Rozdział 24

Zmiana

Rzeczywiście, nie pachniałam fiołkami.

Straciłam już rachubę czasu spędzonego w jaskiniach – ponad tydzień? dwa? – a przez wszystkie te dni nosiłam to samo ubranie co na pustyni. Bawełniana koszulka wchłonęła już tyle potu, że pogięła się i przypominała akordeon. Kiedyś była bladożółta, teraz – całkiem upaćkana, ciemnofioletowa jak skalna podłoga. Moje krótkie włosy były poplątane i zapiaszczone. Czułam, jak sterczą mi na głowie niczym czub kakadu. Dawno nie widziałam swojej twarzy, ale domyślałam się, że dominują na niej dwa odcienie fioletu, które zawdzięczałam jaskiniowemu pyłowi oraz siniakom.

Dlatego rozumiałam, o co chodziło Jebowi. Istotnie, potrzebowałam kąpieli. Oraz nowych ubrań, inaczej mycie się nie miało sensu. Jeb zaproponował, żebym ponosiła rzeczy Jamiego, dopóki moje nie wyschną, ale bałam się, że je rozciągnę i zniszczę. Na szczęście nie zaoferował mi żadnych ubrań Jareda. W końcu dostałam jego własną flanelową koszulę z odprutymi rękawami, starą, lecz czystą, a także wyblakłe, dziurawe spodnie z bawełny, których nikt inny nie chciał. Niosłam je zwinięte na ramieniu, a w dłoni trzymałam cuchnącą bryłę zlepioną z kawałków czegoś, co Jeb nazywał mydłem kaktusowym domowej roboty. Z tym wszystkim maszerowałam do łaźni.

Znów okazało się, że nie będziemy tam sami. Nad strumykiem stało trzech mężczyzn oraz kobieta – ta o ciemnoszarych włosach – napełniali wiadra wodą. Natomiast z łaźni dobiegały pluski i śmiechy.

– Poczekamy na naszą kolej – powiedział Jeb i oparł się o ścianę.

Stałam sztywno obok niego i czułam na sobie nieprzyjemne spojrzenia czterech par oczu, sama jednak nie odrywałam wzroku od gorącego źródła, płynącego wartkim nurtem pod dziurawą podłogą.

Po paru chwilach łaźnię opuściły trzy kobiety – atletyczna o karmelowej cerze, młoda blondynka, której chyba wcześniej nie widziałam, oraz Sharon, kuzynka Melanie. Kiedy nas ujrzały, od razu przestały się śmiać.

– Dzień dobry, dziewczęta – odezwał się Jeb, dotykając czoła niczym brzegu kapelusza.

– Cześć, Jeb – odparła bez entuzjazmu kobieta o ciemnej karnacji.

Sharon i blondynka całkiem nas zignorowały.

– No dobra, Wando – powiedział, gdy sobie poszły. – Twoja kolej.

Posłałam mu ponure spojrzenie i ruszyłam ostrożnym krokiem w stronę ciemnego pomieszczenia.

Próbowałam sobie przypomnieć jego rozmiary – byłam pewna, że mam jeszcze parę kroków do wody. Zdjęłam buty, żeby móc jej poszukać palcami.

Ciemności mnie przerażały. Zadrżałam na wspomnienie czarnej powierzchni wody, pod którą mogło się czaić dosłownie wszystko. Ale gra na zwłokę nie przybliżała mnie do wyjścia, więc położyłam czyste rzeczy obok butów, z cuchnącym mydłem w ręku ruszyłam powolutku przed siebie i w końcu poczułam pod stopą krawędź basenu.

W porównaniu do parnego powietrza w grocie na zewnątrz, woda była chłodna. Przyjemna. Potrafiłam to docenić mimo strachu. Dawno już nie miałam kontaktu z niczym chłodnym. Zamoczyłam się w brudnym ubraniu aż do pasa. Czułam prąd strumyka wokół kostek. Cieszyło mnie, że woda nie stoi w miejscu, dzięki temu nie musiałam się obawiać, że ją pobrudzę.

Przykucnęłam, zanurzając się po ramiona. Przejechałam mydłem po ubraniu. Tam, gdzie dotknęło skóry, czułam łagodne pieczenie.

Zdjęłam namydlone rzeczy i zaczęłam trzeć pod wodą. Następnie wypłukałam je niezliczoną ilość razy, by mieć pewność, że po łzach i pocie nie został ani ślad, wykręciłam i położyłam na ziemi obok butów, a przynajmniej tak mi się wydawało.

Zaczęłam się namydlać. Pieczenie było teraz silniejsze, ale jakoś to znosiłam, bo bardzo chciałam być znowu czysta. Gdy skończyłam, czułam na całym ciele szczypanie, a skóra głowy bolała mnie jak oparzona. Niektóre miejsca były szczególnie wrażliwe – musiałam nadal mieć siniaki. Z ulgą odłożyłam mydło na bok i spłukałam się dokładnie wiele razy, tak jak wcześniej ubranie.

Wychodząc z basenu, czułam zarazem ulgę i żal. Chłodna woda była przyjemna, podobnie jak uczucie czystości. Miałam jednak dość poruszania się po omacku i wyobrażania sobie w ciemnościach różnych rzeczy. Wymacałam dłonią suchą koszulę oraz spodnie i szybko je włożyłam, po czym wsunęłam buty na pomarszczone od wody stopy. Jedną ręką podniosłam mokre rzeczy, drugą chwyciłam mydło między palce i ruszyłam w stronę wyjścia.

Jeb roześmiał się, widząc, jak ostrożnie je niosę.

– Trochę piecze, co? Pracujemy nad tym. – Wyciągnął zawiniętą w brzeg koszuli dłoń, a wtedy ja położyłam na niej mydło.

Nic nie odpowiedziałam, bo nie byliśmy sami. Czekało za nim w milczeniu pięć osób, wszystkie ze wschodniego pola. Pierwszy w kolejce stał Ian.

– Lepiej wyglądasz – zwrócił się do mnie, ale nie potrafiłam odgadnąć, czy jest tym zaskoczony, czy może poirytowany.

Uniósł dłoń i wyciągnął ku mojej szyi długie, jasne palce. Odskoczyłam do tyłu, a wtedy on opuścił rękę.

– Przepraszam – wymamrotał.

Nie wiedziałam, czy przeprasza za to, że mnie przestraszył, czy za sińce na szyi. Ale chyba nie za to, że próbował mnie zabić – wydało mi się to całkiem nieprawdopodobne. Na pewno wciąż życzył mi śmierci. Nie miałam jednak zamiaru pytać. Ruszyłam z miejsca, a w ślad za mną Jeb.

– No, dzisiaj nie było aż tak źle – odezwał się w ciemnym korytarzu.

– Nie aż tak – odparłam cicho. W końcu nikt mnie nie zabił. Zawsze to coś.

– Jutro będzie jeszcze lepiej – obiecał. – Bardzo lubię siać. To niesamowite, ile te małe, niepozorne ziarenka mają w sobie życia. Myślę wtedy, że może nawet taki stary dziad jak ja jest jeszcze coś wart. Może na przykład będzie ze mnie dobry nawóz. – Zaśmiał się z własnego żartu.

Gdy znaleźliśmy się w jaskini z ogrodem, Jeb wziął mnie za łokieć i poprowadził nie na zachód, lecz na wschód.

– Nawet nie próbuj mi wmówić, że nie jesteś głodna po pracy. Nie mam czasu się bawić w obsługę hotelową. Będziesz musiała jeść tam gdzie wszyscy.

Skrzywiłam się i spuściłam wzrok na podłogę, ale pozwoliłam się zaprowadzić do kuchni.

Dobrze, że jedzenie było takie jak zawsze, bo gdyby nawet podano mi soczysty stek albo paczkę cheetosów, i tak nie mogłabym się cieszyć smakiem. W zupełnej ciszy, jaka zapanowała w kuchni, samo przełykanie było nie lada wyzwaniem. Nie było w niej tłoczno, około dziesięciu osób jadło przy stołach twarde bułki i wodnistą zupę. Gdy tylko się zjawiłam, ucichły wszelkie rozmowy. Zastanawiało mnie, jak długo to jeszcze potrwa.

Prawidłowa odpowiedź na to pytanie brzmiała: równo cztery dni.

Tyle samo czasu zajęto mi zrozumienie, dlaczego Jeb z serdecznego gospodarza przemienił się w mrukliwego nadzorcę.

Nazajutrz po kopaniu pola spędziłam cały dzień obsiewając i nawadniając ziemię. Tym razem pracowali z nami inni ludzie. Domyśliłam się, że obowiązuje tu rotacja. W nowej grupie była Maggie, a także kobieta o karmelowej cerze, ale wciąż nie wiedziałam, jak ma na imię. Przez większość czasu wszyscy pracowali w milczeniu. Była to nienaturalna cisza – wyraz sprzeciwu wobec mojej obecności.

Ian pracował z nami, choć nie była jego kolej. Martwiło mnie to.

Po pracy znowu musiałam jeść w kuchni. Był tam Jamie i tylko dlatego w pomieszczeniu nie panowała zupełna cisza. Wiedziałam, że jest doskonale świadom złowrogiego milczenia, ale rozmyślnie je lekceważył, jakby udając, że on, Jeb i ja jesteśmy sami. Opowiadał o lekcjach z Sharon, mówiąc nie bez pewnej dumy o tym, że dostał od niej burę za to, iż odzywał się niepytany, i narzekając na zadanie domowe, którym go ukarała. Jeb napomniał go dobrodusznym tonem. Obaj zachowywali się, jakby wszystko było w jak najlepszym porządku. Ja nie umiałam tak dobrze grać. Kiedy Jamie pytał mnie o mój dzień, utkwiłam wzrok w jedzeniu i odpowiadałam półsłówkami. Chyba go to zasmuciło, ale nie naciskał.

Co innego nocą – wówczas zadawał pytania, dopóki nie ubłagałam go, aby dał mi się wyspać. Przeniósł się z powrotem do swojego pokoju i spał na łóżku po stronie Jareda, uparłszy się, że jego strona jest teraz moja. Melanie to odpowiadało, właśnie za tym tęskniła.

Jeb również nie miał zastrzeżeń.

– Przynajmniej nie muszę szukać chętnych do pełnienia straży. Miej broń pod ręką i nigdy o niej nie zapominaj – powiedział Jamiemu.

Znowu protestowałam, ale nikt mnie nie słuchał. Jamie spał między mną a strzelbą, a ja się martwiłam i dręczyły mnie koszmary.

Trzeciego dnia pracy trafiłam do kuchni. Jeb nauczył mnie ugniatać ciasto na bułki i dzielić je na okrągłe kawałki, a później także rozpalać ogień pod kamiennym piecem, gdy jest już ciemno i nie widać dymu.

Po południu nagle sobie poszedł.

– Idę po mąkę – rzucił pod nosem, bawiąc się paskiem.

Trzy kobiety, które w milczeniu pracowały obok nas, nawet nie podniosły wzroku. Byłam upaprana po łokcie, więc zaczęłam zdrapywać z siebie lepkie ciasto, by pójść z nim.

Jeb uśmiechnął się szeroko, zerknął w stronę kobiet, po czym spojrzał na mnie i potrząsnął głową. Obrócił się na pięcie i zniknął, zanim zdążyłam się uwolnić.

Wstrzymałam oddech. Spojrzałam na kobiety – młodą blondynkę z łaźni, matkę o sennych oczach oraz tę z ciemnoszarym warkoczem. Lada chwila powinny się zorientować, że mogą mnie zabić. Nie było Jeba ani strzelby – co mogło je powstrzymać?

Lecz one dalej ugniatały ciasto, jakby nieświadome niczego. Po pewnym czasie zaczęłam znowu normalnie oddychać i wróciłam do lepienia bułek. Uznałam, że stojąc w bezruchu tylko zwracam na siebie uwagę.

Jeba nie było całą wieczność. Może poszedł zemleć trochę mąki. Nie potrafiłam inaczej wytłumaczyć tak długiej nieobecności.

– Trochę ci to zajęło – odezwała się kobieta z ciemnoszarym warkoczem, gdy w końcu wrócił. Upewniła mnie tym samym, że mi się nie zdawało.

Jeb upuścił na ziemię ciężką torbę.

– To góra mąki. Sama spróbuj ponieść, jak chcesz, Trudy.

Trudy prychnęła.

– Musiałeś pewnie wiele razy przystawać.

Jeb uśmiechnął się do niej szeroko.

– Oj tak.

Bijące dotychczas w szaleńczym tempie serce nieco mi się uspokoiło.

Następnego dnia myliśmy lusterka nad polem kukurydzy. Jeb wytłumaczył mi, że trzeba to robić dość często, gdyż szybko pokrywa je wilgoć i kurz, a rośliny potrzebują dużo światła. Ian, który znów do nas dołączył, wspinał się tym razem po chybotliwej drabinie, a my staraliśmy się utrzymać ją w miejscu. Nie było łatwo, Ian był ciężki, a domowej roboty drabina niestabilna. Na koniec dnia nie czułam rąk, jedynie ból.

Dopiero gdy zbieraliśmy się do kuchni, spostrzegłam, że przy pasku Jeba nic nie wisi.

Zaparło mi dech w piersiach, kolana zesztywniały jak przestraszonemu źrebięciu. Zachwiałam się.

– Co się dzieje, Wando? – zapytał niewinnie Jeb.

Odpowiedziałabym, gdyby nie to, że Ian stał tuż obok i przyglądał mi się błękitnymi oczami.

Spojrzałam tylko na Jeba z pretensją i niedowierzaniem, po czym ruszyłam dalej, potrząsając głową. Jeb zachichotał.

– O co chodzi? – zamamrotał Ian do Jeba, jakby myślał, że jestem przygłucha.

– Żebym to ja wiedział. – Jeb skłamał tak, jak potrafi tylko człowiek, gładko i prosto w twarz.

Był dobrym kłamcą. Zaczęłam się zastanawiać, czy to, że nie wziął dziś broni, i to, że zostawił mnie wczoraj samą, i całe to wpychanie mnie między ludzi nie oznacza, że czeka, aż ktoś mnie zabije, bo nie ma ochoty zrobić tego własnoręcznie? Czy to możliwe, że tylko sobie tę przyjaźń ubzdurałam? Albo że była jednym z wielu kłamstw?

Po raz czwarty miałam zjeść lunch w kuchni.

Jeb, Ian i ja weszliśmy do środka. W dużym, dusznym pomieszczeniu siedziało wiele osób. Rozmawiały półgłosem o mijającym dniu. Weszliśmy – i nic się nie stało.

Nic.

Nie zapanowała cisza. Nikt nie przerwał rozmowy, by zmierzyć mnie lodowatym wzrokiem. W ogóle nie zwrócono na nas uwagi.

Jeb posadził mnie na wolnym miejscu i poszedł po pieczywo dla trzech osób. Ian usiadł koło mnie i zagadał do siedzącej obok dziewczyny. Była nią młoda blondynka, którą ostatnio często widywałam. Okazało się, że ma na imię Paige.

– Co tam słychać? Jak sobie dajesz radę bez Andy’ego?

– W porządku, tylko się o niego martwię – odparła i zagryzła wargę.

– Niedługo wróci – uspokajał ją Ian. – Jared zawsze przywozi wszystkich z powrotem. Ma talent. Odkąd jest z nami, nie mieliśmy żadnych wypadków, żadnych problemów. Andy jest bezpieczny.

Zainteresowała mnie wzmianka o Jaredzie – nawet pogrążona ostatnio w letargu Melanie drgnęła na dźwięk jego imienia – lecz Ian nie powiedział nic więcej. Poklepał tylko Paige po ramieniu i zwrócił się twarzą do Jeba, który właśnie przyniósł jedzenie.

Starzec usiadł obok mnie i rozejrzał się po jadalni z wyrazem głębokiej satysfakcji. Spojrzałam dookoła, ciekawa, co takiego zobaczył. Tak właśnie musiało wyglądać to miejsce, gdy mnie tu nie było. Tyle że dziś nikt się mną nie przejął. Widocznie nie chciało im się już przerywać rozmów na mój widok.

– Emocje opadają – zauważył Ian, zwracając się do Jeba.

– Wiedziałem, że tak będzie. Jak by nie patrzeć, mieszkają tu sami rozsądni ludzie.

Odruchowo zmarszczyłam brwi.

– To prawda – odparł Ian, śmiejąc się. – Przynajmniej dopóki nie wróci Kyle.

– Otóż to – przytaknął mu Jeb.

A więc Ian zaliczał siebie do grona rozsądnych. Czy zauważył, że Jeb nie ma przy sobie broni? Nie dawało mi to spokoju, ale nie chciałam nic mówić, bo przecież mógł po prostu nie zauważyć.

Jedliśmy w spokoju. Najwyraźniej przestałam budzić emocje.

Kiedy skończyliśmy, Jeb stwierdził, że należy mi się odpoczynek. Odprowadził mnie do drzwi, znów odgrywając przede mną dżentelmena.

– Do widzenia, Wando – rzekł i trącił dłonią wyimaginowany kapelusz.

Wzięłam głęboki oddech, żeby zebrać w sobie odwagę.

– Jeb, poczekaj.

– Tak?

– Jeb… – Milczałam chwilę, szukając wystarczająco uprzejmych słów.

– Ja… Może to głupie, ale… myślałam, że jesteśmy… choć trochę… przyjaciółmi.

Uważnie przyglądałam się jego twarzy, wypatrując zmiany, jakiegoś znaku, że będzie próbował mnie okłamać. Spoglądał na mnie z serdecznością – ale skąd miałam wiedzieć, po czym poznaje się kłamcę?

– Oczywiście, że jesteśmy.

– W takim razie dlaczego chcesz, żeby mnie zabili?

Ściągnął brwi.

– Powiedz mi, skarbie, skąd ci to przyszło do głowy?

Wymieniłam dowody.

– Nie nosisz dzisiaj broni. A wczoraj zostawiłeś mnie samą.

Jeb szeroko się uśmiechnął.

– Myślałem, że nie lubisz tej strzelby.

Milczałam w oczekiwaniu na odpowiedź.

– Wando, gdybym chciał, żeby cię zabili, nie przeżyłabyś pierwszej nocy.

– Wiem – odparłam cichutko. Poczułam się nagle zażenowana, nie wiedzieć czemu. – Dlatego się w tym wszystkim g u b i ę.

Jeb roześmiał się wesoło.

– Ja wcale nie chcę, żeby cię zabili. W tym rzecz, moje dziecko. Muszą się do ciebie przyzwyczaić. Najlepiej, żeby w ogóle o tym nie myśleli. To jak z gotowaniem żaby.

Zmarszczyłam czoło. Nie wiedziałam, o co mu chodzi.

– Jeżeli wrzucisz żabę do gotującej się wody – tłumaczył – to od razu wyskoczy. Ale jeśli włożysz ją do letniej wody i zaczniesz wolno podgrzewać, żaba niczego się nie domyśli, aż będzie za późno. I masz ugotowaną żabę. Trzeba działać stopniowo.

Przez chwilę się nad tym zastanawiałam – pomyślałam o ludziach, którzy nie zwracali na mnie uwagi w czasie lunchu. Jeb ich do mnie przyzwyczaił. Poczułam dziwny przypływ nadziei. Nie było to może zbyt mądre, biorąc pod uwagę moją sytuację, ale czułam, jak we mnie wzbiera i zabarwia myśli na jaśniejszy kolor.

– Jeb?

– Taak?

– Jestem żabą czy wodą?

Roześmiał się.

– Zostawię cię samą z tą zagadką. Ale nie myśl, że jestem bezduszny. – Zaśmiał się jeszcze głośniej. – Że się tak wyrażę.

– Poczekaj… mogę zapytać o coś jeszcze?

– Jasne. Zresztą teraz chyba twoja kolej na zadawanie pytań.

– D l a c z e g o jesteś moim przyjacielem?

Ściągnął usta, zastanawiając się nad odpowiedzią.

– Wiesz, że wszystko mnie ciekawi – zaczął, a ja przytaknęłam. – Długo się wam, duszom, przyglądałem, ale nigdy nie miałem okazji z żadną porozmawiać. Przybywało mi tylko pytań, coraz więcej i więcej… Poza tym zawsze uważałem, że jeżeli tylko ma się dobre chęci, można się dogadać dosłownie z każdym. Lubię wystawiać swoje teorie na próbę. No i popatrz, zjawiasz się tu nagle i okazujesz się jedną z najmilszych dziewczyn, jakie w życiu spotkałem. To wielka frajda mieć duszę za przyjaciela. Czuję się wielkim szczęściarzem, jak sobie myślę, że mi się udało.

Mrugnął do mnie, ukłonił się w pas i odszedł.


*

To, że rozumiałam teraz, na czym polega plan Jeba, nie znaczyło wcale, że patrzyłam ze spokojem na to, co wyprawia.

W ogóle przestał nosić przy sobie broń. Nie wiedziałam, co z nią zrobił, ale przynajmniej byłam wdzięczna, że Jamie nie musi z nią spać. Trochę mnie martwiło, że jest bezbronny, ale doszłam do wniosku, że tak jest lepiej. Nie stanowił teraz zagrożenia i nikt nie miał powodu, żeby zrobić mu krzywdę. Poza tym nikt mnie już nie nachodził.

Jeb zaczął mnie posyłać z różnymi drobnymi zadaniami. Skocz do kuchni po jeszcze jedną bułkę, bo się nie najadłem. Przynieś wiadro wody, ziemia jest sucha w tym miejscu. Wyciągnij Jamiego z lekcji, muszę z nim porozmawiać. Czy szpinak już rośnie? Idź sprawdzić. Pamiętasz drogę do szpitala? Mam coś do przekazania Doktorowi.

Za każdym razem, gdy wykonywałam te proste polecenia, pociłam się ze strachu. Dokładałam starań, by nikt mnie nie widział, przemykałam tunelami i grotami najszybciej, jak potrafiłam, nie biegnąc. Trzymałam się ścian i patrzyłam pod nogi. Od czasu do czasu ktoś na mój widok przerywał rozmowę, tak jak kiedyś, lecz zwykle nie zwracano na mnie uwagi. Tylko raz poczułam, że grozi mi śmierć, a było to wówczas, gdy przerwałam lekcję Sharon, by poprosić Jamiego. Popatrzyła wtedy na mnie takim wzrokiem, jakby za chwilę miała mi się rzucić do gardła. Kiedy jednak wybełkotałam, o co mi chodzi, kiwnęła głową, pozwalając Jamiemu na opuszczenie klasy. Gdy już byliśmy sami, złapał mnie za rękę i powiedział, że Sharon spogląda tak na każdego, kto przerywa jej zajęcia.

Najgorsze było jednak szukanie Doktora, ponieważ Ian uparł się, że pokaże mi drogę. Pewnie mogłabym odmówić, ale Jeb wydawał się zadowolony, a zatem musiał ufać, że Ian mnie nie zabije. Była t o teoria, której zupełnie nie miałam ochoty testować, ale wyglądało na to, że nie mam wyjścia. Jeżeli Jeb mylił się co do Iana, prędzej czy później i tale bym się o tym przekonała. Potraktowałam więc długi spacer z łanem w ciemnościach jak próbę ognia.

Do półmetka dotarłam cała i zdrowa. Przekazaliśmy Doktorowi wiadomość. Nie sprawiał wrażenia zdziwionego obecnością Iana. Być może to sobie uroiłam, ale zdawało mi się, że wymienili między sobą znaczące spojrzenia. Zobaczyłam oczyma wyobraźni, jak przywiązują mnie do jednego ze szpitalnych łóżek. To miejsce nadał przyprawiało mnie o mdłości.

Ale Doktor tylko mi podziękował i odesłał z powrotem, widocznie zajęty. Czym, tego nie wiedziałam – dostrzegłam jedynie na biurku kilka otwartych książek i sterty papierów zapełnionych rysunkami.

Kiedy wracaliśmy, ciekawość wzięła we mnie górę nad strachem.

– Ian? – Po raz pierwszy wypowiedziałam jego imię. Przyszło mi to nie bez trudu.

– Tak? – odezwał się zaskoczony.

– Czemu mnie jeszcze nie zabiłeś?

Parsknął.

– Jesteś bardzo bezpośrednia.

– Przecież mógłbyś. Jeb pewnie by się wkurzył, ale raczej by cię nie zastrzelił. – Co ja wygaduję, pomyślałam. Próbuję go namówić? Ugryzłam się w język.

– Wiem – odparł beztrosko.

Na chwilę zapadła cisza, tylko przytłumione odgłosy naszych kroków odbijały się od ścian tunelu.

– To by nie było w porządku – powiedział w końcu. – Dużo o tym myślałem i nie wiem, co by to miało dać. To tak, jakby rozstrzelać szeregowca za zbrodnie wojenne generała. Nie, żebym wierzył we wszystkie szalone teorie Jeba – nawet bym chciał, ale przecież nie wystarczy chcieć, żeby coś było prawdą. Zresztą, czy Jeb ma rację, czy nie, wcale nie wydajesz się groźna. Trzeba ci przyznać, że naprawdę się troszczysz o młodego. Aż nie chce się wierzyć. W każdym razie, dopóki nic nam z twojej strony nie grozi, zabić cię byłoby… o k r u c i e ń s t w e m. Jeden odmieniec w tę czy we w tę naprawdę nie robi w tym miejscu różnicy.

Zastanowiłam się nad tym słowem. O d m i e n i e c. Czy to aby nie najtrafniejsze określenie, jakie o sobie słyszałam? Czy kiedykolwiek gdziekolwiek pasowałam?

Ian w tym czasie milczał.

– Skoro nie chcesz mnie zabić, to czemu poszedłeś ze mną do Doktora?

Znów nie odpowiedział od razu.

– Nie jestem pewien, czy… – Zawahał się. – Jeb twierdzi, że emocje opadły, ale nie jestem tego całkiem pewien. Ciągle jest parę osób… W każdym razie Doktor i ja staramy się mieć cię na oku. Tak na wszelki wypadek. Kiedy Jeb posłał cię samą tak daleko, pomyślałem, że to lekka przesada, kuszenie losu. Ale on już taki jest – kuszenie losu to jego hobby.

– Ty… ty i Doktor mnie o c h r a n i a c i e?

– Dziwny ten świat, co?

Upłynęło kilka sekund, nim zdołałam odpowiedzieć.

– Jak żaden inny.

Загрузка...