Rozdział 16


Sprzątaczka zrobiła swoje, zgasiła światło i zamknęła okiennice.

Martinowi Beckowi nie chciało się ich otwierać. Już wiedział, że na ulicy nie stoi wysoki brunet i nie patrzy w jego okno. Zapalił górne światło i rozebrał się. Bolała go głowa i lewe ramię. Przejrzał się w dużym lustrze na drzwiach szafy. Nad prawym kolanem miał solidnego siniaka, lewy bark był granatowy i spuchnięty. Przesunął dłonią po głowie; na potylicy wyczuł obrzęk. Innych obrażeń nie zauważył.

Łoże kusiło miękkością i przyjemnym chłodem. Zgasił światło, położył się na plecach i wpatrując się w półmrok, próbował myśleć. Po chwili przekręcił się na bok i zasnął.

Kiedy obudził go dzwonek telefonu, była druga po południu.

– Spał pan? – zapytał Szluka.

– Tak.

– To dobrze. Może pan do nas wpaść?

– Mogę. Teraz?

– Wyślę po pana samochód. Będzie za pół godziny. W porządku?

– Tak. Zejdę za pół godziny.

Wziął prysznic, ubrał się i odemknął okiennice. Oślepiło go ostre słońce.

Popatrzył na drugi brzeg Dunaju. Ostatnia noc wydawała się odległa i nierzeczywista.

W samochodzie siedział ten sam kierowca co przed południem. Martin Beck odszukał pokój Szluki, zapukał, otworzył drzwi i wszedł.

Szluka siedział przy biurku, na którym leżał plik papierów i stała nieodzowna filiżanka. Skinął głową, wskazał na krzesło, które wcześniej zajmował Fröbe, podniósł słuchawkę, rzucił kilka słów i odłożył ją na widełki.

– Jak pan się czuje? – spytał, patrząc na Martina Becka.

– Dobrze. Przespałem się. Co nowego?

Policjant przyniósł dwie kawy, postawił je na biurku, zabrał pustą filiżankę i wyszedł.

– Już wszystko jasne. – Szluka wziął do ręki plik papierów. – Mam to tutaj czarno na białym.

– A co z Alfem Matssonem?

– To jedyny znak zapytania. Nie udało mi się niczego ustalić. Uparcie utrzymują, że nie wiedzą, gdzie on jest.

– Ale był w ich siatce?

– W pewnym sensie. Był jednym z pośredników. Siatkę zorganizowali Fröbe i Radeberger. Dziewczyna służyła im tylko jako coś w rodzaju skrzynki kontaktowej. Boeck… jak ona ma na imię?

Szluka wertował papiery.

– Ari – podpowiedział Martin Beck. – Aranka.

– Tak, Ari Boeck. Fröbe i Radeberger przemycali haszysz z Turcji, jeszcze zanim ją poznali. Wygląda na to, że obaj mieli z nią romans. Po pewnym czasie postanowili ją wykorzystać w inny sposób i powiedzieli jej o przemycie. Przystała do nich i odkąd się przeprowadziła na Újpest, obaj u niej przemieszkują. Chyba jest puszczalska.

– Chyba tak.

– Radeberger i Fröbe jeździli do Turcji jako piloci wycieczek. W Turcji załatwiali haszysz, który jest tam stosunkowo tani i łatwo dostępny, i przemycali go na Węgry. Niewiele ryzykowali, zwłaszcza że pilotując grupy, między innymi troszczyli się o bagaże wszystkich uczestników. Ari Boeck kontaktowała się z pośrednikami i pomagała w sprzedaży towaru w Budapeszcie. Radeberger i Fröbe zbywali haszysz dilerom w krajach, do których wyjeżdżali służbowo, takich jak Polska, Czechosłowacja, Rumunia i Bułgaria.

– Alf Matsson był jednym z nich?

– Tak, Matsson był dilerem – przytaknął Szluka. – Mieli też innych, którzy przyjeżdżali z Anglii, Niemiec i Holandii albo tutaj, albo do innego państwa bloku wschodniego. Płacili Radebergerowi i Fröbemu w zachodniej walucie – w funtach, dolarach i markach zachodnioniemieckich – zabierali haszysz i sprzedawali u siebie.

– Wszyscy dobrze na tym wychodzili, z wyjątkiem tych, którzy kupowali i zażywali to świństwo. Dziwne, że tak długo bezkarnie uprawiali ten proceder.

Szluka podniósł się, podszedł do okna, złożył dłonie na plecach, popatrzył na ulicę i wrócił za biurko.

– Nie – powiedział – to wcale nie jest dziwne. Dopóki nie handlowali narkotykami u nas albo w innym socjalistycznym państwie, tylko sprzedawali je pośrednikom z Zachodu, mogli liczyć na bezkarność. Ponieważ w krajach kapitalistycznych panuje przekonanie, że z bloku wschodniego nie ma czego przemycać, kontrole na granicach są praktycznie żadne. Gdyby próbowali znaleźć popyt na swój towar tutaj, szybko by wpadli. Zresztą to by się im nie opłacało, woleli zarabiać w zachodniej walucie.

– Na pewno nieźle się obłowili.

– Owszem. Dilerzy też nie mogli narzekać. Dość sprytnie to urządzili. Gdyby nie zaczął pan szukać Alfa Matssona, dużo czasu by upłynęło, zanim byśmy ich namierzyli.

– Co mówią o Alfie Matssonie?

– Że był ich dilerem w Szwecji. W ciągu roku kupił od nich sporo haszyszu. Twierdzą, że ostatni raz widzieli się z nim w maju, kiedy przyjechał do Budapesztu po kolejną partię. Dostał mniej, niż chciał, i dosyć szybko odezwał się do Ari Boeck. Umówili się na spotkanie prawie trzy tygodnie temu, ale się z nimi nie skontaktował. To, co ukryli w samochodzie, czekało właśnie na niego.

– Może się z jakiegoś powodu pokłócili i Matsson zagroził, że ich wyda – odezwał się po namyśle Martin Beck. – Spanikowali i pozbyli się go. Tak jak ostatniej nocy próbowali się pozbyć mnie.

Szluka milczał.

– Tak to się odbyło – cicho, jakby do siebie powiedział Martin Beck.

Szluka wstał i przechadzał się po pokoju.

– Też tak myślałem.

Szluka zatrzymał się przed mapą.

– A teraz co pan myśli? – zapytał Martin Beck.

Szluka odwrócił się do niego.

– Sam nie wiem… Czy mógłby pan porozmawiać z Radebergerem, z którym pan się bił? Jest gadatliwy i chyba… takie odniosłem wrażenie… zbyt ograniczony, żeby dobrze kłamać. Chciałby go pan przesłuchać? Może będzie pan miał więcej szczęścia niż ja.

– Tak, chętnie go przesłucham – odparł Martin Beck.

Загрузка...