Kiedy Chloe Serritella Day po raz pierwszy wzięła w ramiona córeczkę w prywatnym londyńskim szpitalu, zalała się łzami i krzyknęła, że zamieniono jej dziecko. Chyba każdy widzi, że ten potworek z zapuchniętą buzią nie może pochodzić z jej boskiego ciała!
Ponieważ w pobliżu nie było męża, który uspokoiłby rozhisteryzowaną Chloe, pielęgniarki wzięły na siebie ciężar uświadomienia jej, że żaden noworodek nie olśniewa urodą. Chloe kazała im zabrać paskudztwo i nie wracać, póki nie odnajdąjej ślicznego dziecka. Następnie zrobiła sobie makijaż i przyjęła gości, wśród których był francuski gwiazdor filmowy, brytyjski minister i Salvador Dali. Podzieliła się z nimi rozpaczą, opowiadając o tym, co ją spotkało. Odwiedzający, przyzwyczajeni dojej dramatycznych historii, głaskali ją z otuchą i obiecywali, że się wszystkim zajmą. Dali w przypływie wielkoduszności zaproponował, że namaluje surrealistyczny portret dziecka jako prezent na chrzciny, ale na szczęście o tym zapomniał i przysłał komplet kieliszków.
Minął tydzień. Chloe miała wyjść ze szpitala. Pielęgniarki pomogły jej włożyć długą czarną luźną suknię od Balmaina z szerokim organdynowym kołnierzem, posadziły w wózku i podały niechciane dziecko. Czas nie był dla maleństwa łaskawy, lecz gdy Chloe patrzyła na zawiniątko w swoich ramionach, doświadczyła częstej u niej zmiany nastroju. Orzekła wszem wobec, że oto objawiło się trzecie pokolenie słynnych z urody kobiet z rodu Serritellich. Wszyscy byli zbyt dobrze wychowani, by zaprzeczyć, i całe szczęście, bo kilka miesięcy później słowa Chloe okazały się prorocze.
Chloe nie bez powodu przywiązywała tak wielką wagę do urody dziecka – jej obsesja wywodziła się jeszcze z dzieciństwa. Jako mała dziewczynka była pulchna; miała fałdki na brzuchu, a delikatne rysy jej twarzy straciły wyrazistość. Nikt nie uznałby jej za otyłą, ale jej wydawało się, iż jest za gruba i niezbyt ładna, zwłaszcza w porównaniu ze smukłą, elegancką matką -Nitą Serritellą, Włoszką z pochodzenia, słynną dyktatorką mody. Dopiero latem 1947 roku dwunastoletnia wówczas Chloe usłyszała, że jest ładna.
Przyjechała do domu na krótkie wakacje ze szwajcarskiej szkoły z internatem, gdzie spędzała prawie całe dzieciństwo, i przycupnęła cichutko na złoconym krześle w eleganckim salonie mody matki, przy rue de la Paix. Kuląc pulchne ciałko, obserwowała z zazdrością i żalem jak Nita, szczupła, wyglądająca imponująco w czarnym kostiumie z malinowymi klapami, ustala szczegóły z klientką. Czarnobłękitne włosy opadały na jeden policzek, na szyi jak na obrazach Modiglianiego, pyszniły się czarne perły. Perły te, podobnie jak reszta klejnotów z sejfu w sypialni, były prezentami od wielbicieli, ludzi sukcesu, z rozkoszą obsypujących drogimi podarkami kobietę, która bez uszczerbku dla swego majątku mogłaby je kupować sama. Jeden z adoratorów był ojcem Chloe, choć Nita udawała, że nie wie, który z nich. Nigdy też nie chciała wyjść za niego za mąż.
Kobieta rozmawiająca tamtego dnia z Nitą w salonie mówiła po hiszpańsku, z akcentem zadziwiająco pospolitym jak na osobę, która w tamto pamiętne lato 1947 roku skupiała na sobie uwagę całego świata. Chloe nieuważnie przysłuchiwała sięrozmowie; o wiele bardziej interesowały jąchude jak szczapy modelki, prezentujące kolekcję matki. Dlaczego ona nie jest taka szczupła i pewna siebie? Dlaczego nie wygląda jak matka, choć ma te same czarne włosy i te same zielone oczy? Może gdyby była piękniejsza, Nita nie patrzyłaby na nią z takim obrzydzeniem. Po raz setny przysięgła sobie, że nigdy więcej nie zje ciastka, jeśli w zamian zyska aprobatę matki -i po raz setny przykry ucisk w żołądku uświadomił jej, że brak jej silnej woli, by dotrzymać obietnicy. Wobec żelaznego opanowania Nity siła woli Chloe przypominała łabędzi puch.
Blondynka nagle podniosła głowę i jej wielkie piwne oczy spoczęły na Chloe. Mówiąc z ostrym, ulicznym hiszpańskim akcentem zauważyła:
– Z tej małej będzie kiedyś prawdziwa piękność. Jest do pani bardzo podobna.
Nita zerknęła na córkę ze źle skrywaną pogardą.
– Senora, szczerze mówiąc, nie widzę żadnego podobieństwa. Zresztą, nigdy nie będzie ładna, póki nie nauczy się kontrolować apetytu.
Klientka podniosła dłoń, ozdobioną mnóstwem wyzywających pierścionków, i skinęła na dziewczynkę.
– Chodź tu, ąuerida. Pocałuj Evitę.
W pierwszej chwili Chloe nie drgnęła -jeszcze nie w pełni dotarły do niej słowa kobiety.
W końcu wstała nieśmiało i przeszła przez pokój, świadoma, że jej grube łydki są aż nadto widoczne. Podeszła do klientki i złożyła niezdarny, ale szczery pocałunek na policzku Evy Peron.
– Faszystowska suka! – syknęła Nita później, gdy pierwsza dama Argentyny wyszła z salonu. Nita włożyła do ust czarną cygaretkę i zaraz ją wyjęła. Na ustniku został ślad czerwonej szminki. – Niedobrze mi się robi, kiedy jej dotykam! Wszyscy wiedzą, że Argentyna przyjmowała nazistów z otwarty mi ramionami.
Nita nadal miała w pamięci niemiecką okupację Paryża i czuła niechęć do wszystkich zwolenników nazizmu. Nade wszystko była jednak kobietą praktyczną i Chloe wiedziała, że matka nie miała zamiaru odsyłać Evy Peron i jej pieniędzy, choćby nielegalnie zdobytych, na Avenue Montaigne, gdzie królował Dior.
Po tym spotkaniu Chloe wycinała z gazet zdjęcia Evy Peron i wklejała do albumu z czerwoną okładką. Ilekroć Nita uraczyła ją wyjątkowo złośliwym komentarzem, Chloe oglądała zdjęcia. Czasami zostawiała na nich smugi czekolady, gdy z rozmarzeniem wspominała słowa Evy Peron, że pewnego dnia wyrośnie z niej prawdziwa piękność.
Kiedy miała czternaście lat, otyłość zniknęła w cudowny sposób, podobnie jak zamiłowanie do słodyczy. Wreszcie stała się podobna do Serritellich. Chloe spędzała całe godziny przed lustrem, zafascynowana szczupłą postacią w zwierciadle. Teraz wszystko się zmieni, powtarzała sobie. Odkąd sięgała pamięcią, była w szkole wyrzutkiem, aż nagle znalazła się w centrum zainteresowania. Nie zdawała sobie sprawy, że koleżanki przyciągała do niej nie szczupła talia, ale nowo odkryta pewność siebie. Dla Chloe Serritelli uroda oznaczała akceptację innych.
Nita wydawała się zadowolona z jej figury, podczas letnich wakacji Chloe zdobyła się więc na odwagę i pokazała matce swoje szkice – marzyła, że w przyszłości i ona zostanie projektantką. Nita rozłożyła jej rysunki na biurku, zapaliła papierosa i przyglądała się im krytycznie.
– Fatalna linia. Proporcje nie do przyjęcia. Spójrz, Chloe, tutaj wszystko zepsułaś nadmiarem szczegółów. Nie masz wyczucia? Gdzie ty masz oczy?
Chloe porwała szkice. Nigdy więcej nie próbowała projektować.
Po powrocie do szkoły robiła, co mogła, by stać się najładniejszą, najbardziej dowcipną i lubianą ze wszystkich koleżanek. Obiecała sobie, że nikt nigdy się nie dowie, że nadal żyje w niej grubaska. Nauczyła się ubarwiać najzwyklejsze wydarzenia, przesadnymi gestami i westchnieniami podkreślała, że wszystko, co robi, jest ważniejsze niż życie innych. Z czasem nawet najbardziej błahe fakty z życia Chloe Serritelli urastały do rangi dramatu.
W wieku szesnastu lat straciła dziewictwo z bratem przyjaciółki, w altanie nad Jeziorem Bodeńskim. Nie było to przyjemne przeżycie, ale seks sprawiał, że czuła się szczupła. Postanowiła, że spróbuje jeszcze raz, z kimś bardziej doświadczonym.
Latem 1953 roku, gdy Chloe miała osiemnaście lat, Nita zmarła na zapalenie wyrostka robaczkowego. Chloe, milcząca i wstrząśnięta, jakoś przetrwała pogrzeb matki. Była zbyt zagubiona, by rozumieć, że opłakiwała nie śmierć Nity, lecz fakt, że w rzeczywistości nigdy nie miała matki. Z obawy przed samotnością rzuciła się w ramiona polskiego hrabiego, starszego od niej o wiele lat. U jego boku udało jej się zapomnieć o dręczących ją obawach. Z jego pomocą pół roku później sprzedała imperium Nity za bajońskie sumy.
Hrabia z czasem wrócił do żony, a Chloe żyła ze spadku. Młoda, bogata i wolna, przyciągała leniwych młodych mężczyzn, jakich nie brakuje wśród międzynarodowego high life'u. Chloe była swego rodzaju kolekcjonerką, zmieniała kochanków jak rękawiczki, szukając tego jednego, który obdarzy ją bezwarunkową miłością, jakiej nigdy nie zaznała od matki, mężczyzny, przy którym przestanie czuć się brzydką grubaską.
Jonathan Black Jack Day zjawił się w jej życiu po drugiej stronie koła ruletki w klubie w Berkeley. Przezwisko zawdzięczał nie urodzie, lecz zamiłowaniu do hazardu i ryzyka. W wieku dwudziestu pięciu lat miał już na koncie trzy roztrzaskane samochody sportowe i znacznie więcej kobiecych serc.
Był to zabójczo przystojny playboy z Chicago. Kasztanowe włosy opadały mu na oczy niesforną falą. Miał zawadiacki wąsik i talent do polo. Pod wieloma względami niczym się nie różnił od innych młodych hedonistów, którzy stanowili część życia Chloe; pił dżin, nosił świetnie skrojone garnitury i zmieniał boiska wraz z porami roku. W innych mężczyznach nie wyczuwało się jednak tej żyłki szaleństwa, odwagi, by postawić wszystko na jedną kartę, nie wyłączając fortuny, jaką odziedziczył po przodkach, twórcach amerykańskich kolei.
Chloe czuła na sobie jego wzrok, gdy obserwowała małą kuleczkę z kości słoniowej, tańczącą po kole ruletki, dopóki ta nie zatrzymała się na czarnej siedemnastce. Chloe podniosła wzrok i napotkała spojrzenia Jacka Daya. Uśmiechnął się pod wąsem. Odpowiedziała uśmiechem, czuła się doskonale w srebrzystej kreacji od Jacka Fatha, która podkreślała bladość jej skóry, zieleń oczu i czerń włosów.
– Chyba ani razu pan dzisiaj nie przegrał – zauważyła. – Los zawsze jest dla pana tak łaskawy?
– Nie zawsze – odparł. – A dla pani?
– Dla mnie? – Westchnęła dramatycznie. – Dzisiaj ciągle przegrywam. Je suis miserable. Mam pecha.
Wyjął papierosa ze srebrnej papierośnicy, bezwstydnie błądząc wzrokiem po jej ciele.
– Nieprawda. Ma pani szczęście. Przecież poznała pani mnie, prawda? Odwiozę panią do domu.
Jego bezczelność zaintrygowała ją i zdenerwowała zarazem. Instynktownie chwyciła się stołu, jakby szukała oparcia. Miała wrażenie, że jego srebrzyste oczy przenikają jej suknię i widzą najtajniejsze zakątki ciała. Nie umiała określić, co tak naprawdę odróżnia Black Jacka od innych mężczyzn, ale wyczuwała, że tylko kobieta wyjątkowa zdoła zdobyć jego serce. Jeśli jej się to uda, na zawsze pożegna grubaskę z dzieciństwa.
Choć jednak bardzo go pragnęła, nie okazywała tego. Od śmierci matki Chloe nauczyła się wiele o mężczyznach; więcej niż o samej sobie. Dostrzegła błysk w jego oczach, gdy kulka tańczyła po kole ruletki, i wyczuwała, że coś, co przyjdzie mu zbyt łatwo, nie ma dla niego żadnej wartości.
– Przykro mi – rzuciła chłodno. – Mam już inne plany. – Nim zdążył odpowiedzieć, zabrała torebkę i wyszła.
Zadzwonił następnego dnia, ale poleciła pokojówce, aby powiedziała, że nie ma jej w domu. Tydzień później wypatrzyła go w innym klubie. Postarała się, by ją zobaczył, po czym wyszła, zanim zdążył do niej podejść. Dni mijały, a ona myślała tylko o pięknym playboyu z Chicago. Znowu zadzwonił i znowu nie chciała z nim rozmawiać przez telefon. Tego samego wieczoru zobaczyła go w teatrze i zdawkowo skinęła głową z lekkim uśmiechem, zanim zniknęła w swojej loży.
Kiedy zadzwonił po raz trzeci, odebrała telefon, ale udawała, że go sobie nie przypomina. Zachichotał cicho.
– Przyjadę po ciebie za pół godziny, Chloe Serritella. Jeśli nie będziesz gotowa, nigdy więcej się nie spotkamy.
– Za pół godziny? Nie ma mowy… – Już się wyłączył.
Drżącą ręką odłożyła słuchawkę. Oczyma wyobraźni widziała kulkę tańczącą po kole ruletki: czame-czerwone-czarne-czerwone… Nadal roztrzęsiona włożyła białą wełnianą suknię wykończoną futrem ocelota i dodała do tego mały kapelusik z woalką. Dokładnie pół godziny później rozległ się dzwonek do drzwi.
Zaprowadził ją do sportowego wozu, czerwonego isotta fraschini, którym powiózł ją przez uliczki Knightsbridge, dotykając kierownicy opuszkami palców. Przyglądała mu się kątem oka, zachwycała się kosmykiem kasztanowych włosów opadającym na oczy i świadomością że to prawdziwy Amerykanin, a nie przewidywalny, nudny Europejczyk.
W końcu zatrzymał się przy małej knajpce i podczas kolacji co chwila muskał jej dłoń swoją, sięgając po wino. Płonęła z pożądania. Pod jego srebrzystym spojrzeniem stawała się piękna, szczupła i wolna. Wszystko w nim działało na jej zmysły -jego chód, głos, zapach tytoniu w jego oddechu. Jack Day był najwspanialszą nagrodą najwyższym potwierdzeniem jej urody.
Gdy wyszli z restauracji, oparł ją o pień drzewa i pocałował, mocno, głęboko, mrocznie. Zacisnął dłonie na jej pośladkach.
– Pragnę cię – wyszeptał w jej otwarte usta.
Pożądała go tak bardzo, że odmowa sprawiała jej fizyczny ból.
– To za szybko, Jack. Potrzebuję więcej czasu.
Roześmiał się i uszczypnął ją w policzek, jakby bawiło go, że podchwyciła zasady gry, a potem zacisnął dłonie na jej piersiach, gdy z restauracji wychodziła starsza para i patrzyła wprost na nich. W drodze do domu bawił ją anegdotami i ani słowem nie wspomniał o następnym spotkaniu.
Dwa dni później pokojówka odebrała od niego telefon. Chloe kazała przekazać, że jej nie ma, a następnie pobiegła do sypialni i szlochała, przerażona, że posuwa się za daleko, a jednocześnie przekonana, że jeśli postąpi inaczej, Jack straci zainteresowanie. Spotkali się na wernisażu w galerii. Towarzyszyła mu rudowłosa ślicznotka. Chloe udawała, że go nie zauważyła.
Następnego dnia zjawił się na jej progu i zabrał na przejażdżkę za miasto. Powiedziała, że na wieczór ma inne plany i nie zje z nim kolacji.
Gra toczyła się dalej. Chloe nie myślała o niczym innym. Jeśli Jacka nie było u jej boku, wyobrażała go sobie: niespokojne ruchy, niesforne włosy, zawadiacki wąsik. Z trudem panowała nad ogarniającym ją pożądaniem, a jednak nadal odrzucała jego zaloty.
Z ustami przy jej uchu szepnął brutalnie:
– Chyba nie jesteś wystarczająco kobieca jak dla mnie…
Zacisnęła dłoń na jego karku.
– A ty dla mnie wystarczająco bogaty. Zadzwonił do niej kilka dni później.
– Dzisiaj o północy… albo nie zobaczysz mnie nigdy więcej.
– Ależ Jack…
– Do zobaczenia.
Tej nocy włożyła garnitur z czarnego aksamitu i bluzkę z chińskiego jedwabiu w kolorze szampana. Z błyszczącymi oczami podziwiała swoje odbicie, gdy szczotkowała ciemne włosy. Black Jack Day, we fraku, zjawił się na jej progu równo o północy. Na jego widok ugięły się pod nią nogi. Tym razem nie poprowadził jej do sportowego wozu, tylko do limuzyny marki Daimler, z szoferem za kierownicą. Oznajmił, że jadą do Harrod'sa.
Roześmiała się.
– Czy to trochę nie za późno na zakupy?
Nie odpowiedział, wsiadł i wdał się w rozważania, czy kupić kucyka do polo od Agi Khana. Po kilku minutach limuzyna zatrzymała się przed złoto-zieloną markizą Harrod'sa. Chloe zerknęła na zaciemnione okna, na swojego szalonego kochanka i już wiedziała, że nie żartował… Naprawdę zabrał ją na zakupy.
Dyskretny odźwierny wpuścił ich do środka, do wnętrz zazwyczaj pełnych ludzi, teraz spowitych w tajemniczym półmroku.
Jack oprowadzał Chloe po sklepie; w dziale delikatesów zaczął całować ją tak, że zakręciło jej siew głowie, przy stoisku z biżuterią ściągnął z niej jedwabną bluzkę i pieścił ustami jej piersi, póki nie zaczęła błagać, by przestał, a potem, wśród najdroższych futer Harrod'sa, kochali się do utraty tchu… i kontroli.
Chloe zaszła w ciążę. Pobrali się, kochali, kłócili i rozstawali, dopóki Jack po raz ostatni nie postawił wszystkiego na jedną kartę.
Koło ruletki zatrzymało się na mokrej, śliskiej, krętej drodze z Monaco. Jack Day przegrał ostatnią partię.