Rozdział 57

Finisz

Tym razem sędziów było niewielu, inaczej niż gdy ważyły się losy Kyle’a. Ian przyprowadził jedynie Jeba, Doktora i Jareda. Nie trzeba mu było mówić, że Jamie nie może się o niczym dowiedzieć.

Melanie będzie musiała go ode mnie pożegnać. Nie potrafiłam się na to zdobyć sama, nie z Jamiem. Byłam tchórzem, ale nic mnie to nie obchodziło. Wiedziałam, że tego nie zrobię i już.

Tylko jedna niebieska lampa, tylko jeden blady krąg światła na kamiennej podłodze. Siedzieliśmy wszyscy na jego skraju – ja sama, pozostała czwórka naprzeciw mnie. Jeb przyniósł nawet strzelbę – jak gdyby była czymś w rodzaju sędziowskiego młotka i przydawała obradom należytej powagi.

Woń siarki przypomniała mi bolesne dni żałoby – z pewnymi wspomnieniami nie będzie żal mi się rozstawać.

– Jak się czuje? – zapytałam niecierpliwie Doktora, gdy tylko usiedli, zanim jeszcze ktokolwiek zdążył się odezwać. Z mojego punktu widzenia ten sąd był stratą cennego czasu. Chodziły mi teraz po głowie ważniejsze rzeczy.

– Kto? – zapytał zmęczonym głosem.

Patrzyłam mu w twarz przez kilka sekund, po czym otworzyłam szeroko oczy.

– Sunny już nie ma? Tak szybko?

– Kyle stwierdził, że to by było okrutne kazać jej dłużej cierpieć. Była… nieszczęśliwa.

– Szkoda, że nie zdążyłam się pożegnać – wymamrotałam do siebie. – I życzyć jej powodzenia. Co z Jodi?

– Na razie się nie obudziła.

– A jak ciało Uzdrowicielki?

– Trudy ją zabrała. Poszły chyba coś zjeść. Szukają dla niej jakiegoś tymczasowego imienia, żebyśmy nie musieli na nią mówić „ciało“. – Uśmiechnął się krzywo.

– Dojdzie do siebie, jestem pewna – powiedziałam. Bardzo chciałam w to wierzyć. – I Jodi też. Wszystko się na pewno ułoży.

Nikt nie zaprzeczył. Wiedzieli, że kłamię sama dla siebie.

Doktor westchnął.

– Nie chcę zostawiać Jodi zbyt długo. Może mnie potrzebować.

– Racja – przytaknęłam. – Miejmy to za sobą. – Im szybciej, tym lepiej. Ta dyskusja i tak nie miała żadnego znaczenia. Doktor przystał na moje warunki. A mimo to jakaś niemądra część mnie łudziła się… łudziła się, że istnieje idealne rozwiązanie, które pogodzi wszystkie racje i pozwoli mi zostać z Ianem, Mel i Jaredem, nie narażając jednocześnie nikogo na cierpienie. Lepiej od razu pozbyć się złudnych nadziei.

– Dobra – odezwał się Jeb. – Wando, jak ty to widzisz?

– Oddaję wam Melanie. – Krótko, stanowczo, bez zbędnych słów, do których ktoś mógłby się przyczepić.

– Ian?

– Wanda jest nam potrzebna.

Krótko, stanowczo – poszedł w moje ślady.

Jeb kiwnął głową.

– Twardy orzech. Wando, dlaczego uważasz, że powinienem się z tobą zgodzić?

– Gdybyś to był ty, chciałbyś odzyskać ciało. Nie możesz tego odmówić Melanie.

– Ian?

– Musimy brać pod uwagę nasze wspólne dobro. Wanda zapewniła nam zdrowie i bezpieczeństwo, o jakich wcześniej mogliśmy tylko pomarzyć. Jest kluczem do przetrwania naszej wspólnoty – i całej ludzkości. Nie może tu rozstrzygać los jednej osoby.

Ma rację.

Nikł cię nie pytał o zdanie.

– Wando, a co na to Mel? – odezwał się Jared.

Ha.

Popatrzyłam Jaredowi w oczy i stało się coś przedziwnego. Wszystko, co kilkanaście minut wcześniej wydarzyło się między mną a Ianem, zostało w jednej chwili zepchnięte na bok, w najmniejszy zakamarek mojego ciała, ciasny kąt wypełniony moją fizyczną obecnością. Cała reszta mnie lgnęła do Jareda – rozpaczliwie, szaleńczo zgłodniała, zupełnie jak wtedy, gdy ujrzałam go w jaskiniach po raz pierwszy. To ciało w zasadzie nie należało ani do mnie, ani do Mel, lecz właśnie do niego.

Nie było w nim miejsca dla nas obu.

– Melanie chce mieć swoje ciało z powrotem. Chce mieć z powrotem swoje życie.

Łgarz. Powiedz im prawdę.

Nie.

– Kłamiesz – stwierdził Ian. – Widzę, że się z nią kłócisz. Jestem pewien, że się ze mną zgadza. To dobra osoba. Wie, jak bardzo jesteś nam potrzebna.

– Mel wie wszystko to, co ja. Będzie umiała wam pomóc. Poza tym macie byłą Uzdrowicielkę. Wie rzeczy, o których ja nie mam żadnego pojęcia. Radziliście sobie świetnie, zanim do was przyszłam. Poradzicie sobie znowu.

Jeb wydmuchnął powietrze z ust, marszcząc brwi.

– No nie wiem, Wando. Ian ma trochę racji.

Popatrzyłam groźnie na starca i spostrzegłam, że Jared robi to samo. Odwróciłam wzrok od tej niemej potyczki i posłałam surowe spojrzenie Doktorowi.

Ten popatrzył mi w oczy i wykrzywił boleśnie twarz. Rozumiał, o co mi chodzi. Obiecał. Decyzja sądu niczego nie zmieniała.

Ian nie zauważył naszej wymiany spojrzeń – spoglądał na Jareda.

– Jeb – protestował Jared. – Decyzja może być tylko jedna. Dobrze o tym wiesz.

– Czyżby, chłopcze? Ja bym powiedział, że jest ich bez liku.

– To ciało Melanie!

– I Wandy.

Jared miał już coś odpowiedzieć, ale głos wiązł mu w gardle i musiał zacząć od nowa.

– Nie wolno ci trzymać Mel w zamknięciu – to prawie jak morderstwo, Jeb.

Ian pochylił się ku światłu. Nagle twarz znów płonęła mu wściekłością.

– A jak nazwiesz to, co chcesz zrobić z Wandą, Jared? Z nami wszystkimi, na dobrą sprawę, skoro chcesz nam ją odebrać?

– Nie udawaj, że przejmujesz się wszystkimi! Chcesz tylko zatrzymać Wandę kosztem Melanie – nic innego się dla ciebie nie liczy.

– A ty chcesz mieć Melanie kosztem Wandy – nic innego dla c i e b i e się nie liczy! A skoro tak, skoro nasze racje nawzajem się znoszą, to zadecydować powinno dobro ogółu.

– Nie! Zdecydować powinna Melanie! To jej ciało!

Obaj teraz kucali, gotowi w każdej chwili wstać, dłonie mieli zaciśnięte w pięści, a twarze wykrzywione szałem.

– Spokój, chłopcy! Przywołuję was do porządku – zarządził Jeb. – Nie zapominajcie, że to sąd. Panujemy nad sobą i nie tracimy głowy. Musimy to rozważyć ze wszystkich stron.

– Jeb… – zaczął Jared.

– Zamknij się. – Jeb zagryzł na chwilę wargę. – Dobra, oto jak ja to widzę. Wanda ma rację…

Ian zerwał się na równe nogi.

– Spokój! Siadaj i daj mi skończyć.

Ian stał nad nami zesztywniały, na napiętej szyi rysowały mu się ścięgna. Jeb czekał cierpliwie, aż usiądzie z powrotem na ziemi.

– Wanda ma rację – powtórzył, gdy jego polecenie zostało wykonane. – Mel musi odzyskać ciało. Ale – dodał szybko, widząc, że Ian znów się zżyma – ale nie zgadzam się z resztą, Wando. Uważam, że diablo cię potrzebujemy, drogie dziecko. Polują na nas Łowcy, a ty nie musisz się przed nimi chować. Nikt inny nie może z nimi rozmawiać. Ratujesz ludziom życie. Muszę się troszczyć o swój dom i jego mieszkańców.

– To oczywiste – powiedział Jared przez zęby. – Znajdźmy jej inne ciało.

Doktor podniósł zafrasowaną twarz. Gąsienicowate brwi Jeba prawie dotknęły białych włosów. Ian otworzył szeroko oczy i zacisnął usta. Spoglądał na mnie w zamyśleniu…

– Nie! Nie! – Potrząsnęłam energicznie głową.

– Dlaczego nie? – zapytał Jeb. – To chyba wcale niegłupi pomysł.

Przełknęłam ślinę i wzięłam głęboki oddech, żeby mój głos nie zabrzmiał histerycznie.

– Jeb. Posłuchaj mnie uważnie. Mam dość bycia pasożytem. Rozumiesz? Myślisz, że mam ochotę wejść w inne ciało i zaczynać to samo od nowa? Już zawsze mam się czuć winna tego, że kradnę komuś życie? Zawsze ktoś ma mnie nienawidzić? Już prawie przestałam być duszą – za bardzo pokochałam was, okrutnych ludzi. Czuję się nie na miejscu i fatalnie mi z tym.

Ponownie nabrałam powietrza i ciągnęłam dalej, już przez łzy.

– Zresztą, co jeśli coś się zmieni? Jeżeli wsadzicie mnie w jakieś inne ciało, ukradniecie czyjeś życie, i nagle wszystko wymknie się spod kontroli? Co, jeśli to ciało zaciągnie mnie z powrotem do świata dusz w poszukiwaniu innej miłości? Co, jeśli nie będziecie mi już mogli zaufać? Co, jeśli was zdradzę? Nie chcę was skrzywdzić!

Zaczęłam od czystej, niczym nieubarwionej prawdy, ale potem kłamałam już jak z nut. Miałam nadzieję, że nie zdają sobie z tego sprawy. Pomagało mi to, że mówiłam rwanym, płaczącym głosem. Tak naprawdę nigdy nie mogłabym ich skrzywdzić. To, co mi się tutaj przydarzyło miało na zawsze we mnie pozostać, tkwiło w atomach, z których składało się moje małe ciało. Uznałam jednak, że może jeśli dam im powody do obaw, będą bardziej skłonni pogodzić się z jednym właściwym rozwiązaniem.

Moje kłamstwa chyba po raz pierwszy podziałały. Widziałam, jak Jared i Jeb wymieniają niepewne spojrzenia. Nie przeszło im to przez myśl – że mogę stracić ich zaufanie, stać się zagrożeniem. Ian już przy mnie siadał, żeby wziąć mnie w ramiona. Otarł mi łzy własną piersią.

– Już dobrze, skarbie. Nie musisz być nikim innym. Nic się nie zmieni.

– Chwileczkę, Wando – odezwał się Jeb, spoglądając nagle jakby bystrzej. – Co to zmieni, że polecisz na inną planetę? Tam też będziesz pasożytem, moje dziecko.

Słysząc to określenie, Ian gwałtownie się poruszył. I ja również drgnęłam – Jeb jak zwykłe mnie przejrzał. Czekali, aż coś odpowiem, wszyscy oprócz Doktora, który już wiedział. Nie miałam zamiaru wyjawić im prawdy.

Starałam się jednak mówić same prawdziwe rzeczy.

– Na pozostałych planetach jest inaczej, Jeb. Żywiciele nie stawiają oporu. W ogóle są całkiem inni. Nic różnią się między sobą tak bardzo jak ludzie, doznają o wiele łagodniejszych uczuć. Nie ma się wrażenia, że kradnie się komuś życie. Nie tak jak tutaj. Nikt nie będzie mnie tam nienawidzić. A ja będę zbyt daleko, żeby wam zaszkodzić. Tak będzie dla was bezpieczniej…

Ostatnie słowa brzmiały za bardzo jak kłamstwo, którym niewątpliwie były. Dlatego zamilkłam.

Jeb spoglądał na mnie przymrużonymi oczami. Odwróciłam wzrok.

Starałam się nie patrzeć na Doktora, ale mimowolnie zerknęłam na niego ukradkiem. Dla pewności. Spojrzał mi smutno w oczy i od razu wiedziałam, że rozumie.

Opuściłam szybko wzrok i spostrzegłam, że Jared również na niego patrzy. Czy widział, jak się porozumiewamy?

Jeb westchnął.

– To dopiero… ambaras. – Skrzywił twarz i pogrążył się w zadumie.

– Jeb… – odezwali się naraz Jared i Ian, po czym urwali i popatrzyli po sobie srogim wzrokiem.

Marnowałam tu czas, a przecież zostały mi tylko godziny. Ledwie kilka godzin, wiedziałam to już na pewno.

– Jeb – odezwałam się cicho, ledwie słyszalna wśród szmeru źródełka, i wszyscy zwrócili twarze w moją stronę. – Nie musisz decydować w tej chwili. Doktor powinien zajrzeć do Jodi i ja też chciałbym ją zobaczyć. Poza tym od rana nic nie jadłam. Prześpij się z tym. Porozmawiamy jutro. Mamy mnóstwo czasu.

Kłamstwa. Czy potrafili je poznać?

– To dobry pomysł, Wando. Chyba nam wszystkim przyda się trochę odpoczynku. Idź coś zjeść. Wszyscy się z tym prześpimy.

Pilnowałam się, żeby nie spojrzeć teraz na Doktora, nawet gdy do niego mówiłam.

– Doktorze, jak tylko zjem, przyjdę ci pomóc z Jodi. Na razie.

– Dobrze – odparł niepewnie.

Dlaczego nie potrafił odpowiedzieć normalnym tonem? Był przecież człowiekiem – powinien umieć kłamać.

– Głodna? – wymamrotał Ian, na co ja przytaknęłam. Pomógł mi się podnieść. Kiedy już wstałam, nie puścił mojej ręki. Wiedziałam, że nie będzie mnie teraz odstępował na krok. Nie martwiło mnie to jednak. Sen miał równie twardy jak Jamie.

Wychodząc z ciemnej groty, czułam na plecach czyjś wzrok, ale nie byłam pewna czyj.

Jeszcze tylko parę rzeczy do zrobienia. A dokładniej trzy. Trzy ostatnie uczynki.

Po pierwsze, chciałam coś zjeść.

Nie chciałam zostawiać Melanie głodnego ciała. Poza tym, odkąd zaczęłam jeździć na wyprawy, jedzenie się poprawiło. Nie było już karą, lecz przyjemnością.

Poprosiłam Iana, żeby przyniósł mi coś z kuchni, a sama schowałam się na polu, gdzie miejsce kukurydzy zajęły pnące się coraz wyżej pędy pszenicy. Powiedziałam mu prawdę; nie chcę się natknąć na Jamiego. Nie chciałam, żeby się czegokolwiek dowiedział. Zniósłby to jeszcze gorzej niż Jared czy Ian – każdy z tych dwóch wziął czyjąś stronę, a Jamie kochał nas obie. Byłby rozdarty.

Ian ze mną nie dyskutował. Jedliśmy w milczeniu. Obejmował mnie ręką w talii.

Po drugie, chciałam zobaczyć Sunny i Jodi.

Spodziewałam się ujrzeć na szpitalnym biurku trzy kapsuły, tymczasem wciąż stały tam tylko dwie z Uzdrowicielami. Doktor i Kyle pochylali się nad łóżkiem, na którym leżała nieruchomo Jodi. Podeszłam do nich szybkim krokiem i już miałam zapytać o Sunny, gdy spostrzegłam, że Kyle trzyma jej kapsułę w ręku.

– Ostrożnie z tym – wymamrotałam.

Doktor dotykał nadgarstka Jodi i liczył coś pod nosem. Słysząc mój głos, ściągnął usta w cienką linię, a po chwili musiał zacząć liczyć od nowa.

– Tak, wiem, Doktor mi powiedział – odparł Kyle, ani na chwilę nie odrywając wzroku od twarzy Jodi. Pod oczami zaczynały mu rosnąć dwie podobne ciemne plamy. Czyżby znowu złamany nos? – Uważam na nią. Po prostu… nie chciałem jej tam zostawiać samej. Była taka smutna i taka… słodka.

– Na pewno by to doceniła, gdyby wiedziała. Kiwnął głową, wciąż wpatrując się w twarz Jodi.

– Jest coś, co mogę zrobić? Jakoś pomóc?

– Mów do niej, powtarzaj jej imię, mów o rzeczach, które powinna pamiętać. Mów nawet o Sunny. To zadziałało z ciałem Uzdrowicielki.

– Mandy – poprawił mnie Doktor. – Mówi, że to nie jest dokładnie jej imię, ale podobne.

– Mandy – powtórzyłam, jakby zapamiętywanie go miało w tej chwili jakiś sens. – Gdzie teraz jest?

– Z Trudy – to dobry pomysł. Właśnie takiej osoby jak Trudy było jej trzeba. Teraz chyba śpi.

– Świetnie. Dojdzie do siebie.

– Też mam taką nadzieję. – Doktor uśmiechnął się, ale nie zmieniło to znacząco jego chmurnego oblicza. – Mam do niej mnóstwo pytań.

Popatrzyłam na drobną kobietę – wciąż nie mogłam uwierzyć, że jest starsza od mojego ciała. Twarz miała całkiem rozluźnioną i pozbawioną wyrazu. Trochę mnie to przerażało – było w niej tyle życia, gdy Sunny tkwiła w środku. Czy Mel…?

Ciągle tu jestem.

Wiem. Na pewno będziesz się czuć świetnie.

Jak Lacey. Skrzywiła się, i ja też.

Nie jak Lacey.

Dotknęłam delikatnie ręki Jodi. Pod pewnymi względami bardzo przypominała Lacey. Była drobnej budowy, miała oliwkową karnację i czarne włosy. Mogłyby pewnie nawet być siostrami, tyle że śliczna, smutna twarzyczka Jodi nie miała w sobie nic z odpychającego grymasu Lacey.

Kyle trzymał ją cały czas za dłoń, ale nie wiedział, co mówić.

– Spróbuj tak – powiedziałam. Zaczęłam głaskać ją po ręce.

Jodi? Jodi, słyszysz mnie? Kyle na ciebie czeka, Jodi. Bardzo się natrudził, żeby cię tu ściągnąć – wszyscy chcą go teraz sprać na kwaśne jabłko. – Uśmiechnęłam się do niego ironicznie, a kąciki jego ust uniosły się lekko, choć ani na chwilę nie podniósł wzroku.

– Nie żeby cię to dziwiło, prawda? – odezwał się Ian obok mnie. – Czy kiedykolwiek było inaczej, Jodi? Dobrze cię znowu widzieć. Chociaż ty pewnie jesteś innego zdania. Musiało ci być dobrze z dala od tego idioty.

Kyle nie zdawał sobie dotychczas sprawy z obecności brata, uczepionego mojej ręki jak imadło.

– Na pewno pamiętasz Iana. Nigdy nie potrafił mi w niczym dorównać, ale ciągle się stara. Hej, Ian – dodał Kyle, nadal nie odrywając wzroku – nie masz mi czasem nic do powiedzenia?

– Raczej nie.

– Czekam na przeprosiny.

– Czekaj zdrów.

– Ten drań kopnął mnie w twarz, wyobrażasz to sobie, Jodi? Bez najmniejszego powodu.

– Po co komu do tego powód, co, Jodi?

Było w tym przekomarzaniu się braci coś miłego. Obecność Jodi sprawiała, że wszystko toczyło się w atmosferze lekkości i żartu. Już bym się na jej miejscu obudziła. Już bym się uśmiechała.

– Tak trzymaj, Kyle – powiedziałam cicho. – Właśnie tak trzeba. Ocknie się.

Żałowałam, że jej nie poznam, nie przekonam się, jakim jest człowiekiem. Mogłam sobie tylko przypominać wyraz twarzy Sunny.

Jakie to będzie dla wszystkich uczucie poznać Melanie? Będzie im się wydawać taka sama, jakby nic się nie zmieniło? Czy naprawdę do nich dotrze, że już mnie nie ma, czy też Melanie zastąpi mnie po prostu w mojej roli?

Może wyda im się całkiem inna. Może będą się musieli do niej od nowa przyzwyczajać. Może od razu zostanie ciepło przyjęta. Wyobraziłam sobie ją, czyli siebie, w otoczeniu przyjaznych twarzy. Wyobraziłam sobie, jak trzymamy w ramionach Freedoma i jak uśmiechają się do nas wszyscy ci, którzy nigdy się do mnie nie przekonali.

Dlaczego od tych obrazów wilgotniały mi oczy? Czy naprawdę byłam taka zawistna?

Nie, zapewniła mnie Mel. Będą za tobą tęsknić – oczywiście, że będą. Wszyscy najwartościowsi ludzie odczują to jak stratę.

Chyba w końcu pogodziła się z moim zamiarem.

Nie pogodziłam się, sprostowała. Po prostu nie wiem, jak mogłabym cię powstrzymać. Czuję, że ten moment się zbliża. I ja też się boję. Czy nie zabawne? Jestem absolutnie przerażona.

No to witaj w klubie.

– Wando? – zagaił Kyle.

– Tak?

Przepraszam.

– Yyy… za co?

– Że próbowałem cię zabić – odparł beztrosko. – Chyba jednak się myliłem.

Ianowi zaparto dech.

– Doktorze, proszę, powiedz, że masz tu jakiś dyktafon.

– Obawiam się, że nie.

Ian potrząsnął głową.

– Ten moment należałoby uwiecznić. Nie sądziłem, że dożyję dnia, w którym Kyle O’Shea przyzna się do błędu. Słyszałaś to, Jodi? Dziwię się, że to cię nie obudziło.

– Jodi, słonko, nie weźmiesz mnie w obronę? Powiedz Ianowi, że do tej pory zawsze miałem rację. – Zachichotał.

Cieszyłam się. Dobrze było dowiedzieć się przed odejściem, że zjednałam sobie Kyle’a. Akurat tego się nie spodziewałam.

Nie mogłam tu nic więcej zdziałać. Nie było sensu, żebym stała całkiem bezużyteczna. Jodi albo się przebudzi, albo nie; cokolwiek się stanie, mój los jest już przesądzony.

Pozostała mi do zrobienia tylko jedna rzecz: skłamać.

Odsunęłam się od łóżka, wzięłam głęboki oddech i rozciągnęłam dłonie.

– Jestem zmęczona, Ian.

Czy to aby na pewno było kłamstwo? Nie zabrzmiało zbyt fałszywie. Miałam za sobą bardzo długi dzień, mój ostatni. Nie spałam całą noc, właśnie to sobie uświadomiłam. Nie spałam od czasu ostatniej wyprawy do miasta. Musiałam być zmęczona.

Ian kiwnął ze zrozumieniem głową.

– O, nie wątpię. Całą noc czuwałaś przy Uzdro… przy Mandy?

– Tak. – Ziewnęłam.

– Dobranoc, Doktorze – powiedział Ian, ciągnąc mnie w stronę wyjścia. – Powodzenia, Kyle. Wrócimy rano.

– Dobranoc, Kyle – wymamrotałam. – Dobranoc, Doktorze.

Doktor spojrzał na mnie przenikliwym wzrokiem, ale Ian był do niego obrócony plecami, a Kyle stał zapatrzony w Jodi. Posłałam mu zdecydowane spojrzenie.

Ian prowadził mnie w milczeniu ciemnym tunelem. Cieszyło mnie, że nie jest w nastroju do rozmowy. Nie wiem, czy potrafiłabym się na niej skoncentrować. Mój żołądek wił się i skręcał, przybierając dziwaczne kształty.

Zrobiłam już wszystko, co miałam zrobić. Musiałam teraz jeszcze tylko trochę poczekać i nie zasnąć. Nie obawiałam się tego pomimo zmęczenia. Serce waliło mi o żebra niczym pięść.

Dość zwlekania. Trzeba to było zrobić tego wieczoru i Mel również o tym wiedziała. Dzisiejsze zajście z Ianem było na to dowodem. Czułam, że im dłużej tu pozostanę, tym więcej będzie z mojego powodu łez, kłótni i bójek. Tym większe niebezpieczeństwo, że ktoś, nie wyłączając mnie, popełni jakąś gafę i Jamie wszystkiego się dowie. Niech Mel wyjaśni mu wszystko po fakcie. Tak będzie lepiej.

Wielkie dzięki, pomyślała Mel. Jej słowa popłynęły szybko i gwałtownie, a spod sarkazmu wyzierał strach.

Przepraszam. Nie masz mi tego bardzo za złe?

Westchnęła. Jak mogę mieć ci to za złe? Zrobiłabym wszystko, o co byś mnie poprosiła, Wando.

Opiekuj się nimi. To bym zrobiła tak czy siak.

I Ianem też.

Jeżeli mi pozwoli. Coś mi mówi, że nie będzie za mną przepadał.

Nawet jeśli ci nie pozwoli.

Zrobię dla niego, co w mojej mocy, Wando. Obiecuję.

Ian przystanął przed czerwono-szarymi drzwiami do swojego pokoju. Uniósł brwi, na co kiwnęłam twierdząco głową. Niech myśli, że nadal ukrywam się przed Jamiem. Co zresztą było prawdą.

Odsunął czerwone drzwi na bok i udałam się wprost na materac po prawej. Zwinęłam się na nim w kulkę, splotłam roztrzęsione dłonie na łomoczącym sercu i zakryłam je kolanami.

Ian położył się skulony tuż obok i przycisnął mnie do piersi. Nie martwiłoby mnie to – wiedziałam, że kiedy już zaśnie, rozłoży się na wszystkie strony – gdyby nie fakt, że czuł moje dreszcze.

– Wszystko będzie dobrze, Wando. Wiem, że znajdziemy jakieś wyjście,

– Kocham cię, Ian. – Tylko tak mogłam mu powiedzieć dobranoc. Tylko tych słów pragnął. Wiedziałam, że później to wspomni i zrozumie. – Kocham cię całą duszą.

– Ja też cię kocham, moja Wagabundo.

Zbliżył do mnie twarz, znalazł moje usta, a potem zaczął mnie całować, powoli i delikatnie, jak płynna skała falująca łagodnie w ciemnościach ziemi, aż powoli przestałam się trząść.

– Śpij, Wando. Odłóż smutki na jutro. Nigdzie sobie w nocy nie pójdą. Kiwnęłam głową, ocierając twarz o jego twarz, i westchnęłam.

Ian także był zmęczony. Nie musiałam długo czekać. Wpatrywałam się w sufit – widoczne w szczelinach gwiazdy przesunęły się od ostatniego razu. Tam gdzie wcześniej lśniły tylko dwie, teraz widziałam trzy. Patrzyłam, jak mrugają i pulsują w mrokach kosmosu. Nie wzywały mnie. Nie miałam zamiaru do nich dołączać.

Ręce Iana opadły ze mnie, najpierw jedna, potem druga. Przewrócił się na plecy, mamrocząc przez sen. Nie mogłam już dłużej zwlekać, zbyt mocno pragnęłam zostać, zasnąć u jego boku i skraść jeszcze jeden dzień.

Moje ruchy były ostrożne, choć wiedziałam, że się nie obudzi. Oddychał równo i głęboko. Dopiero rano otworzy oczy.

Nie było bardzo późno, jaskinie jeszcze nie opustoszały. Słyszałam niosące się głosy, dziwne echa dochodzące nie wiadomo skąd. Nie spotkałam jednak nikogo, dopóki nie weszłam do jaskini z ogrodem. Geoffrey, Heath i Lily wracali właśnie z kuchni. Spuściłam wzrok, choć bardzo się ucieszyłam, widząc Lily. Pozwoliłam sobie tylko na jedno małe zerknięcie, ale widziałam, że przynajmniej stoi prosto, nie garbi pleców. Lily była twarda. Tak jak Mel.

Pospieszyłam w stronę południowego tunelu i odetchnęłam z ulgą, gdy już znalazłam się w jego bezpiecznym mroku. Z ulgą, lecz także z trwogą. To już naprawdę koniec.

Tak się boję, zakwiliłam.

Zanim Mel zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, poczułam na ramieniu czyjąś ciężką dłoń.

– Wybierasz się gdzieś?

Загрузка...