Rozdział XX

Paru jeźdźców z trzeciej grupy przez jakiś czas po wyprawie nie czuło się najlepiej. M’rand jeden ze starszych jeźdźców spiżowych smoków z Dalekich Rubieży, powrócił długo po reszcie Weyru i stan jego okazał się ciężki. Dręczyły go koszmary, w których powracał do swojego Weyru, ale to nie był jego Weyr. Tileth był przerażony, nie rozpoznawał żadnego z innych smoków i oburzał się, gdy obcy spiżowy spał na jego półce w Weyrze. M’rand nie mógł też początkowo zrozumieć, ale słyszał kiedyś, że spiżowe smoki potrafią prześlizgiwać się przez czas. Starał się zachować spokój i próbował znów wrócić do domu, podając Tilethowi jak najwyraźniejsze obrazy ich ulubionych widoków w Dalekich Rubieżach i niebieskiego smoka, który był na warcie tego dnia. Wreszcie wyłonili się z pomiędzy we właściwym miejscu i czasie.

— Niedopracowana wizualizacja — orzekła Lessa, kiedy ona i F’lar porozmawiali z M’randem i innymi: dwojgiem w Weyrze Fort i jednym w Igen. — Ale wszyscy są starymi jeźdźcami, którzy pozostawiają smokom więcej do zrobienia niż powinni.

Jaxom zauważył, że N’ton przygląda mu się z pytającym wyrazem twarzy i przybrał zdziwioną minę. On sam czuł się niesamowicie zmęczony po wysiłku tego pamiętnego dnia. Zatrzymał się w Bendenie tylko na chwilę, żeby Ruth mógł się nasycić soczystym, młodym byczkiem, a zaraz potem wrócił do domu i, co nie zdziwiło nikogo, spał przez cały dzień.

Sharra była równie wyczerpana ostatnimi dniami spędzonymi w laboratorium przy masowej produkcji mutantów.

Chociaż Siwsp wielokrotnie powtarzał, że eksplozja nastąpi dopiero za parę dni, a i wówczas będzie widoczna po pewnym czasie, co było związane z prędkością światła, a musiał ponownie wyjaśnić niektórym te sprawy, na „Yokohamie” utrzymywano całodobową wartę. We wszystkich sekcjach statku, gdzie istniała atmosfera, przystosowano ekrany do odbioru obrazu z głównego ekranu i wielkiego teleskopu wymierzonego w Czerwoną Gwiazdę.

— Jaxom, nie polecisz popatrzeć? — spytała Sharra. — Masz do tego największe prawo! — Jego obojętność ją zadziwiała.

— Szczerze mówiąc — odrzekł — doprowadzenie Ruathy do porządku po tak długiej nieobecności jest ważniejsze niż unoszenie się wokół mostku w oczekiwaniu na wybuch. Chyba że — dodał uprzejmie — ty chciałabyś to zobaczyć.

— Cóż… — Sharra urwała i uśmiechnęła się do męża. — Mam te kultury, które hoduję i…

Jaxom odpowiedział uśmiechem.

— Jeśli usłyszymy o tym wystarczająco wcześnie, Ruth zabierze nas na górę na czas.

Sharra spojrzała na niego z ukosa.

— Wszystko dla dobra sprawy — Jaxom usiłował być nonszalancki — a minuta, czy dwie nie zakłócą porządku w kosmosie. Jeśli chcesz, poproszę Rutha, żeby nasłuchiwał. Na „Yokohamie” zawsze są teraz jakieś jaszczurki ogniste lub smoki. Ruth bez trudu nas uprzedzi.

— Musiałby w ogóle nie spać i tylko słuchać — odarła Sharra, bo zauważyła, że Ruth sypia wyjątkowo długo.

— Śpi, ale jednym uchem nasłuchuje — powiedział Jaxom i oboje udali się do swoich zajęć.

Brand także zauważył senność Rutha i wspomniał o tym, gdy przeprowadzał z Jaxomem inspekcję klaczy hodowlanych.

— Nie sądzę, by to było czymś niezwykłym, Brand — odrzekł Jaxom swobodnie. — N’ton mówił, że wszystkie spiżowe, które udały się z nami, także śpią bardzo długo. Podejrzewam, że żaden ze smoków nie chciał przyznać, iż przeniesienie tych silników było dla nich ogromnym wysiłkiem. — Jaxom dostrzegł wahanie Zarządcy. — Dlaczego się niepokoisz? Co się dzieje?

— Było parę skarg na Weyr Fort.

— O czym mówisz, Brand? — Jaxom i Ruth nie latali podczas ostatniego Opadu z jednostkami Fortu. — Czy jest coś o czym powinienem wiedzieć?

Brand wzruszył ramionami.

— Mówi się, że spiżowe smoki są zbyt zmęczone i nie pracują dość pilnie przy spalaniu Nici w powietrzu. Załogi na ziemi są niezadowolone. A to kolejny problem.

— Opowiedz mi o tym.

— Z jakiegoś powodu… — Brand zastanawiał się, jak to najlepiej sformułować — wielu ludzi myślało, że teraz nie będzie już Nici. Że kiedy jeźdźcy spowodowali eksplozję na Czerwonej Gwieździe, Nici nie będą Opadać.

— Och! — Jaxom skrzywił się. — Na Skorupy, Brand! Czy oni nigdy nie słuchają? Przez ostatnie cztery Obroty harfiarze wyjaśniali, że nie możemy powstrzymać tego Przejścia, ale następnych już nie będzie!

— Obawiam się, że nikt tego nie zrozumiał. A Lord Grevil nie jest głupcem, jak wiesz, ale i on nie zrozumiał i jest wściekły, tym bardziej że zwój Nici spadł na jego najlepsze pole.

— Nie dziwię się, że jest wściekły. Czy udało ci się go uspokoić?

— Tak, ale z pewnością przy najbliższym spotkaniu będzie cię prosił, byś mu wyjaśnił całą sytuację. Pomyślałem, że cię ostrzegę. Powinieneś wiedzieć, że wini za to Siwspa.

Jaxom zacisnął usta powstrzymując gniewne słowa. Wiadomość go zaniepokoiła, zwłaszcza że Grevil był rozsądnym człowiekiem.

— Myślałem, że wyjaśniliśmy wszystko podczas procesu.

Brand wzruszył ramionami, unosząc ręce w geście bezradności.

— Ludzie słyszą to, co chcą słyszeć, i wierzą w to, w co chcą wierzyć. Jednak jest to dla ciebie korzystne. Obwinianie Siwspa zwalnia z winy ciebie, a nawet do pewnego stopnia uwalnia od winy Weyry.

— Nie mogę tego uważać za sytuację korzystną — odrzekł Jaxom. — Dlaczego obwiniają Siwspa po tym wszystkim co zrobił, żeby pomóc Pernowi?

— Och, dla niektórych ta pomoc wcale nie jest taka oczywista — odparł Brand. — Wszystko się ułoży, Jaxomie. Jednak uważałem, że powinieneś wiedzieć o czym się mówi.

— Hm, tak, powinien. Ile klaczy pokrył ten nowy ogier? — zapytał, z przyjemnością powracając do mniej skomplikowanych spraw.

Im więcej o tym myślał, tym bardziej czuł się w obowiązku zawiadomić Cech Harfiarzy i ludzi w Warowni Cove, chociaż przykro byłoby mu zakłócać nastrój euforii i triumfu. Wysłał Meera, który kręcił się koło niego gdy Ruth spał, z prośbą do Lytola, by wspomniał o tym w odpowiednim momencie.

— Naprawdę to dziwne — powiedziała Sharra, kiedy opowiedział jej o wszystkim podczas obiadu. — Dlaczego, mimo dokładnych wyjaśnień, ludzie nie rozumieją tego co ty i Weyry zrobiliście, i jakie będą wyniki waszych działań.

Jaxom uśmiechnął się.

— Prawdopodobnie przestali słuchać po słowach: Nici zostaną zniszczone. — W zamyśleniu popijał klah.

F’lar i Lessu są na „Yokohamie”, powiedział Ruth rozespanym głosem. Ramoth mówi, że Siwsp uważa, że eksplozja nastąpi wkrótce.

Sharra uprzejmie zwróciła się w stronę Jaxoma, wiedząc, że Ruth się do niego odezwał.

— Co go obudziło?

— To już za chwilę. Wybuch. Chcesz lecieć?

— A ty?

— Och, nie bawmy się teraz w takie grzeczności. Chcesz tam być?

Sharra zamrugała szybko zastanawiając się. Wyglądała w tej chwili tak samo dziecinnie jak Jarrol. Jaxom musiał się uśmiechnąć.

— Nie — zdecydowała z westchnieniem. — Mam dość „Yokohamy” na całe życie. I wszyscy będą się tam tłoczyć. Ale jeśli ty chcesz…

Jaxom zaśmiał się sięgając po jej dłoń i unosząc ją do ust.

— Chyba raczej nie. Ta chwila należy do F’lara.

Sharra przyglądała mu się przez długą chwilę w zamyśleniu, jej oczy zabłysły.

— Jesteś dobrym człowiekiem, ale nie zgadzam się, że cały splendor należy się F’larowi.

— Nie bądź niemądra — odparł. — Wszystkie Weyry Pernu brały w tym udział.

— I biały smok!

Gdy wróciła do swojej zupy, Jaxom zastanawiał się, co dokładnie miała na myśli. Czyżby Sharra odgadła, jak niezwykła rola przypadła Ruthowi?


Po tak wielu dniach ciągłej obserwacji Czerwonej Gwiazdy, eksplozja, kiedy już stała się widzialna, rozczarowała wszystkich. Po prostu, na powierzchni wędrownej planety rozkwitła pomarańczowo-czerwona kula ognia.

— Tylko jedna? — wykrzyknął F’lar z żalem, że co najmniej połowa planety nie wybuchła mimo tego, co Siwsp mówił o potędze antymaterii.

— Tak to wygląda z dużej odległości — odparł Siwsp.

— Mimo wszystko jest to dość spektakularne — mruknął Robinton.

— Więc wszystkie trzy silniki wybuchły w tym samym czasie? — spytał Fandarel.

— Na to wygląda — powiedział Siwsp.

— Dobra robota, Siwsp, dobra robota. — Fandarel rozpogodził się, najwyraźniej już pogodzony z odrobiną rozczarowania. — Dobrze przyłączyliśmy zbiorniki kwasu azotowego do pokryw silników.

— I skutecznie — dorzucił D’ram, nie mogąc powstrzymać się od podrażnienia się z Fandarelem.

— Wiecie, to dziwne — odezwał się Piemur, zwracając się bardziej do Jancis niż do innych. — Urabiasz sobie ręce po łokcie, żeby osiągnąć cel, i nagle, udało się! I już po podnieceniu, niepokojach, bezsennych nocach i poświęceniu! Ot, tak: skończone! — pstryknął palcami. — Dzięki jednej, wielkiej, wspaniałej kuli ognia! No i dysponujemy nadmiarem czasu. Co będziemy robić?

— Ty — powiedział Robinton wskazując surowo palcem na czeladnika, masz teraz przed sobą zadanie nie do pozazdroszczenia. Będziesz wyjaśniał znaczenie tego, co osiągnęliśmy tym, którzy nie rozumieją, że nasz wysiłek nie powstrzyma Nici przez całą resztę Przejścia. — Ku zdumieniu Lytola, raport Jaxoma nie zaniepokoił Robintona. Wydawało się nawet, że stary harfiarz spodziewał się takich reakcji. — Menolly już komponuje balladę — mówił dalej Robinton — która wbije ludziom do głów, że jest to ostatnie Przejście Nici, a gdy ono dobiegnie końca, Pern już zawsze będzie od nich wolny.

— Czy to pewne, Siwspie? — spytał Piemur.

— Gwarantuję ci to, Piemurze. Oczywiście musicie zdać sobie sprawę z tego, że nie od razu zauważycie zmianę orbity Czerwonej Gwiazdy — dorzucił Siwsp. — Potrwa to kilka dziesięcioleci.

— Dziesięcioleci? — wykrzyknął F’lar ze zdumieniem.

— Naturalnie. Jeśli weźmiesz pod uwagę rozmiar obiektu, który próbowaliście poruszyć — powiedział Fandarel — i rozmiar systemu słonecznego, zrozumiesz, że nie może zajść nagła zmiana. Nawet na powstanie chaosu potrzeba trochę czasu. Ale za parę dziesiątek lat będzie już można mierzyć zmiany.

— Tak właśnie się stanie, Przywódco Weyru — oznajmił Siwsp z taką pewnością, że F’lar mu uwierzył.

— Szkoda, że nie ma Jaxoma i Sharry — odezwała się Lessa, lekko poirytowana ich nieobecnością. — Wiedziałam, że Ruth wziął na siebie zbyt wiele, lecąc z drugim transportem.

— Moja droga, Jaxom potrafi już sam decydować o swoich sprawach — odparł F’lar, rozbawiony jej pełnym poczucia własności niepokojem o Lorda Ruathy.

— Jest jeszcze jedna drobna rzecz do zrobienia — przerwał Siwsp. — Można to zlecić mniejszym smokom.

— Naprawdę? — Lessa i F’lara zdawali sobie dobrze sprawę, że jeźdźcy brązowych, niebieskich i zielonych smoków byli rozczarowani wyłączeniem z planu, chociaż rozumieli, że na belkach brakowało miejsca dla wszystkich smoków, które chciałyby wziąć udział w wyprawie, a także nie wyprodukowano dostatecznej liczby skafandrów, by wszyscy jeźdźcy też mogli uczestniczyć w locie na Czerwoną Gwiazdę. „Wszystkie Weyry Pernu” zostały ograniczone głównie do spiżowych i tylko paru w innych kolorach.

— To dotyczy „Buenos Aires” i „Bahrainu”.

— O co ci chodzi? — spytał F’lar, gdy Fandarel wydał pełne zrozumienia „Ach”.

— Odczyty z dwóch mniejszych statków pokazują, że coraz częściej komputery muszą dokonywać drobnych poprawek kursu, by utrzymać je na właściwej orbicie. Te poprawki kursu zabierają coraz więcej energii, a przewiduję, że ich kurs będzie coraz bardziej odbiegał od ustalonej, synchronicznej orbity, i w ciągu kilku następnych dziesięcioleci osiągną punkt krytyczny. „Yokohama” oczywiście ma paliwo, które pozwoli jej pozostać na stałej orbicie i musi być utrzymana na niej tak długo jak to możliwe, gdyż teleskopy będą potrzebne do obserwacji Czerwonej Gwiazdy. Ale inne statki powinny być usunięte.

— Usunięte? — powtórzył F’lar.

— Dokąd?

— Niewielka zamiana w ich szybkości i wysokości wytrąci je z orbity i wyśle w przestrzeń kosmiczną.

— A w końcu dostaną się w zasięg przyciągania Rukbatu i spadną na naszą gwiazdę — wyjaśnił Fandarel.

— Spalą się? — spytał Lytol.

— Bohaterski koniec dla takich statków — mruknął Robinton.

— Do tej pory nic o tym nie mówiłeś — powiedział F’lar.

— Były ważniejsze sprawy — odparł Siwsp. — Ale z całą pewnością trzeba się za to zabrać, raczej wcześniej niż później, bo orbity będą się coraz bardziej odkształcać. A teraz wasze smoki mają jeszcze w pamięci wszystkie nowe umiejętności.

— To z pewnością zmniejszy napięcie w Weyrach — ucieszyła się Lessa. — Nie przewidzieliśmy, że zapanują tak złe nastroje.

— Siwspie, co dokładnie musimy zrobić, by odepchnąć mniejsze statki? — spytał F’lar.

— Jak powiedziałem, smoki mają zmienić kierunek obu statków i popchnąć je, to znaczy, przetransportować je w pomiędzy w tym samym kierunku i chwili. Smoki znajdą wiele występów, których będą mogły się chwycić na zewnątrz obu statków. Sądząc po tym, co osiągnęliście przenosząc silniki, taki manewr może być wykonany przez mniejsze smoki.

F’lar uśmiechnął się.

— A więc wreszcie uwierzyłeś w ich możliwości?

— Oczywiście, Przywódco Weyru.

— W jakim przedziale czasu należy to wykonać? — spytał Fandarel.

— Najlepiej w ciągu kilku następnych tygodni. Nie ma natychmiastowego niebezpieczeństwa, ale nie chcę, by smoki i jeźdźcy wyszli z wprawy.

— Uważam, że to dobra nowina — orzekł F’lar.

— Więc wyznaczysz czas na ten manewr?

— Gdy tylko omówię to z innymi Przywódcami.

Dziwne, ale F’lar poczuł się lepiej na myśl o kolejnym zadaniu. Od czasu transportu silników na Czerwoną Gwiazdę oblatywanie Opadu Nici było jakoś o wiele mniej podniecające.

— Wydaje się niewdzięcznością z naszej strony wysyłanie tych statków na zagładę — mruknęła Lessa.

— To zbrodnia marnować materiały — dodał Fandarel.

— Te statki nie były zaprojektowane do lądowania na planecie, Mistrzu Fandarelu — powiedział Siwsp.

— To znaczy, w jednym kawałku — sprecyzował Piemur.

— Tak, Piemurze. Gdyby statek rozleciał się w atmosferze, a jego fragmenty nie spaliłyby się całkowicie, mogłoby to spowodować dla was śmiertelne skutki.

— Zawiadomię was, co postanowiono — powiedział F’lar. — Lesso, idziemy?

Obserwowanie ognistej kuli wkrótce znudziło wielu z tych, którzy w tym celu przylecieli na mostek „Yokohamy”. Jakiś czas później, kiedy D’ram i jeździec ze Wschodniego Weyru zabrali ostatniego z obserwujących na Lądowisko, Fandarel i Piemur ustawili system podtrzymywania życia na minimalny poziom.

— Cieszę się, że możemy zatrzymać „Yokohamę” — powiedział Piemur. — Polubiłem ją. — Przesunął palcami wzdłuż konsoli.

— Służyła nam długo i dobrze — Robinton westchnął głęboko.

— Napisz o niej balladę, Piemurze — zaproponowała Jancis.

— Wiesz, chyba tak zrobię!

Jako ostatni wchodzący do windy, Piemur zgasił światło.

Jaxom usłyszał o drugiej wyprawie od N’tona, który wpadł do Warowni Ruatha dwa dni po wybuchu na Czerwonej Gwieździe. N’ton był kiedyś na „Buenos Aires” z paroma ze swych zastępców dowódców skrzydeł.

— Czuję się związany z tym małym statkiem — powiedział N’ton ze smutkiem. — Przykro mi, że trzeba go zniszczyć.

— Zastanawiam się, dlaczego tak ma być — rozmyślał Jaxom na głos. — Przecież ogniwa słoneczne…

— Siwsp mówi, że trzeba by było dokonywać zbyt wielu poprawek kursu, i że ogniwa nie dostarczają wystarczająco dużo energii.

— Hm, całkiem możliwe.

— Proponuje też, żebyśmy to zrobili teraz, kiedy jeszcze jesteśmy przyzwyczajeni od pracy w stanie nieważkości. Jeśli mógłbym coś dodać — mówił dalej N’ton z szerokim uśmiechem — pośród jeźdźców brązowych, niebieskich i zielonych smoków zapanowała wielka radość. Wiedzą, że mamy tylko dwieście skafandrów, więc będą musieli ciągnąć losy. Ale tak będzie sprawiedliwie.

— Miejmy nadzieję, że tym razem zestawiono odpowiednio hełmy ze skafandrami.

— Och, zadbaliśmy o to — roześmiał się N‘ton. — Co to był za bałagan! Próbowałem dwudziestu hełmów zanim znalazłem jakiś, który pasował do kołnierza. Potem kazałem skrzydłowym sprawdzić każdego jeźdźca, aby upewnić się, że te cholerne rzeczy pasują do siebie. Niektórzy jeźdźcy wcisnęli hełmy byle jak, żeby tylko polecieć.

— Ale w końcu wszyscy zostali wyszykowani i dotarliśmy tam, gdzie mieliśmy dotrzeć. Tylko to się liczy.

N’ton przyglądał mu się przez tak długą chwilę, że Jaxom zastanawiał się, czy Przywódca Weyru Fort odgadł w jakiś sposób, co się wówczas stało. Biorąc pod uwagę zdezorientowanie jego jeźdźców spiżowych smoków, człowiek tak inteligentny jak N’ton mógł dojść do słusznych wniosków. Jednak jeśli tylko Jaxom się nie przyzna, N’ton będzie skazany na domysły.

— Być może zachorowali tylko zdezorientowani jeźdźcy — mówił dalej Jaxom, jak gdyby dopiero teraz przyszło mu to do głowy. — Może mieli źle dopasowane hełmy i tracili powietrze.

— Nie pomyślałem o tym — odparł N’ton. — Wiesz, to by z pewnością wiele wyjaśniało.

Jaxom w milczeniu skinął głową, bo wolał nic więcej nie mówić.

— F’lar nie jest zadowolony, że musi czekać abyśmy mieli pewność, że wybuchy spełniły swoją rolę — ciągnął dalej N’ton.

— Siwsp był zadowolony.

— Tak, ale on zawsze jest pewny swego.

— Wszystko, czego był pewien, zadziałało tak, jak przewidział. Nigdy nie przesadził. Nie sądzę, by komputery wyposażone w sztuczną inteligencję były do tego zdolne.

— Znasz się na tym lepiej niż ja. — N’ton uśmiechnął się do Jaxoma znad kielicha wina. — Oczywiście nie możemy winić Warowni czy Cechu za niewiedzę, jeśli Przywódcy Weyru Benden nadal okazują sceptycyzm.

— Powtarzam raz jeszcze: Siwsp miał rację tak często, że musimy zaufać mu i tym razem. — Jaxom czuł nieodparte pragnienie, by zwierzyć się N’tonowi, że wie, iż wielki Plan Siwspa się powiódł, przynajmniej w kwestii wytrącenia Czerwonej Gwiazdy z jej orbity. Chciał mu powiedzieć, że widział to na własne oczy — pięćdziesiąt Obrotów w przyszłości.

— A on wreszcie ufa naszym smokom?

— W końcu okazało się, że tak, prawda? — odparł Jaxom. — Nie, N’tonie, nie obawiaj się. Stanie się tak, jak przepowiedział to Siwsp. Poczekaj, a zobaczysz.

— Tylko że F’lar może już tego nie doczekać. A przecież to głównie on musi być pewny, że wypełnił swoje zobowiązanie, albo będzie tak, jakby nie dotrzymał obietnicy!

Może, pomyślał Jaxom, mógłbym zapewnić o tym F’lara. Nie robiłbym tego, powiedział Ruth. Będziesz musiał mu wszystko wyjaśnić.

Niekoniecznie, odrzekł Jaxom.

Milczenie Rutha wskazywało, że się nie zgadza ze swoim jeźdźcem.

— Więc — mówił dalej N‘ton — teraz, kiedy rozwiązaliśmy problemy naszego świata, co zamierzasz robić z całym tym wolnym czasem, jaki masz?

— Jakim wolnym czasem, N’tonie? Zaledwie poskrobałem powierzchnię wiedzy, jaką dysponuje Siwsp. Zadbam o wszystko w Warowni, a potem zaraz powrócę do studiów, i będę się uczył każdej rzeczy po kolei, bo już nie będę musiał się spieszyć.

— Za dwa dni mamy Opad. Czy ty i Ruth odpoczęliście wystarczająco, żeby się do nas przyłączyć?

— Tak. Jesteśmy wypoczęci. Ale nawet gdyby tak nie było, przyłączyłbym się do was, by sprzeciwić się tym wszystkim błędnym teoriom o końcu Nici.

— Dobrze! — Z tego krótkiego, ale pełnego uczucia komentarza Jaxom zrozumiał, jak ostro krytykowano N’tona za to, że smocze skrzydła Weyru Fort przepuściły zbyt wiele Nici.

— Będę tam! — obiecał.


— Mistrzu Robintonie, miło cię widzieć — powitał Siwsp harfiarza.

— Przez cały zeszły tydzień zbierałem się do odwiedzenia ciebie — powiedział Robinton uśmiechając się żałośnie. Nawet ten krótki spacer korytarzem zmęczył go.

— Dobrze się czujesz?

Robinton zaśmiał się cicho i usadowił na krześle, na którym spędził tak wiele godzin.

— Nie dasz się oszukać, prawda?

— Nie.

Robinton westchnął i pogłaskał Zaira, zwiniętego na jego ramieniu.

— Wiesz, że wtedy, podczas procesu, wybaczyłem im — zaczął powoli, bo brakowało mu tchu. — Ale nie wiem, czy zrobiłbym to teraz, gdy już tyle wiemy.

— Podano ci zbyt wiele fellisowego soku?

— Tak, chyba tak.

— Czy rozmawiałeś z Mistrzem Oldive? — spytał ostro Siwsp.

Robinton machnął ręką.

— Ma wystarczająco dużo pracy przekazując uzdrowicielom nowe sposoby leczenia, których nauczył się od ciebie. Zabierze mu to resztę życia.

— Musisz się go poradzić.

— Po co? Nie możesz odmłodzić zużytego ciała, prawda, Siwsp? — Po chwili ciszy, Robinton mówił dalej, głaszcząc miękkie ciałko Zaira. — Ani Zair, ani ja nie odzyskamy zdrowia po tym porwaniu. Czasem myślę, że on żyje dłużej, niż powinien.

— Albo z miłości do ciebie, Mistrzu Robintonie?

Harfiarz nigdy nie słyszał takiego tonu w głosie Siwspa.

— Być może, gdyż jaszczurki ogniste są nieprawdopodobnie lojalne.

Robinton oddychał trochę lżej, a przebywanie w tym pokoju przypomniało mu o pierwszych chwilach po odkryciu Siwspa. Tu czuł się o wiele swobodniej niż w Warowni Cove, zwłaszcza że Lytol i D’ram traktowali go jak inwalidę. Ale musiał przyznać, że obaj mają rację. Z korytarza dochodziły głosy studentów, przechodzących do innych klas.

— Lekcje nadal trwają? — zapytał z radością.

— Tak, lekcje trwają nadal — odpowiedział Siwsp, używając cichego, smutnego głosu, który zastanowił harfiarza już przedtem. — Ludzie mogą uzyskać ode mnie całą informację, która będzie potrzebna temu światu do zbudowania lepszej przyszłości.

— Przyszłości, którą ty nam dałeś.

— Mój program został już wypełniony.

— To prawda — odrzekł Robinton z uśmiechem.

— Wszystkie rozkazy, które mi pozostawiono, są spełnione, a nikt nie dał mi następnych.

— Nie bądź śmieszny, Siwsp — rzucił Robinton ostrym tonem. — Dopiero doprowadziłeś swoich studentów do punktu, w którym mogą z tobą dyskutować.

— I w którym nie podoba im się wyższość mojej wiedzy. Nie, Mistrzu Robintonie, zadanie zostało wypełnione. Teraz należy im pozwolić szukać własnej drogi. Są inteligentni i odważni. Ich przodkowie mogliby być z nich dumni.

— A ty?

— Pracowali ciężko i dobrze. To samo w sobie jest nagrodą.

— Wiesz, chyba masz rację.

— „Wszystko ma swój czas i jest wyznaczona godzina”, Mistrzu Robintonie.

— Siwspie, to czysta poezja.

Nastała jedna z tych przerw, które Robinton zawsze uważał za ekwiwalent uśmiechu u Siwspa.

— Z najwspanialszej Księgi napisanej przez ludzkość, Mistrzu Robintonie. Znajdziesz pełen cytat w archiwum. Czas się wypełnił. Spełniłem swoje zadanie. Żegnaj, Mistrzu Harfiarzu z Pernu. Amen.

Robinton siedział wyprostowany na swoim krześle i trzymał palce na przyciskach, choć nie miał pojęcia, jak mógłby uniemożliwić Siwspowi to, co zamierzał zrobić. Zaczął wołać o pomoc, ale w pobliżu nie było nikogo, kto miałby wystarczającą wiedzę, by utrzymać komputer przy życiu. Nie było tu Jaxoma, Piemura, Jancis, Fandarela, D’rama, Lytola.

Ekran, który przekazał tyle informacji i dostarczył tak wielu rozkazów, rysunków i planów, nagle opustoszał. Tylko w prawym rogu błyskała linijka tekstu.

— „Na każdy czyn jest czas wyznaczony” — przeczytał szeptem Robinton, a jego gardło było tak ściśnięte, że ledwo mógł mówić. Czuł się niezmiernie zmęczony, śpiący. — Tak, jakie to prawdziwe. Cudownie prawdziwe. Ach, to był cudowny czas.

Niezdolny oprzeć się ogarniającemu go letargowi, złożył głowę na zmartwiałej klawiaturze. Przytulił Zaira i zamknął oczy, bo jego czas się dopełnił, gdyż dopełnił się cel jego życia.


Pierwszy znalazł ich D’ram. Zair też przestał oddychać, podążając za harfiarzem tak jak smok podąża za swoim jeźdźcem aż do śmierci.

Tiroth podniósł głowę, a jego wycie zaalarmowało wszystkich na Lądowisku i każdy Weyr, każdego smoka i każdego jeźdźca Pernu. Rozbrzmiewało poprzez Cechy i Warownie, od gór do nizin, i od morza do morza na obu kontynentach.

D’rama oślepiły łzy, więc nie zauważył, że ekran Siwspa jest pusty.

W Warowni Ruatha, Ruth zaryczał z bólu. Ludzie znajdujący się w Wielkiej Sali pobiegli do drzwi.

Harfiarz! Harfiarz!

Jaxom bez zastanowienia chwycił Sharrę za rękę i pchnął ją w dół schodów, gdzie Ruth już unosił się na tylnych łapach, z głową odrzuconą do tyłu i rozłożonymi skrzydłami.

— Jaxom! — krzyknęła Sharra.

— Robinton! Coś mu się stało!

Nie musiał jej popędzać. Wdrapali się na białego smoka.

— Ruth, potrzebny nam będzie Oldive — powiedział Jaxom. — Zabierz nas najpierw do Cechu Uzdrowicieli.

Wynurzyli się prawie natychmiast na głównym podwórcu Cechu, a Ruth ledwo uniknął lądowania na głowie Oldive’a. Z powiewającą w jednej dłoni kurtką i swoją torbą z lekami w drugiej, Mistrz już zsuwał się po schodach.

Powiedziałem mu! przekazał Ruth.

W tej właśnie chwili smok z Warowni Fort zaczął wyć, a polatujące nad podwórcem stada jaszczurek ognistych popiskiwały dziwacznym dyszkantem.

— Co się stało Robintonowi? — dopytywał się Oldive, wręczając Sharrze tobołek z lekami i wciągając na siebie jeździecką kurtkę. — Żadne z nas nie ubrało się na lot?

— Nie martw się o nas — krzyknął Jaxom pochylając się, by podać rękę Oldivemu i wciągnąć go na grzbiet smoka.

Na Lądowisko, czy do Warowni Cove? spytał Rutha.

Na Lądowisko.

— Zabierz nas tam! Musimy być na czas!

Ani Jaxom, ani Sharra nie zauważyli chłodu pomiędzy podczas tego pełnego niepokoju lotu. Smoki przybywały ze wszystkich stron, więc Ruth, nurkując, otarł się o dachy domów i wylądował przed budynkiem Siwspa, jeszcze raz unikając zderzenia z tymi na ziemi, które już zdążyły przylecieć na nagłe wezwanie.

Za późno! krzyknął Ruth, układając skrzydła nad głową.

— Nie może być za późno! Rozstąpcie się, przepuście nas. Przepuście Oldive’a! — Jaxom przepychał się ciągnąc za rękę Mistrza Uzdrowiciela, który utykając jakoś dotrzymywał mu kroku. — Rozstąpcie się! Przepuście nas!

W drzwiach stanął jak wryty. Piemur, Jancis, D’ram i Lytol stali kołem nad krzesłem. Znad oparcia widać było tył głowy harfiarza. Powstrzymując wzbierający szloch, Jaxom przesunął się w bok, żeby lepiej widzieć. Harfiarz wyglądał jakby spał. Zair, poszarzały, zwinął się przy jego szyi.

— Po prostu… zasnął… — mówił urywanie Piemur. — Już ostygł.

— Gdy zajrzałem tu ostatnim razem myślałem, że zasnął — powiedział D’ram. — Nie wiedziałem… — Kryjąc twarz w dłoniach, odwrócił się.

— Siwsp! — ryknął Jaxom. — Siwsp, dlaczego nikogo nie wezwałeś? Przecież widziałeś…

— Spójrz. — Sharra dotknęła jego ramienia i wskazała na ekran i mrugające przesłanie.

— Na każdy czyn jest czas wyznaczony? Co to ma znaczyć? Siwsp? Siwsp!

Dopiero wtedy Jaxom zauważył, że ekran wygląda inaczej, że jest tak samo pozbawiony życia, jak za pierwszym razem, kiedy wszedł do pokoju.

— Siwsp?

Wprowadził sekwencję „Przywróć”. Potem, przeklinając niezręczne palce, próbował innych kodów, ale nie otrzymał żadnej odpowiedzi.

— Piemur? Jancis? Co robić?

Sharra chwyciła go za drżące dłonie i przytrzymała je w mocnym uścisku, a jej pełne łez oczy jaśniały wiedzą, której nie chciał zaakceptować.

— Siwsp także odszedł — powiedziała chrapliwym głosem. — Widzisz uśmiech na twarzy Mistrza Robintona? Oboje tyle razy widzieliśmy, jak się tak uśmiecha. Tę wiadomość Siwsp przekazał jemu, ale teraz my ją dziedziczymy.

— Wróćmy… wróćmy do kiedy jeszcze żył… — zaczął Jaxom, zwracając się w stronę Mistrza Oldive i idąc do drzwi. Skoro on i Ruth potrafili latać pomiędzy w czasie…

F’nor i Lessa stali w drzwiach. Nie obchodziło go, czy wiedzą, co chce zrobić.

Oldive chwycił go za ramię. Oczy miał rozmyte łzami.

— Jaxomie, na każdy czyn jest czas wyznaczony. Już nic nie możemy dla niego zrobić. Czas Robintona się dopełnił.

— Nie pozwolił nikomu się domyślać, jak bardzo jest chory — mówiła Sharra Jaxomowi.

— To była tylko kwestia czasu — szeptał Oldive, a jego długa twarz była zalana łzami. — Porwanie wyczerpało jego serce. To była dobra śmierć, Jaxomie, chociaż tak nagła i niespodziewana.

— Wiedziałem, że Robinton nie czuł się dobrze — mówił Jaxom potrząsając głową, a łzy spływały mu po policzkach. — Ale nie rozumiem, dlaczego Siwsp też…

— Wyjaśnię to — odezwał się D’ram, który już trochę się uspokoił. Wskazał napis na ekranie. — Miał swoje rozkazy, więc musiał pomóc nam zniszczyć Nici. Z czasem zrozumiesz, jakie to było mądre ze strony Siwspa. Zaczynaliśmy za bardzo na nim polegać.

— Maszyny nie mogą umrzeć! — rozpaczał Jaxom.

— Wiedza, którą nam ofiarował, nie zginie — pocieszał go F’lar. Potem odsunął się, przepuszczając Menolly i Sebella. — A teraz pozwól im uhonorować Mistrza Harfiarza Robintona.


Pogrzeb odbył się w cudownie piękny dzień. Mistrz Robinton, otulony całunem w barwach harfiarskiego błękitu, został złożony na wieczny spoczynek w spokojnych, niebiesko-zielonych wodach swojej ukochanej Warowni Cove.

Mistrz Idarolan wysłał swój najszybszy statek, a sam przybył na smoku, aby wypłynąć z ciałem Mistrza Harfiarza. Mistrz Rybak Alemi przypłynął łodzią z Rajskiej Rzeki, wiodąc za sobą łódki poławiaczy z zatoki Monako, by zabrać ludzi, którzy chcieli towarzyszyć Mistrzowi Robintonowi na miejsce spoczynku.

Gdy statek wypłynął z Warowni Cove, wszystkie Weyry Pernu unosiły się na niebie, a jaszczurki ogniste krążyły nad smokami. Lordowie Warowni i Mistrzowie Cechów ustawili się na pokładzie pośród harfiarzy wszystkich stopni.

Sebell i Menolly zaśpiewali wszystkie pieśni, które uczyniły Harfiarza tak kochanym przez wszystkich. Menolly przypominała sobie dzień, w którym śpiewała na pożegnanie swojemu ojcu, Petironowi, dzień który rozpoczął wielką zmianę w jej życiu.

Gdy statek, nurkując i kołysząc się na falach wpłynął w morski prąd, prowadziły go flotylle łodzi rybackich.

Złożono ciało w morzu, a wtedy smoki po raz ostatni zaryczały w hołdzie dla Mistrza Harfiarza Pernu.

Jaxom, unosząc się w górze na Ruthcie, przyglądał się żałobnej uroczystości. Po nocy rozpaczy pogodził się z żalem. Nie mógł jednak pogodzić się z ciosem, jakim była utrata Siwspa. Siwsp opuścił go właśnie wtedy, gdy najbardziej potrzebował jego mądrości i poparcia. Czy nie zrobił wszystkiego, czego od niego żądał? Czyż on i Ruth nie narażali się na niebezpieczeństwa, żeby wypełnić cholerne zamówienia niewdzięcznej maszyny?

Rozumiem twój smutek, Jaxomie, powiedział Ruth łagodnie, oglądając tak samo jak smoki scenę poniżej, podczas gdy łodzie zawracały do Warowni Cove. Ale dlaczego przepełnia cię gniew i niechęć?

— Zostawił nas, a skoro Mistrz Robinton odszedł, potrzebujemy go bardziej niż przedtem.

Nie my, lecz wy. Ale nie powinieneś tak myśleć. Siwsp pozostawił całą wiedzę, jakiej potrzebujesz. Musisz tylko do niej dotrzeć, a wtedy uporasz się z kolejnymi kłopotami.

Po raz pierwszy w ich długim związku, Jaxom odniósł się z niechęcią do słów Rutha.

Wiesz, że mam rację, pocieszał go Ruth. Siwsp był tak samo zmęczony jak Mistrz Harftarz. Tysiące Obrotów czekał na możliwość wypełnienia swojego zadania i dotrzymania wiary swoim twórcom.

Choć Jaxom opierał się tej myśli, słowa ostatniego przesłania rozbrzmiewały w jego głowie. Robinton tak bardzo radował się ze współpracy z Siwspem. Czy Siwsp zakończył swoje istnienie przed, czy po tym jak Mistrz Robinton zapadł w swój ostatni sen? Gdyby Siwsp zdawał sobie sprawę ze stanu zdrowia Mistrza Robintona, na pewno wezwałby kogoś na pomoc. Wczoraj wszyscy się nad tym zastanawiali. Ale w końcu zgodzili się z D’ramem, że Siwsp wypełnił swoje rozkazy.

Więc oddaj Siwspowi cześć, jaka mu się należy, Jaxomie Gniew i niechęć zaciemniły twój umysł i serce.

Jaxom westchnął.

Pomyśl o tym co razem zrobiliśmy, ty i ja, żeby pokazać Siwspowi, że mogliśmy to zrobić. Dokonywaliśmy niemożliwego, ponieważ wiedziałem kiedy i gdzie to zrobić. Dobrze, że stłukłeś moją skorupę w ten Dzień Wylęgu, Jaxomie, bo inaczej co by się stało z Pernem?

Jaxom roześmiał się, sprowokowany sprytnymi słowami swojego smoka. Ze zdumieniem zorientował się, że rozumowanie Rutha poprawiło mu humor.

— I na wszystko jest czas! — wykrzyknął głośno. To, co powiedział Ruth było prawdą. Tylko oni: Jaxom, Lord Warowni Ruathy, i Ruth, biały smok, mogli dokonać tego, czego trzeba było dokonać aby na zawsze uwolnić Pern od Nici. Służyli swojemu światu tak, jak tylko smok i jego jeździec mogą służyć, zjednoczeni myślą i sercem dla osiągnięcia celu.

Jaxom i Ruth, już pogodzeni, zawrócili w stronę Warowni Cove, gotowi przejąć dziedzictwo wiedzy pozostawione im przez Siwspa.

Загрузка...