– Jest do was, poruczniku, poczta. – Urzędniczka z dziennika podawczego zawiadomiła porucznika Ciesielskiego. – Jaka poczta? Urzędowa?
– Nie. To przesyłka z księgarni wysyłkowej. Paczka z książkami.
– Nie zamawiałem żadnych książek.
– Tego nie wiem. Przyszła przesyłka na wasze nazwisko. Dwie książki pod opaską. Tytuł widać. Grube tomy -”Wielka Koalicja”. Czy sami odbierzecie, czy przysłać na górę?
– Przyślijcie, jak będzie okazja do mnie, do pokoju.
– I tak zaraz dyżurny będzie roznosił pocztę, to i wam przyniesie.
– Dziękuję.
Porucznik odłożył słuchawkę i powiedział do Antoniego Szymanka: – Nigdy nie zamawiałem żadnych książek w księgarni wysyłkowej. Ciekaw jestem, kto mi zrobił taki prezent.
– Co to za książki?
– Podobno „Wielka Koalicja”.
– Masz szczęście! To najnowszy bestseller. Ludzie biją się, aby dostać te dwa tomy. Na wolnym rynku podobno można je kupić najtaniej za siedemset złotych, chociaż cena oficjalna wynosi zaledwie dwie setki. Może to piękna Irenka zrobiła ci taką niespodziankę? A propos, co się z nią dzieje?
– Nie wiem. Pewnie zdrowa.
– Jak to?
– Nie widziałem jej od dnia, kiedy nareszcie mogłem opuścić szpital.
– Łżesz jak pies!
– Naprawdę nie widziałem. Ani też nie telefonowałem.
– Nie poszedłeś z bukietem kwiatów, żeby jej podziękować za ocalenie życia i za to, co dla ciebie zrobiła? Za opiekę?
– Przecież pułkownik złożył jej oficjalne podziękowanie.
– No wiesz? Dobre sobie. Dziesięć dni opiekuje się nim, waruje przy jego łóżku, a on nawet nie powie „dziękuję”.
– Kiedy już wyzdrowiałem i mogłem opuścić szpital to żegnając się z panią Stojanowską, bardzo serdecznie podziękowałem jej za opiekę.
– Ty jesteś albo eunuchem, albo kretynem. Babeczka jak malowanie, na pierwszy rzut oka widać, że się zadurzyła w tym bałwanie, a on… Jak kołek! Nawet jej nie odwiedzi! Takiego…
Dalszy monolog podporucznika przerwało wejście kaprala Jabkowskiego, który przyniósł paczkę dla porucznika. Rzeczywiście były to dwa grube tomiska w opasce z szarego papieru pakowego. A na białej kartce wydrukowano maszynowym pismem adres: Stołeczna Komenda MO, Pałac Mostowskich, porucznik Andrzej Ciesielski.
Paczka zawiązana była kolorowym sznurkiem. Takim, jakim zazwyczaj posługują się księgarnie „Domu Książki”. Opaska papierowa, znacznie węższa niż same książki, pozwalała przeczytać na ich grzbiecie tytuł „Wielka Koalicja”, pod tym rzymską jedynkę, a na drugiej książce rzymską dwójkę. Na odwrotnej stronie opaski było napisane długopisem „Księgarnia Wysyłkowa”, ul. Świerczewskiego, Warszawa.
Ciesielski wziął paczkę do ręki i już miał rozwiązać sznurek, kiedy podporucznik go zatrzymał:
– Poczekaj!
– O co ci chodzi?
– Połóż tę paczkę. Nie ruszaj jej.
Ciesielski bez sprzeciwu położył książki na stole, ale zdziwiony spojrzał na przyjaciela.
– Nie wierzę w bezinteresownych dobroczyńców – powiedział Szymanek – już raz chciano cię wyprawić do lali. Teraz znowu ta paczka. Diabli wiedzą, co w niej jest?
– Przecież widać. Dwa tomy „Wielkiej Koalicji”.
– To okładki. Ale co w środku?
– Przecież widać papier.
– Nie sztuka wyciąć środek tak, aby na zewnątrz książka robiła wrażenie całej. Sam się zastanów. Nie zamawiałeś niczego i raptem przysyłają ci najbardziej poszukiwaną książkę na rynku. Rozmawiałeś z kimś o tym wydawnictwie? Albo wspominałeś, że chcesz ją kupić?
Kiedy byłem uziemiony przez te dziesięć dni, dużo rozmawialiśmy z Ireną o książkach. Nie przypominam sobie, ale może także wymieniłem ten tytuł. Mam trochę różnych dzieł historycznych z okresu drugiej wojny świa towej, ale „Wielką Koalicję” po prostu przegapiłem i nie zapisałem się na nią.
– Więc zadzwoń do Stojanowskiej i zapytaj ją, czy zrobiła ci taki prezent?
– Nie chcę.
– Wariat jesteś. Pogniewaliście się?
– Po prostu nie chcę.
– W takim razie ja zadzwonię. – Porucznik odszukał numer telefoniczny kawiarni „Aida”. Miał szczęście. Piękna kelnerka akurat tego dnia miała dyżur. Podeszła do telefonu.
– Pani Ireno, mówi podporucznik Szymanek. Chciałbym panią spytać, czy zrobiła pani ostatnio prezent Ciesielskiemu?
– Nie – zaprzeczyła zdziwiona Stojanowska.
– Nie kupiła pani i nie przesłała na nazwisko Andrzeja do Stołecznej Komendy Milicji dwóch tomów „Wielkiej Koalicji”?
– Nie. Ale dlaczego pan o to pyta?
– Bo właśnie Andrzej otrzymał te książki i nie wie, komu podziękować.
– Nie mógł sam mnie o to zapytać?
– To samo mu powiedziałem, ale on się krępował zadzwonić.
– Nikomu żadnych książek nie przesyłałam. – Stojanowska położyła słuchawkę.
– Nie pozostaje nam nic innego, jak poprosić fachowca pirotechnika, aby rozpakował paczkę. Trzeba będzie rozejrzeć się za kimś odpowiednim.
– Nie rób głupstw – protestował Ciesielski. – Cała komenda skręci się ze śmiechu. Naoglądałeś się ostatnio albo naczytałeś jakichś amerykańskich kryminałów.
– Nie musiałem. W ostatnich latach i w Polsce zdarzyło się kilka zamachów dokonywanych przy pomocy paczek z bombami. O jednym z nich pisała bodaj przed dwoma laty nasza prasa fachowa. Porucznik Ciesielski mógłby ją uważniej czytywać.
– Sam rozpakuję tę paczkę. Znam się na tym trochę. Uczyli nas tego w szkole oficerskiej.
– Mowy nie ma… Zawiadom pułkownika Niemirocha i niech on decyduje, co robić. Widać, że uderzenie w łeb niczego cię nie nauczyło. A szkoda!
Pułkownik całkowicie podzielił pogląd Szymanka. Zabronił w ogóle obu oficerom przebywania w pokoju, gdzie leżała tajemnicza przesyłka i sam zajął się wyszukaniem fachowca, który by rozbroił ewentualną bombę. Nie było to takie proste, bo tego rodzaju przestępstwa na szczęście są w Polsce bardzo rzadkie. Znaleziono jednak w Komendzie Głównej kapitana Laskowskiego, który będąc z zawodu saperem, specjalnie studiował technikę takich zamachów. Kapitan ucieszył się, że swoje teoretyczne wiadomości nareszcie będzie mógł wypróbować w praktyce, i natychmiast zjawił się w Pałacu Mostowskich. Miał ze sobą dość sporą walizkę z najrozmaitszymi przyborami, które mogłyby mu się przydać w tej trudnej” i niebezpiecznej pracy. Uważnie obejrzał paczkę.
– Ponieważ przyniósł ją do gmachu listonosz, a tutaj do pokoju podoficer dyżurny, stąd wniosek, że paczkę można spokojnie wziąć do ręki. Nie sądzę także, aby w środku był jakiś detonator czasowy. Raczej urządzenie odpalające ładunek wybuchowy z chwilą zwolnienia sznurka lub otworzenia książki. Przypuszczam także, że tylko jedna z książek jest pułapką. Druga pozostanie porucznikowi na pamiątkę dzisiejszej przygody.
– Albo po prostu ktoś znający moje zamiłowania historyczne zrobił mi niespodziankę.
– Byleby miłą! Zobaczymy. Zabiorę tę paczkę i pojedziemy nad Wisłę. Ładunek wybuchowy nie może być zbyt wielki. Gdyby wybuchł na świeżym powietrzu, nie zrobi wielkiej szkody. A teraz na plaży nie ma żywego ducha. Tego rodzaju bomby robione są u nas prymitywnie. Co innego na zachodzie. Tam się robi nawet listy-pułapki, które zabijają przy rozerwaniu koperty.
– A pan kapitan?
– Znacie przecież porzekadło, że „saper myli się tylko jeden raz”. Nie sądzę jednak, aby do tego doszło. Jestem prawie pewien tego, co znajdę w środku. Sprężynę zwalniającą iglicę uderzającą w spłonkę. Znam takie zabawki. Nazywa się to „medal za odwagę”. W środek kładzie się papierowy kapiszon, a medal umieszcza na przykład na blacie stołu. Ktoś zaciekawiony metalowym krążkiem bierze go do ręki i podnosi. Wtedy następuje dość głośny wystrzał. Tu zrobiono zapewne coś podobnego.
Kapitan spokojnie wziął paczkę w rękę i prowadzony przez obu oficerów wyszedł z komendy. Pojechali na plażę na Saskiej Kępie. Tam Laskowski otworzył swoją walizeczkę i wyjął z niej różne przyrządy. Między innymi całą kolekcję noży i stalowych prętów, a także cienkie przezroczyste płytki z plastyku.
Teraz oficer ostrożnie, kawałek po kawałku, usuwał papierową opaskę. Później dokładnie obejrzał sznurek, którym książki były związane. Następnie spróbował wsunąć pomiędzy kartki książki cieniutki, ale długi nóż. W książkę oznaczoną „tom II” ostrze weszło bez trudu i przeszło na drugą stronę. Nie napotkało także przeszkód, kiedy Laskowski włożył je pomiędzy obydwa tomy.
Co innego z tomem pierwszym. Tutaj nóż zagłębił się jedynie na parę centymetrów i zaraz napotkał opór. Pomimo wkładania cienkiej stali z trzech boków książki za każdym razem powtarzało się to samo. Ostrze dochodziło do jakiejś przeszkody i dalej nie mogło się posuwać.
– Już wiem – powiedział oficer przerywając swoje zajęcie i podchodząc do Ciesielskiego, który z przyjacielem obserwował jego próby z bezpiecznej odległości.
W tomie pierwszym „Wielkiej Koalicji” coś jest. Tom drugi, to zwykła książka. A system bombki taki, jak przypuszczałem.
Teraz kapitan spokojnie przeciął sznurek i ciągle trzymając tom pierwszy tak, aby się nie mógł otworzyć, odłożył go na bok i przycisnął dla pewności jakimś ciężarkiem. Drugą książkę wziął do ręki i spokojnie przekartkował. Znowu podszedł do obu przyjaciół i podał Ciesielskiemu książkę.
– Musi pan, poruczniku – powiedział – szukać teraz tomu pierwszego. Ten, który leży na ławce, niestety nie jest do czytania.
Nastąpiła najważniejsza chwila. Laskowski powoli wsuwał cienką przezroczystą płytkę pod okładkę, ciągle pilnując, aby nie zwolnić nacisku. Kiedy wreszcie płytka zajęła swoje miejsce, oficer otworzył okładkę. Na płytce znowu umieścił ciężarek.
– Chodźcie, panowie, zobaczcie to „arcydzieło”. Obaj oficerowie podeszli bliżej. Pod przezroczystym plastykiem widać było jakąś metalową puszkę. Do niej przymocowana była sprężyna w formie greckiej litery omegi. Nieco dalej wystawała ze skrzynki metalowa spłonka, jakiej się używa do naboi myśliwskich.
– Mówiłem, że to prymitywna robota – pochwalił się specjalista – ale siła tej bombki wystarczyłaby na pewno do przetransportowania ciekawego czytelnika do lepszego świata. Otworzenie okładki zwalnia sprężynę, która uderza wtedy w spłonkę. Ponieważ ładunek wybuchowy umieszczony jest w metalowej skrzyneczce, detonacja byłaby dość duża.
– Co pan zrobi teraz?
– To już zupełne głupstwo. Po prostu tak zsunę płytkę, aby dostać się do sprężyny i wyjąć ją. Reszta nie jest bardziej groźna niż trzymane w ładownicy naboje od dubeltówki.
Po chwili kapitan spokojnie schował do swojej walizeczki sprężynę i nie przedstawiającą już niebezpieczeństwa książkę.
– Nasze „muzeum zbrodni” w Zakładzie Kryminalistyki – powiedział śmiejąc się – wzbogaci się o nowy, ciekawy i rzadki eksponat. Niezmiernie się cieszę, że porucznik ma niezwykłych przyjaciół, przysyłających mu takie urocze prezenty. Polecam się na przyszłość.
Kapitan pojechał na Ksawerów, porucznik Ciesielski z książką pod pachą wrócił do swojego pokoju.
– Tę książkę trzeba jednak posłać do Zakładu Kryminalistyki – zadecydował. – Może są na niej jakieś mikroślady?
– Masz tu i resztki opakowania – podporucznik podał skrawki papieru pakowego oraz sznurek. – Wyślij to razem.
Zatelefonowała sekretarka, panna Krysia. Zawiadomiła, że obaj oficerowie mają się natychmiast stawić u pułkownika.
Niemiroch nie ukrywał swojego złego humoru. – Doszło już do tego, że do gmachu komendy przysyłają bomby. A wy, jak słyszałem, bagatelizowaliście sprawę i chcieliście otworzyć paczkę. No, nie tak było?
– Chciałem – szczerze przyznał Ciesielski – ale Antek mi nie pozwolił.
– A ostrzegałem, żebyście się mieli na baczności. Może nie ostrzegałem?
– Ostrzegał pan pułkownik – Ciesielski znając zwierzchnika wiedział, że przyznawaniem i potakiwaniem najszybciej go rozbroi.
– Mam osłów, a nie oficerów.
– Tak jest, panie pułkowniku. – Ciesielski pomyślał sobie, że ma dzisiaj dobry dzień. Nazwano go już „eunuchem”, „kretynem”, „bałwanem”, nawet „wariatem”. Teraz do kolekcji przybył „osioł”. A do wieczora daleko.
– No, może nie całkiem osłów – zreflektował się pułkownik – ale ludzi bardzo nieostrożnych, a przede wszystkim takich, którzy nie umieją myśleć.
– Panie pułkowniku…
– Nie rozumiesz? To bardzo proste. Już raz ci mówiłem. Dlaczego przestępca usiłuje wyeliminować Ciesielskiego? Na pewno nie robi tego z czystej żądzy mordu, ale z wyrachowania. Po prostu dlatego, że Ciesielski ma w swoim ręku klucz do rozwiązania zagadki, tylko że nie umie go znaleźć. A nie umie, bo nie potrafi myśleć.
– Cały czas nad tym się zastanawiam. Ciągle szukam motywu. To samo zresztą robi Antek. Ale do niczego nie możemy dojść.
– Tylko ty, Andrzeju, możesz znaleźć zabójcę. Bo tylko ciebie przestępca chce zamordować. Szymanek i ja sam, chociaż znamy całą sprawę i czytaliśmy wielokrotnie akta, nie stanowimy dla zbrodniarza żadnego niebezpieczeństwa. Nie mamy możliwości wykrycia prawdy. To sprawa dla jednego. Dla ciebie.
– Posłałem do Zakładu Kryminalistyki opakowanie bomby i książkę. Spodziewam się, że znajdą tam jakieś mikroślady, a poza tym zdobyliśmy jedną informację o mordercy.
– Jaką?
– Facet zna się na produkcji bomb i ma dostęp do materiałów wybuchowych. Najprawdopodobniej jest myśliwym. Użył do tej piekielnej maszyny spłonki od naboi myśliwskich. Kupił ją w sklepie z przyborami myśliwskimi. A tam sprzedają wyłącznie myśliwym.
– Szukaj wiatru w polu. Mało to ludzi w Polsce poluje?
– To jednak jest pewien ślad.
– Po którym daleko nie zajdziemy. Co innego jeśli będziemy mieli przestępcę w ręku. Wtedy to może być jeden z dowodów. Wiesz Andrzeju, co ci powiem?
– ???
– Jeżeli chcesz, jedź sobie na ryby albo na wycieczkę w góry. W Zakopanem październik bywa nieraz bardzo piękny. Weź Irenkę ze sobą albo siedź w „Aidzie” i gap się na… przechodzących trotuarem.
– On jej wcale nie widuje – wyrwał się podporucznik.
– Naprawdę?
– Tak jest.
– Cymbał jesteś. Taka dziewczyna. Gdybym był młodszy…
Jest i „cymbał” – prawie z radością pomyślał Ciesielski, a głośno powiedział: – Nie zapominam, panie pułkowniku, że na razie Irena Stojanowska jest jedyną podejrzaną. Jedynie ona miała motywy popełnienia zbrodni.
Niemiroch popatrzył na porucznika i uśmiechnął się. – Porządny z ciebie chłopak. Nie przypuszczałem, że do tego stopnia. Przepraszam cię. Nie gniewaj się na starego.
– Kiedy ja, panie pułkowniku…
– Od dzisiaj będziesz miał obstawę. W dzień i w nocy. Jak największa ostrożność. Nie wolno ci samemu otwierać drzwi do własnego mieszkania. Zawsze wychodząc z domu zostawiaj jakiś sekretny znak. Na przykład zalepiaj drzwi włosem, żebyś wiedział, czy ktoś nie próbował dostać się do środka. Żadnego, bywania po lokalach. Żadnych interwencji. Nawet kiedy usłyszysz wołanie o ratunek albo zobaczysz, że jakiś chuligan bije staruszka. Twoja obstawa będzie interweniować. Ty nigdy. Zrozumiano?
– Tak jest, panie pułkowniku.
– I naturalnie ani kroku bez broni.
– Tak jest.
– Nie chodzi mi o ciebie. Chodzi o tamtą zbrodnię. Powtarzam: tylko ty możesz ją rozwiązać. W twoim ręku są wszystkie atuty. Rób, co chcesz, ale nieustannie analizuj swoje postępowanie. Bo jestem przekonany, że to najważniejsze nie znajduje się w aktach. To coś, koło czego przeszedłeś, nie zwracając na to najmniejszej uwagi. A tymczasem właśnie tego obawia się zabójca Stojanowskiego.
– Nie przypuszczam, panie pułkowniku, aby ten facet znowu zaryzykował.
– Do trzech razy sztuka, mówi przysłowie. Wolę, żeby nie było tego trzeciego razu. Dlatego i sam musisz się pilnować i my cię musimy strzec.
Porucznik nie skorzystał z danej mu wolnej ręki. Nie pojechał na ryby ani nie podziwiał złotej polskiej jesieni w Tatrach. Codziennie przychodził do swojego pokoju i codziennie studiował akta. Bez rezultatu.
Niewielkie rezultaty przyniosły także badania Zakładu Kryminalistyki. Znaleziono na książce mikroślady – włoski ze sztucznej wełny koloru popielatego. Na pewno materiał na damskie okrycie. Inne ślady – to elanowełna. Kolor: ciemny granat. Najprawdopodobniej materiał, z którego szyje się męskie marynarki.
Poza tym kapitan Laskowski zawiadomił porucznika, że bombę wypełniono zwykłym prochem, który jest w sprzedaży w sklepach ze sprzętem myśliwskim. Ładunek wybuchowy był jednak dostatecznie silny, aby w razie wybuchu zabić lub w każdym razie ciężko zranić człowieka, który otworzyłby książkę. Wybuch nastąpiłby na pewno. Próby techniczne wykonane po usunięciu prochu zawsze powodowały odpalenie spłonki. Zarówno metalowy pojemnik na proch, jak i cała książka-pułapka były bardzo dokładnie wytarte i nie nosiły żadnych śladów.