Rozdział VIII

Trzymaj mnie mocno, dobrze, Ruth? poprosił Jaxom, ostrożnie przekładając nogę przez szyję białego smoka.

Poruszanie się w stanie nieważkości była łatwiejsze poprzedniego dnia, kiedy on i Piemur mogli się wzajemnie przytrzymywać. Jaxom pamiętał już o tym, by nie wykonywać gwałtownych ruchów, ale dzisiaj niezgrabny skafander był dodatkowym utrudnieniem, a ciężkie buty o magnetycznych podeszwach sprawiały, że czuł się okropnie niezręcznie. Nagle jego ciało popłynęło gdzieś w bok zamiast w dół, więc szybko złapał Rutha za szyję. Smok go przytrzymał za kostkę, i zaraz znów znalazł się we właściwej pozycji, a buty przywierały bezpiecznie do podłogi.

Ponieważ obserwowali go pozostali studenci, miał gorącą nadzieję, że nie wygląda równie śmiesznie jak się czuje. Sharra powtarzała mu, że poprzedniego dnia wcale nie wyglądał głupio radząc sobie z nieważkością i powinien być zadowolony z tego, jak obaj, on i Piemur sobie poradzili. Mówiła też, jak bardzo pragnie zobaczyć z góry Pern, bo spostrzegła na ekranie, że ten widok ich zafascynował.

— Nigdy przedtem nie widziałam takiego wyrazu twarzy u Piemura. Wywarło to duże wrażenie na Jancis.

— A jak ja wyglądałem?

— Byłeś oszołomiony, tak samo, jak Piemur — odpowiedziała, uśmiechając się figlarnie. — Mniej więcej tak, jak wtedy, gdy zobaczyłeś po raz pierwszy Jarrola.

Przynajmniej dzisiaj, powiedział sobie Jaxom, mogę kontrolować swoje ruchy — bo stopy dotykają pokładu. Zrobił pierwszy krok, z trudem odrywając ciężki but od podłogi i uderzając nim ciężko w podłogę.

Ruth wylądował w tym samym miejscu co wczoraj, tuż koło drzwi windy. Jaxom musiał tylko schylić głowę pod szyją smoka, aby dotknąć panelu kontrolnego, który, zgodnie z zapewnieniem Siwspa, działał.

Usunę się z drogi, oznajmił Ruth uprzejmie. Podniósł przednie nogi, obrócił się i przywarł głową do okna. To jest lepsze niż widok z Gwiezdnych Kamieni w Bendenie czy Ognistych Wzgórz w Ruathcie. Zanim Jaxom zdążył położyć rękę w grubej rękawicy na panelu sterującym komorą ciśnieniową, Ruth już przylepiał nos do szyby i wpatrywał się w kosmos.

Jaxom nadal nie mógł pozbyć się uczucia, którego doznał już wczoraj, że chodząc po tej samej podłodze co jego przodkowie, przestawiając dźwignie, przyciskając przyciski i klawisze tak jak oni to robili, jest tu intruzem. Tłumaczył sobie, że jest to częściowo spowodowane makabrycznym zadaniem, jakie on i Piemur musieli wykonać sprowadzając Sallah Telgar. Liczył, że teraz, kiedy przybył tu w innym celu, jego samopoczucie się polepszy, ale tak się nie stało.

Chociaż on i Piemur zdołali dostać się do swoich konsoli i wykonać zadanie, Siwsp nie odkrył, dlaczego drzwi do ładowni pozostały otwarte. Dziś, po szybkim przeszkoleniu na Pernie, Jaxom miał zejść na poziom ładowni i użyć konsoli kontrolnej lub mechanizmu ręcznego.

— Byłoby dobrze, gdyby przynajmniej jeden z tych systemów działał — powiedział mu Siwsp.

— Dlaczego?

— Bo jeśli nie, to będziesz musiał wyjść na zewnątrz i sprawdzić, co się zablokowało.

— Och! — Jaxom widział dość szkoleniowych taśm Siwspa, aby zwątpić, czy odważy się wyjść ze statku.

Drzwi windy otworzyły się i Jaxom wszedł do środka. Drzwi zamknęły się. Jeszcze raz spojrzał na schemat, który trzymał w ręku, chociaż znał go na pamięć. Wcisnął guzik oznaczony literą „Ł”: ładownia, a potem zdał sobie sprawę, ile poziomów ta winda obsługuje. Siwsp zapewnił go, że ogniwa słoneczne „Yokohamy” dostarczają dość energii, aby winda działała, ale upłynęła długa chwila zanim długo nieużywany mechanizm ruszył.

— Winda działa — poinformował Jaxom Siwspa obojętnym tonem, a przynajmniej taką miał nadzieję. — Zjeżdżam na dół. — Zgodnie z instrukcją miał komentować swoje zajęcia na bieżąco. Jaxom nie był z natury gadatliwy. Zbędne wydawało mu się opowiadanie o prostych czynnościach, nawet jeśli nie dokonywał ich w niezwykłych okolicznościach. Jednak Siwsp powiedział mu, że taka jest normalna procedura dla samotnego człowieka pracującego w — jak to nazywano — nieprzyjaznym otoczeniu.

— No to do roboty! — zachęcił go Siwsp.

Zjazd wydawał się jednocześnie bardzo powolny, a zarazem szybki. Zadźwięczał alarm, i na drzwiach windy pojawił się czerwony napis: NIEBEZPIECZEŃSTWO: PRÓŻNIA!

— Siwsp, co teraz mam zrobić?

— Naciśnij guzik POMPUJ z prawej strony i czekaj, aż zgaśnie światło alarmowe.

Jaxom postąpił zgodnie z instrukcją. Zauważył, że jego skafander nie jest już tak mocno nadmuchany i wydaje się mniej nieporęczny. Właśnie przyzwyczajał się do zmiany, kiedy zabrzmiał melodyjny gong i drzwi się rozsunęły. Przed Jaxomem rozpościerała się rozległa czerń, która otaczała jeszcze czarniejszą przestrzeń upstrzoną gwiazdami. Nie było tam dodającego otuchy widoku Pernu oświetlonego blaskiem słońca. Stał bez ruchu.

Nie denerwuj się. Złapię cię, jeśli spadniesz, odezwał się Ruth.

— Dotarłem do ładowni — wydobył z siebie Jaxom po długiej chwili. — Tu jest ciemno. — To musi być, powiedział sobie w duchu, najgłupsza rzecz jaką kiedykolwiek powiedziałem.

— Sięgnij ręką na lewo od drzwi. Znajduje się tam panel. — Głos Siwspa brzmiał spokojnie i dodawał pewności siebie. Jaxom wypuścił powietrze, zdając sobie teraz sprawę, że wstrzymywał oddech. — Pomachaj ręką, a zapali się światło awaryjne.

Mam nadzieję, powiedział sobie Jaxom. Poruszając się niezwykle ostrożnie, spełnił polecenie Siwspa i odczuł niewymowną ulgę widząc linię świateł oświetlających olbrzymią ładownię. Światło sprawiło, że kosmos wydawał się jeszcze czarniejszy, ale i tak poczuł się lepiej.

— Już jest jasno.

Jest jeszcze większa niż Wylęgarnia w Forcie, przekazał Ruth, rozglądając się z przestrachem.

— Wokół wewnętrznej ściany biegnie poręcz — mówił Siwsp spokojnym tonem. — Z lewej strony zobaczysz wiele świateł, pod nimi znajduje się konsola.

— Widzę.

— Będzie szybciej jeśli przemieścisz się dłoń za dłonią, Jaxomie — ciągnął dalej Siwsp — i całkiem bezpiecznie. Inaczej niepotrzebnie się zmęczysz.

Jaxom zastanawiał się, czy Siwsp zdaje sobie sprawę, jak bardzo jest przestraszony. Ale skąd mógłby to wiedzieć? Zaczerpnął tchu, podniósł lewą stopę, wyciągnął rękę i uchwycił poręcz. Była okrągła i twarda w dotyku i, chociaż taka cienka, bardzo dodała mu otuchy.

Trzymając się bardzo mocno obiema dłońmi, odepchnął się prawą stopą, wyhamował o poręcz i zaczął przemieszczać dłoń za dłonią, ciągnąc za sobą swe nic nie ważące ciało.

— Jak nasi przodkowie mogli w ten sposób ładować statki? — zapytał, nie potrafiąc wymyślić nic innego, a musiał mówić do Siwspa.

— Na czas pracy w tym pomieszczeniu wytwarzano grawitację zmniejszoną do połowy, ale reszta statku miała normalną siłę ciążenia.

— Mogli to zrobić? Niesamowite — odparł Jaxom uprzejmie. Był prawie w połowie drogi do konsoli. Denerwujący widok upstrzonej gwiazdami przestrzeni skrzył się za zakrętem. Jaxom chciał zwiększyć prędkość poruszania się, ale surowo się napomniał i utrzymywał rytm, który zapobiegał nagłym i niespodziewanym ruchom. Na czole zaperlił mu się pot, ale natychmiast poczuł delikatny powiew pod hełmem i pot zniknął. Ta niespodzianka zajęła jego myśli, dopóki nie dotarł do oświetlonej konsoli.

Włączył ją, i rozbłysła rzędem czerwonych i pomarańczowych świateł. Jaxom odczuł lekki szok, ale zaraz zaczął odczytywać wskaźniki. Okazało się, że niektóre czerwone światełka są niegroźne; po prostu zgodnie ze swoim przeznaczeniem wskazywały, że drzwi ładowni są otwarte. Westchnął z ulgą i zabrał się do odcyfrowania reszty. Kiedy był pewien, której sekwencji ma użyć, wystukał odpowiedni kod. Pomarańczowe światełka zamrugały. Nad nimi napisane było: ZS. Przekazał to Siwspowi.

— To tłumaczy, dlaczego drzwi ładowni pozostały otwarte. Były ustawione na zdalne sterowanie, a ono się zepsuło. Teraz najłatwiej będzie posłużyć się ręcznym sterowaniem — powiedział Siwsp. — Znajduje się pod komputerem. Otwórz szklaną pokrywę i pociągnij.

Jaxom spełnił polecenie, ale nic się nie wydarzyło. Pociągnął jeszcze raz, silniej. Na szczęście ciągle trzymał się dźwigni, gdyż siła jakiej użył odepchnęła go i zawisł na jednym ramieniu ponad pokładem. W uszach zabrzmiał mu dziwny, chroboczący dźwięk.

— Co się stało, Jaxomie? — zapytał Siwsp, spokojny jak zawsze. Jego chwilowa panika opadła i, zmieszany, wyjaśnił.

— Przyciągnij się w stronę pokładu pchając dźwignie w dół, i bardzo powoli przesuń stopy w przód — polecił mu Siwsp.

Jaxom usłuchał i z ulgą poczuł, że podeszwy butów znów opierają się o twardy pokład. Pochłonięty odzyskaniem pionowej pozycji, z początku nie zauważył zmiany w oświetleniu ładowni. Jego uwagę przyciągnął jakiś ruch z prawej strony. Obróciwszy głowę zobaczył, że wielkie drzwi powoli się zamykają, bezpiecznie odgradzając go od kosmicznej próżni.

Na panelu przed nim światła oznaczające drzwi zamieniły się z czerwonych na zielone, a niepokojące pomarańczowe lampki zgasły.

— Operacja zakończona — zameldował Jaxom, pragnąc krzyczeć z poczucia ulgi.

— Wystarczy na dziś. Wracaj na mostek, a potem do bazy.


Późnym popołudniem, kiedy Robinton, Lytol i D’ram przybyli na prywatne spotkanie, Siwsp miał interesujące nowiny.

— Wasza wędrowna planeta porusza się bez ładu i składu — oznajmił im. — Przestudiowałem większość Kronik, odcyfrowałem nawet najbardziej nieczytelne. Czerwona Gwiazda, jak ją niewłaściwie nazywacie, ma zmienny cykl. Nie przecina orbity Pernu dokładnie co 250 lat. Co cztery Przejścia cykl zmienia się o prawie 10 lat; trzy cykle trwały 258, a jeden 240 lat. Przejścia Nici trwają od 46 lat w drugim Przejściu, do 52 w piątym, i 48 w siódmym. Dwie Długie Przerwy, trwające czterysta lat sugerują, że planeta nie oddalała się wówczas aż do obłoku Oorta, albo została w niewyjaśniony sposób wytrącona ze swojej zwykłej orbity. Pierwsza teoria wydaje się słuszniejsza. Trzecia możliwość jest taka: — stanowczy ton Siwspa wskazywał, że raczej nie należy jej brać pod uwagę — planeta dotyka tylko obłoku, w jego najbardziej rozrzedzonym sektorze, i wtedy nie ciągnie za sobą materii. Dla nas w tej chwili najważniejszy jest fakt ustalony na podstawie obliczeń wykonanych na mostku „Yokohamy”. Obecne Przejście będzie krótsze o trzy lata.

— To rzeczywiście świetna wiadomość — powiedział D’ram. — Ale nie rozumiem, w jaki sposób takie niedokładności mogły zostać opisane w naszych Kronikach.

— To nie jest istotne — odparł Siwsp. — Chociaż metody oznaczania czasu używane przez was mogą prowadzić do błędu.

— Teraz już wiem, dlaczego ustawiono Gwiezdne Kamienie — wtrącił Lytol. — Dzięki nim bez względu na to, czy określanie daty było błędne czy nie, Weyry zawsze wiedziały, kiedy nadchodzi Przejście.

— Tak, to pomysłowa metoda ustalania pozycji planety, chociaż oczywiście nie oryginalna — odpowiedział Siwsp.

— Tak, tak — potwierdził Lytol pospiesznie. — Mówiłeś mi o Stonehenge i Trójkątach Erydanu. Czy te nieścisłości mają jakieś znaczenie również z innych powodów?

— Nadal analizuję i uaktualniam informacje. Ale to, czego dowiedziałem się do tej pory, dobrze wróży naszemu Planowi.

— Możemy to przekazać Warowniom i Cechom? — spytał Robinton głosem pełnym nadziei.

— Tak.

— Czyli zebraliśmy się tu po to, by zdecydować, jakie informacje należy rozpowszechniać.

— Tak.

— Więc co możemy im powiedzieć?

— Wszystko, co wiecie.

Robinton zachichotał.

— To znaczy, niewiele.

— Ale są to ważne informacje — odparł Siwsp. — Dwie wyprawy na mostek „Yokohamy” zakończyły się pełnym sukcesem. Możecie też przekazać, że następne ćwiczenia obejmą czterech jeźdźców zielonych smoków. Muszą nauczyć się latać na mostek statku i kontynuować badania rozpoczęte przez Piemura i Jaxoma. Każdemu z nich zostanie przydzielone własne zadanie.

— Dlaczego Jaxom musiał zamknąć dzisiaj drzwi ładowni? Przecież mówiłeś, że tej części statku nie będziemy używać jeszcze przez jakiś czas — zapytał D’ram.

— Ktoś musiał przećwiczyć pracę w skafandrze i w stanie nieważkości. Jaxom jest najbardziej doświadczonym operatorem komputerów, a Ruth jest najodważniejszy ze smoków.

Robinton zauważył, że Lytol napuszył się słysząc taką pochwałę swojego wychowanka.

— Czy fakt, że jest jednocześnie Lordem Warowni i może złożyć raport z ekspedycji też ma znaczenie? — spytał.

— To także wziąłem pod uwagę, ale jego umiejętności i to, że jest jeźdźcem smoka były ważniejsze.

— A kto będzie następny? — chciał wiedzieć Robinton.

— Teraz, kiedy Ruth przetarł drogę, zielone smoki poczują się w obowiązku pójść w ślady najmniejszego ze swoich pobratymców. Zostaną wysłane parami: Mirrim i Path, G’rannat i Sulath. Ich usposobienie i umiejętności uzupełniają się.

Robinton zaśmiał się.

— Ty naprawdę umiesz manipulować ludźmi!

— To nie jest manipulacja, Mistrzu Robintonie. Po prostu rozumiem charakter osób, które szkoliłem.

— Ładownia jest wystarczająco duża dla spiżowego smoka — podsunął D’ram.

— Nie, D’ramie, nie możesz polecieć dopóki nie będzie tam dość powietrza — zasmucił go Siwsp. — Spiżowe odegrają główną rolę na dalszych etapach. Teraz następnym krokiem będzie ponowne założenie hydroponicznej hodowli alg wytwarzających tlen, aby oczyścić powietrze w kilku innych potrzebnych nam obecnie sektorach „Yokohamy”. Od czasu do czasu będzie też trzeba zmieniać ustawienie teleskopu. Na pokładzie pozostał jeden próbnik. Jeżeli działa, to dobrze, ale jeżeli nie, to obawiam się, że spiżowy smok będzie musiał zdobyć próbki materiału wyrzucanego z obłoku Oorta.

— Co takiego? — wykrzyknęli chórem zaskoczeni mężczyźni.

— Koloniści nigdy nie uzyskali próbek Nici w takim stanie, w jakim znajdują się przed Opadem, chociaż starali się o to. Analiza — Siwsp podniósł głos zagłuszając protesty swoich trzech kustoszy — zostanie wykonana w jedynym działającym laboratorium na „Yokohamie”, w sektorze hibernacyjnym. Zysk, jaki przyniesie nam naukowa analiza materiału Nici, znacznie przewyższy ewentualne ryzyko. A wiem, że dzięki umiejętnościom i inteligencji spiżowych smoków i ich jeźdźców, ryzyko będzie minimalne. Oczywiście dostaną odpowiednio dokładne wskazówki i ekwipunek ochronny.

Wszyscy trzej spoglądali na ekran z wyrazem zdumienia na twarzy.

— W próżni Nici nie są groźne — ciągnął Siwsp, jakby nie był świadomy efektu swoich słów. — Zmieniają się dopiero w przyjaznym środowisku. Materiał do analizy można bezpiecznie przechowywać w komorach hibernacyjnych. Siedmiu studentów biologii jest już tak zaawansowanych, że poradzą sobie z badaniami, a pani Sharra jest najlepsza z nich. Na statku nadal znajduje się większość przyrządów do badania zamrożonej tkanki. W laboratorium kriogenicznym pozostawiono także mikroskop elektroniczny, a jest to najodpowiedniejsze miejsce do przeprowadzenia tego rodzaju prac.

Słowa Siwspa brzmiały rozsądnie, jego sugestie były tak logiczne i jasne jak zwykle, mimo to Robinton instynktownie cofał się na myśl o takim przedsięwzięciu. Nie ośmielił się spojrzeć na D’rama, czy Lytola.

— Aby unicestwić niebezpieczeństwo, najpierw trzeba je poznać — dodał Siwsp.

— Jak możemy zniszczyć Nici, jeśli to co nam właśnie powiedziałeś o tym obłoku Oorta jest prawdą? — spytał harfiarz.

— To co wam powiedziałem jest faktem.

— Same fakty nie stanowią jeszcze pełnej prawdy — przypomniał im wszystkim Lytol.

— Zaraz, nie odchodźmy od tematu — Robinton spojrzał surowo na Lytola.

Były jeździec smoków i Siwsp mogli zabawiać się semantyką i filozofią przy innej okazji.

— Człowiek potrafi zmieniać fakty — kontynuował Siwsp, jak gdyby Lytol mu nie przerwał. — I na tym polega Plan.

— Chciałbym — powiedział Robinton porywczo — żebyś w końcu wyjawił nam ten twój Plan.

— Mistrzu Robintonie, by użyć analogii, nie spodziewałbyś się, że nowy uczeń przeczyta bezbłędnie nuty robiąc to po raz pierwszy, prawda? — Kiedy Robinton zgodził się z nim, Siwsp mówił dalej: — Ani nie spodziewałbyś się, że ten sam uczeń, bez względu na to jaki byłby utalentowany, będzie mógł dać występ na wysokim poziomie, grając skomplikowane fragmenty muzyki na nieznanym mu instrumencie, prawda?

— Podoba mi się ten przykład — oznajmił Robinton, unosząc obie dłonie i poddając się.

— A więc, niech dotychczasowy sukces upewni cię, że już wiele nauczyliście się i zrozumieliście, a każdy dzień przynosi postępy, ale nie chciałbym, by dzielni ludzie zginęli z powodu braku odpowiedniej wiedzy i doświadczenia.

— Masz rację, zupełną rację, Siwsp — zgodził się Robinton, potrząsając głową nad głupotą swój ego niewczesnego żądania.

— Jak ważne dla Pernu i dla naszego projektu jest spotkanie Lordów Warowni, Mistrzu Robintonie?

Robinton uśmiechnął się cierpko.

— O to można się spierać. Ale przy takich okazjach drobne nieporozumienia na ogół przeradzają się w wielkie spory. Sebell, Lytol, D’ram i ja sądzimy, że pewni niezadowoleni i konserwatywni ludzie będą kwestionować pracę na Lądowisku i nasze projekty. Więcej dowiemy się jutro, po pogrzebie Sallah Telgar.

— Jak wiele osób wybiera się na uroczystość?

— Przyjdą wszyscy, którzy są kimś na Pernie — uśmiechnął się złośliwie Robinton. — Mistrz Shonagar bez wytchnienia przeprowadzał próby śpiewu z czeladnikami i uczniami. Domick nie przespał ani chwili komponując muzykę, w tym także wspaniałe fanfary. Smoki wzlecą na jej cześć w niebo. — Robinton poczuł niespodziewanie, że jego gardło ścisnęło się na myśl o hołdzie przygotowanym dla tej słynnej przodkini. — Preschar i inni będą to wszystko rysowali.

— Co za niezwykły dodatek do archiwów obecnego Pernu — zauważył Siwsp.

— Oczywiście wszystko otrzymasz — obiecał Robinton z powagą. — Jak również wasze własne relacje?

— Nasze? — spytał D’ram ze zdumieniem.

— Różne punkty widzenia często dają pełniejszy obraz wydarzenia.


Następnego wieczoru Robinton wcale nie był pewien, czy kiedykolwiek zdołają zapisać pełną relację z pogrzebu Sallah Telgar. Co za dzień! Przynajmniej raz musiał przyznać, że czuje się wykończony.

Larad i jego małżonka doskonale wszystko zorganizowali. Śpiewacy z całego kontynentu i mistrzowie instrumentaliści, pod dyrekcją samego Domicka, wykonali Balladę o Sallah Telgar. Rozstawiono wielkie stragany, zazwyczaj używane podczas Zgromadzeń, aby nakarmić tych, którzy zaczęli przybywać dzień wcześniej. Większość, na szczęście, przyniosła własne zapasy, ale Telgar nikomu niczego nie żałował. Każdy ważniejszy gość znalazł zakwaterowanie w wielkiej Warowni. Robintonowi wydawało się, że do sprzątania wezwano absolutnie wszystkich służących. Pani Jissamy nie zaniedbywała swoich obowiązków, nawet najodleglejsze zakątki jej włości były sprawdzane każdego Obrotu, ale dziś cała Warownia lśniła i błyszczała, jak nigdy dotąd.

Pogrzeb miał się odbyć wczesnym popołudniem. Smoki przybywały objuczone tyloma pasażerami, ilu tylko mogły bezpiecznie unieść. Przyjechał nawet Torik, na Hethcie K’vana, towarzyszyła mu jego rzadko widywana żona, Ramala. Natychmiast zaczął zjednywać sobie innych Lordów Warowni, by dali mu strażników do pomocy w walce z rebeliantami. Jednak Robinton, widząc jego minę, pomyślał, że nie odnosił sukcesów. Porównując potem swoje wrażenia z tym, co zobaczył Sebell, wywnioskował, że Lordowie Warowni nie uznali obecnej okazji za właściwą do rozmów o karnej ekspedycji. Oznaczało to, że Torik wywlecze swój problem podczas zebrania wyborczego. Dyskusja nad wyborem nowego Lorda Tilleku z pewnością też będzie miała gwałtowny przebieg. Robinton nie mógł się zdecydować, czy ma wziąć udział w zebraniu. Nie musiał już tego robić, jednak wystosowano do niego zaproszenie, a chociaż ufał Sebellowi, że przekaże mu wszystko dokładnie, wolał czynić własne obserwacje kiedy tylko było to możliwe.

Jednak gdy rozpoczęła się ceremonia pogrzebowa, wszystkie drobne nieporozumienia i wielkie kontrowersje poszły w niepamięć. Najpierw zgromadzeni wysłuchali wspaniałego wykonania Ballady. Potem, na znak Rutha i Jaxoma, na niebie ponad Telgarem pojawiły się zmasowane siły Weyrów. Robinton poczuł łzy pod powiekami, spowodowane nie tylko wzruszeniem z powodu honorów oddawanych Sallah Telgar przez wszystkie Weyry, ale i na wspomnienie poprzedniej okazji, prawie dwadzieścia Obrotów temu, kiedy to pięć zaginionych Weyrów pojawiło się na niebie Telgaru, aby u boku eskadry z Bendenu zmierzyć się z Opadem Nici. Dzisiaj Ramoth Lessy i najstarsza królowa Telgaru, Solth, unosiły wspólnie hamak z trumną Sallah. Słońce odbijało się od złotej pokrywy, ozdób i uchwytów, tak jakby sam Rukbat oddawał hołd tej nadzwyczajnej kobiecie. Tłum westchnął z zachwytu. Ponad dwiema królowymi Weyry utworzyły siedem sekcji w szyku bojowym, eskadra przy eskadrze. Wspaniały pokaz smoczej sztuki latania.

Wszystkie skrzydła podążyły za królowymi w dół. Unosiły się nad Ramoth i Solth, które delikatnie umieściły swój ciężar na marach, pozwalając hamakowi opaść swobodnie po obu stronach. Honorowa eskorta Lordów Warowni poniosła trumnę przez ostatnie parę kroków dzielących ją od miejsca spoczynku.

Zmasowane eskadry jeźdźców zatoczyły koło i wylądowały na Ogniowych Wzgórzach Telgaru. Wtedy naprzód wystąpił Larad, a jego synowie podążyli za nim, gdyż Siwsp potwierdził, że rzeczywiście byli oni bezpośrednimi potomkami Sallah Telgar i Tarviego Andiyara.

— Radujmy się, gdyż dziś ta dzielna kobieta powróciła do świata, w obronie którego oddała życie. Niech spoczywa, wraz z innymi z Rodu, w Warowni, która nosi jej imię i oddaje jej cześć.

Po tych prostych słowach Larad odszedł na bok, a eskorta poniosła trumnę do grobowca. Gdy umieszczono ją wewnątrz, wszystkie smoki uniosły głowy i zaryczały. Był to rozdzierający serce dźwięk, ale Robintonowi, po którego policzkach spływały łzy, wydawało się, że brzmiały w nim nuty triumfu. Jakby w odpowiedzi, dał się słyszeć szum niezliczonych skrzydeł, i wszystkie jaszczurki ogniste z Pomocy i z Południa, dzikie i Naznaczone, sfrunęły jak welon ponad skrzydłami smoków nad ciągle jeszcze otwarty grób i dołączyły swoje głosy w kontrapunkcie do głębokich głosów smoków. Potem poderwały się i nagle zniknęły za telgarskim urwiskiem.

Robinton zastanawiał się, gdzie poleciał Zair i dopiero teraz zorientował się, że ludzie wokół niego, zazwyczaj otoczeni jaszczurkami ognistymi, stali z pustymi ramionami od chwili, gdy na niebie pojawiły się eskadry smoków.

Eskorta, nieco zaskoczona takim zakończeniem poważnej uroczystości, wycofała się, a telgarscy murarze, przyodziani w swoje najlepsze stroje, których używali tylko podczas Zgromadzeń, zamurowali wejście do grobowca.

W pełnej szacunku ciszy, gdyż nawet najmłodsi byli oszołomieni pokazami smoków i jaszczurek, zebrani czekali, aż murarze zakończą swoją pracę i odstąpią. Larad, Jissamy i ludzie z eskorty zwrócili siew stronę grobowca i głęboko skłonili, a wszyscy obecni powtórzyli ten gest.

Następnie Larad i jego małżonka wraz z eskortą ruszyli w kierunku ogromnego podwórca Warowni. Muzycy Domicka zaczęli grać poważny i majestatyczny utwór na znak zakończenia ceremonii. Podążyli oni za resztą tłumu, a potem rozeszli się, aby skorzystać z gościnności Warowni Telgar.

Robinton nie mógł doczekać się, kiedy skosztuje pieczonego mięsa, które jeszcze obracało się na wielkich rożnach, nie mówiąc o świetnych rocznikach bendeńskiego wina. Był pewien, że Larad dostarczył go w znacznych ilościach. Nagle poczuł, że ktoś dotyka jego łokcia.

— Robintonie! — cicho zawołał Jaxom, a jego oczy błyszczały gniewnie. — Próbowano zaatakować Siwspa. Chodź!

— Co takiego? — zapytał zaszokowany Robinton. Po prostu nie mógł przyjąć do wiadomości tego, co Jaxom właśnie powiedział.

— Tak, próbowali — powtórzył ponuro Jaxom, prowadząc Robintona za ramię z dala od zmierzających w stronę domu ludzi. — Farli przyniosła krótką notatkę, więc nie wiem nic więcej, ale jeśli o mnie chodzi, nie mogę tak tu stać i czekać.

— Ani ja! — Nic nie uspokoi bijącego gwałtownie serca Robintona, póki nie zobaczy na własne oczy, że Siwspowi nic się nie stało. Sama myśl o tym, że mogli być pozbawieni wiedzy, jaką co dzień od niego uzyskiwali wystarczała, żeby przyprawić go o atak serca. Lepiej nie informować nikogo, dopóki sam się nie upewni, że wszystko jest w porządku. Na Skorupy! Starzeje się. Dlaczego nie zorientował się, że dziś będzie doskonała okazja do zaatakowania Siwspa? Lądowisko było niemal puste. Wszyscy, którzy mogli przybyć, byli tutaj, w Telgarze.

— Polecimy na Ruthcie na Lądowisko i sami zobaczymy, co się stało. Nie sadzę, byśmy powinni zakłócać uroczystość — powiedział Jaxom.

— Masz rację, Lordzie Warowni Jaxomie. — Robinton szybko ruszył w stronę Rutha, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Nikt się nie zdziwi widząc, że Jaxom i biały smok odwożą Robintona, by oszczędzić mu drogi powrotnej na podwórzec Warowni. Dosiedli Rutha, a on wzbił się w górę, ponad skałami Telgaru wszedł w pomiędzy, i wychynął dokładnie ponad otwartą przestrzenią przed budynkiem Siwspa.

Gdy Robinton i Jaxom doszli do drzwi, ludzie rozstąpili się, by ich przepuścić. Ich miny zaskoczyły harfiarza. Gniew byłby zrozumiały, rozbawienie — nie. Tego dnia miał dyżur Lytol — ktoś musiał dopilnować, żeby studenci przybyli na lekcje — co pozwoliło pozostałym dwóm kustoszom, D’ramowi i Robintonowi, wziąć udział w telgarskiej ceremonii. Lytol siedział na swoim zwykłym miejscu, ale głowę miał owiniętą bandażem, a ubranie podarte. Zajmowali się nim Jancis i uzdrowiciel z Lądowiska. Dziewczyna uśmiechnęła się do nadchodzących.

— Nie martwcie się! Jego czaszka jest zbyt twarda by pęknąć — powiedziała beztrosko. Machając ręką zwróciła ich uwagę na Siwspa. — A on ma w zanadrzu parę sztuczek, o których nigdy nie wspomniał.

— Idźcie popatrzeć — zawołał Lytol z niezwykłym u niego złośliwym uśmiechem.

Robinton pierwszy znalazł się w korytarzu, zrobił dwa kroki i stanął jak wryty, przez co Jaxom wpadł na niego. Na straży stał Piemur i sześciu najsilniejszych uczniów, wszyscy uzbrojeni w wielkie pałki. Dwaj z nich mieli obandażowane głowy. Na podłodze leżeli nieprzytomni napastnicy. Ciężkie siekiery i metalowe pręty, którymi zamierzali zniszczyć Siwspa, złożone zostały poza ich zasięgiem.

— Siwsp sam potrafi się obronić — powiedział Piemur z uśmiechem, machając swoją pałą na sznurku. W tej chwili do pokoju weszła też Jancis.

— Co się stało? — dopytywał się Robinton.

— Mieliśmy przerwę na posiłek — opowiadał Piemur. — Nagle usłyszeliśmy okropny hałas. Popędziliśmy z powrotem i znaleźliśmy Lytola, Kera i Miskina na podłodze, a tych tutaj skaczących jakby im się paliło w głowach. I, sądząc po odgłosach, które wydawali, właśnie tak musiało być.

— Ale co…

— Posiadam zabezpieczenia uniemożliwiające zniszczenie — powiedział Siwsp. Chociaż jego głos był rzeczowy, Robinton wyczuł w nim lekką nutę satysfakcji. W tych okolicznościach z pewnością jest to usprawiedliwione, pomyślał.

— Pewne dźwięki, wyemitowane na określonej częstotliwości sprawiają, że ludzie na kilka godzin tracą przytomność. Gdy napastnicy zaatakowali Lytola, Kera i Miskina, uznałem za stosowne uciec się do tego sposobu. Niestety, może to spowodować lekkie uszkodzenie słuchu, jednak agresorzy na pewno odzyskają przytomność. Uderzenie dźwiękami było silniejsze, niż to jest zwykle potrzebne, by unieszkodliwić wroga.

— Ja… my… nie mieliśmy pojęcia, że możesz się bronić — powiedział Robinton odczuwając jednocześnie ulgę i zaskoczenie.

— Wszystkie siwspy są wyposażone w taki emiter, Mistrzu Robintonie, chociaż rzadko trzeba ich używać. W siwspach przechowuje się bardzo cenne informacje techniczne i polityczne, które mogłyby być użyteczne dla nieprzyjaciół. Trzeba więc było wprowadzić środki ochrony, by osoby nieupoważnione nie miały do nich dostępu, ani ich nie zniszczyły.

— Cóż, muszę powiedzieć, że czuję się lepiej wiedząc o tym. Ale dlaczego nic nam nie powiedziałeś?

— Nie zadano takiego pytania.

— Przecież wiedziałeś, że próbowano zniszczyć baterie, które dostarczają ci energii — zaczął Jaxom.

— Tak niezdarny wandalizm nie stanowił dla mnie zagrożenia. A potem szybko podjęliście działania, które zapobiegły powtórce podobnego sabotażu.

— Ale dlaczego już wtedy nie zrobiłeś tego samego, co dzisiaj? — spytał Jaxom.

— Takie środki stosuje się wyłącznie podczas bezpośredniego ataku.

— A co właściwie zrobiłeś? — Jaxom wskazał obezwładnione ciała.

— Posłużył się uderzeniową falą dźwiękową — wyjaśnił Piemur ze złośliwym uśmiechem. — Czysty dźwięk, którego człowiek nie może wytrzymać. Musiało mocno boleć. — Wskazał na jednego z mężczyzn, który leżał z wykrzywioną twarzą. Z pogardą trącił ciało nogą. — Nie wiem, skąd Norist ich wytrzasnął.

— Norist? — wykrzyknął Robinton.

Piemur wzruszył ramionami.

— To musiał być Norist. Przecież on najwięcej gadał o zniszczeniu „Obrzydliwości”. I popatrzcie. — Pochylił się i podniósł bezwładną dłoń jednego z napastników. — Wygląda to jak odciski po rurce do wydmuchiwania szkła. Ma też blizny po oparzeniach. Wprawdzie tylko o nim już wiemy, że należy do Cechu Szklarzy, ale gdy odzyskają przytomność, zadamy im parę pytań. A oni nam odpowiedzą! — W głosie Piemura zabrzmiała złość.

— Kto o tym wie? — spytał Mistrz Harfiarz.

— Wszyscy, którzy znajdują się teraz na Lądowisku — odparł Piemur wzruszając ramionami, a potem uśmiechnął się. — W sumie niewielu, bo każdy, kto załapał się na jazdę smokiem, jest teraz w Telgarze. Jak tam poszło?

— Wspaniale — powiedział Robinton prawie bez zastanowienia, oglądając drugiego z wandali. — Smoki i jaszczurki ogniste złożyły jej własny hołd.

— Ruth nawet mnie nie uprzedził — dodał Jaxom z krzywym uśmiechem.

Musieliśmy tak postąpić. Wszystkie smoki się z tym zgodziły. Jaszczurki ogniste tylko je naśladowały, ale postąpiły słusznie, powiedział Ruth Jaxomowi, a on przekazał to innym.

Robinton nie rozpoznał żadnego z napastników. Na próżno zastanawiał się, czy to rzeczywiście Norist zaplanował i zorganizował atak.

— Z Lytolem wszystko w porządku? — spytał cicho, spoglądając w stronę drzwi.

— Nabili mu wielkiego guza — odpowiedziała mu Jancis, a uzdrowiciel mówi, że również pękło mu żebro, ale najbardziej ucierpiała jego duma. Gdybyś tylko usłyszał jak się złościł, że Ker i Miskin zbyt wolno pospieszyli na pomoc!

— Sam przeciw zbirom uzbrojonym w topory i metalowe pręty? — spytał Robinton przerażony na myśl o tym, co mogło się stać przyjacielowi oraz Siwspowi. Zachwiał się.

Piemur natychmiast go chwycił, krzycząc na Jaxoma, żeby podtrzymał go z drugiej strony i polecając Jancis, by sprowadziła uzdrowiciela i przyniosła wino. Wprowadzili go do najbliższego pokoju i posadzili na krześle.

— Czas zawiadomić Lessę i F’lara — powiedział Jaxom — i nie obchodzi mnie, jaką wymówkę podadzą Laradowi. Ruth!

Robinton uniósł dłoń, żeby zaprotestować, ale wyraz twarzy Jaxoma powiedział mu, że Ruth otrzymał już wiadomość do przekazania.

Wróciła Jancis z kubkiem wina, które Robinton sączył z wdzięcznością, a uzdrowiciel zajmował się nim troskliwie.

— Mistrz Harfiarz jest zdrowy, jego puls bije we właściwym tempie — orzekł Siwsp. — Nie martw się, Mistrzu Robintonie, nie wyrządziłem krzywdy ludziom, ani sam nie ucierpiałem.

— Nie o to chodzi, Siwsp — powiedział Jaxom. — W ogóle nie myśleliśmy, że taki atak może nastąpić.

— Każda poważna zmiana powoduje sprzeciwy. Tego należało się spodziewać.

— Oczekiwałeś tego? — spytał Jaxom, poirytowany niewzruszonym spokojem Siwspa. Dlaczego nie zdali sobie sprawy, że ten dzień będzie wprost idealny dla odstępców takich jak Norist. Bez trudu mogli się dowiedzieć, że Robinton i D’ram, a także wszyscy, którzy będą mieli taką możliwość, udadzą się na pogrzeb Sallah Telgar, i Lądowisko zostanie właściwie bezludne.

— Ja też tego oczekiwałem. Opanuj się, chłopcze — powiedział Lytol wchodząc do pokoju. — Wiedziałem, że ktoś może popróbować ataku i dlatego kazałem Kerowi i Miskinowi pozostać tutaj. Ale nie sądziłem, że będzie ich tak wielu. Rzucili się na nas i nie mieliśmy żadnej szansy. — Spojrzał uważnie na Robintona: — Och, Robintonie, wyglądasz tak samo źle, jak ja się czuję. — Usiadł ostrożnie na najbliższym krześle. — Mistrz Esselin był ze mną w tym czasie, ale zemdlał i napastnicy wdarli się do środka. Nie pomyślałem o uzbrojeniu studentów. W pobliżu było ich co najmniej piętnastu, a to wystarczyłoby do powstrzymania ataku.

Właśnie wtedy dwaj uczniowie Esselina przybiegli wzywając Piemura.

— Spokojnie! — ryknął Piemur i uśmiechnął się przepraszająco.

— Harfiarzu, znaleźliśmy ich biegusy, przywiązane w szopie, tuż powyżej starej nadbrzeżnej drogi — raportował starszy. — Silfar i ja przyjechaliśmy tu na dwóch, a resztę umieściliśmy gdzie indziej na wypadek, gdyby ktoś planował ucieczkę. Trestan i Rona zostali tam, bo Rona ma spiżową jaszczurkę ognistą. — Młody uczeń szeroko otwierał oczy, był szalenie podniecony i zarumieniony z wysiłku. A oczy spiżowej jaszczurki ognistej, tulącej się do jego ramienia, obracały się szybko i mieniły fioletem i pomarańczą.

— Dobra robota, Deeganie — osądził Piemur. — Czy twoje biegusy są zmęczone?

— Nie, Panie Harfiarzu. — Deegan się obruszył na samą myśl, że mógłby zajeździć cenne zwierzę. — One są doskonałe. Taki biegus kosztuje sakiewkę… lub dwie, panie.

— Poślij swoją jaszczurkę do Rony z wiadomością, że wszystko w porządku i sprowadź resztę biegusów. Może znajdziemy coś interesującego w jukach.

— Mieli tylko zapas żywności, panie. Zajrzałem — tłumaczył się Deegan — bo myślałem, że czegoś się dowiemy.

Piemur znów skinął głową z aprobatą.

— No dobrze, możesz już iść. — Gdy uczeń wyszedł, zwrócił się ponuro do przyjaciół. — Jest w tym coś więcej niż spisek i szaleństwo Norista. Ile kosztuje biegus na Południowym? Kto dał marki na zakup ośmiu zwierząt i przysłał tu ich wszystkich?

— Myślisz, że jest w to zamieszany również jakiś Mistrz Rybak? — spytał Jaxom.

— To jeden z Cechów, które zyskały niewiele dzięki informacjom Siwspa — zastanawiał się dalej Piemur, marszcząc brwi.

Robinton potrząsnął głową, ale to Lytol się odezwał.

— Chyba nie masz racji, Piemurze. Mistrz Idarolan był niezmiernie wdzięczny Siwspowi za mapy wybrzeży, głębokości i prądów, wykonane jeszcze przez kapitana Tilleka. Mapy, kreślone z przestrzeni kosmicznej, są wyjątkowo dokładne. — Lytol przez chwilę milczał z szacunkiem, a Piemur wzruszył ramionami. — Oczywiście od tamtej pory nastąpiły zmiany w zarysie linii brzegowej, ale to już łatwo poprawić. Każdy Mistrz otrzymał kopie, a drobnym rybakom dano mapy obszarów, na których łowią. To, co zaaprobuje Mistrz Idarolan, jest akceptowane przez każdego Mistrza jego Cechu.

— To prawda — przyznał Piemur. — Chociaż wiem o jednym czy dwóch niezmiernie konserwatywnych i zacofanych Mistrzach Rybakach, którzy mogliby poprzeć Norista. Pomyślcie, ilu ludzi przeniosło się na Południowy, mimo że nie mieli zezwolenia.

— Pełna sakiewka zamyka wiele ust — dodał Lytol cynicznie.

— Nie wysuwajmy zbyt pospiesznych wniosków — powiedział Robinton.

— Lessa mówi, że ani ona ani F’lar nie mogą tu przylecieć — przekazał Jaxom. — Ale F’nor już jest w drodze. Oboje Przywódcy Weyru są wściekli. Chcą wiedzieć, jak w ogóle mogło dojść do ataku.

Jeden z napastników poruszył się i jęknął.

— Dowiemy się! — wykrzyknęli jednocześnie Jaxom i Piemur, i wymienili spojrzenia pełne ponurej determinacji.

— Czy mogę zasugerować, żebyśmy związali tych panów zanim odzyskają przytomność? — spytał Robinton, przyglądając się leżącym i porównując ich z drobnymi postaciami uczniów.

— Tak. Nawet mamy czym. — Piemur, z okrutnym wyrazem twarzy, sięgnął po zwój grubego kabla. — Dalej, chłopcy — powiedział, zwracając się do studentów. — Zwiążmy tych skorupogłowych idiotów jak trzeba.

Po związaniu napastników, przeszukali ich ubrania, ale nie znaleźli nic ciekawego. Stare blizny i złamane nosy sugerowały, że często się bili. Tylko jeden miał znaki Cechu Szklarzy, ale pozostali też nie byli łagodnymi barankami.

— Swacky może znać któregoś z nich — podsunął Piemur. — Przez siedem Obrotów był w armii, i to w niejednej Warowni.

— Chyba nie wybraliby ludzi, których moglibyśmy rozpoznać? — powiedział Robinton. — Ale jeśli Swacky zidentyfikuje któregoś z nich, to może poddać nam kierunek śledztwa. Siwsp, jak długo pozostaną nieprzytomni?

Siwsp oznajmił, że to zależy od osobnika.

— Im obiekt jest mniej rozgarnięty, tym fala dźwiękowa musi być silniejsza. Jak widzicie, przeżyli, choć mało im brakowało do śmierci.

— Wcale mi się to nie podoba — wybuchnął Robinton.

— Na pewno bym ich nie zabił — zapewnił go Siwsp. Robinton wzruszył ramionami i wypił resztę wina.

— Zabierzmy ich stąd. Mamy chyba jakiś budynek, w którym możemy ich trzymać. To niemal… niemal nieprzyzwoite, że tak leżą w holu.

— Nadeszła pomoc — oznajmił Jaxom.

Usłyszeli ryk wielu smoków. Przybyli F’nor, T’gellan, Mirrim i prawie pełne skrzydło ze Wschodniego Weyru.

— Od tej chwili zaprowadzimy tu smoczą straż — zadecydował F’nor po usłyszeniu zwięzłego raportu Lytola.

— Wschodni Weyr prosi o ten zaszczyt — powiedział T’gellan.

— Szkoda, że musiało do tego dojść — rzekł Robinton, potrząsając głową ze zmęczenia.

— Drogi przyjacielu — Lytol położył pocieszająco rękę na ramieniu harfiarza. — Tego rodzaju wydarzenia są nieuchronne. Powinieneś poczytać nieco historii, tak jak ja. Byłbyś teraz lepiej przygotowany na zmiany zachodzące w każdej Warowni, Cechu i Weyrze.

— Miałem nadzieję, że Siwsp zapewni nam świetlaną przyszłość… — zaczął Robinton wznosząc ręce szerokim gestem, a potem, zniechęcony, opuścił je na kolana.

— To dlatego, że jesteś niepoprawnym optymistą — odparł Lytol ze smutnym uśmiechem.

— To nie takie złe — powiedział Piemur stanowczo, rzucając Lytolowi spojrzenie nakazujące, by zamilkł. Widok tak przygnębionego Mistrza sprawiał mu ból. Lord Opiekun wzruszył ramionami i odwrócił się, by ukryć wyraz cynizmu malujący się na jego twarzy.

T’gellan wysłał jeźdźca po Swacky’ego z Warowni Rajskiej Rzeki. Miał nadzieję, że rozpozna on napastników. Jayge, uważając, że on też może się przydać, gdyż dobrze poznał Wschodnie Warownie w czasach, gdy trudnił się handlem, przybył ze Swackym.

— Tak, rozpoznaję tę parę — powiedział Swacky, obracając jedną z kiwających się głów z jednej strony na drugą. — Bitranie, jeśli dobrze pamiętam. Bitranie zrobią wszystko, jeśli dasz im dość marek.

— Wiesz jak się nazywają, Swacky? — spytał F’nor marszcząc brwi.

Swacky wzruszył grubymi ramionami.

— Nie, Bitranie nie są przyjacielscy i nie sądzę, żebyś dowiedział się czegokolwiek od tych tutaj. Są zbyt uparci, żeby się poddać, i zbyt głupi, żeby dać za wygraną. Gdy już ktoś ich kupi, nie zmieniają pana — dodał z szacunkiem.

Jayge uklęknął obok innego mężczyzny.

— Znam go, chociaż nie wiem skąd. Ale powiem wam jedno: używał sieci do pracy. Patrzcie na te znaki w kształcie łez o trzech rogach na jego palcach i wnętrzu dłoni. To odciski od sieci.

Robinton westchnął głęboko, a Lytol miał jeszcze bardziej ponurą minę niż zwykle. Kiedy pierwszy z napastników w końcu późnym wieczorem odzyskał przytomność, rozejrzał się wkoło z absolutnym przerażeniem. Wkrótce stało się jasne, że stracił słuch. Na widok wypisanych pytań tylko potrząsał głową. Siwsp i uzdrowiciel zastanawiali się, jak przywrócić mu słuch, ale doszli do wniosku, że jest to niemożliwe.

— W wyniku zastosowania środka potrzebnego do powstrzymania napastników nastąpiło, niestety, nieodwracalne uszkodzenie słuchu — powiedział Siwsp.

Sprowadzono biegusy napastników, ale w ekwipunku nie znaleziono nic, co zdradziłoby ich pochodzenie. Siodła były nowe i nie nosiły oznaczeń. Biegusy nie miały znaków właściciela, nie były przerażone ani zdenerwowane, jak świeżo ujeżdżone zwierzęta.

— Prawdopodobnie skradzione z Keroonu czy Telgaru, przed wiosennymi spędami — wyraził opinię Mistrz Pasterz Briaret, który przybył następnego dnia, żeby pomóc w śledztwie. — Ktokolwiek je wybrał, znał się na biegusach i wziął takie, których nie można rozpoznać. Ostro je ujeżdżano — dodał, zaglądając w pysk jednego i wskazując blizny. — Nigdy ich nie podkuto i przywieziono je łodzią — pokazał znaki na kłębach, zadach i barkach, powstałe, gdy biegusy ocierały się o ściany wąskich przegród używanych do transportu zwierząt statkiem. — Nie sądzę, żebyśmy się dowiedzieli, skąd je skradziono, ale prześlę słowo do mojego Cechu. Uzdy — mówił dalej — zostały wykonane przez uczniów — wskazał błędy, których wstydziłby się którykolwiek z renomowanych Cechów garbarskich.

— Uczniowie mogli je podkradać w różnych Cechach przez Obrót czy dwa, by je tanio sprzedać. Zawsze potrzebują marek na Zgromadzenie. Powiem, że ktoś to zaplanował nie tylko dobrze, ale i realizował swój plan od dawna — orzekł Mistrz Pasterz.

Mocne, choć znoszone ubrania były w fasonie i z materiału dostępnego na całym kontynencie, a wyposażenie obozowe — używane dość długo.

— Mogli przyczaić się przez jakiś czas, wyglądając okazji — zgadywał Briaret. — Takiej, jak ta uroczystość w Telgarze.

W jednej z toreb siodła znaleziono mały składany teleskop jakiego używali rybacy, ale na metalowej obręczy od strony dna znaleźli tylko znak telgarskiego kowala.

Kiedy zapytano Mistrza Idarolana o opinię, był wściekły, że ktoś z jego Cechu mógł brać w tym udział. Obiecał przeprowadzić dochodzenie, przyznając, że byli tacy, którzy niestety nie przynosili chluby swemu rzemiosłu, gotowi, po marnym sezonie połowowym, zniżyć się do odbycia nielegalnej podróży za pełną sakiewkę. Nie podał żadnych imion, ale zapewnił wszystkich, że wie kogo obserwować.

Swacky zgłosił chęć pozostania na Lądowisku jako strażnik napastników. Miał nadzieję, że ze względu na starą znajomość, któryś z nich mu się zwierzy.

Jayge też się ociągał, w końcu wyjawił Piemurowi i Jancis, że bardzo chciałby porozmawiać z Siwspem, jeśli tylko jest to możliwe.

— Nie ma sprawy, Jayge — zapewnił go Piemur. — Myślisz, że ta nowa technologia ci się do czegoś przyda?

Jayge parsknął ponuro.

— Chcę się dowiedzieć, czy Readis i Alemi zwariowali, czy też rzeczywiście widzieli coś niezwykłego. Przysięgają, że znowu rozmawiali z rybami okrętowymi, delfinami, które opowiadają im, że przybyły na Pern z osadnikami. — Jayge wysunął brodę do przodu oczekując drwin harfiarza.

— Delfiny naprawdę przybyły z osadnikami — zapewnił go Piemur. Jancis przytaknęła, a harfiarz przybrał smutny wyraz twarzy.

— Byliśmy tak zajęci przestrzenią kosmiczną, że nie zauważyliśmy innych rzeczy. Chodź. W tej chwili wszyscy są przy napastnikach, więc Siwsp jest wolny.

— Delfiny są rzeczywiście zdolne do porozumiewania się z ludźmi — powiedział Siwsp Jayge’owi. — Wspomaganie mentasyntem jest przekazywane genetycznie, z pokolenia na pokolenie. Był to najbardziej udany eksperyment z mentasyntem. Cieszę się, że gatunek przeżył. Czy jest ich wiele? Z twojego pytania, Lordzie Jayge, wynika, że kontakt nie został utrzymany.

— Tak, to prawda — przyznał Jayge przepraszająco. — Chociaż moja żona i ja, a także mój syn i Mistrz Rybak Alemi, zawdzięczamy im życie.

— Ten gatunek zawsze opiekował się ludźmi.

— I mówią językiem, którego możemy się nauczyć?

— Tak, ponieważ to ludzie nauczyli je tego języka. Ale był to język waszych przodków. Nie ten, którego teraz używacie. Ja dostosowałem się do waszego sposobu mówienia, jednak delfiny, mimo swojej wielkiej inteligencji, nie będą do tego zdolne.

— Ryby okrętowe są inteligentne? — spytał Piemur zdziwiony.

— Ich inteligencja jest równa, jeśli nie większa od ludzkiej.

— Trudno mi w to uwierzyć — mruknął Piemur.

— Jednak to prawda — odparł Siwsp. — Lordzie Jayge, jeśli chcesz odnowić łączność z delfinami, chętnie ci pomogę.

Jayge skrzywił się.

— Ja wcale tego nie chcę, Siwspie. Po prostu, skoro już tu jestem, chciałem się dowiedzieć, czy delfiny rzeczywiście mówią tak, jak to utrzymują mój syn Readis i nasz Mistrz Rybak Alemi.

— Ten kontakt ma wielkie znaczenie dla rybaków i tych, którzy przemierzają morza. Znajdziemy czas na naukę.

— Przekażę to Alemiemu. Będzie zachwycony.

— A twój syn?

— Och, Readis to jeszcze dziecko.

— Dziecko łatwiej uczy się nowych języków, Lordzie Jayge.

Oczy Jayge wyszły z orbit ze zdumienia.

— Ale on ma tylko pięć lat.

— Najchłonniejszy wiek. Uczenie małego Readisa sprawi mi wiele przyjemności.

— Naprawdę myślałem, że przesadzaliście w swoich opowiadaniach o tym Siwspie — powiedział Jayge cicho do roześmianej pary, która wyprowadzała go z pokoju — ale mówiłeś prawdę, jak na harfiarza przystało. Przynajmniej tym razem.

— Siwsp nie potrzebuje przesady — zapewnił go Piemur z zadowoloną miną.

— Sprowadzisz Readisa, prawda? — spytała Jancis. — Powiedz Arze, że dobrze się nim zaopiekuję podczas jego pobytu tutaj. — Zaśmiała się. — To najlepsza rzecz jaką usłyszałam. Ryby okrętowe są inteligentniejsze od ludzi!

— Lepiej nikomu o tym nie mówić — poradził Piemur poważnie. — Mamy już dość kłopotów. Tego rodzaju pogłoski dałyby początek prawdziwej walce z nami. Przyłączyliby się do niej nawet ludzie, którzy na ogół mają sporo zdrowego rozsądku.

— Jednak to cudowne — powiedziała Jancis uśmiechając się złośliwie. — Wspaniałe. Alemi będzie zachwycony.

— Ara będzie jeszcze gorsza! — rozżalił się nagle Jayge. — Przysięgała na wszystko, że delfiny rozmawiały z nią, kiedy ocaliły nas od utonięcia.

— Więc sprowadź też Arę — poradził mu Piemur. — Wielu ludzi warto byłoby nauczyć mowy delfinów. Wiesz, niech oprócz Readis przybędą tu inne dzieci. Gdyby się rozgłosiło, że Siwsp uczy głównie dzieci, dorośli nie będą żywić podejrzeń. Mówię poważnie.

— Zgadzam się — powiedziała Jancis. Jayge wzruszył ramionami.

— Ja też. I sprowadzę Readisa, Alemiego i każdego, kogo on zaproponuje. Gadanie z rybami okrętowymi! To dopiero coś. — I potrząsnął głową, nie mogąc w to uwierzyć. Przez cały czas, gdy przyjaciele odprowadzali go do V’line’a i spiżowego smoka Clarinatha, którzy mieli go odwieźć z powrotem do Warowni Rajskiej Rzeki, mamrotał pod nosem swoje zastrzeżenia.


Na dzień przed Zebraniem Lordów Warowni, Władcy Weyru Benden zwołali krótkie spotkanie w Warowni Cove, żeby zdecydować, czy poruszyć sprawę ataku na Siwspa.”

Do tego czasu wszyscy napastnicy wyszli ze śpiączki. Dwóch napisało notatki prosząc o uśmierzenie okropnego bólu głowy, które w końcu zelżały po znacznych dawkach fellisowego soku. Skoro żaden z nich nie zgodził się udzielić informacji o swoich zleceniodawcach, strażnicy nie mieli innego wyjścia, jak tylko przenieść ich do kopalni w Cromie, gdzie mieli pracować razem z innymi przestępcami.

— Po co w ogóle poruszać ten temat? Pozwólmy plotkom działać na naszą korzyść — zaproponował Mistrz Robinton uśmiechając się przebiegle. — Niech oni poproszą nas o wyjaśnienia, jeśli jakichś potrzebują.

— Czyżbyś tym razem widział sprawy tak jak ja? — spytał Lytol sardonicznie.

— Plotki krążą i karmią się pomysłowością plotkarzy — dorzucił Jaxom uśmiechając się do Piemura.

— Nie sądzę, żeby to było mądre — Lessa patrzyła spode łba.

— Kto kiedykolwiek kontrolował plotkę? — dopytywał się Robinton.

— Ty! — odparła Lessa szybko, a jej złe spojrzenie rozpłynęło się w szerokim uśmiechu, bo przecież Robinton tak często umyślnie rozpowszechniał pożądane plotki.

— Wcale nie — odpowiedział Robinton z zadowoleniem. — Ja zawsze rozpowiadałem prawdę.

— O jakie plotki wam właściwie chodzi? — spytał F’lar.

— O to, że Siwsp widzi, jakimi motywami kierują się ludzie, którzy się do niego zbliżają, i pozbył się tych, którzy na to zasłużyli. — Piemur chętnie wyliczał na palcach. — Że tak okropnie okaleczył jakichś uczciwych ludzi, którzy mieli śmiałość zbliżyć się do niego pewnego ranka, gdyż usłyszeli jak spiskuje z Lordem Jaxomem. — Jaxom najwyraźniej już to słyszał i tylko parsknął. — Że zainstalowaliśmy drużynę mistrzów zapaśników, żeby bronić miejsca i że pobiją każdego, którego wygląd im się nie podoba; że pełne skrzydło smoków bez przerwy pełni wartę, i że są pod całkowitą kontrolą Siwspa; że jaszczurki boją się zbliżyć do Lądowiska; że Siwsp ma potężną i zabójczą broń, która może sparaliżować każdego, kto nie popiera bezwzględnie jego planów dla Pernu; że Siwsp kontroluje wszystkich Przywódców Weyrów i Lordów Warowni — Piemur musiał zaczekać aż przycichną pełne urazy głosy obecnych Lordów Warowni — i że ma zamiar przejąć władzę nad planetą; że wkrótce trzy Siostry Świtu zderzą się z Pernem, wyrządzając nieodwracalne szkody każdej Warowni czy Cechowi, które nie popierają Siwspa. I że jeśli Siostry Świtu znikną z nieba, wszystkie inne gwiazdy wypadną z orbit, i w ten sposób Siwsp zapobiegnie następnemu Opadowi Nici, gdyż Pern zostanie kompletnie zniszczony i nawet Nici nie znajdą tu dla siebie pożywienia. — Piemur wziął głęboki oddech, jego oczy lśniły rozbawieniem, gdy spytał: — Usłyszeliście dosyć?

— Owszem — odparła Lessa cierpko. — Co za bzdury!

— I są ludzie, którzy w to wierzą? — dziwił się F’lar.

Lytol wciągnął powietrze.

— Teraz rozumiem niezwykłe napięcie delegacji z Neratu, która prosiła o radę, jak zapobiec śnieci. Mistrz Rolnik Losacot musiał ich popychać, żeby weszli do pokoju. Wspomniałem o tym w moim codziennym raporcie.

— Czy Siwsp zauważył ich obawy? — spytała Lessa.

— Z całą pewnością nie zadam Siwspowi takiego pytania. To i tak nieważne — odparł Lytol zdziwiony i urażony rzucając Lessie ostre spojrzenie. — Ważne jest to, że najwyraźniej otrzymali odpowiedź, gdyż wychodząc omawiali sposoby wdrożenia jego porady. Mistrz Losacot zatrzymał się i podziękował mi za to, że tak szybko dostali się do Siwspa. Uważałem, że sprawa była pilna.

— Ciągle twierdzę, że im więcej ludzi spotyka się z Siwspem — dodał Robinton — tym większe poparcie otrzyma jakikolwiek jego plan.

— Nie zawsze — sprzeciwił się Lytol zgaszonym głosem i uśmiechnął się smutno do harfiarza. — Ale ty i ja różnimy się w tej sprawie, prawda?

— Tak — odparł harfiarz uprzejmie, ale w spojrzeniu jakie rzucił staremu wychowawcy był cień żalu.

— Więc co robimy jutro na Zebraniu Lordów? — dopytywała się Lessa. — Zakładając, że zostaniemy wpuszczeni do środka.

— Och, wpuszczą was — zapewnił ją Jaxom. — Larad, Groghe, Asgenar, Toronas i Deckter nie pozwolą na wyłączenie Przywódców Weyru Bendenu i Dalekich Rubieży! — Uśmiechnął się. — Myślę, że powinniśmy zaczekać, aż sami poruszą ten temat.

— Jutrzejszy dzień to poważna okazja, Jaxomie — powiedział Lytol, spoglądając surowo na byłego wychowanka.

— Nie cały, a ja naprawdę potrafię zachować się poważnie, gdy trzeba, przyjacielu. — Jaxom uśmiechnął się czarująco do Lytola i zignorował parsknięcie Piemura.

— Ponieważ tak wielu z nas wyjedzie, T’gellan i K’van podwoili smoczą straż przy Siwspie.

— D’ram zostanie i będzie miał na wszystko oko — dodał Robinton. — Uparł się, gdyż ja i Lytol powinniśmy być obecni na zebraniu.

— Przecież i tak byś pojechał — zauważyła Lessa unosząc brwi.

— Tak, tego jutrzejszego zebrania za nic bym nie opuścił — przyznał Robinton.

Загрузка...