Rozdział 21


Kollberg zatrzymał się w hotelu Sankt Jörgen przy placu Gustawa Adolfa. Zanim tam pojechali, zahaczyli o komendę, skąd Martin Beck zabrał swój bagaż. W hotelu nie było wolnych pokoi, ale dzięki perswazyjnym talentom Kollberga coś się znalazło.

Martin Beck ani myślał się rozpakowywać. Zastanawiał się przez chwilę, czy nie zadzwonić do żony, ale uznał, że jest zbyt późno. Nie byłaby zachwycona perspektywą wiosłowania w ciemnościach tylko po to, by się dowiedzieć, że on nie ma pojęcia, kiedy będzie mógł do nich przyjechać.

Rozebrał się i wszedł do łazienki. Stojąc pod prysznicem, usłyszał charakterystyczny łomot w drzwi. Kollberg. Ponieważ zapomniał wyjąć klucz, nie minęła sekunda i Kollberg wpadł do pokoju, wywrzaskując jego imię.

Martin Beck zakręcił prysznic, owinął się ręcznikiem kąpielowym i wyszedł z łazienki.

– Nagle poraziła mnie niesamowita myśl – powiedział Kollberg. – Pięć dni temu ominęła cię uczta rakowa. Pewnie na Węgrzech nie załapałeś się na żadnego skorupiaka. A może mają tam raki?

– Nic mi o tym nie wiadomo.

– No to ubieraj się. Zarezerwowałem stolik.

W sali jadalnej było pełno. Na nakrytym dla nich, narożnym stole już czekały raki, na talerzach leżały serwetki z czerwonym nadrukiem i czapeczki. Martin Beck z ponurą miną popatrzył na swoją. Była z niebieskiej krepiny, a na daszku z papieru glansowanego widniał złoty napis: POLICJA.

Raki były pyszne. Nie zamienili zbyt wielu słów podczas jedzenia. Kiedy skończyli, Kollberg jak zwykle czuł niedosyt i zamówił befsztyk.

– Wieczorem w przeddzień wyjazdu był w towarzystwie czterech facetów i jednej babki – powiedział. – Napisałem raport. Mam go na górze w pokoju.

– Świetnie. Łatwo poszło?

– Tak sobie. Pomógł mi Melander.

– A, Melander. Która godzina?

– Wpół do dziesiątej.

Martin Beck wstał, zostawiając Kollberga sam na sam z befsztykiem.

Melander oczywiście już się położył i Martin Beck cierpliwie przeczekał kilkanaście dzwonków, zanim usłyszał w słuchawce jego głos.

– Spałeś? – zapytał.

– Tak, ale nic się nie stało. Jesteś w domu?

– W Malmö. Jak ci poszło z Alfem Matssonem?

– Mam to, o co mnie prosiłeś. Chcesz wiedzieć teraz zaraz?

– Tak.

– Chwileczkę. – Melander szybko był z powrotem. – Napisałem raport, ale zostawiłem go w komendzie. Może uda mi się to odtworzyć z pamięci.

– Na pewno.

– No więc chodzi o czwartek dwudziestego pierwszego lipca. Przed południem Alf Matsson był w redakcji. W sekretariacie odebrał bilety lotnicze, a w kasie czterysta koron. Potem poszedł do ambasady węgierskiej po paszport i wizę. Stamtąd pojechał do domu, na Fleminggatan, i prawdopodobnie już wtedy spakował walizkę. W każdym razie zmienił ubranie. Przed południem miał na sobie szare spodnie, szary dżersejowy sweter, niebieski blezer bez wyłogów i beżowe zamszowe buty. Po południu i wieczorem był w grafitowo-szarym garniturze z cienkiej flaneli, białej koszuli, czarnym włóczkowym krawacie, czarnych półbutach i szaro-beżowym popelinowym płaszczu.

W kabinie telefonicznej było duszno. Martin Beck wyjął z kieszeni kartkę papieru i robił notatki.

– Mów dalej.

– Kwadrans po dwunastej pojechał taksówką z Fleminggatan do restauracji Pod Cynowym Pucharem, gdzie zjadł lunch w towarzystwie Svena-Erika Molina, Pera Kronkvista i Pii Bolt. Naprawdę ma na imię Ingrid, ale mówią na nią Pia. Do jedzenia i po jedzeniu wypił kilka kufli piwa. O trzeciej Pia Bolt wyszła. Mniej więcej godzinę później, czyli około czwartej, pojawili się Stig Lund i Åke Gunnarsson i usiedli przy tym samym stole. Teraz przerzucili się na gorzałę. Alf Matsson pił whisky z lodem. Rozmawiali głównie w swoim żargonie, ale kelnerka zapamiętała, że Matsson mówił coś o wyjeździe. Nie usłyszała, dokąd.

– Był pijany?

– Pewnie był, ale niegroźnie. Jeszcze nie. Możesz chwilę poczekać?

Melander znowu się ulotnił. Martin Beck otworzył na oścież drzwi kabiny, żeby wpuścić do środka trochę powietrza.

– Musiałem włożyć szlafrok – odezwał się po chwili Melander. – Na czym skończyłem? A, tak, Pod Cynowym Pucharem. O szóstej towarzystwo, czyli Kronkvist, Lund, Gunnarsson, Molin i Matsson udało się taksówkami do Złotego Pokoju[6]. Tam zjedli późny obiad i pili dalej.

Rozmawiali o wspólnych znajomych, o trunkach i dziewczynach. Alf Matsson był już porządnie pijany i rzucał głośne uwagi pod adresem gości płci żeńskiej. Między innymi wydarł się do pewnej malarki w średnim wieku, która siedziała w drugim końcu sali, mówiąc coś w rodzaju: „Masz kapitalne cycki. Mogę położyć na nich głowę?”. O wpół do dziesiątej wszyscy przenieśli się do baru Opera na wódkę. Alf Matsson pił whisky z wodą sodową. Pia Bolt już tam była i przysiadła się do nich. O dwunastej Kronkvist i Lund opuścili lokal, trochę wcześniej wyszła Pia Bolt w towarzystwie Molina. Wszyscy byli pijani. Matsson i Gunnarsson zostali aż do zamknięcia baru. Obaj okropnie się schlali. Matsson się zataczał i przystawiał do kobiet. Nie udało mi się dowiedzieć, co było potem, ale najprawdopodobniej wrócił taksówką do domu.

– Nikt nie widział, kiedy stamtąd odjeżdżał?

– Nie. Ci, z którymi rozmawiałem, nie widzieli. O tej porze większość gości była mniej lub bardziej wstawiona, a personel spieszył się do domu.

– Dziękuję. Chciałbym cię jeszcze o coś poprosić. Pójdź jutro rano do mieszkania Matssona i poszukaj grafitowo-szarego garnituru, który miał na sobie tamtego wieczoru.

– A ty tam nie byłeś przed wyjazdem?

– Byłem, ale nie mam twojej pamięci. Kładź się i śpij. Zadzwonię jutro.

Wrócił do Kollberga; ten zdążył pochłonąć befsztyk i jakiś deser, po którym zostały na talerzyku różowe ślady.

– Wpadł na coś? – zapytał Kollberg.

– Nie wiem. Może.

Przy kawie Martin Beck opowiedział o Budapeszcie, Szluce, Ari Boeck i jej niemieckich przyjaciołach. Potem pojechali windą na górę i Martin Beck, zanim udał się do swojego pokoju, wziął od Kollberga maszynopis raportu.

Rozebrał się, zapalił lampkę nocną, zgasił górne światło, położył się i zaczął czytać.


„Ingrid (Pia) Bolt, ur. 1939 w Norrköpingu, niezamężna, sekretarka, mieszkanie własnościowe na Strindbergsgatan 51.

Jest w paczce Matssona, ale niezbyt go lubi i przypuszczalnie nigdy nie miała z nim romansu. Od roku do niedawna chodziła ze Stigiem Lundem, teraz chyba jest z Molinem. Sekretarka w firmie modniarskiej Studio 45.

Per Kronkvist, ur. 1936 w Luleå, rozwiedziony, reporter popołudniówki. Mieszka z Lundem na Sveavägen 88.

Jest w paczce, ale nie przyjaźni się z Matssonem. Rozwiódł się w 1963 w Luleå, od tamtej pory mieszka w Sztokholmie. Dużo pije, jest nerwowy i nieopanowany. Głupawy, ale miły. W maju 1965 siedział za jazdę po pijanemu.

Stig Lund, ur. 1932 w Göteborgu, nieżonaty, fotograf w tej samej popołudniówce co Kronkvist. Mieszkanie na Sveavägen jest własnością gazety.

Poznał Matssona w 1960, kiedy przyjechał do Sztokholmu. Często przebywali razem, ale od dwóch lat widują się tylko dlatego, że chodzą do tych samych knajp. Małomówny i spokojny, dużo pije i zwykle zasypia przy stole. Były sportowiec, w latach 1945-1951 specjalizował się w długich dystansach.

Åke Gunnarsson, ur. 1932 w Jakobstadzie w Finlandii. Kawaler, dziennikarz motoryzacyjny. Mieszkanie własnościowe na Svartensgatan 6.

Przyjechał do Szwecji w 1950. Od 1959 w różnych pismach motoryzacyjnych i dziennikach. Wcześniej rozmaite zajęcia, m.in. był mechanikiem samochodowym. Mówi po szwedzku niemal bez obcego akcentu. Na Svartensgatan przeprowadził się 1 lipca br., przedtem mieszkał w Hagalund. Na początku września zamierza wziąć ślub z dziewczyną z Uppsali, która nie jest w paczce. Taki sam znajomy M. jak ww. Pije, ale znany jest z tego, że nic po nim nie widać. Wydaje się dość bystry.

Sven-Erik Molin, ur. 1933 w Sztokholmie, rozwiedziony, dziennikarz, willa w Enskede.

Uważa się za najlepszego przyjaciela Alfa Matssona i obgaduje go za plecami. Cztery lata temu rozwiódł się w Sztokholmie, od czasu do czasu widuje się z dziećmi i płaci na nie alimenty. Zarozumiały chwalipięta i szpaner, zwłaszcza kiedy jest na bani, co często mu się zdarza. Burdy pijackie w Sztokholmie w 1963 i 1965. Związku z Pią Bolt nie traktuje zbyt poważnie.

W paczce są poza tym: Krister Sjöberg, rysownik, Bror Forsgren, z reklamy, Lena Rosen, dziennikarka, Bengt Fors, dziennikarz, Jack Meredith, operator filmowy, i kilka mniej lub bardziej drugoplanowych osób. Tamtego wieczoru nikogo z nich nie było”.


Martin Beck wyszedł z łóżka i przyniósł kartkę, na której robił notatki w trakcie rozmowy z Melanderem.

Zanim zgasił lampkę, przeczytał wszystko jeszcze raz: raport Kollberga i swoje bazgroły.

Загрузка...