Pies wierci się, kładzie i wstaje, nerwowo popiskuje, boi się, bo pani leży na podłodze i wygląda na to, że nie chce się bawić, chyba umarła, choć kiedy liże jej twarz, czuje, że w środku jest życie, ciepła pani powinna się obudzić, ale pies nigdy niczego nie może być pewien, póki nie spojrzy pytająco na człowieka; pani upadła i umarła, na szczęście jest jeszcze pan gdzieś tam u siebie, może zaraz przyjdzie, pies pobiegłby po pana, ale wciąż wierzy, że pani za chwilę się obudzi, dopóki leży martwa na podłodze, jest bezbronna, ludzie są silni tylko na dwóch nogach, sprowadzeni do poziomu podłogi przestają być ludźmi, przestrzeń przypodłogowa należy do zwierząt domowych, one nie lubią takiego zaburzenia, wtargnięcia, człowiek nie powinien leżeć na podłodze zbyt długo, martwy czy żywy zaburza odwieczny porządek, pies nie wie, jak się zachować: skoro człowiek leży, to może on powinien wstać na dwie łapy, nie chciałby, żeby odtąd wszystko się tak zmieniło, zwłaszcza że nigdy dotąd nie udało mu się chodzić na dwóch łapach, poza tym pies w ogóle nie lubi jakichkolwiek zmian, żyje w wiecznej teraźniejszości; jeszcze raz liże twarz pani, no niechże ona wreszcie ożyje, może szczekanie pomoże, szczekanie przywoła pana, niech sam zobaczy, że pani umarła, znowu.
Pan jest Mężem pani, która ma na imię Róża; Pan Mąż obecnie przegląda papiery w swoim pokoju, coś mu się tam od rana nie zgadza w bilansach. Pan Mąż założył sobie kiedyś, że najważniejsze w życiu, to żeby bilans się zgadzał, od tej pory ustalał sobie takie biznesplany, żeby przy wykorzystaniu wrodzonego talentu i wyuczonej pracowitości stać się wybitnym specjalistą od bilansowania, Pan Mąż tak sobie wszystko poukładał, że aż mu się życie ułożyło, Szkoła Główna Handlowa z wyróżnieniem, staż w zachodnim banku, szybka wspinaczka, dyrektorskie stanowisko, wreszcie współwłasność banku, którego akcje wciąż rosną – a wszystko tylko dlatego, że nigdy nie przestał dbać o bilanse. Kiedy z nich wynikło, że osiągnął najlepszy moment na założenie rodziny, obliczył, że może sobie pozwolić na zdobycie kobiety ekskluzywnej, następnie po dokonaniu szczegółowego rachunku sumienia przyznał, że poświęcając się bez reszty swojej branży, zaniedbał edukacji kulturalnej, i tu, prześwietlając duszę swoją, dostrzegł zalążek kompleksu, który mógłby z czasem zacząć się rozrastać i wpływać na jego samopoczucie, a co za tym idzie na prosperowanie banku, wzrost akcji etc. Zaczął więc przeglądać rubryki towarzyskie w pismach dla eleganckich kobiet, fotoreportaże z premierowych bankietów, na które nie był zapraszany, blask gwiazd branży finansowej docierał bowiem do galaktyki scenicznej i ekranowej tylko wtedy, kiedy gwiazdy branży finansowej chętne były do przelania stosownej kwoty na sztukę, Pan Mąż zaś trzymał się z dala od wysoce niepewnych i nierentownych inwestycji, przeglądał jednak rubryki towarzyskie bardzo uważnie, bo obliczył, że inwestycja w sztukę może mu się opłacić tylko w jeden sposób: jeśli ożeni się ze sławną artystką, nie będzie musiał nikogo dofinansowywać, żeby znaleźć swoje stałe miejsce w rubrykach towarzyskich, w ten sposób jego wizerunek się wzbogaci, akcje wzrosną, a bilanse nie ulegną dezorganizacji. Pan Mąż szybko zmęczył się analizą fotoreportaży; poważnie studiując wiarygodny materiał, którego dostarczały mu pisma eleganckie, próbując obliczyć, która z gwiazd pojawia się w nich najczęściej w najbardziej pozytywnym kontekście, zrozumiał, że obrał błędną metodę – najczęściej fotografowane uczestniczki bankietów były bowiem tak zwanymi celebrities bankietowymi, artystkami zmuszonymi do bywania, gdyż ich rzeczywista wartość na rynku sztuki drastycznie spadała, aktorki notorycznie bywające na bankietach wcale nie były prawdziwymi gwiazdami, te bowiem niczego już nie musiały, Pan Mąż zrozumiał wreszcie, że rubryki bankietowe wypełnione są fotografiami zbyt małego formatu, prawdziwa gwiazda nie pozwoliłaby sobie na tak niewielki format; Pan Mąż wyszedł więc w miasto szukać dla siebie kobiety większego formatu, stanął w bezruchu przed największym billboardem w mieście, po raz pierwszy w życiu tracąc rachubę czasu (a przecież czas to pieniądz, będzie to później musiał nadrobić). Albowiem zaprawdę powiadam wam, zobaczył twarz Róży i pojął natychmiast, że dotąd oglądał w życiu tylko gęby. Zobaczył w największym z możliwych formatów najpiękniejszą z możliwych twarzy i przystąpił do działania. Wyliczył sobie, że jako człowiek zamożny i urodziwy, do tego korzystający w pełni z analitycznego umysłu, którym został obdarowany, jest może na co dzień nieco zbyt spięty i poważny, brak mu może nieco szarmu i poczucia humoru, nie przywykł do używania tych cech w warunkach biurowych, bankowość nie jest dziedziną zachowań spontanicznych, nakazuje mieć się na baczności i trzymać dystans; Pan Mąż przez całe życie doskonalił sztukę trzymania ludzi na dystans i zupełnie nie wiedział, jak sukcesywnie zmniejszać gradient odległości między sobą i kobietą największego formatu. Pan Mąż do tej pory korzystał z kobiet, zażywał ich, kiedy poczuł, że organizm dom aga się endorfin, były to jednak kobiety lekkie, łatwe i przyjemne także przez to, że nie musiał ich zdobywać, to były kobiety przeznaczone do natychmiastowej konsumpcji, zamawiał je z dostawą do domu, jeden jego napiwek równał się ich miesięcznym zarobkom, przeto doskonale wiedziały, jak się nim zajmować, od mistrzowskiego założenia prezerwatywy ustami na umiejętnie pobudzony członek, aż po maestrię udawanego orgazmu. Pan Mąż zrozumiał, że jakkolwiek by się zabrał do zdobywania kobiety jakiegokolwiek formatu, będzie to czynił z nieznaną sobie dotąd nieporadnością, straci wszystkie swoje atuty, zanim zdąży je ujawnić, uznał więc, że najlepiej będzie zacząć od przedstawienia oferty, potem zaś, stosując techniki negocjacyjne, którymi biegle władał na co dzień w swojej branży, sposobnie uargumentować korzyści z niej dla obu stron tak, by logika wykluczała odmowę.
Róża, najpiękniejsza twarz miasta, być może w ogóle najpiękniejsza twarz kraju, twarz największych koncernów kosmetycznych, nigdy nie była dobra w rachunkach, poddawała się przygodności życia, czując się w nim bezpiecznie dzięki jednej kategorycznej i niezłomnej wierze: w to, że ludzie z natury są dobrzy, może tylko nie zawsze bezinteresowni. Improwizując życie z wdziękiem i talentem, osiągała wszystkie cele niejako mimochodem, niechcący, bez szczególnych starań, i to właśnie miało największy urok, owa niekonieczność; Róża nie musiała koniecznie zostawać aktorką, po prostu dobrze czuła się w teatrze, zwłaszcza w repertuarze klasycznym, w tym azylu stylu wysokiego znajdowała antidotum na plebejską bylejakość mieszkańców metropolii, na ich ubogi i wulgarny język, zredukowany do terminów przydatnych w firmie i w łóżku, teatr był dobrym schowkiem przed rojowiskiem ludzi duchowo zaniedbanych, jak też szlachetnym panaceum na jej wciąż nieoswojoną samotność. Nie starała się także o karierę w kinie, tym bardziej w telewizji, to kino i telewizja postarały się o nią, poddała się tym przygodom z czystej ciekawości, ostrożnie dobierając role, tak, by nie współuczestniczyć w terrorze powszechnej pospolitości, kino sprawiało jej mniejszą przyjemność niż teatr, ale dawało więcej zarobków, Róża jako urodzona improwizatorka nigdy nie miała oszczędności, w trosce o niezależność finansową przygodę z kinem zakończyła dla przygody z telewizją, która pozwalała zarabiać więcej i szybciej, ostatecznie zaś, zaproszona przez wielki koncern kosmetyczny do użyczenia swojej twarzy, uznała, że dopiero przygoda z reklamą pozwoli jej na posiadanie oszczędności mimo całkowitej nieumiejętności oszczędzania, stała się więc twarzą największego formatu i wróciła do teatru. Przygody z telewizją i reklamą sprawiły, że nieoswojona samotność zaczęła jej doskwierać bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, najsilniejsze przyjacielskie więzy się poluzowały, gotowe były rozsupłać się do końca, nagle poczuła, że nawet najdawniejszym, sprawdzonym znajomym i odwiecznym przyjaciółkom rozmowa z nią zaczęła sprawiać kłopot, wydawało się, że nagle stracili zdolność rozmowy bezinteresownej, dlatego Róża postanowiła wrócić do teatru, do scenicznej wspólnoty schować się w rolach klasycznych heroin, mówiących wierszem; zbyt długo przebywając w środowisku ludzi telewizji i reklamy stęskniła się za językiem dawnych mistrzów, ludzie telewizji i reklamy posługiwali się językiem tak bardzo zredukowanym, niskim i pozbawionym urody, że Róża po powrocie do teatru przez dłuższy czas mówiła wyłącznie kwestiami ze starych sztuk, także poza sceną, w celu jak najszybszego pozbycia się z umysłu pamięci o języku ludzi zredukowanych, niskich i pozbawionych urody, mówiła wyłącznie cytatami z teatralnego kanonu; dawni przyjaciele i przyjaciółki woleli rozmawiać między sobą o jej zdziwaczeniu, egzaltacji i gwiazdorskich odchyłach niż z nią samą. Mniej więcej wtedy zaczęła zasypiać częściej niż zwykle. Doktor rozpoznał przemęczenie: to jest ulubiona diagnoza pacjentów i lekarzy, przepisuje się wtedy odpoczynek, jedno z niewielu lekarstw, które naprawdę smakują, o ile się go nie przedawkuje; Róża zrozumiała, że powinna przenieść się w krainę szeptów niescenicznych, zadbać o tak zwaną wewnętrzną harmonię, dawne niebezinteresowne koleżanki sugerowały, że powinna znaleźć sobie wreszcie kogoś na stałe, niebezinteresowni koledzy doradzali to samo, tylko bardziej osobiście.
Róża miała pecha, że akurat wtedy Pan Mąż zaczął z nią znajomość od oświadczyn, Pan Mąż jako pierwszy z tysięcy jej wielbicieli ośmielił się po prostu przedstawić i poprosić o rękę, było to co najmniej miłe, co najmniej interesujące, głodna nowej przygody zgodziła się dopuścić go do głosu; miała pecha, bo Pan Mąż potrafił być przekonywający. Słuchając jego argumentów, wąchała bukiet, który jej przyniósł, i nie mogła powstrzymać śmiechu, co go wcale nie peszyło, Pan Mąż znał się na ludzkich reakcjach, niekontrolowany śmiech był dobrze bitą monetą, Pan Mąż miał szczęście, któremu dodatkowo pomógł, stosując na Róży perfekcyjnie opanowane techniki perswazyjne, a kiedy skończył, mimo że zrobiło się późno, wcale nie miała ochoty wracać do domu, zrozumiała, że logika nakazuje jej przyjąć oświadczyny, tylko rozsądek podpowiada, żeby nie robić tego od razu. Po ślubie, ach, po ślubie przeprowadzili się w góry, tam gdzie zdrowiej, świeżej, leśniej, ptasiej, trawiej i strumyczej.
Przerwijmy tę love story, Róża nie powinna tak długo leżeć na podłodze, pozwólmy jej się obudzić, doprawdy zasypia stanowczo zbyt często, małżeństwo wyraźnie jej nie służy. Pan Mąż wreszcie zwraca uwagę na szczekanie psa, skoro już przybiegł mu do nóg, Pan Mąż głaszcze go, nie przestając sprawdzać rachunków, woła Różę, bez odzewu, woła powtórnie, w końcu idzie sprawdzić, czy coś się nie stało, widzi ją nieprzytomną, musiała nagle zasnąć i upaść, ale dlaczego, czyżby coś ją zdenerwowało, przestraszyło, zauważa w jej dłoni bransoletkę na nogę, acha, no tak, niedopatrzenie, ktoś mu znowu chce utrudnić życie; delikatnie odgina Róży palce, wyjmuje bransoletkę i chowa do kieszeni, dopiero teraz uderza ją lekko po twarzy, próbując obudzić, nic z tego, śpi, podkłada jej więc poduszkę pod głowę i mówi do skomlącego psa:
– No, popilnuj pańci.
Odchodzi, wraca myślami do tego, co policzalne, będzie musiał jeszcze raz dokładnie zbilansować ostatnie operacje, coś mu się w tym wszystkim nie zgadza.
– Jesteś tu?
O nie, w tył zwrot, jednak się obudziła, wstaje z podłogi wymięta.
– Znowu spałam…
– Mogę umówić doktora na jutro, od ostatniej wizyty już chyba dość czasu minęło, myślę, że powinien cię zobaczyć.
Pan Mąż jest człowiekiem zasadniczym, a zatem jest również zasadniczo czuły i opiekuńczy, jest wyznawcą altruegoizmu, święcie wierzy, że dobro czynione drugiemu człowiekowi musi się kiedyś zwrócić, jest więc z zasady dobry dla Róży, ale ona potrzebuje pomocy fachowca, Pan Mąż musi się poświęcić pracy, poza tym jest już bardzo zmęczony partią symultany, którą prowadzi, zwłaszcza że ktoś tu najwyraźniej łamie zasady gry, trzeba będzie zadzwonić, albo najlepiej zaesemesować, bo Róża się obudziła, a kiedy nie śpi, jest podejrzliwa.
Małżeństwo okazało się niezupełnie tożsame z odpoczynkiem, Róża zakochała się w Panu Mężu dość głęboko, niektórzy mogliby powiedzieć, że go pokochała, pewnie mieliby rację, Róża wzięła sobie urlop w teatrze po to, żeby się zaangażować w miłość, do utraty przytomności, niestety coraz częstszej. Zaczęła tracić przytomność po kilka razy dziennie, i to zwykle właśnie wtedy, kiedy Pan Mąż stawał się na dłuższą chwilę raczej czuły niż zasadniczy, rozpoczynając wprawnie i cieleśnie nakłaniać Różę, by jej urlop nieco wydłużyć o macierzyństwo (nie myślał o dzieciach, dopóki nie obliczył średniej wśród trzystu pięćdziesięciu najbardziej wpływowych ludzi biznesu, z której wynikało, że statystyczny ideał wpływowego biznesmena ma jedną żonę i 2,27 dziecka). Im była szczęśliwsza, tym częściej zasypiała, co było dość upiorne i denerwujące, a przestraszona i zdenerwowana traciła przytomność, nagle na kwadrans, czasem na nieco dłużej osuwając się bez życia na ziemię; Pan Mąż był tym wszystkim zdezorientowany, nie wiedział, co robić, tego nie przewidział, nie wyczytał z rachunków, nie miał pojęcia, czy w tej sytuacji jego mariaż nadal jest opłacalny, ktoś musiał pomóc to wyjaśnić, przekalkulować, tu już nie wystarczyła formułka o przemęczeniu, trzeba było specjalisty. Specjalista zdiagnozował narkolepsję. Róża przypomniała sobie tę nazwę, jej babcia lubiła sobie pospać za dnia, często przysypiała podczas rodzinnych imprez, przy jedzeniu, czasem w trakcie rozmowy, nazywali ją babcią Ziewanną, chociaż po prawdzie, nim zdążyła ziewnąć, już spała, wszyscy lekarze mówili, że to z powodu cukrzycy, nikomu nie przeszkadzało, że babcia Ziewanna sobie drzemie, czasem tylko pom aga no jej przenieść się na fotel, żeby nie zrobiła dzięcioła prosto w tatar, dopiero kiedy nowy i młody pandoktór nadgorliwie rozpoznał senność narkoleptyczną, babcia Ziewanna tak się przestraszyła, że umarła, zanim pandoktór zdołał przekonać ją, że od tego się nie umiera. Róża dowiedziała się, że jest chora, a Pan Mąż nie mógł się nadziwić, że to musiało spotkać właśnie jego. Pan Mąż wziął specjalistę na stronę, przeprowadził z nim dokładny wywiad i dowiedział się, że przede wszystkim musi dbać o to, żeby jej się wyrównał rytm snu i czuwania – żeby się nie budziła w nocy, Pan Mąż zaproponował, że wieczorem będzie jej podawał pigułki nasenne, specjalista powiedział, że pigułki to powinna raczej brać w dzień, i to takie na pobudzenie, i że w ogóle trzeba uważać, bo narkolepsja wciąż jest słabo poznaną przypadłością. „Na domiar złego specyfika tego przypadku polega na tym, że pańska żona nigdy nie pamięta chwil sprzed zaśnięcia. Takie dziury w pamięci działają bardzo deprymująco. Rozumie pan: strach, podniecenie, silne emocje – ona to przeżywa, ale po przebudzeniu nic nie pamięta. Dlatego może ją dręczyć niedobór intensywnych wrażeń. Zaczyna ich szukać, a kiedy znajduje, zasypia, i tak koło się zamyka”. Pan Mąż zapytał, jak w takim razie może jej pomóc. „Cierpliwością”, odrzekł specjalista. Pan Mąż nie był człowiekiem cierpliwym, choć doskonale umiał przekonywać do cierpliwości swoich klientów, ze zdumiewającą zręcznością przekonując ich do tak zwanego myślenia długofalowego, dalekowzrocznego, do lokowania dużych kwot w jego banku z myślą o wzbogaceniu swoich dzieci, a może i wnuków, w każdym razie najlepiej na piętnaście, dwadzieścia lat, przez najbliższe piętnaście, dwadzieścia lat bank Pana Męża będzie się zasadniczo czule opiekował pieniążkami pana/pani, a po upłynięciu umówionego terminu wypłaci dużo, dużo większą kwotę wprost na pana/pani konto, oczywiście, jeżeli do tej pory nie wybuchnie wojna, zaraza, krach na giełdzie etc., bo gdyby pan/pani miał(a) nieszczęśliwie nie dożyć terminu wypłaty, to dzieci pana/pani kwotę odziedziczą; pomyślmy zatem przez chwilę w zadumie o naszych dzieciach, o tym, co im zostawimy poza chorobami dziedzicznymi, przecież nie chcielibyśmy, żeby dostały po nas w spadku długi.
Pan Mąż szybko się zniecierpliwił, myśląc o tym, że pojawiły się nieoczekiwane komplikacje i będzie musiał cierpliwie opiekować się Różą, nie licząc na to, że w najbliższym czasie urodzi im się dziecko, sytuacja była zbyt skomplikowana nawet na 0,27 dziecka, a zatem Pan Mąż odtąd zasadniczo opiekował się żoną, jednak obowiązki pozadomowe pochłaniały go na tyle, że nie miał już sił na czułość. Róża poczuła, że Pan Mąż ostygł, temperatura jego ciała gwałtownie spadła, przytulając się do niego w łóżku, marzła, kiedy do niej mówił, z jego ust wykruszały się kawałki lodu, Róża przeczuwała, że Pan Mąż rozgrzewa się gdzie indziej, pozadomowo, postanowiła to sprawdzić i wtedy właśnie zasnęła za kierownicą. Miała szczęście, ale samochód nadawał się na złom, brukowce skrzętnie skorzystały z okazji i zaczęły niewybrednie dociekać, z jakiegoż to powodu kobieta takiego formatu zasnęła za kierownicą, czyżby się zmęczyła małżeństwem; Pana Męża bardzo to zmartwiło, Róża zaczęła przynosić straty, w dodatku przedstawiono go tu i ówdzie w niekorzystnym świetle, odtąd interpretując po swojemu rady specjalisty, pilnował, żeby przez jakiś nieokreślony czas Róża nie wychodziła z domu, nieokreślony czas zaczął się wydłużać; życie Róży toczyło się między snem a podejrzliwością, nic przyjemnego, doprawdy.
Spójrzmy zatem na modelową sytuację, która ilustruje interesujący nas problem: Róża w koszuli nocnej wchodzi wieczorem do sypialni, widzi, że Pan Mąż pospiesznie kończy gmerać przy komórce, jakby dopisywał SMS-a, wyłącza telefon i odkłada. Róża wchodzi do łóżka, przytula się uwodzicielsko, odwraca uwagę Pana Męża i sięga po telefon, po czym siada na łóżku i próbuje go odblokować.
– Do kogo pisałeś?
– No przecież budzik nastawiałem, daj spokój.
– Zmieniłeś hasło? Odblokuj mi to.
– Kochanie, oddaj mi telefon.
– Chcę tylko sprawdzić, do kogo wysyłałeś wiadomość.
– Powinnaś zażyć pigułki.
Pan Mąż nauczył się już pozbywać kłopotu: zaczyna ją pieścić, całować, gryźć w ucho. Róża mięknie, poddaje się zabiegom miłosnym, nie wie, że Pan Mąż zabiega tylko o to, żeby szybko zasnęła; odpowiada na jego pieszczoty, przejmuje inicjatywę, a kiedy czuje, że frędzel Pana Męża osiągnął w jej dłoni swój maksymalny rozmiar, kiedy widzi, że Pan Mąż cały skutasiał, dosiada go, porusza rytmicznie biodrami i widząc, jak niepomiernie się dziwi, że dziś aż tak daleko zaszło i jest wcale przyjemnie, pyta:
– No i po co mnie zdradzasz? Źle ci ze mną?
Pan Mąż chciałby zaprotestować, obruszyć się, odpowiedzieć coś stanowczo, ale nie potrafi się skupić, mówi:
– Powinnaś zażyć pigułki…
– Nie chce mi się spać – mówi Róża i opada na niego, zamierając w bezruchu; Pan Mąż wie, co to oznacza, próbuje jeszcze szybko się w niej poruszać, ale przecież nie jest nekrofilem, Róża kompletnie nieprzytomna przydusza go całym ciężarem ciała, przed chwilą była lekka jak piórko, a teraz dociążona bezwładem przygniata go, Pan Mąż wydostaje się spod Róży, kładzie ją obok na łóżku, wyjmuje strzykawkę i ampułkę z szafki, przygotowuje zastrzyk, robi go Róży w pośladek (nie zdążyła połknąć pigułek, przez sen nie może ich połknąć, boby się udławiła; Pan Mąż musi uregulować jej rytm snu, przecież sam specjalista kazał), przykrywa ją kołdrą, sam zdejmuje piżamę i ubiera się do wyjścia, bierze kluczyki, włącza telefon i zaczyna wybierać numer, gasi światło, wychodzi z sypialni. Pan Mąż wie, że coitus interruptus prowadzi skrótem do nerwicy seksualnej, nie może sobie na to pozwolić, wsiada do auta i jedzie dokończyć pozadomowo to, co zaczął w ramach obowiązków małżeńskich.
Róża śpi nieprzytomnie, środek nasenny powoli przenika przez mięśnie do krwi, nie pozwoli jej się obudzić przed świtem; będzie się wtedy mogła przytulić do Pana Męża, patrzeć, jak głęboko śpi, taki bezbronny, zdąży mu przygotować śniadanie, a nawet trochę poczekać, bo Pan Mąż będzie zmęczony jak wół, wszak długo nie mógł zasnąć.
Źrenica się zwęża, powieka drży, chciałaby się zmrużyć, zasłonić, uchronić oko Róży przed świetlnym punktem, ale specjalista przytrzymuje, sprawdza reakcję, świeci latareczką; cyt, latarka zgasła, teraz prosimy o kolanko, zgiąć, o tak, stukniemy młoteczkiem, nawiasem mówiąc, ma pani bardzo piękne nogi, pani Różo. Pan Mąż wezwał specjalistę, od czasu do czasu go wzywa, chciałby mieć pewność, że z Różą tak naprawdę nic złego się nie dzieje, że jego metody regulowania rytmu są właściwe, poza tym żona musi się komuś poskarżyć, specjalista rozumie, jest przecież Psychiatrą, kubłem bez dna, w którym lądują codziennie setki skarg i zażaleń, czasem ledwie zrozumiałych, czasem zupełnie absurdalnych, ale on musi traktować je z niezmienną powagą, sprawiać wrażenie zasłuchanego i zatroskanego, rozmowa z Różą to dla niego rzadki przywilej, Róża jest pięknością największego formatu, gwiazdą może teraz nieco bledszą niż na billboardach, ale tym większa gratka, że to on może jej pomóc odzyskać dawny blask, Róża mówi dorzecznie i rozsądnie, Psychiatra bardzo lubi jej głos, mógłby go słuchać znacznie dłużej i częściej, niż mu to przysługuje; Psychiatra na co dzień zawodowo słucha wielu pacjentów, ale wsłuchuje się tylko w głos Róży.
– Nigdy nie pamiętam, kiedy zasypiam. Czasem mam tak, że… już się obudziłam, ale jeszcze przez jakiś czas nie mogę się poruszyć, nawet otworzyć oczu, jakbym była sparaliżowana, to jest potworne uczucie… Poza tym już wymiotuję tym… spokojem. Siedzę tu całymi dniami… Chcę wrócić do pracy, do ludzi… Do życia… Już od tej ciszy tutaj mózg mi pęka.
– Trzeba jeszcze troszeczkę poczekać. Pani przypadek wym aga stałej obserwacji, moglibyśmy panią przenieść do szpitala, ale tam naprawdę nie będzie takich dobrych warunków. Ma pani troskliwego męża, wspaniały dom…
Psychiatra biczuje się wspomnieniem troski Pana Męża, chciałby być na jego miejscu, chciałby zabrać stąd Różę i samemu stać się jej domem, Psychiatra wie, że ludzie tak naprawdę mogą mieszkać tylko w innych ludziach, wie, że depresja to nic innego, jak bezdomność, na depresję cierpią ludzie, którzy nie mają w kim mieszkać, Psychiatra ma nadzieję, że Róża sama to zrozumie, stara się ją naprowadzać, delikatnie, ostrożnie; uw aga, udało się, Róża słysząc o Panu Mężu wstaje, przechadza się, ależ jest piękna, Psychiatra chciałby ją zaprosić do siebie, mogliby wtedy zamieszkać w sobie nawzajem, ubolewa nad tym, że poznał ją dopiero jako pacjentkę; cicho, Róża chce coś powiedzieć:
– Panie doktorze… Czy to jest normalne, kiedy ktoś ma sen, który się powtarza, ciągle ten sam, chociaż się go nie chce?… I wszystko w nim jest takie… realne.
– Mhm, to jest możliwe… A jakiż to sen panią prześladuje?
– Śni mi się, że mój mąż jest… cholernym sukinsynem.