Rozdział 21

Francesca uśmiechnęła się do kamery, gdy rozbrzmiały pierwsze takty muzyki zapowiadającej program Francesca dzisiaj.

– Witajcie. Mam nadzieję, że przygotowaliście sobie zapas przekąsek i skorzystaliście z toalety, bo w czasie programu nie oderwiecie się od telewizorów!

Spojrzała w kamerę numer dwa, gdzie zapłonęło czerwone światełko.

– Dzisiaj zapraszamy na drugą część programu o arystokracji brytyjskiej. Jak sami wiecie, odkąd tu przyjechaliśmy, szło nam raz lepiej, raz gorzej, ja sama przyznaję, że nasze ostatnie spotkanie okazało się okropnie nudne, ale dzisiaj będzie o wiele lepiej.

Kątem oka widziała, jak Nathan Hurd, producent, oparł dłonie na biodrach – wyraźny znak, że jest niezadowolony. Bardzo nie lubił, kiedy przyznawała na ekranie, że jedna z ich produkcji wyszła gorzej niż pozostałe, ale jej ostatni gość był przeraźliwie nudny i nawet najbardziej impertynenckie pytania nie pobudziły go do żywszej reakcji. Niestety, w przeciwieństwie do pozostałych, akurat ten odcinek nadawano na żywo i niczego nie dało się zrobić.

– Mam dziś w studiu czwórkę młodych ludzi, dzieci najwybitniejszych brytyjskich arystokratów. Czy zastanawialiście się kiedykolwiek, jak to jest, dorastać ze świadomością, że wasze życie jest już zaplanowane? Czy młodzi arystokraci się buntują? Zapytajmy ich o to.

Zazwyczaj program Francesco dzisiaj nagrywano w Nowym Jorku, ale czasem realizowali go gdzie indziej, tak jak teraz, gdy cała ekipa przyjechała do Anglii.

Francesca spojrzała na elegancką młodą kobietę.

– Lady Jane, czy wyobraża pani sobie, że łamie tradycję rodzinną i ucieka z szoferem?

Lady Jane zarumieniła się i roześmiała. Francesca wiedziała, że szykuje się ciekawe spotkanie.

Dwie godziny później, po udanym nagraniu, które sprawi, że Amerykanie po raz kolejny pokochają jej program, zmęczona, ale zadowolona, wracała do hotelu. Amerykanie zazwyczaj wybierają hotel Claridge – jest dla nich kwintesencją Londynu, ale Francesca zawsze wolała malutki hotel Connaught – tylko dziewięćdziesiąt pokoi, doskonała obsługa i minimalne szanse, że na korytarzu spotkasz gwiazdę rocka.


Weszła do holu, spowita w czarne rosyjskie norki do pół łydki. W jej uszach połyskiwały wielkie brylantowe kolczyki. Myliłby się ktoś jednak, oczekując, że pod eleganckim futrem kryje się równie konserwatywna kreacja. Jeszcze w studiu przebrała się z nudnego kostiumu, w którym nagrywała program, w jeden ze swoich ulubionych zestawów. Miała na sobie obcisłe czarne skórzane spodnie i obszerny malinowy sweter z wizerunkiem fioletowego misia. Teddy bardzo ją lubił w tym stroju, bo czarne skórzane spodnie, jak u motocyklisty, i pluszowe misie zawsze mu się podobały.

Na myśl o Teddym uśmiechnęła się ciepło. Bardzo za nim tęskniła. Rozstania z synem ciążyły jej coraz bardziej; do tego stopnia, że poważnie się zastanawiała, czy nie zażądać od stacji telewizyjnej poważnych zmian w jej kontrakcie. Co z tego, że ma dziecko, skoro nie ma dla niego czasu? Spo-chmurniała. Ostatnio była w kiepskim humorze i czuła, jak chmura depresji nadciąga nieubłaganie, niezawodny znak, że za dużo pracowała.

Zerknęła na zegarek, licząc w myślach. Wczoraj Holly Grace zabrała Teddy'ego do Naomi, dzisiaj wybierali się do muzeum morskiego. Może jeszcze ich złapie, zanim wyjdą. Zmarszczyła brwi, gdy przypomniała sobie, co mówiła Holly Grace – Dallas Beaudine wybiera się do Nowego Jorku. Nawet teraz, po tylu latach, na myśl o Teddym i Dalliem w jednym mieście ogarniał ją niepokój. Nie obawiała się, że Dallie pozna prawdę; przecież Teddy w niczym go nie przypomniał. Ale nie chciała, by miał cokolwiek wspólnego z jej synkiem.

Rzuciła futro na wieszak i zamówiła rozmowę z Nowym Jorkiem. Bardzo się ucieszyła, gdy Teddy podniósł słuchawkę.

– Tu rezydencja rodziny Day. Theodore przy telefonie. Dźwięk jego głosu sprawił, że łzy zapiekły ją pod powiekami.

– Cześć, skarbie.

– Mama! Wiesz co? Wczoraj poszliśmy do Naomi i przyszedł Gerry i znowu się pokłócili z Holly Grace. Dzisiaj idziemy do muzeum, a później do niej do domu i zamówimy chińszczyznę. A Jason, wiesz, mój przyjaciel…

Francesca z uśmiechem słuchała paplaniny Teddy'ego. W końcu przerwał, by nabrać tchu, i wtedy powiedziała:

– Tęsknię za tobą, synku. Pamiętaj, już niedługo wracam i wtedy polecimy razem do Meksyku, na całe dwa tygodnie! – Miał to być jej pierwszy urlop, odkąd podpisała umowę ze stacją, i oboje cieszyli się na ten wyjazd od dawna.

– A popływasz w oceanie?

– Zamoczę nogi – ustąpiła. Prychnął gniewnie, po męsku.

– Co najmniej do pasa.

– Do kolan. Ani kroku dalej.

– Wiesz, mamo, straszny z ciebie tchórz – stwierdził poważnie. – Większy niż ze mnie.

– Święta racja.

– Uczysz się do egzaminu? – zapytał.

– Pouczę się w samolocie – obiecała.

Od dawna odkładała na później ubieganie się o obywatelstwo amerykańskie. Zawsze miała coś pilniejszego do zrobienia, aż pewnego dnia dotarło do niej, że mieszka tu od dziesięciu lat, a jeszcze nigdy nie głosowała. Zawstydzona, w tym samym tygodniu zaczęła, z pomocą Teddy'ego, żmudny proces ubiegania się o obywatelstwo.

– Bardzo cię kocham – powiedziała.

– Ja ciebie też.

– Będziesz dzisiaj wyjątkowo miły dla Holly Grace? Pewnie tego nie rozumiesz, ale bardzo się denerwuje po spotkaniach z Gerrym.

– Nie wiem, czemu. Gerry jest super.

Francesca uznała, że nie ma sensu tłumaczyć zawiłości stosunków dam-sko-męskich dziesięciolatkowi, który, uważa, że wszystkie dziewczynki są do bani.

– Bądź dla niej miły, dobrze?

Odłożyła słuchawkę i zastanawiała się, w co się ubrać na randkę z księciem Stefanem Markiem Brancuzim. Weszła do łazienki. Na ogromnej wannie leżała kostka jej ukochanego mydła i amerykański szampon. W hotelu Connaught robili wszystko, by goście mieli ulubione kosmetyki i gazety pod ręką. Wiedzieli także, że Teddy zbiera kapsle od butelek, i zawsze, kiedy się wymełdowywała, dostawała pokaźną kolekcję europejskich kapsli od piwa. Nie miała serca im powiedzieć, że w przypadku Teddy'ego ilość Uczyła się bardziej niż jakość. Obecnie coca-cola biła pepsi o trzysta dziewięćdziesiąt cztery kapsle.

Weszła do wanny i zamknęła oczy. Umiera ze zmęczenia. Odda wszystko za urlop. Coraz częściej zastanawiała się, jak długo jeszcze ma zamiar to ciągnąć? Czy Naomi i Holly Grace będą nadal spędzać z jej dzieckiem więcej czasu niż ona?

Holly Grace. Wspomnienie przyjaciółki sprawiło, że wróciła myślami do Dallasa Beaudine'a.

Ich romans wydarzył się tak dawno, że wydawało się, iż to tylko przypadek, że akurat on jest ojcem Teddy'ego. Nie on go rodził, nie on obchodził się bez kosmetyków, byle mieć pieniądze na ortopedyczne buty, nie on nie spał po nocach, martwiąc się, jak wychować dziecko znacznie inteligentniejsze niż ona. To Francesca sprawiła, że Teddy jest taki, a nie inny. Holly Grace nalegała bezustannie, ale Francesca nie chciała Dalliego wpuścić na nawet na margines swojego życia.

– Daj spokój, Francie, to już dziesięć lat – jęknęła Holly Grace ostatnio. – Niedługo przyjedzie do Nowego Jorku na rozmowy z szefami stacji telewizyjnej, chcą, żeby został komentatorem zawodów. Pozwól mi zabrać Teddy'ego na spotkanie z nim. Obaj słyszą o sobie od lat, czas, żeby się poznali.

– Nie! – Użyła jedynego argumentu, który zdawał się trafiać do Holly Grace. – Tamten czas z Dalliem to najgorsze, najbardziej poniżające chwile w moim życiu. Nie chcą do tego wracać. Nie chcę się z nim kontaktować i nie chcę, żeby Teddy miał z nim cokolwiek wspólnego. Wiesz, co o tym myślę, Holly Grace, i obiecałaś, że dasz mi spokój. Holly Grace powoli traciła cierpliwość.

– Francie, mały wyrośnie na pedała, jeśli nie będzie częściej przebywał z mężczyznami.

– Jesteś dla niego idealnym ojcem – ucięła Francesca, zdenerwowana i zarazem wzruszona. Holly Grace niewzruszenie trwała przy jej boku od lat.

Holly Grace postanowiła potraktować jej słowa poważnie.

– No, atlety z niego nie zrobiłam. – Spochmurniała. – Szczerze mówiąc, Francie, on jest jeszcze gorszy w sporcie niż ty.

– No i co z tego. Pamiętasz, rzucałam mu piłki!

– No, niech mnie, to dopiero były przełomowe chwile historii w bejsbolu, ślepy łapie, kaleka rzuca. W życiu nie widziałam…

– Tobie poszło niewiele lepiej. Spadł z konia, kiedy go zabrałaś do stadniny, i złamał sobie palec, kiedy uczyłaś go grać w rugby.

– I dlatego chcę, żeby poznał Dalliego. Może on będzie wiedział, co z nim zrobić. – W zadumie żuła łodygę selera. – Sama nie wiem… to pewnie przez to, że Teddy ma cudzoziemską krew. Przecież gdyby Dallie był jego ojcem, nie miałybyśmy tego problemu. Każdy Beaudine ma sport we krwi.

Co ty wiesz! Francesca wróciła do rzeczywistości. Woda w wannie stygła nieprzyjemnie i dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że zostało jej niecałe dwadzieścia minut do przyjścia Stefana. Zaprosił ją na swój jacht, na kolację. Choć zmęczona, cieszyła się na ten wieczór. Po wielu miesiącach długich rozmów telefonicznych czuła, że nadszedł czas, by ich związek wszedł w inną, bardziej intymną fazę.

Musnęła gąbką piersi i poczuła przyjemny dreszcz – najlepszy znak, że czas zakończyć roczny celibat. Nie planowała tego, po prostu nie umiałaby zmieniać partnerów jak rękawiczki, jak robiła to kiedyś Holly Grace. Nieważne, czego domagało się ciało – Francescę brzydziła myśl o seksie bez emocji.

Dwa lata temu była o krok od poślubienia młodego charyzmatycznego kongresmana z Kalifornii. Był przystojny, dobry w łóżku i odnosił sukcesy. Jednak nie bawiły go jej dowcipy, a nastoletnie uciekinierki doprowadzały do szału, zerwała więc z nim. Książę Stefan Marco Brancuzi to pierwszy mężczyzna, z którym od roku miała ochotę iść do łóżka.

Wyszła z wanny, przed lustrem zrobiła sobie makijaż. Malowała się szybko i fachowo, bo w jej zawodzie trzeba dobrze wyglądać, ale nie przyglądała się swoim zielonym oczom, nie zachwycała się kasztanowymi włosami. Już dawno nauczyła się, że piękność bywa przekleństwem, nie błogosławieństwem, a siła woli bierze się z ciężkiej pracy, nie dają jej piękne rzęsy.

Ale ciuchy to już inna sprawa.

Po namyśle zdecydowała się na prostą czarną kreację od Gianniego Versace. Suknia odsłaniała plecy, podkreślała talię i opadała miękko do pół łydki. Zanim wyszła, spojrzała na futro. Po chwili wahania narzuciła je na ramiona. Nie chciała go przyjąć, ale Stefan nalegał. Drażniła ją myśl, ile małych istotek musiało zginąć, żeby ona miała modny płaszcz.

Nie. Odłożyła futro i sięgnęła po fioletowy szal, i po raz pierwszy tego wieczoru uważnie przyjrzała się swojemu odbiciu. Suknia od Versace, brylanty w uszach, włoskie szpilki – wszystko to kupiła sobie sama. Z uśmiechem szła do windy.

Boże, błogosław Amerykę.

Загрузка...