17

Harry Bosch wiedział, że w przełęczy Cahuenga prawa fizyki ruchu drogowego nie będą działały na jego korzyść. Przez wąskie gardło przesmyku w łańcuchu górskim samochody na obu nitkach Hollywood Freeway zawsze sunęły w żółwim tempie. Postanowił trzymać się ulic i ruszył w kierunku przełęczy Highland Avenue, mijając Holywood Bowl. Po drodze przekazywał Rachel Walling nowe informacje.

– Karetkę wezwano z punktu ksero na Cahuenga niedaleko Lankershim. Gonzalves musiał być w tej okolicy, kiedy zasłabł. Ktoś zawiadomił, że na parkingu leży człowiek. Mam nadzieję, że właśnie tam stoi jego toyota. Idę o zakład, że jeżeli jąznajdziemy, znajdziemy cez. Pytanie tylko, po co go miał.

– I dlaczego był na tyle głupi, żeby nosić cez w kieszeni bez żadnej ochrony – dodała Walling.

– Zakładasz, że wiedział, co to jest. Może nie miał zielonego pojęcia. Może jest inaczej, niż się nam wydaje.

– Bosch, coś musi łączyć GonzaWesa z Nassarem i El-Fayedem. Prawdopodobnie przeprowadził ich przez granicę.

Bosch omal się nie uśmiechnął. Dobrze pamiętał, że gdy chciała okazać mu serdeczność, zwracała się do niego po nazwisku. Kiedyś tak było.

– Nie zapominaj o Raminie Samirze – zauważył.

Walling pokręciła głową.

– Ciągle mi się wydaje, że to był fałszywy trop – odrzekła. -Zmyłka.

– Całkiem niezła – powiedział Bosch. – Dzięki niej wszechwładny kapitan Done Badly został wyłączony z gry.

Zaśmiała się.

– Tak go nazywają?

Bosch skinął głową.

– Oczywiście za jego plecami.

– A ty jakie masz przezwisko? Pewnie jakiegoś zimnego twardziela.

Zerknął na nią i wzruszył ramionami. Wahał się, czy nie powiedzieć jej, że w Wietnamie nazywano go Hari Kari, ale musiałby jej tłumaczyć dlaczego, a to nie była na to najlepsza pora i miejsce.

Wjechał z Highland na Cahuenga. Ulica biegła równolegle do autostrady i kiedy spojrzał w tę stronę, przekonał się, że miał rację. Hollywood Freeway była zakorkowana w obu kierunkach.

– Wiesz, ciągle miałem w komórce twój numer – powiedział. -Chyba nigdy nie chciałem go usuwać.

– Zastanawiałam się nad tym, kiedy zostawiłeś mi dzisiaj tę wredną wiadomość o popiele z papierosa.

– Przypuszczam, że ty nie zachowałaś mojego numeru, Rachel.

Odpowiedziała po dłuższej chwili milczenia.

– Chyba też ciągle cię mam w komórce, Harry.

Tym razem musiał się uśmiechnąć, mimo że znów był dla niej „Harrym". Jest jednak jakaś nadzieja, pomyślał.

Zbliżali się do Lankershim Boulevard. Z prawej strony ulica wpadała w tunel biegnący pod autostradą. Z lewej kończyła się pasażem handlowym, w którym znajdował się punkt Easy Print, skąd wezwano pogotowie. Bosch przebiegał wzrokiem samochody na niewielkim parkingu, szukając toyoty.

Zatrzymał się na pasie lewego skrętu i czekał, by wjechać na parking. Obrócił się na fotelu i szybko spojrzał na auta zaparkowane po obu stronach Cahuenga. Nie dostrzegł żadnej toyoty, ale wiedział, że jest mnóstwo różnych modeli tej marki. Gdyby nie znaleźli samochodu na parkingu przed punktem ksero, będą musieli przyjrzeć się pojazdom przy krawężnikach.

– Masz numer rejestracyjny, wiesz jak wygląda ten wóz? – pytała Walling. – Znasz kolor?

– Trzy razy nie.

Bosch przypomniał sobie, że Rachel ma zwyczaj zadawania wielu pytań naraz.

Gdy zapaliło się żółte światło, skręcił na parking. Nie było wolnych miejsc, ale nie zamierzał parkować. Krążył powoli, oglądając każde auto. Nie było wśród nich żadnej toyoty.

– Kiedy potrzebujesz toyoty, jak na złość nie ma ani jednej -powiedział. – Musi być gdzieś w okolicy.

– Może sprawdźmy na ulicy – zaproponowała Walling.

Skinął głową i skierował forda do alejki na końcu parkingu. Zamierzał skręcić w lewo, potem zawrócić i z powrotem wjechać w ulicę. Ale gdy sprawdzał, czy nic nie nadjeżdża z prawej, zobaczył starego białego pikapa z nadbudówką kempingową zaparkowanego w głębi alejki obok zielonego kontenera na śmieci. Samochód stał zwrócony przodem w ich stronę i Bosch nie umiał rozpoznać marki.

– To jest toyota? – zapytał.

Walling odwróciła się i spojrzała.

– Bosch, jesteś geniuszem! – wykrzyknęła.

Bosch skręcił i ruszył w kierunku samochodu, a kiedy się zbliżyli, zobaczył, że to rzeczywiście toyota. Walling też to zobaczyła. Wyciągnęła telefon, lecz Bosch położył na nim rękę.

– Lepiej najpierw sprawdźmy. Mogę się mylić.

– Nie, Bosch, jesteś na fali.

Mimo to schowała telefon. Bosch wolno przejechał obok białej toyoty, obrzucając ją przelotnym spojrzeniem. Następnie zawrócił na końcu uliczki i zatrzymał samochód trzy metry za pikapem. Wóz nie miał z tyłu tablicy rejestracyjnej. Zamiast niej przymocowano do niego kawałek tektury z napisem TABLICA ZGUBIONA.

Bosch żałował, że nie wziął ze sobą kluczy znalezionych w kieszeni Digoberta Gonzalvesa. Wysiedli i zbliżyli się do toyoty, pochodząc z obu stron. Z bliska Bosch zauważył, że uchylne okienko z tyłu nadbudówki kempingowej jest niedomknięte. Sięgnął do szpary szerokości kilku centymetrów i podniósł okienko, zaopatrzone w pneumatyczny zawias, który nie pozwolił mu się zamknąć. Bosch nachylił się i zajrzał do środka. We wnętrzu panował mrok, ponieważ pikap stał w cieniu, a szyby nadbudówki były przyciemniane.

– Harry, masz ten monitor?

Wyjął z kieszeni monitor promieniowania i trzymając go w wyciągniętej ręce, pochylił się i wsunął głowę do ciemnej przestrzeni bagażowej. Nie rozległ się żaden sygnał alarmowy. Bosch wyprostował się i zawiesił aparat na pasku. Następnie sięgnął do klamki i otworzył tylną klapę.

Część bagażowa pikapa była wyładowana rupieciami. Wszędzie walały się puste butelki i puszki, wśród których leżało skórzane krzesło biurowe ze złamaną nogą, kawałki aluminium, stary dystrybutor wody i inne śmieci. A przy prawym kole stał szary, ołowiany pojemnik przypominający niewielkie wiadro na kółkach.

– Zobacz – powiedział. – To jest świnia?

– Chyba tak – odrzekła z przejęciem Walling. – Chyba tak!

Na pojemniku nie było żadnej nalepki z informacją o zagrożeniu ani symbolu ostrzegającego przez promieniowaniem. Zostały zerwane. Bosch pochylił się i złapał jeden z uchwytów. Wyciągnął świnię ze sterty śmieci i przesunął ją bliżej tylnej klapy. Pokrywa była zabezpieczona czterema zamkami.

– Otworzymy, żeby sprawdzić, czy materiał jest w środku? – zapytał.

– Nie – odparła Walling. – Wycofamy się i wezwiemy zespół. Mają odpowiednią ochronę.

Ponownie wyciągnęła telefon. Gdy wzywała zespół radiologiczny i wsparcie, Bosch podszedł do przedniej części pikapa. Przez okno zajrzał do szoferki. Pośrodku deski rozdzielczej leżało niedojedzone burrito na zgniecionej brązowej torebce. Część kabiny po stronie pasażera również przykrywały śmieci. Wzrok Boscha zatrzymał się na aparacie fotograficznym, który spoczywał na starej aktówce z urwanym uchwytem, leżącej na siedzeniu pasażera. Aparat nie sprawiał wrażenia brudnego ani zepsutego. Wyglądał na zupełnie nowy.

Bosch pociągnął klamkę. Drzwi były otwarte. Zrozumiał, że Gonzalves zapomniał o swoim samochodzie i dobytku, gdy cez zaczął parzyć mu ciało. Wysiadł i szukając pomocy, powlókł się w stronę parkingu, zostawiając wszystko na łasce losu.

Bosch otworzył drzwi od strony kierowcy i wsunął do kabiny monitor. Nic się nie stało. Żadnego alarmu. Wyprostował się i zawiesił aparat na pasku. Z kieszeni wyciągnął parę lateksowych rękawiczek i nakładając je, słuchał, jak Walling rozmawia z kimś o znalezieniu świni.

– Nie, nie otwieraliśmy – powiedziała. – Mamy otworzyć?

Słuchała przez chwilę.

– Tak myślałam. Przyślij ich tu jak najprędzej i może już wreszcie się to skończy.

Bosch sięgnął do kabiny i wyjął aparat fotograficzny. Był to cyfrowy nikon. Przypomniał sobie, że pod łóżkiem w sypialni Kentów technicy znaleźli pokrywkę obiektywu aparatu tej marki. Sądził, że ma w ręku aparat, którym zrobiono zdjęcie Alicii Kent. Włączył go i tym razem nie był bezradny, mając do czynienia z urządzeniem elektronicznym. Miał własny aparat cyfrowy, który zwykle zabierał ze sobą, jadąc do Hongkongu, by zobaczyć się z córką. Kupił go, gdy wybrali się razem do chińskiego Disneylandu.

Nie miał wprawdzie nikona, ale szybko się zorientował, że w aparacie nie ma zapisanych żadnych fotografii, ponieważ wyciągnięto z niego kartę pamięci.

Odłożył aparat i zaczął przeglądać stertę rzeczy na fotelu pasażera. Poza aktówką był tam dziecięcy pojemnik na kanapki oraz podręcznik obsługi komputera Apple i pogrzebacz do kominka. Żadna z tych rzeczy nie miała związku ze sprawą i żadna go nie interesowała. Na podłodze przed siedzeniem zauważył kij golfowy i zwinięty plakat.

Odsunął na bok brązową torebkę i burrito, po czym oparł się łokciem o podłokietnik między fotelami, aby sięgnąć do schowka. Spoczywał w nim tylko jeden przedmiot – broń. Bosch wyciągnął ją i obrócił w dłoni. To był rewolwer Smith amp; Wesson kaliber.22.

– Chyba mamy narzędzie zbrodni – zawołał.

Walling nie odpowiedziała. Wciąż stała za pikapem, z ożywieniem wydając polecenia przez telefon.

Bosch odłożył rewolwer do schowka i zamknął go, uznając, że lepiej zostawić broń na miejscu do przyjazdu ekipy kryminalistycznej. Znów zerknął na zwinięty plakat i z czystej ciekawości postanowił go obejrzeć. Wspierając się na podłokietniku, rozwinął go na zaśmieconym siedzeniu. Plakat przedstawiał dwanaście pozycji jogi.

Bosch natychmiast przypomniał sobie prostokątne odbarwienie, które widział na ścianie w pokoju do ćwiczeń w domu Kentów. Nie miał pewności, ale przypuszczał, że rozmiar plakatu pasowałby do tamtej plamy. Szybko zwinął plakat i zaczął się wycofywać z kabiny, aby pokazać Walling swoje znalezisko.

Wysiadając, zauważył, że oparcie dzielące siedzenia pełni także funkcję schowka. Zatrzymał się i go otworzył.

Zamarł. W schowku był uchwyt na kubek, w którym tkwiło kilka stalowych kapsułek przypominających spłaszczone na obu końcach pociski. Lśniąca stal przypominała srebro. Można ją było nawet pomylić ze srebrem.

Bosch wziął monitor i wykonał kilka okrężnych ruchów nad kapsułami. Nie usłyszał alarmu. Obrócił aparat w rękach. Na boku urządzenia dostrzegł mały przełącznik. Przesunął go kciukiem. I nagle zawył alarm, wydając serię dźwięków z taką częstotliwością, że brzmiało to jak jeden przeciągły ryk syreny, od którego pękały bębenki.

Bosch wyskoczył z kabiny i zatrzasnął drzwi. Plakat wylądował na ziemi.

– Harry! – krzyknęła Walling. – Co się dzieje?

Podbiegła do niego, zamykając o biodro klapkę telefonu. Bosch wyłączył monitor.

– Co się dzieje?! – zawołała.

Bosch pokazał drzwi pikapa.

– W schowku jest broń, a w środkowej przegródce cez.

– Co?

– W schowku pod środkowym oparciem jest cez. Gonzalves wyjął kapsuły ze świni. Dlatego nie miał ich w kieszeni. Były w oparciu między siedzeniami.

Dotknął prawego biodra – miejsca, które poparzył sobie Gonzalves. Gdy siedział w pikapie, ta część ciała znajdowała się tuż obok schowka pod oparciem.

Rachel przez długą chwilę milczała, patrząc w jego twarz.

– Nic ci nie jest? – zapytała w końcu.

Bosch omal się nie roześmiał.

– Nie wiem – powiedział. – Spytaj za dziesięć lat.

Wahała się, jak gdyby wiedziała coś, czego nie mogła mu wyjawić.

– Co?

– Nic. Ale mimo wszystko powinni cię zbadać.

– I co zrobią? Słuchaj, nie byłem w kabinie tak długo. Na pewno krócej niż Gonzalves, który dosłownie na tym siedział. Prawie z tego jadł.

Nie odpowiedziała. Bosch podał jej monitor.

– Był wyłączony. Myślałem, że jest włączony, gdy mi go dałaś.

Wzięła aparat i obejrzała.

– Też tak myślałam.

Bosch uświadomił sobie, że zamiast na pasku, nosił monitor w kieszeni. Dwa razy wyjmując go i chowając, prawdopodobnie nieświadomie go wyłączył. Spojrzał na pikapa, zastanawiając się, czy to możliwe, że właśnie zaaplikował sobie groźną dla zdrowia albo życia dawkę promieniowania.

– Muszę się napić wody – powiedział. – Mam w bagażniku butelkę.

Podszedł do tyłu swojego samochodu. Chowając się przed Walling za uniesioną klapą bagażnika, oparł się rękami o zderzak, starając się rozszyfrować sygnały, jakie jego ciało wysyłało do mózgu. Czuł, że coś się z nim dzieje, lecz nie wiedział, czy to reakcja fizjologiczna, czy przyczyną dreszczy są emocje wywołane tym, co się przed chwilą stało. Przypomniał sobie, co lekarka mówiła o poważnych obrażeniach wewnętrznych, jakich doznał Gonzalves. Czyjego układ odpornościowy przestaje działać? Czy też już spływa do ścieku?

Nagle w myślach mignął mu obraz córki na lotnisku, gdzie widział ją ostatni raz.

Zaklął głośno.

– Harry?

Bosch wyjrzał za klapę bagażnika. Rachel szła w jego stronę.

– Ludzie już tu jadą. Będą za pięć minut. Jak się czujesz?

– Chyba w porządku.

– To dobrze. Rozmawiałam z szefem zespołu. Sądzi, że ekspozycja była za krótka, żeby miała jakieś poważniejsze skutki. Mimo to powinieneś pojechać na izbę przyjęć i się zbadać.

– Zobaczymy.

Sięgnął do bagażnika i wyciągnął litrową butelkę wody ze swojego zestawu awaryjnego. Przydawała mu się podczas trwających dłużej niż zwykle obserwacji. Otworzył ją i pociągnął dwa duże hausty. Woda nie była zimna, ale dobrze mu zrobiła. Zupełnie wyschło mu w gardle.

Zakręcił butelkę i włożył do bagażnika. Podszedł do Walling. Po drodze spojrzał w stronę południa. Zdał sobie sprawę, że alejka biegnie za punktem Easy Print i ciągnie się wzdłuż zapleczy sklepów i biur na Cahuenga. Sięgała aż do Barham.

W alejce w mniej więcej dwudziestometrowych odstępach stały zielone kontenery na śmieci, ustawione prostopadle do tyłu budynków. Bosch uświadomił sobie, że kontenery zostały wysunięte z przestrzeni między budynkami i ogrodzonymi dziedzińcami. Tak jak w Siłver Lake, był dzień wywozu śmieci i kontenery czekały na miejskie śmieciarki.

Nagle wszystko pojął. Jak gdyby doszło do syntezy. Dwa elementy łączą się ze sobą, tworząc coś nowego. Szczegóły zdjęć z miejsca zbrodni, które nie dawały mu spokoju, plakat z pozycjami jogi, wszystko nabrało sensu. Promienie gamma przeszyły jego ciało i rozjaśniły mu myśli. Już wiedział. Zrozumiał.

– To śmieciarz.

– Kto?

– Digoberto Gonzalves – odrzekł Bosch, spoglądając w głąb alejki. – Jest dzień wywózki. Wystawiono kontenery, żeby śmieciarki mogły je opróżnić. Gonzalves jest śmieciarzem, śmietnikowym nurkiem. Wiedział, że dzisiaj wystawiają kontenery i że warto będzie tu przyjechać.

Popatrzył na Walling i dokończył myśl:

– Podobnie jak ktoś jeszcze.

– Chcesz powiedzieć, że znalazł cez w kontenerze ze śmieciami?

Bosch skinął głową, wskazując alejkę.

– Tam na końcu jest Barham. Barham można dojechać do Lake Hollywood. Lake Hollywood można dojechać na punkt widokowy. Sprawa nie wychodzi poza jedną stronę mapy.

Walling stanęła przed nim, zasłaniając mu widok alejki. Bosch usłyszał w oddali syreny.

– Co chcesz przez to powiedzieć? Że Nassar i El-Fayed ukryli cez w kontenerze u stóp wzgórza? A ten śmieciarz go znalazł?

– Chcę tylko powiedzieć, że odzyskałaś cez, więc znowu mamy do czynienia ze sprawą zabójstwa. Z punktu widokowego można dojechać na tę alejkę w ciągu pięciu minut.

– Co z tego? Skradli cez i zabili Kenta tylko po to, żeby tu przyjechać i ukryć materiał? Tak sądzisz? A może sądzisz, że po prostu go wyrzucili? Po co mieliby to robić? Czy to w ogóle ma sens? W ten sposób nie wywołaliby paniki, a przecież o to im chodzi.

Bosch zwrócił uwagę, że tym razem zadała sześć pytań naraz, ustanawiając zapewne nowy rekord.

– Sądzę, że Nassar i El-Fayed w ogóle nie mieli w rękach tego cezu – odparł.

Podszedł do toyoty i podniósł z ziemi zwinięty plakat. Podał go Rachel. Syreny wyły coraz głośniej.

Walling rozwinęła plakat i spojrzała na niego.

– Co to jest? Co to znaczy?

Bosch zabrał plakat i zaczął go rolować.

– Gonzalves znalazł go w tym samym kontenerze, w którym znalazł broń, aparat i ołowianą świnię.

– No i? Co to znaczy, Harry?

W alejkę skręciły dwa samochody federalnych i ruszyły w ich stronę, omijając slalomem wystawione kontenery. Kiedy się zbliżyły, Bosch zobaczył, że za kierownicą pierwszego wozu siedzi Jack Brenner.

– Słyszysz mnie, Harry? Co to zna…

Nagle Boschowi ugięły się kolana i osunął się na Rachel, zarzucając jej ręce na szyję, aby nie upaść.

– Bosch!

Złapała go i przytrzymała.

– Eee… nie czuję się za dobrze – wymamrotał. – Chyba lepiej będzie… możesz mnie zabrać do samochodu?

Pomogła mu się wyprostować i zaczęła go prowadzić w stronę samochodu. Bosch opierał rękę na jej ramionach, słysząc za sobą trzask zamykanych drzwi, kiedy agenci wysiedli z wozów.

– Gdzie masz kluczyk? – zapytała Walling.

Kiedy Bosch podawał jej kluczyki, podbiegł do nich Brenner.

– Co jest? Co się stało?

– Został napromieniowany. Cez jest w schowku pod środkowym oparciem w toyocie. Uważajcie. Zabieram go do szpitala.

Brenner odsunął się, jak gdyby Bosch był nosicielem zakaźnej choroby.

– W porządku – rzekł. – Zadzwoń, kiedy będziesz mogła.

Bosch i Walling szli do samochodu.

– No, Bosch, trzymaj się – mówiła Walling. – Bądź dzielny, zaraz się tobą zajmiemy.

Znów zwróciła się do niego po nazwisku.

Загрузка...