65

Z czasem nasze dni w Rzymie wracają do normalności. Godziny zajmują swoje stałe miejsce. Znów jest zimno. Każde z nas mieszka u siebie. Morze oddala się od nas. A wraz z nim także i samo wspomnienie. Zostają nam już tylko zdjęcia z tej cudownej podróży. Lądują na dnie jakiejś szuflady i też rychło odchodzą w niepamięć. Romani bardzo się ucieszył, kiedy nas zobaczył, takich wesołych i opalonych, a to przecież zwłaszcza dzięki niemu. Jeszcze bardziej się ucieszył, kiedy zobaczył, że jesteśmy gotowi podpisać umowę o pracę, a to też przecież zwłaszcza dzięki niemu. Paolo i Fabiola najwyraźniej dobrze się rozumieją. Paolo zarzucił pomysł bycia agentem. Moim agentem. Wrócił do bycia księgowym. Swojej kobiecie, Fabioli, zostawia całkowitą swobodę w podejmowaniu decyzji, dzięki temu dwa plus dwa zawsze jest cztery. Bo gdyby się okazało, że bilans zarówno w biurze, jak w związku nie zawsze jest równie oczywisty, to chyba by zwariował. Z tego, co dociera do mnie z opowieści Paola, to ojciec i jego kobieta, której imienia kompletnie sobie nie przypominam i nawet nie zamierzam się wysilać, żeby je zapamiętać, wcale się nie czubią. Ale lubią. Choć i ten temat wolę przemilczeć. Za to o sprawach sercowych mamy Paolo nie wie nic. A przynajmniej o niczym mi nie mówi. Jednak martwi się stanem jej zdrowia. Zorientował się, że robiła sobie różne badania w szpitalu. Ale i o tym Paolo nic nie wie. A może również w tym wypadku to on sam nie chce powiedzieć mi nic więcej. Choć i w tej sprawie jakoś nie jestem w stanie zadać sobie większego trudu. Nie dam rady. Już samo przeczytanie książki, którą podarowała mi mama, dużo mnie kosztowało. Historia podobna do naszej, ale ze szczęśliwym zakończeniem. Szczęśliwe zakończenie, owszem. Tylko że to książka.

– Cześć, co robisz?

– Pakuję rzeczy, bo wybieram się na siłownię…

Wszystko wróciło do absolutnej normy. Gin też.

– No co ty, ja też później się tam wybieram. Dziś moja kolej. – Przerywa, sprawdzając w swoim kalendarzu siłownie za friko. – Gregory Gym na via Giorgio VII! Całe szczęście, że nie jest znów aż tak daleko. Zobaczymy się później?

– No pewnie.

– No to buźka i na razie.

Nie wiedziałem, co by było, gdybym nie był aż tak znów pewny tego „pewnie”.

Na siłowni witam się z różnymi znajomymi. Wreszcie zaczynam ćwiczyć. Bez wyciskania za dużo na raz, bez przesadzania z obciążeniami. Nie chciałbym czegoś sobie nadwerężyć. Za długo już nie ćwiczyłem.

– Ej, witaj z powrotem.

To Giudo Balestri, jak zawsze szczupły i uśmiechnięty. Jak zawsze w swoim poszarpanym bordowym dresie, w bluzie, która tylko pozornie świadczy o nonszalancji w podejściu do ubrań, bo i ona jest markowa, jak zresztą i wszystko inne, co posiada, jak to zawsze on.

– Cześć. Ćwiczysz?

– Nie. Wpadłem na siłownię, mając nadzieję, że cię tu znajdę.

– Jestem bez grosza… – śmieje się rozbawiony, chyba dlatego że obydwaj doskonale wiemy, iż to ostatnia rzecz, której mógłby potrzebować. – I przez jakiś czas mam się trzymać z dala od wszelkich bijatyk.

– No pewnie, jak człowiek za bardzo się udziela, to potem ryzykuje, że zacznie rozmieniać się na drobne. Ty i tak osiągnąłeś już gwiazdorski status, jeśli chodzi o bijatyki!

Domyślam się, że musiał śledzić informacje dotyczące całego zajścia. Ale jemu zależy, by mi o tym opowiedzieć. I to jeszcze jak. – Powycinałem sobie z gazet wszystkie artykuły: telewizyjny bohater, wojownik, mściciel…

– Tak, wypalili z grubej rury.

– No, ty też, sądząc po opublikowanych zdjęciach!

– Nie wiedziałem. Ukazały się też zdjęcia tamtej trójki? To akurat przegapiłem.

Ale to bez znaczenia. Wciąż mam przed oczami prawdziwe zajście, włącznie z jego oryginalnymi postaciami z krwi i kości. Zmieniam temat.

– No, żarty na bok, a tak w ogóle, to co mogę dla ciebie zrobić?

– To raczej ja mogę zrobić coś dla ciebie. Wpadnę po ciebie o dziewiątej, Step, co ty na to?

– To zależy.

– Ej, czyżbyś się zamienił w jedną z tych pindek, które uważają, że jako jedyne mają na wyłączność męską rozkosz? W stylu: „Chciałabym, ale nie mogę!”. No co ty, zabieram cię na fajną imprezę, spoko ludzie, miła atmosfera, tylko mi nie mów, że dałeś się usidlić jakiejś lasce? Spotkanie z przyjaciółmi, bez szaleństw!

Sam pomysł, by spotkać się w gronie starych znajomych, wydaje mi się kuszący. Minęło już mnóstwo czasu. Dlaczegóż by nie? Choć na chwilę oderwać się od tego wszystkiego. Zanurzyć w przeszłości. Myślę o Pollo, ale bez bólu. Porządny rejs, oto czego mi trzeba. Spotkać się z tymi ludźmi, których nie widziałem już od nazbyt dawna, którzy mnie powitają z otwartymi ramionami. Razem powspominać stare dobre czasy, wymienić się uściskiem dłoni, spojrzeć na siebie bez hipokryzji. Przyjaciele od bijatyk. Najautentyczniejsi.

– Dlaczego nie?

– Okay, tylko podaj mi swój adres, to podjadę po ciebie samochodem. Żegnamy się. – O dziewiątej! Tylko nie zapomnij…

Jeszcze przez jakiś czas sobie ćwiczę. Tylko z większą parą. Zarozumialec. O co ci chodzi? Chcesz być w dobrej formie, kiedy się spotkasz z przyjaciółmi sprzed lat? Sprostać ich wspomnieniom? Boski Step! I na dowód autoironii postanawiam przestać i wziąć porządny prysznic.

Niedługo potem, w domu. Dzwoni mi komórka.

– Cześć, w końcu nie wpadłeś.

Gin jest trochę zawiedziona. – Nie… tylko myślałem, że jesteś jeszcze na siłowni.

– A skąd! Musiałam pomóc matce wnieść na górę zakupy. Po czym sobie przypomniała, że nie kupiła mleka, no i ja po nie poszłam. Kiedy już wróciłam, to stwierdziła, że zapomniała o pieczywie, i znów wyszłam. A na dodatek winda się zepsuła.

– No, może i nie poszłaś na siłownię, ale i tak zadbałaś o kondycję.

– Tak, pewnie. Mam obłędne pośladki! Czy przypadkiem nie chciałbyś teraz wpaść i ich sobie pooglądać? Właśnie muszę skoczyć na taras, na samą górę i zebrać pranie, bo coś mi się zdaje, że dziś wieczór będzie lało.

– Nie, nie mogę. Kumpel wpada po mnie niedługo.

– Aha… – Gin sprawia wrażenie wyraźnie urażonej.

– To kumpel, przecież ci powiedziałem, Guido Balestri, ten wysoki, szczupły… Był z nami tamtego wieczora, kiedy poszliśmy do Pułkownika. – Staram się ją uspokoić.

– Tak? Jakoś go nie pamiętam. Okay, jak chcesz. A ja i tak wybieram się na górę, na taras. Ten zaś, kto się tam zjawi, nie pożałuje…

– Przestań, nie wygłupiaj się. Wciąż nic?

– Wciąż nic. Wciąż można zakładać, że jesteś ojcem…

– No, w takim razie skorzystam z okazji i jeszcze dzisiaj sobie wyskoczę. Dobra, może zdzwonimy się później.

– Żadne może. Zdzwonimy się później! Masz do mnie dzwonić i to bez żadnego ale!

– Okay. – I się śmieję. – Jak sobie życzy posiadaczka trzeciego dana. – Jeszcze nawet nie zdążyłem rozłączyć się z Gin, a już dzwoni domofon. To Guido. – Już schodzę.

Загрузка...