Nie było obiadu, będzie za to wspaniała kolacja; Pan Mąż na pewno bardzo zgłodniał, ale teraz ma fazę twardziela, honornie zamknął się u siebie, wcześniej przegrzebał hemingwayowską biblioteczkę i wrażo nalał sobie dwunastoletniej whisky z Islay – na taki aperitif trzeba przygotować jakąś ekstra odpowiedź, Róża nie ma zbyt wiele czasu na eksperymenty, na szczęście bieluń rośnie pod domem; zrobi mu z niego sałatkę. Róża jest pewna: to będzie najbardziej niezapomniana kolacja w życiu tego pana.
Pan Mąż nie może się skupić na książce, woli poprzeglądać stare bilanse, czytanie list wydatków sprzed lat to więcej niż oglądanie starych fotografii, to jak lektura własnych dzienników; wszystko ma zanotowane, miesiąc po miesiącu, dzień po dniu, w osobnych kategoriach: materiały biurowe, używki, artykuły spożywcze, usługi prostytutek (te figurują jako „ciasteczka”) etc., dokładnie, bez przeoczeń, w słupkach, tabelkach, wykresikach, Pan Mąż wertuje dawne bilanse i tęskni do życia policzalnego, przewidywalnego, kontrolowanego; małżeństwo zdecydowanie zmieniło charakter wykresów, zdezorganizowało tabelki, zniekształciło słupki, zapiski straciły na symetrii i powtarzalności; kategoria nieprzewidzianych wydatków, w życiu kawalerskim Pana Męża tylko awaryjna, w małżeństwie stała się jedną z podstawowych. Pan Mąż pociąga łyk szkockiej i wzrusza się nad losem wszystkich Panów Mężów tego świata, którym kobiety bezpowrotnie dezorganizują bilanse. (Gdzie jest sweter? Stary dobry hemingwayowski sweter jest w tej sytuacji nieodzowny, w starym swetrze najprzyjemniej zanurza się w fotelu i myśli o świecie bez kobiet.)
Jednak lepszy będzie wywar, Róża doleje mu go do wina, liście bielunia mają nieprzyjemny posmak, mógłby nie zjeść wystarczającej ilości. Za to mięso przyprawi szczyptą lulka.
Pan Mąż mimo zamkniętych drzwi czuje z kuchni jakieś zapachy; głód jest silniejszy niż honor, chętnie by spojrzał, co mu tam znowu wypichciła, nie musi z nią przecież rozmawiać.
Podano do stołu.
Pan Mąż nie może się oprzeć.
Pan Mąż wtranżala, aż miło; Róża dolewa mu wina, pogryza bagietkę, przygląda się, pilnuje, żeby nie otruł psa – Pan Mąż lubi rzucać mu kilka ochłapów z obiadu, potem może z nim robić, co chce, na przykład odbywać długie samcze rozmowy połączone z czochraniem, drapaniem, tarzaniem się po dywanie; dziś psa lepiej trzymać z dala od stołu, instynkt mógłby mu nie podpowiedzieć, że Pan je coś bardzo fe, lepiej tego nawet nie wąchać, aż dziw bierze, że mu tak smakuje, czy Róża jest tak doskonałą kuchmistrzynią, czy może Pan Mąż ma tak prymitywne podniebienie, ziarna lulka w sztuce mięsa bierze za ostrą przyprawę, a po whisky kubeczki smakowe mu ścięło i wyciąg z bielunia w czerwonym winie daje efekt solidnych garbników, nie ma co się krzywić, trzeba pić i szamać, kiedy żona karmi, prawdziwy mężczyzna lubi pikantne żarcie; Róża się dziś naprawdę postarała, szewczyk Dratewka mógłby u niej pobierać nauki.
Czy jej go nie żal? Oczywiście, że tak, przecież Róża dobrze wie, ile się będzie musiał nacierpieć, żeby przestać kłamać; serum prawdy dla nałogowego oszusta to najwyższy wymiar kary, cóż jej jednak pozostało, skoro Pan Mąż tyle razy się zapierał, Róża czuje się utytłana jego kłamstwami, po prostu chce wziąć kąpiel.
Zaczyna się.
Pan Mąż już ma pierwszy tik, nawet go nie zauważa, czyści talerz bułką; musiał być wygłodniały, nawet nie próbował podzielić się z psem. Skóra zaczyna mu pulsować pod okiem; Pan Mąż wykonuje gest, jakby chciał strącić muchę z twarzy; ramię też mu podryguje.
– Mamy coś zimnego do picia?
No przecież miał się do niej nie odzywać, ale coś strasznie go pali po tym daniu, aż do nosa poszło i oddech taki nierówny, jakby się jąkał przy nabieraniu powietrza, strasznie sucho w tym nosie, śluzówki wyschły, co ona mu podała, co się dzieje. Pan Mąż zaczyna rechotać, wcale mu nie jest do śmiechu, a mimo to zanosi się chichotem i nie może przestać, jakby ciało go wyśmiewało, nie jego ciało, bo co też ono wyprawia, ręce się ruszają, jak chcą; ten śmiech jest jak koszmarna czkawka, której nie można przerwać, zaraz, jak to było, żeby przeszła czkawka, trzeba kogoś przestraszyć, nie, inaczej,
– …chyba samemu się przestraszyć, hehehehehehehehehehehehehehehe, zaraz, czy ja to powiedziałem na głos? hehehehehehehehehehehehehehehehehehehehehe.
– Widzę, że ci smakowało.
To Róża, ale nie ma pewności, w chwili obecnej nie ma żadnej pewności, Pan Mąż nie potrafi nawet odróżnić słów od myśli, wydaje mu się, że jej odpowiada, śmiech ustał równie nagle, jak się pojawił (ale nie ma pewności)
– Uwielbiam twoją kuchnię. Gdyby Hanka umiała tak gotować…
Róża włącza dyktafon na wypadek, gdyby miała zasnąć, to jednak dość emocjonujące widowisko: skopolamina już działa, Pan Mąż jest bardzo silnie podniecony, chodzi w kółko, wygina się w rożne strony, ma bogaty zestaw tików, zaczyna wpadać w słowotok. Róża musi mieć pewność.
– Hanka?
Znowu ten śmiech, samo mu się śmieje, przeciw niemu, śmiech zabiera mu oddech, to wcale nie jest śmieszne; Pan Mąż się dusi.
– Heheheheheheheheheheheheheheheheh. Yhhhyy… Co ty mi podałaś? Hanka, moja Hanka, kochanka, eheheheheheheheheheh. Już ją poznałaś, tylko nie pamiętasz. Ona nerwowa jest, strasznie zazdrosna o ciebie, nie chce wierzyć, że hehehehehehehehehehehehehe jak się podniecisz, to zaraz yhhhyyyy zasypiasz, heheheheh.
Pan Mąż kaszle śmiechem, próbuje usiąść i wstać jednocześnie; właśnie zauważył, że ma dwie pary nóg, zaczyna nimi stepować, Astair nie miałby szans; stepuje i nie przestaje mówić (przestał się śmiać, chociaż śmiech nie ustał, więc kto się śmieje, co się teraz śmieje, być może to stadko gawronów, które przysiadło na półkach i żyrandolu; przyleciały, żeby popatrzeć na jego taniec)
– Ona tu przychodziła czasem Taka bywała bezczelna W ogóle się tobą nie przejmowała Mówiła że ci robi twardy reset Wiesz że tak masz nigdy nie pamiętasz dlaczego zasnęłaś Lepiej że nie wiesz wierz mi Ale już wszystko skończone nie przejmuj się Podoba ci się jak tańczę?
Róża już nie musi na to patrzeć, może sobie nawet zasnąć – najbardziej usypiająca okazuje się uporczywa myśl o tym, żeby nie spać za wszelką cenę, wystarczy przestać się tym przejmować: dyktafon pracuje, Pan Mąż jest tak wzruszająco szczery; to będzie naprawdę przebojowe nagranie.
Oczy mu poczerniały od powiększenia źrenic; lepiej żeby nie zobaczył swojego odbicia, po czarcim zielu do wszystkich luster diabeł się wprowadza. Pan Mąż właśnie przechodzi etap paranoiczny; nawet tu okazuje się banalny, jaka wyobraźnia, taka paranoja:
– umęczon i pogrzeban zmartwychwstanę jak oznajmia pismo chociaż się nie nadaję najchętniej bym wyjechał gdzieś ryby połowić ja w ogóle nie mam chwil dla siebie ciągle tylko uzdrawianie nauczanie i jeszcze trzeba uważać żebyś się nie zdenerwowała miałem rozmowę z judaszem znowu prosił o zastępstwo nie wyobrażasz sobie jaki to nieszczęśliwy człowiek no proszę ja do ciebie mówię a ty zasypiasz jaki ja ciężar muszę dźwigać chciałbym żeby mnie ukrzyżowali w moim swetrze nie śpij chcę żebyś robiła zdjęcia jak mnie będą przybijać specjalnie naładowałem baterie gdyby się pojawił bóg olej go na nim się zawsze film prześwietla trzeba by mieć jakieś specjalne filtry nie śpij proszę sprawdź czy nie mają zardzewiałych gwoździ zawsze się bałem tężca jestem taki wielki a ty śpisz chyba muszę na powietrze muszę
Pan Mąż rośnie w zastraszającym tempie, jeśli natychmiast nie wyjdzie z domu, zaklinuje się między ścianami, zakleszczy między podłogą i sufitem, oj, trzeba uciekać na zewnątrz; już w ogrodzie wymachuje rękami na wszystkie strony, próbując zerwać się do lotu, jaka szkoda, że Róża przespała ten moment. Dotarł do granicy lasu, potrącił kilka świerków, ale je przeprosił; chyba już nie poleci. Pan Mąż znika w tłumie drzew.
Za kilka godzin las spospolicieje. Pan Mąż obudzi się ze snu, którego nie było, w paprociach, z igliwiem we włosach, z kawałkami mchu w ustach, brudny, odrapany i bardzo przestraszony. Zobaczy wokół siebie gęstą świerczynę, usłyszy głosy nocnych zwierząt i poczuje, że zmarzł (gdyby nie stary, wierny sweter, mógłby nie przetrwać tej nocy). Poszczęści mu się: księżyc w pełni zasłuży na miano sprzymierzeńca, Pan Mąż będzie mógł się przedzierać przez półmrok, w końcu znajdzie stary szlak i trafi do domu o świcie. Zastanie Różę odsłuchującą nagranie jego głosu, choć nie będzie mógł zrozumieć, jak mógł wygadywać takie rzeczy; zwłaszcza zaś wyda mu się nieprawdopodobne, że ot tak przyznał się do zdrady.
– Ty wiedźmo, chciałaś mnie zabić.
– Za mała dawka. Chciałam tylko, żebyś nie mógł kłamać.
– Jak możesz tego słuchać?
– Jak mogłeś mi to zrobić?
– Wiesz wszystko i… nie denerwujesz się? Nie jesteś senna?
– Nie.
– Jak to możliwe?
– Widocznie już cię nie kocham. Chciałabym, żebyś się wyprowadził.
– Nie powinnaś zostawać sama.
– Nie powinnam zostawać z tobą.
– Pewnie nie zasługuję na przebaczenie, ale… Chciałbym, żebyś wiedziała, że żałuję.
– Wybaczam ci zdradę, ale nie umiem wybaczyć kłamstwa.
Jest już jutro. Róża sama wezwała psychiatrę; Pan Mąż nie ma czasu, pakuje manatki, całkiem sporo mu się ich zebrało (dom jej zostawi, reszta jest jego). Psychiatra mądrze prawi, w każdym razie uspokajająco, chwali jej decyzję, kobieta tego formatu nie powinna marnować sobie życia z człowiekiem nieuczciwym, powiada półoficjalnie, tak między nimi mówiąc, tak bardziej jako psycholog, kobieta tego formatu powinna rychło odzyskać siły dzięki podjęciu odważnej, ale, musi to przyznać, jedynej możliwej decyzji, nieudane związki należy przerywać już po pierwszych niepokojących objawach, potem tumor się rozrasta i spija całą pozytywną energię, żyć się człowiekowi odechciewa, psychiatra musi przyznać, że wie coś o tym dzięki osobistym doświadczeniom i szczerze musi pani powiedzieć, pani Różo, że jest z panią całym sercem, zobaczy pani, znowu polubi pani życie, nie trzeba się bać samotności; Róża się nie boi (myśli o Robercie), wolałaby, żeby psychiatra mniej psychologizował, chciałaby usłyszeć nową diagnozę, śpieszy jej się do życia.
– Wszystko wskazuje na to, że przyczyną ataków było silne wyparcie, którego pani dokonała. Wyparcie, nie amnezja. Pani nie chciała przyjąć do wiadomości tego, że jest zdradzana… i stąd ucieczka w chorobę. Podświadomie czuła pani, że to może zatrzymać męża na dłużej. Pętla się zaczęła zaciskać… Współczuję pani, a jednocześnie się cieszę, bo wygląda na to, że najgorsze mamy za sobą. Jak się pani czuje w tej chwili?
– Lżej. Jakbym wypluła kamień.