Rozdział 19

Dobry humor Franceski prysł bez śladu. Holly Grace oparła dłonie na białych obcisłych spodniach. Miała paznokcie pomalowane na fioletowo.

– Jezu, ten facet w ogóle nie zmądrzał, odkąd za niego wyszłam.

Francesca skrzywiła się boleśnie. Wszyscy przyglądali się im ciekawie.

Czuła, że się rumieni. Miała ochotę zakryć brzuch dłońmi.

– Dziewczyny, chcecie pogadać w moim gabinecie? – Clare stanęła w progu. Najwyraźniej rozkoszowała się dramatem rozgrywającym się na jej oczach.

Holly Grace szybko wyczuła, że ona tu rządzi, i odparła stanowczo:

– Nie, dziewczyny wyskoczą teraz na drinka. Jeśli oczywiście nie masz nic przeciwko temu.

– Proszę bardzo. – Clare wskazała drzwi. – Francesco, mam nadzieję, że jutro opowiesz o tym słuchaczom. Na pewno będą zachwyceni.

Francesca trzymała się kilka kroków za Holly Grace, gdy szły przez parking do eleganckiego srebrzystego mercedesa. Nie miała ochoty iść nigdzie w towarzystwie akurat tej kobiety, ale jeszcze mniej uśmiechała jej się myśl o tej rozmowie na oczach wścibskich współpracowników. Starała się rozluźnić spięte ramiona. Nie może pozwolić, by Holly Grace tak szybko zbiła jązpantałyku.

Wnętrze mercedesa, wyłożone jasnoszarą skórzaną tapicerką, pachniało świeżymi pieniędzmi. Holly Grace usiadła za kierownicą, poklepała ją czule i wyjęła okulary przeciwsłoneczne z torebki, którą bezbłędne oko Franceski od razu zidentyfikowało jako dzieło Hermesa. Francesca chłonęła wzrokiem najdrobniejsze szczegóły stroju Holly Grace, poczynając od turkusowej koszulki bez pleców, przez obcisłe, szyte na miarę białe spodnie, po skórzane sandałki od Ferragamo i chromowaną bransoletę od Perettiego. Reklamy Iskry były wszędzie, Francesca wiedziała więc, że Holly Grace świetnie sobie radzi.

Z całą nonszalancją, na jaką było ją stać, zakryła plamę z kawy na żółtej sukience ciążowej.

W milczeniu jechały do Sulphur City. Robiło jej się niedobrze ze strachu. Teraz, gdy Holly Grace wiedziała o dziecku Franceski, na pewno powie wszystko Dalliemu. A jeśli on zacznie stawiać jakieś żądania wobec dziecka? Co wtedy? Patrzyła niewidzącym wzrokiem w przestrzeń. Nie będzie teraz o tym myśleć.

Na przedmieściach Sulphur City Holly Grace zwolniła, gdy mijały dwa przydrożne bary, przyjrzała się im uważnie i jechała dalej. Przy trzecim, najbardziej obskurnym, uśmiechnęła się z satysfakcją.

– Tu chyba dobrze nas nakarmią. Zobacz, trzy ciężarówki i sześć harleyów. Co ty na to?

Na samą myśl o jedzeniu Francesce zbierało się na mdłości; chciała jak najszybciej mieć z głowy tę rozmowę:

– Wszystko mi jedno. Nie jestem głodna.

Holly Grace stukała palcami w kierownicę.

– Ciężarówki to dobry znak, ale z harleyowcami nigdy nie wiadomo. Niektórzy są tak naćpani, że wszystko im jedno, co jedzą. – Akurat wtedy czwarta ciężarówka skręciła na podjazd. To rozwiało wątpliwości Holly Grace.

Kilka minut później usiadły przy stoliku w rogu knajpy. Francesca niezdarnie, uderzając brzuchem o blat stołu, Holly Grace z wdziękiem modelki. Nad ich głowami straszyły bycze rogi i skóra grzechotnika, udrapowana między starymi tablicami rejestracyjnymi. Holly Grace przesunęła okulary przeciwsłoneczne na tył głowy i wskazała butelkę sosu tabasco na stole.

– Dobrze tu karmią.

Podeszła kelnerka. Holly Grace zamówiła półmisek dań meksykańskich, Francesca – mrożoną herbatę. Holly Grace nie skomentowała jej braku apetytu. Usiadła wygodnie, przeczesała palcami długie włosy i pod nosem wtórowała piosence, która leciała z szafy grającej. Francesce ta sytuacja wydawała się dziwnie znajoma, jakby nieraz przesiadywała z Holly Grace w knajpach. Zdawało jej się, że już gdzieś widziała tę nonszalancką postawę, grę światła w jasnych włosach… Nagle zrozumiała: Holly Grace przypomina jej Dalliego.

Cisza się przeciągała. Francesca nie mogła tego dłużej wytrzymać. Atak to jej jedyna linia obrony, stwierdziła.

– To nie jest dziecko Dalliego – oznajmiła. Holly Grace spojrzała na nią sceptycznie.

– Umiem liczyć.

– Naprawdę. – W jej wzroku pojawił się chłód. – Nie komplikuj mi życia. To nie twój interes.

Holly Grace bawiła się bransoletką od Perettiego.

– Jechałam do Hondo dziewięćdziesiątką i usłyszałam cię w radiu. Nie wierzyłam własnym uszom. Ba, mało brakowało, a wylądowałabym na poboczu! Masz świetny program. – Podniosła na nią jasne, niebieskie oczy. – Dallie bardzo się zdenerwował, kiedy tak zniknęłaś bez słowa.

Co prawda nie dziwię ci się, że się wkurzyłaś, kiedy się o mnie dowiedziałaś, ale i tak nie powinnaś była znikać, nie rozmawiając z nim. To wrażliwy facet.

Francesca rozważała wiele odpowiedzi, ale nie zdecydowała się na żadną z nich. Dziecko kopnęło ją w żebro.

– Wiesz, Francie, mieliśmy z Dalliem synka, ale umarł. – Żadnych emocji w jej głosie.

Po prostu stwierdzała fakt.

– Wiem. Bardzo mi przykro. – Jak pusto i płytko to brzmi!

Jeśli spodziewasz się dziecka Dalliego i nic mu nie chcesz powiedzieć, jesteś okrutna.

– To nie jego dziecko – powtórzyła. – Miałam romans w Anglii, tuż przed przyjazdem do Stanów. To dziecko tamtego faceta. Niestety, ożenił się z jasnowłosą matematyczką, zanim zdążyłam mu powiedzieć o ciąży. – Wymyśliła tę historyjkę w samochodzie. Na nic lepszego nie było jej stać, zresztą jest to jedyna wersja, w którą Dallie uwierzy, jeśli ją usłyszy. Udało jej się posłać Holly Grace dawne wyniosłe spojrzenie. – Dobry Boże, nie myślałaś chyba, że chciałabym urodzić dziecko Dalliego, nie oczekując od niego finansowego wsparcia? Nie jestem aż taka głupia.


Wyczuła, że uderzyła w odpowiednia nutę. Holly Grace nie była już taka pewna siebie. Kelnerka przyniosła mrożoną herbatę. Francesca upiła łyk i powoli bawiła się słomką. Opowiadać dalej o Nickym, żeby kłamstwo wydało się bardziej wiarygodne, czy milczeć? Musi ją przekonać do tej wersji.

– Dallie jest dziwny, jeśli chodzi o dzieci – zaczęła Holly Grace. – Nie uznaje aborcji bez względu na okoliczności, co moim zdaniem jest najlepszym przykładem męskiej hipokryzji. Ale gdyby wiedział, że spodziewasz się jego dziecka, rozwiódłby się ze mną i ożenił z tobą.

Francesca poruszyła się niespokojnie.

– Nie potrzebuję łaski. Nie musi się ze mną żenić. – Odzyskała panowanie nad sobą. – Zresztą nieważne, co sobie o mnie myślisz; nie podrzuciłabym jednemu mężczyźnie dziecka drugiego.

Holly Grace skręcała w palcach papierowe opakowanie słomki.

– Dlaczego nie usunęłaś? Ja bym tak zrobiła.

Francesca nie mogła się nadziwić, z jaką łatwością wróciła do roli zepsutej, bogatej dziewczynki. Wzruszyła ramionami.

– A zawsze zaglądasz do kalendarza? Kiedy się zorientowałam, co się dzieje, było już za późno.

Niewiele mówiły, póki przed Holly Grace nie pojawił się talerz wielkości zachodniego Teksasu.

– Na pewno nie masz ochoty? Właściwie powinnam schudnąć ze dwa kilogramy, zanim wrócę do Nowego Jorku.

Gdyby nie napięcie, Francesca parsknęłaby śmiechem, patrząc na stertę jedzenia na talerzu. Chciała zmienić temat i zapytała Holly Grace o karierę. Holly Grace z apetytem zabrała się do pierwszej enchilady.

– Słyszałaś kiedyś, jak sławne modelki narzekają, że ich praca wcale nie jest taka wspaniała, że to ciężka harówka? Moim zdaniem wszystkie kłamią jak psy, bo w życiu nie zarobiłam takich pieniędzy, wkładając w pracę tak niewiele wysiłku. A we wrześniu mam zdjęcia próbne do serialu. – Nałożyła sobie ostrej zielonej salsy na wszystko, z wyjątkiem sandałków od Ferragamo. Odrzuciła włosy do tyłu, podniosła taco, ale nie ugryzła go. Uważnie przyglądała się Francesce. – Szkoda, że jesteś taka niska. Znam z tuzin fotografów, którzy uznaliby, że umarli i trafili do gejowskiego nieba, gdyby mogli cię fotografować… I oczywiście gdybyś nie była w ciąży.

Francesca milczała. Holly Grace też nic nie mówiła. Odłożyła taco, za to zaatakowała widelcem stertę smażonej fasolki.

– Nie wtrącamy się z Dalliem w nasze życie erotyczne, ale tym razem chyba złamię tę zasadę. Nie jestem pewna, czy mówisz prawdę, choć nie pojmuję, czemu miałabyś kłamać.

Francesca poczuła przypływ nadziei, ale nie dała niczego po sobie poznać.

– Nie obchodzi mnie, czy mi wierzysz, czy nie. Holly Grace nadal grzebała widelcem w fasoli.

– Jest bardzo drażliwy, jeśli chodzi o dzieci. Jeśli mnie okłamałaś… Francesca poszła na całość z duszą na ramieniu.

– Słuchaj, wyszłabym na tym lepiej, gdybym ci wmówiła, że to jego dziecko.

Nie pogardziłabym teraz dodatkową gotówką.

Holly Grace najeżyła się jak lwica broniąca młodych.

– Tylko nie próbuj go w nic wkręcić, bo przysięgam na Boga, powtórzę w sądzie wszystko, co mi tu dzisiaj powiedziałaś. Nie łudź się, że będę obserwowała bezczynnie, jak Dallie wydaje pieniądze na cudzego dzieciaka. Jasne?

Francesca nie pokazała po sobie, że odczuwa ulgę. Uniosła tylko ze zdziwienia brwi i westchnęła, jakby ją śmiertelnie nudziła ta rozmowa.

– Boże, wy Amerykanie, lubujecie się w melodramatach.

Oczy Holly Grace stały się zimne i twarde jak szafiry.

– Nie oszukuj go, Francie. Może i nietypowe z nas małżeństwo, ale jedno skoczyłoby w ogień dla drugiego.

Francesca nie dała się zastraszyć.

– To ty dążyłaś do tej rozmowy. Rób, co chcesz. – Sama zadbam o siebie, pomyślała dumnie. I o moje dziecko.

Holly Grace nie spojrzała na nią z szacunkiem, ale nic nie powiedziała. Kiedy zbierały się do wyjścia, Francesca zapłaciła rachunek, choć nie było jej na to stać. Przez następne dni ze strachem wpatrywała się w drzwi stacji radiowej, a gdy Dallie się nie pojawił, zrozumiała, że Holly Grace trzymała język za zębami.

Sulphur City to małe, szare, bezbarwne miasteczko, którego jedynym powodem do dumy była huczna impreza z okazji czwartego lipca. Wówczas sprowadzano na rynek karuzele, wypożyczoną od Objazdowego Show Wielkiego Dana. Dokoła wyrastały stoiska i namioty, które sięgały nawet żwirowanego parkingu. Pod markizami w paski starsze panie chwaliły się swoimi wypiekami, obok Krajowe Towarzystwo Ochrony Płuc pokazywało makabryczne zdjęcia chorych organów. Hodowcy orzeszków kłócili się z kaznodziejami, a dzieci uwijały się między namiotami, zajadały lody i przyglądały się zwierzętom w klatkach.

Francesca z trudem przebijała się przez tłum. Szła do namiotu KDSC. Każdy krok sprawiał trudności, bolały ją plecy i nogi. Była dopiero dziesiąta rano, a słupek rtęci już osiągnął trzydzieści stopni i rósł nadal. Czuła, jak między piersiami spływa jej strużka potu. Obrzuciła tęsknym spojrzeniem stoisko z lodami, ale za dziesięć minut musi być na antenie, przeprowadzi wywiad ze świeżo wybraną Miss Sulphur City. Starszy farmer nadchodzący z przeciwka zwolnił i obrzucił ją wzrokiem pełnym podziwu. Nie zwracała na niego uwagi. Była w dziewiątym miesiącu ciąży, niemożliwe, żeby się komuś spodobała. To na pewno jakiś wariat, którego podniecają kobiety z brzuchem jak balon.

Dochodziła już do namiotu rozgłośni, gdy dotarły do niej dźwięki trąbki z placyku, na którym szykowała się szkolna orkiestra. Spojrzała w tamtą stronę. Młodziutki ciemnowłosy chłopiec podniósł trąbkę do ust. Zagrał Yankee doodle dandy i odchylił głowę do tyłu, tak że słońce odbijało się w trąbce.

Blask oślepiał, ale Francesca nie mogła oderwać oczu od tego widoku.

Chwila zdawała się trwać bez końca w bezlitosnym, rozżarzonym teksaskim słońcu.

W dusznym powietrzu mieszał się zapach prażonej kukurydzy, kurzu, końskiego nawozu i gofrów. Minęły ją dwie rozchichotane Meksy-kanki z dziećmi wspartymi na biodrach. Niedaleko hałasowała karuzela. Jedna z Meksykanek roześmiała się głośno i powiedziała coś po hiszpańsku, nieco dalej wystrzeliły sztuczne ognie i nagle Francesca zrozumiała, że i ona jest częścią tego wszystkiego.

Stała bez ruchu, chłonęła zapachy i widoki. Nie wiadomo kiedy, stała się częścią pospolitego tygla, wtopiła się w amerykańską masę, w krainę wyrzutków i rebeliantów. Wiatr bawił się jej włosami, aż powiewały jak kasztanowa flaga. W tym momencie poczuła, że jest w domu i że jest sobą. W Anglii nigdy nie doświadczyła nic podobnego. Nie wiedziała, jak do tego doszło, ale ten kraj ją wchłonął i zmienił, aż nagle stała się jedną z nich. Była upartą, odważną, twardą Amerykanką.

– Ej, Francie, złaź z tego słońca, bo dostaniesz udaru.

Odwróciła się energicznie. Holly Grace, w dżinsach od znanego projektanta, stała tuż obok i lizała winogronowe lody. Serce Franceski błyskawicznie podeszło do gardła. Nie widziała jej od tamtego lunchu dwa tygodnie temu, choć często o niej myślała.

– Sądziłam, że już wróciłaś do Nowego Jorku – zaczęła ostrożnie.

– Właściwie to jestem w drodze, ale pomyślałam, że wpadnę tu jeszcze i zobaczę, co u ciebie.

– Dallie jest z tobą? – Ukradkiem przeczesywała wzrokiem tłum za jej plecami.

Na szczęście Holly Grace przecząco pokręciła głową.

Nie, postanowiłam mu na razie niczego nie mówić. W przyszłym tygodniu ma turniej, niepotrzebne mu takie rewelacje. Wyglądasz, jakbyś miała zaraz urodzić.

– Bo tak się czuję. – Odruchowo pomasowała bolące plecy. Holly Grace patrzyła na nią ze współczuciem, Francesca dodała więc impulsywnie: – Lekarz mówi, że w przyszłym tygodniu.

– Boisz się?

Dotknęła dłonią brzucha i wyczuła malutką stopkę.

– Wiesz, w tym roku tyle przeszłam, że nie wierzę, by poród był gorszy. -Spojrzała w stronę namiotu KDSC i zobaczyła, że Clare macha do niej energicznie.

– Poza tym – dodała - chętnie sobie trochę poleżę.

Holly Grace zachichotała.

– Nie uważasz, że powinnaś już przestać pracować?

– Pewnie, ale szefowa da mi tylko miesiąc płatnego urlopu. Nie chcę wykorzystać ani dnia, póki dziecko się nie urodzi.

– Ta baba chyba pożera metal na śniadanie.

– Bez gotowania.

Holly Grace się roześmiała i Francesca poczuła dziwną więź z nią. Razem szły do namiotu, gawędząc o pogodzie. Podmuch ogrzanego wiatru przycisnął sukienkę do wydatnego brzucha. Gdzieś daleko zawyła syrena. Dziecko kopnęło ją trzy razy.

Nagła fala bólu sprawiła, że pod Francesca ugięły się kolana. Odruchowo złapała Holly Grace za rękę.

– Ojej…

Holly Grace cisnęła lody na ziemię i objęła ją mocno.

– Trzymaj się.

Francesca jęczała i starała się odzyskać oddech. Czuła, jak wody spływają jej po nogach. Spojrzała na Holly Grace i zrobiła krok w mokrych sandałkach. Zacisnęła ręce na brzuchu.

– Natalie… prawdziwa dama… tak… nie postępuje…

A na placyku z namiotem młodziutki trębacz znowu wzniósł trąbkę do rozżarzonego teksańskiego nieba i zagrał, wkładając w to całe serce. Yankee doodle dandy…

Загрузка...