54

10 października

Łaaał! Pierwszy odcinek programu wypadł świetnie. Ja, Gin, niczego nie skiepściłam. Jeszcze tego by tylko brakowało. Miałam jedno wejście pod sam koniec, musiałam po prostu przynieść kopertę z nazwiskiem zwycięzcy. Co takiego można tu pomylić? No, w ostateczności mogłam się chociażby potknąć. Za to Ele zakasowała wszystkich. Miała wejść w połowie programu, żeby wręczyć kopertę z dotychczasowym zestawieniem. Bynajmniej się nie potknęła. Doskonale się spisała. Weszła, podeszła do prowadzącego dokładnie wtedy, kiedy powinna, stanęła tam, gdzie trzeba, tylko że… zapomniała przynieść ze sobą kopertę! Coś pięknego! Mało powiedziane, ona jest wprost genialna! Nie ma to jak Ele.

Zresztą wszyscy się śmiali, prowadzący nawet powiedział coś śmiesznego (choć najwyraźniej nie aż tak znowu bardzo, skoro już nie pamiętam co). Ele od razu zaskarbiła sobie sympatię wszystkich! Zamiast się na nią gniewać, skończyło. się na tym, że wszyscy bili jej brawo i się śmiali. Kłoś nawet stwierdził, że zrobiła to specjalnie! Ele… akurat. Świat show-biznesu… Wszyscy za wszelką cenę dopatrują się w nim jakichś wad. Jak powiedział mój wujek Ardisio, kiedy się dowiedział, że pracuję w telewizji: – Ostrożnie, córeczko. Bo tam nawet za najczystszym ciągnie się podejrzany swąd. – Może to i prawda. Step w każdym razie zawsze ładnie pachnie…


5 listopada

Robie zawrotną karierę! Przyłączyli mnie do zespołu dziewcząt, które tańczą w programie. Czyste szaleństwo… Na dodatek na próbach szło mi bardzo dobrze! Jutro mamy program, zobaczymy, jak tam sobie poradzę. Stres związany z transmisją na żywo to zupełnie co innego, tak słyszałam. – Wówczas łatwiej się pomylić, a każdy twój błąd dociera bezpośrednio do wszystkich widzów przed telewizorami! – Ratunku! Nie chcę o tym myśleć. Moja matka też mnie będzie oglądała. Ona żadnego programu nie przepuści. Ogląda wszystkie od początku do końca i zawsze udaje jej się mnie dostrzec. Ostatnio mi oznajmiła: – Widziałam cię dziś wieczór!

– Ale wierz mi, mamo, że się mylisz, dzisiaj nie miałam nic do roboty.

– Jak to nie! Pojawiłaś się w finale, na pożegnanie… Byłaś ostatnia od prawej, na samym końcu sceny, za wszystkimi… – Cała moja matka! Nic się przed nią nie ukryje. Prawie.


6 listopada

Doskonale! Choreograf zwrócił się do mnie: – Doskonale! – Uniosłam brew i się go zapytałam: – Ale kto, ta przede mną? – Carlo, nasz choreograf, śmiał się jak szalony. – Przezabawna z ciebie dziewczyna – powiedział mi potem. I na tym nie poprzestał. Chciał dostać ode mnie numer telefonu. – Sama pomyśl, dzięki temu będę mógł cię ściągnąć, żebyś przyszła poćwiczyć, możesz zrobić postępy, o ile będziesz przychodziła na trening razem z innymi… – Doskonale, uwielbiam tańczyć! Wszystko byłoby idealnie, gdyby akurat w tym czasie, kiedy Carlo wstukiwał sobie w komórkę mój telefon, nie przechodził tamtędy Step.

Step ze swoim wyczuciem czasu. Też jest w tym doskonały. Tylko że wkurzył się nie na żarty. Step zazdrosny. Jak mam to rozumieć? Ele mówi, że Step jest fantastyczny, cudowny. No pewnie, dla niej tak! Mało tego, Ele mówi, że Marcantonio ma fioła na puncie wolnego związku.

Za to Step… na punkcie związku ściśle tajnego! Czy nie istnieje coś pośredniego?

Co do wcześniejszego incydentu, to na szczęście się pogodziliśmy. Ostatnie piętro mojej kamienicy, najlepszy sposób, by się pogodzić… i żeby się poprawić… jak mówi Step. Na szczęście winda tam nie dociera, a nie sądzę też, żeby akurat

O drugiej w nocy ktoś zabierał się za rozwieszanie prania na tarasie na samej górze. Mój brat tym razem się nie pokazał. A, i tamta pani z łazienki w kinie też nie. – No- stwierdził Step – to dobranoc, mój album będzie musiał jeszcze poczekać… – Jednak jeśli tak dalej pójdzie, to prędzej czy potniej go skończy, i to na serio!


10 grudnia

O rany! Dlaczego to zawsze musi się tak kończyć! Czy pogodny, spokojny, a przede wszystkim profesjonalny związek między kobietą a mężczyzną, którzy razem pracują, w ogóle nie wchodzi w grę? Najwyraźniej nie. Carlo, nasz choreograf, próbował mnie poderwać. I to nachalnie. Wyjechał z grubej rury. Ręką przejechał mi po piersi. Pewnie myślał, że wywoła to u mnie dreszcz rozkoszy. Ale tylko sprawił, że przez niego zachciało mi się rzygać i dostał za swoje, bo go odepchnęłam. I to z całej siły. Uderzył w drążek przytwierdzony w połowie lustra i aż skulił się wpół. Może trochę przesadziłam. Nie. Wcale nie przesadziłam, wręcz przeciwnie. Tylko że mi powiedział, bym się już więcej nie pojawiała na sali ćwiczeń. – Chyba że… – dodał. Chyba że…! Słyszał kto coś podobnego! Chyba że… co?! A tam! Mogłabym mu odpowiedzieć: – Oczywiście, chyba że przyjdę w towarzystwie Stepa! – Na jednym popchnięciu by się wówczas na pewno nie skończyło… Ale już postanowiłam. Nic nie powiem Stepowi o Carlu. Bo do jego albumu niepotrzebne mu są duplikaty.


20 grudnia

Nie mogę w to uwierzyć. Zawsze i wszędzie jest taki roztrzepany, a już zwłaszcza jeśli chodzi o pracę, za to teraz Step najwyraźniej się przypiął i nie odpuszcza. - Dlaczego już nie tańczysz w zespole?

– Bo ja wiem – odpowiedziałam. – Carlo chciał przetestować jeszcze inne dziewczyny… – Jakoś w to nie uwierzył. Nie odpuścił ani na chwilę, nic tylko w kółko to samo, aż do końca próby! Co więcej, wykazał się dużą trzeźwością i przenikliwością. Trochę mnie to nawet zaniepokoiło…

– Tak, i sama zobacz, kogo wybrał Carlo? Ariannę, najbardziej puszczalską ze wszystkich! -A co ty możesz o tym wiedzieć? Chętnie bym mu tak odpowiedziała, ale pomyślałam, że lepiej będzie nie dolewać oliwy do ognia. Zarzucił mnie pytaniami. – Ale jak to? Przecież tak bardzo lubiłaś tańczyć… To już się nawet nie witacie, w czasie programu nie miałaś w końcu żadnej wpadki… Chyba się do ciebie nie dobierał? – Niespodziewanie przy ostatnim jego pytaniu aż podskoczyłam z wrażenia. Nie chciałabym, żeby Step to zauważył. W końcu powiedział tylko:

– Okay, wystarczy! – Całe szczęście, pomyślałam. Już zaczęłam czuć ulgę, kiedy dodał:

– Sam go zapytam wprost… Chyba będzie w stanie powiedzieć mi coś więcej, nie?

– Rób, jak uważasz – odpowiedziałam… dosłownie już nie wyrabiałam. A potem pomyślałam: co takiego powie mu Carlo, nie wiem, i szczerze mówiąc, wisi mi to równo. Jedno jest pewne. Jeśli coś powie, to jeszcze zatęskni za tym, że go popchnęłam.


24 grudnia

Mieliśmy próbę do szóstej, a potem ruszyliśmy wszyscy do domu, bo to przecież… Boże Narodzenie! Carlo wciąż jeszcze żyje, cały i zdrowy, czyli nie puścił pary. Dziwne jest natomiast to, że wita się ze mną bardzo uprzejmie. Mhm… cuda w wydaniu Stepa. Chyba. W każdym razie lepiej się nie dopytywać. Razem ze Stepem postanowiliśmy coś zajebistego. Najpierw spotykamy się w domu z rodzicami na Wigilii, a potem, po północy zbieramy się wszyscy razem w domu Stepa, a raczej jego brata, i tam rozpakowujemy prezenty. Ele i Marcantonio też będą, bo, o dziwo, wciąż jeszcze są razem! O dziwo ze względu na Ele, którą dobrze znam, i o dziwo ze względu na Marcantonia, którego znam bardzo słabo. W każdym razie, na tyle, na ile go znam, nie przypuszczałabym, że tak długo to potrwa. A tu masz! Może rzeczywiście wprowadzili w życie zasady wolnego związku… Kto wie! Lepiej dla nich. Czytam raz jeszcze to, co sama napisałam, i widzę, że aż roi się tu od chyba, może, kto wie! Jedno jest pewne. W życiu lepiej nie być pewnym zbyt wielu rzeczy. Na razie mi się układa… ze Stepem. I to tak, że wprost nie mogę się nacieszyć!


25 grudnia

Obudziłam się w samo południe i zjadłam wyborne śniadanie: panettone i cappuccino! Łaaał! Jestem taka szczęśliwa! Masa ludzi utrzymuje, że święta Bożego Narodzenia dołują… za to ja je wprost uwielbiam. Choinka ze światełkami, żłóbek, wspólna Wigilia pełna przysmaków. Jasne, że można przytyć, ale co w tym smutnego? Potem wszystko da się zrzucić. Trochę ruchu i nie ma ani śladu. A już ze Stepem to nic tylko zrzucać te kilogramy, i tylko kiedy tu przytyć? Ale denny tekst! Miejmy nadzieję, że nikt nigdy nie znajdzie tego pamiętnika. A jeśli już przypadkiem akurat wpadł ci w ręce i właśnie go czytasz… to popełniasz karygodny błąd! Zrozumiałeś/łaś pieprzony/na, wścibski/ka złodzieju/jko! Tak czy siak, nie chcę o tym myśleć. Wczoraj wieczorem wszystko było takie cudowne, aż za bardzo! Pół godziny po północy wszyscy siedzieliśmy już w domu brata Stepa. Paola, czyli jego brata, nie było. On też był umówiony, poszedł świętować razem ze swoją kobietą, niejaką Fabiolą. I tak oto zostaliśmy sami. Cudownie! Marcantonio przyniósł genialną płytę. Cafe del mar (albo coś innego) i puścił nam do słuchania. Panowała idealna atmosfera, poruszająca, ale nie za bardzo, ośmieliłabym się nawet powiedzieć, że rozkoszna. A ośmielaj się, Gin, ośmielaj! Rum, brandy, szampan, niczego nie brakowało. Pociągnęłam dwa łyki i rumu Stepa i już byłam pijana! Graliśmy w butelkę, żeby zobaczyć, kto pierwszy ma rozpakować swój prezent. Wypadło na Marcantonia i dlatego to oni poszli na pierwszy ogień. Tylko że Marcantonio naciągnął reguły gry w butelkę i „dla upamiętnienia”, jak się sam wyraził, „starych, dobrych czasów”, kiedy to tylko dzięki tej butelce byliśmy w stanie pokonać własną nieśmiałość… rzucił się na Ele. Oplótł ją rękoma niczym ośmiornica. Wycałował ją, całą przy tym oblizując, a Ele tylko się śmiała i śmiała… Widać, że jest im razem zajebiście! Są czadowi! Tak się cieszę ze względu na Ele. A jakie cudne prezenty, naprawdę prześliczne! Ele jak zwykle przesadziła, podarowała mu niesłychanie specjalistyczne oprogramowanie do grafiki komputerowej, ściągnięte wprost ze Stanów, kosztowało fortunę (to wiem od Stepa, który mi powiedział, że korzystał z takiego podczas pobytu w Ameryce). Marcantonio na jego widok dosłownie oszalał, objął ją i zaczął krzyczeć: – Ty jesteś kobietą mojego życia, ty i żadna inna! – Ele zaś, zamiast się cieszyć, tylko się rozzłościła i wyjechała mu z tekstem: – Więc twoją miłość można kupić… wystarczy jeden program do grafiki komputerowej!

– Ależ skąd! – Marcantonio jej na to. – To nie program do grafiki komputerowej… to amerykański Trambert xd! Ha! – W odpowiedzi Ele rzuciła mu się na szyję. Przewrócili się na kanapę i zaczęli walczyć. Po chwili Marcantonio ją unieruchomił i zaczął jej perswadować: – No, nie bądź taka, musisz mieć większe poczucie humoru, być uprzejmiejsza, uleglejsza, bo z tym bardziej ci do twarzy, od razu robisz się ładniejsza, o właśnie teraz jesteś piękna, to znaczy jesteś jeszcze piękniejsza… – Słowem, tak ją oczarował, że w końcu nawet sam prezent też się Ele spodobał! I to jeszcze jaki prezent! Strój gejszy! No, oczywiście, jedwabny, ciemnoniebieski, śliczny, z żakiecikiem ze stójką, bardzo elegancki. Ale zawsze to tylko strój dla gejszy. Ele przyłożyła sobie żakiecik do klatki piersiowej i przejrzała się w lustrze. Oczy jej zwilgotniały i powiedziała mi po cichu: – Marzyłam o tym. – O tym marzyła. Żeby być gejszą… bo ja wiem! Powracają wątpliwości. Ale znikają w okamgnieniu. Również dlatego, że kolej na mnie. Rozpakowałam prezent, który mi podarował Step. – Nie! Nie mogę w to uwierzyć. Brak mi słów.

– „Co jest, nie podoba ci się?” – pomyślał Step. Spojrzałam na niego i się uśmiechnęłam. – Otwórz teraz swój… – Step zaczął rozpakowywać swoją paczkę, ale jednocześnie nie przestawał mnie przekonywać: – Słuchaj, można go wymienić… Jeśli rozmiar się nie zgadza, to się zmieni, co? A może kolor ci się nie podoba?

– Otwieraj, byle szybko – ja mu na to. – Nie! – wyrzucił z siebie Step. – Nie mogę w to uwierzyć! – Powtórzył za mną zdanie i nie tylko to jedno po mnie spapugował. Obydwoje daliśmy sobie w prezencie takie same kurtki Napapijri, ciemnoniebieskie, identyczne, takiesamiuteńkie… O matko… zamurowało mnie.

– To cudownie! Step, jesteśmy idealnie zgrani! To znaczy, masz pojęcie, wpadliśmy na ten sam pomysł. Chyba że jak zwykle mnie śledziłeś?

– No co ty?

Uśmiałam się setnie! Nie chciał dać po sobie poznać, że jest zazdrosny przed swoim kolegą – przyjacielem Marcantoniem! Tak jakby Ele nie opowiadała Marcantoniowi tego wszystkiego, co sama ode mnie usłyszy. A więc… morał… wszyscy wiemy wszystko o wszystkich!!! A tak w ogóle, jakie to ma znaczenie? Przecież się kochamy! I to się liczy! Na zakończenie wieczoru też było cudownie. Muzyka, słodkie torroncini, pogaduszki jeszcze przez jakąś chwilę, po czym Marcantonio i Ele się zwinęli. Ściągam kozaki, wyciągam się na kanapie, przytulam do Seępa i wsuwam stopy pod poduszkę, żeby nie zmarzły. Wymarzona pozycja do tego, żeby śnić. Gadamy jak najęci. A właściwie, gwoli ścisłości, to ja gadam jak najęta. Opowiadam mu o kolczykach, które dostałam od rodziców, o prezencie od wujka Ardisio, o tym od ciotek, od babci itd. Potem, kiedy pytam, jak jemu minął wieczór, czuję, że cały sztywnieje. Nalegam i w końcu, z trudem, dowiaduję się, że on i Paolo Wigilię spędzili z ojcem i jego nową partnerką. Step opowiada mi, że od brata dostał czarne buty, piękne, a od ojca zielony golf, choć, jak mówi, zielony to jedyny kolor, którego nie cierpi (dobrze wiedzieć! Cale szczęście! Była też zielona kurtka Napapijri. Ale ja też nie przepadam za zielonym! Fiuuu! Udało się… Szczęście też chyba idealnie się z nami zgrało). Step podkreśla, że ojciec dał do podpisania swojej nowej kobiecie karteczkę z życzeniami dołączoną do prezentu. Staram się go usprawiedliwić, ale dla Stepa jest wszystko jasne. Kto ją tam w ogóle zna? A czy ty chciałabyś dostać prezent od kompletnie obcej osoby? Jeśli spojrzeć na to od tej strony, pewnie ma trochę racji. W końcu największy absurd (po moich długich namowach), przyznaje mi się, że od matki też otrzymał prezent, ale że go nie rozpakował. A tuż po tym jak rzucam żartobliwą uwagę: – No, ale chyba znasz własną matkę, nie? – czuję, że wszystko zepsułam. – Wydawało mi się, że ją znam – odpowiada. O Boże. Zepsułam mu święta Bożego Narodzenia. Na szczęście jakoś udaje mi się temu zaradzić. Słodyczą, spokojem, namiętnością, cierpliwością… Usłyszeliśmy nawet Paola, który wrócił do domu. Oczywiście, może akurat oddawanie się takim przyjemnościom w Boże Narodzenie nie do końca pokrywa się z moimi przekonaniami, ale miałam takie poczucie winy. No, małe usprawiedliwienie. Powiedzmy, że dała o sobie znać druga strona chrześcijańskiej natury. Miejmy tylko nadzieję, że nikt inny na tym nie skorzystał. Bo też poczynanie nowego życia… dokładnie w święta Bożego Narodzenia! no, to już by był szczyt wszystkiego. Bardzo nas to rozbawiło. Na szczęście Step był całkiem spokojny, chociaż nawet żartował sobie odnośnie wyboru imienia. Proste! Jezus albo Madonna, zależy, czy to będzie chłopiec, czy dziewczynka… Bluźnieca… Gorzej, przewidywalny aż do bólu! Jesteś przewidywalny tak samo jak Maria Luisa Ciccone, ja mu na to. A prezentu od matki i tak nie otworzył.

Загрузка...