tym powiadomię, bo podczas naszego ostatniego spotkania powiedziałam ci, że nie będę z tobą współpracować. A teraz stało się, ale tylko dlatego, że do sprawy wmieszał się Henry.
– Miło z jego strony. Skoro informacja padła z jego ust, Tommy’emu nigdy nie przyjdzie do głowy, że ktoś go wystawił.
– Nadal nie wiadomo, czy coś z tego wyjdzie.
– Nie jest tak źle. Braciom brakuje gotówki i nie mogą już zaciągać pożyczki pod zastaw domu. Została im już tylko biżuteria. Muszą ją sprzedać, żeby przetrwać – powiedziała. – A tak przy okazji, gdzie wylądowałaś razem z księciem z bajki? Mam nadzieję, że nie w sypialni.
– Ależ skąd – zaprzeczyłam stanowczo. – Zrezygnowałam z kolacji, co bardzo mu się nie spodobało. Niby udawał, że nic się nie stało, ale był wkurzony. Szkoda, że nie umiem rzucić faceta, nie doprowadzając go przy tym do szału.
– Życzę powodzenia. On nigdy ci na to nie pozwoli. Tommy to maniak. Ma bzika na swoim punkcie. To on może rzucić ciebie. Ty jego – nigdy.
– Jest jak pająk. Stale się gdzieś czai. Nie mogę się ruszyć ani na krok, żeby go nie spotkać. Zaczyna mnie denerwować.
– A czego się spodziewałaś? Obaj są stuknięci. Jeśli chcesz zobaczyć prawdziwy atak wściekłości, to zapytaj Richarda o Buddy’ego i rower.
– Dlaczego? O co tam chodzi?
– Usłyszałam tę historię, gdy zbierałam informacje o naszych braciszkach. Buddy zaklina się na wszystko, że gdy mieli dziesięć lat, walczyli ze sobą dosłownie o wszystko i stale skakali sobie do gardeł. Jared doszedł do wniosku, że już najwyższa pora, by nauczyli się dzielić tym, co mają. Podarował im więc rower i powiedział, że będą na nim jeździć na zmianę. Richardowi bardzo się to nie spodobało, więc schował gdzieś rower, a ojcu powiedział, że ktoś go ukradł. Przez całe tygodnie trzymał rower w ukryciu, żeby móc na nim jeździć, kiedy tylko miał ochotę.
– Czy ojciec odkrył podstęp?
– Nie, zrobił to Tommy. Bracia mieli kumpla, Buddy’ego, który widział, jak Richard chowa rower. Buddy twierdzi, że Richard zawsze mu dokuczał, raz nawet złamał mu nos, więc sypnął sprawę Tommy’emu, żeby wyrównać rachunki. Tommy poczekał, aż Richard gdzieś wyszedł. Wykradł rower i zrzucił go z mostu.
– I nie oberwał?
– Richard oczywiście od razu się domyślił, co się stało, ale przecież nic nie mógł zrobić. Do dziś wkurza go sama myśl o tym zajściu. Problem z braćmi polega na tym, że wolą raczej wszystko zniszczyć, niż pozwolić drugiemu cieszyć się ze swojej części. Kiedyś poszło o dziewczynę i sprawa skończyła się jej śmiercią.
– Dzięki, bardzo mnie pocieszyłaś. – Napisałam na kartce KONIEC i nadałam literom trójwymiarowy kształt w stylu najlepszych graffiti. – Na szczęście postanowiłam odpuścić. Chciałam cię tylko powiadomić na wypadek, gdyby któryś z nich postanowił wykonać ruch.
– Daj spokój. Nie możesz mnie zostawić w połowie roboty. A co z sejfem? Musisz mi pomóc go zlokalizować.
– Sama go znajdź. Ja się wypisuję.
– Pomyśl tylko, jaką satysfakcję poczujesz, gdy wreszcie ich przygwoździmy.
– O co do diabła chodzi z tym „my”? To nie jest wcale mój problem. Radź sobie sama.
Mariah roześmiała się.
– Wiem, ale stale mam nadzieję, że zdołam cię przekonać.
– Nie, dziękuję. Miło było z tobą współpracować. Nieźle się bawiłam – powiedziałam i odłożyłam słuchawkę. Kiedy podniosłam wzrok znad swojego rysunku, zobaczyłam stojącego w drzwiach Richarda Hevenera w czarnym płaszczu i czarnych kowbojkach.
Poczułam się nagle jak po dniu spędzonym na słońcu: skóra paliła mnie tak mocno, że aż zadrżałam z zimna. Nie miałam pojęcia, jak długo tam stał, i za nic nie mogłam sobie przypomnieć, czy na koniec wspomniałam w rozmowie imię jego bądź brata. Do Mariah raczej na pewno nie zwróciłam się po imieniu.
– Cześć – starałam się, by zabrzmiało to w miarę lekko i obojętnie.
– Co to jest? – Wyjął z kieszeni kopertę i rzucił ją w stronę biurka. Mój list przeleciał w powietrzu i wylądował na blacie przede mną.
Czułam, jak serce zaczyna mi walić w piersiach.
– Jest mi bardzo głupio. Powinnam była zadzwonić, ale jakoś nie potrafiłam tego zrobić.
– Co tu jest, do diabła, grane?
– Nic. Po prostu nici z tego.
– „Nici z tego”? Tylko tyle?
– Nie wiem, co jeszcze mogłabym dodać. Nie chcę już wynajmować biura. Myślałam, że chcę, ale zmieniłam zdanie.
– Podpisałaś umowę.
– Wiem i bardzo przepraszam za kłopot…
– To nie jest kwestia „kłopotu”. Zawarliśmy umowę – mówił lekkim, lecz nieustępliwym tonem.
– Czego chcesz ode mnie?
– Chcę, żebyś dotrzymała warunków umowy, którą podpisałaś.
– Wiesz co? Może porozmawiasz o tym z moim prawnikiem. Nazywa się Lonnie Kingman. Zajmuje biuro w końcu korytarza.
W tym momencie tuż za nim stanęła Ida Ruth.
– Wszystko w porządku? – spytała.
Richard spojrzał na nią, potem znów na mnie.
– Jak najbardziej – odparł. – Na pewno uda nam się jakoś rozwiązać ten niewielki problem.
Z tymi słowami wyszedł z pokoju. Patrzyłam, jak ostrożnie mija Idę Ruth, nie chcąc się o nią otrzeć. Kiedy zniknął, Ida nie ruszała się z miejsca.
– Coś z nim nie tak? Wariat czy co? Wygląda na niezłego czubka.
– Nawet nie wiesz, z kim masz do czynienia. Jak się tu zjawi jeszcze raz, dzwoń natychmiast po policję.
Zamknęłam drzwi do pokoju. Wykręciłam numer Mariah Talbot w Teksasie i zostawiłam jej jeszcze jedną wiadomość. Nie miałam pojęcia, kiedy ją odsłucha, ale zdecydowanie nie podobał mi się kierunek, w jakim to wszystko zaczęło zmierzać.