Rozdział 24

Przepraszam… pani Day? Rozejrzała się czujnie, słysząc dziewczęcy głos. Błagam, nie, pomyślała. Nie dzisiaj, kiedy mam tysiące spraw na głowie. Zanim się odwróciła, wiedziała, co zobaczy- zdesperowanąt›uzię, smutną i twardą zarazem, tanie ciuchy i tandetne kolczyki. Wiedziała, co usłyszy. Ale nie dziś. Dziś nie ma siły na cudze kłopoty. Dziewczyna w dżinsach i różowej bluzie podeszła do samochodu.

– Ja… widziałam panią na stacji benzynowej… i… Ja… nie mogłam uwierzyć, że to naprawdę pani… ja… słyszałam o pani od takiej dziewczyny, którą kiedyś spotkałam… Że pani… no…

Wieść się rozniosła. Od Dallas do St Louis, od Los Angeles do Nowego Jorku, młode uciekinierki powtarzały sobie o frajerce z telewizji. Najwyraźniej wieści dotarły też do Wynette w Teksasie.

– Jak mnie znalazłaś? – zapytała.

– No… pytałam. Ktoś powiedział, że pewnie tu się pani zatrzymała.

– Jak się nazywasz?

– Dora… Doralee. – Dziewczyna chciwie zaciągnęła się papierosem.

– Kiedy ostatnio jadłaś? – zapytała Francesca.

– Niedawno – obruszyła się Doralee.

Akurat. Pewnie batoniki i ciastka z supermarketu.

– Może wejdziemy do środka i pogadamy?

– Dobra.

Francesca obawiała się, co powie panna Sybil, widząc nieoczekiwanego gościa, ale stara nauczycielka powitała Doralee równie serdecznie jak samą Francescę poprzedniego dnia.

Początkowo chciała zatrzymać się w hotelu, ale już podczas rozmowy telefonicznej z wdzięcznością przyjęła zaproszenie. Tu, w tym domu, czuła się bliżej Teddy'ego.

Pół godziny później spała, zmęczona nerwami i podróżą.

Następnego dnia po Dalliem nie było ani śladu, a Holly Grace zadzwoniła z wiadomością, że Skeet zniknął.

– Jak to zniknął? – powtórzyła Francesca. – Miał się z tobą skontaktować, gdyby coś wiedział.

– Pewnie Dallie ściągnął go do siebie i kazał trzymać język za zębami.

Skeet rzeczywiście siedział w samochodzie, razem z Dalliem i Teddym.

– Co to za zwierzaki, Skeet? – Teddy ciekawie przyciskał nos do szyby. -O, tam!

– Chyba ci kazałem zapiąć pas – warknął Dallie. – Do cholery, Teddy, nie wolno się wiercić podczas jazdy! Zapnij pas, bo spuszczę ci lanie!

Skeet zmarszczył brwi i zerknął do tyłu. Teddy patrzył na Dalliego z identyczną miną jak Dallie, kiedy kogoś nie lubił.

– To kozy angorskie, Teddy. Z ich wełny robi się eleganckie swetry. Ale Teddy'ego już nie interesowały kozy. Bawił się klamrą pasa.

– Zapiąłeś? – warknął Dallie.

– No.

– Tak, proszę pana – poprawił Dallie. – Kiedy rozmawiasz z dorosłymi, masz mówić: proszę pana i proszę pani, rozumiesz?

– No.

Dalie odwrócił się gwałtownie.

– Tak, proszę pana – mruknął mały. – Kiedy wreszcie zobaczę mamę? – zapytał Skeeta.

– Już niedługo – zapewnił Skeet. – Na razie weź sobie oranżadę z przenośnej lodówki.

Teddy zajął się szukaniem napoju, a Skeet mruknął do Dalliego:

– Jesteś dla niego strasznie surowy, wiesz o tym?

– Nie wtrącaj się – warknął Dallie. – Sam nie wiem, po co cię ściągnąłem. – Zacisnął dłonie na kierownicy. – Nie widzisz, co ona mu zrobiła? Opowiada na prawo i lewo, jaki ma iloraz inteligencji, ale nie złapie najprostszej piłki! Widziałeś, co się działo w motelu, kiedy do niego rzuciłem!

Skeet się zamyślił.

– Sport to nie wszystko.

– Wiem, ale on jest dziwny. Nie wiadomo, co mu chodzi po głowie. Nosi okulary. I jest strasznie chudy. I mały. Danny był o wiele większy.

– Podobnie jak jego mama.

Dallie zacisnął usta. Skeet milczał.

Teddy nie słyszał słów, ale wiedział, że rozmawiają o nim. Oranżada piekła go w gardle. Już wczoraj przestał sobie wmawiać, że wszystko jest w porządku. Dallie chyba go porwał. Bardzo chciał już wrócić do mamy.

Poczuł łzy pod powiekami. Nie chciał się rozpłakać jak małe dziecko, wpatrywał się więc uporczywie w fotel Dalliego. Dallie patrzył na szosę, nie na niego, Teddy ukradkiem rozpiął więc pas bezpieczeństwa. Żaden dupek nie będzie rozkazywał Wielkiemu Siekaczowi.


Francesce śnił się Teddy. Opowiadał o zajęciach z przyrody, o projekcie o owadach, wołał ją, wyciągał ręce…

– Mamo! Mamo!

Obudziła się nagle, gdy małe ciałko upadło na łóżko obok niej.

– Mamo!

W pierwszej chwili nie wiedziała, czy to sen, czy jawa, ale zaraz roześmiała się radośnie.

– Teddy! Mój Teddy! – Przyciągnęła go do siebie, śmiejąc się i płacząc jednocześnie. -

O Boże!

Miała niejasne wrażenie, że Dallie obserwuje jąod progu, ale nic ją to nie obchodziło. Odzyskała synka! W koncu jednak podniosła wzrok na mężczyznę stojącego w drzwiach.

Był tak zagubiony, nieszczęśliwy i samotny, że w pierwszej chwili miała ochotę wyciągnąć do niego rękę i zaprosić do nich, do rodziny na łóżku. Zanim jednak cokolwiek zrobiła, odszedł, a ona zajęła się synkiem.

– Mamo, chcę do domu – szeptał.

Przytuliła go do siebie. Jak mu powiedzieć o Dalliem? Uznała, że musi to zrobić, ale jak? Nie umiała kłamać, nawet historyjka o Świętym Mikołaju brzmiała fałszywie w jej ustach. Trudno, musi spróbować.

– Teddy, wiesz, że zawsze trzeba mówić prawdę – zaczęła. – Ale czasami mama musi poczekać, aż jej dziecko jest na tyle duże, żeby zrozumieć.

Teddy gwałtownie wyrwał się z jej objęć.

– Muszę iść do Skeeta – powiedział. – Obiecałem, że zaraz wrócę. Muszę iść.

– Teddy! – Francesca dopadła go w drzwiach. – Musimy porozmawiać!

– Nie chcę – mruknął.

On wie, uznała. Domyśla się i nie chce słyszeć tego, co mam mu do powiedzenia. Objęła go mocno.

– Teddy, chodzi o Dalliego.

– Nie chcę tego słuchać!

Przytuliła go mocniej i szeptała:

– Dawno temu znaliśmy się z Dalliem… kochaliśmy się… ale nam się nie układało, więc się rozstaliśmy. – Uklękła przy nim, złapała za ręce, zajrzała w oczy. – Teddy, to co ci mówiłam o twoim tacie, że był Anglikiem i umarł…

Teddy gwałtownie potrząsnął głową.

– Muszę iść, mamo! Muszę! Dallie to świnia! Nienawidzę go!

– Teddy!

– Nie! – Wyrwał się jej i wybiegł z pokoju.

Ukryła twarz w dłoniach. Co między nimi zaszło, głowiła się, że Teddy, jej słodki, kochany Teddy, który lubi wszystkich dokoła, nienawidzi akurat Dalliego? Dlaczego nienawidzi mężczyzny, który, czy mały tego chce, czy nie, jest jego ojcem?

W pokoju gościnnym, dokąd Francesca zajrzała, szukając Teddy'ego, Do-ralee spała jak zabita. Wcześniej Francesca zmobilizowała się na tyle, że zadzwoniła do lokalnego ośrodka pomocy społecznej i poprosiła, aby znaleziono dla dziewczyny rodzinę zastępczą.

Wreszcie Teddy znalazł się w piwnicy. Skeet szlifował papierem ściernym kij golfowy. Teddy, ze smugami łez na policzkach, przyglądał mu się z uwagą. Obaj milczeli, ale była to przyjazna cisza.

– Teddy obiecał mi pomóc segregować kije – oznajmił Skeet jak gdyby nigdy nic. – Normalnie nie pozwoliłbym na to małemu chłopcu, ale to porządny facet. Wie, kiedy trzeba milczeć i trzymać język za zębami.

Francesca najchętniej uściskałaby Skeeta, ale tylko przytuliła do siebie Teddy'ego.

– Chcę do domu, mamo – powiedział mały. – Kiedy wracamy? – Nagle zesztywniał i od razu wiedziała, że Dallie wszedł do warsztatu.

– Mamo, chodźmy na górę – poprosił Teddy. – Skeet, chodź. Dallie położył mu rękę na ramieniu.

– Idź ze Skeetem. Ja muszę porozmawiać z mamą. Teddy złapał Francescę za rękę.

– Skeet, musimy przejrzeć kije, prawda? Tak mówiłeś. Mama nam pomoże.

– Później to zrobicie -warknął Dallie. -Chcęporozmawiać z twojąmamą. Skeet odłożył drewniany kij.

– Chodź, smyku. Pokażę ci puchary.

Francesca wiedziała, że nie może dłużej odwlekać tej konfrontacji. Delikatnie odczepiła palce Teddy'ego od swojej ręki.

– Idź, skarbie. Zaraz do was dołączę.

Teddy zacisnął usta. Wychodził, ale przy drzwiach odwrócił się i krzyknął do Dalliego:

– Nie rób jej krzywdy, słyszysz? Nie skrzywdź mojej mamy! Francesca była w szoku. Dallie milczał.

– Dallie nic mi nie zrobi – zapewniła szybko. – Znamy się od dawna.

Skeet wyprowadził Teddy'ego z piwnicy.

– Co ty mu zrobiłeś?! – krzyknęła, gdy zostali sami. – Nigdy się tak nie zachowywał.

– Chcę być jego ojcem, a nie ulubieńcem – burknął Dallie.

– Nie możesz tak po prostu wkroczyć w jego życie i odgrywać tatusia! -Choć jego wściekłość ją przerażała, mówiła, co myślała, bez zastanowienia. – Po pierwsze, on cię nie chce. Po drugie, ja ci na to nie pozwolę.

Uśmiechnął się lodowato.

– Francesco, mamy do wyboru: załatwimy to sami albo do roboty wezmą się prawnicy, cholerni krwiopijcy. A w dzisiejszych czasach ojcowie mają wiele praw. Zwłaszcza jeśli matki poświęcają się karierze. Na twoim miejscu nie wracałbym jeszcze na wschód. Musimy to wszystko jakoś ustalić.

– Porwałeś go! – wrzasnęła. – Nie masz prawa!

Odwróciła się na pięcie i ruszyła na górę.

– Francie! – Puściła jego wołanie mimo uszu. – Francie! – Biegł za nią, dogonił, złapał za ramię. – Słuchaj, Francie, ja nie chciałem…

– Nie dotykaj mnie! – Chciała się wyrwać, ale nie puszczał, chciał dokończyć tę rozmowę, chyba ją przeprosić, ale była zbyt zdenerwowana, by to do niej dotarło.

– Puszczaj! – Szarpnęła się.

– Porozmawiamy, choćbym miał cię związać…

Nie dokończył, bo nie wiadomo skąd, zaatakowało go małe tornado.

– Mówiłem ci, żebyś jej nie krzywdził! – wrzasnął Teddy, młócąc małymi piąstkami. – Ty dupku!

– Teddy! – Francesca zwróciła się do synka, bo Dallie ją puścił.

– Nienawidzę cię! – wrzeszczał Teddy.

– Nie zrobię jej krzywdy! – zapewniał Dallie, usuwając się przed jego ciosami. – Teddy! Nic jej nie zrobię!

– Przestań, Teddy! - krzyczała Francesca. Na darmo. Spojrzała na Dal-liego. Byli równie bezradni.

– Nienawidzę cię!

– No nie, to już szczyt wszystkiego – rozległ się przeciągły głos.

– Holly Grace! – Teddy zostawił Dalliego i pobiegł do jedynej osoby w tym zagmatwanym świecie, której nadal ufał bezgranicznie.

– Cześć, Teddy. – Przytuliła go mocno. -Nieźle się spisałeś, skarbie. Dallie jest wielki, ale dałeś mu radę.

– Jak możesz mówić mu coś takiego?

– Doprawdy, Holly Grace!

Holly Grace wodziła wzrokiem od jednego do drugiego, pogłaskała Teddy'ego i pokręciła głową.

– A niech mnie. Co za spotkanie. Gorętszego nie było od randki generała Shermana z Atlantą.

Загрузка...