Rozdział 11

Naomi Jaffe Tanaka uderzyła pięścią w szklany blat biurka. – Nie! – krzyknęła do słuchawki. – W niczym nie przypomina kobiety, której szukam! Jeśli nie stać cię na nic lepszego, skorzystam z innej agencji! Rozmówca silił się na sarkazm:

– Może podać ci kilka numerów, Naomi? W agencji Wilhelminy na pewno ci pomogą.

Agencja Wilhelminy odmówiła szukania dalszych kandydatek, ale tego jej rozmówca nie musi wiedzieć. Zniecierpliwiona, przeczesała krótkie włosy palcami.

– Szukaj dalej, dobrze? – Odsunęła od siebie najnowszy numer branżowego pisma o reklamie. – Ale pamiętaj, szukamy dziewczyny z charakterem.

Odłożyła słuchawkę. Kilka pięter niżej, na Trzeciej Alei, syreny policyjne wyły jak oszalałe, ale Naomi nie zwracała na nie uwagi. Przywykła do odgłosów Nowego Jorku. Ostatnio zareagowała na wycie syren, gdy kilka miesięcy temu straż pożarna przyjechała gasić pożar u sąsiadów – dwóch gejów z baletu, którym podczas robienia fondue zapaliły się zasłony. Z niewiadomych powodówjej mąż, genialny japoński biochemik Tony Tanaka, uważał, że to jej wina.

Wkrótce potem się z nim rozwiodła – nie tylko przez pożar, przede wszystkim dlatego, że miała dość życia z człowiekiem, który w najmniejszym stopniu nie przejmuje się jej uczuciami. Bogata nowojorska Żydówka nie przywykła do takiego traktowania.

Przeszła w życiu długą drogę. Na studiach, pod wpływem brata, Gerry'ego, przyłączyła się do studenckiej rewolty 1968 roku i z najbardziej zagorzałymi radykałami okupowała gabinet dziekana. Ostatnio często wspominała tamte czasy, słuchając w radiu informacji o poczynaniach Gerry'ego. W przeciwieństwie do niej, nigdy nie porzucił młodzieńczych ideałów i nadal angażował się w różne akcje protestacyjne.

Porzuciła myśli o przeszłości i zajęła się dokumentami na biurku. Jak zwykle uśmiechnęła się z satysfakcją- zrobiła kawał dobrej roboty, szykując kampanię reklamową nowych perfum. Iskra! Dla kobiet z iskrą. Niestety, kampania nie ruszy, póki ona nie znajdzie idealnej dziewczyny z iskrą, która będzie twarzą nowych perfum.

Zadzwonił telefon – sekretarka przypomniała jej, że zaraz ma spotkanie z Harrym R. Rodenbaughem, członkiem zarządu agencji. Zażyczył sobie, żeby przyniosła plan kampanii Iskry. Naomi jęknęła w duchu. Była dyrektorem kreatywnym agencji i od lat zajmowała się reklamami kosmetyków oraz perfum, ale nigdy nie miała takich kłopotów. Dlaczego Harry Rodenbaugh tak sobie upatrzył akurat Iskrę?

– Szukamy charakteru, Naomi, nie kolejnej słodkiej buzi, jasne? – tłumaczył tydzień temu, gdy wezwał ją na perski dywanik do swojego gabinetu. – Chcę amerykańskiej róży, pięknej, ale kolczastej. To kampania skierowana do niezależnej Amerykanki i jeśli nie stać cię na nic lepszego niż dziecinne ślicznotki, które mi podsuwasz od tygodni, chyba nie nadajesz się na członka zarządu.

Przebiegły stary lis.

Naomi zebrała dokumenty. Jutro skontaktuje się z agencjami aktorskimi -może tam będzie miała więcej szczęścia.

Mijając biurko sekretarki, zrzuciła stertę magazynów. Jeden nich otworzył się na środku.

– Ja podniosę – powiedziała sekretarka i zerwała się z krzesła.

Naomi uprzedziła ją i fachowym okiem studiowała fotografie. Poczuła dreszcz na karku – nieomylny znak, że trafiła na coś dobrego. Oto jej dziewczyna z Iskrą! Profil, zdjęcie en face, półprofil – rewelacja. Tam, na podłodze sekretariatu, znalazła amerykańską różę.

Przebiegła wzrokiem podpis. Nie jest zawodową modelką, i dobrze. Zerknęła na okładkę i zmarszczyła brwi.

– To magazyn sprzed pół roku.

– Wiem, sprzątałam w szufladzie i…

– Nic nie szkodzi. – Wskazała zdjęcia. – Dowiedz się, gdzie ją znaleźć. Nic więcej, tylko gdzie jest.

Niestety. Sekretarce nie udało się zlokalizować piękności ze zdjęć.

– Zniknęła bez śladu, pani Tanaka. Nikt nie wie, gdzie jest

– Znajdziemy ją – mruknęła Naomi. W myślach obliczała różnicę czasu. Zabrała magazyn, poszła do swojego gabinetu i podniosła słuchawkę.

– Znajdę cię – szepnęła do kobiety na zdjęciu. – I twoje życie zmieni się o sto osiemdziesiąt stopni.

Jednooki kot szedł za Francescą aż do motelu. Miał szaroburą sierść, miejscami wytartą w dawnych walkach, zapadnięte boki i wystające łopatki. Pysk, zniekształcony w wypadku, wyglądał jakby się zapadł z jednej strony. Jedno oko uciekło w głąb czaszki i straszyło mlecznym białkiem. Na dodatek miał naderwane jedno ucho. Była wściekła, że zwierzak przyczepił się akurat do niej, i przyspieszyła kroku, skręcając na parking. Denerwowała ją jego brzydota. Nie chciała przebywać w pobliżu tak nieładnego stworzenia, miała idiotyczne wrażenie, że jego brzydota przejdzie na nią, że ludzie oceniają innych po ich towarzyszach.

– Idź sobie! – krzyknęła.

Kot spojrzał na nią ponuro, ale szedł dalej. Westchnęła. Czego się spodziewała? Przecież ostatnio pech towarzyszy jej na każdym kroku.


Przespała pierwsze popołudnie i noc w Lake Charles i prawie nie słyszała, jak Dallie wchodzi i wychodzi z pokoju. Kiedy się obudziła, nie było go od dobrych kilku godzin. Półprzytomna z głodu, wstała, poszła do łazienki i doprowadziła się do porządku, korzystając z przyborów toaletowych Dalliego. A potem spojrzała na pięć dolarów, które zostawił jej na jedzenie, i podjęła jedną z najtrudniejszych decyzji w życiu.

Teraz wracała do motelu, niosąc reklamówkę, a w niej dwie pary tanich majtek, najtańszy tusz do rzęs, malutką buteleczkę zmywacza do paznokci i pilnik. Za ostatnie kilka centów kupiła jedyny produkt spożywczy, na jaki jąbyło stać – batonik Milky Way. Czuła jego rozkoszny ciężarna dnie torby. Marzyło jej się jedzenie z prawdziwego zdarzenia – kapłon, dziki ryż, sałata z serem pleśniowym, trufle – ale potrzebowała majtek, tuszu do rzęs i musiała doprowadzić paznokcie do porządku. Wędrując wzdłuż autostrady, rozmyślała o zawrotnych sumach, które przepuściła przez minione lata. Buty za setki dolarów, suknie za tysiące… A dzisiaj najadłaby się do syta za cenę jednej apaszki.

Niestety, nie miała ekwiwalentu jednej apaszki, postanowiła więc rozkoszować się swoim skromnym posiłkiem. Koło motelu rosło rozłożyste drzewo, a pod nim stał wiekowy fotel ogrodowy. Usiądzie tam wygodnie i zje batonik małymi kęsami. Ale najpierw musi się pozbyć kota.

– Sio! – Tupnęła na niego. Kot tylko przechylił łeb. – Idź sobie, potworze, poszukaj kogoś innego! Kot nie drgnął. Wzruszyła ramionami i podeszła do fotela w cieniu. Kot ruszył za nią. Nie zwracała na niego uwagi. Nie zepsuje jej tej przyjemności.

Zdjęła sandałki i usiadła, chłodziła stopy w trawie, szukając w torebce czekoladowego skarbu. Batonik wydawał się cenniejszy niż sztabka złota. Ostrożnie rozerwała opakowanie i pośliniła palce, żeby pozbierać czekoladowe okruszki, które opadły na dżinsy.

Ambrozja…Wsunęła czekoladką do ust i ugryzła. W życiu nie jadła nic równie pysznego. Zmuszała się, by jeść powoli.

Kot wydał dziwny, gardłowy odgłos, który, jak się domyślała, miał być miauknięciem.

Łypnęła na niego. Stał przy drzewie i patrzył na nią jedynym zdrowym okiem.

– Nie ma szans, bestio. Jestem znacznie bardziej głodna niż ty. – Odgryzła kolejny kawałek. – Nie lubię zwierząt, daruj więc sobie te spojrzenia.

Ani drgnął. Dostrzegła wystające żebra i zmierzwioną sierść. Czy to jej wyobraźnia, czy na pokiereszowanym pyszczku naprawdę maluje się smutek i rezygnacja? Kolejny mały kęs. Czekolada już nie wydawała się taka pyszna. Aż za dobrze wiedziała, jak przykry jest głód.

– Do jasnej cholery! – Oderwała kawałek batonika, podzieliła na drobne cząstki i położyła na ziemi, na opakowaniu. Spojrzała na kota. – Cieszysz się teraz, bestio?

Kot podszedł bliżej, przysiadł, pochylił łepek i zjadł wszystko tak wyniośle, jakby robił jej łaskę.

Dallie wrócił o siódmej wieczorem. Do tego czasu zdążyła doprowadzić paznokcie do porządku, policzyć kwiatki na tapecie i przeczytać Księgę Rodzaju w Biblii leżącej przy łóżku.

Do tego stopnia stęskniła się za jakimkolwiek towarzystwem, że ostatkiem sił się powstrzymała, by nie podbiec do Dalliego, ledwie wszedł do środka.

– Na zewnątrz jest najbrzydszy kot, jakiego widziałem – powiedział i rzucił klucz na stolik. – Nie -znoszę kotów. To jedyne zwierzaki, których nie lubię.

Akurat w tej chwili Francesca też za nimi nie przepadała, więc milczała.

– Trzymaj. – Podał jej papierową torebkę. – Przyniosłem ci coś do jedzenia.

Z jękiem rozerwała opakowanie.


– Hamburger! O Boże… I frytki! Cudownie! Uwielbiam cię. – Zachłannie wepchnęła dwie frytki do ust.

– Jezu, Francie, zachowujesz się, jakbyś umierała z głodu, a przecież zostawiłem ci pieniądze na lunch.

Wyjął czyste ubrania z walizki i zamknął się w łazience. Słyszała szum prysznica. Kiedy wyszedł, w dżinsach i koszulce, zaspokoiła głód, ale nie potrzebę towarzystwa. Z przerażeniem patrzyła, że Dallie znowu szykuje się do wyjścia.


– Idziesz gdzieś?

Usiadł na skraju łóżka i wciągnął buty.

– Mam spotkanie z panem Pearlem.

– O tej porze? Uśmiechnął się. – Pan Pearl przyjmuje o każdej porze.

Miała wrażenie, że czegoś nie łapie, ale nie wiedziała, co to może być. Odsunęła resztki jedzenia i wstała.

– Mogę iść z tobą? Poczekam w samochodzie.

– Raczej nie, Francie. Takie spotkania czasami ciągną się do białego rana.

– Nic nie szkodzi, naprawdę. – Była na siebie zła, że nalega, ale obawiała się, że nie wytrzyma dłużej sama w pokoju.

– Przykro mi, laleczko. – Wsunął portfel do kieszeni.

– Nie nazywaj mnie tak. Nie znoszę tego! – Podniósł znacząco brew, szybko zmieniła więc temat. – Powiedz, jak ci dzisiaj poszło w golfa?

– Dzisiaj miałem tylko trening, zawody będą we czwartek. Złapałaś Nicky'ego?

Pokręciła przecząco głową. Nie miała ochoty ciągnąć tego tematu.

Ile zarobisz, jeśli wygrasz ten turniej?

Włożył na głowę czapeczkę bejsbolową.

– Tylko dziesięć tysięcy, to nieważny turniej, gram tu, bo obiecałem to staremu kumplowi.

Suma, którą zaledwie rok temu zbyłaby wzruszeniem ramion, wydawała się zawrotna.

– Ależ to cudownie, Dallie! Dziesięć tysięcy! Musisz wygrać! Spojrzał na nią ze zdumieniem.

– A dlaczego?

– Jak to? Żebyś zdobył te pieniądze. Wzruszył ramionami.

– Póki buick jeździ bez zarzutu, nie zależy mi na pieniądzach, Francie.

– Bzdura. Wszystkim zależy na pieniądzach.

– Mnie nie. – Wyszedł, ale zaraz się cofnął.

– Francie, co na progu robi papier po hamburgerze? Chyba nie dokarmiasz tego kota?

– Żartujesz. Nienawidzę kotów.

– No, wreszcie mówisz z sensem. – Skinął jej głową i wyszedł. Ze złości kopnęła krzesło i na nowo zabrała się do liczenia kwiatków na tapecie.


– Pearl to piwo! – wrzasnęła pięć nocy później, kiedy wrócił z półfinału turnieju. Zamachała mu przed nosem otwartym czasopismem. – Cały czas zostawiasz mnie tu samą jak palec, a sam chodzisz na piwo!

Skeet odstawił kije golfowe.

– Musisz wziąć jaśnie panienkę do galopu, Dallie. Swoją drogą, czemu zostawisz gazety na wierzchu?

Dallie wzruszył ramionami i masował obolałe ramię.

– Skąd mogłem wiedzieć, że umie czytać?

Skeet zachichotał i wyszedł. Słowa Dalliego dotknęły ją boleśnie. Powróciły nieprzyjemne wspomnienia jej złośliwych uwag, które, gdy je wypowiadała, wydawały się dowcipne, ale teraz okazały się po prostu okrutne.

– Myślisz, że jestem śmieszna, co? – zapytała cicho. – Bawi cię mówienie dowcipów, których nie rozumiem, i rzucanie aluzji, których nie łapię. Nie wysilasz się nawet, by ze mnie kpić za moimi plecami, śmiejesz mi się prosto w twarz.

Rozpiął koszulę.

– Jezu, Francie, nie rób z tego afery.

Ściągał koszulę przez głowę.

– I tak nie spodobałoby ci się w barach, do których chodzimy ze Skeetem. Nie mają tam obrusów, a jedzenie jest smażone na głębokim tłuszczu.

Przypomniała sobie bar Pod Smutnym Indianinem i przyznała Dalliemu rację, a potem spojrzała na telewizor i rysunkowy serial sprzed lat.

– Nie szkodzi, naprawdę. Uwielbiam tłuste jedzenie. A obrusy i tak są niemodne. W zeszłym roku na przyjęciu dla Nuriejewa mama użyła podkładek!

– Ale nie takich z mapą Luizjany – zauważył.

– Porthault nie ma wzorów z mapami.

Westchnął, podrapał się w głowę. Dlaczego na nią nie patrzy?

– To żart, Dallie. Ja też potrafię żartować.

– Bez urazy, Francie, ale twoje żarty są mało śmieszne.

– Dla mnie, owszem. I dla moich przyjaciół.

– Tak? To kolejna sprawa. Nie spodobaliby ci się moi kumple. To golfiści i farmerzy. Większość z nich mówi z błędami.

– Szczerze? – Znowu zerknęła na ekran telewizora. – Spodoba mi się każdy, kto nie jest postacią z kreskówki.

Uśmiechnął się i poszedł do łazienki, skąd wypadł, wściekły, dziesięć mi nut później.

– Dlaczego moja szczoteczka do zębów jest mokra?! – ryknął.

No, teraz na nią patrzył- z wściekłością. Zagryzła dolną wargę, robiąi minę, jak miała nadzieję, rozkosznie skruszoną.

– Musiałam ją pożyczyć.

– Pożyczyć? To najobrzydliwsza rzecz, jaką słyszałem!

– No tak, widzisz, moją niestety zgubiłam i…

– Pożyczyć!- Cofnęła się, widząc, że Dallie wpada w prawdziwą furię. Skarbie, tu nie chodzi o szklankę cukru! Mówimy o cholernej szczoteczce do zębów! Nie ma nic bardziej osobistego!

– Myłam ją za każdym razem – zauważyła.

– Za każdym razem! A zatem to nie jednorazowy wybryk! No nie! – Cisnął w nią szczoteczką. – Weź ją sobie! Ignorowałem to, że używasz mojego mydła, że bierzesz mój krem do golenia i nie zakręcasz dezodorantu! Ale tego już za wiele!

– Nie pojmowała tego, ale sprawa ze szczoteczką naprawdę wyprowadziła go z równowagi. A jeśli ją wyrzuci? W panice podbiegła do niego.

– Dallie, przepraszam. Naprawdę. – Położyła mu ręce na piersi, odchyliła głowę do tyłu, zajrzała w oczy. – Nie gniewaj się. – Przysunęła się bliżej, przytuliła policzek do jego piersi. Żaden mężczyzna jej się nie oprze. Żaden, musi się tylko postarać. Czyż Chloe od dzieciństwa nie uczyła jej, jak uwodzić?

– Co ty wyprawiasz? – zapytał.

Nie odpowiedziała, tylko wtuliła się w niego jak senna kotka. Wdychała jego czysty, męski zapach. Nie wyrzuci jej; nie pozwoli mu na to. Bez niego jest niczym. Otoczyła jego szyję ramionami, wspięła się na palce, pocałowała go w brodę.

– Do czego zmierzasz? – zapytał spokojnie. – Do łóżka?

– Cóż, to nieuniknione, prawda? – Starała się mówić nonszalancko. – Do tej pory zachowywałeś się jak na dżentelmena przystało, ale w końcu dzielimy pokój.

– Uprzedzam się, Francie. To nie jest dobry pomysł.

– Nie? Dlaczego? – Spojrzała mu zalotnie w oczy pomalowane tuszem za grosze. Kokietka idealna.

– To jasne. – Objął ją w talii. – Nie lubimy się. Naprawdę chcesz iść do łóżka z facetem, który cię nie lubi? Który rano nie będzie cię szanował? Bo tak to się skończy, jeśli nie przestaniesz się o mnie ocierać.

– Nie wierzę ci. – Dawna pewność siebie wróciła nagle. – Nie wierzę, że mnie nie lubisz, po prostu nie chcesz się do tego przyznać.

– Tu nie chodzi o lubienie. – Powiedział ochryple. – Tylko o pożądanie. Pochylił głowę i iedziała, że chce ją pocałować. Z uwodzicielskim uśmiechem wysunęła się z jego ramion.

– Daj mi chwileczkę.

Uciekła do łazienki.

Starała się opanować zdenerwowanie. Teraz. Teraz ma szansę przywiązać go do siebie, upewnić się, że jej nie wyrzuci, nie zostawi samej na pastwę losu. A poza tym znowu poczuje się jak dawna Francesca.

Co za szkoda, że nie ma jedwabnej koszuli nocnej. Ani szampana i pięknej sypialni z widokiem na morze. Uważnie przyjrzała się swojemu odbiciu. Wygląda koszmarnie. Musi się uczesać, umalować… Wypłukała usta wodą. Nie pokaże się mu przecież w majtkach za grosze! Drżącymi rękami zdjęła dżinsy i bieliznę, przy okazji dostrzegła zapomniany włosek na udzie i zgoliła go szybko. Musi zgasić światło.

Owinęła się ręcznikiem.

A jeśli mu się nie spodoba? Jeśli będzie beznadziejna, jak z Evanem Va-rianem i rzeźbiarzem z Marrakeszu? A jeśli… Jej wzrok zatrzymał się na flakoniku perfum. A jeśli brzydko pachnie? Bez namysłu porwała buteleczkę, rozchyliła uda i prysnęła.

– Co ty wyprawiasz, do cholery?

Dallie stał w progu. Od kiedy? Co widział? Wyprostowała się, speszona, przyłapana na gorącym uczynku.

– Nic. Nic nie robię. Spojrzał na butelkę perfum.

– Czy w tobie nie ma nic prawdziwego?

– Jak to? Wszedł do łazienki.

– Wypróbowujesz nowe zastosowanie dla perfum, Francie? Tak? – Pochylił się nad nią. – Masz firmowe dżinsy, firmowe buty, firmową walizkę. Co jeszcze?

– Dallie?

– Jesteś klientką idealną. To, co masz, określa, kim jesteś.

– To nie jest śmieszne. – Odstawiła flakonik, czerwona ze wstydu. Pokręcił głową, znużony.

– Ubieraj się, Francie. Nic na to nie poradzę. Wychodzimy.

– A czemuż zawdzięczam to, że wielkodusznie zmieniłeś zdanie? – warknęła. Szczerze mówiąc, złotko, obawiam się, że zrobisz sobie krzywdę sama rzucił przez ramię.

Загрузка...