6

Dzisiaj grają wznowienie Calderona, Róża ciągle jeszcze oficjalnie figuruje w obsadzie, to przyciąga widzów, ale przy jej roli w programach stawiana jest pieczątka z nazwiskiem aktorki zastępującej; ludzie dzwonią przed spektaklem, dopytują się, czy Róża dziś zagra, słyszą w odpowiedzi niezmiennie: „Proszę państwa, tego naprawdę nie sposób przewidzieć; ale mogą być państwo pewni, że gdyby wróciła nawet pięć minut przed podniesieniem kurtyny, zagra”, dlatego sala jest zawsze pełna, widownia czeka, ale dziś jeszcze raz spotka ją zawód; Róża siedzi w ogrodowym fotelu przed domem i przypomina sobie tekst sztuki, wie, o której zaczynają, dokładnie o tej porze rozpocznie własny spektakl w domu, będzie wypowiadać swoje kwestie w tych samych momentach co jej zastępczyni na scenie, z tą różnicą, że w warunkach domowych widownia składać się będzie z psa i zajętego własnymi sprawami Pana Męża; stres i trema, jak również ryzyko nagłego zaśnięcia i zerwania przedstawienia są w tych warunkach całkowicie wyeliminowane.

Ciepłe popołudnie, rześkie powietrze, woda mineralna w potoczku za płotem, żyć, nie umierać, pani Różo; paparazzi nie mają czego fotografować, zazdrośnie spoglądają ze swoich ambon myśliwskich na panią owiniętą kocykiem, siedzącą na werandzie, spokojnie sobie czytającą, wszystko w pani i wokół pani jest takie nieskandaliczne, ludzie tego nie kupią, paparazzi zaraz z nudów zasną i pospadają z drzew, nawet pani pies zasnął, choć teraz, w takiej ciszy, tak ucho natęża ciekawie, jakby coś usłyszał, o tak, ktoś nadjeżdża, czyżby miało się coś wydarzyć, teleskopowe obiektywy są w stanie gotowości, uw aga, kto to, ach, to Pan Mąż wraca z pracy, pies zrywa się i biegnie w stronę bramy, Pan Mąż otwiera ją pilotem, wjeżdża na teren posesji, zaczyna się witać z psem, drażnić go, tarmosić, jak co dzień. Pana Męża z psem już mieliśmy, panią witającą się z Panem Mężem na werandzie też, może by tak jakaś awantura rodzinna, prosimy, niech pani nie znika nam jeszcze w domu, stracimy przez panią pracę; weszła, a jak już weszła, to nie wyjdzie, przez szyby nic nie widać, nocy przez nią zarywać nie będą, paparazzi mają fajrant, po drodze pojadą jeszcze sprawdzić, czy coś się dzieje u Małyszów.

– Jak się dzisiaj czujesz? – Pan Mąż jak zwykle zasadniczo czule dopytuje się o samopoczucie żony; chodzi o to, że jeśli Róża czuła się dzisiaj dobrze, to upichciła coś dobrego, kiedy miewa te swoje humory chimery i inne takie, śpi, zamiast pichcić; Pan Mąż próbuje coś wywąchać, tymczasem Róża wącha jego, przytrzymuje za kołnierz i niucha, zna ten zapach, tylko nie może sobie przypomnieć skąd.

– Zgłodniałem jak pies… – Pan Mąż wyswobadza się, idzie do łazienki niby to umyć ręce przed jedzeniem, ale za zamkniętymi drzwiami sam się obwąchuje; psiakrew, nic nie czuć, a ta coś jakby zwietrzyła, ma suczy węch, lepiej się przebrać.

Róża lubi się przyglądać jedzącemu Panu Mężowi, ma w nim wiernego fana swojej sztuki kucharskiej, Pan Mąż nigdy nie ośmieliłby się zjeść w mieście, przynajmniej pod tym względem małżeństwo okazało się udaną inwestycją, cała kariera na pizzach z mikrofalówki, a tu nagle codzienne rozkosze podniebienia, nigdy wcześniej nie wiedział, że jedzenie może tak smakować, boi się, że trudno mu się będzie odzwyczaić, to jeden z powodów, dla których Pan Mąż nie dopuszcza myśli o rozwodzie. Róża, jeśli dziedzictwo babci Ziewanny jej nie opuści i będzie musiała zmienić zawód, otworzy restaurację; przyrządzanie wyszukanych dań poprawia jej samopoczucie, ma w sobie coś z sypania mandali: misterne i długotrwałe przygotowania kończą się zawsze tak samo, puste talerze lądują w zmywarce, a Pan Mąż myszkuje po lodówce, żeby znaleźć coś do przegryzienia, choćby kabanosa, przecież nie jest degustatorem, docenia starania żony, to wszystko jest bardzo smaczne, tylko czasem może zbyt dietetyczne; rytuał poobiedniego przegryzania kabanosem załatwia sprawę. Co my tu dzisiaj mamy, jakaś zupka na dobry początek, wcale nieźle pachnie, smakuje też niezgorzej, choć trochę cienka, Pan Mąż najchętniej wychłeptałby ją pospiesznie, żeby od razu dostać drugie danie (wypił dziś sporo kaw i czuje ssanie w żołądku, który na zupkę zareagował gniewnymi pomrukami), ale najpierw musi się pozachwycać; Róża lubi się przyglądać jedzącemu Panu Mężowi, testuje na nim nowe pomysły, wie, że jego zmysł smaku jest ograniczony, a przyzwyczajenia kulinarne prymitywne, pod tym względem Pan Mąż jest modelowym przykładem typowego klienta restauracji, Róża jest na etapie układania menu doskonałego, potrawy zbyt awangardowe dla Pana Męża znikają z listy; Róża nie chce jednak rezygnować z eksperymentów. Na przykład dziś: zupa niczego sobie, co nie znaczy, że kiedykolwiek ktoś zechce ją zamówić, do tego trzeba odwagi; sprawdźmy, czy modelowy przykład typowego klienta będzie w stanie przełamać uprzedzenia:

– Smakuje ci?

– Wyśmienite. A co to takiego?

– Krem z muchomorów czerwonawych.

Pan Mąż trochę się zakrztusił, już nie je, zastygł nad talerzem; wygląda, jakby liczył, ile minut życia mu zostało.

– Czy czasem one nie są trujące?

– Czasem tak. Po przegotowaniu nie.

– To znaczy, że gdyby się nie dogotowały porządnie…

Typowy klient przeżywa silny stres, być może nawet zupełnie stracił apetyt, krem z muchomorów nie nadaje się do menu idealnego, raczej do listy dań na specjalne zamówienie.

– Nie bój się. Czy kiedykolwiek któraś z moich potraw ci zaszkodziła?

Pan Mąż wciąż boi się poruszyć, wpatruje się w niedojedzoną zupę, „Tak ma wyglądać moja śmierć?”, myśli, „Zawsze wyobrażałem ją sobie jako kobietę”, myśli, „Kostucha, szkielet z kosą, biała dama w woalce, owszem, ale zupa?!”, myśli i dopytuje się:

– To są te czerwone z kropkami? One naprawdę nie trują?

– To nie te, kochanie, nie znasz się. Myślisz o muchomorach czerwonych, które rzeczywiście są lekko trujące, ale silnie halucynogenne, w dawnych plemionach szamani wprowadzali się po ich zjedzeniu w trans, dlatego były objęte tabu i to w nas zostało, być może jako atawizm; od dziecka rysujemy trujące grzyby jako muchomory z kropkami.

Zupa znów jest tylko zupą, ale Pan Mąż już jej nie chce, zjadłby coś konkretnego, może jakieś mięsko dzisiaj, zagląda do garów, o, są kotleciki, niestety, sojowe, trudno, zagryzie kabanosem; Pan Mąż nad kotlecikami wciąż jednak o grzybach rozmyśla, nie dają mu spokoju, tyle gatunków, łatwo się pomylić, musiałby nauczyć się rozpoznawania, ale taka nauka się nie kalkuluje, nawet jeśli grzybobrania bywają przyjemne, jaki ma sens przyjemność, na którą można sobie pozwolić tylko przez parę tygodni w roku, tyle trwają jesienne wysypy grzybów, to już lepiej ryby łowić, oczywiście morskie, przygoda męska i całorocznie dostępna. Pan Mąż zna się na rybach, marzy mu się merlin; Pan Mąż jeszcze za życia kawalerskiego w chwilach wolnych od wszelkich bilansów zabierał się do Hemingwaya, to dobra, sprawdzona, męska literatura, mówił Pan Mąż pytany, dlaczego akurat Hemingway, zasiadał do Hemingwaya po hemingwayowsku, w starym wełnianym swetrze pamiętającym jeszcze czasy liceum, przy szklaneczce whisky zaczynał wodzić wzrokiem po kolejnych stronach, dumając o merlinie, zasiadanie do Hemingwaya w zupełności mu wystarczało, było przyjemniejsze od samej lektury, nigdy nie przeczytał do końca żadnej z jego książek, no, w każdym razie nie osobiście, może to i lepiej, przy tej podatności na hemingwayszczyznę mógłby sięgnąć po bardziej niebezpieczne rekwizyty, Pan Mąż musiał mieć przeczucie, że dalej niż sweter, whisky i dumanie o merlinach posuwać się nie powinien, owóż, chadzał czasem na komercyjne łowisko łapać pstrągi na spinning i obiecywał sobie, że niedługo wygospodaruje czas na prawdziwie męską, śródziemnomorską, a może i oceaniczną przygodę; tymczasem jednak Róża ma problemy ze zdrowiem, Pan Mąż ma problemy z żoną, choć ta gotuje świetnie, zna się na grzybach i innych zielskach jak wiedźma, chadza po skrawku lasu wokół domu i zawsze czegoś nazbiera, a potem robi z tego kulinarne cuda, może trochę nazbyt dietetyczne; o tak, Róża jest wiedźmą: wie, że kawałek lasu wystarczyłby żeby wykarmić kompanię. I żeby otruć armię.


Pan Mąż od jakiegoś czasu gubi się w rachunkach, liczył na dyskrecję i się przeliczył, musi kolejny raz tłumaczyć, że kiedy jest w domu, nie wolno do niego dzwonić, bo żona krąży i nasłuchuje, Pan Mąż mówi do słuchawki, żeby się uspokoiła, bo zajmuje w jego sercu pierwsze miejsce, ale zostaje wyśmiany, Pan Mąż piastuje odpowiedzialne stanowisko i jako taki nie może sobie pozwolić na tolerowanie zachowań nieodpowiedzialnych, mówi do słuchawki, żeby to sobie wybiła z głowy, niestety, jego słowa nie mają tej mocy, co zwykle w finansowych negocjacjach, Pan Mąż jest zdenerwowany, zawsze stronił od ludzi nieobliczalnych, w biznesie najważniejsze jest wzajemne zaufanie, mówi do słuchawki, żeby mu zaufała, obiecał jej przecież, że wniesie sprawę o rozwód, tylko chciałby uniknąć skandalu; Pan Mąż nieostrożnie podnosi głos. Róża stoi za drzwiami i nasłuchuje; dobrze jej idzie, od kiedy podejrzewa Pana Męża o coś bardzo, bardzo nieuczciwego, udoskonala chałupnicze sposoby podsłuchiwania, wie już, która ze szklanek najlepiej przewodzi dźwięki, kiedy ją przyłożyć do ściany. Pan Mąż właśnie głośno i wyraźnie użył przekleństwa, Róży się to nie podoba, przy niej nigdy nie przeklinał, w rozmowach zawodowych używa języka bardzo oficjalnego, Róża chciałaby wiedzieć, kto też tak Pana Męża wyprowadził z równowagi, dokąd to teraz zmierza taki wściekły, że aż drzwiami gabinetu trzasnął; zachodzi mu drogę.

– Z kim rozmawiałeś? Z nią?

Pan Mąż próbuje wyminąć Różę, odpycha ją lekko, jak zwykle używa wymijającej odpowiedzi, to odpychające.

– Nie wiem, o kim mówisz, rozmawiałem w sprawach zawodowych.

– Co noc śni mi się, że mnie zdradzasz…

– No i co? Mam cię przepraszać za twoje sny? Mam robotę, proszę cię, daj mi teraz spokój.

Pan Mąż patrzy na nią martwo, Róża boi się tego spojrzenia, wie, co ono oznacza, tak martwo patrzą ludzie, którzy kłamią w żywe oczy; jej oczy właśnie się ożywiły, nabiegły łzami, Róża więdnie od kłamstw Pana Męża. Sama nigdy nie potrafiła kłamać, kiedy tylko próbowała kogoś ołgać, rumieniec ją zdradzał, nawet kiedy chodziło o drobne łgarstwa dla świętego spokoju, przychodziło jej to z najwyższym trudem i natychmiast tak zniesmaczało, że nie mogąc kłamstwa w ustach utrzymać, pąsowiała, martwiła się, czy okłamywany rzeczywiście jej uwierzył, sprawdzała, patrząc mu w oczy, a z tego sprawdzania lągł się od razu półuśmiech i demaskacja; takie to było jej kłamanie na niby. Róża nie jest naiwna, tylko dobroduszna: przyjmuje, że w ludzkiej naturze nie ma miejsca dla bezinteresownego zła, myśli, że zło zaczyna się tam, gdzie kończy się bezinteresowność; Róża nie wierzy, że człowiek może krzywdzić drugiego człowieka bez powodu, podobnie nigdy nie mogła zrozumieć ludzi, którzy bezprzyczynnie kłamią.

Pan Mąż na przykład kłamie po to, żeby nie wyjść z wprawy, w jego zawodzie to bardzo ważne, systematyczna kłamstwomówność czyni mistrza; Pan Mąż kilka razy mierzył się z wykrywaczem kłamstw i wygrywał pokaźne sumy na zakładach z zaprzyjaźnionym detektywem; zaprzyjaźniony detektyw po tym, jak dwa razy sam przegrał pokaźną sumę, zwołał innych detektywów, którzy obstawili maszynę i przegrali jeszcze pokaźniejsze sumy; Pan Mąż mógłby zarabiać na życie wyłącznie kłamstwem, detektyw proponował spółkę: brałby na siebie organizację występów, a Pan Mąż raz, może dwa razy w miesiącu miał kłamać jak z nut, nie wymyślono bowiem takiego wykrywacza, który by w nim zdołał kłamstwo wykryć; jak już wiemy, Pan Mąż nie stał się człowiekiem kłamstewek i drobnych interesów, woli kłamać globalnie, nazywa to przekonywaniem ludzi. Pan Mąż wie, że geniusz kłamstwa musi być przekonywający, a do tego trzeba spełniać dwa warunki: zawsze mówić to, w co ludzie chcą uwierzyć, i zawsze kłamać tak, żeby wierzyć sobie samemu. Pan Mąż nie czuje się winny krzywoprzysięstwu, czyż bowiem nieodpowiedzialna przysięga nie jest już kłamstwem w zarodku? Ludzie nie powinni przyrzekać sobie wierności aż do śmierci, bo nie przyszłość do nich należy, tylko sumienia; Pan Mąż sumiennie okłamuje Różę dla jej własnego dobra, nie powinna się denerwować.

Róża patrzy w oczy Pana Męża, kłamstwo nie mieści się jej w głowie, ma nadzieję, że w głowie Pana Męża też się całe nie zmieści, wodzi wzrokiem po jego twarzy i szuka kłamstwa w drgnieniu powiek, w kąciku ust, niekochane oczy patrzą na Pana Męża z bardzo bliska i nie widzą nic żywego; Róża nie da mu przejść, łapie go za krocze, ściska tak, żeby bolało, dom aga się jeszcze jednego kłamstwa:

– Przysięgnij, że mnie nie zdradzasz…

Pan Mąż byłby przysiągł, że jest wierny, ale właśnie mu dzwoni komórka, Róża zaciska dłoń na jego jądrach i wyjmuje mu telefon z kieszeni; Pan Mąż naprawdę cierpi. Numer się nie wyświetla, w słuchawce ktoś odpowiada na głos Róży milczeniem i zaraz się rozłącza; Pan Mąż wyswobadza się z uścisku, wykręca Róży rękę i odbiera telefon, cedząc przez zęby groźbę:

– Nie rób tego więcej.

Rachunek cierpienia też musi się zgadzać, Pan Mąż przytrzymuje w bolesnym wygięciu rękę Róży dokładnie tak długo, jak ona trzymała go za jaja, nie, jeszcze dłużej, Pan Mąż nie chce być sprawiedliwy, chce dać jej nauczkę; Róża go zawiodła, niech teraz trochę pozawodzi z bólu. Pan Mąż współczuje Róży, ale nie może jej pomóc, chce, żeby pamiętała ten ból długo, tak jak on do dziś pamięta, jak to w szkolnych czasach klasowy osiłek uwielbiał mu wykręcać rękę na przerwach, a kiedy Pan Mąż zwracał uwagę, że to boli, osiłek zaczynał filozofować: „Ma boleć, musi boleć, ból jest pouczający, im wcześniej nauczysz się go doświadczać, tym lżej ci będzie iść przez życie”; osiłek był prymusem i absolutnym pupilkiem nauczycieli, więc nie sposób było na niego skutecznie naskarżyć, dużo później Pan Mąż się dowiedział, że ten chłopak toczka w toczkę powtarzał nauki, które mu szeptał do ucha ojciec, bezkarnie molestujący go przez jedenaście lat; zanim chłopak powiesił się w swojej skrytce na poddaszu, zdążył wysłać listy do kilku osób, co do których był pewien, że nie zatuszują jego cierpień; pan Mąż wybaczył mu więc lekcje bólu między lekcjami, zresztą, wszyscy byli uczniami osiłka, miał wystarczającą przewagę wzrostu i kilogramów, nie uznawał lizusostwa, nikt nie mógł znać dnia ani godziny, w której zostanie zaciągnięty na bolesne nauki, wszyscy mu wybaczyli, choć nie każdy zdobył się na to, żeby zasilić klasową wycieczkę na jego pogrzeb, niektórzy nigdy nie przynieśli usprawiedliwień, ale wybaczyli mu, to pewne; Pan Mąż, zadając ból Róży, nie musi liczyć na jej przebaczenie, bo właśnie zasnęła, bidulka, i niczego nie będzie pamiętać, jaka szkoda, cała lekcja na marne.


Pan Mąż dzisiejszej nocy bardzo ciężko pracuje, w pocie czoła produkuje rozkosz, rozpędził się jak szalona lokomotywa, lecz kogóż to łomocze w rytmie fabrycznych tłoków tak udatnie, że oklaski słychać w całym domu, któż to poddaje się posapującemu przodownikowi tak ochoczo, kto pozwala się fedrować ile wlezie, poczekajmy, z tej pozycji nie widać dokładnie; Pan Mąż już zaczyna finałowe odliczanie, właśnie zapowiedział, że zaraz się spuści, ale słyszy wymamrotaną prośbę, żeby jeszcze nie, nie teraz, za chwilę, ale Pan Mąż już nie może zwolnić, wyładowuje cały zapas amunicji w kilku ratach, wszystko do środka, jak pan bóg przykazał, Pan Mąż musi wreszcie kogoś zapłodnić, idzie wyż demograficzny, wpływowi biznesmeni pozwalają sobie na trzecią pociechę, podczas gdy on nawet nie zaczął się rozmnażać. Niestety nie dowiemy się, czyjeż to ciało było dla Pana Męża takie gościnne, bo właśnie na nie oklapł wyczerpany, wszystkie szczegóły nam zasłonił, zaraz, spójrzmy na łydkę smukłą z bransoletką całkiem zmysłowo dobraną, popatrzmy na palce u stopy kurczące się rytmicznie, jakby próbowały złapać uciekający orgazm, przyjrzyjmy się tym wypielęgnowanym i pomalowanym na czarno paznokciom, to bez wątpienia młoda i atrakcyjna kobieta. Róża, która śpi w sąsiednim pokoju snem spokojnym i osobiście przez Pana Męża uregulowanym, też jest młoda i atrakcyjna; Pan Mąż ma dobry gust.

Загрузка...