Znowu zaświeciło słońce

Nastała „złota polska jesień”. W Warszawie było tak ciepło, że panie włożyły letnie sukienki, a mężczyźni chodzili w lekkich garniturach, w południe w samych koszulach, bez marynarek.

Sprawa zabójstwa Zygmunta Stojanowskiego niestety nie ruszyła z miejsca. Prokurator stracił nadzieję na ujęcie mordercy i coraz częściej wspominał, że po upływie przewidzianego kodeksem terminu trzeba będzie śledztwo umorzyć. Pułkownik Niemiroch wprawdzie nic nie mówił, ale takim wzrokiem spoglądał na swojego oficera, że porucznik Andrzej Ciesielski wolałby się raczej zapaść pod ziemię niż pokazywać na oczy swojemu zwierzchnikowi. Zaś pewna piękna kelnerka coraz bardziej się martwiła, że ten telefon, na który tak czekała, jakoś się nie odzywa.

Ciesielski nauczył się już na pamięć akt sprawy, ale nadal nie mógł zrozumieć, dlaczego to tylko on jest taki groźny dla mordercy i dlaczego naczelnik wydziału zabójstw twierdzi, że nikt inny tego dochodzenia nie popchnie, bo jest to „sprawa dla jednego”.

– Taki piękny dzisiaj dzień! – Podporucznik Szymanek przychodził teraz pierwszy do pracy. Co prawda zawsze po mniejszej lub większej wojnie z żoną, uroczą panią Hanką. – Chyba nawet cieplejszy niż ten upał w drugiej połowie września, kiedy to na Pradze udawałeś „białą damę”.

– „Białą damę”? – Porucznik tak był ostatnio przytłoczony niepowodzeniami, że nie od razu zrozumiał, o co chodzi przyjacielowi. Dopiero po chwili przypomniał sobie podwórze fabryczne w spółdzielni na Ziemowita, trzask pękającego worka i biały obłok, który ich wszystkich natychmiast okrył.


I nagle oficer milicji uzmysłowił sobie zupełnie drobny wycinek jednego z dokumentów dochodzenia. Ten wycinek, który na początku wydawał się porucznikowi zupełnie bez znaczenia. Teraz urósł do rangi klucza rozwiązującego zagadkę. Ciesielski zerwał się zza biurka, wrzucił akta do szuflady i skierował do drzwi.

– Co cię ukąsiło? – zapytał przyjaciel zdziwiony, że porucznik nie zainteresował się rezultatami wczorajszych działań podporucznika.

Ciesielski zatrzymał się w progu.

– Wiem już – powiedział – kto zabił Stojanowskiego, a przynajmniej jaki jest motyw zbrodni i w jakim kręgu należy szukać mordercy.

– Kto?!

– Nie powiem ci.

– Dlaczego???

– Bo nazwiesz mnie wariatem i będziesz miał rację.

– Tyś chyba już zwariował.

– Być może. Wiem, kto zabił, ale nie mam przeciwko temu człowiekowi najmniejszego dowodu. Wszyscy byście mnie wyśmiali, gdybym wam powiedział, jak do tego doszedłem.

– Dokąd lecisz?

– Najpierw do domu, a potem do Zakładu Kryminalistyki. Po dowód.

– Uważaj na siebie. Pamiętaj o rozkazie pułkownika.

– Łazi za mną ten cerber. Mam go powyżej dziurek od nosa.

– Tym bardziej, kiedy ci coś świta pod sufitem, powinieneś się pilnować.

Porucznik już tych przestróg nie słyszał. Wybiegł z pokoju i za chwilę gnał samochodem do mieszkania. Tam swój „dowód” zawinął w gazetę i pojechał do Zakładu Kryminalistyki.

– Muszę to mieć natychmiast – przekonywał majora, specjalistę od mikrośladów. – Jest wskazany jak największy pośpiech.

– Pośpiech jest dobry przy łapaniu pcheł. – Major nie wzruszył się wzburzeniem młodego człowieka. – Dostaniecie swoją analizę nie wcześniej i nie później, aż będzie zrobiona. Zrobimy ją, jak przyjdzie kolej.

– To naprawdę, majorze, bardzo pilne.

– U nas wszystkie analizy są „na wczoraj”. Innych w ogóle nam nie przysyłają. Każdemu z was się zdaje, że my tu nic nie robimy. Ktoś spojrzy w mikroskop, inny coś naświetli promieniami pod – czy nadczerwonymi i analiza gotowa. Nie zdajecie sobie sprawy, że od naszych ustaleń zależy wolność czy nawet życie człowieka. – Major dosiadł swojego ulubionego konika. – Coś tam liznęliście w szkole oficerskiej w Szczytnie i teraz każdy z was przylatuje tutaj jak po ogień.

– Kiedy, panie majorze, to naprawdę bardzo ważne. Sprawa o morderstwo. Inaczej nigdy bym się nie ośmielił tak nastawać na pośpiech…

– No, już dobrze. – Majora wyraźnie ułagodziła pokora młodszego oficera. – Zrobię dla was wyjątek, puszczę te badania poza kolejką. Dostaniecie je pojutrze po południu. Gdzieś około godziny czternastej. Sami się zgłosicie czy przysłać do Pałacu Mostowskich?

– Dopiero pojutrze o drugiej? – jęknął Ciesielski.

– No, powiedzmy o dziesiątej. Wcześniej nie da rady, kolego. To nie piekarnia.

– Bardzo dziękuję, panie majorze. Sam przyjdę po odbiór orzeczenia.

Te półtora dnia dłużyło się Ciesielskiemu jak nigdy. Przeglądał akta sprawy i coraz więcej różnych szczegółów zaczynało pasować do początkowo mało prawdopodobnej hipotezy. Ktoś kiedyś porównywał dochodzenie do układania łamigłówki obrazkowej. Przez tak długi czas poszczególne kostki z obrazkami nie pasowały Ciesielskiemu do niczego. Teraz zaś zaczął się z nich układać coraz bardziej logiczny rysunek. Portret mordercy.

Już od ósmej rano porucznik warował w gmachu Zakładu Kryminalistyki. Major zbył go krótko: – Powiedziałem, że o dziesiątej, to dostaniecie analizę o dziesiątej. Ani minuty wcześniej.

Wreszcie wskazówki zegarka dowlokły się do tej upragnionej dziesiątej. Miła sekretarka wyszła do poczekalni, gdzie kręcił się niecierpliwie na krześle i podała mu badany przedmiot oraz żółtą kopertę.

– To dla was – powiedziała – proszę pokwitować odbiór.

Porucznik podpisał i niecierpliwie rozdarł papier.

Analiza była taka, jakiej właśnie oczekiwał. Zdobył pierwszy, jeszcze niewiele znaczący dowód. Ale ten papierek z kilkoma wierszami maszynowego tekstu miał rozstrzygające znaczenie. Wskazywał, że śledztwo po długiej serii niepowodzeń ruszyło z miejsca.

Pełen entuzjazmu młody oficer wpadł jak bomba do pokoju zwierzchnika. Nawet się nie zapytał panny Krysi, czy „stary” jest sam. Pułkownik Niemiroch widząc minę młodego człowieka odgadł natychmiast: – Przypomniałeś sobie nareszcie – powiedział. – Mów!

– Od dwóch dni noszę się z tą myślą. Ale bałem się wyjawić nie tylko panu pułkownikowi, lecz nawet Antkowi. Teraz wracam z Zakładu Kryminalistyki. Oto ich orzeczenie.

Niemiroch przeczytał podany mu dokument. – Nie bardzo rozumiem – powiedział – O co ci chodzi? ‹- Przecież – wyjaśniał Ciesielski – pył z moich spodni jest identyczny z mikrośladami znalezionymi na odważ niku, którym został zamordowany Zygmunt Stojanowski, a spodnie zabrudziłem w spółdzielni „Pomoc Budowlanym”.

– Tak – zgodził się pułkownik – to może być poważną poszlaką.

– Na pewno jest. – Dla porucznika prawie wszystko było jasne.

– Ale jaki związek miał z tym Stojanowski?

– To muszę ustalić.

– Jak to zrobisz?

– Popełniłem duży błąd. Rozmawiałem na budowie z inżynierem kierującym wielkim odcinkiem Trasy Toruńskiej. Muszę znaleźć robotników, których szefem był Stojanowski. Oni mi na pewno będą mogli wyjaśnić tajemniczy spadek wydajności i powiedzieć, jakie o tym zdanie miał inżynier. Wiemy, że początkowo podejrzewał betoniarnię, że kradną cement i dają gorszy beton. Ale, jak to ustaliliśmy, nie wystąpił z takim oskarżeniem ani do kierownika wytwórni betonu, ani do naczelnego dyrektora robót, chociaż odgrażał się Adamczykowi, że to zrobi, jak tylko zdobędzie dowody. Widocznie przekonał się, co także zrobiła milicja, że betoniarze są bez winy.

– Cementownie mogły rzeczywiście dostarczyć cement gorszego gatunku, który dłużej schnie – zauważył Niemiroch.

– W razie potrzeby damy próbki tego cementu do analizy Instytutowi Naukowemu Budownictwa, a także naszym specom z Zakładu Kryminalistyki;

– Oni ciebie chyba i tak zamordują – roześmiał się pułkownik. – Jesteś ich najlepszym klientem. Stale zasypujesz zakład nowymi zamówieniami.

– Od tego są – krótko skwitował porucznik. – Sądzę jednak, że obejdzie się bez analizy cementu. Natomiast pobierzemy próbki czegoś innego.

– Jesteś bardzo pewny siebie.

– Pan pułkownik sam powiedział, że to „sprawa dla jednego”. Dlatego chciano mnie zabić. To jasne. Długo jednak nie rozumiałem dlaczego tylko mnie. Teraz wiem, że tylko ja, zresztą najzupełniej przypadkowo, zetknąłem się z mordercą w dość dziwnych okolicznościach. Obawiał się, że go rozszyfruję. I właśnie to nastąpiło.

– Co chcesz robić?

– Znaleźć motyw zabójstwa.

– Chyba go już masz.

– Niezupełnie. Fakt, że inżynier Stojanowski zrozumiał, dlaczego beton musi dłużej pozostawać w formach, nie był powodem morderstwa. Powód musi być inny. Wymierny w złotówkach. Wydaje mi się, że produkt pochodzący z importu z krajów kapitalistycznych, którego urzędowa cena za kilogram jest tak wysoka, musi mieć także i innych amatorów. Nie wiem, do czego jeszcze można go używać. Zakład Kryminalistyki orzekł, jak pan pułkownik sam przeczytał: „jeden z ważniejszych składników pudru kosmetycznego”. To już jest jakiś punkt wyjścia… Trudno od Zakładu Kryminalistyki wymagać, aby się znał na kosmetykach. Ale są fachowcy, którzy się na tym znają. Być może, że ten importowany towar ma także i inne zastosowania. To muszę zbadać. A także czy istnieje na niego zapotrzebowanie na czarnym rynku.

– Zajęcia będziesz miał sporo – stwierdził pułkownik.

– Dam sobie radę. Podporucznik Szymanek odwali połowę tej roboty.

– A co dalej?

– Jeżeli stwierdzimy, że nasz towar można sprzedać za dobrą cenę, sprawa stanie się zupełnie jasna. Stojanowski zginął, bo doszedł do tych samych wniosków. Zrozumiał, że kosztem budowy Trasy Toruńskiej popełnia się wielkie nadużycia. Zabili go ci, którzy te nadużycia popełniają i którzy się na nich bogacą.

– W tym co mówisz, może być dużo racji, ale także wszystko może okazać się nieprawdą. W każdym razie to było rzeczywiście błędem, że badając przeszłość Zygmunta Stojanowskiego, rozmawialiśmy z jego przyjaciółmi i zwierzchnikami, a pominęliśmy podwładnych. To trzeba koniecznie naprawić. Dlatego też pochwalam twój zamiar ponownego udania się na budowę Trasy Toruńskiej.

– Zaraz tam pojadę.

– Nie bądź w gorącej wodzie kąpany. Wystarczy i jutro. A dzisiaj porozmawiaj telefonicznie z inżynierem Adamczykiem. Wydaje mi się, że to przyzwoity chłop. Niech on ci przygotuje grunt. Jemu łatwiej będzie się dowiedzieć, z jakimi ludźmi Stojanowski miał najwięcej do czynienia. Szukając „po omacku” stracisz dużo czasu i możesz nie trafić na tych, którzy coś wniosą do sprawy.

– Słusznie – przyznał porucznik.

– Boję się jednak o rezultat.

– Słucham pana pułkownika.

– Załóżmy, że trafiłeś w sedno i zdołasz wykryć poważne nadużycia. Ale co dalej? Zlikwidujemy przestępczy gang. To nie znaczy, że wykryjemy zabójcę Stojanowskiego. Od przestępstwa gospodarczego do morderstwa droga daleka.

– To jasne, że tylko oni mogli go zabić. Tylko oni mieli motyw tej zbrodni.

– Powiedzmy, że prokurator podzieli ten pogląd. Ale nie posadzi na ławie oskarżonych kilku czy kilkunastu członków gangu, oskarżając ich o morderstwo. Nie ma u nas odpowiedzialności zbiorowej. Sprawcy trzeba dowieść jego czynu. Przecież dobrze wiemy, że zabójcą był jeden człowiek. Widziała go ta… No, jak jej tam?

– Maria Bolecka.

– Właśnie. Maria Bolecka. Być może sprawca miał obstawę, ale tego nie stwierdzono. Może także na Koszykowej czekał na niego samochód? Może ktoś wydał temu człowiekowi rozkaz dokonania zbrodni. To jest prawdopodobne, ale nawet rozszyfrowując wszystkich członków gangu, jak odnajdziesz mordercę? Każdy będzie się zapierał i zwalał winę na innego. Czy potrafisz ustalić, kto zabił? W przeciwnym razie prokurator nie podejmie się sformułowania oskarżenia…

Pamiętam taki klasyczny przypadek. To było na samym początku mojej kariery milicyjnej. Nie zajmowałem się wtedy morderstwami, ale różnymi drobnymi przestępstwami i wykroczeniami. To było w Gdyni, tam bowiem stawiałem pierwsze kroki. Otóż bodaj na ulicy Świętojańskiej skręcając w jedną z poprzecznie przewrócił się motocykl, którym jechało dwóch mężczyzn. Po upadku żaden z nich nie mógł się podnieść. Ktoś zaalarmował znajdującego się w pobliżu milicjanta. Pośpieszył na miejsce wypadku, wezwał radiowóz i karetkę pogotowia. Ale lekarz stwierdził, że obu motocyklistom nic się nie stało. Po prostu byli tak w sztok pijani, że stracili przytomność. Zabraliśmy ich do naszego aresztu. Kiedy wytrzeźwieli, wziąłem w obroty właściciela motocykla. Tłumaczył się, że wyszedł z knajpy i czując, że jest pijany, oddał kluczyki przyjacielowi. Sam zaś zajął miejsce na tylnym siodełku. Ten drugi także miał prawo jazdy. Tamten znowu stwierdził: Ja po pijanemu miałbym jechać cudzym motorem? Wykluczone! To ja siedziałem z tyłu. Nie znaleźliśmy świadków, którzy widzieliby, kto rzeczywiście prowadził motor, i trzeba było obu frantów wypuścić na wolność. W głos się z nas śmieli. Uważaj, żeby i tobie nie przydarzyło się coś takiego.

– Nie ma obawy, panie pułkowniku – odpowiedział porucznik. – Nie będzie większej trudności z ustaleniem osoby mordercy.

– Dlaczego?

– Przede wszystkim dlatego, że jest to człowiek, którego Stojanowski nie znał. Pani Bolecka wyraźnie widzia ła, że inżynier wysiadając z samochodu nie witał się z nieznajomym, który go później uderzył odważnikiem. A więc nie pracował w spółdzielni za czasów Stojanowskiego. Poza tym plama, którą zauważyła Bolecka na spodniach mordercy.

– Sądzisz, że ten człowiek do tej pory przechowuje owe poplamione spodnie?

– Przypuszczam, że oddał je do pralni.

– Albo po prostu spalił.

– Gdyby tak było – odpowiedział porucznik – to rzeczywiście straciłbym jeden z koronnych dowodów. Ale zaledwie jeden. Nie przypuszczam jednak, żeby przestępca tak postąpił. Po pierwsze to były zupełnie nowe dżinsy. Takie, których się lekko nie wyrzuca. Na „ciuchach” śpiewają za nie od trzech do czterech tysięcy złotych. Ostatni krzyk mody. Poza tym ten człowiek nie wie, że feralną plamę dostrzegł jedyny świadek zbrodni. Nie przypuszczam także, aby przestępca był aż tak biegły w kryminalistyce i wiedział, że każda, nawet najlepiej sprana plama wyraźnie wystąpi w promieniach podczerwonych. Zwłaszcza zaś plama tłusta. Jestem przekonany, że zbrodniarz po prostu oddał spodnie do pralni chemicznej i może nawet dzisiaj ma je na sobie?

– Trzeba zawsze – przypuszczać najgorsze. A jeśli spalił?

– To mnie wprawdzie pozbawia jednego dowodu, lecz pozostaje następny. Na przysłanej mi książce Zakład Kryminalistyki ustalił mikroślady męskiej wełny granatowego koloru. Trudno przypuszczać, żeby wszyscy członkowie gangu umundurowani byli w jednakowe marynarki, szyte z tej samej beli materiału…

– Bombę mógł preparować jeden członek gangu, a zabić Stojanowskiego zupełnie kto inny. – Pułkownik z przesadną ostrożnością podważał wywody porucznika.

– Teoretycznie mogło być i tak. Sądzę jednak, że człowiek który już raz zabił, a drugi raz omal w ten sam sposób nie pozbawił życia innej osoby, mówię o sobie, podjął się także i trzeciego zamachu. Ten, kto robił bombę, na pewno jest myśliwym. Skoro więc będzie do niego pasowała i marynarka, postawimy mu zarzut popełnienia trzech zbrodni. Jeżeli nie zabił Stojanowskiego, od razu nam wskaże mordercę. To duża różnica być oskarżonym o dwa nieudane zamachy czy o dokonane zabójstwo. Solidarność gangu pryska w więzieniu. Mniejsze płotki zaczną śpiewać, chcąc się wykręcić paru latami więzienia, a nie dożywociem czy „czapą”. Grunt żebyśmy położyli rękę na całości. Potem już wyłuskamy właściwego sprawcę. O to jestem zupełnie spokojny.

– Co dziś robi Szymanek?

– Posłałem go do centrali handlowej importującej do Polski chemikalia. Muszę przede wszystkim ustalić, ile tego zeosilu sprowadzamy do kraju, kto i w jakich ilościach go kupuje oraz do czego się tego produktu używa. A także czy jest on w powszechnej sprzedaży. Bez takiego rozeznania rynku nie dowiemy się, dokąd ten biały proszek przecieka.

– No, dobrze – zgodził się pułkownik. – Prowadźcie śledztwo nadal w tym kierunku. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Bądźcie nadal ostrożni i nie spłoszcie przestępcy przed czasem. A uważaj na siebie.

– Teraz to już nie ma znaczenia – uśmiechnął się porucznik. – Przecież w tej chwili sprawą może się zajmować ktoś inny. Decydujące było skojarzenie rozsypanego worka zeosilu z zabiciem Stojanowskiego.

– Ale morderca nie wie o tym, że już powiązałeś te dwa zdarzenia. Jemu ciągle może się zdawać, że jeszcze nie dokonałeś swojego odkrycia, względnie nie podzieliłeś się z nami – tą tajemnicą. Nie mam zbyt wielu oficerów do pracy i nie chcę w głupi sposób tracić jednego z nich

Podporucznik Szymanek wrócił z centrali importowej z notesem pełnym notatek. Na dobrą sprawę mógłby teraz zostać ekspertem w dziedzinie importu artykułów chemicznych dla zaopatrzenia przemysłu kosmetycznego, budowlanego i gumowego.

– Zeosil – wyjaśniał podporucznik swojemu przyjacielowi – ma bardzo wszechstronne zastosowanie. Jest to bardzo drobno mielony rodzaj kwarcu z pewnymi dodatkami, które naturalnie stanowią tajemnicę producenta. Zeosil to nazwa francuska. Podobny produkt wytwarzają także inne państwa. Między innymi Stany Zjednoczone, Hiszpania, Włochy. W krajach socjalistycznych produkuje się go w Związku Radzieckim i w Czechosłowacji, jednakże oba te państwa nie są eksporterami; ich produkcja zaledwie zaspokaja własne potrzeby. Również w Polsce wytwarza się coś podobnego, ale w niewielkiej ilości i w dużo gorszym gatunku. Po prostu Polska, tak bogata w najrozmaitsze skarby mineralne, nie ma odpowiednich złóż kwarcu. Nasz rynek zaopatruje się prawie wyłącznie we Francji. Wynika to z długoletnich umów handlowych zawartych między naszymi państwami. Koloru zeosilu ci nie opisuję – dokończył złośliwie Szymanek – bo go nie tylko widziałeś, ale zdaje się nawet próbowałeś. Ci z centrali twierdzą, że jest bez smaku, ale ty może masz inne zdanie?

– Przestań się wygłupiać. Do czego służy ten zeosil?

– Ma wprost wszechstronne zastosowanie. Jego główną zaletą jest nieznaczna przylepność. Naturalnie w stanie silnie sproszkowanym. Dużo mniejsza niż na przykład mąki czy cementu. Dzięki temu przedmioty czy też masy zawierające zeosil są bardzo śliskie i bardzo dobrze się rozsmarowują. W przemyśle budowlanym, a również w odlewnictwie, płyny do smarowania form są tym lepsze, im większy procent zawierają białego proszku. W przemyśle kosmetycznym jest to samo z pudrami i kremami. Kiedy nie znano zeosilu, ten sam skutek osiągano za pomocą związków cynku, ale one niekorzystnie działały na cerę, zeosil natomiast jest związkiem całkowicie obojętnym dla zdrowia człowieka. Poza tym stosuje się go także w przemyśle gumowym. Jakością przewyższa talk, którym przesypuje się przedmioty gumowe, aby się nie sklejały i nie pękały. Z kolei przemysł zabawkarski i przemysł farbiarski korzystają z tego sproszkowanego kwarcu…

– Kto go kupuje?

– Zapotrzebowanie jest wielokrotnie większe niż nasze możliwości importowe. Stąd zainteresowanie produkcją antyimportową, której jest niewiele i która jest niższa gatunkowo. Przemysł prywatny i rzemiosło właściwie prawie wcale nie otrzymują zeosilu. Jedynie jakieś jego odpady.

– Jak to odpady?

– No, zdarza się, że transport zamoknie, skawali się czy też zabrudzi. Państwowemu przemysłowi kosmetycznemu, który musi do produkcji kremów i pudrów używać chemicznie czystych surowców, nie opłaca się prowadzić skomplikowanych procesów usuwania zanieczyszczeń. Właśnie takie „zepsute” partie dostają się na rynek. Pewne niewielkie ilości zeosilu są również sprowadzane w ramach działalności „Pewexu”. Czasami za dewizy centrala chemiczna odstępuje trochę zeosilu zakładom kosmetycznym.

– Z tego wynika – stwierdził porucznik – że biały proszek jest produktem ogromnie poszukiwanym i można go bez trudu sprzedać na wolnym rynku? Musimy sprawdzić, czy rzeczywiście zeosil tam się pojawia i w jakiej cenie.

Загрузка...