Rozdział 9

Nowy Orlean, miasto piwa Stella, Dzielnicy Francuskiej, konfederac-kiego jaśminu i słodkich oliwek, miasto gorącego jazzu, gorących nocy i gorących kobiet leżało u ujścia Missisipi jak brylant ze skazą.

W mieście znanym z indywidualności bar Pod Smutnym Indianinem był przerażająco przeciętny. Szary i obskurny, ozdobiony dwoma neonami, które z wysiłkiem, nieregularnie pobłyskiwały w oknie, bar ten mógłby równie dobrze znajdować się w jakimkolwiek amerykańskim mieście, w jego najgorszej dzielnicy; blisko portu, tartaku, rzeki, na obrzeżach getta. Pasował do dzielnic, w które lepiej nie zapuszczać się po zmroku, do brudnych, zaśmieconych ulic, stłuczonych latarni, do zakątków, gdzie przyzwoite kobiety nie mają wstępu.

Przyzwoite kobiety były Pod Smutnym Indianinem szczególnie źle widziane. Mężczyźni, którzy wpadali tu na drinka, zostawiali w domach swoje dziewczyny, bynajmniej nie aniołki, i nikt nie chciał, by na czerwonym winylowym barowym stołku usiadła inna, lepsza kobieta. Nie, przychodzili tu do dziewczyn takich jak Bonni i Cleo, które balansowały na granicy prostytucji, używały ostrej szminki i duszących perfum, mówiły to, co myślały i pomagały zapomnieć, że ten cholerny Jimmy Carter znowu wygra wybory i da najlepszą robotę czarnuchom.

Bonni od niechcenia mieszała parasolką w drinku i przyglądała się, jak jej przyjaciółka i rywalka Cleo przyciska cycki do Tony'ego Grassa, który wrzucał monetę do szafy grającej.

Dla Bonni bar Pod Smutnym Indianinem oznaczał szansę na lepsze życie i trochę radości; czasami zdarzał się hojny gość, który płacił za jej drinki i rano zostawiał pięćdziesiątkę przy łóżku. Taki siedział właśnie po drugiej stronie baru… i gapił się na Cleo.

Miały z Cleo umowę – ramię w ramię przeganiały wszelkie nowe, które chciałyby się zagnieździć na czerwonych winylowych stołkach Pod Smutnym Indianinem, i nie wchodziły sobie w drogę. Ale ten gość ją kusił. Miał spory brzuch i silne ramiona, jakby chciał wszystkim pokazać, że nie pracuje byle gdzie – może na platformie wiertniczej na morzu? A Cleo i tak ma więcej facetów, niż jej trzeba.

Cześć! – Przysiadła się do nieznajomego. – Nowy tu jesteś, nie?

Zlustrował ją wzrokiem: hełm z jasnych włosów, śliwkowe cienie do po wiek, duże, pełne piersi. Skinął głową i wiedziała, że już zapomniał o Cleo.

– Trochę mieszkałem w Biloksi – mruknął. - Co pijesz? Uśmiechnęła się zalotnie.

– Mai-tai. – Skinął na barmana. Bonni założyła nogę na nogę.

– Mój eks jest teraz w Biloksi. Pewnie go nie znasz? Skurczybyk ma na imię Ryland. Pokręcił głową i przesunął rękę tak, że muskała jej piersi. Bonni była bardzo zadowolona, starała się tylko nie widzieć oskarżycielskiego wzroku Cleo.

Godzinę później spotkały się w toalecie. Cleo klęła na czym świat stoi, rozczesując czarne włosy. Bonni przeprosiła: przecież nie mogła wiedzieć, że Cleo jest zainteresowana.

Cleo przyglądała się jej podejrzliwie.

– Wiesz, Tony już mi się znudził. Ciągle tylko narzeka na żonę. Wcale mnie już nie śmieszy.

– Ten przy barze, Pete, też nie jest zbyt zabawny – mruknęła Bonni. Spryskała się perfumami. – Ta knajpa schodzi na psy.

Cleo musnęła usta szminką.

– Święte słowa, skarbie.

– Może powinnyśmy wybrać się na północ. Do Chicago czy gdzieś tam.

– Ja myślałam raczej o St Louis. Może tam zostali jacyś wolni faceci.


Rozmawiały o tym wiele razy i rozmawiały dalej, gdy wyszły z łazienki. Rozważały zalety Houston płynącego ropą, klimatu Los Angeles i bogactw Nowego Jorku, choć obie wiedziały, że nigdzie się nie ruszą z Nowego Orleanu.

Przepychały się przez grupkę mężczyzn przy barze, czujne i skupione. Nie zwracały już na siebie uwagi, choć nadal rozmawiały. Nagle Bonni zdała sobie sprawę, że coś się zmieniło. Wszystko jakoś tak się wyciszyło, choć ludzie nadal żartowali i pili, a szafa grająca wyła na cały regulator. Dotarło do niej, że wiele głów odwraca się do drzwi.

Uszczypnęła Cleo w ramię i skinęła głową.

– Patrz – mruknęła.

Chloe posłusznie spojrzała w tamtą stronę i zatrzymała się w pół kroku.

– O Jezu.

Nienawidziły jej od pierwszej chwili. Miała wszystko to, czego im brakowało. Wyglądała, jakby wyszła z ekskluzywnego czasopisma, piękna niczym modelka, nawet w dżinsach, elegancka, zadbana i zarozumiała. Zrobiła taką minę, jakby coś jej śmierdziało… nie coś… one. Takie kobiety nigdy nie zapuszczają się w okolice baru Pod Smutnym Indianinem. Sprawiała, że czuły się brzydkie, tandetne i zużyte. I wtedy zobaczyły, że mężczyźni, z którymi rozstały się kilka minut wcześniej, idą w jej stronę.

Bonni i Cleo wymieniły spojrzenia i ruszyły za nimi, zdecydowane walczyć o swoje.

Francesca nie zwracała na nie uwagi, niespokojnym wzrokiem przeczesywała tłum gości w barze, przez opary dymu starała się wypatrzeć Skeeta Coopera. Zacisnęła spocone dłonie. Na skroni pulsowała jej mała żyłka. Nigdzie nie czuła się równie nie na miejscu jak w tej nowoorleańskiej spelunce.

Zbyt głośna muzyka i rubaszny śmiech uderzyły jąjak obuchem. Dostrzegła wrogie spojrzenia. Odruchowo mocniej zacisnęła dłoń na kuferku z kosmetykami, jedynym, co jej zostało. Starała sienie myśleć o okropnych miejscach, do których zawiózł ją taksówkarz, tandetnych i wulgarnych, w niczym nieprzypominających eleganckich komisów z Piccadilly, gdzie sprzedawcy nosili lekko zużyte kreacje od najlepszych projektantów i częstowali klientów herbatą. Wydawało jej się, że sprzedaż ubrań to świetny pomysł; nie przyszłojej do głowy, że jeśli rozstanie się z resztkami garderoby i elegancką walizką za trzysta pięćdziesiąt dolarów, to wystarczy jej na rachunek za taksówkę i marne życie, póki nie skontaktuje się z Nickym. Oryginalna walizka od Louisa Vuittona i ciuchy najlepszych projektantów za trzysta pięćdziesiąt dolarów! Przecież to nie starczy nawet na dwie noce w przyzwoitym hotelu.

– Ej, skarbie!

Francesca podskoczyła nerwowo, gdy podeszło do niej dwóch podejrzanych typów, jeden z wielkim brzuchem, drugi z tłustą nalaną twarzą.

– Chyba masz ochotę na drinka – zaczął brzuchacz. – Ja i mój kumpel Tony chętnie ci postawimy.

Dziękuję bardzo – odparła. Nerwowo rozglądała się za Skeetem. Dlaczego go tu nie ma? Zdenerwowała się znowu. Dlaczego ten okropny Dallie nie podał jej nazwy swojego motelu i zmusił, żeby przyszła w to okropne miejsce? I tak cud, że przypomniała sobie tę nazwę, ale zanim to nastąpiło, przez dwadzieścia minut ślęczała nad książką telefoniczną. Wiedziała, że musi go odnaleźć, uświadomiła sobie, gdy po raz kolejny na próżno usiłowała się skontaktować z Nickym, Davidem Gravesem i innymi dawnymi wielbicielami, którzy, jak się wydawało, wszyscy jednocześnie wyjechali z Londynu, pożenili się i nie odbierali jej telefonów.

Dwie wyraźnie wrogo nastawione kobiety podeszły z boku. Blondynka przytuliła się do brzuchacza.

– Ej, Pete, zatańczymy?

Pete nie odrywał oczu od Franceski.

– Później, Bonni.

– Ale ja chcę teraz. – Bonni zacisnęła usta w wąską linię. Pete ciągle gapił się na Francescę. – Powiedziałem: później. Zatańcz z Tonym.

– Tony tańczy ze mną – syknęła brunetka i wbiła krótkie fioletowe paznokcie we włochate ramię mężczyzny. - Chodź, skarbie.

– Odczep się, Cleo. – Tony strząsnął z ręki jej dłoń, oparł się o ścianę i pochylił nad Francescą.

– Nowa jesteś? Nie przypominam sobie, żebym cię tu widział.

Poruszyła się niespokojnie. Na próżno wypatrywała czerwonej bandany.

Dławił ją odór whisky zmieszany z zapachem taniej wody po goleniu. Kobieta imieniem Cleo się żachnęła.

– Ej, Tony, chyba się nie łudzisz, że ta wyniosła lala ci da, co?

– Chyba ci mówiłem, że masz spadać. – Uśmiechnął się sztucznie do Franceski. – Na pewno nie masz ochoty na drinka?

– Nie, dziękuję – odparła sztywno. – Czekam na kogoś.

– Chyba cię wystawił – mruknęła Bonni. – Spadaj stąd, mała.

Drzwi się otworzyły i do środka weszło trzech podejrzanie wyglądających mężczyzn, ale żaden nie był Skeetem. Francescą denerwowała się coraz bardziej. Nie może przecież stać na środku cały czas, ale obawiała się wejść dalej. Dlaczego Dallie jej nie powiedział, gdzie się zatrzyma? Nie może zostać w Nowym Orleanie całkiem sama, mając jedynie trzysta pięćdziesiąt dolarów, i czekać, aż Nicky skończy swój romansik. Musi odnaleźć Dalliego, i to zaraz, natychmiast!

– Przepraszam bardzo. – Przecisnęła się między Tonym a Pete'em.

Jedna z kobiet roześmiała się szyderczo, a Tony mruknął:

– To wszystko przez ciebie, Bonni – narzekał. – Wystraszyłyście jąz Cleo, chociaż… – Na szczęście nie dosłyszała reszty. Gorączkowo rozglądała się za wolnym stolikiem gdzieś w rogu.

– Ej, skarbie…

Odwróciła się – Pete szedł za nią. Przecisnęła się między dwoma stolikami, poczuła, jak ktoś głaszcze japo pośladkach, i pobiegła do łazienki. Wewnątrz ciężko oparła się o drzwi i przytuliła do piersi kuferek z kosmetykami. Z baru dobiegł brzęk tłuczonego szkła. Wzdrygnęła się. Co to za miejsce! Skeet Cooper coraz bardziej tracił w jej oczach. Nagle sobie przypomniała, że Dallie mówił coś o rudej barmance. Co prawda nie zauważyła takiej osoby, ale też nie rozglądała się zbyt uważnie. Może inni barmani coś o niej wiedzą.

Drzwi otworzyły się gwałtownie. Do środka weszły dwie gniewne kobiety.

– Ej, Bonni, zobacz, co tu mamy – zaczęła ta o imieniu Cleo.

– No, coś takiego, nasza bogata dupa – mruknęła Bonni. – Co jest, skarbie? Znudziła ci się praca w hotelu i postanowiłaś zajrzeć do takiej speluny?

Francesca zacisnęła usta. Te okropne kobiety posunęły się za daleko. Dumnie zadarła podbródek i spojrzała Bonni w wymalowane oczy.

– Jesteście takie nieuprzejme od urodzenia czy to nabyta cecha?

Cleo się roześmiała. Popatrzyła na Bonni.

– Coś takiego. Czy mi się zdaje, czy ona cię obraziła? – Przyjrzała się kuferkowi na kosmetyki. – Co tam masz, że tak kurczowo to trzymasz?

– Nie twoja sprawa.

– Chowasz tam klejnoty, słonko? – podsunęła Boni. – Szafiry i brylanty od klientów? Powiedz, mała, ile bierzesz za numerek?

Numerek! – Francesca nie mogła nie zrozumieć, co tamta miała na myśli i nie zastanawiając się, zamachnęła się i uderzyła Bonni w wypacykowa-ny policzek. – Jak śmiesz?

Nie dokończyła. Bonni ryknęła z wściekłości i rzuciła się na nią z palcami zakrzywionymi jak szpony, gotowa wbić je we włosy Franceski. Francesca instynktownie wysunęła przed siebie kuferek z kosmetykami, chcąc zablokować jej ruch. Trafiła przy tym Bonni w brzuch z taką siłą, że ta zachwiała się na wysokich szpilkach z imitacji krokodylej skóry i, gorączkowo łapiąc oddech, runęła jak długa. Francesca poczuła prymitywną satysfakcję, że wreszcie może się na kimś wyładować za niepowodzenia ostatnich dni, ale to uczucie zniknęło bez śladu, kiedy zobaczyła minę Cleo. Dotarło do niej, że wpakowała się w prawdziwe tarapaty.

Rzuciła się do drzwi, ale Cleo złapała ją, zanim dopadła do szafy grającej.

– O nie, suko! – warknęła i pociągnęła ją z powrotem do łazienki.

Ratunku! – wrzasnęła Francesca, gdy całe życie stanęło jej przed oczami. – Na pomoc!


Odpowiedział jej nieprzyjemny męski śmiech i nagle zrozumiała, że nikt jej nie pomoże. Te okropne kobiety zrobią jej krzywdę w łazience, a nikogo to nie obchodzi! W panice machnęła kuferkiem, chcąc uderzyć Cleo, ale oberwał mężczyzna z tatuażem. Syknął z bólu.

– Zabierzcie jej ten kufer- wyspała Cleo. – Przed chwilą walnęła nim Bonni.

– Bonni sobie na to zasłużyła. – Pete starał się przekrzyczeć szafę grającą i komentarze innych. Francesca prawie rozpłakała się z ulgi, gdy ruszył w ich stronę – najwyraźniej spieszył jej na ratunek. I wtedy wtrącił się facet z tatuażem.

– Zostaw je – huknął do Pete'a, który wyrwał jej kuferek. – To sprawa między dziewczynami.

– Nie! – wrzasnęła Francesca. – Nieprawda! Przecież ja ich nawet nie znam i…

Wrzasnęła, gdy Cleo złapała ją za włosy i ciągnęła z powrotem do łazienki. Oczy zaczęły jej łzawić, rozbolała ją szyja. Barbarzyństwo! Skandal! Morderstwo!

W tym momencie poczuła, że Cleo wyrwała jej kilka kosmyków. Wyrwała jej piękne kasztanowe loki! Straciła resztki rozsądku, ogarnęła ją ślepa furia. Odwróciła się z wściekłym piskiem. Cleo stęknęła, gdy pięść France-ski trafiła ją w niezbyt już jędrny brzuch. Od razu puściła kasztanowe włosy, ale Francesca wyczuła, że to nie koniec – dostrzegła nadchodzącą Bonni, gotową kontynuować dzieło Cleo. Gdzieś w pobliżu trzasnął połamany stolik i zdała sobie sprawę, że walka zatacza coraz większe kręgi i że Pete rzucił się jej na ratunek, cudowny Pete w kraciastej koszuli, z wielkim brzuchem, jej wspaniały Pete!

– Suka! – Bonni z wrzaskiem uczepiła się Franceski, szarpiąc za perłowe guziczki na czekoladowym wykończeniu szarobeżowej koszulki od Halstona. Materiał ustąpił z głośnym trzaskiem. I znowu Francesca poczuła ręce we włosach, i znowu się odwróciła, i tym razem odpowiedziała tym samym – uderzyła Bonni z całej siły.

Nagle wydawało się, że wszyscy włączyli się do walki – ktoś rzucił butelką, ktoś pchnął krzesło, ktoś krzyknął. Złamała sobie paznokcie u prawej dłoni. Jej bluzka zwisała w strzępach, tak że wszyscy mogli podziwiać jej koronkowy staniczek w kolorze ecru, ale nie miała kiedy się tym przejmować, bo Bonni uderzyła z całej siły. Francesca nie pozostała jej dłużna. W tej chwili dotarła do niej przerażająca prawda – oto ona, Francesca Serritelia Day, ulubienica międzynarodowej śmietanki towarzyskiej, pupilka kronik towarzyskich, niemal księżna Walii – jest w samym środku najprawdziwszej pijackiej bijatyki.

Drzwi do baru Pod Smutnym Indianinem otworzyły się energicznie i do środka wszedł Skeet Cooper, a za nim – Dallie Beaudine. Dallie przez chwilą przyglądał się zamieszaniu, pokręcił głową z niesmakiem i mruknął:

– A niech to! -I ruszył do środka.

Jeszcze nigdy niczyj widok tak bardzo nie ucieszył Franceski, tyle że w pierwszej chwili nie zdawała sobie sprawy, że to on. Ledwie dotknął jej ramienia, puściła Bonni, odwróciła się na pięcie i z całej siły zdzieliła go w klatką piersiową.

– Ej! – Masował bolące miejsce. – Jestem po twojej stronie… chyba.

– Dallie! – rzuciła mu się w ramiona. – Och, Dallie, Dallie, Dallie! Mój cudowny Dallie! To naprawdę ty! Oderwał ją od siebie.

– Spokojnie, Francie, jeszcze stąd nie wyszłaś. Co do licha…

Nie dokończył. Potężny facet zamierzył się na niego prawym sierpowym i Francesca z przerażeniem patrzyła, jak runął na podłogę. Dostrzegła swój kuferek, zapomniany na szafie grającej, porwała go i zdzieliła napastnika w głowę. Ku jej przerażeniu zamek ustąpił i jej skarby: cienie, pudry, róże i kremy wysypały się na podłogę. Opakowanie robionego na zamówienie sypkiego pudru otworzyło się i wypełniło powietrze jasną chmurą. Wszyscy zaczęli kaszleć i prychać i walka się zakończyła.

Dallie wstał z trudem, na wszelki wypadek wymierzył parę ciosów na prawo i lewo. Złapał ją za ramię.

– Chodźmy stąd. Wyjdźmy, zanim zechcą cię pożreć na kolację.

– Moje kosmetyki! – Rzuciła się w stronę brzoskwiniowego cienia do oczu. Wiedziała, że to idiotyczne; ma bluzkę w strzępach, złamane dwa paznokcie, krwawe zadrapania na karku, ale nagle odzyskanie cienia do powiek stało się najważniejsze na świecie. Jeśli będzie musiała na nowo stoczyć walkę, zrobi to!

Porwał ją na ręce.

– Pieprzyć twoje cienie!

– Nie! Zostaw mnie! – Musi odzyskać ten cień. Krok po kroku odbierano jej wszystko, co miała, i jeśli straci jeszcze choćby jedną rzecz, sama zniknie i nie zostanie po niej nic.

– Daj spokój, Francie!

– Nie! – Walczyła z Dalliem równie zaciekle, jak z innymi, wierzgała w powietrzu, kopała go w łydki, wrzeszczała. – Muszę go mieć!

– Dobrze, już, dobrze!

– Błagam cię, Dallie – jęczała. – Proszę!

Czarodziejskie słowo „proszę" nie zawiodło jej jeszcze nigdy… zadziałało i tym razem. Mamrocząc coś pod nosem, pochylił się i podniósł jej cienie z podłogi. Skorzystała z okazji i wyciągnęła rękę. W ostatniej chwili złapała uchwyt kuferka. Zanim zdążyła go zamknąć, straciła migdałowy krem nawilżający i złamała sobie trzeci paznokieć, ale uratowała torebeczkę z cielęcej skóry i bezcenne trzysta pięćdziesiąt dolarów. No i oczywiście brzoskwiniowy cień do oczu.

Skeet przytrzymał im drzwi, gdy Dallie ją wynosił. Postawił Francescę na chodniku i w tej chwili dało się słyszeć zawodzenie policyjnych syren. Dallie błyskawicznie zarzucił ją sobie na ramię i zaniósł do samochodu.

– Co? Ona nie może sama chodzić? - zdziwił się Skeet, łapiąc w locie kluczyki.

– Lubi się kłócić. – Dallie spojrzał na koniec ulicy, gdzie już migały policyjne koguty. – Przewodniczący PGA nasłuchał się już o mnie dosyć w tym sezonie, nie będzie zachwycony kolejną awanturą. – Bezceremonialnie wepchnął ją do samochodu, na tylne siedzenie, wsiadł i ruszyli. Przez dobrych kilkanaście minut jechali w milczeniu. Francesca szczękała zębami, wstrząśnięta walką. Drżącymi rękami starała się zasłonić bieliznę strzępami bluzki, ale zaraz zdała sobie sprawę, że to nic nie da. Poczuła gulę w gardle. Otuliła się ramionami i rozpaczliwie czekała na najmniejszy objaw współczucia, na odrobinę zainteresowania, na znak, że komuś na niej zależy.

Dallie sięgnął pod przednie siedzenie i wyciągnął butelkę szkockiej. Zerwał akcyzę, upił spory łyk i się zamyślił. Francesca przygotowała się na grad pytań i postanowiła, że odpowie na nie z całą godnością, na jaką ją stać. Zagryzła dolną wargę, żeby nie drżała.

Dallie pochylił się do Skeeta.

– Słuchaj, nigdzie nie widziałem tej twojej rudej barmanki. Pytałeś o nią?

– Tak. Wyjechała do Bogalusa z takim jednym elektrykiem.

– Szkoda.

Skeet zerknął w tylne lusterko.

– Podobno facet ma tylko jedną rękę.

– Żartujesz? Powiedzieli ci, jak do tego doszło?

– Wypadek przy pracy. Kilka lat temu pracował gdzieś pod Shreveport i wsadził rękę w prasę hydrauliczną. Wyszła płaska jak naleśnik.

– No, pewnie tej twojej barmance to nie sprawia różnicy. – Dallie upił kolejny łyk. – Kobiety są dziwne, nie? Pamiętasz tamtą dziewczyną z San Diego, z zeszłego roku, po turnieju…

– Przestańcie! – Francesca nie mogła się powstrzymać. – Naprawdę jesteście tacy gruboskórni? Nie zapytacie, jak się czuję? To była pijacka awantura! Nie rozumiecie, że mogłam zginąć?

– Raczej nie – mruknął Dallie. – Ktoś by ich powstrzymał. Zamachnęła się i z całej siły uderzyła go w ramię.

– Au. – Masował bolące miejsce.

– Walnęła cię? – zainteresował się Skeet.

– Tak. Oddasz jej?

– Zastanawiam się.

– Ja na twoim miejscu bym się nie zastanawiał.

– Wiem, wiem. – Spojrzał na nią i oczy mu pociemniały. – I ja też nie, gdybym sądził, że zostanie z nami dłużej niż najbliższe dwie minuty.


Przyglądała mu się, zła, że go uderzyła, przerażona tym, co usłyszała.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytała.

Skeet przejechał skrzyżowanie na pomarańczowym świetle.

– Daleko stąd do lotniska?

– Jest na drugim krańcu miasta. – Dallie pochylił się i oparł podbródek o oparcie przedniego siedzenia. – A nasz motel jest tuż-tuż.

Skeet przycisnął pedał gazu, aż Francescę wbiło w siedzenie. Łypnęła groźnie na Dalliego; niech się zawstydzi, a wtedy mu łaskawie wybaczy. Czekała całą drogę do motelu.

Wjechali na dobrze oświetlony parking. Skeet zatrzymał się przed szeregiem drzwi oznaczonych numerami. Zgasił silnik i wysiadł. Dallie także. Obserwowała z niedowierzaniem, jak obaj zatrzaskują drzwiczki wozu.

– Do jutra, Dallie.

– Do jutra.

Wyskoczyła w ślad za nimi, tuląc do siebie kuferek, na darmo osłaniając się połami bluzki.

– Dallie!

Wyjął klucz z kieszeni dżinsów i spojrzał na nią. Szarobeżowy jedwab przepływałjej między palcami. Czy on nie widzi, jak jest nieszczęśliwa i bezradna? Jak bardzo go potrzebuje?

– Musisz mi pomóc. – Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami. – Ryzykowałam życie, idąc do tego baru, żeby cię odnaleźć.

Spojrzał na jej piersi w staniku ecru, ściągnął spraną granatową koszulkę przez głowę i rzucił jej.

– Złotko, proszę, dla ciebie ściągnąłem koszulę z pleców. Nie proś o więcej.

Z niedowierzaniem patrzyła, jak wchodzi do pokoju i zamyka drzwi – zamknął jej drzwi przed nosem! Panika, która narastała od rana, wybuchła wreszcie, wypełniła najmniejszą cząsteczkę jej ciała. Nigdy nie miała do czynienia z takim strachem, nie umiała sobie z nim poradzić, zmieniła go więc w uczucie, które znała aż za dobrze – we wściekłość. Nikt nie będzie jej tak traktował! Nikt! Już ona mu pokaże!

Podbiegła do drzwi jego pokoju i waliła w nie kuferkiem, raz za razem, wyobrażała sobie, że to jego paskudna twarz. Kopała w nie, klęła, wyrzucała z siebie całą złość w ataku furii, która już dawno stała się legendarna.

Drzwi otworzyły się gwałtownie. Stanął w progu, półnagi, szyderczo uśmiechnięty. Już ona da mu popalić! Jak śmie uśmiechać się do niej szyderczo?

– Ty draniu! – Wpadła do środka i cisnęła kuferkiem przez cały pokój. Kuferek roztrzaskał telewizor z ogłuszającym, rozkosznym hukiem. – Ty bezczelny kretynie! – Kopnęła krzesło. – Ty bezduszny skurczybyku! – Przewróciła jego walizkę do góry nogami.

Straciła panowanie nad sobą.

Obrzucała go przekleństwami i niszczyła wszystko, co wpadło jej w ręce: przewracała lampy, zerwała zasłony, wyciągnęła szuflady z biurka. Mściła się za wszystkie krzywdy, których doznała w ciągu ostatniej doby: różowa suknia, Smutny Indianin, brzoskwiniowy cień… Karała Chloe za to, że umarła, Nicky'ego, że ją zostawił; katowała Lwa Steinera, mordowała Lloyda Byrona, ćwiartowała Mirandę Gwynwyck, a przede wszystkim unicestwiała Dalliego Beaudine'a. Dalliego, najpiękniejszego mężczyznę, jakiego znała, jedynego, na którym nie zrobiła wrażenia, jedynego, który zatrzasnął jej drzwi przed nosem.

Dallie obserwował ją przez chwilę z rękami na biodrach. Puszka kremu do golenia minęła go i trafiła w lustro.

– Nie do wiary – mruknął. Wyjrzał na zewnątrz. – Ej, Skeet, chodź tutaj! Musisz to zobaczyć!

Skeet już był w drodze.

– Co tu się dzieje? To wygląda jak… – Urwał, zamarł w progu. – Dlaczego ona to robi?


– Nie mam pojęcia. – Dallie uchylił się przed nadlatującą książką telefoniczną. – W życiu czegoś takiego nie widziałem.

– Może jej się zdaje, że jest gwiazdą rocka. Ej, Dallie, dobiera się do kijów golfowych!

Jak na atletę przystało, Dallie dopadł ją w dwóch krokach. Zanim się zorientowała, przerzucił ją sobie przez ramię.

– Puszczaj mnie, ty draniu!

– Nie ma mowy. To moje najlepsze kije.

Ruszyli. Wrzeszczała na całe gardło, gdy wynosił ją na dwór. Jego ramię gniotło ją w brzuch, ręka mocno trzymała pod kolanami. Słyszała obce głosy i zdała sobie sprawę, że w drzwiach innych pokojów pojawili się ludzie w szlafrokach.

– W życiu nie widziałem, żeby kobieta wpadła w taką panikę na widok małej myszki! – zawołał do nich Dallie.

Waliła pięściami w jego nagie plecy.

– Każę cię aresztować! -wrzeszczała. – Pozwę cię! Drań! Zostaniesz bez grosza… – Gwałtownie skręcił w prawo. Zobaczyła furtkę z kutego żelaza, ogrodzenie, podświetloną wodę…

– Nie! -wrzeszczała jakby obdzierano ją ze skóry, gdy zamykała się nad nią woda w basenie.

Загрузка...