Rozdział 39

Niepokój

Znakomicie, pomyślałam gorzko. Po prostu znakomicie.

Jadłam właśnie lunch, kiedy zjawił się Ian z wielkim uśmiechem przyklejonym do twarzy. Chciał mnie pocieszyć. Znowu.

Chyba ostatnio trochę przesadzasz z sarkazmem, powiedziała Melanie.

Postaram się o tym pamiętać.

Przez ostatni tydzień rzadko się do mnie odzywała. Obie nie byłyśmy zbyt rozmowne. Wolałyśmy unikać interakcji towarzyskich, nawet między sobą.

– Cześć, Wando – przywitał mnie Ian, siadając obok. W ręku miał miskę wrzącej zupy pomidorowej. Moja stała obok mnie, zimna i do połowy opróżniona. Bawiłam się bułką, krusząc ją na małe kawałki.

Nic nie odpowiedziałam.

– Daj spokój. – Położył mi dłoń na kolanie. Mel była niezadowolona, ale nie wybuchnęła gniewem. Zdążyła przywyknąć. – Wrócą dzisiaj. Przed zachodem słońca, jestem pewien.

– Mówiłeś to samo trzy dni temu, dwa dni temu i wczoraj.

– Dzisiaj mam dobre przeczucie. Nie dąsaj się – to takie ludzkie – zażartował.

– Nie dąsam się. – Powiedziałam prawdę. Tak bardzo się martwiłam, że ledwie zbierałam myśli. Całkowicie mnie to pochłaniało.

– To nie pierwszy raz, kiedy Jared zabrał młodego na eskapadę.

– Dziękuję, od razu mi lepiej – odparłam, znów z sarkazmem. Melanie miała rację, trochę przesadzałam.

– Nie martw się, jest z nim Geoffrey i Trudy. No i Jared. A Kyle jest tutaj. – Zaśmiał się. – Więc nic mu nie grozi.

– Nie chcę o tym rozmawiać.

– Okej.

Zajął się jedzeniem, zostawiając mnie samą z moimi myślami. Lubiłam w nim to, że zawsze starał się spełniać moje oczekiwania, nawet jeżeli nie były jasne – ani dla niego, ani dla mnie. Wyjątek stanowiły oczywiście uparte próby poprawienia mi humoru. Akurat tego z pewnością nie oczekiwałam. Chciałam się martwić – była to jedyna rzecz, którą mogłam robić.

Minął już miesiąc, odkąd wprowadziłam się z powrotem do pokoju Jamiego i Jareda. Przez trzy pierwsze tygodnie mieszkaliśmy w nim wszyscy czworo. Jared spał na materacu wciśniętym między ścianę a łóżko, na którym spaliśmy Jamie i ja.

Przyzwyczaiłam się – przynajmniej do samego spania. Teraz, gdy ich nie było, miałam kłopoty z zaśnięciem w pustym pokoju. Brakowało mi odgłosu ich oddechów.

Natomiast trudno było mi się przyzwyczaić do budzenia się każdego ranka w obecności Jareda. Wciąż odpowiadałam na jego poranne powitanie z sekundowym opóźnieniem. On także nie czuł się całkiem swobodnie, ale zawsze był miły. Oboje byliśmy dla siebie mili.

Nasze rozmowy przebiegały według tego samego scenariusza.

– Dzień dobry, Wando. Jak się spało?

– W porządku, dziękuję. A tobie?

– Dzięki, nie najgorzej. A… Mel?

– Ma się dobrze, dzięki.

Atmosferę rozluźniał Jamie, zawsze rozradowany i gadatliwy. Mówił dużo o Melanie – jak również do niej – i wkrótce dźwięk jej imienia w obecności Jareda już mnie nie stresował tak jak kiedyś. Z każdym kolejnym dniem czułam się nieco pewniej, moje życie stawało się trochę przyjemniejsze.

W pewnym sensie byłyśmy nawet… szczęśliwe. Melanie i ja.

Aż nagle, tydzień temu, Jared pojechał na kolejny krótki rajd, przede wszystkim po nowe narzędzia, i zabrał Jamiego ze sobą.

– Jesteś zmęczona? – zapytał Ian. Uświadomiłam sobie, że trę oczy.

– Niespecjalnie.

– Ciągle się nie wysypiasz?

– Jest zbyt cicho.

– Mogę spać z tobą… Och, Melanie, daj spokój. Wiesz, o czym mówię. Teraz nawet najmniejsza reakcja spowodowana złością Melanie nie uchodziła jego uwadze.

– Podobno jesteś pewien, że dzisiaj wrócą.

– No tak, racja. Chyba nie ma potrzeby, żebym się do ciebie wprowadzał.

Westchnęłam.

– Może powinnaś dzisiaj odpocząć.

– Daj spokój – odparłam. – Mam mnóstwo energii do pracy.

Uśmiechnął się szeroko, jak gdybym powiedziała mu coś, na co liczył.

– Świetnie. Przyda mi się pomoc.

– W czym?

– Pokażę ci – skończyłaś jeść?

Kiwnęłam twierdząco głową.

Wyprowadził mnie z kuchni za rękę. Również to nie było dla nas niczym nowym. Melanie prawie nie protestowała.

– Dlaczego idziemy tędy? – Na wschodnim polu nie było nic do roboty. Rano je nawodniliśmy.

Ian nic nie odpowiedział. Z twarzy nie schodził mu uśmiech.

Poprowadził mnie wzdłuż wschodniego tunelu, a następnie przez pole aż do korytarza wiodącego tylko w jedno miejsce. Dobiegły mnie z oddali niesione echem głosy i sporadyczne dźwięki – bum, bum – których w pierwszej chwili nie skojarzyłam. Dopiero zapach stęchłego, siarkowego powietrza rozjaśnił mi w głowie.

– Ian, nie jestem w nastroju.

– Mówiłaś, że masz mnóstwo energii.

– Do pracy. Nie do gry w piłkę.

– Lily i Wes będą zawiedzeni. Obiecałem im mecz dwoje na dwoje. Specjalnie ciężko pracowali rano, żeby mieć wolne popołudnie…

– Nie próbuj grać moim sumieniem – powiedziałam. Mijaliśmy ostatni zakręt w tunelu. Widziałam niebieską poświatę kilku lamp i migające przed nimi cienie.

– Myślałem, że to działa – odparł żartem Ian. – No chodź, Wando. To ci dobrze zrobi.

Pociągnął mnie za rękę i weszliśmy do sali gier. Lily i Wes podawali sobie piłkę wzdłuż groty.

– Cześć, Wanda. Cześć, Ian – zawołała Lily.

– Dam ci wycisk, O’Shea! – krzyknął Wes.

– Chyba nie pozwolisz, żebym przegrał z Wesem, co? – zwrócił się do mnie Ian pod nosem.

– Możesz ich ograć w pojedynkę.

– Wtedy się obrażą. Nie zapomną mi takiej zniewagi.

Westchnęłam.

– Dobrze. Dobrze. Niech ci będzie.

Ian uściskał mnie z przesadnym, według Melanie, entuzjazmem.

– Jesteś moją ulubioną osobą we wszechświecie.

– Dzięki – wymamrotałam sucho.

– Jesteś gotowa przegrać z kretesem, Wando? – zawołał pyszałkowato Wes. – Może i zajęłaś nam planetę, ale tego meczu nie wygrasz.

Ian się roześmiał, ale ja nie zareagowałam. Ten żart wprawił mnie w zakłopotanie. Jak Wes mógł sobie żartować na ten temat? Ludzie nie przestawali mnie zaskakiwać.

Dotyczyło to również Melanie. Przez cały czas była tak samo przygnębiona jak ja, a teraz nagle się ożywiła.

Ostatnim razem nie mogłyśmy zagrać, wytłumaczyła. Czułam, jak rwie się do biegania – w końcu mogła pobiegać dla przyjemności, a nie tylko uciekać przed kimś ze strachu. Kiedyś uwielbiała biegać. Siedząc bezczynnie, nie sprawimy, że szybciej wrócą. Przyda nam się rozrywka. Obmyśła już taktykę, bacznym wzrokiem oceniając rywali.

– Znasz zasady gry? – zapytała mnie Lily. Kiwnęłam głową.

– Tak, pamiętam.

Mimowiednie zgięłam nogę w kolanie i chwyciłam się za łydkę, by rozciągnąć mięśnie. Taka pozycja nie była dla mojego ciała niczym nowym. Zrobiłam to samo z drugą nogą i z zadowoleniem stwierdziłam że wydaje się całkiem zdrowa. Siniak na tylnej części uda był już blado-żółty, prawie niewidoczny. Również bok mi wydobrzał, co kazało przypuszczać, że tak naprawdę nie miałam złamanego żebra.

Dwa tygodnie temu, myjąc lusterka, widziałam swoją twarz. Blizna na policzku była ciemnoczerwona, wielkości połowy dłoni, postrzępiona na brzegach. Bardziej niż ja przejmowała się nią Melanie.

– Będę obstawiał bramkę – powiedział mi Ian, podczas gdy Lily cofnęła się w głąb swojej połowy, a Wes truchtał obok piłki. Siły w polu były nierówne. Melanie wcale to jednak nie przeszkadzało, paliła się do rywalizacji.

Gra się zaczęła – Wes kopnął piłkę w stronę Lily, po czym sam wystrzelił do przodu, wysuwając się do podania – i nagle nie było już czasu na myślenie. Liczył się instynkt i szybkie reakcje. Zobaczyłam, jak Lily składa się do podania, i błyskawicznie oceniłam jego kierunek. Przecięłam lot piłki – Wes musiał się nieźle zdziwić – kopnęłam ją do Iana i popędziłam do przodu. Lily była zbyt wysunięta. Wyprzedziłam ją, Ian z mistrzowską precyzją dograł mi piłkę i strzeliłam pierwszego gola.

Czułam się świetnie, napinając mięśnie, pocąc się ze zdrowego wysiłku, a nie z gorąca, grając zespołowo. Stanowiliśmy z Ianem dobraną parę. Ja byłam szybka, a on celnie podawał. Kiedy Ian strzelił trzeciego gola, Wes nie był już taki buńczuczny.

Po dwudziestym pierwszym Lily ogłosiła koniec meczu. Była mocno zasapana, w przeciwieństwie do mnie. Czułam się dobrze, mięśnie miałam rozgrzane i giętkie.

Wes chciał rewanżu, ale Lily miała już dość.

– Umówmy się, są od nas lepsi.

– To było nieuczciwe.

– Nikt nie mówił, że Wanda nie umie grać.

– Nikt nie mówił, że gra jak zawodowiec.

Uśmiechnęłam się na ten komplement.

– Trzeba umieć przegrywać – powiedziała Lily, wyciągając rękę, by połaskotać Wesa po brzuchu. Chwycił ją za palce i przyciągnął do siebie. Próbowała mu się wyrwać, cała rozweselona, ale Wes zakręcił nią, złapał ją w ramiona i pocałował w roześmiane usta.

Wymieniłam z Ianem krótkie, zdumione spojrzenie.

– Dla ciebie będę przegrywał z klasą – powiedział Wes, po czym ją puścił.

Gładka, karmelowa skóra Lily nabrała nieco rumieńców na policzkach. Zerknęła na mnie i Iana, lekko zawstydzona

– A teraz – kontynuował Wes – idę ściągnąć posiłki. Zobaczymy, Ian, jak twój nowy as poradzi sobie z Kyle’em. – Odkopnął piłkę w ciemny kąt groty, gdzie wylądowała z pluskiem w źródełku.

Ian ruszył po nią truchtem, a ja wciąż zaciekawionym wzrokiem przyglądałam się Lily.

Zaśmiała się na widok mojej miny, lecz był to niepodobny do niej śmiech zakłopotania.

– Wiem, wiem.

– Jak długo… to trwa? – zapytałam.

Zrobiła minę.

– Przepraszam. To nie moja sprawa.

– W porządku. To żadna tajemnica – zresztą jak w tym miejscu utrzymać coś w tajemnicy? Po prostu… to zupełnie świeże. Jest w tym trochę twojej winy – dodała z uśmiechem, dając do zrozumienia, że mówi żartem.

Mimo to poczułam się odrobinę winna. I zagubiona.

– Co ja takiego zrobiłam?

– Nic – uspokoiła mnie. – Ale zaskoczyło mnie… to, jak Wes na ciebie zareagował. Nie wiedziałam, że ma w sobie tyle wrażliwości. Wcześniej jakoś w ogóle nie zwracałam na niego uwagi. Jest dla mnie trochę za młody, ale jakie to ma tutaj znaczenie? – Znowu się roześmiała. – To ciekawe, jak życie i miłość trwają. Nie spodziewałam się tego.

– Prawda? To zabawne – przytaknął Ian. Nie słyszałam, jak nadchodził. Objął mnie za ramię. – Ale to dobrze. Wiesz chyba, że Wes podkochiwał się w tobie, odkąd się tu zjawił?

– Tak mi powiedział. Ja tego nie widziałam.

Ian roześmiał się.

– Chyba tylko ty jedna. To co, Wando, może mała gierka jeden na jednego, dopóki tamci nie przyjdą?

Czułam niewysłowiony zapał Melanie.

– Dobra.

Pozwolił mi zacząć, a sam cofnął się pod bramkę. Mój pierwszy strzał zmieścił się między nim a słupkiem. Kiedy wznowił grę, nacisnęłam na niego, przejęłam piłkę i strzeliłam drugiego gola.

Daje nam fory, fuknęła Melanie.

– Ian, nie wygłupiaj się. Graj.

– Przecież gram.

Powiedz mu, że gra jak baba.

– Jak baba.

Roześmiał się, a wtedy znów wyłuskałam mu piłkę spod nóg. Prowokacja na nic się nie zdała. Nagle przyszedł mi do głowy inny pomysł. Strzeliłam do pustej bramki, przeczuwając, że to prawdopodobnie ostatni raz.

Nie podoba mi się ten pomysł, mruknęła Mel.

Ale założę się, że zadziała.

Postawiłam piłkę z powrotem na środku boiska.

– Jeżeli wygrasz, możesz spać w moim pokoju, dopóki nie wrócą. – I tak musiałam się w końcu wyspać.

– Gramy do dziesięciu. – Wydał gardłowy odgłos i kopnął piłkę tak mocno, że odbiła się od niewidocznej ściany gdzieś daleko za moją bramką i wróciła do nas.

Spojrzałam na Lily.

– Pudło?

– W sam środek bramki – odparła, potrząsając głową.

– Jeden trzy – oznajmił Ian.

Pokonał mnie w kwadrans, ale przynajmniej się zmęczyłam. Udało mi się nawet wbić mu jeszcze jednego gola, z czego byłam bardzo dumna. Kiedy strzelał ostatnią, dziesiątą bramkę, brakowało mi już tchu.

Nie można było tego samego powiedzieć o nim.

– Dziesięć cztery. Wygrałem.

– Dobry mecz – wydyszałam.

– Zmęczona? – zapytał niewinnym tonem, trochę zbyt niewinnym. Błaznował. Przeciągnął się. – Jeżeli o mnie chodzi, to chyba będę się już kładł do łóżka. – Udał chytre spojrzenie.

Skrzywiłam się.

– Oj, Mel, przecież wiesz, że sobie żartuję. Nie bądź taka.

Lily spoglądała na nas zafrapowana.

– Melanie Jareda za mną nie przepada – wyjaśnił Ian, puszczając do niej oko.

Uniosła brwi.

– Aha… No proszę.

– Ciekawe, gdzie się podział Wes? – mruknął pod nosem Ian, nie zważając zbytnio na jej reakcję. – Może pójdźmy sprawdzić? Przy okazji bym się napił.

– Ja też – przytaknęłam.

– Przynieście mi też. – Lily nie ruszyła się z podłogi.

Gdy weszliśmy do wąskiego tunelu, Ian objął mnie delikatnie ręką w pasie.

– Wiesz – odezwał się – to naprawdę nie fair, że to ty musisz cierpieć, gdy Melanie jest na mnie zła.

– Od kiedy to ludzie są fair?

– No tak, słuszna uwaga.

– Poza tym już ona chętnie by dopilnowała, żebyś cierpiał, gdybym jej na to pozwoliła.

Zaśmiał się.

– Fajnie, że Wes i Lily są parą, nie uważasz? – zapytał.

– Tak. Oboje wydają się bardzo szczęśliwi. Cieszy mnie to.

– Mnie też. Wes w końcu znalazł sobie dziewczynę. To mi daje nadzieję. – Puścił do mnie oko. – Myślisz, że Melanie zrobiłaby ci piekło, gdybym cię teraz pocałował?

Zesztywniałam na sekundę, po czym wzięłam głęboki oddech,

– Pewnie tak.

O tak.

– Na pewno.

Ian westchnął.

Jednocześnie w oddali rozległo się wołanie Wesa. Jego głos dobiegał z końca tunelu, ale zbliżał się z każdym słowem.

– Wrócili! Wando, wrócili!

Pojęłam w mig, o co chodzi, i już po chwili biegłam co tchu. Za moimi plecami Ian mamrotał coś o daremnym trudzie.

Prawie wpadłam na Wesa.

– Gdzie? – wydyszałam.

– W ogrodzie.

Popędziłam dalej. Wbiegając do jaskini z ogrodem, rozglądałam się już wokół. Nietrudno było ich znaleźć. Jamie stał na czele grupy ludzi, przy wejściu do południowego tunelu.

– Wanda! – zawołał, wymachując dłonią.

Biegłam ku niemu, omijając uprawy. Trudy trzymała go za ramię, jakby nie chciała, żeby wybiegł mi na spotkanie.

Chwyciłam go dłońmi za ramiona i przycisnęłam do siebie.

– Och, Jamie!

– Tęskniłaś za mną?

– Troszeczkę. Gdzie są wszyscy? Wszyscy wrócili? Nikomu nic się nie stało? – Jedyną osobą wśród zgromadzonych, która również wróciła z wyprawy, była Trudy. Pozostali – Lucina, Ruth Ann, Kyle, Travis, Violetta, Reid – przyszli ich przywitać.

– Wszyscy wrócili cali i zdrowi – zapewniła mnie Trudy. Omiotłam wzrokiem ogromną grotę.

– Gdzie są?

– Myją się, rozładowują łupy…

Chciałam zaoferować pomoc – cokolwiek, byle tylko zobaczyć na własne oczy, że Jaredowi nic się nie stało – ale wiedziałam, że nie pokażą mi, którędy wnoszą ładunek.

– Przydałaby ci się kąpiel – powiedziałam Jamiemu, czochrając mu brudne, posplatane włosy i ani na chwilę go nie puszczając.

– Ma się położyć – powiedziała Trudy.

– Trudy! – mruknął Jamie, posyłając jej krzywe spojrzenie.

Zerknęła na mnie, po czym odwróciła wzrok.

– Położyć?… – Odsunęłam się, by dokładniej mu się przyjrzeć. Nie wyglądał na zmęczonego – oczy mu błyszczały, a na policzkach, pod opalenizną, miał zdrowe rumieńce. Obrzuciłam go całego wzrokiem i zatrzymałam spojrzenie na prawej nodze.

Miał postrzępioną dziurę w dżinsach, kilka centymetrów nad kolanem. Brzegi rozdartego materiału były czerwonobrązowe. Złowieszczy kolor ciągnął się długą plamą aż do nogawki.

Krew, uprzytomniła sobie ze zgrozą Melanie.

– Jamie! Co się stało?

– Wielkie dzięki, Trudy.

– Wanda i tak by zauważyła. Chodź, porozmawiamy po drodze.

Trudy wzięła go pod rękę. Kuśtykał powoli, po jednym kroku naraz, opierając ciężar ciała na lewej nodze.

– Jamie, mów, co się stało! – Objęłam go ramieniem z drugiej strony, starając się dać mu jak najwięcej oparcia.

– To było głupie. I całkiem z mojej winy. I mogło się wydarzyć wszędzie, nawet tu.

– Opowiedz.

Westchnął.

– Trzymałem nóż i się potknąłem.

Zadrżałam.

– Nie powinniśmy iść w drugą stronę? Doktor musi na to spojrzeć.

– Właśnie od niego wracam. Od razu tam poszliśmy.

– I co powiedział?

– Że wszystko w porządku. Oczyścił mi ranę, zabandażował i kazał się położyć.

– I musiałeś iść całą drogę ze szpitala? Dlaczego tam nie zostałeś?

Jamie zrobił minę i spojrzał na Trudy, jakby szukając pomocy.

– Będzie mu wygodniej we własnym łóżku – stwierdziła.

– Właśnie – przytaknął. – Kto by chciał leżeć na tych okropnych wyrkach w szpitalu.

Spojrzałam na nich, po czym obejrzałam się za siebie. Reszta gdzieś zniknęła. Słyszałam tylko ich głosy, odbijające się echem od ścian południowego tunelu.

Co jest grane? – zaniepokoiła się Mel.

Dotarło do mnie, że Trudy również nie potrafi kłamać. Kiedy mówiła, że pozostali myją się i rozładowują skradzione rzeczy, w jej głosie zabrzmiała fałszywa nuta. Zdawało mi się nawet, że pamiętam, jak zerknęła wtedy w prawo, w stronę południowego tunelu.

– Czołem, młody! Cześć, Trudy! – Ian dopiero teraz do nas dołączył.

– Cześć, Ian – odpowiedzieli mu jednocześnie.

– Co się stało?

– Upadłem na nóż – mruknął Jamie, spuszczając głowę. Ian zaśmiał się.

– To nie jest śmieszne – odezwałam się stanowczym tonem. Nieprzytomna ze zmartwienia Melanie wyobraziła sobie, że wymierzam mu policzek. Zignorowałam ją.

– Każdemu mogło się zdarzyć – powiedział Ian, trącając chłopca pięścią w ramię.

– No – bąknął Jamie.

– Gdzie są wszyscy?

Spoglądałam na Trudy kątem oka.

– Yyy, znoszą jeszcze jakieś rzeczy. – Tym razem znacząco spojrzała w stronę południowego tunelu. Twarz Iana na moment stężała, przemknął przez nią wyraz gniewu. Trudy obróciła twarz z powrotem ku mnie i zobaczyła, że na nią patrzę.

Zmień temat, szepnęła Melanie.

Spojrzałam pospiesznie na Jamiego.

– Jesteś głodny?

– Tak.

– Czy ty w ogóle bywasz najedzony? – zażartował Ian.

Znowu sprawiał wrażenie odprężonego. Udawał lepiej niż Trudy.

Kiedy dotarliśmy do pokoju, Jamie osunął się z błogą miną na materac.

– Na pewno wszystko w porządku? – zapytałam, klękając obok.

– Nic mi nie jest, naprawdę. Doktor mówi, że za parę dni wyzdrowieję.

Przytaknęłam, choć bez przekonania.

– Idę się umyć – powiedziała pod nosem Trudy, wychodząc.

Ian oparł się o ścianę. Najwidoczniej nigdzie się nie wybierał.

Kiedy kłamiesz, opuszczaj twarz, zasugerowała Melanie.


– Ian? – Utkwiłam wzrok w zakrwawionej nogawce Jamiego. – Mógłbyś nam przynieść coś do jedzenia? Ja też jestem głodna.

– Właśnie. Przynieś nam coś dobrego.

Czułam na sobie wzrok Iana, ale nie podnosiłam głowy.

– Okej – odparł. – Zaraz wracam. Dosłownie za chwilę.

Nie podnosiłam wzroku, udając, że przyglądam się ranie, dopóki jego kroki nie zaczęły cichnąć.

– Nie jesteś na mnie zła? – zapytał Jamie.

– Oczywiście, że nie.

– Wiem, że nie chciałaś, żebym z nimi jechał.

– Teraz już jesteś bezpieczny i tylko to się liczy. – Poklepałam go po ramieniu, zamyślona. – Zaraz wrócę. Zapomniałam o czymś powiedzieć Ianowi.

– Jak to? – zapytał, zdziwiony tonem mojego głosu.

– Poradzisz sobie sam?

– No jasne – odparł obruszony, zapominając na chwilę o swoim pytaniu.

Wymknęłam się z pokoju, zanim zdążył zadać kolejne.

Korytarz był pusty, Ian zniknął. Musiałam się spieszyć. Wiedziałam, że coś podejrzewa. Zauważył, że spostrzegłam w zachowaniu Trudy sztuczność i nieporadność. Mogłam być pewna, że niedługo wróci.

Przez jaskinię z ogrodem szłam prędko, ale nie biegłam. Zdecydowanym krokiem, jakbym miała coś do załatwienia. Było tam tylko parę osób: Reid, zmierzający w stronę tunelu prowadzącego do łaźni; Ruth Ann i Heidi, rozmawiające przy wejściu do wschodniego korytarza; Lily i Wes, stojący plecami do mnie i trzymający się za ręce. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Patrzyłam przed siebie, jakby moim celem wcale nie był południowy tunel, i skręciłam w niego dopiero w ostatniej chwili.

Gdy tylko zanurzyłam się w znajomych ciemnościach korytarza, przyspieszyłam, przechodząc w bieg.

Coś mi mówiło, że to powtórka z ostatniego razu, gdy Jared i reszta wrócili z wyprawy i wszyscy byli przygnębieni. Doktor się upił i nikt nie chciał mi nic powiedzieć. Znowu coś się działo, a ja nie wiedziałam co i miałam się nie dowiedzieć. Nie chciałam wiedzieć, jak stwierdził któregoś razu Ian. Poczułam ciarki na karku. Może naprawdę wolałam nie wiedzieć?

Chcesz wiedzieć. Obie tego chcemy.

Boję się.

Ja też.

Biegłam dalej najciszej, jak umiałam.

Загрузка...