Rozdział 55

Więź

Jeb utorował mi przejście, rozpychając tłum strzelbą niczym pasterz rozganiający owce drewnianą laską.

– Dosyć tego – warczał na wszystkich, którym się to nie podobało. – Jeszcze będziecie mieli czas, żeby mu nawymyślać. Jak my wszyscy. Ale najpierw wyjaśnijmy parę rzeczy, hę? Przepuśćcie mnie.

Kątem oka zobaczyłam, jak Sharon i Maggie przesuwają się na tyły zbiegowiska, najwyraźniej niezadowolone z faktu, że rozsądek wziął górę nad emocjami. Przede wszystkim jednak z tego, że się pojawiłam. Obie nadal spozierały z zaciśniętymi zębami na Kyle’a.

Jared i Ian byli ostatnimi dwiema osobami, które Jeb odsunął na bok. Przechodząc, musnęłam obu, by choć trochę ich uspokoić.

– Dobra, Kyle – powiedział Jeb, plasnąwszy lufą o dłoń. – Nie próbuj się nawet tłumaczyć, szkoda na to twojego gardła. Nie wiem tylko, czy kazać ci się wynosić, czy może od razu cię zastrzelić.

Opalona, lecz pobladła twarzyczka znowu wyjrzała Kyle’owi zza łokcia, śmigając długimi, kręconymi czarnymi włosami. Usta miała szeroko otwarte z przerażenia, a ciemne oczy biegały jej we wszystkie strony. Miałam wrażenie, że ujrzałam w nich słaby połysk, mgnienie srebra wśród czerni.

– Ale najpierw przestańcie ujadać. – Jeb obrócił się, trzymając broń nisko w poprzek ciała. Wyglądało to tak, jakby zamienił się nagle w obrońcę Kyle’a oraz schowanej za nim istoty. Popatrzył chmurnie na tłum. – Kyle przyprowadził gościa, a wy zachowujecie się jak zwierzęta. Ludzie, gdzie wasze dobre maniery? Nie widzicie, jak się was boi? Wynocha wszyscy do roboty, ale prędko. Kantalupy mi usychają. Niech ktoś się tym zajmie. Zrozumiano?

Stał w miejscu, dopóki poirytowany tłum powoli się nie rozszedł. Teraz, kiedy już widziałam ich twarze, mogłam stwierdzić, że im przeszło – w każdym razie większości. W końcu przez ostatnie kilka dni spodziewali się najgorszego. Ich twarze zdawały się w tej chwili mówić: może i Kyle jest idiotą myślącym tylko o sobie, ale ważne, że wrócił i nie ściągnął na nas żadnego nieszczęścia. Nie trzeba się już ewakuować ani obawiać Łowców. W każdym razie nie bardziej niż zwykle. Wprawdzie przyprowadził jeszcze jednego robala, ale przecież i tak ostatnio pełno ich tutaj.

Po prostu już ich to nie szokowało tak jak kiedyś.

Część osób wróciła do kuchni dokończyć lunch, inni zabrali się z powrotem do nawadniania pola, jeszcze inni udali się do pokojów. Wkrótce zostali przy mnie już tylko Jared, Ian i Jamie. Jeb spojrzał na nich krzywo i otworzył usta, ale zanim zdążył cokolwiek rzec, Ian wziął mnie za rękę, a wtedy Jamie chwycił mnie za drugą. Po chwili poczułam trzeci uścisk na nadgarstku, tuż nad dłonią Jamiego. Był to Jared.

Widząc, jak cała trójka przykuła się do mnie, żeby uniknąć oddelegowania. Jeb wywrócił oczami i odszedł.

– Dzięki, Jeb! – zawołał za nim Kyle.

– Zamknij się, Kyle. Nie myśl, że żartowałem, jak mówiłem, że chcę cię zastrzelić, ty nędzna kanalio.

Za plecami Kyle’a rozległ się cichutki jęk.

– Dobrze, Jeb. Ale możesz poczekać z grożeniem mi śmiercią, aż będziemy sami? Widzisz, jak się boi. Pamiętasz, jak Wanda reagowała na takie sceny.

Kyle uśmiechnął się do mnie – poczułam, jak na mojej twarzy wykwita zdumienie – po czym obrócił się do stojącej za nim dziewczyny z najłagodniejszą miną, jaką kiedykolwiek u niego widziałam.

– Widzisz, Sunny? To jest ta Wanda, o której ci opowiadałem. Pomoże nam – nie pozwoli nikomu cię skrzywdzić, tak samo jak ja.

Dziewczyna – a może kobieta? Była malutka, ale delikatne krągłości figury kazały podejrzewać, że jest dojrzalsza, niż wskazywałby na to jej wzrost – spojrzała na mnie oczami wielkimi ze strachu. Kyle objął ją w talii i przyciągnął do boku. Przylgnęła do niego jak do podpory, trzymała się go jak bezpiecznej kotwicy.

– Kyle ma rację. – Nie sądziłam, że kiedyś to powiem. – Nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić. Masz na imię Sunny? – zapytałam delikatnym głosem.

Kobieta podniosła wzrok na Kyle’a.

– Spokojnie. Nie musisz się bać Wandy. Jest taka jak ty – powiedział, po czym zwrócił się do mnie. – Jej prawdziwe imię jest dłuższe – coś z lodem.

– Promienie Słońca na Lodzie.

Widziałam w oczach Jeba błysk nieposkromionej ciekawości.

– Ale nie ma nic przeciw temu, żeby nazywać ją Sunny. Sama mi powiedziała – zapewnił mnie Kyle.

Sunny przytaknęła głową. Przeniosła wzrok z mojej twarzy na Kyle’a i od razu z powrotem. Jared, Jamie i Ian stali w milczeniu i zupełnym bezruchu. Widać było, że to wąskie, ciche grono podziałało na nią uspokajająco. Musiała wyczuć zmianę atmosfery. Wszelka wrogość zniknęła bez śladu.

– Też byłam kiedyś Niedźwiedziem, Sunny – powiedziałam, próbując sprawić, by poczuła się jeszcze lepiej. – Nazywali mnie tam Mieszkanką Gwiazd. A tutaj Wagabundą.

– Mieszkanka Gwiazd – szepnęła, otwierając jeszcze szerzej oczy, choć wydawało się to niemożliwe. – Ujeżdżaczka Bestii.

Stłumiłam w sobie jęk.

– Pewnie mieszkałaś w drugim kryształowym mieście.

– Tak. Słyszałam tę historię tyle razy…

– Podobało ci się bycie Niedźwiedziem, Sunny? – zapytałam szybko. Zdecydowanie nie chciałam teraz wracać do tamtej opowieści. – Było ci tam dobrze?

Zmarszczyła twarz. Wlepiła wzrok w Kyle’a, a w oczach stanęły jej łzy.

– Przepraszam – powiedziałam natychmiast i również spojrzałam na Kyle’a, pytająco.

Poklepał ją po ramieniu.

– Nie bój się. Jesteś bezpieczna. Obiecałem.

Ledwie usłyszałam jej szeptaną odpowiedź.

– Ale mnie się tu podoba. Chcę tu zostać.

Poczułam ucisk w gardle.

– Wiem, Sunny. Wiem. – Kyle położył jej dłoń z tyłu głowy i przytulił jej policzek do piersi. Zrobił to tak czule, że poczułam pieczenie w oczach.

Jeb odchrząknął, na co Sunny drgnęła przestraszona. Łatwo było sobie wyobrazić, w jakim stanie są jej nerwy. Dusze nie były przystosowane do radzenia sobie z groźbami i przemocą.

Przypomniało mi się, jak kiedyś Jared mnie przesłuchiwał – pytał, czy jestem jak inne dusze. Nie byłam, podobnie zresztą jak druga dusza, z którą mieli do czynienia, czyli Łowczyni. Tymczasem Sunny zdawała się ucieleśnieniem istoty mojego wrażliwego gatunku. Naszą główną siłą była liczebność.

– Przepraszam, Sunny – powiedział Jeb. – Nie chciałem ci napędzić strachu. Ale może powinniśmy się przenieść gdzie indziej. – Omiótł wzrokiem jaskinię, włącznie z paroma osobami, które stały u wejść do tuneli i gapiły się w naszą stronę. Popatrzył srogo na Reida i Lucinę, aż zniknęli w korytarzu wiodącym do kuchni. – Chyba czas zobaczyć, co tam u Doktora – dodał Jeb z westchnieniem, spoglądając smutno na zlęknioną kobietę. Domyślałam się, że wolałby posłuchać nowych opowieści.

– Racja – odparł Kyle, po czym ruszył w stronę południowego tunelu, ciągnąc ze sobą drobną Sunny, którą wciąż trzymał w talii.

Szłam tuż za nimi, holując trzymającą się mnie trójkę. Jeb zatrzymał się, a my wraz z nim. Trącił Jamiego w biodro kolbą strzelby.

– A ty nie masz czasem lekcji?

– Oj, wujku, proszę. Proszę. Nie chcę przegapić…

– Zabieraj tyłek do szkoły.

Jamie spojrzał na mnie zranionym wzrokiem, ale Jeb miał absolutną rację. Nie było to nic, co chłopiec powinien oglądać. Potrząsnęłam głową.

– Możesz po drodze zawołać Trudy? – poprosiłam. – Jest potrzebna Doktorowi.

Jamie przygarbił się i puścił moją dłoń, a wtedy na jego miejsce zsunęła się dłoń Jareda.

– Zawsze mnie wszystko omija – jęknął Jamie na odchodnym.

– Dzięki, Jeb – szepnęłam, gdy Jamie nie mógł mnie już usłyszeć.

– Mhm.

Długi tunel wydawał się ciemniejszy niż zwykle, czułam bowiem pro-mieniujący od Sunny strach.

– Nie bój się – uspokajał ją cicho Kyle. – Nic ci tu nie grozi, jestem z tobą.

Zastanawiałam się, kim jest ten dziwny mężczyzna, który wrócił zamiast Kyle’a. Czy sprawdzili mu oczy? Nie mogłam uwierzyć, że nosi w tym wielkim, wściekłym ciele tyle czułości.

Musiał to być skutek tego, że odzyskał Jodi, że spełniało się jego pragnienie. Dziwiło mnie, że potrafi okazać tej duszy tyle serdeczności, nawet gdy brałam poprawkę na to, że jest to ciało jego Jodi. Nie sądziłam, że stać go na taką empatię.

– Jak Uzdrowicielka? – zapytał mnie Jared.

– Obudziła się tuż przed tym, jak poszłam was szukać. Usłyszałam w ciemnościach więcej niż jeden odgłos ulgi.

– Ale ma zamęt w głowie i bardzo się boi – ostrzegłam. – Nie pamięta swojego imienia. Doktor stara się jej pomóc. Kiedy zobaczy was wszystkich, przestraszy się jeszcze bardziej. Postarajcie się być cicho i nie wykonywać gwałtownych ruchów, dobrze?

– Tak, tak – odszepnęły mi ich głosy.

– Aha, Jeb, czy mógłbyś schować broń? Ciągle trochę się boi ludzi.

– Uhm… dobra.

– Boi się ludzi? – zamamrotał Kyle.

– To my jesteśmy ci źli – przypomniał mu Ian, ściskając mi dłoń.

W odpowiedzi uczyniłam to samo, wdzięczna za ciepły dotyk jego palców.

Jak długo jeszcze będę mogła się cieszyć uściskiem ciepłej dłoni? Kiedy ostatni raz przejdę tym tunelem? Czy to już teraz?

Nie. Jeszcze nie, szepnęła Mel.

Zaczęłam nagle drżeć. Zarówno Ian, jak i Jared ścisnęli mnie mocniej za rękę.

Przez parę chwili szliśmy w milczeniu.

– Kyle? – zabrzmiał nieśmiały głos Sunny.

– Tak?

– Nie chcę wracać do Niedźwiedzi.

– Nie musisz. Możesz polecieć gdzie indziej.

– Ale nie mogę zostać tutaj?

– Nie, Sunny. Przykro mi.

Oddech jej zadrżał. Było ciemno, dzięki czemu nikt nie widział łez spływających po mojej twarzy. Nie miałam wolnej ręki, żeby je otrzeć, dlatego kapały mi na koszulę.

Wreszcie dotarliśmy do końca tunelu. Światło dnia wylewało się strugami z wnętrza szpitala i odbijało od tańczących w powietrzu drobinek pyłu. Dobiegł mnie cichy glos Doktora.

– Znakomicie – mówił. – Proszę się dalej koncentrować na szczegółach. Pamięta pani już stary adres – imię nie może być daleko, prawda? Boli w tym miejscu?

– Ostrożnie – szepnęłam.

Kyle przystanął u progu, wciąż trzymając Sunny u boku, i pokazał mi ręką, bym szła przodem.

Wzięłam głęboki oddech i weszłam wolnym krokiem do środka.

– Wróciłam.

Żywiciel Uzdrowicielki drgnął i wydał cichy pisk.

– To tylko ja – uspokoiłam ją.

– To Wanda – przypomniał jej Doktor.

Kobieta siedziała na łóżku. Doktor siedział obok z dłonią na jej przedramieniu.

– To ta dusza – szepnęła nerwowo do Doktora.

– Tak, ale jest naszym przyjacielem.

Kobieta zmierzyła mnie podejrzliwym spojrzeniem.

– Doktorze, masz paru gości. Mogą wejść?

Doktor spojrzał na kobietę.

– To sami przyjaciele. Ludzie, z którymi mieszkam. Żadnemu z nich nawet nie przyszłoby przez myśl, żeby panią skrzywdzić. Mogę ich poprosić?

Zawahała się, po czym przytaknęła ostrożnie głową.

– Dobrze – szepnęła.

– To jest Ian – powiedziałam, pokazując mu, żeby wszedł. – A to Jared, a to Jeb. – Wchodzili jeden po drugim i stawali obok mnie. – A to jest Kyle i… Sunny.

Doktor wytrzeszczył oczy.

– Czy to już wszyscy? – zapytała szeptem kobieta.

Doktor odchrząknął, próbując otrząsnąć się z szoku.

– Nie. Mieszka tu jeszcze wiele innych osób. Wszystkie… no, prawie wszystkie, są ludźmi – dodał, spoglądając na Sunny.

– Trudy przyjdzie – powiedziałam Doktorowi. – Może… – Zerknęłam w stronę Sunny i Kyle’a. – Może znajdzie pokój dla… tej pani.

Doktor przytaknął głową, wciąż nie mogąc wyjść ze zdumienia.

– To chyba dobry pomysł.

– Kim jest Trudy? – szepnęła kobieta.

– To bardzo miła osoba. Zaopiekuje się panią.

– Jest człowiekiem czy jest taka tak ta. – Kiwnęła głową w moim kierunku.

– Jest człowiekiem.

To ją najwyraźniej uspokoiło.

– Ach – westchnęła Sunny za moimi plecami.

Obróciłam się i zobaczyłam, że spogląda na kapsuły z duszami Uzdrowicieli. Stały na środku biurka, lampki na pokrywach świeciły na czerwono. Na podłodze przed biurkiem leżało rozrzuconych pozostałych siedem.

Sunny znów miała łzy w oczach. Przycisnęła twarz do piersi Kyle’a.

– Nie chcę lecieć gdzie indziej! Chcę z tobą zostać! – mówiła płaczliwie do potężnego mężczyzny, któremu zdawała się bezgranicznie ufać.

– Wiem, Sunny. Przykro mi.

Zaczęła szlochać.

Zamrugałam, próbując powstrzymać własne łzy. Pokonałam niewielką odległość, jaka nas dzieliła, i pogłaskałam ją po sprężystych czarnych włosach.

– Muszę z nią chwilę porozmawiać, Kyle – wymamrotałam.

Skinął twierdząco głową i odsunął dziewczynę od swego boku. Na jego twarzy widniało zakłopotanie.

– Nie, nie – błagała.

– Nie bój się – powiedziałam. – Kyle nigdzie sobie nie pójdzie. Chcę ci tylko zadać parę pytań.

Kyle obrócił jej twarz ku mnie, a wtedy objęła mnie rękoma. Zabrałam ją w odległy kąt, najdalej jak mogłam od bezimiennej kobiety. Nie chciałam jeszcze bardziej namieszać jej w głowie ani przestraszyć. Kyle szedł za nami, nie odstępując nas na krok. Usiedliśmy na podłodze, twarzami do ściany.

– Rany – mruknął Kyle. – Nie sądziłem, że to będzie takie trudne.

– Jak ją znalazłeś? I złapałeś? – zapytałam. Rozszlochana dziewczyna wcale nie reagowała, przez cały czas tylko płakała mi w ramię. – Co się z nią stało?

Podejrzewałem, że może być w Las Vegas i zamiast do Portland, pojechałem najpierw tam. Jodi była blisko z matką, a matka mieszkała w Vegas. Widziałem, jak bardzo jesteś przywiązana do Jareda i młodego, więc pomyślałem, że może tam wróciła, mimo że nie była już sobą. No i miałem rację. Znalazłem ich wszystkich w tym samym domu: Doris, jej męża Warrena – mają teraz inne imiona, ale nie słyszałem ich wyraźnie – no i Sunny. Obserwowałem ich cały dzień, aż do zmroku. Sunny była sama w starym pokoju Jodi. Zakradłem się do środka kilka godzin po tym, jak położyli się spać. Złapałem Sunny, przerzuciłem przez ramię i wyskoczyłem przez okno. Myślałem, że zacznie krzyczeć, więc od razu pognałem do jeepa. Potem się przestraszyłem, że jednak nie krzyczy. Była zupełnie cicho! Bałem się, że… no wiesz. Jak ten facet, którego raz złapaliśmy.

Skrzywiłam się. Miałam w pamięci jeszcze świeższą tragedię.

– Więc zdjąłem ją z ramienia i widzę, że żyje i patrzy się na mnie wybałuszonymi oczami. I ciągle nie krzyczy. Zaniosłem ją do auta. Wcześniej planowałem ją związać, ale… nie wyglądała na wystraszoną. To znaczy, w ogóle nie próbowała uciekać. Więc przypiąłem ją tylko pasami do fotela i ruszyłem.

Długo się na mnie gapiła, aż w końcu powiedziała: „Jesteś Kyle”, więc ja jej na to, „Tak, a ty?”, a wtedy ona powiedziała, jak ma na imię. Jak to szło?

– Promienie Słońca na Lodzie – odparła Sunny rwanym szeptem. – Ale podoba mi się Sunny. To ładne imię.

– Tak czy siak – ciągnął Kyle, odchrząknąwszy – nawet chętnie ze mną rozmawiała. Myślałem, że będzie się mnie bać, a całą drogę rozmawialiśmy. – Zamilkł na chwilę. – Cieszyła się, że mnie widzi.

– Bez przerwy o nim śniłam – szepnęła do mnie Sunny. – Co noc. Marzyłam o tym, by Łowcy go znaleźli. Strasznie za nim tęskniłam… Kiedy go zobaczyłam, myślałam, że to tylko sen.

Przełknęłam głośno ślinę.

Kyle wyciągnął dłoń w poprzek mojej twarzy, żeby pogłaskać ją po policzku.

– To dobra dziewczyna, Wando. Możemy ją wysłać w jakieś naprawdę ładne miejsce?

– Właśnie o tym chciałam z nią pomówić. Gdzie mieszkałaś wcześniej, Sunny?

Słyszałam w tle, jak pozostali ściszonymi głosami witają Trudy. Siedzieliśmy do nich plecami. Miałam ochotę zobaczyć, co się dzieje, ale też byłam zadowolona, że siedzimy z boku. Starałam się skoncentrować na płaczącej duszy.

– Tylko tutaj i u Niedźwiedzi. Miałam tam pięciu żywicieli. Ale tutaj podoba mi się bardziej. Nie przeżyłam tu jeszcze nawet ćwierci życia!

– Wiem. Wierz mi, że cię rozumiem. Ale może jest jakieś inne miejsce, którego byłaś ciekawa? Może Planeta Kwiatów? Byłam tam kiedyś, to bardzo ładny świat.

– Nie chcę być rośliną – wyszeptała mi w rękaw.

– Pająki… – zaczęłam, ale od razu urwałam. To nie byłoby dla niej dobre miejsce.

– Mam dość zimna. I lubię kolory.

– Wiem. – Westchnęłam. – Nie byłam nigdy Delfinem, ale słyszałam, że to bardzo ciekawe miejsce. Dużo ruchu, kolorów, silne więzi rodzinne…

– Ale te wszystkie planety są tak strasznie daleko. Zanim gdziekolwiek dolecę, Kyle nie będzie… nie będzie… – Czknęła, po czym znowu się rozpłakała.

– Nie ma innych opcji? – zapytał zaniepokojony Kyle. – Myślałem, że tych planet jest więcej.

Słyszałam, jak Trudy rozmawia z żywicielem Uzdrowicielki, ale nie słuchałam. Na razie niech ludzie zajmą się nią sami.

– Ale nie wszędzie latają statki – odparłam, potrząsając głową. – Światów jest mnóstwo, ale tylko kilka, głównie nowych, ciągle przyjmuje nowych osiedleńców. Przykro mi, Sunny, ale muszę cię odesłać gdzieś daleko. Łowcy chcą znaleźć moich przyjaciół, mogliby cię tu sprowadzić z powrotem, żebyś im pomogła.

– Nawet nie wiem, gdzie jesteśmy – załkała. Koszulę miałam na ramieniu całkiem przesiąkniętą jej łzami. – Zakrył mi oczy.

Kyle spojrzał na mnie tak, jakbym mogła dokonać jakiegoś cudu i sprawić, że wszyscy będą szczęśliwi. Wyczarować coś, tak jak wtedy, kiedy uratowałam Jamiego. Wiedziałam jednak, że wyczerpałam już limit cudów i szczęśliwych zakończeń – w każdym razie ja, Wagabunda.

Popatrzyłam na niego zrozpaczonym wzrokiem.

– Może wybrać tylko spośród Niedźwiedzi, Kwiatów i Delfinów. Nie wyślę jej na Planetę Ognia.

Sunny wzdrygnęła się na dźwięk tej nazwy.

– Nie martw się, Sunny. Polubisz Delfiny. Spodoba ci się. To więcej niż pewne.

Zaniosła się jeszcze głośniejszym płaczem. Westchnęłam i przeszłam do kolejnego ważnego tematu.

– Sunny, muszę cię zapytać o Jodi.

Kyle zesztywniał.

– Tak? – wymamrotała.

– Czy… czy ona ciągle z tobą jest? Słyszysz ją?

Sunny pociągnęła nosem i podniosła na mnie wzrok.

– Nie rozumiem, co masz na myśli.

– Odzywa się czasem do ciebie? Słyszysz jej myśli?

– Mojego… ciała? Jego myśli? Ono nic nie myśli. Teraz ja tu jestem.

Kiwnęłam wolno głową.

– To źle? – szepnął Kyle.

– Nie wiem, nie znam się na tyle. Ale to chyba nie najlepiej.

Kyle zmrużył oczy.

– Jak długo jesteś na Ziemi, Sunny?

Zmarszczyła brwi w zamyśleniu.

– Jak długo, Kyle? Pięć lat? Sześć? Zniknąłeś, zanim przyszłam do domu.

– Sześć.

– Ile masz lat? – zapytałam ją.

– Dwadzieścia siedem.

Zaskoczyła mnie – była taka drobna, wyglądała tak młodo. Nie chciało mi się wierzyć, że jest sześć lat starsza od Melanie.

– Jakie to ma znaczenie?

– Nie jestem pewna. Po prostu mam wrażenie, że im dłużej ktoś był człowiekiem, zanim stał się duszą, tym większa szansa na… odzyskanie świadomości. Im większą część życia przeżył jako człowiek, tym więcej ma wspomnień i skojarzeń, tym dłużej nazywano go po imieniu… Sama nie wiem.

– Dwadzieścia jeden lat wystarczy? – zapytał rozpaczliwym głosem.

– Dopiero się przekonamy.

– To niesprawiedliwe! – załkała Sunny. – Dlaczego ty możesz zostać? Dlaczego ja nie mogę, skoro tobie wolno?

Przełknęłam głośno ślinę.

– To nie byłoby w porządku, prawda? Ale ja też nie mogę tu zostać, Sunny. Będę musiała odejść. I to niedługo. Może nawet razem z tobą. – Uznałam, że poczuje się lepiej, myśląc, że nie poleci na Planetę Delfinów sama. Kiedy dowie się prawdy, będzie już miała innego żywiciela o innych uczuciach i nie będzie jej łączyła żadna więź z tym tu człowiekiem. Być może. W każdym razie będzie już za późno. – Ja też muszę odejść, Sunny. Też muszę się rozstać z moim ciałem.

Surowy głos Iana przerwał ciszę niczym trzask bicza.

– Że co?

Загрузка...