Rozdział 59

Wspomnienie

Wiedziałam, że wszystko zacznie się od końca. Uprzedzono mnie.

Lecz tym razem koniec zaskoczył mnie bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Bardziej niż wszystkie inne końce, jakie zapamiętałam przez dziewięć żyć. Bardziej niż skok do szybu windy. Nie spodziewałam się żadnych wspomnień, żadnych myśli. Czyj to koniec?


Słońce zachodzi – wszystko różowieje, przywodząc mi na myśl moją przyjaciółkę… jakie nosiłaby tutaj imię? Coś z… falami? Na pewno z falami. Była pięknym Kwiatem. Tutejsze kwiaty są takie sztywne i nudne. Ale pachną przepięknie. Zapachy to najmocniejsza strona tego miejsca.

Słyszę za sobą czyjeś kroki. Czyżby to Prządka Chmur znowu za mną wyszła? Nie potrzebuję kurtki. Jest ciepło – nareszcie! – i chcę czuć wiatr na skórze. Nie obejrzę się. Może pomyśli, że jej nie słyszę, i pójdzie sobie do domu. Bardzo się o mnie troszczy, ale przecież jestem już prawie dorosła. Nie może mnie niańczyć w nieskończoność.

– Przepraszam? – odzywa się ktoś. Nie znam tego głosu. Obracam się i widzę nieznajomą twarz. Jest ładna.


Wróciłam nagłe do siebie. To moja twarz! Ale nie pamiętałam…


– Cześć – mówię.

– Cześć. Mam na imię Melanie. – Uśmiecha się do mnie. – Jestem tu nowa i… chyba się zgubiłam.

Naprawdę? Gdzie próbujesz dojść? Zawiozę cię. Nasz samochód jest tuż za…

– Nie, nie, to niedaleko. Szłam na spacer, ale teraz nie wiem, jak wrócić na Becker Street.

Nowa sąsiadka – jak miło. Uwielbiam poznawać nowych ludzi.

– To bardzo blisko – mówię. – Drugi zakręt w tamtą stronę, ale można pójść na skróty tą alejką. Prosto do celu.


Możesz mi pokazać? Przepraszam, jak masz na imię?

Oczywiście. Chodźmy. Nazywam się Płatek w Księżycową Noc, ale rodzina mówi na mnie po prostu Pet. Skąd jesteś, Melanie?

Śmieje się.

Chodzi ci o San Diego czy Planetę Śpiewu?

O jedno i drugie. – Też się śmieję. Podoba mi się jej uśmiech. – Na tej ulicy żyją dwa Nietoperze. W tym żółtym domu obok sosen.

Będę musiała się z nimi przywitać – mówi cicho, ale już zmienionym głosem, bardziej napiętym. Spogląda w zacienioną alejkę, jakby spodziewała się tam coś zobaczyć.

I coś rzeczywiście tam jest. Dwie osoby, mężczyzna i chłopiec. Ten drugi gładzi sobie długie, czarne włosy, jakby się denerwował. Może jest zmartwiony, bo też się zgubił. Oczy ma ładne, szeroko otwarte i podniecone. Mężczyzna jest bardzo spokojny.


Jamie, Jared. Serce zabiło mi mocniej, ale jakoś dziwnie. Jakby było małe i… leciutkie.


– To moi przyjaciele, Pet – mówi Melanie.

– O! Naprawdę! Cześć! – Wyciągam rękę w stronę mężczyzny – stoi bliżej. Chwyta mnie za dłoń, ma bardzo silny uścisk.

Przyciąga mnie gwałtownie do siebie. Nie rozumiem tego. Nie podoba mi się to.

Serce zaczyna mi szybciej bić, boję się. Nigdy się tak nie bałam. Nic nie rozumiem.

Przykłada mi dłoń do twarzy i zatyka usta. Próbuję złapać oddech i wdycham mgiełkę wydobywającą się z jego ręki. Srebrną chmurę o smaku malin.

– Co… – próbuję zapytać, ale tracę ich z oczu. Nic nie widzę…


Koniec.

– Wanda? Słyszysz mnie, Wando? – rozległ się znajomy głos.

To chyba nie było moje imię…? Moje uszy nie zareagowały, ale coś we mnie – owszem. Przecież nazywałam się Płatek w Księżycową Noc? Pet? Czy właśnie tak? To też nie brzmiało właściwie. Serce zabiło mi mocniej, jakby echem strachu ze wspomnienia. Umysł wypełnił mi obraz kobiety o rudawych włosach z białymi pasemkami i czułych zielonych oczach. Gdzie jest moja matka? I… czy naprawdę jest m o j ą matką?

Dookoła rozbrzmiewał echem jakiś dźwięk, cichy głos.

– Wando. Wróć. Nie pozwolimy ci odejść. Brzmiał znajomo i zarazem obco. Jak… mój?

Gdzie jest Płatek w Księżycową Noc? Nie mogłam jej znaleźć. Widziałam jedynie tysiąc pustych wspomnień. Dom pełen obrazów, lecz bez mieszkańców.

– Użyj Przebudzenia – powiedział inny, nieznajomy głos.

Coś leciutkiego jak mgła musnęło mi twarz. Znałam ten zapach. Była to woń grejpfruta.

Wzięłam głębszy oddech i nagłe umysł mi się rozjaśnił.

Poczułam, że leżę… ale i to uczucie było dziwne. Jak gdyby… było mnie za mało. Czułam się skurczona.

Dłonie miałam cieplejsze niż reszta ciała, a to dlatego, że ktoś mnie za nie trzymał. Ktoś o dużo większych dłoniach, w których moje mieściły się całe.

W powietrzu unosił się dziwny zapach – duszny i nieco stęchły. Pamiętałam go… ale też byłam pewna, że nigdy w życiu go nie czułam.

Widziałam jedynie bladą czerwień zamkniętych powiek. Zapragnęłam je otworzyć i zaczęłam szukać odpowiednich mięśni.

– Wagabundo? Czekamy na ciebie, skarbie. Otwórz oczy.

Ten głos, ten ciepły oddech na moim uchu, wydał mi się jeszcze bardziej znajomy. Na jego dźwięk poczułam w żyłach dziwne łaskotanie. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie zaznałam. Palce mi zadrżały, zaparło mi dech w piersi.

Chciałam zobaczyć twarz, do której ten głos należał.

Umysł wypełnił mi jeden kolor – jakby wołanie z przeszłego życia – jasny, roziskrzony błękit. Cały świat był jaskrawym błękitem…

I wreszcie przypomniałam sobie moje imię. Tak, wszystko się zgadzało. Wagabunda. Albo Wanda.

Poczułam lekki dotyk na twarzy – coś ciepłego na ustach, na powiekach. A więc tu są. Teraz, gdy już je odnalazłam, mogłam nimi zamrugać.

– Budzi się! – powiedział ktoś cienkim, podnieconym głosem. Jamie. Jamie. Serce znowu delikatnie mi zatrzepotało. Potrzebowałam chwili, żeby wyostrzyć wzrok. Uderzyło mnie w oczy niebieskie światło, ale jakieś dziwne – zbyt blade, wyprane. Nie takiego się spodziewałam.

Czyjaś ręka dotknęła mojej twarzy.

– Wagabundo?

Spojrzałam w kierunku dźwięku. Musiałam ruszyć głową – kolejne dziwne uczucie. Całkiem nowe i zarazem dobrze znane.

Dopiero teraz natrafiłam wzrokiem na błękit, którego szukałam. Szafir, śnieżna biel i czarna noc.

– Ian? Ian, gdzie jestem? – Przestraszyło mnie brzmienie głosu wydobywającego mi się z gardła. Był bardzo wysoki i szczebiotliwy. Znajomy, ale nie mój. – Kim ja jestem?

– Jesteś sobą – odparł Ian. – I jesteś tam, gdzie twoje miejsce.

Uwolniłam dłoń z uścisku olbrzymiej ręki. Już miałam dotknąć swojej twarzy, gdy ujrzałam wyciągniętą w moją stronę dłoń i zamarłam. Wyciągnięta dłoń również zastygła w bezruchu.

Ruszyłam znowu ręką, żeby się zasłonić, lecz wtedy wisząca nade mną dłoń ponownie się poruszyła. Zaczęłam się trząść, a wtedy i ona zadrżała.

Ach.

Otworzyłam ją i zamknęłam, uważnie jej się przypatrując.

A więc to m o j a dłoń? Taka mała? Była to ręka dziecka, nie licząc długich, różowobiałych paznokci o idealnie gładkich, zaokrąglonych krawędziach. Skórę miałam jasną, o dziwnie srebrzystym odcieniu, nakrapianą, o dziwo, złotymi piegami.

Dopiero ta dziwna kombinacja srebra i złota ożywiła w mej pamięci znajomy obraz twarzy odbitej w lustrze.

Sceneria tego wspomnienia na chwilę mnie odrzuciła, gdyż nie byłam przyzwyczajona do cywilizacji – zarazem jednak niczego oprócz cywilizacji nie znałam. Miałam przed oczyma śliczną komodę, a na niej mnóstwo różnych zwiewnych, plisowanych ubrań. Bezlik eleganckich buteleczek z ukochanymi – przeze mnie? czy przez nią? – zapachami. Storczyk w doniczce. Zestaw srebrnych grzebyków.

Duże, okrągłe lustro oplatała metalowa rama w kształcie róż. Także odbita w nim twarz była bardziej okrągła niż owalna. Mała. Cera miała taki sam księżycowo srebrny ton jak ręka, a okolice grzbietu nosa również usiane były złotawymi piegami. Zza szerokich szarych oczu, spod poplątanych złotych rzęs, połyskiwało srebro duszy. Bladoróżowe usta, pełne i prawie okrągłe, przypominały buzię niemowlęcia. Za nimi widać było małe, równe, białe zęby. Dołek w podbródku. I wszędzie, wszędzie złote, faliste włosy, odstające od twarzy niczym aureola i opadające poza lustro.

Moja twarz czy jej twarz?

Była to idealna twarz dla Nocnego Kwiatu. Niczym dokładne tłumaczenie ze świata Kwiatów na świat ludzi.

– Gdzie ona jest? – zapytałam piskliwym głosem. – Gdzie jest Pet? – Jej nieobecność napawała mnie strachem. Nigdy nie widziałam bardziej bezbronnej istoty od tego prawie dziecka o twarzy jak księżyc i włosach jak słońce.

– Jest tutaj – zapewnił mnie Doktor. – Gotowa do drogi. Pomyśleliśmy, że może nam doradzisz, gdzie najlepiej ją wysłać.

Obróciłam głowę, ujrzałam stojącego w słońcu Doktora z kapsułą w rękach i zalała mnie fala wspomnień z poprzedniego życia.

– Doktorze! – wydyszałam cienkim, łamliwym głosem. – Doktorze, obiecałeś! Dałeś mi słowo, Eustazy! Dlaczego? Dlaczego nie dotrzymałeś słowa?

Umysł wypełniło mi niewyraźne wspomnienie cierpienia i rozpaczy. Moje nowe ciało nigdy wcześniej nie doświadczyło czegoś równie bolesnego. Skurczyło się panicznie.

– Nawet uczciwy człowiek ugina się czasem pod przymusem, Wando.

– Pod przymusem – zadrwił inny strasznie znajomy głos.

– Nóż przystawiony do gardła chyba się liczy, Jared.

– Przecież wiedziałeś, że tego nie zrobię.

– Byłeś bardzo przekonujący.

– Nóż? – Zadrżałam.

– Cii, już dobrze – odrzekł cicho Ian. Jego oddech rozwiał mi po twarzy kosmyki złotych włosów. Odgarnęłam je odruchowo. – Naprawdę myślałaś, że pozwolimy ci tak odejść? Wando! – Westchnął, lecz było to westchnienie radosne.

Ian był szczęśliwy. Uświadomiłam to sobie i zrobiło mi się nagle dużo lżej.

– Powiedziałam wam, że nie chcę być pasożytem – szepnęłam.

– Przepuśćcie mnie – odezwał się mój stary głos i po chwili ujrzałam moją twarz, silną, opaloną, o prostych czarnych brwiach i piwnych oczach w kształcie migdałów, o wysokich, ostrych policzkach… Ujrzałam ją obróconą, już nie jako lustrzane odbicie.

– Posłuchaj, Wando. Dobrze wiem, że nie chcesz. Ale jesteśmy ludźmi i myślimy o sobie, i nie zawsze postępujemy właściwie. Nie pozwolimy ci odejść. Musisz się z tym pogodzić.

Sposób, w jaki mówiła, nie sama barwa głosu, lecz jego rytm i ton, przypomniały mi nasze bezgłośne rozmowy, głos w mojej głowie, moją siostrę.

– Mel? Mel, żyjesz!

Uśmiechnęła się i nachyliła nade mną, żeby mnie uściskać. Była większa, niż pamiętałam.

– Oczywiście, że żyję. Przecież chyba po to było całe to zamieszanie. Ty też będziesz się dobrze czuć. Działaliśmy z głową. Nie wzięliśmy dla ciebie pierwszego lepszego ciała.

– Ja jej opowiem, ja! – Jamie wcisnął się obok Mel. Wokół łóżka robiło się ciasno. Zaczynało się kołysać.

Złapałam go za rękę i ścisnęłam. Moje dłonie były jednak bardzo słabe. Czy w ogóle coś poczuł?

– Jamie!

– Cześć, Wanda! Fajnie, co? Jesteś teraz mniejsza ode mnie! – Wyszczerzył triumfalnie zęby.

– Ale wciąż starsza. Mam już prawie… – Urwałam jednak i zaczęłam nowe zdanie. – Za dwa tygodnie mam urodziny.

Może i czułam się nadal nieco zdezorientowana, lecz nie byłam głupia. Doświadczenie Melanie nie poszło na marne, wyciągnęłam z niego naukę. Ian był równie honorowy jak Jared, a ja wcale nie miałam ochoty przeżywać tych samych frustracji co Mel.

Dlatego skłamałam, dodając sobie jeden rok.

– Skończę osiemnaście lat.

Widziałam kątem oka, jak Melanie i Ian zastygli w zdziwieniu. Moje ciało nie wyglądało nawet na swój prawdziwy wiek, czyli na niecałe siedemnaście lat.

To drobne, lecz wybiegające w przyszłość oszustwo uświadomiło mi, że tu zostaję. Że będę z Ianem i resztą mojej nowej rodziny. Poczułam dziwne ściśnięcie w gardle, jakby nagle mi spuchło.

Jamie poklepał mnie delikatnie po twarzy, domagając się uwagi. Zaskoczyło mnie, jak duża wydawała się teraz jego dłoń.

– Zabrali mnie na wyprawę po ciało dla ciebie.

– Wiem – wymamrotałam. – To znaczy. Pet pamięta, że cię widziała. – Posłałam Mel surowe spojrzenie, a ta wzruszyła ramionami.

– Staraliśmy się jej nie przestraszyć – mówił Jamie. – Wyglądała na taką… no wiesz, delikatną. I miłą. Znaleźliśmy ją razem, ale pozwolili mi zadecydować! Mel powiedziała, że musimy znaleźć kogoś młodego, kto dłużej był duszą, czy jakoś tak. Ale nie zbyt młodego, bo wiedziała, że nie chcesz być dzieckiem. I wtedy Jaredowi spodobała się ta twarz, bo powiedział, że budzi zaufanie. Wyglądasz zupełnie niegroźnie. Jared powiedział, że każdy, kto cię zobaczy, będzie chciał cię bronić, prawda, Jared? Ale potem dali mi ostatnie słowo, bo ja szukałem kogoś, kto będzie wyglądał jak ty. I pomyślałem, że ta dziewczyna wygląda jak ty. Bo wygląda trochę jak anioł, a ty jesteś taka dobra. No i jest naprawdę ładna. Czułem, że musisz być ładna. – Uśmiechnął się szeroko. – Ian nie pojechał z nami. Czekał tu z tobą – powiedział, że nie obchodzi go, jak będziesz wyglądać. Nie dał nikomu dotknąć twojej kapsuły, nawet mnie i Mel. Ale Doktor pozwolił mi tym razem popatrzeć. To było super, naprawdę. Nie wiem, czemu wcześniej nie kazałaś mi patrzeć. Ale nie chcieli, żebym pomógł, Ian nie pozwalał nikomu cię dotykać.

Ian ścisnął mnie za dłoń i nachylił się, by szepnąć mi coś na ucho przez gąszcz włosów. Mówił tak cicho, że nikt poza mną nie mógł nic słyszeć.

– Trzymałem cię w ręce, Wagabundo. Byłaś przepiękna.

Poczułam wilgoć w oczach i musiałam pociągnąć nosem.

– Podoba ci się, prawda? – zapytał Jamie, nagle zatroskany. – Nie gniewasz się na nas? Nikogo tam z tobą nie ma, prawda?

– Nie to, że się gniewam – odszepnęłam. – I… nie, nikogo więcej tu nie czuję. Tylko wspomnienia Pet. Żyła w tym ciele od… tak dawna, że nie pamiętam niczego, co było wcześniej. Nie pamiętam żadnego innego imienia.

– Nie jesteś pasożytem – rzekła stanowczo Melanie. Dotknęła moich włosów, podniosła pojedynczy złoty kosmyk i pozwoliła mu się wyśliznąć spomiędzy palców. – To ciało nie należało do Pet, ale nie ma już żadnego innego właściciela. Sprawdziliśmy, Wando. Próbowaliśmy ją budzić. Prawie tak długo jak Jodi.

– Jodi? Co się stało z Jodi? – zawołałam przestraszonym, piskliwym głosikiem, wyższym z każdym słowem. Spróbowałam wstać, a wtedy Ian podniósł mnie do pozycji siedzącej – nie wymagało to wielkiego wysiłku – i podparł ramieniem. Dopiero teraz zobaczyłam wszystkie twarze.

Doktora, już o suchych policzkach. Jeba, w którego spojrzeniu widniało zadowolenie, lecz także nieposkromiona ciekawość. Kobiety, której w pierwszej sekundzie nie poznałam, gdyż nigdy wcześniej nie widziałam u niej tak żywego wyrazu twarzy, a zresztą w ogóle niewiele razy ją widziałam – była to Mandy, dawna Uzdrowicielka. Bliżej mnie stał Jamie ze swym promiennym uśmiechem podekscytowania, obok niego Melanie, a za nią Jared, obejmujący ją w pasie. Wiedziałam, że jej ciało – moje ciało! – to jedyne miejsce, przy którym mogą się znajdować jego dłonie. Że już zawsze będzie ją trzymał blisko przy sobie, najbliżej, jak się da. Poczułam z tego powodu rozdzierający ból. Delikatne serce zadrżało mi w wątłej piersi. Nigdy wcześniej nikt go nie złamał, nie rozumiało tego wspomnienia.

Zasmuciło mnie, że wciąż kocham Jareda. Nie uwolniłam się od tego uczucia, od zazdrości wobec ciała, które darzył miłością. Przeniosłam wzrok na Mel, ujrzałam na twarzy, która niegdyś była moja, minę pełną żalu i wiedziałam, że rozumie, co czuję.

Zaczęłam rozglądać się dalej po twarzach zgromadzonych wokół łóżka, podczas gdy Doktor odpowiedział w końcu na moje pytanie.

Trudy, Geoffrey, Heath, Paige, Andy. Nawet Brandt…

– Jodi się nie obudziła. Próbowaliśmy, dopóki się dało.

Czy to znaczyło, że Jodi umarła? Moje niedoświadczone serce pulsowało jak szalone. Nie oszczędzałam go od samego początku. Heidi i Lily. Ta druga uśmiechała się smutno.

– Byliśmy w stanie ją nawadniać, ale nie mieliśmy jak jej karmić. Baliśmy się atrofii mięśni, mózgu…

Choć nigdy nawet jej nie poznałam, nowe serce bolało mnie w tej chwili bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Oczy wciąż przesuwały mi się po tłumie, aż nagłe zamarły.

Jodi stała przytulona do boku Kyle’a. Patrzyła na mnie.

Uśmiechnęła się nieśmiało i wtedy ją rozpoznałam.

– Sunny!

– Jednak zostałam – powiedziała, nie całkiem uradowana, ale też nie smutna. – Tak jak ty. – Zerknęła na twarz Kyle’a – bardziej stoicką, niż zdążyłam się przyzwyczaić – i głos jej posmutniał. – Ale się staram. Szukam jej. Będę jej dalej szukać.

– Kyle kazał nam włożyć Sunny z powrotem, gdy wyglądało na to, że stracimy Jodi – dodał cicho Doktor.

Patrzyłam na tę dwójkę jeszcze przez chwilę, po czym zatoczyłam wzrokiem pełne koło.

Ian przyglądał mi się z mieszaniną radości i napięcia. Twarz miał teraz dłuższą, większą, niż pamiętałam. Oczy jednak wciąż były tak samo błękitne. Były kotwicą, która trzymała mnie na tej planecie.

– Wszystko gra? – zapytał.

– Nie wiem – odparłam po chwili wahania. – Czuję się bardzo… dziwnie. Jak po zmianie gatunku. O wiele dziwniej, niżbym sądziła. Nie wiem.

Kiedy tak patrzyłam mu w oczy, serce znowu mi zatrzepotało, lecz tym razem nie było to wspomnienie miłości z innego życia. Miałam sucho w ustach i czułam ucisk w żołądku. Miejsce na plecach, gdzie dotykał mnie ręką, było jakby żywsze niż reszta ciała.

– Chyba nie czujesz się tu b a r d z o ź l e, prawda? Myślisz, że jakoś to zniesiesz? – zapytał cicho.

Jamie ścisnął mi dłoń. Melanie dołożyła swoją i uśmiechnęła się, gdy Jared uczynił to samo. Trudy poklepała mnie po stopie. Geoffrey, Heath, Heidi, Andy, Paige, Brandt, nawet Lily – wszyscy patrzyli na mnie radośnie. Kyle podszedł bliżej, szczerząc zęby. Uśmiech Sunny był konspiratorski.

Jak dużo Bezbólu zaaplikował mi Doktor? Wszystko wokół zdawało się promienieć.

Ian odgarnął mi z twarzy chmurę złotych włosów i położył dłoń na policzku. Była tak duża, że z łatwością zakrywała mi całą twarz. Kiedy mnie dotknął, po srebrnawej skórze przeszła iskra prądu. Czułam po niej leciutkie swędzenie, które przerzuciło się także na żołądek.

Zarumieniły mi się policzki. Moje serce nigdy wcześniej nie było złamane, ale też nigdy nie doznało takiego uniesienia. Byłam zawstydzona, nie mogłam wydobyć głosu z gardła.

– Chyba mogę – szepnęłam. – Jeżeli tego chcesz.

– Obawiam się, że to nie wystarczy – odparł Ian. – Ty też musisz tego chcieć.

Nie potrafiłam mu patrzeć w oczy dłużej niż parę sekund. Uczucie wstydu, zupełnie dla mnie nowe i kłopotliwe, kazało mi za każdym razem spuszczać wzrok na kolana.

– Chyba będę chciała – przytaknęłam. – Chyba nawet bardzo.

A zatem będę szczęśliwa i smutna, wniebowzięta i zrozpaczona, bezpieczna i zlękniona, kochana i odrzucona, cierpliwa i rozdrażniona, spokojna i dzika, pełna i pusta… Wszystko to będę czuła. Wszystko będzie moje.

Ian podniósł moją twarz, zmuszając mnie, żebym spojrzała mu w oczy, i jeszcze bardziej się zarumieniłam.

– W takim razie zostaniesz.

Pocałował mnie na oczach wszystkich, ale szybko zapomniałam, że mamy widownię. To było łatwe i oczywiste – koniec z rozdarciem, zagubieniem, sprzeciwem – byliśmy tylko ja i Ian. Płynna skała rozlewała się po moim nowym ciele, czyniąc je stroną zawartej umowy.

– Zostanę.

Tak zaczęło się moje dziesiąte życie.

Загрузка...