– Kły! – wrzasnęła Francesca. – Niby dlaczego Fletcher zakłada kły? Sally podała wizażyście wyżej wspomniany rekwizyt.
– Skarbie, przecież to horror. Co ma nosić, stringi?
Francesca miała wrażenie, że ocknęła się w środku sennego koszmaru. Wyrwała się z objęć Fletchera i spojrzała na Byrona.
– Okłamałeś mnie! – krzyknęła. – Dlaczego od razu nie powiedziałeś, że to horror? Jezu, ze wszystkich strasznych… Pozwę cię do sądu! Obedrę cię ze skóry! Jeśli choć przez moment sądziłeś, że pozwolę, by moje nazwisko pojawiło się w… w… – Nie, to słowo nie przejdzie jej przez gardło, nigdy w życiu! Stanęła jej przed oczami Marisa Berenson, elegancka Marisa, która się dowie, co spotkało biedną Francesce Day, i będzie się śmiała do łez.
Zacisnęła pięści.
– Powiedz mi w tej chwili, o co chodzi w tym okropnym filmie!
Lloyd żachnął się, wyraźnie urażony.
– To opowieść o życiu i śmierci, o kwintesencji życia, o przekazywaniu krwi… Metafizyczna wizja, z której najwyraźniej niczego nie pojmujesz. -
Odszedł, obrażony.
Sally, wyraźnie rozbawiona, zbliżała się do Franceski.
– To opowieść o stewardesach, które wynajmują nawiedzony dom. Dawny właściciel rezydencji, nasz kochany Fletcher, po kolei wypija ich krew.
Od ponad stu lat rozpacza za swoją Lucindą. Jest też wątek poboczny, o wampirzycy i striptizerze, ale to dopiero pod koniec.
Francesca nie czekała, co Sally jeszcze powie. Posłała wszystkim oburzone spojrzenie i wyszła. Krynolina kołysała się majestatycznie, gdy Francesca szła coraz szybciej, czując, jak złość podchodzi jej do gardła. Po chwili niemal biegła do przyczepy Lwa Steinera. Zrobili z niej idiotkę! Sprzedała swoje ubrania i przejechała pół świata, żeby zagrać nieistotną rólkę w horrorze!
Drżała z wściekłości, gdy zobaczyła Steinera przy metalowym stoliku, niedaleko bufetu. Zatrzymała się gwałtownie, aż krynolina podniosła się niebezpiecznie.
– Przyjęłam tę rolę, bo powiedziano mi, że pan Byron to słynny reżyser! – Gniewnie machnęła rękaw stronę rezydencji.
Lew Steiner podniósł głowę, w ręku trzymał nadgryzioną kanapkę z szynką.
– A kto ci to powiedział?
Uśmiechnięta twarz Mirandy Gwynwyck stanęła jej przed oczami i nagle wszystko stało się jasne. Miranda, niby-feministka, oszukała inną kobietę, podejmując żałosną próbę ratowania brata.
– Mówił, że kręci arcydzieło! – wrzasnęła. – A co to ma wspólnego z energią życiową, Fellinim, alegorią?
Steiner uśmiechnął się pod nosem.
– A jak myślisz, czemu nazywamy go: Lord Byron? Sprawia, że każdy gniot wydaje się poezją. Oczywiście, gotowy film to i tak gniot, ale tego mu nie mówimy. Jest tani i szybki.
Francesca kurczowo chwytała się ostatniej deski ratunku, ostatniego źdźbła nadziei.
– A Złota Palma? – zapytała niespokojnie.
– Złote co?
– Palma. – Poczuła się jak idiotka. – Festiwal Filmowy w Cannes.
Lew Steiner przyglądał się jej przez chwilę, a potem zaniósł się donośnym śmiechem, przy czym wypluł kawałeczek szynki i chleba.
– Skarbie, palma to może Lloydowi jedynie odbić! Wiesz, co ostatnio dla mnie nakręcił? Koedukacyjną masakrę, a wcześniej takie cudeńko, Więźniarki z Arizony. Bardzo popularne w kinach dla zmotoryzowanych.
Słowa z trudem przechodziły Francesce przez gardło.
– I on sądził, że wstąpię w horrorze?
– No, przecież tu jesteś, prawda?
Błyskawicznie podjęła decyzję.
– Ale nie na długo! Za dziesięć minut będę tu z walizką. Oczekuję, że otrzymam zwrot kosztów podróży i samochód, który odwiezie mnie na lotnisko! A jeśli w tym okropnym filmie wykorzystacie choćby jedno dzisiejsze ujęcie, przyrzekam, że w sądzie zedrę z was ostatnią koszulę!
– Podpisałaś kontrakt. Niewiele zdziałasz.
– Podpisałam kontrakt, bo wprowadzono mnie w błąd.
– Bzdura. Nikt cię nie okłamał. A o pieniądzach zapomnij, póki nie dokończysz zdjęć.
– Domagam się, żeby mi zapłacono natychmiast! Jesteście mi to winni! -Czuła się jak przekupka urządzająca awanturę na targu. – Musicie mi zwrócić koszty podróży! Tak się umówiliśmy!
– Nie dostaniesz ani grosza, póki nie nakręcimy jutrzejszych scen. – Zlustrował ją wzrokiem. – Tych rozbieranych. Niewinność rozdziewiczona, tak o nich mówi nasz Lord.
– Wiesz co, Lloyd zobaczy mnie nagą, kiedy zdobędzie Złotą Palmę! – zawołała, odwróciła się na pięcie i odeszłaby, gdyby różowa fałda nie zaczepiła się o stolik. Szarpnęła gniewnie i materiał ustąpił z głośnym trzaskiem.
Steiner zerwał się na równe nogi.
– Ej, uważaj! To drogi kostium!
Porwała ze stołu butelkę majonezu i wycisnęła sporą porcję na sam środek spódnicy.
– Co za pech! – prychnęła. – Chyba trzeba ją uprać!
– Ty suko! – wrzeszczał, gdy odchodziła. – W życiu w niczym więcej nie zagrasz! Już ja dopilnuję, żeby nie zatrudnili cię nawet do sprzątania!
– Bomba! – zawołała przez ramię. – Mam dosyć!
Zagarnęła krynolinę w dłonie, zadarła spódnicę do kolan i pomaszerowała przez trawnik do kurnika. Nigdy, absolutnie nigdy nie potraktowano jej tak okropnie. Już ona pokaże Mirandzie Gwynwyck, choćby to była ostatnia rzecz, jaką zrobi w życiu. Jak tylko wróci do Anglii, wyjdzie za Nicholasa!
Wpadła do pokoju, pobladła ze złości, a widok nieposłanego łóżka bynajmniej nie poprawił jej humoru. Porwała ze stolika paskudną zieloną lampę i cisnęła przez cały pokój, aż roztrzaskała się na ścianie. To nic nie pomogło; nadal czuła się, jakby uderzono ją w żołądek. Dźwignęła walizkę na łóżko i byle jak wrzuciła do niej kilka ubrań, które wypakowała poprzedniego dnia, zamknęła wieko i usiadła na nim, żeby się domknęło. W końcu udało jej się zapiąć walizkę, ale w trakcie szamotaniny misternie upięte loki rozsypały się na ramiona, a jej dekolt pokrył się potem. Dopiero wtedy dotarło do niej, że nadal ma na sobie obrzydliwą różową suknię.
Chciało jej się płakać ze złości, gdy znowu otwierała walizkę. To wszystko przez Nicky'ego! Już ona mu pokaże! Każe się zabrać na Costa del Sol i całymi dniami będzie się tylko wylegiwała na plaży i utrudniała mu życie! Usiłowała rozpiąć haftki z tyłu, ale zostały wszyte w dwóch rzędach, zresztą Sally zasznurowała ją tak ciasno, że nie mogła sobie poradzić. Kręciła się i mocowała, klnąc przy tym paskudnie -na darmo. Pogodziła się już z myślą, że musi poprosić kogoś o pomoc, i wtedy przypomniała sobie minę Lwa Ste-inera, gdy oblała suknię majonezem. Ciekawe, jak będzie wyglądał, gdy jego drogocenny kostium zniknie za horyzontem, pomyślała.
W pobliżu nie było nikogo, kto mógłby jej pomóc, musiała więc sama taszczyć walizę w jednej ręce, a kuferek z kosmetykami w drugiej. Pomaszerowała na parking, gdzie powiedziano jej, że nikt nie może pojechać do Gulfport.
– Przykro mi, panno Day, mówili, ale dzisiaj wszystkie samochody będą potrzebne – mruknął jeden z mężczyzn. Unikał jej wzroku.
Nie uwierzyła w ani jedno słowo. To sprawka Lwa Steinera, jego ostatnia żałosna zagrywka!
Inny mężczyzna okazał się bardziej pomocny.
– Tu niedaleko jest stacja benzynowa. – Kiwnął głową w stronę drogi. – Może pani stamtąd zadzwonić, żeby ktoś przyjechał.
Przerażała ją myśl o wędrówce podjazdem, a co dopiero wzdłuż szosy, do stacji benzynowej. Doszła do wniosku, że jednak musi schować dumę do kieszeni, wrócić do kurnika i się przebrać, kiedy Lew Steiner wyszedł z przyczepy i uśmiechnął się tryumfalnie. Posłała mu wyniosłe spojrzenie, podniosła walizki i pomaszerowała w stronę podjazdu.
– Ej, stop! – Steiner gonił ją biegiem. – Ani kroku dalej w mojej sukni!
Odwróciła się energicznie.
– Dotknij mnie, a oskarżą cię o napaść!
– A ja ciebie o kradzież! To moja suknia!
– Na pewno byłoby ci w niej do twarzy. – Celowo walnęła go w piszczel kuferkiem z kosmetykami. Jęknął z bólu. Uśmiechnęła się pod nosem; szkoda, że nie uderzyła go mocniej.
– Miało upłynąć bardzo dużo czasu, zanim znowu nadarzy się jej okazja do tryumfowania.
– Przegapiłeś zjazd – marudził Skeet na tylnym siedzeniu buicka rivie-ry. - Mówiłem, droga dziewięćdziesiąt osiem, potem pięćdziesiąt pięć, z pięćdziesiątki piątki na dwunastkę i prosto do Baton Rouge.
– Mówiłeś mi godzinę temu, a potem zasnąłeś, nie mądrzyj się więc – burknął Dallie. Założył nową czapeczkę bejsbolową, granatową z amerykańską flagą na przedzie, ale nie stanowiła wystarczającej ochrony przed popołudniowym słońcem, wyjął więc jeszcze ze schowka okulary słoneczne i je założył. Po obu stronach szosy ciągnęły się iglaste zarośla. Czasami wśród nich widniały wraki samochodów. Powoli robił się głodny.
– Czasami nie ma z ciebie żadnego pożytku – mruknął.
– Masz gumę owocową? – zapytał Skeet.
Nagle uwagę Dalliego zwróciła barwna plama z przodu, różowy obłok maszerujący poboczem. W miarę jak się zbliżali, obłok nabierał ostrości. Ściągnął okulary.
– Nie wierzę własnym oczom. Popatrz tylko!
Skeet pochylił się, oparł o siedzenie pasażera i osłonił oczy dłonią.
– A niech mnie! – zachichotał.
Francesca zmuszała się, by iść dalej, krok za krokiem, i walczyła o każdy oddech w ciasnym gorsecie. Miała smugi kurzu na policzkach, jej piersi lśniły od potu, a nie dalej niż przed kwadransem jedna brodawka wyskoczyła na światło dzienne! Jak korek wypływający na powierzchnię wody, wytrysnęła z ciasnego gorsetu. Francesca odstawiła bagaże i szybko upchnęła ją z powrotem, ale na samo wspomnienie przechodził ją dreszcz. Gdyby w życiu mogła zmienić jedną rzecz, cofnęłaby czas i nie wyruszyła w drogę w tej sukni.
Krynolina wyglądała jak sosjerka, spłaszczona po bokach bagażami, których ciężar wyrywał Francesce ramiona ze stawów. Krzywiła się przy każdym kroku. Pantofelki otarły jej stopy do krwi, ale nadal szła w tumanie wszechobecnego kurzu.
Najchętniej usiadłaby na poboczu i zalała się łzami, ale obawiała się, że nie wstałaby więcej. Bardzo się bała, co tylko pogarszało jej samopoczucie. Jak do tego doszło? Przeszła już taki kawał, a nigdzie ani śladu stacji benzynowej. Albo po prostu nie istnieje, albo skręciła nie w tę stronę, w każdym razie dotychczas widziała jedynie zniszczony szyld zapowiadający stragan z owocami, który się nigdy nie zmaterializował. Wkrótce zapadnie zmrok, była w obcym kraju, nie wiedziała też, jakie bestie czają się w iglastych zaroślach na poboczu. Zmusiła się, by patrzeć prosto przed siebie. Nie zawróciła na plantację Wentworth tylko dlatego, że wiedziała, iż nie przejdzie po raz drugi tej długiej trasy.
Ta droga na pewno dokądś prowadzi, tłumaczyła sobie. Nawet w Ameryce nie budują przecież jezdni donikąd, prawda? Ta myśl przeraziła ją tak bardzo, że szybko zaczęła sobie przypominać swoje ulubione miejsca na ziemi, wszystkie oddalone o lata świetlne od zakurzonej drogi w Missisipi. Oczyma wyobraźni widziała ekskluzywne butiki na Regent Street, perfumerie przy rue de Passy, domy kreatorów mody na Madison Avenue, od Adolfo po Yvesa Saint Laurenta. Przed oczyma stanęła jej szklanka schłodzonego perriera z ćwiartką limonki. Wizja była tak rzeczywista, że już wyciągała rękę po napój. Zaczynam majaczyć, stwierdziła, ale była to wizja tak przyjemna, że Francesca wcale nie chciała, żeby zniknęła.
Jednak perrier rozpłynął się bez śladu w upalnym powietrzu Missisipi, gdy usłyszała warkot silnika, a następnie pisk hamulców za plecami. Nie zdążyła się odwrócić, a dobiegł ją niski, męski głos.
– Ej, złotko, nie powiedzieli ci, że Lee skapitulował?
Gwałtownie odstawiła walizkę i odwróciła się w stronę mówiącego. Zamrugała szybko, niepewna, czy ma uwierzyć w to, co widzi.
Po drugiej stronie szosy stał ciemnozielony samochód, a z jego okna wyglądał mężczyzna tak nieprzyzwoicie przystojny, tak zabójczo piękny, że w pierwszej chwili myślała, iż jest równie nieprawdziwy jak butelka perriera z ćwiartką limonki. Przyglądała sięregularnym rysom jego twarzy, wystającym kościom policzkowym i szerokiej szczęce, podziwiała prosty, kształtny nos i oczy, błękitne jak u Paula Newmana i ocienione rzęsami równie gęstymi jak jej. Jakim prawem mężczyzna ma takie oczy? I takie piękne usta, i zarazem wygląda tak męsko? Spod czapeczki bejsbolowej z amerykańską flagą wysuwały się ciemnoblond włosy. Przez okno samochodu dostrzegła też fantastyczne barki i przez chwilę wpadła w panikę.
Wreszcie spotkała człowieka równie pięknego jak ona.
– Przenosisz pod tą kiecką sekrety konfederatów? – zapytał i błysnął w uśmiechu zębami tak doskonałymi jak w reklamie pasty do zębów.
– Dallie, podli Jankesi chyba wyrwali jej język.
Dopiero teraz dotarło do niej, że z tylnego okna wychyla się drugi mężczyzna. Kiedy zobaczyła jego małe, zimne oczy i ponurą twarz, w jej głowie rozdzwonił się alarm.
– Albo jest jankeskim szpiegiem – ciągnął blondyn. – Bo żadna kobieta z Południa nie wytrzymałaby tak długo bez słowa.
– Jesteś jankeskim szpiegiem, złotko? – zapytał Piękny, znowu błyskając zębami w uśmiechu. – Chcesz wykraść konfederackie sekrety tymi zielonymi oczkami?
Nagle uświadomiła sobie powagę swego położenia – pusta szosa, zachodzące słońce, dwaj nieznajomi, to Ameryka, a nie stara, bezpieczna Anglia. W Ameryce chodzą z bronią do kościoła, a przestępcy bezkarnie spacerują po ulicach. Niespokojnie zerknęła na faceta na tylnym siedzeniu. Wyglądał na takiego, który z nudów torturuje małe zwierzątka. Co robić? Choćby krzyczała, nikt jej nie usłyszy, a nie miała nic, czym mogłaby się bronić.
– Ej, Skeet, straszysz ją. Schowaj swój paskudny łeb, dobrze?
Skeet schował się posłusznie, a Piękny o dziwnym imieniu, którego nie zapamiętała, uniósł boską brew i czekał, aż coś powie. Postanowiła, że będzie rzeczowa, konkretna i za żadne skarby świata nie da po sobie poznać, że jest zrozpaczona.
– Obawiam się, niestety, że wpakowałam się w poważne tarapaty – zaczęła i odstawiła walizkę. – Najwyraźniej zabłądziłam.
Skeet znowu wystawił głowę przez okno. Piękny uśmiechał się od ucha do ucha. Francesca nie dawała za wygraną.
– Czy mogliby mi panowie powiedzieć, jak daleko stąd do najbliższej stacji benzynowej? Albo jakiekolwiek innego miejsca z telefonem?
Francesca obserwowała, jak Piękny – czy to możliwe, że miał na imię Dallie? – przyglądał się jej, szczególnie zaciekawiła go falbaniasta suknia.
– Zapewne masz niezłą historię do opowiedzenia, złotko. Wsiadaj. Podrzucimy cię do telefonu.
Zawahała się. Wsiadanie do samochodu z dwoma nieznajomymi nie wydawało jej się najrozsądniejszym rozwiązaniem, jednak nic innego nie przychodziło jej do głowy. Stała bez ruchu na skraju drogi, w zakurzonej, pogniecionej sukni. Strach i niepewność, nowe uczucia, przyprawiały ją o mdłości.
Skeet wystawił głowę przez okno i spojrzał na Dalliego.
– Obawia się, że jesteśmy draniami i chcemy ją zgwałcić. – Spojrzał na nią. – Niech no szanowna pani przyjrzy się uważnie Dalilemu i odpowie mi na pytanie: czy taki facet musi brać kobiety siłą?
Miał rację, to fakt, ale Francesca nadal nie była przekonana. To nie Dalliego obawiała się najbardziej.
A Dallie chyba czytał w jej myślach, co, zważywszy na okoliczności, nie było takie trudne:
– Nie obawiaj się Skeeta, złotko – powiedział. – To szowinista do szpiku kości.
To słowo w ustach mężczyzny, który, choć Piękny, mówił i zachowywał się jak wiejski głupek, wprawiło ją w zdumienie. Nadal nie wiedziała, co robić, kiedy drzwiczki się otworzyły i na szosie pojawiła się para kowbojskich butów. Boże… Przełknęła głośno i zadarła głowę. Do góry. Bardzo wysoko.
Był także niezwykle przystojny.
Granatowa koszulka podkreślała umięśnioną klatkę piersiową, bicepsy, tricepsy i inne cuda, wypłowiałe dżinsy przylegały do silnych nóg i wąskich bioder. Był szczupły i bardzo wysoki. Wstrzymała oddech z zachwytu. A więc to prawda, przemknęło jej przez głowę, co opowiadają o Amerykanach i witaminach.
– W bagażniku nie ma miejsca, wrzucimy twoje bagaże na tylne siedzenie, obok Skeeta.
– Nie ma sprawy. – Zbliżał się do niej, odruchowo uśmiechnęła się więc najpiękniej jak potrafiła. Nie zrobiła tego świadomie; zadziałały geny Serritellich.
Fakt, że ten przystojny mężczyzna, nieważne, że to zwykły amerykański wieśniak, widzi ją w takim stanie, nagle sprawił, że odciski na nogach stały się bardziej bolesne. W tej chwili oddałaby wszystko za pół godziny przed lustrem, by mogła użyć kosmetyków z kuferka i ubrać się w kreację z białego lnu od Mary McFadden. Ale suknia wisiała w sklepie z używaną odzieżą na Piccadilly.
Zatrzymał się w pół kroku i patrzył na nią.
Po raz pierwszy, odkąd wyjechała z Londynu, poczuła, że jest na pewnym gruncie. Jego mina potwierdziła fakt, o którym wiedziała już dawno – mężczyźni są tacy sami na całym świecie. Podniosła na niego promienne, niewinne oczy.
– Co się stało?
– Zawsze to robisz?
– Co? – Dołeczki w jej policzkach się pogłębiły.
– Narzucasz się każdemu nowo poznanemu mężczyźnie?
– Narzucam się! – Nie mieściło się jej w głowie, że naprawdę to powiedział, i krzyknęła z oburzeniem: – Wcale ci się nie narzucam!
– Złotko, jeśli ten uśmiech to nie jednoznaczna oferta, to już sam nie wiem co. – Podniósł jej bagaże i zaniósł do samochodu. -Nie mam nic przeciwko temu, ale sama rozumiesz, że nie jest rozsądne reklamowanie swoich wdzięków na całkowitym odludziu przed dwoma nieznajomymi, o których nic nie wiesz.
– Reklamowanie! – Tupnęła. – Odstaw moje bagaże, i to już! Nigdzie z tobą nie pojadę, choćby od tego zależało moje życie!
Rozejrzał się dokoła.
– Radzę to jeszcze przemyśleć.
Nie wiedziała, co robić. Potrzebowała pomocy, ale jego zachowanie było nie do przyjęcia i nie chciała poniżać się tak bardzo, by wsiąść do jego samochodu. Nie zostawił jej wyboru. Otworzył drzwiczki i bezceremonialnie wrzucił jej bagaże do środka.
– Ostrożnie! – krzyknęła i podbiegła do samochodu. – To oryginalny Louis Vuitton!
– Tym razem trafiła ci się pyskata, Dal lie – mruknął Skeet z tylnego siedzenia.
– Też mi nowina. – Dallie usiadł za kierownicą, zatrzasnął drzwiczki i znów wyjrzał przez okno. – Złotko, jeśli chcesz odzyskać walizki, wskakuj, i to już, bo za dziesięć sekund odpalam silnik i ja, i twój Witą znikniemy w obłoku kurzu!
Pokuśtykała dokoła wozu, łykając łzy. Walczyła z różnymi uczuciami: upokorzeniem, strachem i, co najgorsze, bezradnością. Spinka wysunęła jej się z włosów i upadła.
Niestety, jej kłopoty dopiero się zaczynały. Projektanci krynolin nie brali pod uwagę nowoczesnych samochodów. Nie patrzyła na wybawców, nie chciała wiedzieć, jak reagują na jej męki, gdy w końcu wgramoliła się na siedzenie.
Dallie odnalazł dźwignię skrzyni biegów w morzu koronek.
– Zawsze się tak stroisz na drogę?
Łypnęła na niego groźnie i już otwierała usta, by wygłosić jeden ze swoich błyskotliwych, złośliwych komentarzy, ale nic nie przychodziło jej do głowy.
Przezpewien czas jechali w milczeniu. Patrzyła przed siebie, ale niewiele widziała znad krynoliny. Fiszbiny boleśnie wpijały się w żebra. Była szczęśliwa, że może odpocząć, ale na siedząco gorset stawał się nie do zniesienia. Chciała odetchnąć głębiej, ale jej piersi podniosły się niebezpiecznie, dała więc sobie spokój. Jedno kichnięcie i będę wyglądała jak z „Playboya", stwierdziła.
– Dallas Beaudine – przedstawił się mężczyzna za kierownicą. - Wszyscy nazywają mnie Dallie. A z tyłu siedzi Skeet Cooper.
– Francesca Day. – Pozwoliła, by w jej głosie pojawiły się cieplejsze nuty. Musi pamiętać, że Amerykanie z zasady nie przejmują się etykietą. Zachowanie w Anglii oceniane jako impertynenckie i chamskie tu było czymś normalnym. Poza tym, nie mogła oprzeć się pokusie i chciała, by ten przepiękny prostak padł jej do stóp. Była w tym dobra, zdolność uwodzenia nie zawiedzie jej jak wszystko inne. – Bardzo dziękuję, że mi pomogłeś. -Uśmiechnęła się znad krynoliny. – Ostatnie dni były po prostu koszmarne.
– Opowiedz nam – poprosił Dallie. – Od dłuższego czasu ciągle podróżujemy i już nam się znudziło słuchanie własnych głosów.
– No cóż, szczerze mówiąc, to po prostu śmieszne. Miranda Gwynwyck, okropna kobieta, z tych Gwynwycków od browaru, wiecie, namówiła mnie, żebym wyjechała z Londynu i zagrała w filmie, który kręcąna plantacji Wen-tworth.
Głowa Skeeta nagle pojawiła się nad jej lewym ramieniem. Jego oczy rozbłysły zainteresowaniem.
– Jesteś gwiazdą? – zapytał ciekawie. – Wiem, że skądś cię znam, ale nie mogę sobie przypomnieć.
– Nie, właściwie nie. – Zastanawiała się, czy nie powołać się na Vivien Leigh, ale dała sobie spokój.
– Mam! – wrzasnął Skeet. – Byłem przekonany, że gdzieś cię widziałem! Dallie, w życiu nie zgadniesz, kogo tu mamy.
Francesca przyglądała mu się podejrzliwie.
– To „Osierocona Francesca!" – oznajmił Skeet tryumfalnie. – Wiedziałem, że skądś ją znam! Pamiętasz, Dallie? Ta, która romansowała z tyloma aktorami.
– Coś takiego – mruknął Dallie.
– Niby skąd… – zaczęła, ale Skeet nie dał jej dojść do słowa.
– Słuchaj, strasznie mi przykro z powodu twojej mamy i tego wypadku z taksówką…
Francesca wpatrywała się w niego oniemiała.
– Skeet uwielbia brukowce – wyjaśnił Dallie. – Ja tam za nimi nie przepadam, ale w takiej sytuacji nie sposób nie zastanowić się nad potęgą mediów. Kiedy byłem mały, uczyliśmy się geografii z niebieskiej książeczki pod tytułem Nasz mały świat. I to prawda, nie? Macie w Anglii takie książki do geografii?
– Ja… Nie wiem - odparła zdumiona. Zapadła cisza i Francesca przez chwilę obawiała się, że oczekują, aż im opowie szczegóły o śmierci Chloe. Na samą myśl, że miałaby dzielić się tak intymnymi wspomnieniami z nieznajomymi, przeszył ją dreszcz, szybko podjęła więc poprzedni wątek: -Przeleciałam pół świata, spałam w koszmarnych warunkach i włożyłam tę makabryczną suknię. A potem się okazało, że nie poinformowano mnie o charakterze tego filmu.
– Pornos? - zapytał Dallie.
– Skądże! – krzyknęła. Boże, czy amerykańscy wieśniacy zawsze najpierw mówią, a dopiero potem myślą? – Nie, to był… – Niedobrze jej się robiło, gdy wypowiadała to słowo: – Horror. O wampirach.
– Coś takiego! – Skeet był pod wrażeniem. – Poznałaś Vincenta Price'a? Francesca na moment zamknęła oczy.
– Nie miałam tej przyjemności. Skeet poklepał Dalliego po ramieniu.
– Pamiętasz Vincenta z Hollywood Squares'? Czasami występowała z nim żona. Jak ona się nazywa? To też taka fajna angielska aktorka. Może Francie ją zna?
– Francesca – warknęła. – Nie znoszę, kiedy nazywa się mnie inaczej.
Skeet wycofał się na tylne siedzenie, a ona nieco za późno zdała sobie sprawę, że go uraziła, ale nic ją to nie obchodziło. To jej imię i nikt nie ma prawa go zmieniać, zwłaszcza nie dzisiaj, kiedy cały świat runął jej na głowę.
– i co teraz? – zapytał Dallie.
– Najszybciej jak się da wracam do Londynu. – Pomyślała o Mirandzie Gwynwyck, o Nickym, o dalszym życiu. -1 wychodzę za mąż. – Nie miała pojęcia, kiedy podjęła tę decyzję, ale wiedziała, że nie ma innego wyjścia. Po doświadczeniach ostatniej doby małżeństwo z bogatym piwowarem wcale nie wydawało się takie straszne. Gdy jednak powiedziała to na głos, zamiast ulgi poczuła rozpacz. Z jej włosów wysunęła się kolejna szpilka i wpadła w fałdy krynoliny. Otrząsnęła się z ponurych myśli i poprosiła Skeeta, żeby jej podał kuferek z kosmetykami. Zrobił to bez słowa. Ustawiła kuferek na kolanach i podniosła wieko.
– O Boże! – Niewiele brakowało, a rozpłakałaby się na widok swojego odbicia w lustrze. W naturalnym świetle jaskrawy makijaż wyglądał groteskowo, zlizała całą szminkę, była rozczochrana i brudna! Nigdy w życiu nie malowała się przy mężczyźnie, chyba że u fryzjera, ale musiała na nowo stać się tą samą osobą, którą znała od dwudziestu jeden lat!
Zabrała się do pracy. Zmyła filmowy makijaż i wtedy poczuła, że musi zdystansować się od tych dwóch mężczyzn, dać im do zrozumienia, że należy do innego świata.
– Doprawdy okropnie wyglądam. Cała ta wyprawa to jeden wielki koszmar. – Odkleiła sztuczne rzęsy, posmarowała powieki kremem nawilżającym, musnęła je cieniem, pomalowała rzęsy. – Zazwyczaj używam cudownego niemieckiego tuszu, Escarte, ale pokojówka Cissy Kavendish, taka idiotka z Indii Zachodnich, zapomniała mi go zapakować, muszę się więc zadowolić lokalną marką…
Zdawała sobie sprawę, że mówi za dużo, ale nie mogła się opanować. Fachowo nakładała róż na policzki.
– Oddałabym chyba wszystko za dobry masaż twarzy. W Mayfair jest taki mały salon kosmetyczny, doprawdy, robią tam cuda! U Lizzy Arden też, oczy wiście. – Obrysowała usta konrurówką i wypełniła zarys pastelową szminką. Przyjrzała się sobie krytycznie. Nie olśniewająco, ale może być. Przynajmniej była do siebie podobna.
Przeciągające się milczenie budziło jej niepokój, paplała więc dalej.
– W Nowym Jorku nigdy nie mogę się zdecydować, czy iść do Arden, czy do Janet Sartin. Oczywiście Janet Sartin na Madison Avenue, bo jej zakład na Park Avenue jest o wiele gorszy, prawda?
I znowu cisza. Krótka. Przerwał ją Skeet.
– Dallie?
– No?
– Jak myślisz, skończyła już?
Dallie zdjął okulary przeciwsłoneczne i rzucił do schowka przy kierownicy.
– Obawiam się, że dopiero zaczyna.
Spojrzała na niego, zawstydzona swoim zachowaniem i zdenerwowana jego słowami. Czy on nie widzi, że ma za sobą najgorszy dzień w życiu? Czy nie może jej tego odrobinę ułatwić? Była wściekła, że chyba nie robi na nim wrażenia, wściekła, że nie stara się jej zaimponować. W pewnym sensie czuła, że jest to jeszcze gorsze niż inne nieszczęścia, które ją ostatnio spotkały.
Znowu przyjrzała się sobie w lusterku. Nerwowo wyjmowała szpilki z włosów i powtarzała w duchu, że nie będzie się przejmowała opinią Dallasa Beaudine'a. Lada moment dotrą do cywilizacji. Wezwie taksówkę, pojedzie do Gulfport i zarezerwuje miejsce w pierwszym samolocie do Londynu. Nagle przypomniała sobie swoją opłakaną sytuację finansową i wpadła na genialnie proste rozwiązanie.
Drapało ją w gardle. Odchrząknęła.
– Nie można by zamknąć okna? Ten kurz jest okropny. Chciałabym się czegoś napić. – Dostrzegła przenośną lodówkę na tylnym siedzeniu. – Pewnie nie macie tam schłodzonego perriera?
W samochodzie znowu zapadła znacząca cisza.
– Kurde, skończył się – powiedział w końcu Dallie. – Staruszek Skeet go wytrąbił, zaraz po tym, jakeśmy obrobili sklep monopolowy w Meridian.