Rozdział 14

Niewiele brakowało, a Naomi Jaffe Tanaka tańczyłaby dokoła biurka. Wreszcie zlokalizowała swoją Dziewczynę z Iskrą! Dyktowała sekretarce polecenia.

– Nie kontaktuj się z nią, sama to zrobię. Tylko sprawdź, czy wszystko się zgadza.

Sekretarka podniosła głowę.

– Nie odrzuci tej oferty, co?

– Na pewno nie. Nie odrzuca się takiego wynagrodzenia. – Mimo pewności w głosie Naomi zawsze się wszystkim denerwowała. – Chcę tam polecieć najszybciej, jak to możliwe.

Sekretarka wyszła, a Naomi, po chwili wahania, zadzwoniła do swego mieszkania. Był tam -nie zniknął. Niepotrzebnie pozwoliła mu zostać. Gdyby ktoś w agencji się dowiedział…

– Odbierz, do cholery.

– Krematorium i burdel, słucham?

– Nie możesz powiedzieć: halo, jak normalny człowiek? – warknęła. Dlaczego się na to godzi? Policja chce go przesłuchać, jednak Gerry twierdził, że aresztują go pod fałszywym zarzutem handlu narkotykami. Wiedziała, że sam od dawna nie bierze, a tym bardziej nie sprzedaje niczego nielegalnego, ale z dawnych czasów została w niej nieufność do władz. Może rzeczywiście nie chodzi o zwykłe przesłuchanie?

– Bądź grzeczna, bo się rozłączę – zagroził.

– Bomba – syknęła. – Czy jak będę naprawdę wredna, wyprowadzisz się?

– Dostałaś list z podziękowaniem od organizacji dobroczynnej. Marne pięćdziesiąt dolców.

– Nie masz prawa czytać mojej korespondencji.

– Kupujemy sobie zbawienie, co, siostrzyczko?

Naomi nie dała się złapać na przynętą. Milczała, dopóki jej nie przeprosił.

– Przepraszam. Umieram z nudów.

– A przejrzałeś informatory o studiach prawniczych? – zapytała spokojnie.

– Nie zaczynaj znowu.

– Gerry…

– Nie sprzedam się!

– Pomyśl tylko. Nie, nie sprzedasz się. Zrobisz więcej dobrego, walcząc w ramach…

Bzdura! Co może jeden prawnik więcej wobec groźby wojny atomowej! – A jednak, mimo krzyków i złości, wiedziała, że myśl o studiach wcale nie jest mu taka wroga. Musi jednak sam do tego dojrzeć, nie naciskała więc. – Słuchaj, Gerry, muszę wyjechać na kilka dni. Proszą cię, zniknij z mojego mieszkania, zanim wrócę.

– Dokąd jedziesz?

Zerknęła do notesu i uśmiechnęła się pod nosem. Za niecałą dobę Dziewczyna z Iskrą będzie jej.

– Do Wynette w Teksasie – odparła

Francesca w dżinsach, sandałkach i kolorowej bluzce panny Sybil siedziała obok Dalliego w lokalnej spelunie o nazwie Roustabout. Po trzech tygodniach straciła rachubę, ile wieczorów spędzili w tej knajpie, ale dzisiaj po raz pierwszy stali bywalcy oprócz rytualnego: „Cześć, Dallie" – rzucili też kilka razy: „Cześć, Francie".

I bardzo ją to cieszyło.

Młoda dziewczyna zsunęła maskę czarownicy na tył głowy i pocałowała Skeeta w policzek.

– Ej, Skeet, ty zgredzie, jeszcze cię zaciągnę przed ołtarz. Zachichotał.

– Za młoda dla mnie jesteś, Eunice. Wykończysz mnie!

– Święta racja, złotko. – Roześmiała się wesoło i odeszła z przyjaciółką, która bardzo nierozważnie przebrała się za hurysę, odsłaniając pulchny brzuch.

Francesca się uśmiechnęła. Dallie był w złym humorze, ale ona bawiła się świetnie. Większość gości Roustabout zjawiła się w dżinsach i kapeluszach kowbojskich, choć niektórzy przebrali się, jak na Halloween przystało.

– Hej, Dallie! – zawołała jakaś kobieta. – Chodź, urządzamy konkurs wyławiania jabłek z wody!

Dallie wstał gwałtownie, chwycił Franceskę za ramię i cicho warknął:

– Jeszcze tego mi trzeba. Idziemy tańczyć.

Milczała, ale jego ponura mina sugerowała, że nie o to mu chodzi. Wstała posłusznie. Ciągnął ją, wśród czarno-pomarańczowych dekoracji, do szafy grającej. Po drodze potrącił kilka osób, ale nie zawracał sobie głowy przeprosinami. Zastanawiała się, co się z nim dzieje. Dlaczego jest wściekły? Zespół na chwilę przestał grać. Dallie wyjął monetę z kieszeni. Miejscowi jęknęli jednogłośnie.

– Nie pozwól mu, Francie! – wrzasnął Curtis Molloy.

Uśmiechnęła się zawadiacko przez ramię.

– Przykro mi, złotko, jest ode mnie większy. Zresztą strasznie się wkurza, kiedy się wtrącam. – Roześmieli się, słysząc jak posługuje się ich słownictwem z wytwornym brytyjskim akcentem.

Dallie wybrał dwie piosenki, te same, które puszczał przez cały wieczór, ilekroć zespół robił przerwę.

– Curtis od lat tyle nie gadał – mruknął do Franceski. – Rozkręciłaś go. Nawet kobiety cię polubiły. – Zabrzmiało to bardziej jak obelga niż komplement.

Nie zwracała uwagi na jego zły humor.

– A ty? – zapytała zalotnie. – Też mnie lubisz?


Poruszał się z kocią gracją.

– Oczywiście – burknął. – Nie sypiałbym z tobą, gdybym cię nie lubił. Jezu, uwielbiam tę piosenkę.

Liczyła na bardziej romantyczną deklarację, ale nauczyła się już, że musi się cieszyć tym, co ma. Zamknęła oczy i dopasowała się do niego w tańcu tak, jak dopasowała się do niego w sypialni. Patrzyli sobie w oczy, wsłuchani w muzykę. Miała wrażenie, że czuje łączącą ich więź. A potem nastrój zepsuło kolejne salto jej żołądka.

Nie jestem w ciąży, powtarzała sobie. To niemożliwe. Lekarz powiedział jasno, że nie zajdzie w ciążę, póki nie ustabilizują się jej miesiączki. Mimo to martwiły ją poranne mdłości, i to do tego stopnia, że któregoś dnia, kiedy panny Sybil nie było w pobliżu, zajrzała do ulotki na temat planowania macierzyństwa. Ku swemu przerażeniu odkryła, że ma wszystkie symptomy. Nerwowo obliczyła, że po raz pierwszy kochała się z Dalliem prawie miesiąc temu.

Tańczyli jeszcze przez chwilę, a potem wrócili do stolika. Rozkoszowała się dotykiem jego dłoni na plecach, podobało jej się, że obejmuje ją zaborczo. Może to dobrze, że zaszłam w ciążę, dumała. Dallie nie jest typem, który wsunie mi sto dolarów do kieszeni i zawiezie na zabieg. Nie marzyła o dziecku, ale nauczyła się już, że wszystko ma swoją cenę. Może dziecko sprawi, że Dallie z nią zostanie, a wtedy wszystko się ułoży. Przekona go, żeby przestał pić i zaczął dbać siebie, a on zacznie wygrywać i kupią dom w mieście. Nie tak kiedyś planowała swoją przyszłość, ale wiedziała, że będzie szczęśliwa.

Jednak nie do końca mogła to sobie wyobrazić. Napiła się piwa.

Z zadumy wyrwał ją kobiecy głos, leniwy jak upalne teksaskie popołudnie.

– Hej, Dallie – powiedziała nieznajoma. – Wygrałeś coś dla mnie?

Francesca wyczuła w nim zmianę, napięcie, którego jeszcze przed chwilą nie było, i gwałtownie podniosła głowę.

Przy ich stoliku stała najpiękniejsza kobieta, jaką w życiu widziała. Dallie zerwał się z miejsca i objął ją serdecznie. Francesce wydawało się, że czas stanął w miejscu, gdy dwie jasne głowy zbliżyły się do siebie. Byli tacy piękni, tacy amerykańscy, w dżinsach i kowbojkach, że nagle poczuła się mała i zwyczajna. Kobieta miała na głowie kowbojski kapelusz, zsunięty do tyłu, tak że jasne włosy otaczały jej twarz złocistą falą. W rozpięciu kraciastej koszuli rysowały się bujne piersi, a obcisłe dżinsy podkreślały zgrabne nogi. Spojrzała Dalliemu w oczy i szepnęła tak cicho, że tylko Francesca ją usłyszała:

– Chyba nie myślałeś, że w Halloween zostawię cię samego, skarbie?

Strach, który ogarnął Francesce, nagle ustąpił, gdy dotarło do niej, jacy są podobni. Oczywiście… Mogła się od razu domyślić. To na pewno jego siostra, słynna Holly Grace.

Chwilę później Dallie potwierdził jej domysły. Wypuścił blond boginię z ramion i spojrzał na Francesce.

– Holly Grace, to jest Francesca Day. Francie, przedstawiam ci Holly Grace Beaudine.

– Bardzo mi miło. – Francesca uśmiechnęła się ciepło. – Od razu widać, że jesteś siostrą Dalliego; jesteście bardzo podobni.

Holly Grace poprawiła kapelusz na głowie i przyglądała się jej uważnie.

– Przykro mi, że cię rozczaruję, złotko, ale nie jestem jego siostrą. Francesca spojrzała zdziwiona.

– Jestem jego żoną.

Загрузка...