11

Słońce nie wychynęło jeszcze zza wzgórz, ale niebo rozjaśniło się już blaskiem świtu. W punkcie widokowym na Mulholland nie zostało ani śladu po tragedii, jaka się tu rozegrała poprzedniego wieczoru. Nawet śmieci, jakie zwykle pozostawały po zabezpieczonym miejscu zbrodni – gumowe rękawiczki, kubki po kawie i żółta taśma – zostały uprzątnięte lub rozwiane przez wiatr. Wyglądało to tak, jakby nikt nie zastrzelił Stanleya Kenta i nie porzucił jego zwłok na cyplu wzniesienia, skąd rozpościerał się widok z lotu ptaka na miasto. Bosch w ciągu swojej służby prowadził setki śledztw w sprawie morderstwa. Nie mógł się jednak nadziwić, z jaką łatwością miasto leczyło się z ran – przynajmniej na pozór – i wracało do normalnego życia. Jak gdyby nigdy nic się nie stało.

Bosch kopnął pomarańczowy żwir, przyglądając się, jak kamyki spadają z krawędzi urwiska i znikają w zaroślach poniżej. Podjął decyzję i zawrócił w stronę samochodu. Ferras patrzył na niego.

– Co chcesz zrobić? – zapytał.

– Wchodzę do akcji. Jeżeli idziesz ze mną, wsiadaj.

Ferras po chwili wahania pobiegł truchtem za Boschem. Wsiedli do crown victorii i pojechali na Arrowhead Drive. Bosch wiedział, że Alicia Kent jest u federalnych, ale wciąż miał klucze znalezione w porsche jej męża.

Wóz federalnych, który zauważyli przed dziesięcioma minutami, jadąc w drugą stronę, nadal stał przed domem Kentów. Bosch zaparkował na podjeździe, wysiadł i zdecydowanym krokiem ruszył do drzwi frontowych. Nie zwracał uwagi na samochód na ulicy, nawet gdy usłyszał odgłos otwieranych drzwi. Gdy odnalazł właściwy klucz i wsunął do zamka, za ich plecami rozległ się gromki głos:

– FBI. Stać!

Bosch położył dłoń na klamce.

– Nie otwierać drzwi.

Bosch odwrócił się i spojrzał na mężczyznę idącego chodnikiem w ich stronę. Wiedział, że do obserwacji domu wyznaczono człowieka stojącego na najniższym szczeblu drabiny wywiadu taktycznego, jakiegoś partacza albo agenta o złej reputacji. Mógł to wykorzystać.

– Policja, specjalna sekcja zabójstw – powiedział. – Chcemy tu tylko dokończyć robotę.

– Niczego nie będziecie kończyć – odparł agent. – FBI przejęło sprawę i odtąd będzie prowadzić wszystkie czynności śledcze.

– Przykro mi, nie dostałem żadnej notatki na ten temat – rzekł Bosch. – Jeśli pozwolisz.

Odwrócił się do drzwi.

– Nie otwieraj – ostrzegł znowu agent. – Sprawa dotyczy bezpieczeństwa państwowego. Zapytajcie kierownictwa.

Bosch pokręcił głową.

– Może ty masz kierownictwo. Ja mam przełożonych.

– Wszystko jedno. Nie wejdziecie do tego domu.

– Harry – zaczął Ferras – może jednak…

Bosch machnął ręką, uciszając go. Ponownie spojrzał na agenta.

– Pokaż mi jakiś papier – zażądał.

Agent przybrał poirytowaną minę i wyciągnął legitymację. Otworzył ją i pokazał. Bosch tylko na to czekał. Chwycił agenta za nadgarstek i błyskawicznie się obrócił. Ciało agenta runęło naprzód, a Bosch przedramieniem przygwoździł go twarzą do drzwi, zakładając mu na plecy rękę – tę, w której wciąż ściskał legitymację.

Agent zaczął się szamotać i protestować, ale już było za późno. Bosch oparł się o niego barkiem, dociskając go do drzwi, i wolną rękę wsunął mu pod marynarkę. Wymacał kajdanki, zerwał je jednym szarpnięciem i zaczął mu nakładać.

– Harry, co ty wyprawiasz? – krzyknął Ferras.

– Mówiłem ci. Nikt nie odstawi nas na boczny tor.

Kiedy już skuł agentowi ręce za plecami, wyrwał mu legitymację z dłoni. Otworzył ją i przeczytał nazwisko. Clifford Maxwell. Bosch obrócił go do siebie i wepchnął mu legitymację do bocznej kieszeni marynarki.

– Twoja kariera jest skończona – oznajmił mu spokojnie Maxwell.

– Co ty powiesz.

Maxwell spojrzał na Ferrasa.

– Jeżeli na to pozwolisz, ciebie też spuszczą – dodał. – Lepiej się zastanów.

– Zamknij się, ClitY – poradził Bosch. – Jeżeli kogoś spuszczą, to tylko ciebie, kiedy wrócisz do taktycznego i opowiesz, jak się dałeś podejść dwóm kmiotom z policji.

To go skutecznie uspokoiło. Bosch otworzył drzwi i wprowadził agenta do środka. Brutalnie posadził go na pluszowym fotelu w salonie.

– Usiądź – powiedział. -I zamknij gębę.

Rozpiął Maxwellowi marynarkę, chcąc sprawdzić, gdzie ma broń. Nosił pistolet w kaburze typu „motyl" pod lewą pachą. Mając ręce skute za plecami, nie potrafiłby go dosięgnąć. Bosch przeszukał nogawki, sprawdzając, czy nie ma ukrytej zapasowej broni. Usatysfakcjonowany odsunął się od agenta.

– Teraz możesz sobie odpocząć – powiedział. – To nie potrwa długo.

Ruszył w głąb korytarza, dając znak partnerowi, by poszedł za nim.

– Zacznij od gabinetu, ja zacznę w sypialni – polecił. – Interesuje nas cokolwiek. Wszystko, co się rzuca w oczy. Sprawdź komputer. Gdybyś znalazł coś dziwnego, mów.

– Harry.

Bosch przystanął w korytarzu i spojrzał na Ferrasa. Jego młodszy partner był wyraźnie przestraszony. Bosch pozwolił mu mówić, mimo że Maxwell mógł go usłyszeć z salonu.

– Nie powinniśmy tego robić w ten sposób – rzekł Ferras.

– A jak powinniśmy to zrobić, Ignacio? Załatwić to oficjalnie? Poprosić naszego szefa, żeby pogadał z ich szefem przy filiżance latte i czekać na pozwolenie wykonania zadania?

Ferras wskazał na korytarz prowadzący do salonu.

– Rozumiem, że trzeba działać szybko – powiedział. – Ale myślisz, że on nam odpuści? Spisze numery odznak, Harry. Nie mam nic przeciwko temu, żeby poświęcić się dla dobra służby, ale nie za to, co właśnie zrobiliśmy.

Bosch był pełen uznania dla Ferrasa za użycie liczby mnogiej, dlatego nie tracąc cierpliwości podszedł do niego i spokojnie położył mu dłoń na ramieniu. Ściszył głos, aby nie usłyszał go Maxwell.

– Ignacio, absolutnie nic ci się nie stanie z tego powodu. Absolutnie nic, słyszysz? Pracuję w firmie trochę dłużej od ciebie i wiem, jak działa FBI. Do diabła, moja była żona jest byłą agentką, rozumiesz? I lepiej niż inni wiem, że dla FBI priorytetem numer jeden jest unikanie kompromitacji. Takiej filozofii uczą ich w Quantico i ma ją we krwi każdy agent w każdym biurze terenowym w każdym mieście. „Nie kompromitować FBI". Dlatego kiedy wypuścimy tego faceta, nikomu nie piśnie ani słowa o tym, co zrobiliśmy, ani że w ogóle byliśmy tutaj. Jak myślisz, dlaczego posadzili go przed domem? Bo jest F-B-Einsteinem? Bynajmniej. Odpracowuje jakąś kompromitację – na którą naraził siebie albo biuro. I nie zrobi ani nie powie nic, co mogłoby go jeszcze bardziej pogrążyć.

Bosch zamilkł, czekając na odpowiedź Ferrasa, której się jednak nie doczekał.

– No więc zabierajmy się do roboty i obejrzyjmy dom – ciągnął. – Kiedy byłem tu rano, zajmowaliśmy się tylko wdową a potem musieliśmy pędzić do Świętej Agaty. Chcę to zrobić szybko, ale dokładnie, rozumiesz? Chcę obejrzeć dom w świetle dziennym i trochę główkować. Tak właśnie lubię pracować. Zdziwiłbyś się, co czasem w ten sposób można wykombinować. Trzeba pamiętać, że zawsze dochodzi do przeniesienia. Ci dwaj mordercy gdzieś w tym domu zostawili ślad i wydaje mi się, że przegapili go technicy i cała reszta. Musiało być przeniesienie. Chodźmy je znaleźć.

Ferras skinął głową.

– Dobra, Harry.

Bosch klepnął go w ramię.

– Świetnie. Zacznę w sypialni. Ty sprawdź gabinet.

Bosch ruszył w głąb korytarza, ale gdy stanął na progu sypialni, usłyszał wołającego go Ferrasa. Zawrócił i poszedł do wnęki, gdzie mieścił się gabinet do pracy. Jego partner stał za biurkiem.

– Gdzie komputer? – zapytał.

Bosch ze złością pokręcił głową.

– Był na biurku. Zabrali go.

– FBI?

– A kto? Na spisie dowodów nie było komputera, tylko podkładka pod mysz. Rozejrzyj się, przeszukaj biurko. Może coś ci się uda znaleźć. Niczego nie zabieramy. Tylko oglądamy.

Bosch poszedł do sypialni. Stwierdził, że od chwili, gdy widział ją po raz ostatni, nic się tu nie zmieniło. Wciąż wyczuwał słaby zapach moczu unoszący się z poplamionego materaca.

Zbliżył się do nocnej szafki stojącej po lewej stronie łóżka. Zobaczył warstwę czarnego proszku daktyloskopijnego, który nałożono na gałki dwu szuflad i wszystkie płaskie powierzchnie szafki. Stała na nim lampa oraz oprawiona w ramki fotografia Stanleya i Alicii Kentów. Bosch wziął zdjęcie, aby mu się przyjrzeć. Małżonkowie stali obok kwitnącego krzewu różanego. Alicia miała przybrudzoną twarz, lecz promieniała radością i dumą, jak gdyby stała obok własnego dziecka. Bosch domyślił się, że wyhodowała tę roślinę własnoręcznie, a w tle zobaczył kilka podobnych krzewów. Na zboczu wzgórza można było dostrzec trzy pierwsze litery napisu HOLLYWOOD, z czego Bosch wysnuł wniosek, że zdjęcie prawdopodobnie zrobiono w ogrodzie za domem. Nie będzie już więcej takich fotografii szczęśliwej pary.

Odłożył zdjęcie na miejsce i otworzył górną szufladę. Znalazł w niej rzeczy osobiste Stanleya Kenta. Kilka par okularów do czytania, książki i fiolki z lekarstwami. Dolna szuflada była pusta i Bosch przypomniał sobie, że tu właśnie Kent trzymał broń.

Bosch zamknął szuflady i wycofał się do rogu pomieszczenia po drugiej stronie nocnej szafki. Szukał punktu zaczepienia, próbując spojrzeć na miejsce zdarzenia świeżym okiem. Zorientował się, że będą mu potrzebne zdjęcia miejsca zbrodni, które zostały w teczce w samochodzie.

Wrócił korytarzem do drzwi wejściowych. Gdy dotarł do salonu, zobaczył, że Maxwell leży na podłodze przed fotelem, na którym go posadzono. Miał zgięte w kolanach nogi, a pod nimi tkwiły skute kajdankami ręce, które zdołał przesunąć przez biodra. Obrócił poczerwieniałą i spoconą twarz w stronę Boscha.

– Zaklinowałem się – wykrztusił. – Pomóż mi.

Bosch omal nie parsknął śmiechem.

– Za chwilę.

Wyszedł do samochodu i zabrał protokoły z oględzin miejsca zdarzenia ze zdjęciami. Wcześniej wsunął do teczki także wydruk zdjęcia Alicii Kent przesłanego e-mailem.

Gdy wrócił do domu i skierował się do korytarza prowadzącego do pokoi w głębi, Maxwell zawołał do niego:

– Człowieku, pomóż mi!

Bosch go zignorował. Idąc korytarzem, zajrzał do gabinetu. Ferras przeszukiwał szuflady biurka, układając na blacie rzeczy, które chciał przejrzeć.

W sypialni Bosch wyciągnął fotografię wydrukowaną z e-maila, a dokumenty położył na łóżku. Uniósł zdjęcie, by porównać je z widokiem pokoju. Następnie podszedł do garderoby i uchylił drzwi z lustrem pod takim samym kątem jak na fotografii. Zauważył, że na zdjęciu widać biały szlafrok frotte leżący na fotelu w rogu sypialni. Wszedł do garderoby, znalazł szlafrok i ułożył go na fotelu w identyczny sposób.

Bosch stanął w miejscu, z którego, jak przypuszczał, zrobiono zdjęcie. Przebiegł spojrzeniem po sypialni w nadziei, że jakiś charakterystyczny szczegół przyciągnie jego wzrok. Zauważywszy wyłączony zegar na nocnej szafce, popatrzył na fotografię. Zegar na zdjęciu także nie działał.

Bosch podszedł do szafki, kucnął i zajrzał za nią. Przewód zegara został wyciągnięty z gniazdka. Sięgnął za szafkę i włożył wtyczkę do kontaktu. Na ekranie zaczęły migać czerwone cyfry, pokazując 12:00. Zegar działał. Trzeba go było tylko ustawić.

Zastanawiając się nad tym, Bosch uznał, że powinien zapytać o to Alicię Kent. Zakładał, że zegar wyłączyli mężczyźni, którzy napadli ją w domu. Pytanie tylko dlaczego. Być może nie chcieli, by Alicia Kent wiedziała, ile czasu spędziła związana na łóżku.

Bosch odłożył na bok kwestię zegara i wrócił do łóżka, gdzie otworzył teczkę i wyciągnął fotografie zrobione przez techników. Oglądając je, zauważył, że drzwi garderoby są otwarte pod nieco innym kątem niż na zdjęciu z e-maila, a szlafroka nie ma – oczywiście dlatego, że Alicia Kent włożyła go, kiedy Bosch i Walling już ją wyswobodzili. Podszedł do garderoby, poprawił drzwi zgodnie z fotografią z miejsca zdarzenia, po czym cofnął się do wejścia i zlustrował sypialnię.

Niczego nie udało mu się wypatrzyć. Przeniesienie wciąż umykało jego uwadze. Czuł ucisk w żołądku. Odnosił wrażenie, jakby czegoś nie zauważał. Czegoś, co miał tuż na wyciągnięcie ręki.

Porażka wywołuje napięcie. Bosch zerknął na zegarek i zobaczył, że do zebrania u federalnych -jeśli rzeczywiście w ogóle się odbędzie – pozostały niecałe trzy godziny.

Opuścił sypialnię i ruszył korytarzem w kierunku kuchni, wchodząc do każdego pokoju i zaglądając do szafek i szuflad, lecz nie znalazł niczego podejrzanego ani zagadkowego. W pokoju do ćwiczeń otworzył szafę i ujrzał rząd wieszaków z ciepłymi ubraniami, lekko zalatującymi stęchlizną. Najwyraźniej Kentowie przyjechali do Los Angeles z zimniejszych stron. I jak większość przyjezdnych nie mieli zamiaru rozstawać się z zimowymi rzeczami. Nikt nie mógł być pewien, czy zagrzeje tu miejsce. Zawsze dobrze było być gotowym do drogi.

Nie dotykając zawartości szafy, zamknął drzwi. Przed wyjściem dostrzegł prostokątne odbarwienie na ścianie obok haków, na których wisiały gumowe maty do ćwiczeń. Ślady po taśmie klejącej świadczyły, że w tym miejscu był przyklejony jakiś plakat lub duży kalendarz.

Gdy dotarł do salonu, Maxwell nadal leżał na podłodze, spocony i poczerwieniały z wysiłku. Udało mu się przełożyć jedną nogę przez pętlę utworzoną ze skutych rąk, ale najwidoczniej nie potrafił przeciągnąć drugiej, by mieć ręce z przodu. Leżał na wyłożonej płytkami podłodze z rękami skrępowanymi między nogami. Jego widok przywodził Boschowi na myśl pięciolatka usiłującego zapanować nad pęcherzem.

– Za chwilę skończymy, agencie Maxwell – zapewnił go Bosch.

Maxwell nie odpowiedział.

Z kuchni Bosch wyszedł tylnymi drzwiami na taras i do ogrodu. Światło dzienne zmieniło perspektywę. Zobaczył, że ogród jest położony na zboczu wzniesienia, na którym w czterech rzędach rosły krzewy różane. Niektóre kwitły, niektóre nie. Część z nich wspierała się na palikach, do których doczepiono tabliczki z nazwą odmiany. Bosch podszedł bliżej, obejrzał kilka krzewów, a potem wrócił do domu.

Przekręciwszy klucz w zamku, przeszedł przez kuchnię i otworzył następne drzwi, które jak pamiętał, prowadziły do garażu. Wzdłuż tylnej ściany ciągnął się szereg szafek. Bosch otwierał wszystkie po kolei i przeglądał zawartość. Były w nich głównie narzędzia ogrodnicze i sprzęt użytku domowego, a także kilka worków z nawozem i preparatami odżywczymi do hodowli róż.

W garażu stał kubeł na śmieci na kółkach. Bosch otworzył go i znalazł w środku plastikowy worek. Wyciągnął go, rozluźnił tasiemkę, którą worek był związany, i zobaczył, że są w nim tylko kuchenne odpadki. Na wierzchu leżała garść zmiętych ręczników papierowych z fioletowymi plamami. Wyglądały, jak gdyby ktoś starł nimi rozlany płyn. Bosch powąchał jeden ręcznik i wyczuł woń soku winogronowego.

Wrzuciwszy śmieci z powrotem do kubła, Bosch wyszedł z garażu i w kuchni natknął się na swojego partnera.

– Próbuje się uwolnić – poinformował go Ferras, mając na myśli Maxwella.

– Niech próbuje. Skończyłeś z biurkiem?

– Prawie. Zastanawiałem się, gdzie jesteś.

– Idź skończyć i spadamy stąd.

Po wyjściu Ferrasa Bosch sprawdził szafki kuchenne i spiżarnię, oglądając dokładnie wszystkie produkty i zapasy na półkach. Następnie poszedł do łazienki dla gości w korytarzu i spojrzał na miejsce, skąd zebrano popiół z papierosa. Na białej ceramicznej pokrywie spłuczki widniało brązowe odbarwienie długości połowy papierosa.

Z zaciekawieniem wpatrywał się w ślad. Nie palił od siedmiu lat, ale nie pamiętał, by kiedykolwiek zdarzyło mu się zostawić w ten sposób papierosa. Gdyby go wypalił, wrzuciłby niedopałek do toalety i spuścił wodę. Nie miał wątpliwości, że ktoś zapomniał o tym papierosie.

Skończywszy przeszukanie domu, cofnął się do salonu i zawołał do partnera:

– Ignacio, jesteś gotowy? Wychodzimy.

Maxwell nadal leżał na podłodze, lecz wyglądał na zmęczonego bezowocną szamotaniną i pogodzonego z losem.

– Niech was szlag! – krzyknął w końcu. – Rozkujcie mnie!

Bosch zbliżył się do niego.

– Gdzie masz kluczyk? – zapytał.

– W marynarce. W lewej kieszeni.

Bosch pochylił się i wsunął dłoń do kieszeni agenta. Wyciągnął pęk kluczy i po chwili odnalazł wśród nich kluczyk do kajdanek. Chwycił łańcuch łączący obrączki kajdanek i pociągnął, by włożyć kluczyk. Nie silił się na delikatność.

– Bądź grzeczny, kiedy to zrobię – poradził.

– Grzeczny? Kurwa, skopię ci tyłek!

Bosch puścił łańcuch i ręce Maxwella wylądowały na podłodze.

– Co ty wyprawiasz? – wrzasnął Maxwell. – Rozkuj mnie!

– Dam ci radę, Cliff. Gdy następnym razem zagrozisz, że skopiesz mi tyłek, bądź łaskaw zaczekać, aż cię uwolnię.

Bosch wyprostował się i cisnął klucze na drugi koniec pokoju.

– Sam się rozkuj.

Bosch skierował się do wyjścia. Ferras już wychodził. Zamykając drzwi, Bosch rzucił okiem na Maxwella rozciągniętego na podłodze. Agent, z twarzą czerwoną jak znak stopu, wyrzucił z siebie ostatnią pogróżkę.

– To nie koniec, gnojku.

– Świetnie.

Bosch zamknął drzwi. Podchodząc do samochodu, spojrzał ponad dachem na swojego partnera. Ferras wyglądał na równie upokorzonego jak niektórzy z podejrzanych, których przewozili z tyłu.

– Głowa do góry – powiedział Bosch.

Wsiadając za kierownicę, wyobraził sobie agenta FBI czołgającego się w swoim eleganckim garniturze po podłodze salonu, by wziąć klucze.

I twarz rozjaśniła mu się w uśmiechu.

Загрузка...