Rozdział 52

Operacja

Wnieśliśmy nasze łupy do jaskiń od strony południowej, choć to oznaczało, że do rana trzeba będzie przestawić jeepa. Nie chciałam jednak korzystać z głównego wejścia, przede wszystkim dlatego, że Łowczyni mogłaby usłyszeć zamieszanie wywołane naszym przybyciem. Nie byłam pewna, czy czegokolwiek się domyśla, ale wolałam nie dawać jej najmniejszego powodu do tego, by zabiła żywiciela, a co za tym szło, również siebie. Prześladowała mnie opowieść Jeba o jednym z porwanych – mężczyźnie, który nagle przewrócił się na ziemię bez żadnych zewnętrznych oznak spustoszenia, jakiego dusza dokonała w jego czaszce.

Tym razem szpital nie był pusty. Przecisnąwszy się przez ostatnie ciasne skalne oczko, zobaczyłam Doktora zajętego przygotowaniami do operacji. Na nakrytym biurku stała gotowa do użycia lampa gazowa – najsilniejsze źródło światła, jakie mieliśmy. Obok, w słabszym, bladoniebieskim świetle lamp słonecznych, połyskiwały skalpele.

Wiedziałam, że Doktor przystał na moje warunki, lecz gdy zobaczyłam, jak się krząta, ogarnęła mnie fala mdłości. Może po prostu ów widok skojarzył mi się z tamtym strasznym dniem, kiedy to zastałam go z krwią na rękach.

– Jesteście – powiedział z ulgą.

Zrozumiałam, że się o nas martwił, tak jak zresztą wszyscy się martwili, gdy ktoś opuszczał naszą bezpieczną podziemną kryjówkę.

– Mamy coś dla ciebie – odezwał się Jared, przecisnąwszy się jako drugi przez otwór w skale. Wyprostował się, sięgnął z powrotem do dziury i wydobył z niej spore pudełko. Wyciągnął je przed siebie szerokim gestem, pokazując etykietę.

– Zdrowe Ciało! – zapiał Doktor. – Dużo tego macie?

– Jeszcze jedno. Znaleźliśmy nowy sposób na odnawianie zapasów. Jego główną zaletą jest to, że Wanda nie musi sobie nic rozcinać.

Doktor nie zaśmiał się z żartu, tylko spojrzał na mnie przenikliwym wzrokiem. Musiał sobie myśleć to samo co ja: „To się na pewno sprawdzi, kiedy jej nie będzie”.

– Macie kapsuły? – zapytał nieco stłumionym głosem.

Jared zauważył jego dziwne zachowanie i posłał mi nieprzeniknione spojrzenie.

– Tak – odparłam. – Dziesięć. Więcej się nie zmieściło w aucie.

Tymczasem Jared pociągnął za wystającą z otworu linę. Rozległ się gruchot kamieni i po chwili na podłogę wypadło drugie pudełko Zdrowego Ciała, a w ślad za nim kapsuły. Te ostatnie brzęczały jak metal, choć były zrobione z nieznanych na Ziemi materiałów. Wcześniej wyjaśniłam Jaredowi, że z pustymi zbiornikami nie trzeba się obchodzić delikatnie. Zostały zaprojektowane, żeby wytrzymać dużo gorsze rzeczy niż uderzenia o skałę. Leżały teraz na podłodze, lśniące i niezadraśnięte.

Doktor podniósł jeden, rozsupłał linę i obejrzał go ze wszystkich stron.

– Dziesięć? – Sprawiał wrażenie zaskoczonego. Czy uważał, że to za dużo? A może za mało? – Są trudne w obsłudze?

– Nie. Bardzo łatwe. Pokażę ci.

Doktor kiwnął głową, przyglądając się obcemu urządzeniu. Czułam na sobie wzrok Jareda, ale nie odrywałam oczu od Doktora.

– Co powiedzieli Jeb, Brandt i Aaron? – zapytałam.

Doktor podniósł wzrok i spojrzał mi w oczy.

– Zgadzają się… na twoje warunki.

Kiwnęłam głową bez przekonania.

– Nie pokażę ci, jak to się robi, dopóki się nie upewnię.

– Zgoda.

Jared spoglądał na nas pytającym, sfrustrowanym wzrokiem.

– Co mu powiedziałaś? – zapytał zachowawczo Doktor.

– Tylko, że chcę uratować Łowczynię. – Obróciłam się w stronę Jareda, nie patrząc mu jednak w oczy.

– Doktor obiecał mi, że jeśli pokażę mu, jak oddzielić duszę od ciała, dopilnujecie, żeby każda wyjęta z ciała dusza mogła zacząć nowe życie na innej planecie. Nie wolno wam nikogo zabić.

Jared kiwnął zamyślony, przenosząc wzrok z powrotem na Doktora.

– To uczciwe warunki. Mogę dopilnować, żeby reszta też ich przestrzegała. Rozumiem, że wiesz, jak je tam wysłać?

– To będzie równie łatwe jak to, co zrobiliśmy dzisiaj. Tylko że odwrotnie – zamiast zabierać kapsuły, trzeba je będzie tam dostarczyć.

– Okej.

– Czy… masz to już rozplanowane w czasie? – zapytał Doktor.

Starał się przybrać obojętny ton, ale słyszałam przejęcie w jego głosie.

Chce po prostu poznać w końcu wielką niewiadomą, tłumaczyłam sobie. Wcale nie chodzi mu o to, żeby mnie jak najszybciej zabić.

– Muszę schować jeepa – odezwał się Jared. – Poczekacie chwilę? Chciałbym przy tym być.

– Jasne – odparł Doktor.

– Uwinę się raz dwa – zapewnił Jared, wciskając się z powrotem do ciasnego wylotu.

Co do tego nie miałam wątpliwości. Byłam pewna, że wróci o wiele za szybko.

Milczeliśmy z Doktorem, dopóki słyszeliśmy, jak Jared się wspina.

– Nie rozmawialiście o… Melanie? – zapytał w końcu cicho.

Potrząsnęłam głową.

– Chyba rozumie, do czego to wszystko zmierza. Musi się domyślać mojego planu.

– Ale nie w całości. Nie pozwoli…

– Nikt nie będzie go pytał o zdanie – przerwałam ostro. – Wszystko albo nic. Doktorze.

Westchnął. Po chwili ciszy rozprostował kości i zerknął w stronę wyjścia do jaskiń.

– Porozmawiam z Jebem, przygotuję wszystko.

Sięgnął po stojącą na stole butelkę. Chloroform. Byłam pewna, że dusze używają czegoś skuteczniejszego. Pomyślałam, że muszę mu to coś przywieźć, zanim odejdę.

– Kto wie?

– Na razie tylko Jeb, Aaron i Brandt. Wszyscy chcą przy tym być.

Wcale mnie to nie dziwiło. Spodziewałam się, że Aaron i Brandt będą podejrzliwi.

– Nie mów nikomu więcej. Nie dzisiaj.

Doktor kiwnął głową i zniknął w mrokach korytarza.

Usiadłam pod ścianą, jak najdalej od zasłanego łóżka. Nie spieszyło mi się na nie, jeszcze miała przyjść moja kolej – i to już niebawem.

Próbowałam nie myśleć o tym ponurym fakcie, zająć umysł czymś innym, i nagle uprzytomniłam sobie, że nie słyszałam Melanie od… Kiedy ostatnio się do mnie odezwała? Kiedy dogadywałam się z Doktorem? Ogarnęło mnie spóźnione zdziwienie, że w ogóle nie zareagowała, gdy Jared położył się ze mną spać.

Mel?

Cisza.

Nie wpadałam w panikę, gdyż było inaczej niż ostatnim razem. Czułam w głowie jej obecność, tyle że… ignorowała mnie? Co robiła?

Mel? Co się dzieje?

Cisza.

Gniewasz się na mnie? Przepraszam za to, co było wcześniej przy jeepie. Ale przecież wiesz, że nic nie zrobiłam, więc to chyba nie w porządku…

Przerwała mi nagle poirytowanym głosem. Oj, weź już przestań. Nie g n i e w a m się na ciebie. Zostaw mnie w spokoju.

Dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać?

Cisza.

Skupiłam się na niej bardziej, w nadziei, że uda mi się podążyć za jej myślami. Broniła się, próbowała znowu postawić między nami mur, ale zapomniała już, jak to się robi. Przejrzałam jej zamiary.

Czyś ty straciła rozum? Starałam się utrzymać nerwy na wodzy.

W pewnym sensie owszem, odparowała półżartem.

Myślisz, że mnie powstrzymasz, znikając?

A jak inaczej mogę cię powstrzymać? Jeżeli masz jakiś lepszy pomysł, podziel się nim, proszę.

Nie rozumiem cię, Melanie. Nie chcesz ich odzyskać? Nie chcesz być znowu z Jaredem? Z Jamiem?

Skręciła się, jakby drażniła ją oczywistość odpowiedzi. Tak, ale… nie mogę… Potrzebowała paru chwil, żeby się uspokoić. Nie mogę się pogodzić z tym, że przypłacisz to życiem, Wando. Nie mogę znieść tej myśli.

Zrozumiałam głębie jej bólu i oczy zaszły mi łzami.

Ja też cię kocham, Mel. Ale nie ma tu miejsca dla nas obu. Ani w tym ciele, ani w tych jaskiniach, ani w ich życiu…

Wcale tak nie uważam.

Słuchaj, przestań próbować się unicestwić, dobrze? Bo jeśli uznam, że może ci się udać, każę Doktorowi wyciągnąć mnie jeszcze dziś. Albo powiem wszystko Jaredowi. Możesz to sobie wyobrazić.

Wyobraziłam to sobie dla niej, uśmiechając się delikatnie przez łzy. Pamiętasz? Powiedział, że nie wie, do czego może się posunąć, żeby cię odzyskać. Przywołałam wspomnienie gorących pocałunków w tunelu… oraz innych pocałunków i nocy z jej pamięci. Oblałam się rumieńcem i zrobiło mi się ciepło na twarzy.

Grasz nieczysto.

Wiem.

Nie poddam się.

Dostałaś ostrzeżenie. Nie próbuj się znowu wyłączać.

Zaczęłyśmy rozmyślać o innych, przyjemnych rzeczach. Na przykład, dokąd wyślemy Łowczynię. Mając w pamięci moją dzisiejszą opowieść, Mel natychmiast zaproponowała Planetę Mgieł, lecz ja byłam zdania, że odpowiedniejsza będzie Planeta Kwiatów. Nie było w całym wszechświe-cie drugiego tak spokojnego miejsca. Upierałam się, że długie beztroskie życie w promieniach słońca dobrze jej zrobi.

Wspominałyśmy najładniejsze obrazy z mojej pamięci. Lodowe zamki, muzykę wśród nocy, kolorowe słońca. Dla Mel wszystko to było jak baśnie. A potem zamieniłyśmy się rolami i to ona opowiadała mi bajki – o zatrutych jabłkach, szklanych pantofelkach, syrenach marzących o duszy…

Oczywiście nie zdążyłyśmy sobie opowiedzieć zbyt wielu.

Wszyscy zeszli się razem. Jared wrócił do jaskiń głównym wejściem. Rzeczywiście, uwinął się błyskawicznie – może w pośpiechu po prostu objechał skały i ukrył jeepa pod nawisem po północnej stronie.

Słyszałam ich zbliżające się głosy, ściszone, poważne, i zrozumiałam, że jest z nimi Łowczyni. Rozpoczęła się pierwsza odsłona spektaklu, który miał się zakończyć moją śmiercią.

Nie.

Słuchaj wszystkiego uważnie. Będziesz im pomagać, kiedy mnie już…

Nie!

Ale nie buntowała się przeciw samemu poleceniu, jedynie przeciw zakończeniu.

Jared pojawił się w wejściu z Łowczynią na rękach. Pozostali szli za nim. Aaron i Brandt trzymali broń w pogotowiu – może na wypadek, gdyby tylko udawała nieprzytomną, by móc znienacka rzucić się na nich z wątłymi pięściami. Jako ostatni wszedł Jeb z Doktorem. Wiedziałam, że chytre spojrzenie Jeba będzie zwrócone ku mnie. Czego się już domyśla ten szalony, przenikliwy umysł?

Porzuciłam te dywagacje i skupiłam się na bieżących sprawach.

Jared bardzo delikatnie położył bezwładne ciało Łowczyni na stole. Wcześniej pewnie poczułabym się dotknięta, teraz jednak mnie to roztkliwiało. Wiedziałam bowiem, że robi to dla mnie i żałuje, że nie traktował mnie tak na początku.

– Doktorze, gdzie jest Bezból? – zapytałam.

– Już ci daję – odparł cicho.

Czekając, wpatrywałam się w twarz Łowczyni i zastanawiałam, jak będzie wyglądać, gdy żywiciel odzyska wolność. Czy w ogóle ktoś tam jeszcze był? Czy umysł żywiciela całkiem opustoszeje, czy też prawowity właściciel ciała przejmie nad nim kontrolę? A jeśli tak się stanie – czy ta twarz nadal będzie we mnie budzić taką samą odrazę?

– Proszę. – Doktor włożył mi w dłoń biały pojemnik.

– Dzięki.

Wyjęłam pojedynczy kwadratowy płatek, po czym oddałam mu resztę.

Wcale nie miałam ochoty dotykać Łowczyni, ale przemogłam się i sprawnymi, zdecydowanymi ruchami rozchyliłam jej szczękę, po czym położyłam lekarstwo na języku. Miała małą twarz – moje ręce wydawały się przy niej duże. Jej niewielkie gabaryty zawsze mnie odrzucały – zupełnie nie pasowały do charakteru.

Zamknęłam jej szczękę. Miała wilgotno w ustach, lekarstwo powinno się szybko rozpuścić.

– Jared, możesz ją obrócić na brzuch? – poprosiłam.

Wykonał moje polecenie – i tym razem bardzo delikatnie. Wtedy zabłysła gazowa lampa. W grocie zrobiło się nagle jasno, prawie jak za dnia. Spojrzałam odruchowo w górę i zobaczyłam, że Doktor załatał dziury w suficie brezentem, żeby światło nie wydostawało się na zewnątrz. Sporo się napracował w czasie naszej nieobecności.

Było cicho. Słyszałam miarowe wdechy i wydechy Łowczyni. Słyszałam też szybsze, bardziej nerwowe oddechy zgromadzonych. Ktoś przestąpił z nogi na nogę i piasek pod butem zazgrzytał o skałę. Dosłownie czułam na skórze ciężar ich spojrzeń.

Przełknęłam ślinę, żeby mój glos brzmiał normalnie

– Doktorze, potrzebuję Zdrowego Ciała, Czystej Rany, Czystego Serca, Zrostu i Gładkiej Skóry.

– Są tutaj.

Odgarnęłam szorstkie włosy Łowczyni, odsłaniając malutką różową bliznę u podstawy czaszki. Wahałam się przez chwilę, zapatrzona w oliwkową skórę.

– Doktorze, mógłbyś zrobić nacięcie? Ja… nie chcę.

– Nic ma sprawy.

Stanął po drugiej stronie łóżka. Widziałam tylko jego dłonie. Obok ramienia Łowczyni ustawił rząd białych pojemników. Skalpel zabłysł w mocnym świetle lampy, święcąc mi po twarzy.

– Przytrzymaj jej włosy.

Użyłam obu rąk, by starannie odsłonić kark.

– Denerwuje mnie, że nie mogę zdezynfekować rąk – wymamrotał do siebie Doktor. Widać było, że czuje się nieprzygotowany.

– Na szczęście to nie jest konieczne. Mamy Oczyszczacz.

– Wiem. – Westchnął. Tak naprawdę chodziło mu o pewien rytuał i związany z nim komfort psychiczny.

– Ile potrzebujesz miejsca? – zapytał, zatrzymując czubek ostrza dwa centymetry nad skórą.

Czułam za sobą ciepło pozostałych – zbliżyli się nieco, by mieć lepszy widok, ale uważali, żeby mnie nie dotknąć.

– Wystarczy na długość blizny.

Miał co do tego wątpliwości.

– Na pewno?

– Tak. Aha, czekaj!

Doktor cofnął dłoń.

Uświadomiłam sobie, że robię wszystko w odwrotnej kolejności. Nie byłam Uzdrowicielką. Nie miałam odpowiedniego przygotowania. Ręce mi się trzęsły. Nie mogłam oderwać spojrzenia od ciała Łowczyni.

– Jared, możesz mi podać jedną kapsułę?

– Jasne.

Słyszałam, jak odchodzi na kilka kroków; potem rozległ się głuchy, metaliczny odgłos uderzających o siebie zbiorników.

– Co dalej?

– Na górze jest okrągły przycisk. Wciśnij go.

Po włączeniu kapsuła zaczęła wydawać cichy szum. Zgromadzeni zamruczeli coś i odsunęli się, szurając nogami.

– Dobra, z boku powinien być przełącznik… właściwie to gałka. Masz ją?

– Tak.

– Przekręć ją do oporu.

– Zrobione.

– Na jaki kolor świeci się lampka na pokrywie?

– Na… właśnie przechodzi z fioletowego w… jasnoniebieski. Błękitny.

Wzięłam głęboki oddech. Przynajmniej kapsuły działały.

– Świetnie. Otwórz i czekaj.

– Jak?

– Pod krawędzią pokrywy jest zatrzask.

– Mam go. – Usłyszałam szczęk zatrzasku, a po chwili furkot urządzenia.

– Brr, zimne!

– O to nam chyba chodzi.

– Jak to działa? Jakie ma zasilanie?

Westchnęłam.

– Wiedziałam takie rzeczy, kiedy byłam Pająkiem. Teraz ich nie rozumiem. Doktorze, możesz kontynuować. Jestem gotowa.

– No to do dzieła – szepnął Doktor i zręcznie, niemal z wdziękiem, przesunął ostrzem skalpela po skórze. Krew zaczęła spływać po szyi i zbierać się na podłożonym zawczasu przez Doktora ręczniku.

– Ciut głębiej. Jeszcze kawałeczek…

– Tak, widzę. – Doktor był podekscytowany, oddychał szybko.

Wśród czerwieni krwi błysnęło srebro.

– Tak jest dobrze. Teraz ty potrzymaj włosy.

Doktor szybko i płynnie zamienił się ze mną miejscami. Znał się na swoim Powołaniu. Byłby dobrym Uzdrowicielem.

Nie musiałam taić przed nim żadnych ruchów. Były zbyt subtelne, żeby mógł cokolwiek zobaczyć. Musiał to ode mnie usłyszeć.

Przesunęłam palcem wzdłuż tylnej krawędzi srebrzystej istoty, stopniowo wsuwając palec w ciepłą ranę. Wyczułam naprężone przednie wici, naciągnięte niczym struny harfy, sięgające gdzieś w dalekie zakamarki głowy.

Przełożyłam palec spodem na drugą stronę ciała i powiodłam nim wzdłuż drugiego rzędu wici, sztywnych i gęstych jak włosie szczotki.

Dotykałam ostrożnie kolejnych spojeń owych twardych anten – malutkich stawów, nie większych niż główka szpilki. Zatrzymałam palec mniej więcej w jednej trzeciej drogi. Mogłam je liczyć, ale to zajęłoby mi dużo czasu. Szukałam dwieście siedemnastego połączenia, lecz można je było znaleźć inaczej. Niewielkie zgrubienie czyniło je nieco większym od pozostałych – bliżej mu było do drobnej perły niż główki szpilki. Wyczulam koniuszkiem palca jego gładką powierzchnię.

Nacisnęłam je leciutko, delikatnie masując. Wśród dusz można było coś zdziałać tylko dobrocią. Nigdy przemocą.

– Rozluźnij się – szepnęłam.

I dusza posłuchała, choć nie mogła mnie słyszeć. Twarde jak struny wici zaczęły wiotczeć i cofać się. Czułam, jak ślizgają mi się po skórze, jak dusza lekko pęcznieje. Wszystko wydarzyło się bardzo szybko, serce zdążyło mi zabić kilka razy. Wstrzymałam oddech, dopóki nie poczułam, że dusza zaczyna falować. Próbowała się wydostać.

Pozwoliłam jej trochę się wysunąć, po czym delikatnie objęłam małe, wrażliwe ciało palcami. Uniosłam je, srebrzyste i lśniące, całe we krwi, która jednak bardzo szybko spłynęła po gładkiej powłoce, i przytuliłam w dłoni.

Była piękna. Dusza, której imienia nigdy nie poznałam, kłębiła się mojej dłoni niczym srebrna fala… cudowna upierzona wstęga. Nie mogłam nienawidzić Łowczyni w tej postaci. Czułam, jak wypełnia mnie uczucie niemalże matczynej miłości.

– Śpij spokojnie, maleństwo – szepnęłam.

Zwróciłam się w stronę cichego szumu dobiegającego z kapsuły. Jared stał tuż obok mnie, trzymając ją nisko i pod kątem, tak bym mogła z łatwością wsadzić duszę do mroźnego powietrza, którym zionął otwór. Wsunęłam ją do środka, po czym starannie zamknęłam pokrywę.

Wolnym, delikatnym ruchem wzięłam zbiornik od Jareda, obróciłam go ostrożnie do pionu i przytuliłam do piersi. Z wierzchu był równie ciepły jak powietrze w pomieszczeniu. Trzymałam go przy sobie jak troskliwa matka.

Spojrzałam na leżące na stole ciało nieznajomej. Doktor posypywał już zasklepioną ranę Gładką Skórą. Stanowiliśmy sprawny duet: ja zajmowałam się duszą, on – ciałem. Nikogo nie zaniedbywaliśmy.

Doktor poniósł na mnie wzrok. Z oczu bił mu podziw.

– Niesamowite – powiedział cicho. – To było coś niezwykłego.

– Dobra robota – odszepnęłam.

– Jak myślisz, kiedy się obudzi?

– To zależy, ile się nawdychała chloroformu.

– Niedużo.

– I czy w ogóle tam jest. Czas pokaże.

Zanim zdążyłam o to poprosić, Jared delikatnie podniósł bezimieną kobietę z łóżka, obrócił na plecy i położył na innym, czystszym posłaniu. Tym razem jednak czułość jego ruchów mnie nie wzruszyła. Była to czułość wobec człowieka, wobec Melanie…

Doktor poszedł za nim, sprawdził kobiecie puls, zajrzał pod powieki, Poświecił w nieprzytomne oczy latarką i obserwował zwężające się źrenice. Nie otaczał ich już srebrny pierścień, nic nie odbijało światła. Wymienili z Jaredem długie spojrzenia.

– Naprawdę to zrobiła – powiedział Jared ściszonym głosem.

– Tak – odparł Doktor.

Nie słyszałam, kiedy Jeb zjawił się u mego boku.

– No, no. Ładna robota.

Wzruszyłam ramionami.

– Nie czujesz się ciut rozdarta?

Milczałam.

– Ja też, skarbie. Ja też.

Za nami Aaron i Brandt rozmawiali podnieconymi głosami, odpowiadając sobie nawzajem na niedokończone pytania. O rozdarciu nie mogło być u nich mowy.

– Ale się wszyscy zdziwią!

– Pomyśl o…

– Powinniśmy jechać po…

– Ja mogę w każdej chwili…

– Spokój tam – przerwał Brandtowi Jeb. – Żadnego porywania dusz, dopóki ta nie będzie w drodze na inną planetę. Zgadza się, Wando?

– Tak – odparłam dość stanowczo, przyciskając kapsułę do piersi.

Brandt i Aaron wymienili krzywe spojrzenia.

Potrzebowałam więcej sprzymierzeńców. Co prawda Jared, Jeb i Doktor mieli najwięcej do powiedzenia, ale nawet oni potrzebowali wsparcia. Wiedziałam, co to oznacza. Musiałam porozmawiać z Ianem.

Z innymi oczywiście też, ale z nim koniecznie. Serce jakby zapadło mi się i skurczyło w piersi. Odkąd tu przybyłam, robiłam wiele rzeczy, na które nie miałam ochoty, ale nie mogłam sobie przypomnieć równie ostrego i przenikliwego bólu. Nawet sama decyzja o oddaniu życia za życie Łowczyni, choć niosła ze sobą ogromne, rozległe cierpienie, była w ostatecznym rozrachunku łatwiejsza, ponieważ miała uzasadnienie w szerszym kontekście wydarzeń. Ale pożegnanie z Ianem przeszywało mnie niczym brzytwa; kiedy o nim myślałam, traciłam z oczu resztę faktów. Szukałam rozpaczliwie sposobu na to, by oszczędzić podobnego bólu jemu. Było to jednak niemożliwe.

Jedyna gorsza rzecz, jaka mnie czekała, to pożegnanie z Jaredem.

Natomiast z Jamiem planowałam nie żegnać się wcale.

– Wanda! – odezwał się Doktor przenikliwym głosem.

Pospieszyłam do łóżka, przy którym stał. Zanim jeszcze tam doszłam, widziałam, jak zwisająca z brzegu materaca mała oliwkowa dłoń zaciska się i otwiera.

– Ach – jęknęło ciało znajomym głosem Łowczyni. – Ach.

W pomieszczeniu zaległa zupełna cisza. Wszyscy spoglądali na mnie, jakbym to ja była specjalistką od ludzi.

Trąciłam Doktora łokciem, nadal trzymając w objęciach kapsułę.

– Porozmawiaj z nią – szepnęłam.

– Yyy… Halo? Czy… pani mnie słyszy? Jest pani bezpieczna. Rozumie mnie pani?

– Ach – westchnęła ciężko. Zamrugała powiekami i od razu skupiła wzrok na twarzy Doktora. Wyglądała na całkiem odprężoną – musiała się czuć znakomicie, w końcu podałam jej Bezból. Oczy miała czarne jak onyks. Rozglądała się po grocie, aż ujrzała mnie i, widocznie mnie poznając, odruchowo skrzywiła twarz. Przeniosła wzrok z powrotem na Doktora.

– Jak dobrze mieć głowę z powrotem dla siebie – odezwała się głośno i wyraźnie. – Dzięki.

Загрузка...