Rozdział 25

Francesca zabrała Teddy'ego z objęć Holly Grace, przycisnęła do siebie i wybiegła. Myślała o jednym: iść na górę, spakować ich rzeczy i już na zawsze wyjechać z Wynette. Kiedy jednak weszła do saloniku przez łukowato sklepione drzwi, znieruchomiała w pół kroku.

Chyba cały świat chciał zobaczyć, jak jej życie rozsypuje się niczym domek z kart. Skeet Cooper zajadał przy oknie ciasto czekoladowe. Panna Sybil usadowiła się na kanapie z Doralee. Sprzątaczka, która pomagała starszej pani w prowadzeniu domu, stanęła w drzwiach wejściowych. A Gerry Jaffe nerwowo przechadzał się po pokoju.

Francesca spojrzała na Holly Grace, ciekawa, jak ta zareaguje na obecność Gerry'ego, ale Holly Grace czule obejmowała Dalliego i na nic nie zwracała uwagi. Jeśli Francesca kiedykolwiek się zastanawiała, wobec kogo Holly Grace będzie lojalna, teraz wszystko stało się jasne.

– Musiałaś wszystkich tu przyciągnąć? – warknęła Francesca.

Holly Grace nawet na nianie spojrzała, ale dostrzegła Gerry'ego i zaklęła szpetnie.

Gerry wyglądał, jakby nie spał od kilku nocy. Podbiegł do Holly Grace.

– Dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś i nie powiedziałaś, co tu się dzieje?

– Nie zadzwoniłam! – wrzasnęła Holly Grace. – A niby dlaczego miałabym do ciebie dzwonić? I skąd ty się tu właściwie wziąłeś?

Sprzątaczka przyglądała się zebranym ze źle skrywaną ciekawością. Dallie zaś patrzył na Gerry'ego z mieszaniną ciekawości i wrogości; oto jedyny, oprócz niego, mężczyzna, który zdołał okiełznać narowistą Holly Grace.

Francesca czuła narastającą migrenę.

– Jak to, skąd się tu wziąłem? – żachnął się Gerry. – Zadzwoniłem do Naomi z Waszyngtonu, dowiedziałem się, że Teddy'ego porwano i że wszyscy bardzo się denerwują. A co myślałaś? Że zostanę w Waszyngtonie i będę się zachowywał, jakby nic się nie stało?

Kłótnia między Holly Grace a Gerrym przybierała na sile, gdy nagle zadzwonił telefon. Nikt jednak nie zwrócił na niego uwagi, nawet sprzątaczka. Francesca czuła, że się dusi. Myślała tylko o jednym, aby jak najszybciej zabrać stąd Teddy'ego. Telefon ciągle dzwonił. Sprzątaczka wreszcie niechętnie ruszyła do kuchni, żeby go odebrać. Holly Grace i Gerry pogrążyli się w gniewnym milczeniu.

W tym momencie Dallie spojrzał na Doralee.

– A to kto? – zapytał z cieniem zainteresowania.

Skeet pokręcił głową i wzruszył ramionami.

Panna Sybil nerwowo szukała czegoś w koszyku z robótkami ręcznymi. Holly Grace spojrzała z niesmakiem na Francescę. Dallie poszedł wzrokiem za jej spojrzeniem i patrzył na Francescę wyczekująco.

– Ma na imię Doralee – poinformowała sztywno. – Nie miała gdzie spać. Dallie zamyślił się na chwilę, a potem skinął głową dziewczynie.

– Witaj, Doralee.

Holly Grace ciskała błyskawice wzrokiem. Gniewnie wydęła usta.

– Nie mogę! Wy dwoje! Czy nie dość wam kłopotów? Sprzątaczka wysadziła głowę z kuchni.

– Telefon do pani Day.

Francesca puściła jej słowa mimo uszu. Głowa jej pękała, ale uznała, że dosyć się nasłuchała od Holly Grace.

– Holly Grace Beaudine, ani słowa więcej. Skąd się tu wzięłaś? Sytuacja jest wystarczająco trudna, nie musisz jeszcze zjawiać się nie wiadomo skąd i rozpościerać skrzydeł nad Dalliem jak stara kwoka. To dorosły facet! Nie musisz walczyć za niego. I bronić go przede mną.

– Może nie przyjechałam tylko z jego powodu, na to nie wpadłaś, co? – prychnęła Holly Grace. – Może obawiałam się, że żadne z was nie ma tyle oleju w głowie, by uporać się z tą sytuacją.

– Tak, ty akurat nadajesz się do tego doskonale – odparła ze złością Francesca. – Mam już po uszy wysłuchiwania…

– Pani Day, telefon – przypomniała sprzątaczka. – Co mam powiedzieć temu panu? Twierdzi, że jest księciem.

– Mamo! -jęknął Teddy żałośnie. Drapał się po brzuchu, całym w wysypce i łypał gniewnie na Dalliego.

Holly Grace wyciągnęła rękę w stronę Doralee.

– Tu masz najlepszy przykład! Nigdy nie myślisz, tylko…

Doraleezerwała się na równe nogi.

– Nie będę tego słuchać!

– Holly Grace, to nie twoja sprawa – włączył się Gerry.

– Mamo! – rozpłakał się Teddy. – Mamo, swędzi mnie! Chcę do domu!

– Porozmawia pani z tym całym księciem czy nie? – dopytywała się sprzątaczka.

Francesca miała wrażenie, że w jej głowie rozszalał się młot pneumatyczny. Najchętniej nawrzeszczałaby na wszystkich i błagała, żeby zostawili ją w spokoju. Wieloletnia przyjaźń z Holly Grace wali się w gruzy. Doralee zaraz się na kogoś rzuci. Teddy ma łzy w oczach.

– Błagam… – jęknęła, ale nikt jej nie słyszał.

Tylko Dallie.

Podszedł do Skeeta.

– Zajmij się Teddym, dobrze?

Skeet skinął głową i zbliżył się do chłopca. Rozgniewane głosy przybierały na sile. Dallie podszedł do niej i, nieoczekiwanie, przerzucił sobie Francescę przez ramię. Sapnęła głośno.

– Przepraszamy was bardzo – mruknął Dallie. – Musicie trochę poczekać. – I zanim ktokolwiek zdążył zaprotestować, wyszedł, niosąc ją na ramieniu.

– Mamo! – wrzasnął Teddy.

Skeet nie pozwolił mu za nimi pobiec.

– Nie denerwuj się, smyku. Twoi rodzice zawsze się tak zachowują, kiedy są razem. Zacznij się do tego przyzwyczajać.

Francesca zacisnęła powieki i oparła głowę o chłodną szybę w samochodzie Dalliego. Powinna teraz unieść się słusznym gniewem i nakrzyczeć na niego za zachowanie w stylu jaskiniowca, ale cieszyła się, że zabrał ją od głośnych, zdenerwowanych głosów. Niepokoiła się tylko, że zostawiła Teddy'ego, ale Holly Grace się nim zaopiekuje.

Słuchała piosenki w radiu. Barry Manilow. Dallie już wyciągał rękę, by zmienić stację, ale spojrzał na nią i zmienił zdanie. Przejechali już kilkanaście kilometrów i Francesca zdążyła się trochę uspokoić. Dallie nic nie mówił; zważywszy na ostatnie wydarzenia, jego milczenie było przyjemną odmianą. Zapomniała już, jaki jest spokojny, kiedy nic nie mówi.

Zamknęła oczy i drzemała, póki nie skręcili w wąski podjazd i po chwili samochód zatrzymał się przed dwupiętrowym domkiem, stojącym w czereśniowym sadzie, na wzgórzu. Powyżej domu dumne cedry wznosiły się w niebo. Spojrzała na Dalliego.

– Gdzie jesteśmy?

Przekręcił kluczyk w stacyjce i wysiadł bez słowa. Śledziła go wzrokiem, gdy obszedł samochód dokoła i przytrzymał jej drzwiczki. Oparł się o dach, pochylił lekko i spojrzał na nią. Gdy patrzyła w chłodne, niebieskie oczy, stało się z nią coś dziwnego. Nagle miała wrażenie, że głodowała od dawna, a teraz proponowano jej smakowity deser. Zawstydził ją ten przypływ słabości. Zmarszczyła brwi.

– Ależ ty jesteś ładna – powiedział Dallie miękko.

– Nie ładniejsza od ciebie – syknęła, zdecydowana zdławić w zarodku rodzące się dziwne uczucie. – Gdzie jesteśmy? Czyj to dom?

– Mój.

– Twój? Jesteśmy najwyżej trzydzieści kilometrów do Wynette. Po co ci dwa domy tak blisko siebie?

– Po tym, co się tam działo, chyba nie powinnaś o to pytać. – Odsunął się, żeby mogła wysiąść.

Zamyślona, spojrzała na ganek.

– To twoja kryjówka, tak?

– Można tak powiedzieć. Bardzo proszę, nie rozgłaszaj wszem wobec, że cię tu przywiozłem. Wszyscy wiedzą o tym domku, ale do tej pory trzymali się z daleka. Jednak kiedy się dowiedzą, że tu byłaś, uznają, że droga wolna i zaraz zwalą mi się na głowę ze śpiworami, koszykami z robótkami i oranżadą.

Ruszyła w stroną ganku, ciekawa, jak domek wgląda w środku, ale zanim tam doszła, położył jej rękę na ramieniu.

– Francie? Słuchaj, musisz pamiętać, że to mój dom i w środku nie możemy się kłócić.

W życiu nie widziała, żeby miał równie poważną minę.

– A skąd pomysł, że chcę się kłócić? – zapytała.

– Masz to we krwi.

– We krwi! Najpierw porywasz mojego syna, potem mnie i masz czelność twierdzić, że chcę się kłócić!

– Jestem pesymistą. – Usiadł na najwyższym stopniu.

Francesca splotła ramiona. Zdawała sobie sprawę, że wygrał tę potyczką. Zadrżała.

Wyniósł ją z domu bez żakietu, a robiło się coraz zimniej.

– Co robisz? Dlaczego siedzisz?

– Jeśli już mamy się kłócić, załatwmy to tutaj, bo w środku musimy być dla siebie bardzo uprzejmi. Mówię poważnie, Francie. Ten dom to moja ostoja i nie pozwolę, byśmy kłócili się w środku.

– To idiotyczne. – Szczękała zębami z zimna. – Mamy mnóstwo spraw do omówienia i nie sądzę, żeby nam się to udało bez kłótni.

– Poklepał stopień koło siebie.

– Zimno mi – sapnęła, ale usiadła posłusznie, w głębi duszy zachwycona pomysłem domu, w którym nie wolno się kłócić. Ciekawe, jak wyglądałyby stosunki międzyludzkie, gdyby takich domów było więcej? Tylko Dallie mógł wymyślić coś takiego. Ukradkiem przysunęła się bliżej, do jego ciepłego ciała. Zapomniała już, jak przyjemnie pachniał -czystościąi mydłem. -Nie możemy posiedzieć w samochodzie? – zaproponowała. – Masz na sobie tylko koszulę. Na pewno też ci zimno.

– Tutaj załatwimy to szybciej. – Odchrząknął. – Po pierwsze, przepraszam za głupią uwagę, że kariera jest dla ciebie ważniejsza niż Teddy. Nigdy nie twierdziłem, że jestem chodzącym ideałem, ale to był cios poniżej pasa i bardzo mi wstyd z tego powodu.

Oplotła kolana ramionami.

– Masz pojęcie, co czuje pracująca matka, kiedy słyszy coś takiego?

– Nie myślałem – mruknął. I dodał na swoją obronę: – Do licha, Francie, nie możesz się tak wkurzać, ilekroć walnę głupstwo. Za bardzo się przejmujesz.

Wbiła paznokcie w ramiona. Dlaczego mężczyźni zawsze tacy są? Skąd im przychodzi do głów, że mogą mówić kobietom najgorsze, najbardziej raniące słowa, a kobiety będą trzymały język za zębami? Przyszło jej na myśl wiele interesujących ripost, ale nic nie powiedziała, bo znacznie opóźniłoby to wejście do ciepłego wnętrza.

– Teddy nie jest podobny do żadnego nas – powiedziała stanowczo. – Jest jedyny w swoim rodzaju.

– Widzę to. – Rozsunął kolana, oparł na nich łokcie i wbił wzrok w podłogę. – Ale to nie jest zwykły dzieciak.

Odezwały się wszystkie tłumione matczyne lęki i obawy. Teddy nie uprawia żadnego sportu, dlatego Dallie go nie akceptuje.

– A co ma zrobić? – żachnęła się. – Pobić koleżankę? – Znieruchomiał i pożałowała, że to powiedziała.

– Jak sobie z tym poradzimy? – zapytał cicho. – Nie potrafimy zachowywać sięjak ludzie cywilizowani. Może lepiej będzie, jeśli zdamy się na krwiopijców.

– Naprawdę tego chcesz?

– Wiem tylko, że mam dosyć awantur z tobą, a nie minął nawet jeden dzień.

Coraz bardziej szczękała zębami.

– Teddy cię nie lubi, Dallie. Nie będę go zmuszała, żeby więcej z tobą przebywał.

– Nie dogadaliśmy się jeszcze, i tyle. Na to trzeba czasu.

– To nie takie proste.

– Nic nie jest proste.

Tęsknie spojrzała na drzwi.

– Przestańmy na razie rozmawiać o Teddym, wejdźmy do środka, rozgrzejemy się, a potem wrócimy tutaj.

Dallie skinął głową, wstał i wyciągnął do niej rękę. Podała mu swoją, ale jego dotyk sprawiał jej taką przyjemność, że czym prędzej wyrwała mu dłoń. Muszą jak najbardziej ograniczyć kontakt fizyczny. Wydawało się przez chwilę, że czyta w jej myślach. Potem zajął się zamkiem w drzwiach.

– Ta Doralee to niezłe ziółko – zauważył. Otworzył drzwi i przesunął się na bok. Jej oczom ukazał się hol wyłożony terakotą. – Ile przybłędów przygarnęłaś przez te lata?

– Masz na myśli ludzi czy zwierzęta?

Zachichotał. Weszła do saloniku i przypomniała sobie jego cudowne poczucie humoru.

W saloniku na podłodze leżał wypłowiały dywan, półmrok rozjaśniały mosiężne lampki, fotele kusiły do wypoczynku. Wyposażenie było wygodne i nijakie… jeśli nie liczyć obrazów na ścianach.

– Skąd je masz? – zapytała, podziwiając posępny pejzaż: ciemne górskie zbocze, usiane ludzkimi kośćmi.

– A, różnie – odparł, jakby sam tego nie wiedział.

– Cudowne! – Teraz jej uwagę przykuła martwa natura z egzotycznymi, jaskrawymi kwiatami. – Nie wiedziałam, że kolekcjonujesz dzieła sztuki.

– Nie tyle kolekcjonuję, co wieszam to, co mi się podoba.

Uniosła brew, dając mu do zrozumienia, że już się nie da nabrać na numer z wiejskim głupkiem. Prostacy nie kupują takich obrazów.

– Dallas, czy kiedykolwiek zdarza ci się prowadzić rozmowę, nie wciskając ludziom kitu?

– Chyba nie. – Uśmiechnął się i wskazał jadalnię. – Mam tam jeden akryl. Pewnie ci się spodoba. Kupiłem go w małej galerii w Camel, po tym, jak przegrałem eliminacje do ważnego turnieju w Pebble Beach. Wpadłem w depresją i miałem do wyboru: albo się upić, albo kupić obraz. Inne dzieło tego samego malarza mam w domu w Karolinie Północnej.

– Nie wiedziałam, że masz dom w Karolinie Północnej.

– Taki nowoczesny, wygląda jak sejf bankowy, wiesz, z malutkimi okienkami. Nie przepadam za nim, inne moje domy są bardziej tradycyjne.

– Inne?

Wzruszył ramionami.

– Nie mogłem już dłużej znieść moteli, a po wygranych turniejach miałem więcej gotówki, niż mi potrzeba do szczęścia, poza tym wreszcie zgłosili się do mnie producenci, żebym reklamował ich produkty… Musiałem w cośzainwestować, kupiłem więc kilka domów w różnych częściach kraju. Maszochotę na drinka?

Nagle do niej dotarło, że od wczoraj nic nie jadła.

– Raczej na coś do jedzenia. A potem chciałabym wrócić do Teddy'ego. -I zadzwonić do Stefana, dodała w myśli. I spotkać się z pracownikiem opieki społecznej, żeby porozmawiać o sytuacji Doralee. I z Holly Grace, do niedawna najlepszą przyjaciółką.

– Za bardzo go rozpuszczasz – zauważył Dallie, idąc do kuchni.

Zatrzymała się w pół kroku. Po krótkim zawieszeniu broni nie został nawet ślad. Dopiero po chwili się zorientował, że za nim nie idzie, odwrócił się więc, żeby zobaczyć, co ją powstrzymało. Na widok jej miny westchnął, złapał jąza ramię i wyprowadził przed dom. Trzymał tak mocno, że nie zdołała się wyrwać.

Chłodny podmuch wiatru przeszył ją na wskroś. Energicznie odwróciła się na pięcie.

– Nie oceniaj mnie jako matki, Dallie. Znasz Teddy'ego zaledwie od paru dni, nie wyobrażaj więc sobie, że masz pojęcie, co to znaczy go wychowywać. Nie wiesz, jaki on jest!

– Wiem, co widzę. Do cholery, Francie, nie chciałbym sprawić ci przykrości, ale on mnie rozczarował, i tyle.

Kolejne ukłucie bólu. Jakim sposobem Teddy, jej Teddy, jej duma i chluba, jej ciało i krew, może kogoś rozczarować?

– Nic mnie to nie obchodzi – odparła chłodno. – Interesuje mnie jedynie to, że i on jest tobą rozczarowany.

Dallie wbił ręce w kieszenie, wpatrzony w wierzchołki cedrów. Milczał przez dłuższą chwilę, w końcu się odezwał:

– Wracajmy do Wynette. To chyba nie był dobry pomysł.


W domu nie było nikogo poza Skeetem i Teddym. Dallie znowu wyszedł, nie mówiąc, dokąd idzie. Francesca zabrała synka na spacer. Dwukrotnie usiłowała porozmawiać z nim o Dalliem, ale Teddy nie chciał o nim słyszeć, a ona nie nalegała. Teddy natomiast nie mógł się nachwalić Skeeta Coopera.

Wrócili do domu. Teddy pobiegł do kuchni po kanapkę, a Francesca zeszła do piwnicy. Skeet lakierował kij golfowy, który uprzednio wypolerował papierem ściernym.

Nie podniósł wzroku, gdy weszła, i przez kilka minut obserwowała go przy pracy. W końcu przerwała milczenie.

– Skeet, chciałam ci podziękować, że jesteś taki dobry dla Teddy'ego. Teraz bardzo potrzebuje przyjaciela.

– Nie ma za co – burknął. – To fajny chłopak.

Oparła się o framugę i z przyjemnością obserwowała go przy pracy. Jego powolne, precyzyjne ruchy działały uspakajająco, pozwalały się skupić. Zaledwie dwadzieścia cztery godziny wcześniej myślała o jednym – jak odebrać Teddy'ego Dalliemu, teraz kombinowała, jak ich do siebie zbliżyć. Prędzej czy później Teddy będzie musiał się zmierzyć ze świadomością, kim jest dla niego Dallie. Nie pozwoli, by jej syn dorastał okaleczony emocjonalnie tylko dlatego, że dopuściła do tego, że znienawidził własnego ojca, a jeśli to oznacza kilka dni w Wynette, poświęci się. Podjęła decyzję. Spojrzała na Skeeta.

– Naprawdę lubisz Teddy'ego, prawda?

– Pewnie. Z takim dzieciakiem fajnie mija czas.

– Szkoda, że nie wszyscy są tego zdania – mruknęła.

Skeet odchrząknął.

– Francie, daj Dalliemu trochę czasu. Zdaję sobie sprawę, że jesteś w gorącej wodzie kąpana, że chcesz wszystko załatwić zaraz, teraz, ale niektóre rzeczy muszą potrwać.

– Oni się nie cierpią, Skeet. Uważnie przyjrzał się kijowi i zanurzył pędzel w puszeczce z lakierem.

– Kiedy dwie osoby są do siebie tak podobne, trudno im się dogadać.

– Podobne? – Spojrzała na niego z niedowierzaniem. – Dallie i Teddy wcale nie są podobni.

Posłał jej takie spojrzenie, jakby w życiu nie znał głupszej istoty, pokręcił głową i znowu zajął się lakierowaniem kija.

– Dallie ma wdzięk – wyliczała – uprawia sport i jest przystojny…

Skeet zachichotał.

– Teddy to brzydal! Nie do wiary, że dwoje tak pięknych ludzi jak ty i Dallie spłodziło takie brzydactwo!

– Może jest brzydki fizycznie – obruszyła się – ale ma cudowne serduszko.

Skeet znowu zachichotał, umoczył pędzel i w końcu na nią spojrzał.

– Słuchaj, Francie, rzadko udzielam rad, ale na twoim miejscu ciosałbym Dalliemu kołki na głowie o golfa, nie o Teddy'ego.

Przyglądała mu się ze zdziwieniem.

– A niby dlaczego?

– Nie pozbędziesz się go, zdajesz sobie z tego sprawę, prawda? Teraz, gdy wie, że Teddy to jego dzieciak, będzie zawsze w pobliżu, czy ci się to podoba, czy nie.

Sama doszła do tego wniosku. Powoli skinęła głową. Zwinnie przesuwał pędzlem wzdłuż kija.

– Moja rada jest następująca, Francie: zmuś go, żeby lepiej grał w golfa. Nie miała pojęcia, co o tym myśleć.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Dokładnie to, co powiedziałem.

– Ale przecież ja nie mam zielonego pojęcia o golfie. Nie pojmuję, co gra Dalliego ma wspólnego z Teddym.

– Z radami jest tak: albo z nich skorzystasz, albo nie. Przyjrzała mu się uważnie.

– Wiesz, dlaczego jest tak krytycznie nastawiony do Teddy'ego, prawda?

– Mam kilka pomysłów.

– Dlatego że Teddy wygląda jak Jaycee? Tak? Żachnął się.

– Na Boga, Dallie nie jest aż taki głupi!

– To o co chodzi?

Odstawił kij na stojak, żeby wysechł.

– Zmuś go do lepszej gry, i tyle. Może będziesz miała więcej szczęścia niż ja.

Nie udało jej się z niego wyciągnąć nic więcej.


Wróciła na górę. Teddy bawił się na podwórku z jednym z psów Dalliego. Na stole kuchennym leżała koperta od Gerry'ego zaadresowana do niej. Otworzyła ją.


Skarbie, złotko, pulpeciku, gwiazdo,

może wieczorem połączymy siły? Proponuję kolację i naradę wojenną o siódmej. Twoja najlepsza przyjaciółka to królowa idiotek, a ja jestem królem kretynów. Obiecuję, że nie będę ci szlochał w mankiet dłużej niż cały wieczór. Kiedy przestaniesz się stawiać i zaprosisz mnie do programu?

Z wyrazami szacunku, Zorro

PS Zabierz środki antykoncepcyjne.


Roześmiała się głośno. Mimo trudnych początków na teksaskiej szosie przed dziesięciu laty, bardzo się zaprzyjaźniła z Gerrym, odkąd dwa lata temu przeniosła się na Manhattan. Przez pierwsze trzy miesiące znajomości przepraszał ją, że tak się zachował, choć powtarzała mu, że było to najlepsze, co mogło ją spotkać. Ku zdumieniu Franceski wręczył jej pożółkłą kopertę. Był tam jej paszport i czterysta dolarów. Już dawno oddała wszystkie długi Dalliemu, za pośrednictwem Holly Grace. Te pieniądze wydali więc na pyszną kolację.

Tego wieczoru przyjechał po nią, ubrany jak zwykle w skórzaną kurtkę i drelichy. Objął ją i po przyjacielsku cmoknął w policzek.

– Witaj, boska. Powiedz, czemu zakochałem się w Holly Grace, a nie w tobie?

– Bo jesteś za mądry, żeby się ze mną męczyć. – Roześmiała się.

– Gdzie Teddy?

– Namówił pannę Sybil i Doralee na kino, jakiś horror o mięsożernych pasikonikach mutantach.

Geny uśmiechnął się, ale zaraz spoważniał i spojrzał na nią z troską.

– Jak się trzymasz? Nie jest ci łatwo, co?

– Bywało lepiej – przyznała. Na razie tylko sprawa Doralee zmierzała do szczęśliwego zakończenia. Tego popołudnia panna Sybil obiecała, że Doralee zostanie tutaj, póki nie znajdzie się dla niej rodzina zastępcza.

– Gadałem z Dalliem – oznajmił Gerry.

– Naprawdę? – Zaskoczył ją tym. Francesca nie wyobrażała sobie ich dwóch razem.

Gerry przytrzymał jej drzwi.

– Udzieliłem mu mało przyjacielskiej porady prawnej i uprzedziłem, że jeśli jeszcze raz wykręci taki numer z Teddym, osobiście ściągnę mu na głowę cały amerykański wymiar sprawiedliwości.

– Już sobie wyobrażam, jak na to zareagował – mruknęła.

– Z sympatii do ciebie oszczędzę ci szczegółów. – Szli do wynajętej toyoty Gerry'ego. – Wiesz, najdziwniejsze, że kiedy już przestaliśmy obrzucać się obelgami, prawie polubiłem skurczybyka.

To znaczy, wiesz, wkurza mnie fakt, że był mężem Holly Grace i że nadal są sobie bardzo bliscy, ale kiedy zaczęliśmy gadać, wydawało mi się, że znamy się od lat. Bardzo dziwne.

– Nie daj się nabrać. – Francesca wsiadła do samochodu. – Było ci dobrze w jego towarzystwie, bo bardzo przypomina Holly Grace. Jeśli się lubi jedno, nie sposób nie lubić drugiego.

Zjedli kolację w uroczej knajpce, gdzie podawano pyszną cielęcinę. Jeszcze nie skończyli głównego dania, a już wdali się w odwieczną dyskusję, dlaczego Francesca nie zaprosi go do swojego programu.

– Tylko jeden raz, błagam – nalegał.

– Nie ma mowy. Oboje wiemy, że zjawiłbyś się ucharakteryzowany na ofiarę choroby popromiennej albo oznajmiłbyś, że rosyjskie rakiety zmierzają w stronę Nebraski.

– No i co z tego? Twój program oglądają miliony śniętych półgłupków Najwyższy czas, żeby ktoś ich wyrwał z błogiej nieświadomości.

– Nie u mnie – odparła zdecydowanie. – Nie manipuluję widzami.

– Francesco, nie mówimy tu o maleństwie, jakie zrzuciliśmy na Nagasak. Mówimy o megatonach! Tysiącach megaton! Wiesz, co czeka Nowy Jork po takiej eksplozji? Zagłada. Osiem milionów skwierczących trupów i karaluchy, które jako jedyne przeżyją eksplozję, będą ślepe, ale zdolne do rozmnażania.

– Gerry, ja jem. – Na przekór słowom odłożyła widelec. – Słuchaj, kocham cię jak brata, ale nie pozwolę, żebyś zrobił cyrk z mojego programu. -Nie dała mu wytoczyć kolejnych argumentów. Zmieniła temat. – Rozmawiałeś dzisiaj z Holly Grace?

Odłożył sztućce i pokręcił głową.

– Poszedłem do domu jej mamy, ale zobaczyła mnie i wymknęła się tylnymi drzwiami. – Odsunął od siebie talerz i napił się wody.

Był tak nieszczęśliwy, że Francesca nie wiedziała, co robić – pocieszać go, czy starać się przemówić mu do rozumu. On i Holly Grace kochali się, to było jasne jak słońce, ale nie umieli się uporać z problemami. Holly Grace nigdy o tym nie mówiła, ale Francesca wiedziała, jak bardzo chce mieć dziecko. A Gerry nie chciał nawet na ten temat rozmawiać.

– Nie możecie poszukać kompromisowego rozwiązania? – zapytała ostrożnie.

– Ona nie ma pojęcia, co to znaczy kompromis – obruszył się. – Wbiła sobie do głowy, że wykorzystałem ją, żeby…

Francesca jęknęła głośno.

– Nie zaczynaj od początku! Holly Grace chce mieć dziecko, Gerry. Dlaczego żadne z was nie potrafi spojrzeć prawdzie w oczy? Wiem, to nie moja sprawa, ale byłbyś cudownym ojcem, a…

– Boże, czy ty i Naomi razem chodzicie na lekcje upierdliwości? – Gwałtownie odepchnął od siebie szklankę. – Chodźmy do Roustabout.

Było to ostatnie miejsce, na które miała ochotę.

– Nie uważam, żeby…

– Na pewno znajdziemy tam naszych ślicznych. Wejdziemy, udamy, że ich nie widzimy, a potem będziemy się kochać na stole. Co ty na to?

– Nie.

– No chodź, boska. Strasznie nam dali w kość. Odpłacimy im pięknym za nadobne.

Gerry jak zwykle nie zwracał uwagi na jej protesty i kwadrans później weszli do knajpy. Niewiele się tu zmieniło, jeśli nie liczyć reklam piwa i faktu, że w kącie pojawiły się automaty do gry, a poza tym reszta była taka jak dawniej. Przede wszystkim – ludzie.

– No coś takiego, kogo diabli przynieśli – rozległ się gardłowy, przeciągły kobiecy głos, ledwie stanęli w drzwiach. – Ja nie mogę, królowa Anglii, a z nią – król bolszewików we własnej osobie. – Holly Grace sączyła piwo z butelki. Dallie, obok niej, zadowolił się wodą mineralną. Francesca znowu poczuła dziwne ciepło, gdy przyglądał się jej znad krawędzi szklanki.

– Nie, pomyliłam się, to nie królowa Anglii. – Holly Grace zmierzyła wzrokiem jasną sukienkę od Galanos i czerwony żakiet Franceski. – To ta zapaśniczka w błocie, która występowała w Medina.

Francesca chwyciła Gerry'ego za ramię.

– Chodźmy stąd.

Jego usta zaciskały się w coraz węższą kreskę, ale nie drgnął ani na krok. Holly Grace przesunęła kowbojski kapelusz na czubek głowy i ignorowała go wytrwale, cały czas mówiła do Franceski.

– Coś takiego, Galanos w Roustabout. Kurde, zaraz nas stąd wywalą. Czy ty naprawdę zawsze musisz być w centrum uwagi?

Francesca nie myślała już o Gerrym czy Dalliem; niepokoiła się o Holly Grace. Zachowuje się paskudnie. Puściła ramię Gerry'ego, podeszła do niej i usiadła obok.

– Wszystko w porządku? – zapytała.

Holly Grace łypnęła na nią gniewnie. Milczała.

– Chodźmy do łazienki, pogadamy – szepnęła Francesca. Holly Grace nie reagowała, dodała więc stanowczo: -I to już.

Holly Grace posłała jej gniewne spojrzenie. Wyglądała jak Teddy w ataku złości.

– Nigdzie z tobą nie idę. Jestem na ciebie wściekła, bo mi nie powiedziałaś prawdy o Teddym. – Spojrzała na Dalliego.

– Zatańcz ze mną, skarbie.

Dallie przyglądał się im z wielkim zainteresowaniem. Wstał i otoczył Holly Grace ramieniem.

– Jasne, złotko.

Chcieli odejść, ale Gerry zagrodził im drogę.

– Ciekawe, czemu nadal się tak obejmują – zaczął. – W życiu nie widziałem równie obłudnej…

– Idź, Holly Grace, tańcz do woli – powiedziała Francesca cicho. – Ale pamiętaj, że może ja potrzebuję cię tak samo, jak Dallie.

Holly Grace zawahała się, ale poszła na parkiet.

W tym momencie jeden z gości Roustabout podszedł do Franceski z prośbą o autograf, za nim ruszyli inni i po chwili fani otaczali ją ciasnym wianuszkiem. Rozmawiała z nimi, choć w głębi duszy bardzo się denerwowała. Kątem oka widziała, jak Gerry rozmawia z młodą piersiastą barmanką. Holly Grace tańczyła z Dalliem; poruszali się jak jedno ciało, z gracją i wdziękiem, które narodziły się w ciągu wieloletniej bliskości. Policzki bolały Francescę od ciągłych uśmiechów. Podpisywała się i odpowiadała na pytania, ale fani nie dawali jej spokoju. Przywykli, że gwiazda serialu China Colt jest jedną z nich, ale piękna Francesca Day to coś zupełnie innego. Po chwili zobaczyła, jak Holly Grace wymyka się tylnymi drzwiami, i poczuła rękę na ramieniu.

– Przykro mi, przyjaciele, ale Francie już dawno obiecała mi ten taniec.

Po chwili wahania wtuliła się w objęcia Dalliego. Przyciągnął ją do siebie i nagle wydało jej się, że czas się cofnął o dziesięć lat, do czasów, gdy ten mężczyzna stanowił centrum jej świata.

– Dziwnie się tańczy z kobietą w sukience – mruknął. – Masz poduszki w żakiecie?

Mówił miękko, rozbawiony. Jak dobrze jest być w jego ramionach. Zdecydowanie za dobrze.

– Nie pozwól, żeby Holly Grace cię zraniła – szepnął. – Daj jej więcej czasu.

Zaskoczyła ją ta rada, zwłaszcza w tych okolicznościach.

– Jest dla mnie bardzo ważna – odparła z trudem.

– Moim zdaniem najbardziej ją wkurza to, jak ją wykorzystywał ten jej komunistyczny kochaś.

Zrozumiała, że Dallie nie ma pojęcia, na czym naprawdę polega problem w związku Holly Grace i Gerry'ego, i uznała, że nie ona powinna otworzyć mu oczy.

– Prędzej czy później odzyska rozum – ciągnął. – Będzie szczęśliwa, jeśli do tego czasu jej nie skreślisz. A teraz już nie przejmuj się Holly Grace, tylko słuchaj muzyki i tańcz jak trzeba.

Starała się, ale jego bliskość tak na nią działała, że o tańczeniu jak trzeba nie było mowy.

Po chwili rozbrzmiała wolna, romantyczna ballada. Poczuła jego podbródek na głowie.

– Ślicznie dzisiaj wyglądasz, Francie.

Jego głos nagle ochrypły wyprowadzał Francescę z równowagi. Dallie przyciągnął ją jeszcze bliżej.

– Jesteś taka malutka… już zapomniałem, jaka z ciebie drobinka.

Nie czaruj, błagała w myślach, czując ciepło jego ciała. Nie pozwól, żebym się rozmarzyła i zapomniała o wszystkim, co nas dzieli. Miała dziwne uczucie, że dźwięki dokoła nich tracą na sile, muzyka cichnie, głosy milkną, tak że liczyli się tylko oni.

Objął ją mocniej. To już nie był taniec, lecz pieszczota. Czuła jego ciepło i z całych sił starała się nie ulec jego urokowi.

– Usiądźmy.

– Dobrze.

Ale zamiast wypuścić ją z ramion, wziął jąza rękę i wsunął dłoń pod żakiet, tak że tylko cienki jedwab sukienki dzielił ją od niego. Nie wiedziała, jakim cudem oparła policzek na jego ramieniu. Przytuliła się do niego, jakby wreszcie trafiła do domu.

– Francie – szepnął jej do ucha. – Musimy coś z tym zrobić.

Zastanawiała się, czy nie udać, że nie wie, o co mu chodzi, ale nie miała na to siły.

– To tylko chemia. Zniknie z czasem. Przyciągnął ją bliżej.

– Na pewno?

– Na pewno. – Oby nie słyszał drżenia w jej głosie. Nagle się przeraziła. – Boże, Dallie, zdarzało mi się to już setki razy – paplała. – Tysiące. Tobie na pewno też.

– Jasne – mruknął. – Tysiące. – Zatrzymał się nagle i opuścił ramię. – Słuchaj, Francie, jeśli się nie pogniewasz, nie mam ochoty na tańce.

– Jasne. – Błysnęła zębami w sztucznym uśmiechu i poprawiła żakiet. -Nie ma sprawy.

– Do zobaczenia później. – Odwrócił się.

– Tak. – Odprowadzała wzrokiem jego plecy.

– Rozstali się bez wrogości, bez krzyków i ostrzeżeń, ale gdy patrzyła, jak wychodzi, miała wrażenie, że szykowali się od nowej, innej bitwy.

Загрузка...