ROZDZIAŁ XI


Nazajutrz wyniosłem się z hotelu „Learmonth". Nie chodziło o to, że przestraszyłem się Nevila Faulksa. Nie obawiałem się go i chętnie dałbym mu w zęby. Ale wydało mi się, że ze względu na bezpieczeństwo Marjorie rozsądniej będzie, aby jej mąż myślał, że wróciłem do Francji.

Raz już dzwonił do hotelu, aby przekonać się, czy jestem w Edynburgu, było więc prawdopodobne, że uczyni to powtórnie. Gdy dowie się o mojej rejteradzie, będzie, być może znacznie mniej podejrzliwy, co pozwoli nam, Marjorie i mnie, lepiej zorganizować naszą prawdziwą ucieczkę. Powziąłem stanowczą decyzję: porwę ją, doprowadzę do rozwodu i ożenię się z nią. Wobec siły naszej miłości nie widziałem innego rozwiązania.

Wyjaśniłem właścicielowi „Learmontha", że spotkałem rodaków, którzy akurat jadą samochodem do Londynu i wobec niemożności określenia terminu zakończenia strajku pracowników komunikacji korzystam z okazji.

Zależało mi na tym, aby powtórzył to samo Faulksowi. Niepokoiłem się jedynie reakcją Marjorie, gdy mąż zawiadomi ją o moim wyjeździe. Obawiałem się, że to, co było tylko przezornością, może potraktować jako tchórzostwo i ta obawa jeszcze bardziej powiększała moją niecierpliwość oczekiwania na spotkanie z nią w Princes Garden.

Przeniosłem się do skromniejszego, ale za to położonego bliżej centrum niż Learmonth hotelu. Zakład prowadzony był przez rodzeństwo o poważnym i godnym szacunku wyglądzie. On wyglądał na księdza, a ono na… siostrę księdza. Jedyna służąca hotelu również przypominała gospodynię z plebanii.

Dzień spędziłem na czytaniu oprawionej w czerwoną skórę angielskiej Biblii, która zajmowała poczesne miejsce na nocnym stoliku. Od czasu do czasu głaskałem grzywę Puga, szepcząc mu, że niebawem znów spotka się ze swoją panią.

O piątej z bijącym sercem przechadzałem się po trawniku. Czy Marjorie uda się wyjść? Co mogła wymyślić, żeby uśpić czujną zazdrość męża?

* * *

Było dziesięć po piątej, gdy zobaczyłem, jak szybkim krokiem idzie krętą alejką. Ubrana w jasnoniebieski kostium z cienkiego materiału – było tak pięknie jak poprzedniego dnia – wyglądała niczym młoda dziewczyna i promieniała wszystkimi swoimi piegami.

– Chodźmy trochę dalej – rzekła na powitanie.

Orkiestra wykonywała te same co wczoraj staroświeckie melodie. Słychać było basowy głos tłustej spikerki, która wydawała polecenie tańczącym, oraz klaskania wykonawców kadryla uderzających dłonią o dłoń niemal z doskonałą zgodnością.

Wzięła mnie za rękę i poprowadziła trochę dalej, w miejsce, w którym panował większy spokój. Znaleźliśmy się na dnie wielkiej zielonej miski, w pobliżu ogromnego klombu jeszcze nie całkiem obsadzonego kwiatami przez ogrodników magistratu.

– Bałem się, Marjorie, że nie zobaczę pani.

– Obiecałam przecież.

– A mąż?

– Miał się spotkać z kolegą po łachu z Edynburga na jakimś placu budowy; ponieważ nie mógł mnie zabrać ze sobą, zażądał, abym nie ruszała się nawet na krok z pokoju.

– Czy telefonował do „Learmonth"?

– Nie wiem, prawie się nie odzywa.

Wytłumaczyłem jej, dlaczego opuściłem hotel. Słuchając mnie kiwała głową.

– Dobrze pan zrobił, Jean-Marie. Jest całkiem możliwe, że znów zatelefonuje.

– Wyjedziemy stąd, Marjorie.

Spojrzała na mnie tym swoim wzrokiem pilnej studentki starającej się zrozumieć i nagle zalało się łzami.

– Czy mówi pan poważnie?

– Jak najpoważniej, kochanie. Nie zgadza się pani?

– Och! Jean-Marie…

Jok na komendę usiedliśmy obok siebie na trawie.

– Prawie się nie znamy – zaoponowała.

– Otóż to właśnie: mamy całe życie, aby się poznać, kochanie.

Pocałowała mnie pierwsza. Odwzajemniłem się jej tym samym. Nie obchodziło nas, gdzie się znajdujemy. Trawnik stał się dla nas chmurą, na której płynęliśmy pod błękitem letniego nieba, dwa tysiące metrów ponari ziemią.

– Musiała pani cierpieć z tym mężczyzną, prawda?

– Tak – odparła – ale wolałabym o tym teraz nie mówić. Opowiem wszystko później.

Jej cierpienia musiały być nie mniejsze od jej poczucia godności. Prawdziwe nieszczęścia są z zasady nieme. Mówienie o nich świadczy, że ma się jeszcze pewne zapasy energii. A Marjorie była już u kresu. Zjawiłem się w jej życiu w chwili, gdy była o krok od rezygnacji, gdy miała zostać żywcem pochowana pod ciężką warstwą obojętności, tak jak to często się zdarza w wielu małżeństwach.

– Dokąd pojedziemy? – zapytała nieśmiało.

– Do Paryża, oczywiście.

– Ale kiedy? Przecież teraz nigdzie nie można jechać: ani pociągiem, ani samolotem. Nawet statki są unieruchomione. Strajk jest już powszechny i mówi się, że może jeszcze potrwać.

– Wynajmę samochód.

Potrząsnęła głową.

– Wczoraj Nevil chciał wynająć wóz w firmie Hertza: nie mają ani jednego wolnego!

Była to poważna przeszkoda na drodze do realizacji naszego zamiaru. Gładząc rękę Marjorie zacząłem się zastanawiać.

– Niech pani posłucha…

– Jean-Marie – przerwała mi – mam do pana prośbę. Niech pan mi mówi „ty". W angielskim ta formo nie istnieje, o dla mnie mówienie sobie per „ty" brzmi cudownie.

– Będzie to tym łatwiejsze, że już dawno w myślach mówiłem ci „ty"…

Pocałowała mnie z jeszcze większym zapałem niż poprzednio.

– Posłuchaj kochanie, jak wiesz, komunikacja miejska jeszcze funkcjonuje. Wsiądziemy do autobusu, który jedzie najdalej za miasto. Jestem pewien, że z dola od Edynburga znajdziemy jakiś dyskretny zajazd, w którym będziemy mogli przeczekać ten przeklęty strajk.

Oczyma wyobraźni widziałem już ten zajazd: stary dom kryty szarym łupkiem, opleciony bluszczem. Jadalnia z lśniącymi boazeriami i monumentalnym kominkiem.

– Zgadzasz się?

Przeraziłem się nagle na myśl, że może nie chcieć dojść do końca naszej przygody, ale skinieniem głowy wyraziła zgodę w sposób, który świadczył, o tym, że ona również jest zdecydowana.

– Pójdę zaraz do hotelu, aby zabrać swoje rzeczy, a ty w tym czasie kupisz sobie jakieś ubrania. Nie ma mowy, żebyś wróciła na East London Street. Potem wyślesz do swego męża list, w którym zawiadomisz go o tym, że wyjeżdżasz ze mną i że zamierzasz wystąpić o rozwód… Zrobisz to?

Nic nie odpowiedziała. Patrzyła na coś, co było za mną.

Nieruchomość jej spojrzenia zmusiła mnie do odwrócenia się. Zaledwie w półmetrowej odległości od siebie spostrzegłem nogawki spodni. Podniosłem wzrok i zobaczyłem bladą i zimną twarz Nevila Faulksa.

Загрузка...