12

W drodze ze wzgórza na autostradę Ferras milczał. Bosch odgadł, że rozmyśla o groźbie, jaka zawisła nad karierą młodego, obiecującego detektywa z powodu działań jego starego i lekkomyślnego partnera. Bosch próbował wciągnąć go w rozmowę.

– No i klapa – powiedział. – Nic nie mam. Znalazłeś coś w gabinecie?

– Niewiele. Pokazywałem ci, komputer zniknął.

W jego głosie brzmiał ponury ton.

– A w biurku? – pytał Bosch.

– Było prawie puste. W jednej szufladzie trzymali zeznania podatkowe i tego typu papiery. W innej znalazłem umowę powiernictwa. Ich dom, nieruchomość inwestycyjna w Laguna, polisy ubezpieczeniowe i tak dalej są w zarządzie powierniczym. W biurku były też ich paszporty.

– Dobra. Ile facet zarobił w zeszłym roku?

– Ćwierć miliona na rękę. Jest właścicielem pięćdziesięciu jeden procent firmy.

– Żona coś zarobiła?

– Nie ma dochodów. Nie pracuje.

Bosch zamilkł, zastanawiając się nad sytuacją. Kiedy znaleźli się u stóp wzniesienia, postanowił nie wjeżdżać na autostradę. Pojechał Cahuenga do Franklin, po czym skręcił na wschód. Ferras patrzył przez okno, lecz szybko się zorientował, że zmienili trasę.

– Co się dzieje? Myślałem, że jedziemy do centrum.

– Najpierw pojedziemy do Los Feliz.

– Co jest w Los Feliz?

– Donut Hole na Yermont.

– Przecież jedliśmy godzinę temu.

Bosch spojrzał na zegarek. Dochodziła ósma i miał nadzieję, że jeszcze zdąży.

– Nie chcę jechać na pączki.

Ferras zaklął pod nosem i pokręcił głową.

– Chcesz pogadać z Pierwszym? – zapytał. – Żartujesz?

– Chyba że już go tam nie ma. Jeżeli się boisz, możesz zaczekać w samochodzie.

– Wiesz, że przeskakujesz co najmniej pięć szczebli. Porucznik Gandle dobierze się nam za to do skóry.

– Dobierze się do mojej skóry. Ty zostaniesz w samochodzie. Tak jakby cię tam w ogóle nie było.

– Tyle że zawsze za to, co robi jeden partner, drugi ponosi taką samą winę. Przecież wiesz, Harry, jak to działa. Dlatego właśnie nazywają taki układ partnerstwem.

– Słuchaj, poradzę sobie. Nie ma czasu załatwiać tego służbową drogą. Komendant powinien wiedzieć, o co chodzi, więc mu opowiem. Prawdopodobnie podziękuje nam za ostrzeżenie.

– Jasne, tylko że porucznik Gandle nie będzie nam dziękował.

– Z nim też dam sobie radę.

Pozostałą część drogi nie odzywali się do siebie.

Departament Policji Los Angeles był jedną z najbardziej hermetycznych biurokracji na świecie. Przez ponad sto lat rzadko sięgał poza własne podwórko w poszukiwaniu pomysłów, rozwiązań czy liderów. Przed kilkoma laty, gdy rada miejska uznała, że po licznych skandalach i niepokojach, jakie wstrząsały miastem, policja potrzebuje szefa spoza swoich szeregów, po raz drugi w długiej historii departamentu jego komendantem został człowiek, który dotąd nie był jego funkcjonariuszem i nie objął tego stanowiska w drodze awansu. Nowemu, sprowadzonemu z zewnątrz szefowi przyglądano się z ogromnym zaciekawieniem i rzecz jasna sceptycyzmem. Pilnie odnotowywano jego poczynania i przyzwyczajenia, a informacje rozchodziły się nieoficjalnymi kanałami, które łączyły dziesięć tysięcy funkcjonariuszy departamentu jak sieć naczyń krwionośnych w zaciśniętej pięści. Wiadomości przekazywano sobie na odprawach i w szatniach, za pomocą wiadomości rozsyłanych z terminali w radiowozach, w e-mailach i rozmowach telefonicznych, w ulubionych barach policjantów i podczas przyjęć przy grillu. Dzięki temu ludzie z patroli w południowym Los Angeles wiedzieli, na jakiej premierze w Hollywood komendant był poprzedniego wieczoru. Funkcjonariusze obyczajówki w Dolinie wiedzieli, gdzie komendant wysyła do prasowania galowe mundury, a wydział do spraw przestępczości zorganizowanej w Venice znał ulubiony supermarket jego żony.

Dzięki tej wymianie informacji detektyw Hary Bosch i jego partner Ignacio Ferras wiedzieli, w której cukierni komendant zatrzymuje się co dzień rano na kawę w drodze do Parker Center.

O ósmej Bosch wjechał na parking przed Donut Hole, lecz nie zauważył nieoznakowanego samochodu komendanta. Lokal znajdował się na równinie u stóp położonych na wzgórzu osiedli Los Feliz. Bosch wyłączył silnik i spojrzał na partnera.

– Zostajesz?

Ferras miał wzrok utkwiony w szybie przed sobą. Nie patrząc na Boscha, skinął głową.

– Jak uważasz – rzekł Bosch.

– Słuchaj, Harry, nie chcę cię urazić, ale kiepsko się nam układa. Nie potrzebujesz partnera. Potrzebujesz chłopca na posyłki, kogoś, kto nie będzie kwestionował niczego, co robisz. Chyba pogadam z porucznikiem i poproszę, żeby przydzielił mnie komuś innemu.

Bosch spojrzał na niego, starając się uporządkować myśli.

– Ignacio, to nasza pierwsza wspólna sprawa. Nie sądzisz, że powinieneś się trochę wstrzymać? To samo powie ci Gandle. Powie, że lepiej nie zaczynać w wydziale z reputacją gościa, który zwiewa od partnera.

– Nie zwiewam. Po prostu źle się nam układa.

– Ignacio, popełniasz błąd.

– Nie, wydaje mi się, że tak będzie najlepiej. Dla nas obu.

Bosch przez długą chwilę mierzył go badawczym spojrzeniem, po czym odwrócił się do drzwi.

– Dobra, jak uważasz.

Bosch wysiadł i ruszył w stronę cukierni. Rozczarowała go decyzja Ferrasa, wiedział jednak, że powinien mu trochę odpuścić. Chłopak miał dziecko w drodze i wolał nie ryzykować. Bosch nigdy nie wahał się przed podejmowaniem ryzyka i w przeszłości kosztowało go to więcej niż stratę partnera. Postanowił, że po zakończeniu sprawy jeszcze raz spróbuje wpłynąć na młodego człowieka, by zmienił zdanie.

W cukierni Bosch stanął w kolejce za dwiema osobami, a potem zamówił u Azjaty za ladą czarną kawę.

– Bez pączka?

– Bez, tylko kawę.

– Capuccino?

– Nie, czarną.

Rozczarowany skromnym zamówieniem, mężczyzna podszedł do ekspresu pod ścianą i napełnił filiżankę. Kiedy się odwrócił, Bosch pokazał mu odznakę.

– Był już komendant?

Azjata zawahał się. Nie miał pojęcia o nieoficjalnych kanałach informacyjnych i nie był pewien, co odpowiedzieć. Wiedział, że jeśli nie ugryzie się w język, może stracić wysoko postawionego klienta.

– Bez obaw – powiedział Bosch. – Jestem z nim umówiony. Trochę się spóźniłem.

Próbował przywołać na twarz uśmiech zakłopotania. Zupełnie mu nie wyszło, więc dał spokój.

– Jeszcze nie był – poinformował go sprzedawca.

Bosch odetchnął z ulgą, zapłacił za kawę, a resztę wrzucił do pojemnika na napiwki. Usiadł przy wolnym stoliku w rogu. O tej porze kupowano głównie na wynos. Ludzie w drodze do pracy zaopatrywali się w niezbędne paliwo. Bosch przez dziesięć minut obserwował tłoczący się przy ladzie przekrój wielokulturowego miasta, zjednoczony we wspólnym uzależnieniu od cukru i kofeiny.

Wreszcie zobaczył wjeżdżającego na parking czarnego lincolna town car. Komendant siedział z przodu. Obaj z kierowcą wysiedli. Obaj rozejrzeli się po parkingu i skierowali się do cukierni. Bosch wiedział, że kierowca jest funkcjonariuszem policji i pełni też funkcję ochroniarza.

Kiedy weszli, przy ladzie nie było kolejki.

– Witam, komendancie – powiedział sprzedawca.

– Dzień dobry, panie Ming – odparł komendant. – Dla mnie to co zwykle.

Bosch wstał i podszedł do lady. Stojący za komendantem ochroniarz odwrócił się i zrobił krok w kierunku Boscha. Bosch przystanął.

– Mogę panu postawić kawę, komendancie? – zapytał.

Komendant odwrócił się i dopiero po chwili poznał Boscha, uświadamiając sobie, że nie zaczepia go pragnący się przymilić obywatel. Bosch dostrzegł, jak przez jego twarz przemknął cień – komendant jeszcze się nie uporał ze skutkami sprawy Echo Park – lecz mars szybko ustąpił miejsca wyrazowi obojętności.

– Detektywie Bosch, chyba nie ma pan dla mnie żadnych złych wiadomości? – spytał komendant.

– Raczej ostrzeżenie.

Komendant wziął z rąk Minga filiżankę kawy i małą torebkę.

– Proszę usiąść – powiedział. – Ma pan pięć minut, a za kawę sam zapłacę.

Bosch wrócił do swojego stolika, podczas gdy komendant płacił za kawę i pączki. Usiadł i czekał, a komendant podszedł do lady obok, gdzie nalał śmietankę i wsypał słodzik do kawy. Bosch uważał, że komendant zrobił dla departamentu dużo dobrego. Wprawdzie popełnił kilka politycznych gaf i podjął parę dyskusyjnych decyzji personalnych, lecz w dużej mierze przyczynił się do podniesienia morale w szeregach funkcjonariuszy.

Nie było to łatwe zadanie. Gdy komendant odziedziczył departament, właśnie wynegocjowano ugodę z władzami federalnymi w następstwie dochodzenia FBI w sprawie skandalu w sekcji Rampart oraz ogromu innych afer. Odtąd nadzór federalny brał pod lupę każdy krok policji, oceniając, czy jest zgodny z wymogami. Skutek był taki, że departament nie tylko został podporządkowany władzy federalnych, ale także zalany federalnymi papierzyskami. Kadra była szczupła, więc czasem trudno się było zorientować, czy policja robi to, co do niej należy. Ale pod kierownictwem nowego komendanta szeregi policji zdołały się zmobilizować i robić to, co do nich należało. Spadły nawet wskaźniki przestępczości, co zdaniem Boscha mogło oznaczać, że istotnie zmniejszyła się liczba przestępstw – zawsze podejrzliwie traktował statystyki.

Pomijając to wszystko, Bosch lubił komendanta głównie z jednego powodu. Otóż szef przed dwoma laty przyjął go z powrotem do pracy. Bosch przeszedł na emeryturę, zostając prywatnym detektywem. Niebawem przekonał się, że to był błąd, a gdy doszedł do tego wniosku, komendant powitał go z powrotem. Dlatego Bosch był zawsze wobec niego lojalny i dlatego postanowił zaaranżować spotkanie w cukierni.

Komendant usiadł naprzeciw niego.

– Ma pan szczęście, detektywie. Zwykle zaglądam tu godzinę wcześniej. Ale wczoraj pracowałem do późna, musiałem uczestniczyć w zebraniach sąsiedzkich grup prewencyjnych w trzech dzielnicach miasta.

Zamiast otworzyć torebkę z pączkami i sięgnąć do niej, komendant rozdarł ją pośrodku i rozłożył, aby zjeść dwa pączki prosto z papieru. Miał pączka z cukrem pudrem i polewą czekoladową.

– Oto najbardziej niebezpieczny morderca w mieście – powiedział, unosząc pączka z czekoladą i nadgryzając kęs.

Bosch pokiwał głową.

– Pewnie ma pan rację.

Bosch uśmiechnął się niepewnie i spróbował przełamać lody. Jego poprzednia partnerka Kiz Rider właśnie wróciła do pracy po rekonwalescencji po odniesionych ranach postrzałowych. Przeniosła się z wydziału rabunków i zabójstw do biura komendanta, gdzie już kiedyś pracowała.

– Co słychać u mojej dawnej partnerki, panie komendancie?

– U Kiz? Kiz świetnie sobie radzi. Bardzo mi pomaga i uważam, że jest na właściwym miejscu.

Bosch znów skinął głową. Często to robił.

– A pan jest na właściwym miejscu, detektywie?

Bosch spojrzał na komendanta, zastanawiając się, czy to może aluzja do faktu, że pominął drogę służbową, zwracając się bezpośrednio do niego. Zanim zdążył odpowiedzieć, komendant zadał kolejne pytanie.

– Przyszedł tu pan w związku ze sprawą punktu widokowego na Mulholland?

Bosch przytaknął. Przypuszczał, że komendant zna szczegóły sprawy od porucznika Gandle'a, który przekazał wiadomość wyżej.

– Codziennie rano ćwiczę przez godzinę, żeby móc jeść te słodkości – ciągnął komendant. – Dostaję raporty z nocy faksem i czytam je na rowerze treningowym. Wiem, że sprawę punktu widokowego przydzielono panu i że zainteresowały się nią służby federalne.

Dzwonił też do mnie rano kapitan Hadley. Mówił, że mogą za tym stać terroryści.

Bosch zdziwił się, że kapitan Done Badly i BBK już zostali wprowadzeni do gry.

– Co robi kapitan Hadley? – zapytał. – Do mnie nie dzwonił.

– To co zwykle. Sprawdza nasze informacje, stara się być w kontakcie z federalnymi.

Bosch skinął głową.

– No więc co może mi pan powiedzieć, detektywie? Po co pan tu przyszedł?

Bosch zdał mu bardziej szczegółowy raport ze sprawy, podkreślając zaangażowanie służb federalnych, które, jak podejrzewał, próbowały wyeliminować policję z jej własnego śledztwa. Przyznał, że priorytetem jest kwestia zaginionego cezu, z powodu której federalni rozstawiają wszystkich po kątach. Zaznaczył jednak, że dochodzenie dotyczy zabójstwa, co automatycznie włącza do sprawy policję. Poinformował komendanta o zebranych dowodach i podzielił się z nim niektórymi teoriami, jakie chodziły mu po głowie.

Zanim Bosch skończył, komendant zjadł obydwa pączki. Otarł usta serwetką, po czym spojrzał na zegarek. Obiecane pięć minut dawno już minęło.

– Co pan zataił? – spytał.

Bosch wzruszył ramionami.

– Niewiele. Właśnie miałem małe starcie z agentem w domu ofiary, ale nie sądzę, żeby to miało ciąg dalszy.

– Dlaczego nie ma tu pańskiego partnera? Dlaczego czeka w samochodzie?

Bosch zrozumiał. Rozglądając się po parkingu, komendant zauważył Ferrasa.

– Doszło między nami do drobnej różnicy zdań. To dobry chłopak, ale zbyt łatwo chce ustąpić federalnym.

– A to oczywiście nie do pomyślenia w policji Los Angeles.

– Nie za moich czasów, panie komendancie.

– Czy pański partner uznał, że należy pominąć hierarchię służbową i zwrócić się bezpośrednio do mnie?

Bosch wbił wzrok w stolik. W głosie komendanta zabrzmiał surowy ton.

– Prawdę mówiąc, nie był z tego zadowolony, panie komendancie – odrzekł Bosch. – To nie był jego pomysł, ale mój. Sądziłem, że mamy za mało czasu, żeby…

– Nieważne, co pan sądził. Ważne, co pan zrobił. Dlatego na pańskim miejscu nie mówiłbym nikomu o tym spotkaniu, boja zachowam dyskrecję. 1 niech pan nigdy więcej nie postępuje w ten sposób, detektywie. Czy to jest jasne?

– Tak, jasne.

Komendant zerknął w stronę szklanej witryny, gdzie stały tace pełne pączków.

– Nawiasem mówiąc, skąd pan wiedział, że tu będę? – zapytał.

Bosch wzruszył ramionami.

– Nie pamiętam. Po prostu wiedziałem.

Zorientował się, że komendant może dojść do wniosku, że jego źródłem informacji była dawna partnerka.

– Nie od Kiz, jeżeli tak pan myśli, komendancie – dodał pospiesznie. – Takie rzeczy się wie, rozumie pan? W departamencie wiadomości szybko się rozchodzą.

Komendant skinął głową.

– To pech – powiedział. – Lubiłem ten lokal. Jest po drodze, mają smaczne pączki, pan Ming troszczy się o mnie. Naprawdę szkoda.

Bosch zdał sobie sprawę, że teraz komendant będzie musiał zmienić swoje zwyczaje. Wiadomość, że każdy wie, gdzie i kiedy można go znaleźć, nie była dla niego pomyślna.

– Przykro mi, panie komendancie – powiedział Bosch. – Ale jeżeli mogę coś polecić, to w Farmers Market jest taki lokal, „Bob's Coffee and Doughnuts". Wprawdzie trzeba trochę nadłożyć drogi, ale dla takiej kawy i pączków warto.

Komendant w zamyśleniu pokiwał głową.

– Będę pamiętał. No dobrze, czego pan ode mnie chce, detektywie Bosch?

Bosch uznał, że komendant najwyraźniej chce przejść do rzeczy.

– Muszę kontynuować śledztwo, a w tym celu muszę porozmawiać z AliciąKent i wspólnikiem jej męża, niejakim Kelberem. Oboje są u federalnych i chyba jakieś pięć godzin temu straciłem do nich dostęp.

Po krótkiej pauzie Bosch wyłuszczył cel niezaplanowanego spotkania.

– Właśnie po to tu przyszedłem, panie komendancie. Potrzebuję dostępu. I przypuszczam, że pan może mi go umożliwić.

Komendant skinął głową.

– Poza stanowiskiem w departamencie jestem też członkiem Połączonego Zespołu do Zwalczania Terroryzmu. Mogę zadzwonić do paru osób, podnieść raban i prawdopodobnie ułatwić panu dostęp. Jak mówiłem, sprawą zajmuje się już grupa kapitana Hadleya, który być może uruchomi odpowiednie kanały. Dawniej nie wtajemniczano nas w takie rzeczy. Podniosę alarm, zadzwonię do dyrektora.

Bosch wysnuł z tego wniosek, że komendant zamierza stanąć w jego obronie.

– Wie pan, detektywie, co to jest refluks?

– Refluks?

– Schorzenie, w którym żółć cofa się do przełyku. I wywołuje pieczenie.

– Ach.

– Chcę panu powiedzieć, że jeżeli to zrobię i umożliwię panu dostęp, nie chcę żadnego refluksu. Rozumie pan?

– Rozumiem.

Komendant znów otarł usta i położył serwetkę na rozerwanej torebce. Po chwili zmiął ją, uważając, by żaden okruch cukru pudru nie wylądował na jego czarnym garniturze.

– Zadzwonię, ale będzie ciężko. Nie widzi pan podtekstu politycznego tej sprawy, Bosch?

Bosch spojrzał na niego.

– Politycznego?

– Mam na myśli szerszą perspektywę, detektywie. Pan widzi śledztwo w sprawie zabójstwa. W rzeczywistości chodzi o coś więcej. Musi pan zrozumieć, że gdyby zdarzenie w punkcie widokowym okazało się częścią spisku terrorystów, byłoby to wyjątkowo korzystne dla rządu federalnego. Prawdziwe zagrożenie pomogłoby odwrócić uwagę opinii publicznej od innych problemów. Wojna zupełnie się spieprzyła, wybory zakończyły się katastrofą. Bliski Wschód, cena galonu benzyny, spadające notowania ustępującego prezydenta. Lista jest długa, a tu zarysowałaby się możliwość zadośćuczynienia. Szansa naprawienia dawnych błędów. Szansa na zmianę nastawienia opinii publicznej.

Bosch skinął głową.

– Twierdzi pan, że mogą próbować przeciągać sprawę czy nawet wyolbrzymiać zagrożenie?

– Niczego nie twierdzę, detektywie. Staram się tylko poszerzyć panu punkt widzenia. W przypadku takiej sprawy nie można tracić z oczu kontekstu politycznego. Nie może się pan zachowywać jak słoń w składzie porcelany – co dawniej było pańską specjalnością.

Bosch pokiwał głową.

– Poza tym należy wziąć pod uwagę politykę lokalną – ciągnął komendant. – W radzie miasta jest człowiek, który tylko czyha na mój błąd.

Komendant miał na myśli Irvina Irvinga, długoletniego naczelnika w departamencie, którego komendant zmusił do ustąpienia ze stanowiska. Irving wystartował w wyborach do rady miejskiej i wygrał. Teraz należał do najzagorzalszych krytyków departamentu i komendanta.

– Irving? – spytał Bosch. – Przecież to tylko jeden głos w radzie.

– Zna niejedną tajemnicę. Na tej podstawie zaczął sobie budować pozycję polityczną. Po wyborach dostałem od niego wiadomość. Składała się tylko z trzech słów. „Spodziewaj się mnie". Niech pan mu nie da do ręki argumentu, detektywie.

Komendant wstał.

– Niech się pan nad tym zastanowi i będzie ostrożny – powiedział. -1 proszę pamiętać, nie chcę refluksu. Nie chcę nadstawiać karku.

– Tak jest.

Komendant odwrócił się, dając znak kierowcy. Ochroniarz podszedł do drzwi i otworzył je przed swoim podopiecznym.

Загрузка...