Rozdział 29

Zdrada

Może trzeba było uciekać. Lecz tym razem nikt mnie nie trzymał, a słowa Jareda, choć lodowate i pełne złości, były skierowane do mnie. Melanie wyrywała się do przodu jeszcze bardziej ochoczo niż ja. Minęłam powoli zakręt i zatrzymałam się w niebieskim świetle.

Ian stał zaledwie parę kroków przede mną, przyczajony, gotowy w każdej chwili odeprzeć atak.

Lecz Jared siedział na ziemi na jednej z mat, które zostawiliśmy tutaj z Jamiem. Wydawał się równie zmęczony jak Ian, ale też miał tak samo czujne spojrzenie.

– Spokojnie – zwrócił się do Iana. – Chcę z nim tylko porozmawiać. Obiecałem młodemu i chcę dotrzymać słowa.

– Gdzie Kyle? – zapytał Ian.

– Chrapie. Obawiam się, że wasz pokój może się zawalić.

Ian ani drgnął.

– Nie kłamię, Ian. Nie chcę zabić pasożyta. Jeb ma racje. Nieważne, jak bardzo to wszystko jest zagmatwane. Jamie ma tyle samo do powiedzenia co ja, a skoro dał się całkiem omotać, to chyba szybko zdania nie zmieni.

– Nikt nikogo nie omotał – warknął łan.

Jared machnął dłonią, ucinając dyskusję.

– Mniejsza z tym, chcę tylko powiedzieć, że nic mu nie grozi. – Po raz pierwszy spojrzał w moją stronę. Patrzył, jak stoję wciśnięta w ścianę, obserwował moje roztrzęsione dłonie. – Nie zrobię ci więcej krzywdy – powiedział.

Zrobiłam mały krok do przodu.

– Nie musisz z nim rozmawiać, jeśli nie chcesz, Wando – rzucił Ian. – To nie żaden obowiązek, nikt cię do tego nie zmusza. Masz wolny wybór.

Jared ściągnął brwi ze zdziwienia.

– Nie – odszepnęłam. – Porozmawiam z nim. – Zrobiłam kolejny kroczek. Jared uniósł dłoń i dwukrotnie skinął zapraszająco palcami.

Szłam wolno, co chwila przystając. Wreszcie zatrzymałam się metr od niego. Ian postępował w ślad za mną, tuż obok.

– Chciałbym porozmawiać z nim sam, jeśli nie masz nic przeciwko – zwrócił się do niego Jared.

– Oczywiście, że mam – odparł Ian, nie ruszając się z miejsca.

– Nie, Ian, nie trzeba. Idź się przespać. Dam sobie radę. – Trąciłam go lekko w ramię.

Ian spojrzał na mnie z niepewną miną.

– Nie próbujesz mnie czasem oszukać? Poświęcić się dla małego?

– Nie. Jared nie okłamałby Jamiego.

Jared skrzywił się na dźwięk swojego imienia, które na dodatek wypowiedziałam stanowczo.

– Proszę cię, Ian – ciągnęłam. – Chcę z nim porozmawiać.

Ian przyglądał mi się przez dłuższą chwilę, potem popatrzył krzywo na Jareda.

– To nie jest żaden on, tylko Wanda. Nie wolno ci jej tknąć. Spróbuj zrobić jej krzywdę, a połamię ci gnaty.

Skrzywiłam się.

Ian odwrócił się gwałtownie i rozpłynął w mrokach tunelu.

Przez chwilę oboje milczeliśmy, zapatrzeni w ciemności. Pierwsza zerknęłam na niego, gdy wciąż jeszcze spoglądał za Ianem. Kiedy wreszcie popatrzył na mnie, spuściłam wzrok.

– No proszę. Chyba nie żartował, co? – zapytał.

Potraktowałam to jako pytanie retoryczne.

– Siadaj śmiało – powiedział i poklepał matę.

Po chwili zastanowienia usiadłam pod tą samą ścianą, lecz na drugim końcu posłania, niedaleko wejścia do groty. Melanie była niepocieszona, chciała mieć go bliżej, czuć jego ciepło i zapach.

Ja tego nie chciałam. Nie bałam się, że zrobi mi krzywdę – złość mu przeszła, wyglądał jedynie na zmęczonego. Po prostu nie chciałam. Było w tej bliskości coś bolesnego.

Przyglądał mi się z twarzą obróconą w bok. Nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy, nie odwracając natychmiast wzroku.

– Przepraszam za wczoraj – za to, co ci zrobiłem. Nie powinienem.

Popatrzyłam na swoje dłonie, złączone na kolanach w pięść.

– Nie musisz się mnie bać.

Kiwnęłam głową, nie podnosząc wzroku.

– Wydawało mi się, że mówiłaś, iż chcesz ze mną porozmawiać?

Wzruszyłam ramionami. Atmosfera nienawiści była tak gęsta, że nie potrafiłam wydobyć z siebie głosu.

Usłyszałam, że się poruszył. Dźwignął się na ramieniu i przysunął bliżej. Siedział teraz obok mnie, tak jak sobie tego życzyła Melanie. Zbyt blisko – trudno było mi się skupić, a nawet normalnie oddychać – lecz nie potrafiłam się od niego odsunąć. O dziwo, Melanie, która przecież bardzo tej bliskości pragnęła, nagle zaczęła się irytować.

Co jest? – zapytałam, zaskoczona siłą tego uczucia.

Nie podoba mi się, że siedzicie obok siebie. To nie w porządku. Nie podoba mi się, że tobie to się podoba. Po raz pierwszy, odkąd opuściłyśmy cywilizację, czułam bijącą od niej wrogość. Byłam w szoku. Poczułam się dotknięta.

– Mam tylko jedno pytanie – przerwał nam Jared.

Spojrzałam mu w oczy i od razu odwróciłam twarz, uciekając przed jego surowym wzrokiem, lecz także przed gniewem Melanie.

– Pewnie się domyślasz. Jeb i Jamie truli mi całą noc…

Wyczekiwałam pytania, wpatrzona w stojący naprzeciw worek ryżu, moją wczorajszą poduszkę. Kątem oka spostrzegłam, że uniósł rękę, i skuliłam się ze strachu.

– Nie zrobię ci krzywdy – powtórzył trochę zniecierpliwiony, po czym szorstką dłonią chwycił mnie za podbródek i obrócił twarzą do siebie, bym na niego spojrzała.

Moje serce zgubiło rytm, a oczy zaszły wilgocią. Zamrugałam, by lepiej widzieć.

– Wando. – Wypowiedział moje imię powoli, niechętnie – czułam to, mimo że jego głos był spokojny i beznamiętny. – Czy Melanie żyje – jest częścią ciebie? Powiedz mi prawdę.

Melanie natarła z siłą buldożera. Próbowała się wydostać, sprawiając mi fizyczny ból, zupełnie jak nagły atak migreny.

Przestań! Nic nie rozumiesz?

Patrzyłam na ułożenie jego warg, na lekko przymrużone oczy, i nie miałam najmniejszych wątpliwości.

On myśli, że kłamię, tłumaczyłam jej. Nie chodzi mu o prawdę – szuka tylko dowodów, chce pokazać Jebowi i Jamiemu, że jestem kłamcą. Łowcą, i że trzeba mnie zabić.

Melanie nie odpowiadała na moje słowa ani im nie wierzyła. Z najwyższym trudem powstrzymywałam ją przed odezwaniem się na głos.

Jared zauważył krople potu na moim czole, dreszcze targające plecami, i przymrużył oczy. Nadal trzymał mnie za brodę, nie pozwalając, bym odwróciła twarz.

Jared, kocham cię, próbowała wykrzyknąć. Jestem tu.

Usta nawet mi nie drgnęły, ale wcale bym się nie zdziwiła, gdyby wyczytał te słowa z moich oczu.

Każda minuta ciszy dłużyła się w nieskończoność. Obrzydzenie, z jakim na mnie patrzył, wyczekując odpowiedzi, rozdzierało mi serce. Jak gdyby tego było mało, Melanie nie przestawała dźgać mnie od środka swym gniewem. Jej zazdrość wezbrała i zalała mnie potężną falą, przetoczyła się przez moje ciało, trwale je zanieczyszczając.

Mijały kolejne minuty, aż w końcu nie mogłam już powstrzymać łez. Wylały mi na policzki i spłynęły mu w dłoń. Miał jednak wciąż ten sam wyraz twarzy.

Poczułam, że dłużej nie mogę. Zamknęłam oczy i szarpnęłam głową w dół. Mógł użyć siły, ale opuścił dłoń.

Westchnął rozczarowany.

Myślałam, że sobie pójdzie. Ponownie wlepiłam wzrok w dłonie i czekałam. Bicie serca odmierzało mi upływające minuty. Oboje siedzieliśmy nieruchomo. Pasował do niego ten kamienny bezruch – do jego nowego, twardego oblicza, do oczu zimnych jak głaz.

Melanie pogrążyła się w zadumie. Porównywała go z mężczyzną, którym był kiedyś. Przypomniała sobie jeden z dawnych dni.


– No nieeee – jęczą razem Jamie i Jared.

Jared leży wyciągnięty na skórzanej sofie, Jamie obok na dywanie. Oglądają na telewizorze plazmowym mecz koszykówki. Pasożyty mieszkające w tym domu są w pracy, nasz jeep jest już pełny. Możemy tu spokojnie posiedzieć jeszcze parę godzin.

Na ekranie dwaj koszykarze grzecznie wyjaśniają między sobą różnicę zdań. Stoją blisko kamery, słychać każde ich stówo.

– Wydaje mi się, że to ja ostatni dotknąłem piłki.

– Nie jestem pewien. Nie chciałbym cię oszukać. Może lepiej poprośmy sędziów, żeby sprawdzili zapis wideo.

Ściskają sobie dłonie i poklepują się po piecach.

– To jakiś absurd – psioczy Jared.

– Nie mogę na to patrzeć – przytakuje Jamie, naśladując jego ton. Z każdym dniem mówi coraz bardziej jak Jared – to jeden z wielu przejawów uwielbienia. – Jest coś innego?

Jared przeskakuje kilka kanałów i zatrzymuje się na transmisji z zawodów lekkoatletycznych. Na Haiti odbywają się właśnie igrzyska olimpijskie. Wygląda na to, że pasożyty bardzo się nimi emocjonują. Wielu zatknęło przed domami olimpijskie flagi. Trochę się jednak pozmieniało. Teraz każdy uczestnik olimpiady dostaje medal. Żałosne.

Ale bieg na sto metrów przez płotki jeszcze się broni. Współzawodnictwo pasożytów jest o wiele ciekawsze, gdy rywalizują ze sobą oddzielnie, na przykład na osobnych torach,

– Mel, chodź odpocząć.

Stoję przy drzwiach z przyzwyczajenia, a nie ze strachu. Stary nawyk i nic więcej.

Podchodzę do Jareda. Sadza mnie sobie na kolanach i kładzie moją głowę na swoim ramieniu.

– Dobrze ci?

– Tak – odpowiadam, bo naprawdę, naprawdę jest mi dobrze. Mimo że to dom obcych.

Tata miał dużo śmiesznych powiedzonek – czasem można było pomyśleć, że mówi swoim własnym językiem. Ryzyk-fizyk, niech to dunder świśnie, kuku na muniu, wystrychnięty na dudka i coś o wąsach babci. Jednym z jego ulubionych było „jesteśmy w domu”. Mawiał tak, gdy na przykład naprawił mi rower, włączono nam prąd po awarii albo gdy udało nam się schować przed ulewą pod rozłożystym drzewem.

Potem nagle z dnia na dzień nasze życie zamieniło się w koszmar, a ulubione powiedzenie taty w ponury żart. Domy stały się dla mnie i Jamiego najniebezpieczniejszymi miejscami. – Myślisz, że pasożyty pojechały gdzieś na dłużej? – pytał mnie, gdy opróżniałam czyjąś lodówkę, a ja odpowiadałam: – Zapomnij. Jesteśmy w domu. Wiejemy stąd.

A teraz siedzę sobie i oglądam telewizję, jak gdybym cofnęła się pięć lat w czasie, jakby mama z tatą siedzieli w pokoju obok, jakbym nigdy nie chowała się z Jamiem w rurze ściekowej przed pasożytami szukającymi złodziei, którzy ukradli paczkę fasoli i talerz zimnego spaghetti.

Wiem, że nawet gdybyśmy radzili sobie jakoś przez następnych dwadzieścia lat, nigdy nie zaznalibyśmy tego uczucia. Uczucia bezpieczeństwa. A nawet czegoś więcej – szczęścia. Bezpieczeństwo i szczęście – dwie rzeczy, które uważałam za bezpowrotnie stracone.

Jared daje nam obie, i to nawet szczególnie się nie wysilając – po prostu jest sobą.

Upajam się zapachem jego skóry i rozkoszuję ciepłem jego ciała. Jared sprawia, że wszędzie jest bezpiecznie. Nawet w domach.


Ciągle czuję się przy nim bezpieczna, uprzytomniła sobie Melanie, czując ciepło ramienia, którym prawie się ze mną stykał. Choć nie wie nawet, że tu jestem.

Za to ja nie czułam się bezpieczna. Moja miłość do Jareda wydawała mi się bardziej niebezpieczna niż cokolwiek innego.

Zastanawiało mnie, czy kochałybyśmy Jareda, gdyby zawsze był taki jak teraz, nigdy taki, jakim go pamiętałyśmy, uśmiechnięty, opiekuńczy i czyniący cuda. Czy poszłaby za nim, gdyby zawsze był tak szorstki i cyniczny? Gdyby utrata ojca i braci podziałała na niego tak jak utrata Melanie?

Oczywiście, że tak. Melanie nie miała wątpliwości. Kochałabym go w każdej postaci. Kocham go nawet takiego jak teraz.

Zastanawiałam się, czy to samo dotyczy mnie. Czy kochałabym go, gdyby właśnie taki był w jej wspomnieniach?

Nie dane mi jednak było pomyśleć o tym dłużej. Jared przemówił znienacka, jak gdyby zaczynał od połowy zdania.

– I dlatego Jeb i Jamie są przekonani, że można mniej lub bardziej zachować świadomość nawet po… schwytaniu. Są pewni, że Mel ciągle walczy.

Delikatnie popukał mnie pięścią w głowę. Odsunęłam twarz, a wtedy założył ręce na piersi.

– Jamie twierdzi, że z nią rozmawia. – Przewrócił oczami. – To naprawdę nie fair, wykorzystywać go w ten sposób. No, ale rozumiem, że odwołując się do moralności, grzeszę naiwnością.

Otoczyłam się ramionami.

– Tylko że Jeb ma trochę racji – i to mi nie daje spokoju! O co ci właściwie chodzi? Łowcy nie bardzo wiedzieli, gdzie cię szukać, ani nawet nie wyglądali zbyt… podejrzliwie. Wyglądało to tak, jakby szukali tylko ciebie, a nie nas. Więc może rzeczywiście nic nie wiedzieli o twoich planach. Może jesteś wolnym strzelcem? Może to jakaś tajna misja. Albo…

Kiedy wygadywał bzdury, łatwiej mi było go ignorować. Skupiłam wzrok na kolanach. Jak zwykle były umazane, fioletowe i czarne.

– Może mają rację… Przynajmniej co do tego, żeby cię nie zabijać.

Poczułam całkiem niespodziewane muśnięcie jego palców na skórze, a raczej na gęsiej skórce, o jaką przyprawiły mnie te słowa. Kiedy odezwał się znowu, jego głos zabrzmiał łagodniej.

– Nikt ci nie zrobi krzywdy. Jeżeli tylko nie będziesz sprawiała kłopotów… – Westchnął. – Nawet rozumiem, o co im chodzi, i może w jakimś chorym sensie to rzeczywiście byłoby złe. Może faktycznie nie ma wystarczającego powodu, żeby… Nie licząc tego, że Jamie…

Podniosłam głowę. Przyglądał mi się bacznie, badając moją reakcję. Pożałowałam, że okazałam zainteresowanie, i utkwiłam wzrok z powrotem w kolanach.

– Przeraża mnie to, jak bardzo się przywiązuje – wymamrotał Jared. – Nie powinienem był go zostawiać samego. Nie przyszło mi do głowy… A teraz nie wiem, co robić. On myśli, że Mel żyje. Jak on to zniesie, gdy…

Nie uszło mojej uwadze, że powiedział „gdy”, a nie „jeżeli”. Wcześniej obiecał, że jestem bezpieczna, ale na dłuższą metę nie dawał mi szans.

– Nie mogę uwierzyć, że urobiłaś sobie Jeba – rzekł, zmieniając temat. – To stary lis. Potrafił przejrzeć każdego. Aż do teraz.

Zamyślił się na chwilę.

– Nie jesteś w nastroju do rozmowy, co?

Nastała kolejna długa cisza.

Kiedy odezwał się ponownie, mówił szybko i bez zająknienia.

– Jedno mnie męczy: co, jeśli oni mają rację? Skąd u diabła ja mam to wiedzieć? Wkurza mnie, że wszystko, co mówią, trzyma się kupy. Musi być jakieś inne wytłumaczenie.

Melanie znów próbowała odezwać się na głos, choć tym razem mniej zaciekle, bez wiary w sukces. I bez skutku.

Jared odsunął plecy od ściany, zwracając się całym ciałem w moją stronę. Przyglądałam się temu kątem oka.

– Co ty tu robisz? – szepnął.

Spojrzałam ukradkiem na jego twarz. Była łagodna, dobra, prawie taka jak we wspomnieniach. Poczułam, że tracę panowanie, że drżą mi usta. Mnóstwo wysiłku kosztowało mnie utrzymanie rąk na wodzy. Pragnęłam dotknąć jego twarzy. Ja, Wanda. Melanie była zła.

Skoro nie pozwalasz mi się odezwać, to chociaż trzymaj ręce przy sobie, syknęła.

Staram się. Przepraszam. Naprawdę było mi przykro. Sprawiałam jej ból. Obie cierpiałyśmy, każda inaczej. Trudno było powiedzieć, która bardziej.

Znowu miałam łzy w oczach. Jared przyglądał mi się uważnie.

– Powiesz mi? – zapytał łagodnie. – Wiesz, Jeb sobie ubzdurał, że przyszłaś tu dla mnie i Jamiego. Czy to nie chore?

Poczułam, jak otwierają mi się usta. Zagryzłam szybko wargę.

Jared pochylił się wolno i wziął moją twarz w dłonie. Zamknęłam oczy.

– Powiesz mi?

Kiwnęłam przecząco głową. Sama już nie wiedziałam, czy to ja dałam znak – że nie powiem, czy Melanie – że nie może.

Poczułam, jak zaciska mi palce na policzkach. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że nasze twarze dzielą zaledwie centymetry. Serce mi zatrzepotało, żołądek się skurczył – próbowałam złapać oddech, lecz płuca odmawiały mi posłuszeństwa.

Widziałam po jego spojrzeniu, co zamierza zrobić. Wiedziałam, jaki wykona ruch i co poczuję, gdy przywrze do mnie ustami. A mimo to, kiedy mnie pocałował, było to dla mnie czymś zupełnie nowym i nie dało się porównać z niczym innym.

Chciał chyba jedynie dotknąć delikatnie moich ust, lecz gdy tylko zetknęliśmy się wargami, rozpętała się burza. Gwałtownie przylgnął do mnie twarzą, poruszając naszymi ustami w szaleńczym rytmie. Było zupełnie inaczej, niż gdy to sobie przypominałam, o wiele intensywniej. Wirowało mi w głowie.

Ciało przestało się mnie słuchać. Nie miałam już nad nim kontroli – to ono kontrolowało mnie. To nie była Melanie – ciało było teraz silniejsze od nas obu. Moje dzikie dyszenie i jego głośny, prawie warczący oddech odbijały się echem od ścian.

Straciłam panowanie nad ramionami. Lewa ręką sięgnęła jego twarzy i zagrzebała się w brązowych włosach.

Moja prawa ręka była szybsza. I nie była moja.

Wściekła pięść Melanie z głuchym odgłosem wylądowała mu na szczęce.

Siła uderzenia nie odrzuciła go zbyt daleko, lecz gdy tylko nasze usta się rozdzieliły, odskoczył ode mnie gwałtownie, spoglądając na mnie przerażonymi oczami. Moja twarz musiała być równie przerażona.

Spojrzałam ze wstrętem na zaciśniętą pięść niczym na skorpiona, który wyrósł mi z dłoni. Zatrzęsła mną odraza. Schwyciłam prawy nadgarstek lewą ręką, by nie pozwolić, aby Melanie znowu użyła przemocy.

Popatrzyłam na Jareda. Spoglądał na poskromioną pięść, a przerażenie na jego twarzy ustępowało miejsca zdumieniu. Przez moment miał całkiem bezbronną minę. Z jego oczu dało się czytać jak z książki.

Nie tego się spodziewał – a czegoś spodziewał się na pewno. Wystawił mnie na próbę. Myślał, że potrafi przewidzieć jej rezultat. Zdziwił się jednak.

Ale czy to oznaczało, że przeszłam ją pomyślnie?

Ból w piersi nie był dla mnie zaskoczeniem. Zdążyłam się już przekonać, że pękające serce nie jest jedynie wymysłem poetów.

Wybór pomiędzy walką a ucieczką w rzeczywistości nie istniał – mogłam tylko uciekać. Ponieważ drogę do tunelu zagradzał mi Jared, obróciłam się i rzuciłam w stronę wypchanej kartonami groty.

Pudła trzeszczały i chrzęściły pod moim ciężarem, gdy wgniatałam je w podłogę i ściany. Z trudem wcisnęłam się w niewielką przestrzeń, zgniatając mniejsze kartony i omijając większe. Poczułam, że Jared próbuje mnie złapać za kostkę, i wkopnęłam pomiędzy nas jedno z cięższych pudeł. Usłyszałam jęknięcie i rozpacz ścisnęła mi gardło. Nie chciałam sprawić mu bólu, w ogóle nie chciałam go uderzyć. Próbowałam tylko uciec.

Dopiero gdy wcisnęłam się najgłębiej, jak potrafiłam, i przestałam hałasować, usłyszałam własny szloch i poczułam wstyd.

Wstyd i upokorzenie. Byłam zatrwożona przemocą, do której dopuściłam, świadomie czy nie, ale nie dlatego płakałam. Płakałam, ponieważ Jared poddał mnie jedynie próbie, podczas gdy ja – głupia, uczuciowa istota! – chciałam, żeby to była prawdziwa namiętność.

Melanie wiła się w bólu, ale każda z nas miała własny powód do rozpaczy. Ja cierpiałam, bo pocałunek nie był prawdziwy, a ona dlatego, że wydał jej się aż nazbyt prawdziwy. Wiele w życiu wycierpiała, ale dotychczas nikt jej nie zdradził. Kiedy ojciec nasłał Łowców na nią i brata, nie był już sobą. Była to tragedia, ale nie zdrada. Ojciec nie żył. Co innego Jared.

Nikt cię nie zdradził, głupia, ofuknęłam ją. Chciałam, żeby się uspokoiła. Nie mogłam znieść podwójnego ciężaru bólu. Wystarczał mi własny.

Jak on mógł? Jak mógł? – zawodziła, nie zwracając na mnie uwagi.

Obie zanosiłyśmy się niekontrolowanym szlochem.

Ze skraju histerii wyrwało nas jedno krótkie słowo.

Cichy głos Jareda łamał się i miał w sobie coś dziecięcego.

– Mel?

Загрузка...