Francesca słyszała, jak Dallie woła japo imieniu. Biegła coraz szybciej, oślepiona łzami. Sandałki ślizgały się na żwirze, gdy biegła przez parking, do szosy. Jednak nie miała z nim szans, dogonił ją błyskawicznie.
– O co chodzi?! – ryknął, złapał ją za ramię, odwrócił do siebie. Co ci strzeliło do głowy, żeby skląć mnie przy wszystkich, którzy cię polubili, i wybiec?
Krzyczał na nią, jakby to była jej wina, jakby to ona kłamała i zdradzała, jakby to ona na miłość odpowiedziała zdradą. Spoliczkowała go.
Odpowiedział tym samym.
Była drobna i mała, a szarpnął nią tak mocno, że zachwiała się i wpadła na najbliższy samochód.
– Jezu, Francie, ledwie cię dotknąłem. – Wyciągnął do niej rękę.
– Ty draniu! – Uderzyła go jeszcze raz, tym razem trafiła w szczękę. Złapał ją za ręce.
Uspokój się, słyszysz? Bo jeszcze zrobisz sobie krzywdę.
Kopnęła go z całej siły. Nawet skórzane kowbojki nie uchroniły go przed bólem.
– Cholera! -jęknął.
Wzięła zamach, żeby znowu go kopnąć, ale zablokował ruch jej nogi swoją i upadła, prosto w żwir podjazdu.
– Skurczybyk! – Na jej policzkach łzy mieszały się z kurzem. – Zdrajca! Zapłacisz mi za to! – Nie zwracała uwagi na obolałe kolana i zadrapania. Wstała i znowu rzuciła się na niego. Nic nie szkodzi, że ją skrzywdzi, niech ją nawet zabije. I dobrze. Tak będzie najlepiej.
I tak umrze z rozpaczy.
– Przestań, Francie! – krzyknął, gdy wstała. – Nie zbliżaj się, bo zrobię ci krzywdę.
Ty draniu! – szlochała. – Ty żonaty draniu! Zapłacisz mi za to! – I znowu rzuciła się na niego: wypielęgnowana, rasowa, rozpieszczona angielska kotka zaatakowała amerykańską pumę.
Holly Grace stała w tłumie innych gapiów, którzy wyszli przed Roustabout.
– Nie mieści mi siew głowie, że Dalliejej o mnie nie powiedział – mruknęła do Skeeta. – Zazwyczaj mówi o mnie, mniej więcej trzydzieści sekund po poznaniu, każdej nowej dziewczynie.
– Nie wygłupiaj się – żachnął się Skeet. – Rozmawialiśmy przy niej o tobie setki razy i dlatego tak się wkurzył. Wszyscy wiedzą, że wzięliście ślub lata temu. To kolejny dowód na to, jaka z niej idiotka. – Zmarszczył brwi, zmartwiony. – Widzę, że nie chce zrobić jej krzywdy, ale jeśli walnie go w czule miejsce, ani się obejrzy, a trafi do szpitala a Dallie do więzienia pod zarzutem pobicia. A nie mówiłem, Holly Grace? Ta kobieta to nic, tylko kłopoty.
Holly Grace upiła łyk piwa z butelki Dalliego i mruknęła:
– Jeśli przewodniczący PGA się o tym dowie, Dallie wyleci z ligi zawodowej.
Holly Grace patrzyła, jak reflektory odbijają się we łzach na policzkach Franceski. Może ta mała jest więcej warta, niż Skeet uważa. Ale rozumu nie ma za grosz. Tylko wariat rzuca się na Dallasa Beaudine bez nabitej broni i pejcza. Skrzywiła się, gdy Francesca kopnęła go w kolano.
W odpowiedzi obezwładnił ją, wykręcił jej ręce do tyłu.
Holly Grace spojrzała na Skeeta.
– Zaraz znowu go kopnie. Musimy interweniować, zanim będzie za późno. – Odstawiła butelkę. – Skeet, ty zajmij się małą ja biorę na siebie Dalliego.
Skeet się nie sprzeciwił. Nie przepadał za Francesca, ale wiedział, że tylko Holly Grace jest w stanie uspokoić rozwścieczonego Dalliego. Podeszli do walczących.
– Daj mi ją, Dallie – mruknął Skeet.
Francesca pisnęła z bólu. Bolały ją wykręcone ramiona i twarz wbita w pierś Dalliego. Nie zabił jej. Jednak jej nie zabił.
– Puść mnie! – wrzasnęła w jego koszulkę. Nikt nie miał wątpliwości, ze krzyczy do Skeeta.
Dallie się nie ruszał. Łypnął na Skeeta nad głową Franceski.
– Pilnuj swoich spraw.
Holly Grace wkroczyła do akcji.
– Ej, skarbie – zaczęła lekko. – Jest mnóstwo rzeczy, o których muszę ci opowiedzieć. – Pogłaskała go po ramieniu w ten charakterystyczny sposób: wiedziała, że do niej należy i może go dotykać, jak jej się podoba. – Widzia łam cię w telewizji na turnieju Kaisera. Długie piłki były OK, ale jak mogłeś tak schrzanić to finałowe podanie?
W końcu Dallie puścił Francescę i Skeet zdołał odciągnąć ją od niego… zanim jednak to zrobił, zdążyła z całej siły wbić zęby w pierś Dalliego. Wrzasnął, a Skeet objął ją mocno.
– Wariatka! – sapnął Dallie i rzucił się na nią, ale Holly Grace zasłoniła Francescę własnym ciałem- nie pozwoli, żeby Dalliego usunięto z ligi zawodowej. Opanował się, położył jej rękę na ramieniu. Na jego skroni pulsowała mała żyłka.
– Zabierz mi ją sprzed oczu, Skeet, i to już! Kup jej bilet do domu i niech się tu więcej nie pokazuje!
Skeet ciągnął ją za sobą. ale w ostatniej chwili Francesca usłyszała, jak Dallie mówi cicho i miękko:
– Przepraszam…
Przepraszam… Jednym słowem chce naprawić wszystko, co zniszczył w jej życiu? A potem usłyszała, co powiedział dalej:
– Przepraszam, Holly Grace.
Francesca nie protestowała, kiedy Skeet zaprowadził ją do samochodu i wyjechał na autostradę. Jechali w milczeniu przez kilka minut, w końcu Skeet przerwał ciszę:
– Słuchaj, Francie, zatrzymam się na stacji benzynowej i zadzwonię do znajomej, żeby cię przenocowała. Jest bardzo miła. Jutro rano przyjadę z two imi rzeczami i odwiozę cię na lotnisko w San Antonio. Ani się obejrzysz, a będziesz z powrotem w Londynie.
Nie reagowała. Spojrzał na nią, zatroskany. Po raz pierwszy odkąd się znali, zrobiło mu się jej żal. Kiedy nie gadała, była ładniutka. Widział, że bardzo cierpi.
– Słuchaj, Francie, niepotrzebnie się tak zdenerwowałaś z powodu Holly Grace. Gdybyś nie wpadła w taki szał, Dallie zatrzymałby cię pewnie jesz cze trochę.
Francesca się skrzywiła. Zatrzymałby ją- tak jak trzyma swoje psy. Przełknęła łzy. Wolała nie myśleć, jak bardzo się poniżyła.
Skeet nacisnął pedał gazu i po chwili znaleźli się przy stacji benzynowej.
– Poczekaj tu, zaraz wracam.
Kiedy Skeet zniknął w budynku, Francesca wysiadła z samochodu i pobiegła wzdłuż autostrady. Mrużyła oczy, oślepiona reflektorami nadjeżdżających samochodów, gnała, jakby chciała uciec od samej siebie. Nie zwolniła nawet, kiedy dopadł ją skurcz.
Godzinami włóczyła się po Wynette, nie wiedziała, dokąd idzie i wcale jej to nie obchodziło. Mijała wystawy sklepowe i uśpione domy i zastanawiała się, czy umarła już ostatnia cząstka dawnej Franceski… ta najlepsza -jej wieczny optymizm. Nawet w najgorszych chwilach po śmierci Chloe wierzyła, że kłopoty to tylko stan przejściowy. A teraz zrozumiała, że to nieprawda.
Poślizgnęła się na smętnych resztkach dyni i upadła na chodnik. Przez chwilę leżała bez ruchu. Nie zwracała uwagi na zakrwawione kolano i bolące biodro. Mężczyźni jej nie rzucają – to ona odchodzi. Zaczęła płakać. Czym sobie na to zasłużyła? Naprawdę jest taka okropna? Czyżby przyszedł czas pokuty za krzywdy, które wyrządziła innym? W oddali zaszczekał pies. W oknie na piętrze zapaliło się światło.
Nie wiedziała wiedziała, co robić, leżała więc na chodniku i płakała. Jej plany, marzenia… wszystko legło w gruzach. Dallie jej nie kocha. Nie ożeni się z nią. Nie będą żyli długo i szczęśliwie.
Nie przypominała sobie, kiedy znowu ruszyła dalej, ale po pewnym czasie potknęła się o krawężnik, podniosła głowę i zorientowała się, że stoi przed pastelowym domkiem Dalliego.
Holly Grace skręciła na podjazd i zgasiła silnik. Dochodziła trzecia nad ranem. Dallie kulił się na siedzeniu pasażera, ale nie wierzyła, żeby zasnął. Wysiadła, obeszła buicka dokoła i otworzyła drzwiczki od strony pasażera, gotowa go podtrzymać, gdyby miał wypaść. Ani drgnął.
– Chodź, skarbie. – Szarpnęła go za ramię. – Ułożymy cię do łóżka. Dallie mruknął coś niezrozumiale i wystawił jedną nogę.
– Tak jest – zachęcała go. – No, chodź.
Pomogła mu wstać i zarzuciła sobie jego ramię na szyję, jak wiele razy przedtem.
Jakaś jej cząstka miała ochotę pozwolić mu osunąć się na ziemię, ale tak naprawdę nie dopuściłaby do tego za żadne skarby świata – nawet za nowiutkiego porsche, świetną posadę i najprzystojniejszego kochanka. Kochała Dalliego Beaudine prawie najbardziej na świecie – prawie, bo bardziej kochała samą siebie. Dallie ją tego nauczył. To była ważna lekcja, choć sam nigdy jej nie opanował.
Wyprostował się gwałtownie i sam ruszył do domu. Chwiał się lekko, ale biorąc pod uwagę, ile wypił, trzymał się doskonale. Holly Grace obserwowała go uważnie. Minęło już sześć lat, a on nadal nie pozwolił Danny'emu odejść.
Pobiegła za nim i zobaczyła, jak ciężko siada na schodach prowadzących na werandę.
– Wracaj do mamy – powiedział cicho.
– Zostaję. – Ściągnęła kapelusz z głowy i rzuciła go na fotel na werandzie.
– Wracaj. Jutro po ciebie wpadnę.
Mówił wyraźniej niż zwykle -najlepszy dowód, że jest bardzo pijany. Usiadła koło niego i, wpatrzona w mrok, poruszyła najbardziej bolesny temat:
– Wiesz, o czym dzisiaj myślałam? – zagaiła. – O tym, jak sadzałeś sobie Danny'ego na ramionach, a on ciągnął cię za włosy i piszczał z radości. Czasami przeciekała mu pieluszka i kiedy zdejmowałeś go sobie z karku, zostawała ci mokra plama na koszulce. Zawsze mnie to wtedy bawiło – mój śliczny młodziutki mąż chodzi z mokrą plamą na koszulce. – Dallie nie reagował. Holly Grace przerwała na chwilę, a potem mówiła dalej: – Pamiętasz, jak strasznie się pokłóciliśmy, kiedy zabrałeś go do fryzjera i kazałeś ściąć te śliczne loczki? Rzuciłam w ciebie podręcznikiem antropologii, a później kochaliśmy się na podłodze w kuchni… tylko że żadne z nas nie zamiatało jej od tygodnia i płatki kukurydziane Danny'ego przykleiły mi się do pleców, że już nie wspomnę o innych miejscach.
Oparł łokcie na kolanach i ukrył twarz w dłoniach. Położyła mu rękę na ramieniu.
– Przypomnij sobie dobre chwile, Dallie – poprosiła miękko. – To już sześć lat. Przestań wspominać najgorsze, myśl o dobrych chwilach.
– Holly Grace, byliśmy beznadziejnymi rodzicami.
Zacisnęła dłoń na jego ramieniu.
– Nieprawda. Kochaliśmy Danny'ego. Nie wierzę, że ktokolwiek bardziej kochał swoje dziecko niż my. Pamiętasz, jak sypiał z nami, choć wszyscy ostrzegali, że wyrośnie na pedała?
Dallie podniósł głowę.
– Wiesz, co pamiętam? – odparł z goryczą. – To, jak wieczorami chodziliśmy na imprezy i zostawialiśmy go pod opieką dwunastolatek! A jeśli żadnej nie znaleźliśmy, zabieraliśmy go z nami do barów i knajp, karmiliśmy chipsami i poiliśmy seven-up, jeśli zaczynał płakać! Jezu…
Holly Grace wzruszyła ramionami i cofnęła rękę.
– Mieliśmy po osiemnaście lat, kiedy się urodził. Sami byliśmy dziećmi. Robiliśmy, co w naszej mocy.
– Za mało!
Nie zwróciła uwagi na jego wybuch. Lepiej niż on uporała się ze śmiercią Danny'ego, choć do dzisiaj odwracała wzrok, jeśli dostrzegła rodziców z małym blondynkiem. Dallie bardzo przeżywał Halloween, bo to rocznica śmierci ich synka. Dla niej gorszy był dzień jego urodzin.
Nie zapomniała jeszcze, jak jechała na pole golfowe pożyczonym samochodem. Choć trwała sesja, Dallie, zamiast się uczyć, zakładał się z farmerami i grał, żeby zdobyć pieniądze na kołyskę. Kiedy odeszły jej wody, wpadła w panikę. Nie chciała sama znaleźć się w szpitalu i pojechała do niego.
W ciągu niecałych dziesięciu minut ściągnęli go z pola.
Podbiegł do niej i powiedział:
– Rany. Holly Grace nie mogłaś jeszcze trochę poczekać? Byłem o krok od ósmego dołka… – A potem roześmiał się, porwał ją na ręce i trzymał, póki nie krzyknęła, targana skurczami.
Na samo wspomnienie poczuła gulę w gardle.
– Danny był taki śliczny – szepnęła. – Pamiętasz, jak się baliśmy, kiedy przywieźliśmy go do domu ze szpitala?
Odparł cicho, zduszonym głosem:
– W dzisiejszych czasach trzeba mieć pozwolenie na posiadanie psa, ale dziecko możesz mieć bez żadnych dokumentów.
Zerwała się na równe nogi.
– Do cholery, Dallie! Chciałam z tobą opłakiwać naszego synka, a nie wysłuchiwać, jak wszystko niszczysz i kalasz!
Pochylił się jeszcze bardziej, opuścił ramiona.
– Niepotrzebnie przyjechałaś. Wiesz, co się ze mną dzieje w okolicach Halloween.
Położyła mu rękę na głowie.
– Pozwól Danny'emu odejść.
– A ty? Pozwoliłabyś mu odejść, gdybyś to ty go zabiła?
– Ja też wiedziałam o tej pokrywie.
– I kazałaś mi ją naprawić. – Wstał powoli, podszedł od skraju werandy. – Dwukrotnie mi mówiłaś, że zawias jest uszkodzony i że chłopcy z sąsiedztwa odkrywają studnię i wrzucają kamienie. To nie ty zostałaś wtedy z Dannym. Nie ty miałaś go pilnować.
– Dallie, uczyłeś się, nie zasnąłeś pijany przed telewizorem, kiedy on wyszedł na dwór.
Zamknęła oczy. Nie chciała o tym myśleć. Nie chciała sobie wyobrażać ślicznego dwulatka, jak chwiejnie maszeruje przez podwórko i z dziecięcą ciekawością zagląda do odkrytej studni. Traci równowagą. Wpada do środka. Nie chciała sobie wyobrażać, jak walczy o życie w mętnej wodzie, jak płacze. O czym myślał w tych ostatnich chwilach, gdy wysoko nad głową widział krąg światła? O niej, jego mamie, której przy nim nie było, która nie wzięła go na ręce? Czy o ojcu, który się z nim bawił i siłował, aż malec piszczał z radości? O czym myślał, zanim malutkie płuca wypełniła woda?
Mrugała szybko, chcąc powstrzymać łzy. Podeszła do Dalliego i objęła go w pasie od tyłu. Oparła głowę na jego barku.
– Bóg daje nam życie w prezencie – stwierdziła. – Nie możemy stawiać wymagań.
Dalie zadrżał. Przywarła do niego z całej siły.
Francesca obserwowała ich spod drzewa orzechowego, rosnącego przy werandzie.
W nocnej ciszy słyszała każde słowo. Było jej niedobrze… jeszcze gorzej niż po ucieczce z knajpy. Jej cierpienie wydawało się niczym w porównaniu z tym, co oni przeżywali. Jednak wcale nie znała Dalliego. Widziała tylko roześmianego lekkoducha, który niczym się nie przejmował. A tymczasem ukrył przed nią fakt, że ma żonę… i że jego synek nie żyje. Patrzyła na wtulone w siebie postacie na ganku, widziała ich rozpacz i bliskość, która zdawała się równie potężna i niewzruszona jak dom – bliskość, u której podstaw leżało wspólne życie, szczęście i tragedia. Zrozumiała, że ją z Dalliem łączył tylko seks i że miłość ma wymiary, których istnienia nawet nie podejrzewała.
Patrzyła, jak Dallie i Holly Grace wchodzą do domu i przez moment najlepsza jej cząstka życzyła im, by znaleźli pocieszenie w swoich ramionach.
Naomi nigdy dotąd nie była w Teksasie i gdyby miała jakikolwiek wybór, sytuacja nie uległaby zmianie. Półciężarówka wyprzedziła ją, jadąc z oszołamiającą szybkością stu trzydziestu kilometrów na godzinę. Doprawdy, niektórzy ludzie powinni zostać w miejskich korkach. Na przykład ona. Jest typowym mieszczuchem i denerwuje ją wstążka drogi niknąca za horyzontem. A może to nie przestrzeń działa jej na nerwy, tylko Gery, siedzący obok niej.
Uparł się, że pojedzie z nią. To dla niego najlepszy kamuflaż, tłumaczył. Gliny wypatrują mężczyzny podróżującego samotnie, nikt nie zwróci uwagi na parę. Az Teksasu już tylko rzut beretem do Meksyku, gdzie przeczeka najgorętszy okres.
Już niemal zapomniała, jak w latach sześćdziesiątych wszyscy wszędzie wietrzyli obecność policji, obawiali się podsłuchów i kamer. Gerry miał na tym tle obsesją, zachowywał się, jakby J. Edgar Hoover, szef FBI, podsłuchiwał go osobiście. Naomi uważała, że nieco przesadza – nikt przecież nie zwracał na niego uwagi. Nagle zrobiło jej się smutno z tego powodu. Dawniej policja bardzo uważnie śledziła poczynania jej brata.
Szyld oznajmiał, że wjechali do miasta Wynette. Przeszył ją dreszcz podniecenia. Wreszcie znalazła swoją Iskrę. Miała nadzieję, że słusznie postąpiła, nie uprzedzając o swoim przyjeździe, ale czuła instynktownie, że musi opowiedzieć jej o wszystkim osobiście. Musi stanąć z nią twarzą w twarz.
Gerry zerknął na zegarek.
– Nie ma jeszcze dziewiątej. Pewnie nadal śpi. Musieliśmy tak wcześnie wyjechać?
Nie odpowiedziała i tak nie zwróciłby uwagi na jej słowa. Gerry myślał tylko o jednym: jak w pojedynkę zbawić świat. I uniknąć glin, oczywiście. Teraz kulił się za mapą, na wypadek, gdyby pryszczaty nastolatek na stacji benzynowej okazał się agentem FBI.
– Gerry, skończyłeś trzydzieści dwa lata – mruknęła, wracając na autostradę. – Nie masz już tego dosyć?
– Nie sprzedam się, Naomi.
– Wiesz co, moim zdaniem ta ucieczka do Meksyku to akt poddania się, rezygnacji. Ale gdybyś studiował prawo… byłbyś idealnym prawnikiem, uczciwym, o niewzruszonych zasadach…
– Nie zaczynaj znowu!
Czyjej się zdawało, czy nie był już taki pewny siebie?
– Pomyśl o tym, dobrze? – poprosiła. – W Meksyku.
– Tak, tak. Pamiętaj, obiecałaś, że podwieziesz mnie bliżej Del Rio.
– Jezu, czy ty zawsze myślisz tylko o sobie? Spojrzał na nią z niesmakiem.
– Świat jest na krawędzi katastrofy nuklearnej, a ty sprzedajesz perfumy! Nie chciała kolejnej kłótni, w milczeniu przemierzali więc ulice Wynette.
Gerry rozejrzał się nerwowo, a gdy nie dostrzegł nikogo podejrzanego, z zainteresowaniem przyglądał się wiktoriańskiemu domkowi.
– Fajnie tu. – Wskazał króliki na framugach. – Wyczuwam pozytywne wibracje.
Naomi wzięła torbę i aktówkę. Już miała wysiąść, gdy Gerry złapał ją za ramię.
– To dla ciebie bardzo ważne, prawda, siostrzyczko?
– Gerry, nie rozumiesz tego, ale uwielbiam moją pracę. Skinął głową i się uśmiechnął.
– Powodzenia, malutka.
Francescę obudził odgłos zamykanych drzwiczek samochodu. W pierwszej chwili nie zdawała sobie sprawy, gdzie jest, ale zaraz wszystko sobie przypomniała. W nocy jak zwierzę, które chce zdechnąć w samotności, wpełzła do buika, skuliła się na tylnym siedzeniu i tam zasnęła. Wspomnienia wydarzeń ostatniej nocy były niezwykle przykre. Przeciągnęła się, krzywiąc się przy tym z bólu. Kot, który spał na podłodze, podniósł oszpecony łepek i zamiauczał.
I wtedy zobaczyła cadillaca.
Wstrzymała oddech. Odkąd sięgała pamięcią, wielkie drogie samochody były zwiastunami samych przyjemności. Kojarzyły się z bogatymi mężczyznami, egzotycznymi miejscami, eleganckimi przyjęciami. Poczuła irracjonalny przypływ nadziei. Może ktoś ze starych przyjaciół odkrył jej miejsce pobytu i przyjechał, żeby ją zabrać; znów będzie żyła jak dawniej. Odgarnęła włosy z twarzy brudną ręką, wysiadła z trudem i poszła do domu. Nie miała siły, by spojrzeć w twarz Dalliemu, a tym bardziej Holly Grace. Skradała się cicho po schodach prowadzących na werandę. Powtarzała sobie, że nie może liczyć na zbyt wiele; może cadillakiem przyjechał dziennikarz na wywiad z Dalliem albo sprzedawca ubezpieczeń – ale i tak wstrzymała oddech z napięcia. Usłyszała nieznany kobiecy głos i przystanęła, niezauważona.
– … wszędzie jej szukam – mówiła kobieta. -I wreszcie się dowiedziałam, że przebywa tutaj.
– Coś takiego, tyle zachodu przez jedną reklamę – mruknęła panna Sybil.
– Nie, to nie tak. To coś o wiele więcej. Jesteśmy jedną z najważniejszych agencji reklamowych na Manhattanie. Planujemy kampanię reklamową nowych perfum i potrzebna nam jest jej twarz, piękna kobieta, która stanie się naszą Dziewczyną z Iskrą. Wystąpi w telewizji, pojawi się na billboardach w całym kraju. Będzie jedną z najbardziej rozpoznawalnych twarzy w Stanach. Wszyscy będą ją znali.
Francesca miała wrażenie, że odzyskała dawne życie. Dziewczyna z Iskrą! Szukali jej! Radość pulsowała jej w żyłach jak adrenalina, gdy zrozumiała, co mówi ta kobieta. Będzie mogła odejść od Daliiego z dumnie podniesioną głową! Dobra wróżka z Manhattanu odda jej wiarę w siebie!
– Niestety nie mam pojęcia, gdzie ona jest – odparła panna Sybil. – Przykro mi, że trudziła się pani na darmo. Proszę mi zostawić wizytówkę, przekażę ją Dallasowi. Dopilnuje, żeby ją dostała.
– Nie! – Francesca szarpnęła za klamkę, przerażona, że kobieta zniknie, zanim zdąży z nią porozmawiać. – Nie! Tu jestem! Ja…
– Co się dzieje? – usłyszała gardłowy głos. – Jak leci, panno Sybil? Nie przywitałam się wczoraj, przepraszam. Nie zaparzyła pani przypadkiem kawy?
Francesca zastygła w bezruchu. Holly Grace, w koszulce Dalliego, schodziła ze schodów. Ziewnęła. Francesca czuła, jak ciepłe uczucia wobec niej rozpływają się bez śladu. Nawet teraz, nieumalowana i rozczochrana, była piękna.
Francesca odchrząknęła i weszła do pokoju, zwracając na siebie uwagę wszystkich.
Kobieta z Nowego Jorku, w eleganckim szarym kostiumie, sapnęła głośno.
– Boże! Jest pani jeszcze piękniejsza niż na zdjęciach! – Uśmiechnęła się szeroko i zrobiła kilka kroków. – Pani pozwoli, że pierwsza pogratuluję, że została pani Dziewczyną z Iskrą.
I wyciągnęła rękę do Holly Grace Beaudine.