Jadąc na pomoc autostradą 101 aż do zjazdu przy Little Pony Road, wróciłam myślami do rozmowy z Mariah i niespodziewanego spotkania z Richardem. Nie wyjawiłam chyba nic z tego, co chciałam zachować tylko dla siebie, ale nadal nie byłam pewna, co szykuje dla mnie Richard. Doszłam do wniosku, że jego „idealne rozwiązanie” oscyluje gdzieś pomiędzy dochodzeniem swoich praw w sądzie a śmiercią. Przez cały czas spoglądałam w lusterko wsteczne, przyglądając się wszystkim samochodom, które potem mijały mnie na sąsiednim pasie.
Laguna Plaza jest niewielkim centrum handlowym w kształcie litery L, nawet dość eleganckim, ale daleko mu do imponujących przybytków handlu, które dziś wyrastają jak grzyby po deszczu na obrzeżach miast. Nie było tam oszklonego atrium pełnego drzew, restauracji ani ruchomych schodów. Zaparkowałam volkswagena tuż przed firmą Mail amp; More, która wynajmowała osobom prywatnym skrytki pocztowe, przesyłała na żądanie pocztę, drukowała wizytówki, kopiowała dokumenty, sprzedawała znaczki i udostępniała usługi notarialne. A wszystko to przez siedem dni w tygodniu, dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Wnętrze przedzielono szklaną ścianą na dwie sekcje, z których każda miała osobne wejście. Po prawej stronie ustawiono dużą ladę i kserokopiarki, a pracująca tam urzędniczka pomagała w pakowaniu i wysyłaniu poczty. Przez otwarte drzwi na tyłach widziałam kartony do składania pudeł w różnych rozmiarach, wielkie rolki folii z bąbelkami, papier do pakowania i piankę do wypełniania wolnych przestrzeni w przesyłkach.
Nigdzie za to nie widziałam urzędniczki, która zostawiła na ladzie wiadomość: ZAMKNIĘTE Z WAŻNYCH PRZYCZYN OSOBISTYCH. PRZEPRASZAM ZA KŁOPOT. WRACAM W PONIEDZIAŁEK. TIFFANY. Jeśli choć trochę przypominała Jennifer, to ważne przyczyny osobiste oznaczały opalanie i pedikiur. Przechodząc za ladę, wołałam „Hop, hop” i „Halo”, by zapewnić sobie alibi, ale nigdzie nie było żywego ducha. Wróciłam do głównej sali i stałam tam przez chwilę mocno poirytowana. Do środka mógł wejść praktycznie każdy i ukraść, co tylko wpadło mu w ręce. A jeśli miałam do wysłania ważną przesyłkę lub chciałam niezwłocznie skorzystać z pomocy notariusza?
Podeszłam do szklanej ściany i zajrzałam do sali obok. Dostrzegłam całą masę ponumerowanych skrytek pocztowych. Z boku znajdował się spory otwór do wrzucania poczty i małych przesyłek. Ta sekcja była otwarta dwadzieścia cztery godziny na dobę. Otworzyłam przeszklone drzwi. Znalazłam skrytkę numer 505 – w piątym rzędzie, piąta od góry. Pochyliłam się i zajrzałam do środka przez małe oszklone drzwiczki. Nie dostrzegłam tam żadnej poczty, ale za to w głębi zauważyłam mężczyznę rozkładającego listy do poszczególnych skrytek. Kiedy dotarł do mojego rzędu, zapukałam w okienko numer 505.
Mężczyzna pochylił się i spojrzał mi prosto w twarz.
– Mogłabym z panem chwilkę porozmawiać? Potrzebuję pomocy.
Wskazał ręką otwór z prawej strony.
– Proszę tam podejść.
Ruszyliśmy oboje we wskazanym kierunku, on po swojej stronie skrytek, a ja po swojej. Otwór znajdował się na wysokości piersi. Pochyliłam się i zauważyłam pod nim kosz pełen poczty. Mężczyzna był dużo wyższy ode mnie, przez co musiał się nie tylko schylić, ale również przekrzywić głowę pod mocno nienaturalnym kątem.
– O co chodzi? – spytał.
Wyjęłam wizytówkę i wsunęłam w otwór, by mógł sprawdzić, kim jestem.
– Potrzebuję informacji o osobie, która wynajmuje skrytkę numer 505.
Przyjrzał się dokładnie wizytówce.
– A po co?
– Prowadzę dochodzenie w sprawie morderstwa.
– Ma pani nakaz?
– Nie. Gdybym miała, nie musiałabym prosić pana o pomoc.
Przesunął wizytówkę z powrotem.
– Proszę się skontaktować z Tiffany. To jej działka.
Jej działka? Przecież pracują tu tylko we dwoje. O co mu chodzi?
– Nie ma jej. Zostawiła wiadomość, że wróci dopiero w poniedziałek.
– To będzie musiała pani przyjść tu jeszcze raz.
– Nie mogę. Muszę stawić się w sądzie. To potrwa tylko minutkę. Bardzo pana proszę – rzuciłam błagalnym tonem.
Zdenerwował się.
– Czego pani chce?
– Chcę tylko spojrzeć na kwestionariusz, żeby sprawdzić, kto wynajmuje skrytkę.
– Po co?
– Wdowa po zamordowanym jest przekonana, że mąż dostawał pod ten adres materiały pornograficzne. Moim zdaniem to nieprawda. Chcę się tylko dowiedzieć, kto wypełnił kwestionariusz.
– Nie wolno mi udostępniać takich informacji.
– Nie mógłby pan zrobić dla mnie wyjątku? To bardzo ważne. Niech pan pomyśli, ile smutku można jej dzięki temu zaoszczędzić.
Utkwił wzrok w podłodze. Miał na oko czterdzieści lat i był zdecydowanie za stary na tego typu pracę. Doskonale rozumiałam jego dylemat. Z jednej strony przepisy są przepisami, choć szczerze wątpiłam, by nie pozwalały mu spełnić mojej prośby. Nie był pracownikiem federalnym, u jego praca z pewnością nie miała nic wspólnego z klauzulami tajności. Był tylko zwykłym sortowaczem poczty, Przy odrobinie szczęścia mógł zarabiać pięćdziesiąt centów za godzinę.
– Rozmawiałam z policją. Nie mają nic przeciwko temu.
Żadnej reakcji.
– Dam panu dwadzieścia dolarów.
– Proszę tu poczekać.
Zniknął i zdawało mi się, że nie ma go strasznie długo. Wyjęłam z portfela banknot dwudziestodolarowy, złożyłam go wzdłuż i wsunęłam w szczelinę. Doszłam do wniosku, że może będzie miał skrupuły, by wziąć łapówkę prosto z ręki. Czekałam oparta o ścianę ze wzrokiem utkwionym w drzwi. Przez moment wyobraziłam sobie, że rozpryskując odłamki szkła, przejeżdża przez nie swoim sportowym wozem Richard Hevener i przyciska mnie zderzakiem do ściany. Bohaterowie filmów zawsze w ostatnim ułamku sekundy uciekali przed wpadającym na stację rozpędzonym pociągiem, odskakiwali na bok przez odrzutowcami roztrzaskującymi ściany lotnisk i autobusami wjeżdżającymi nagle na krawężnik. Jak można się przygotować na coś takiego w prawdziwym życiu?
– Proszę pani?
Obejrzałam się. Mężczyzna wrócił, a w szczelinie nie było pozostawionego przez mnie banknotu. Przyniósł ze sobą kwestionariusz, ale trzymał go za plecami, najwyraźniej nie chcąc się z nim rozstać. Zaczekałam, aż się zbliży i spróbowałam zadać mu dla rozluźnienia parę łatwych pytań. Nazywamy to grą wstępną prywatnego detektywa.
– Jak to się odbywa? Ktoś zjawia się tutaj i wnosi opłatę za cały rok?
– Mniej więcej. Można to też zrobić pocztą. Gdy trzeba uiścić opłatę, wkładamy do skrytki zawiadomienie.
– Płacą gotówką?
– Albo czekiem. Obojętne.
– Może się więc zdarzyć, że nie zna pan osoby wynajmującej skrytkę?
– Nie widujemy większości naszych klientów. Nie obchodzi nas, kim są, dopóki terminowo regulują należność. Zauważyłem, że niektórzy mają specjalny papier firmowy i udają, że mają tu biuro z wieloma oddzielnymi pokojami. To śmieszne, ale nie robi nam różnicy.
– No pewnie. Czy mógłby pan wsunąć kwestionariusz w szczelinę, żebym mogła go lepiej obejrzeć? Naprawdę prowadzę śledztwo. Wszystko jest zgodne z prawem.
– Nie. Nie chcę, żeby go pani dotykała. Może pani popatrzeć przez trzydzieści sekund. To wszystko, co mogę zrobić.
– Świetnie.
W jakim my świecie żyjemy? Facet bierze w łapę dwadzieścia dolców i nadal ma skrupuły?
Podniósł dokument po swojej stronie i przechylił go lekko, żebym mogła wszystko wyraźnie zobaczyć. Cały czas patrzył na zegarek, odliczając sekundy. Też mi coś. Nie mógł mieć pojęcia, że jako dziecko brylowałam w zabawie organizowanej na przyjęciach urodzinowych. Polegała na tym, że matka solenizantki układała na tacy parę przedmiotów, po czym przykrywała ją serwetką, a wszyscy mali goście cisnęli się dookoła. Mama unosiła potem serwetkę na trzydzieści sekund, by dzieci mogły zapamiętać wszystkie przedmioty. Zawsze wygrywałam, głównie dlatego, że przedmioty rzadko się zmieniały. Spinka do włosów, łyżeczka, mała piłeczka. Wykorzystywałam czas, by zapamiętać przedmioty, które pojawiały się na tacy po raz pierwszy. Najgorszym elementem całej zabawy była nagroda: najczęściej plastikowy słoik płynnej gumy do żucia ze słomką do robienia baniek.
Treść kwestionariusza zapamiętałam w dwie sekundy. Podpis na dole najwyraźniej należał do Dowana, ale to nie on wypełnił rubryki dokumentu. Zrobiła to Leila, co poznałam po charakterystycznych kreseczkach w „t” i dużych kropkach nad „i”. No, no, no.
– Mam jeszcze jedną prośbę – powiedziałam. – Czy mógłby pan poślinić palec i przejechać nim po podpisie?
– Po co?
Przy tym facecie czterolatek wychodził na geniusza.
– Zastanawiam się, czy przypadkiem nie odbito go na ksero.
Marszcząc brwi, mężczyzna poślinił palec i zrobił, o co prosiłam. Atrament nie rozmazał się.
– Hmmm – mruknął.
– Jak ci na imię?
– Ed.
– Wielkie dzięki, Ed. Jestem ci bardzo wdzięczna za pomoc.
Wróciłam do samochodu i siedziałam w nim przez minutę, zastanawiając się nad swoim odkryciem. Doszłam do wniosku, że Leila musiała przechwycić kwestionariusz, gdy przysłano go do domu z prośbą o wniesienie rocznej opłaty. Crystal powiedziała mi, że do skrytki przesyłano wyciągi z banku Mid-City. Leila prawdopodobnie zawiadomiła bank, wypisując prośbę na firmowym papierze Pacific Meadows i fałszując podpis Dowana. A może dołączyła odbitkę kserograficzną? W każdym razie poprosiła, by wyciągi przesyłano do skrytki numer 505. Spojrzałam na wejście do budynku. Na pewno nie miała większych kłopotów z zaglądaniem do skrytki w drodze ze szkoły.
Włączyłam silnik i wyjechałam z parkingu. Kiedy byłam już na ulicy, zauważyłam, że oddział banku Mid-City znajduje się po drugiej stronie ulicy. Nawet z tej odległości widziałam bankomat, z którego mogła pobierać gotówkę. Potrzebowała tylko karty i numeru PIN, które Dow prawdopodobnie trzymał w domu w szufladzie biurka.
Zgodnie z obietnicą po powrocie do biura zadzwoniłam do Jonaha.
– Porucznik Robb.
– Kinsey. Jeśli nie będziesz się czepiał moich metod, powiem ci, co odkryłam. Przysięgam, że wszystko zostawiłam w jak największym porządku.
– Wal.
Opowiedziałam mu o mojej wyprawie do Mail amp; More, tłumacząc ze szczegółami, co zrobiła Leila. Znacznie mniej drobiazgowo potraktowałam moje własne metody pracy.
Jonah mówił niewiele, ale wiedziałam, że robi notatki.
– Podaj mi adres, pod którym znajdę tę skrytkę.
– Mail amp; More w Laguna Plaża. Numer 505.
– Sprawdzę to – powiedział. – Niezła heca.
– Racja – odparłam, zakładając, że ma na myśli Leilę.
– Wiesz, gdzie ona jest teraz?
– Słyszałam, że u Lloyda, ale chyba powinnam to sprawdzić. Leila ma przyjaciółkę Paulie. Poznała ją rok temu w izbie dziecka… Paulie miała już wcześniej kłopoty z prawem. Przeszło mi przez myśl, że mogły razem planować ucieczkę. Może trzeba zajrzeć do akt Paulie i sprawdzić, co ma na sumieniu.
Gdy Jonah oznajmił, że zajmie się tą sprawą, odłożyłam słuchawkę. Było mi głupio. Ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebowała Crystal, było zatrzymanie córki pod zarzutem kradzieży.
Wróciłam do samochodu i pojechałam do Lloyda. Chciałam mu zadać parę pytań, a teraz miałam ku temu ważny powód. Jeśli Leila postanowiła uciec z domu, niewiele mogłam zrobić, ale nie zaszkodzi mieć ją przez jakiś czas na oku.
Zbliżając się do domku, zauważyłam, że w środku pali się światło. Zaparkowałam na podjeździe i wysiadłam. Lloyd z brudnymi od smaru rękami grzebał w silniku swojego samochodu stojącego w niewielkim garażu. Spojrzał na mnie obojętnie, jakbym zjawiała się na jego progu codziennie bez chwili przerwy. Nie miałam pojęcia, co robi – było to typowo męskie zajęcie. Miał na sobie zniszczoną bluzę i klapki. Na okularach dostrzegłam smugę smaru, za to w uchu nie miał już kolczyka z trupią czaszką.
– Ty jesteś Millhone – rzucił bardziej do siebie niż do mnie.
– A ty Lloyd Muscoe.
– Dobrze, że od razu to ustaliliśmy.
– Przejeżdżałam obok i pomyślałam, że wpadnę na chwilę. Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam. Czy Leila jest u ciebie?
Uśmiechnął się lekko.
– To zależy, czego chcesz.
Patrzyłam na silnik, który sprawiał wrażenie, jakby wykonano go z części gotowych w każdej chwili eksplodować. Ja zdołałam się tylko nauczyć, jak wlewać na stacji paliwo, ale i tak uznałam to za wielkie osiągnięcie.
– Co się stało z samochodem?
– Nic szczególnego poza tym, że jest bardzo stary i zniszczony. Wymieniam olej i świece.
– Czyli przedłużasz mu żywot?
– Mniej więcej. Wyjeżdżam za parę dni. – Wyjął jakąś mocno skręconą część, wytarł ją starannie szmatą i włożył z powrotem, po czym poprawił coś w głównym mechanizmie.
– Dokąd?
– Vegas. Chyba spytam Crystal, czy mogę zabrać ze sobą Leilę. Co o tym myślisz? – Tak naprawdę nie pytał mnie wcale o radę. Zajmując się dalej samochodem, chciał tylko podtrzymać rozmowę.
– Nie sądzę, żeby się zgodziła.
– Z nią nigdy nic nie wiadomo. Ma już dość kłopotów z Leila.
– To wcale nie znaczy, że gotowa jest się jej pozbyć – odparłam. Czekałam, jak na to zareaguje, ale nie odezwał się ani słowem. Ciągnęłam więc dalej: – Myślisz, że kolejna przeprowadzka wyjdzie Leili na dobre?
– W Vegas przynajmniej zachowywała się przyzwoicie. Nie znosi tej swojej szkoły. To banda rozpuszczonych, bogatych debiutantek. Cholerna strata czasu.
– Wygląda na to, że Leila nienawidzi wszystkiego.
Potrząsnął głową.
– Trzeba umieć z nią postępować. Potrzebuje kogoś takiego jak ja, kto nie pozwoli jej na głupie wybryki.
– Jednym słowem, dyscyplina?
– To właśnie miałem na myśli.
– Ma to w Fitch i jak dotąd nie bardzo się sprawdza.
– Za dużo marchewki, a za mało kija.
– A co na to Leila?
– Ona nie ma tu nic do gadania. Jest uparta i leniwa. Pozostawiona samej sobie przez cały dzień oglądałaby telewizję. Crystal za bardzo chce być jej najlepszą przyjaciółką. A przecież nie o to chodzi. Dzieciak potrzebuje rodziców, a nie kumpli.
Pozostawiłam jego słowa bez komentarza. Crystal na pewno nie wypuści Leili spod swoich skrzydeł, ale nie miałam ochoty się spierać.
– Dowiem się w końcu, po co tu przyjechałaś? – spytał kwaśnym tonem.
– Oczywiście. Mniej więcej cztery miesiące temu zjawił się u ciebie doktor Purcell. Ciekawa jestem, co go tu sprowadziło.
– Usłyszał plotki o romansie Crystal i założył, że chodzi o mnie. Żałuję, że nie mogłem potwierdzić tych pogłosek. Sprawiłoby mi cholerną satysfakcję, gdybym mógł mu to rzucić prosto w twarz.
– Nie chodziło więc o ciebie?
– Niestety nie.
– Jak długo byliście z Crystal małżeństwem?
– Sześć lat.
– To były dobre czy złe lata?
– Myślałem, że dobre, ale jak mawiają, mąż zawsze dowiaduje się ostatni.
– Słyszałam, że wasz związek nie należał do spokojnych.
Oparł się o zderzak i zaczął wycierać ręce.
– Łączyła nas niezwykła chemia. Kiedy byliśmy razem, od razu między nami iskrzyło. Co w tym złego?
– Z Purcellem nie było mowy o latających w powietrzu iskrach?
– Chyba żartujesz. Słyszałem, że lubił brzydko się bawić. Crystal musiała przeżyć prawdziwy wstrząs. Wychodzi za faceta, o którym od dawna marzyła, aż tu nagle okazuje się, że on pije jak szewc. Na dodatek nie staje mu, jeśli Crystal nie włoży czarnych szpilek i nie bije go szpicrutą po tyłku. Nie dziwię się wcale, że miała kogoś na boku. Ode mnie obrywała od czasu do czasu, ale nigdy nie byłbym w stanie posunąć się do czegoś takiego.
– Była ci wierna?
– O ile wiem, tak. Nie pozwoliłbym na żadne numery.
– A jak się układały wasze stosunki z Purcellem?
– Zważywszy na to, że odebrał mi żonę, można powiedzieć, że całkiem nieźle.
– Pamiętasz, gdzie wtedy byłeś?
Uśmiechnął się i potrząsnął głową.
– Tego wieczoru, gdy wpadł do jeziora? Już to przerabiałem. Gliny były tu wczoraj.
– I co im powiedziałeś?
– To samo co powiem tobie. W ten piątek pracowałem. Jeżdżę taksówką. Można to sprawdzić w zapisach firmy. Leila była u mnie ze swoją przyjaciółką Paulie. Oglądały wideo. Crystal jak zwykle odebrała ją w niedzielę rano. Jeśli mi nie wierzysz, możesz ją sama zapytać.
Obserwowałam go przez chwilę.
– Co się stało z kolczykiem?
– Zdjąłem go parę miesięcy temu. Miałem rozmowę w sprawie pracy i nie chciałem, by wzięli mnie za pedzia.
– Dostałeś tę pracę?
– Nie.
– Dlatego wybierasz się do Vegas? Chcesz tam spróbować szczęścia?
– Chcesz poznać moją teorię? Kiedy nie wiedzie ci się w życiu, pomyśl o ostatnim miejscu, w którym byłeś szczęśliwy, i wracaj tam jak najszybciej.
Ogarnięta nagłym poczuciem winy, cały piątek poświęciłam innym klientom. Nie wydarzyło się nic ciekawego, ale przynamniej zarobiłam trochę pieniędzy.
Nabożeństwo za duszę Dowana Purcella odbyło się w sobotę o drugiej po południu w kaplicy kościoła prezbiteriańskiego przy West Glenn Road w Montebello. Włożyłam moją dyżurną czarną sukienkę i buty na płaskich obcasach i stawiłam się na miejscu kwadrans przed rozpoczęciem ceremonii. Zbudowana z surowego kamienia kaplica była wąska, z wysokim belkowanym sufitem. Wewnątrz stało pięćdziesiąt ławek podzielonych na dwie grupy po dwadzieścia pięć. Dzień był pochmurny i mglisty, a sześć okien z purpurowo-niebieskimi witrażami wpuszczało do środka niewiele światła. Zasady religii prezbiteriańskiej są mi praktycznie obce, ale już sama panująca w kaplicy posępna atmosfera wystarczyła, by mnie do niej zniechęcić.
Choć w nabożeństwie mieli wziąć udział wyłącznie imiennie zaproszeni goście, zebrał się całkiem spory tłumek, który szczelnie wypełnił kaplicę. Przyjaciele Crystal siedzieli po jednej stronie nawy, Fiony po drugiej. Część z nich nie miała najmniejszych problemów z podjęciem decyzji. Dana i Joel na przykład zajęli swoje miejsca bez chwili wahania. Powodowani lojalnością dla pierwszej żony doktora, celowo unikali wszelkich kontaktów z drugą. Osoby, które uznałam za wspólnych znajomych, sprawiały wrażenie rozdartych i przed zajęciem miejsca w ławce konsultowały się ze sobą ukradkiem. Kiedy wszyscy powoli siadali, niewidoczny dla nas organista (czy organistka) prezentował całą wiązankę posępnych melodii, czyli pogrzebowy odpowiednik listy największych przebojów. Wykorzystałam ten czas, by zastanowić się nad tym, jak krótkie i ulotne jest nasze życie. Byłam ciekawa, czy Richard Hevener nie pragnie skrócić mojego jeszcze bardziej. Kiedy Mariah dzwoniła do mnie ostatni raz, nie wydawała się szczególnie zaniepokojona. Twierdziła, że bracia Hevener nie zaryzykują popełnienia drugiego morderstwa tak szybko po pierwszym. Niewielka to pociecha. Crystal przygotowywała wszystko w wielkim pośpiechu i dawało się to niestety wyczuć. Pod względem organizacji pogrzeb przypomina każde inne wydarzenie towarzyskie. Albo się ma do tego talent, albo nie. Niezwykłość dzisiejszego wydarzenia podkreślał brak trumny, urny czy nawet wieńców i wiązanek. W zamieszczonym w prasie zawiadomieniu o uroczystości sugerowano bowiem, by przeznaczone na kwiaty sumy wpłacić na cele dobroczynne. W kaplicy nie było nawet zdjęcia doktora.
Sama nie bardzo wiedziałam, gdzie usiąść. Crystal poprosiła mnie, żebym przyszła na nabożeństwo, ale zasadniczo byłam przecież zatrudniona przez Fionę, więc ze względów finansowych poczułam się zobowiązana zająć miejsce po jej stronie kaplicy. Usiadłam w ostatniej ławce, dzięki czemu miałam dobry widok na całe wnętrze i zgromadzonych gości. Melanie, starsza córka Fiony, przyleciała z San Francisco i poprowadziła matkę środkiem nawy niczym ojciec pannę młodą. Fiona była oczywiście ubrana na czarno: miała na sobie wełniany żakiet z guzikami z kryształu górskiego i spódnicę do pół łydki. Loki schowała pod aksamitną czapeczką, z której spływała woalka przywołująca na myśl skojarzenia z Tajemniczym Mścicielem. Do ust przyciskała chusteczkę, ale mogła nią równie dobrze wycierać nadmiar szminki, jak i osuszać łzy żalu. Mel, podobnie jak matka, była ciemnowłosa, lecz elegancko ostrzyżona. Była też wyższa i trochę grubsza, a na tę smutną okazję włożyła ciemnografitowe spodnie i żakiet oraz buty do kostek.
Za nimi powoli i z godnością sunęła Blanche w obszernej sukni ciążowej, otaczając dłońmi swój wielki brzuch, jakby chciała utrzymać go na miejscu. Szła bardzo ostrożnie jak osoba, która niesie pełny po brzegi talerz z zupą. Towarzyszył jej mąż, Andrew. Dzieci zostawili w domu, niech Najwyższemu będą dzięki.
Tuż przede mną siedziała pani Stegler z Pacific Meadows, ubrana w brązowy kostium, z masą rudych loków na głowie. Dostrzegłam też sporo wyglądających na lekarzy mężczyzn w garniturach i kilka starszych osób, które uznałam za byłych pacjentów doktora Purcella.
Crystal i Leila zajęły miejsca po drugiej stronie nawy w pierwszej ławce. Crystal miała na sobie prostą czarną sukienkę, a masa jasnych włosów tworzyła na głowie artystyczny nieład. Ściągnięta twarz i ciemne cienie pod oczami sprawiały, że wyglądała na bardzo zmęczoną. Leila na tę okazję zrezygnowała ze swych szokujących strojów, lecz mimo wszystko wybrała dość dziwną kreację: obcisły top z lateksu i czarną spódnicę wyszywaną cekinami. Jej krótkie, niemal białe włosy stały na głowie, jakby poddano je działaniu prądu elektrycznego. Jacob Trigg, w płaszczu i krawacie, wszedł do kaplicy, opierając się na kulach. Usiadł z tyłu w ławce po stronie Fiony. Anica Blackburn uśmiechnęła się do mnie przelotnie, po czym zajęła miejsce po drugiej stronie nawy. W kaplicy unosił się lekki szmer przytłumionych rozmów, a od czasu do czasu rozlegało się kaszlnięcie. Rzuciłam okiem na program uroczystości, zastanawiając się, jakim cudem Crystal udało się go wydrukować w tak błyskawicznym tempie. Czekało nas parę hymnów, litania, dwie modlitwy, Ave Maria w wykonaniu solistki, kazanie i dwa kolejne hymny.
Do kaplicy weszła nagle lekko spóźniona kobieta o długich do ramion jasnych włosach, w której rozpoznałam Pepper Gray, moją ulubioną pielęgniarkę. Obserwowałam, jak zdejmuje płaszcz i na palcach przechodzi nawą. Po chwili zatrzymała się, a jedna z koleżanek wstała, by przepuścić ją na wolne miejsce w ławce. Pepper poruszała się tak, jakby nadal miała na nogach buty na gumowych podeszwach.
Przy ołtarzu pojawił się nagle pastor w szatach przypominających sędziowską togę. Towarzyszył mu kościelny odpowiednik woźnego, który rzucił znane z sali sądowej hasło: „Proszę wstać”. Wstaliśmy więc i odśpiewaliśmy hymn. Usiedliśmy i zmówiliśmy modlitwę. Kiedy wszyscy pochylili głowy, ja skoncentrowałam się na swoich rajstopach i opłakanym stanie swojej duszy. Nie mam pojęcia, dlaczego nie można tak zaprojektować rajstop, by przez cały czas pozostały na miejscu. Stan mojej duszy nie prezentował się niestety lepiej, gdyż moje wychowanie religijne w dzieciństwie było raczej dość pobieżne. Obejmowało przede wszystkim wyrzucanie mnie z jednej szkółki niedzielnej po drugiej. Ciocia Gin nigdy nie wyszła za mąż i nie miała własnych dzieci. Kiedy po tragicznej śmierci rodziców niemal z dnia na dzień trafiłam pod jej opiekę, musiała podjąć się roli zastępczej matki bez żadnego doświadczenia w tym względzie, tworząc niejako na gorąco reguły naszej wspólnej egzystencji. Od samego początku kierowała się dość wątpliwą zasadą, że dzieciom należy zawsze mówić prawdę. W odpowiedzi na najprostsze pytania zasypywała mnie więc długimi wyjaśnieniami, a jedno z pierwszych dotyczyło odwiecznej kwestii, skąd się biorą dzieci.
Moje najbardziej niefortunne doświadczenie związane ze szkółką niedzielną miało miejsce podczas pierwszych świąt Bożego Narodzenia, które spędzałam pod opieką cioci. Miałam wówczas pięć i pół roku. Ciocia musiała najwyraźniej dojść do wniosku, że nadszedł czas na spotkanie z religią, więc podrzuciła mnie do kościoła baptystów, mieszczącego się niedaleko parku, w którym stała nasza przyczepa. Tego niedzielnego poranka dzieci zapoznawały się z postaciami Marii i Józefa, do których natychmiast poczułam antypatię. Nie mogłam pojąć, jakim cudem mały Jezusek mógł się urodzić parze nieudaczników, którzy pozwolili, by przyszedł na świat w zwykłej szopie. Kiedy nauczycielka, pani Nevely, zaczęła tłumaczyć, jak Maria „stała się brzemienna”, byłam chyba jedynym dzieckiem w klasie, które wiedziało, jak straszliwie się myli. Szybko wyciągnęłam więc rękę. Pani wywołała mnie do odpowiedzi zadowolona, że tak ochoczo pragnę wziąć udział w lekcji. Do dziś pamiętam, jak gwałtownie zmienił się wyraz jej twarzy, gdy zaczęłam tłumaczyć zasady poczęcia dziecka wyjaśnione mi ze szczegółami przez ciocię Gin.
Kiedy ciocia przyjechała, żeby mnie odebrać, siedziałam już na krawężniku z przypiętą do sukienki karteczką. Zabroniono mi odezwać się choćby jednym słowem przed przyjazdem cioci. Na szczęście nie czekała mnie bura. Na pociechę ciocia zrobiła mi kanapkę z białego chleba z masłem i kiełbaskami z puszki. Zjadłam ją, siedząc na stopniach przyczepy. Kiedy grałam samotnie w krykieta na malutkim podwóreczku, ciocia dzwoniła do swoich przyjaciółek i śmiejąc się, relacjonowała im moją przygodę. Wiedziałam, że udało mi się ją rozbawić, ale nie mogłam pojąć do końca, dlaczego tak się stało.
Wreszcie pastor podszedł do pulpitu i wygłosił kazanie, które mogłoby zatrwożyć tylko najbardziej zagorzałych grzeszników. Nabożeństwo dobiegło końca i ludzie zaczęli powoli opuszczać kaplicę. Stałam przy drzwiach w nadziei, że uda mi się złapać Fionę. Chciałam się z nią umówić na dogodny termin, by móc do końca wyjaśnić szczegóły naszej umowy. W końcu udało mi się ją dostrzec; szła, opierając się ciężko na ramieniu Melanie. Mel musiała wiedzieć, kim jestem, gdyż prowadząc matkę w stronę schodów, rzuciła mi ostrzegawcze spojrzenie.
Przechodząca obok Anica dotknęła lekko mojego ramienia.
– Wpadniesz do nas? Przyjdzie parę osób.
– Jesteś pewna? Nie chciałabym się narzucać.
– Crystal serdecznie cię zaprasza. Będziemy w domu na plaży.
– Przyjdę z przyjemnością.
– Świetnie. Do zobaczenia.
Parking powoli pustoszał. Ludzie wypływali z kaplicy falą niczym z kina. Niektórzy zatrzymywali się, by chwilę pogawędzić ze znajomymi, mijani przez odjeżdżające samochody. Wsiadłam do volkswagena i włączyłam się w strumień pojazdów. Warstwa ciężkich chmur nieco się rozrzedziła, a tu i ówdzie zaczęły się pojawiać nieśmiałe promienie słońca.
Dom na plaży był oddalony od kaplicy zaledwie o trzy kilometry. Musiałam przyjechać jedna z ostatnich, gdyż wysypane żwirem pobocza przy Paloma Lane były zastawione drogimi samochodami. Zajęłam szybko pierwsze wolne miejsce, jakie zauważyłam, zamknęłam drzwiczki volkswagena i ruszyłam w stronę domu. Czułam, że rajstopy zsunęły mi się niemal do połowy uda. Podskakując, lekko podciągnęłam draństwo do góry. Byłam jednak gotowa zedrzeć je z nóg i rzucić w krzaki.
Kiedy skręciłam na podjazd domu Crystal, zauważyłam ten sam drogi samochód, który widziałam na parkingu Pacific Meadows. Zatrzymałam się i rozejrzałam ostrożnie dookoła. Tylna fasada domu Crystal pozbawiona była okien, a ciągnąca się za mną ulica w tej chwili była akurat pusta. Obeszłam więc samochód, przyglądając się uważnie emblematowi przymocowanemu do prawego przedniego zderzaka. Kaiser Manhattan. Nigdy nie słyszałam o takiej marce. Drzwi samochodu były zamknięte, a kiedy zajrzałam przez okno do środka, nie znalazłam tam nic godnego uwagi.
Frontowe drzwi domu były lekko uchylone, a dobiegający z wnętrza szmer rozmów kojarzył się ze zwykłym przyjęciem. Śmierć zawsze nadaje nowy wymiar więziom łączącym krewnych i przyjaciół zmarłego. Pozostali przy życiu traktują jedzenie i picie jako balsam na rany pozostawione przez niepowetowaną stratę. Często można usłyszeć śmiech. Nie wiem do końca, dlaczego tak się dzieje, ale podejrzewam, że stanowi to nieodłączną część uzdrawiającego procesu i swoisty talizman pogrążonych w żałobie osób.
W środku zebrało się blisko sześćdziesiąt osób, których większość widziałam w kaplicy. Duże, oszklone drzwi prowadzące na taras stały otworem i słyszałam dobiegający z oddali monotonny szum fal. Mężczyzna w krótkiej białej marynarce przeszedł obok mnie z tacą, proponując mi szampana. Podziękowałam grzecznie i wzięłam delikatny kieliszek. Znalazłam sobie zaciszne miejsce przy schodach i popijałam szampana, szukając wzrokiem mężczyzny z wąsami i gęstymi siwymi włosami.
Po chwili obok mnie stanął Jacob Trigg. Podobnie jak ja starał się unikać tłumu. Większość obecnych pogrążyła się już w ożywionej rozmowie i myśl o przyłączeniu się do którejś z grupek nie była zbyt nęcąca.
– Znasz tych ludzi? – spytał.
– Nie. A ty?
– Może parę osób. O ile wiem, to ty znalazłaś Dowana.
– Tak, i bardzo mi przykro, że nie żyje. Do końca miałam nadzieję, że jednak pojechał do Ameryki Południowej.
– Ja też. – Uśmiechnął się słabo.
– Czy Dow wspominał ci kiedyś o brakujących na jego koncie sumach?
– Wiedział o tym. Zaniepokojony dyrektor banku przesłał mu szczegółowy wyciąg z zapytaniem, o co w tym wszystkim chodzi. Dow podziękował mu, powiedział, że wie o tym i sam się tym zajmie. Ale prawdę mówiąc, dopiero wtedy dowiedział się o wszystkim. Początkowo sądził, że to sprawka Crystal, gdyż wyciągi przesyłano do jej skrytki.
– Pytał ją o to?
– Nie o pieniądze, ale o skrytkę. Powiedziała mu, że zrezygnowała z niej przed rokiem. Nie chciał drążyć tematu, dopóki nie zbierze więcej informacji. Musiał to jednak być ktoś z domowników, bo kto inny mógłby mieć dostęp do karty i numeru PIN?
– Kogo podejrzewał?
– Crystal lub Leilę, choć równie dobrze mógł to być Rand. Dow zawęził krąg podejrzanych, ale chciał zyskać absolutną pewność. Kłócili się z Crystal o Leilę tyle razy, że zagroziła odejściem. Jeśli problem dotyczył Leili, chciał go rozwiązać sam. A co do Randa Crystal była równie nieustępliwa. Po co więc ryzykować? To też mogło go wiele kosztować.
– Dlaczego?
– Rand jest jedyną osobą, której Crystal z pełnym zaufaniem może powierzyć Griffa. Gdyby Rand odszedł, skończyłaby się jej wolność. Dow znalazł się więc w bardzo trudnej sytuacji.
– Dlaczego nie zlikwidował konta?
– Na pewno to zrobił.
– Czy dowiedział się w końcu, kto podejmował pieniądze?
– Jeśli nawet, to nigdy mi o tym nie powiedział.
– Szkoda. Kiedy zaginał jego paszport, policja doszła do wniosku, że postanowił wyjechać z kraju. Ciekawe, dlaczego Crystal nie wyjaśniła tego do końca.
– Może nic nie wiedziała. Dow mógł uznać, że gra mimo wszystko nie jest warta świeczki.
– I pozwolił komuś ot, tak sobie zabrać trzydzieści tysięcy dolarów?
– Tato?
Odwróciliśmy się oboje. Za nami stała kobieta po czterdziestce z sięgającym do połowy pleców jasnym warkoczem. Miała na sobie obszerny bawełniany sweter, szeroką spódnicę i sandały. Na jej twarzy nie widać było śladu makijażu. Wyglądała na osobę, która nigdy nie goli nóg, ale nie chciałam tego sprawdzać. Była za to na tyle mądra, by nie wkładać rajstop, więc od razu zarobiła u mnie parę punktów, bo moje znów zaczęły się zsuwać. W każdej chwili mogły wylądować w okolicy kolan. Byłabym wówczas zmuszona skulić się i poruszać maleńkimi kroczkami. Koszmar.
– To moja córka Susan.
– Bardzo mi miło – odparłam. Uścisnęłyśmy sobie dłonie. Gawędziliśmy jeszcze przez chwilę, po czym Susan ujęła ojca pod ramię.
– Wybacz nam, proszę, ale już pójdziemy. Cała ta impreza jest zbyt tragikomiczna jak na mój gust – powiedziała.
– Myśli, że jestem zmęczony, i niestety ma rację – wyznał Trigg. – Jeszcze kiedyś porozmawiamy.
– Mam nadzieję.