ROZDZIAŁ XVII


Dół nie był zbyt głęboki, toteż gdy przykryłem ciało Faulkso ziemią, mały wzgórek pośrodku klombu nie był zbyt widoczny. Aby nie zwracał uwagi, wyrównałem go najlepiej jak umiałem. Obszedłem klomb dookoła, żeby ze wszystkich stron przyjrzeć się własnemu dziełu. Wzgórek nie powinnien wzbudzać podejrzeń, wyglądał bowiem, jokby został zrobiony celowo. Uspokoiłem się nieco, owinąłem łopatkę w jej pierwotne opakowanie i zastanowiłem się, gdzie ją wyrzucić.

Princess Garden, jako zbyt ryzykowne miejsce, odpadał. Tutaj nawet kapsel od butelki leżący na wystrzyżonej trawie wydawał się czymś nieprzyzwoitym. Odkrycie przedmiotu nie używanego tu przez ogrodników mogło wzbudzić ich podejrzenia i – kto wie? – doprowadzić do natrafienia na ukryty grób.

Opuściłem ten ohydny trawnik, trzymając porasol pod jedną pachą, a łopatkę pod drugą. W miejscu, po którym ciągnąłem ciało, trawa była lekko zmięto, ale nojbliższa ulewa na którą nie trzeba będzie długo czekać, przywróci jej pierwotny, zdrowy wygląd. Moje pantofle i mankiety spodni były mocno zobłocone. Zanim znalazłem się na Princess Street, doprowadziłem je jako tako do porządku. Miałem ochotę się wykąpać i zmienić ubranie.

Wracając do „Fort William's Hotel", myślałem o Marjorie – co mnie nawet zdziwiło – bez jakiegokolwiek smutku. Ponure zajęcie, któremu przed chwilą się poświęciłem, jakby wyleczyło mnie z uczucia do niej. Już w Juan-les-Pins, tuż po jej wyjeździe, moja fascynacja nią wygasła oby nagle, po otrzymaniu jej listu, powrócić ze zdwojoną siłą. Wyglądało na to, że byłem zauroczony, bo z dola od niej przytomniałem.

Hotel tym się różnił od sąsiednich domów tej spokojnej ulicy, że nad jego drzwiami wisiał szyld o złotych literach. To skromność uspokajała. Wchodząc, poczułem się zmęczony i zastanawiałem się, czy przed wyruszeniem w drogę nie należałoby się kilka godzin przespać. Zmęczenie sprawiało, że stawałem się nieostrożny. Nie wolno było poddać się temu. Gdybym teraz zaczął się łamać, gotów byłbym czekać na koniec strajku, aby wyjechać.

Służąco myła posadzkę holu. Spojrzała na mnie wzrokiem bez wyrazu.

– Oto pani parasol. Dziękuję za przysługę, przydał mi się bardzo.

Ponieważ dalej się nie odrywała, trzymając oburącz brudną ścierkę, zapytałem jeszcze:

– Gdzie mam go postawić?

– Gdyby pan zechciał mi go podać, sir…

Odwróciłem się w stronę, skąd padły te słowa i stanąłem jak wryty, zupełnie jakby ktoś uderzył mnie w twarz. W drzwiach salonu stał mężczyzna średniego wzrostu. Miał na sobie czarny nieprzemakalny płaszcz, a w ręku trzymał filcowy kapelusz.

– Proszę tędy – powiedział, przepuszczając mnie przed sobą do małego pokoju, w którym główne miejsce zajmował telewizor.

Wszedłem.

– Inspektor Brett!

Skinąłem głową, smętnie, tak jakbym wiedzie że istnieje w ogóle jakiś inspektor Brett.

W pokoju siedział właściciel hotelu. Widocznie dotrzymywał towarzystwa policjantowi, udzielając mu informacji na mój temat.

Pełne potępienia spojrzenie, jakim mi się przyglądał, było komiczne. Staruszek wyraźnie określał, po czyjej stronie stoi.

– Czy nazywa się pan Jean-Marie Valaise? (wymowioł Dzion Merry Velojse).

– Tak. Czy mogę wiedzieć, o co chodzi?

Najdziwniejsze było to, że inspektor rzeczywiście zabrał mi parasol i zawiesił go sobie na ramieniu.

– Jest mi niezmiernie przykro, że się panu naprzykrzom, mister Valoise, ale muszę pana prosić, żeby pan udał się ze mną.

Znałem formułę. I pomyślałem sobie, że „wszystko wzięło w łeb". Było tak jak wtedy, gdy zdawałem egzamin na wyższą uczelnię. Wertowałem listę przyjętych i nie mogłem odnaleźć swego nazwiska, które winno być na samym końcu, pod literą V. Wówczas także delektowałem się myślą, że „klops". Klęska potrafi też być rozkoszna, upojna. Może nie tak jak zwycięstwo, ale za to sięga głębiej…

– W związku z czym, proszę pona?

– Chciałbym pana prosić o informacje na temat pewnej sprawy.

– Czy nie można tego zrobić tutaj?

– Nie sądzę, żeby to było możliwe.

W tym człowieku tkwiły spokój i upór policjanta. Jego czoło było wypukłe, różowe i łyse. Nos jak wiśnia i równie czerwone kości policzkowe. Jego tępe spojrzenie świadczyło o uporze.

– A gdybym odmówił? – odparłem zirytowany.

Nie rozgniewał się, ale wyjął z kieszeni jakiś szary dokument.

– Mam nakaz, sir. Proszę mi wybaczyć, jeśli od razu nie pokazałem go panu.

– Skoro tak, idę z panem.

– Wydaje mi się to rozsądne.

– Czy mógłbym się przedtem ogolić?

Pomyślałem o zabłoconej i zawiniętej w tekturę łopatce, którą nadal trzymałem w ręku. Gdyby zgodził się na moją propozycję, mógłbym jakoś się jej pozbyć, pałowałem, że nie wyrzuciłem jej wcześniej, choćby do jakiegoś ulicznego kosza no śmieci.

– Wolałbym, żebyśmy szybko skończyli, sir. Być może nie potrwa to zbyt długo.

Było to powiedziane grzecznie, ale stanowczo. Nie było sensu nalegać.

– A zatem chodźmy.

Opuściliśmy salon. Policjant, zdziwiony, przystanął nagle. Od razu zrouzmiałem, co go tak zaskoczyło: na mokrej posadzce widniały ślady pozostawione przez moje zabłocone buty. Służąca nadal tu była, ale jeszcze niczego nie zauważyła. Wzrok gliny wędrował teraz od tych śladów do moich zabłoconych pantofli. Dwu- czy trzykrotnie pociągnął nosem, a następnie bez słowa skierował się ku wejściu wielkimi susami, aby nie chodzić po mokrym. Zastanawiałem się beznadziejnie, w jaki sposób pozbyć się tej cholernej łopatki.



Może zostawić ją w holu? Ale właściciel odniesie ją zaraz inspektorowi Brettowi.

Stałem na ulicy, u boku policjanta, nadal trzymając pod pachą źle związcną paczkę, natomiast on dzierżył parasol. W tym kraju, w którym ludzie rodzą się z parasolem w ręku, wyglądało to na zwykły odruch. Widocznie inspektor zapomniał, że parasol nie był jego własnością.

Potężny czarny jaguar z niebieską latarką na dachu był zaparkowany na sąsiedniej ulicy. To mnie zastanowiło. Zrozumiałem, że jeśli Brett kazał zatrzymać się nie w pobliżu hotelu, to uczynił to prawdopodobnie dlatego, że nie chciał mnie spłoszyć. Jeśli tak było, oznaczało, że uważa mnie za winnego poważnego przestępstwa.

Policjant w mundurze czekał oparty o maskę. Gdy nas zauważył, usiadł za kierownicą i założył pas bezpieczeństwa.

Brett otworzył tylne drzwi. Wsiadając, potknąłem się i wrzuciłem kompromitującą paczkę pod samochód. Usiadłem ze spokojną miną, pozwalając sobie na ukłon w stronę kierowcy. Nie odpowiedział, czekał aż Brett zajmie miejsce.

Inspektor westchnął z zadowoleniem i usiadł ciężko obok mnie. Na kolanach trzymał łopatkę.

Загрузка...