Rozdział VI

W ciągu następnych kilku tygodni fakt, że harfiarz, stary Przywódca Weyru i emerytowany Lord Opiekun ustanowili się kustoszami czy zarządcami Siwspa, okazał się opatrznościowy.

Ich pozycja nie była zagrożona, ponieważ od dawna cieszyli się reputacją ludzi prawych i bezstronnych. Poza tym wspólna wiedza Mistrza Harfiarza, Przywódcy Weyru i Lorda Opiekuna była w najwyższym stopniu użyteczna przy odbudowie i zarządzaniu Lądowiskiem.

Niektórzy goście, zwykli ciekawscy, byli rozczarowani, kiedy odkryli, że Siwsp ignorował głupie lub egocentryczne pytania. Ci, którzy chcieli się uczyć i ciężko pracować, zostawali i zyskiwali nową wiedzę.

Do czasu gdy złożono i podłączono następne terminale, trzej zarządcy organizowali spotkania z Siwspem, zręcznie umożliwiając nagłe konsultacje bez urażania nikogo. A ponieważ Siwsp nie potrzebował odpoczynku, wykłady dla Mistrza Oldive’a i innych uzdrowicieli, a także dla pozostałych Cechów zostały ustalone na wczesne godziny poranka czasu Lądowiska.

Główne Cechy nie były jedynymi, które przysłały swoich reprezentantów. Rodzice wysyłali tu obiecujących synów i córki, przyjeżdżali też uczniowie z mniejszych Warowni, gdyż stało się to kwestią prestiżu Lordów. Początkowo przybywały całe tłumy, przy czym niektórzy nie byli oczywiście wystarczająco zdolni, by przyswoić sobie radykalne nowe idee i podjąć studia, więc postanowiono przeprowadzać podstawowy test, test zdolności, jak go nazywał Siwsp, dzięki czemu usunięto leniwych i pozbawionych rzeczywistych uzdolnień.

Lessa i F’lar nigdy nie osiągnęli wprawy w używaniu terminali. Według oceny harfiarza, stało się tak dlatego, że mieli zbyt mało czasu na naukę podstaw. Ale zdołali pojąć główne zasady wyszukiwania informacji. F’nor nawet nie próbował się uczyć, ale jego towarzyszka, Brekke, przyłączyła się do grupy Mistrza Uzdrowiciela w jej usiłowaniach odzyskania utraconych technik medycznych. Mirrim, zdecydowana dotrzymać kroku T’gellanowi, walczyła z przeszkodami i mimo niezmiernie trudnych początków udało jej się. A K’van dorównał Jaxomowi i Piemurowi.

Zadziwiając i radując swoich przyjaciół, małomówny Lytol stał się zagorzałym użytkownikiem Siwspa. Wynajdywał katalogi dotyczące najróżnorodniejszych tematów. Upierał się przy nocnych zmianach, gdyż i tak nie potrzebował więcej niż czterech godzin snu.

— Lytol zawsze miał poważne usposobienie i zadziwiające zasoby wewnętrzne. Inaczej nie przeżyłby utraty smoka — mówił Jaxom tym, którzy komentowali nową obsesję Lytola. — Ale ja nie rozumiem jego fascynacji tymi suchymi historycznymi faktami, kiedy możemy zastosować tak wiele nowej wiedzy w prawdziwym życiu.

— Nie masz racji, Jaxomie — odpowiadał mu Mistrz Harfiarz. — Poszukiwania Lytola mogą okazać się najważniejsze.

— Nawet ważniejsze niż nowe generatory Fandarela, które będą napędzane turbinami wodnymi?

Mistrz Kowal z ogromną satysfakcją demonstrował, jak działa model elektrowni wodnej. Kuźnia pracowała dzień i noc, aby wykonać części składowe maszynerii.

— Oczywiście, że to jest ważne — odparł harfiarz, uważnie dobierając słowa.

— Ale powstał nowy kłopot: nie wszyscy chcą zaakceptować nowości.

Urządzono gabinety naukowe, każdy poświęcony innemu przedmiotowi. Największe przeznaczono na laboratoria do podstawowego nauczania chemii, fizyki i biologii. Według Siwspa te dziedziny wiedzy były najważniejsze. Jeden pokój zarezerwowano na krótkie konsultacje, a inny na nauczanie ogólne. Uzdrowicielom wyznaczono dość duże pomieszczenie. Jego ściany pokryły różnorodne rysunki, „bardzo obrzydliwe” jak to określiła Jancis. Siwsp poprosił o wydzielenie pokoju dla wybitnych studentów, którzy pobierali intensywne nauki z różnych przedmiotów: Jaxoma, Piemura, Jancis, K’vana, T’gellana, N’tona, Mirrim, Hamiana i jego trzech czeladników, czterech innych młodych jeźdźców spiżowych smoków, czterech niebieskich i trzech zielonych. Planowano, że inni jeźdźcy dołączą, kiedy znajdzie się miejsce w klasach, gdyż Weyry przejawiały największe zainteresowanie wykorzystywaniem Siwspa.

Czasami Robinton przechadzał się korytarzem i słuchał wykładów. Pewnego dnia, kiedy zajrzał na lekcję Jaxoma, Piemura, Jancis i dwóch czeladników Cechu Kowali, zobaczył zdumiewający widok. Nad wysokim stołem unosił się na jakieś pięć centymetrów pierścień z matowego metalu. Gdy studenci próbowali go dotknąć, przesunął się wzdłuż ławy tak, jakby sunął na niewidzialnych kółkach. Siwsp niewzruszenie kontynuował wyjaśnienia.

— Linie sił wtórnego pola magnetycznego powstającego w pierścieniu przebiegają w taki sposób, że są skierowane przeciwnie do linii sił pola wytwarzanego przez elektromagnesy.

Robinton przylgnął do framugi. Nie chciał przeszkadzać zafascynowanym studentom.

— Wygląda to o wiele bardziej dramatycznie w niskich temperaturach, gdzie nie ma oporu elektrycznego, pierścienie są nadprzewodnikami, i nie występuje utrata prądu. Nie dysponuję odpowiednimi urządzeniami, na których mógłbym wam to zademonstrować, ale za trzy lub cztery tygodnie pojmiecie ten wykład o nadprzewodnictwie. Jaxom zrozumie to nawet wcześniej, ale Piemur musi więcej popracować nad nawijaniem cewek elektromagnesów. Czeladniku Manotti, twoje formy nie trzymają wymiarów. Masz tydzień na poprawę.

Robinton odszedł na palcach, by nie wprowadzić studentów w zakłopotanie. Ale wycofując się do wyjścia uśmiechał się. Dobry nauczyciel powinien chwalić, zachęcać, a także ganić, kiedy trzeba.

W największych odkopanych budowlach na Lądowisku umieszczono dodatkowe warsztaty dla kowali, szklarzy i cieśli. Wrzała tam nieustająca praca.

Pewnego ranka Lytola i Robintona zaalarmował głośny wybuch. Popędzili w tamtą stronę. Okazało się, że wypadek nastąpił przy palenisku Mistrza Szklarza Moriltona. Gdy już dobiegli, zobaczyli, że Mistrz pomaga Jancis osuszyć krew ze skaleczonej twarzy Caselona, jednego z uczniów Szklarza. Wszędzie było mnóstwo maleńkich kawałków lustrzanego szkła.

— No i widzicie, co się stało — mówił spokojnie Mistrz Morilton do reszty uczniów. — Musicie zrozumieć, dlaczego gogle ochronne są tak ważne. Gdy to szkło termosu wybuchło, Caselon mógł równie dobrze stracić wzrok. W tym przypadku… — Morilton spojrzał pytająco na Jancis.

— W tym przypadku — podjęła z cierpkim uśmiechem Jancis — Caselonowi pozostanie na twarzy wielce interesujący wzór z blizn. Och, nie martw się — dodała, gdy młodzieniec skulił się ze strachu. Zagoją się. Nie wykrzywiaj się. Będziesz krwawił tylko dopóki nie wysmaruję cię mrocznikiem.

Lytol zajął się grupą ciekawskich, którzy nadbiegli do warsztatu, a Robinton z przyjemnością rozglądał się wkoło. Mistrz Morilton założył tu świetną siedzibę rzemiosła. W kącie pompa stukała tuk-tak tuk-tak. Rura aparatu zaopatrzona była w skórzany kołnierz, na którym widoczne były pozostałości lustrzanego szkła szyjki od butelki. Reszta szkła rozprysnęła po pokoju na miliard maleńkich świecących kawałków.

— Na Skorupy — mruknął Caselon, próbując zachować zimną krew podczas zabiegów Jancis. — To była moja dwudziesta!

Robinton zauważył wtedy, że na części stołu przysługującej Caselonowi już stało dziewiętnaście próżniowych butelek. Następnych dwanaście znajdowało się po drugiej stronie, gdzie pracował inny uczeń, Vandentine. Robinton nie mógł zrozumieć, dlaczego rozpryskujące się po całym pomieszczeniu kawałki szkła nie pokaleczyły ich.

— Nie urządzamy tu wyścigów, Caselonie — napomniał go Mistrz Morilton, kiwając groźnie palcem. — Co się właściwie stało? Akurat zajmowałem się prętem Bengela.

— To niechcący — mruknął Caselon wzruszając ramionami.

— Siwsp? — spytał Mistrz Morilton. Warsztat szklarzy miał z nim bezpośrednie połączenie.

— Kiedy wytapiał szkło, nie zbadał go aparatem ultradźwiękowym, ani nawet nie opukał tak, jak go uczyłem, aby wydobyć bąbelki powietrza z płynnego szkła. Zbytnio się przejmował tym, by wyprodukować więcej butelek niż jego kolega. Bąbelki pozostały w szkle, więc implodowało w próżni. Ale teraz możesz użyć jego dwóch naczyń do zademonstrowania właściwości ciekłych gazów.

Widząc, że mrocznik powstrzymał krwawienie na twarzy Caselona, Mistrz Morilton skinął na niego i Vandentine’a, aby poszli za nim do sąsiedniego pokoju. Robinton ruszył za nimi. W tym pomieszczeniu znajdowała się inna pompa. Z pokrytej szronem szyjki krople jasnobłękitnej cieczy spadały co sekundę do grubej, lustrzanej probówki.

— Błękitna ciecz to powietrze, takie, jakie jest w tym pokoju — mówił dalej Siwsp. — Kompresujemy je, a potem gwałtownie dekompresujemy tak, że ochładza się coraz bardziej, aż jego odrobina zmienia się w ciecz.

— Nie dotykajcie płyt chłodzących — ostrzegł Mistrz Morilton. — Zamrożą wam palce. Mistrzu Robintonie — dodał uśmiechając się do gościa — to jest wielofazowa lodówka, całkiem różna od tej, której używasz w Warowni Cove do ochładzania owoców.

Robinton z mądrą miną skinął głową.

— Ostatnia faza jest najtrudniejsza — powiedział Siwsp, podczas gdy Mistrz Morilton kazał Caselonowi napełnić flaszkę. Pokój wypełnił się mgłą, gdyż ciekłe powietrze kipiało, póki nie ochłodziło się we flaszce Caselona. Robinton cofnął się, bo parę kropel spłynęło po podłodze w jego stronę. — Teraz, Caselonie — instruował Siwsp — wracaj na swoje stanowisko i obserwuj działanie ciekłego powietrza.

— Zabawiacie się powietrzem? — spytał zaskoczony Robinton. Ale zaraz zauważył wszystkowiedzący uśmiech Mistrza Moriltona.

— Ten ciekły gaz — kontynuował Siwsp — może jednocześnie poruszać się w przeciwnych kierunkach. Wypełni wysokie naczynie i nie zostawi nic na dnie, a nawet będzie wypełzać szybciej, dużo szybciej, przez maleńkie otworki niż przez duże. Mistrzu Robintonie, czy zechciałbyś sam napełnić butelkę ciekłym powietrzem i sam przeprowadzić doświadczenie? To jeden z najniebezpieczniejszych, a przez to wiele uczących eksperymentów, jakie studenci mogą wykonać. Jancis, Sharra, są tu butelki także dla was. Ten eksperyment jest ważny dla was obydwóch. — Śmieszek obu dziewczyn powiedział Robintonowi, że nie wiedzą, o co chodzi. — Gdy już oswoicie się z ciekłym powietrzem, możemy zacząć uczyć się o specjalnych właściwościach ciekłego wodoru, a zwłaszcza ciekłego helu.

— Czy naprawdę powinniśmy się zajmować tak niebezpiecznymi sprawami? — spytał harfiarz.

— Niebezpieczeństwo może nas wiele nauczyć — odpowiedział Siwsp. — Na przykład już teraz jest mało prawdopodobne, że Caselon zapomni opukać surowiec na szkło, bez względu na to, ile naczyń wydmuchał do tej pory.

Upłynęła godzina, zanim Robinton i Lytol, którego Mistrz Harfiarz zainteresował doświadczeniami z ciekłym gazem, powrócili do swoich zwykłych obowiązków.

Na Lądowisku coraz więcej mieszkań było zajętych. Zaczęto używać wielu przedmiotów tak długo przechowywanych w Jaskiniach Katarzyny, chociaż zarządcy rozkazali, by próbki każdego zostały zachowane do wystawienia w budynku Archiwum Mistrza Esselina. Niegdyś porzucone Lądowisko znów stało się siedzibą pracowitej społeczności. Kiedy oczyszczono z wulkanicznego pyłu dróżki i podwórka, pojawiły się nawet trawy i zioła.

— Czyż nie jesteśmy szaleni odtwarzając tę osadę? — spytała Lessa pewnego wieczora, kiedy razem z F’larem jedli kolację w budynku Siwspa z Jaxomem, Robintonem, D’ramem, Lytolem, Piemurem i Jancis. — Te wulkany mogą znowu wybuchnąć.

— Wspomniałem o tym Siwspowi — powiedział Lytol — a on odrzekł, że monitoruje aktywność sejsmiczną, gdyż niektóre z instrumentów zainstalowanych przez osadników nadal funkcjonują. Zapewnił mnie także, że aktywność wulkaniczna górskiego łańcucha jest niewielka.

— I mamy się z tego cieszyć? — Lessa nadal wykazywała sceptycyzm.

— Tak mówi Siwsp — odpowiedział Lytol.

— Nie chciałbym stracić tego wszystkiego, co tu odkryliśmy — odezwał się F’lar.

— Na nieszczęście — wyjaśnił mu Lytol z ironicznym uśmieszkiem — nie można przenieść Siwspa w inne miejsce.

— Wobec tego nie martwmy się czymś, co może nigdy się nie zdarzyć — stwierdził stanowczo Robinton. — Już teraz mamy dość kłopotów. Na przykład, co zrobić z Mistrzem Noristem. Jak wiecie, zagroził wyłączeniem z Cechu Mistrza Moriltona oraz wszystkich czeladników i uczniów, którzy produkowali szkło, według… hm, fałszywych metod Siwspa.

— On nazywa Siwspa „obrzydliwością”! — powiedział Piemur chichocząc złośliwie. — Siwsp powiedział…

— Mam nadzieję, że nie powtórzyłeś tego Siwspowi! — Jancis była zaszokowana brakiem taktu Piemura.

— Jemu to nie przeszkadza. Nawet wydaje mi się, że go to rozbawiło.

Mistrz Robinton z dziwnym wyrazem twarzy spojrzał na Piemura.

— Czy… czy komuś z was kiedykolwiek wydało się, że bawimy Siwspa?

— Jasne — odparł Piemur radośnie. — On może być maszyną albo czymkolwiek. Ale chociaż wiem teraz o wiele więcej o maszynach niż dawniej, Siwsp jest tylko Mistrzem Maszyną, która porozumiewa się z ludźmi, więc musi mieć zaprogramowane kryteria, dzięki którym rozpoznaje żarty. Być może nie ma możliwości, by zaśmiewać się, jak wielu z was, z moich żartów i anegdotek, ale z pewnością dobrze się bawi słuchając ich.

— Hm — mruknął harfiarz, bo nie wiedział, co na to powiedzieć. — Jeśli chodzi o Norista… Jako prawie wybrany Mistrz Cechu może być pozbawiony stanowiska tylko na zgromadzeniu wszystkich Mistrzów. Niestety, Cech Szklarzy nie jest duży, a większość jego Mistrzów jest tak samo dogmatyczna jak Norist. Z drugiej strony, nie będę patrzeć obojętnie jak wyklucza się, zamęcza lub upokarza Mistrza Moriltona tylko dlatego, że nauczył się czegoś, czego nie nauczył go sam Norist. A przecież Morilton okazał się zdolny do przyswojenia całkiem nowych umiejętności.

— Norist zbytnio polega na nieszczęsnym, starym Wansorze — powiedział Lytol. — Na szczęście, Wansor wydaje się nieświadomy krytyki, jak również faktu, że może ucierpieć, gdy poznajemy nową wiedzę. Mimo oświadczeń Norista, Morilton zdołał przyciągnąć do siebie sporo czeladników i uczniów, którzy nie życzą sobie podporządkowywać się ograniczeniom, jakie Norist stawia swojemu Cechowi odwołując się do zacofanych technik.

— Ale skoro Norist polega na Wansorze, dlaczego my mu nie ufamy? — spytał Jaxom.

— Ja chętnie mu zaufam — powiedział Lytol, i na jego ponurej twarzy zajaśniał cień uśmiechu. — Człowiek, który nie widzi dalej niż czubek swego nosa nie ma prawa być Mistrzem Cechu! — Lytol znów wykrzywił się ze złości.

— Tak jest! Dobrze mówi! — poparł go harfiarz.

— Słyszałem także, że Norist odmawia Moriltonowi dostępu do najlepszego piasku — mówił dalej Lytol, marszcząc brwi.

— To w ogóle nie stanowi problemu. Tutaj mamy go pełno — odparł Piemur.

— Głupek. Piach z plaży nie nadaje się do wyrobu szkła — powiedział Jaxom z lekką pogardą. — Kopalnie w Igen i Ista mają świetny piasek.

— Właśnie z tego Norist zabronił korzystać Moriltonowi — wyjaśnił Lytol.

— Ale nie zabroni Lordowi Jaxomowi z Warowni Ruatha!

— Ani D’ramowi — stary jeździec spiżowego smoka oznajmił to równie stanowczo co młody pan Warowni. Nawet Lytol uśmiechnął się słysząc, jak ominąć zakazy nieprzejednanego Norista. — Jak wiecie, mikroskopy wymagają szkła niezmiernie wysokiej jakości.

— W każdym razie nie sadzę, aby to była główna trudność — powiedział D’ram, spoglądając w stronę Jaxoma.

— Jestem pewien, że Ruth i Tiroth nie będą mieć nic przeciwko małej wycieczce. — Jaxom skinął głową.

— Ty leć na Istę, a ja wybiorę się do Igen.

— Czy na mapach osadników nie zaznaczono bliższych złóż? Moglibyśmy w ten sposób oszczędzić czas — zastanawiał się F’lar.

Robinton uniósł w górę palec.

— Zapytamy. — I z wprawą wystukał pytanie na klawiaturze terminala znajdującego się w pokoju.

Natychmiast z drukarki wysunęła się lista lokalizacji, z zaznaczonym typem piasku, który można tam było znaleźć. Złoża, których piasek nadawał się do wytwarzania szkła do celów medycznych, były oznaczone gwiazdką, ale Siwsp rekomendował szczególnie piaski znajdujące się koło Rajskiej Rzeki i wewnątrz kontynentu, w kopalni koło dawnego Cardiff.

D’ram zgłosił chęć udania się do Cardiff, gdyż wiedział, że Jaxom chciałby skorzystać z okazji i zobaczyć się z Jaygem i Araminą, którzy osiedlili się nad Rajską Rzeką.

— Hm — powiedział harfiarz, wpatrując się uważnie w ekran. — Siwsp przypomina nam, że więcej jeźdźców zielonych i spiżowych smoków powinno pobierać naukę.

— Przyjmie jednego czy dwa duże brązowe? — spytał F’lar. — Mam paru jeźdźców, którzy pragną dołączyć do programu, a Siwsp chyba woli duże smoki od średnich.

— Pytałem go, czym się kieruje — powiedział D’ram — gdyż wydawało mi się dziwne, że chce tylko największe i najmniejsze. Mówi, że operacja wymaga ich udziału, ale nie chciał podać więcej szczegółów. Zaznaczył tylko, że musi mieć dość kandydatów, aby móc wybrać najlepszych i dysponować wystarczającą liczbą wyszkolonych pracowników. — D’ram wzruszył ramionami nie mogąc wyjaśnić nic więcej.

— Byłoby miło — powiedziała Lessa — gdyby czasem udzielał dokładniejszych informacji. Wtedy wiedzielibyśmy, co mówić tym, których musimy rozczarować. Nie byłoby dobrze, gdyby jeźdźcy zaczęli odczuwać zniechęcenie. Chociaż, ogólnie, morale poprawiło się we wszystkich Weyrach. I wszystkie Weyry chcą w tym uczestniczyć.

— Siwsp twierdzi, że łatwiej jest uczyć młodszych jeźdźców — ciągnął dalej D’ram — ponieważ mają mniej sztywne poglądy. Oczywiście są wyjątki — dodał, zadowolony, że do nich należy.

— Poza tym wszystko w porządku? — spytał Jaxom. — Chciałbym wrócić do Ruathy. — Uśmiechnął się nieśmiało. — Piasek z Rajskiej Rzeki przywiozę jutro, ale lepiej, żebym teraz spędził trochę czasu w domu.

— Obawiasz się, że cię stamtąd wyrzucą? — spytał Piemur z bezczelnym uśmiechem.

Jaxom nie zniżył się do odpowiedzi, ale Jancis szturchnęła męża łokciem w żebra.

— No to w drogę — powiedział F’lar zerkając z boku na Lessę.

— Tylko poproszę Siwspa o wydruk z położeniem kopalń piasku — powiedział D’ram, wstając.

Gdy D’ram i Jaxom wyszli, Lytol z niechęcią zmarszczył czoło.

— Lytolu, nie złość się — łagodziła Lessa. — Sharra ma pełne prawo irytować się, że Jaxom spędza tu tyle czasu.

— Zwłaszcza, że sama oddałaby wszystko za lekcje uzdrawiania — dodała Jancis. — Ale, Piemurze, czy też zauważyłeś, że kiedykolwiek Jaxom jest nieobecny, Siwsp się o niego dopytuje?

— Hm, tak, zauważyłem — odpowiedział Piemur, zamyślając się na chwilę. Potem przyjął niedbałą pozę. — Ale Siwsp z pewnością każe pracować Jaxomowi ciężej niż któremukolwiek z nas, oprócz Mirrim i S’lena.

— S’len? — F’lar niezbyt pamiętał, kto to jest. — Czy to nie ten młody jeździec z Fortu?

— Tak, to ten. I Siwsp uparł się, że wyszkoli Mirrim tak, by dorównała poziomem nam wszystkim — dodał Piemur.

— Dlaczego zielone smoki są dla niego takie ważne? — spytała Lessa.

— Bo są małe — wyjaśnił jej Piemur.

— Małe?

— Przynajmniej tak mi się wydaje, a Ruth jest najmniejszy z nich wszystkich — ciągnął Piemur. — Nie mam wątpliwości, że ci dwaj mają do spełnienia specjalną rolę w Wielkim Planie Siwspa.

Lessa i Lytol wydawali się zaniepokojeni.

— Och, nie martwcie się o Jaxoma — powiedział Piemur lekko. — Jest najlepszy z nas wszystkich. Naprawdę rozumie całą tę mechanikę nieba, której uczy nas Siwsp.

— Czy wspomniał wam o czymś? — spytała Lessa Robintona i Lytola.

Obaj mężczyźni zaprzeczyli, a Robinton uśmiechnął się.

— Podaje mi cytaty literackie, takie jak: „Wszystko ma swój czas, i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem.”

No więc teraz, moim zdaniem, jest czas na takie rzeczy, jak nauka podstaw z Siwspem. Podczas gdy czas na wielkie rzeczy jest wciąż odległy o cztery Obroty, siedem miesięcy i ileś tam dni.

— Cytaty z literatury? — spytał F’lar, zaskoczony. Jego lekcje z Siwspem były całkiem praktyczne: taktyka, matematyczne prognozy Opadu Nici, leczenie smoków. Mimo że tym ostatnim osobiście się nie zajmował, starał się być poinformowanym o innowacjach wprowadzanych przez Siwspa.

— Och, tak. Chociaż Siwsp przyznaje, że wybiera to co, jego zdaniem, może mi się podobać. Nasi przodkowie mieli fascynującą i bogatą literaturę pochodzącą z wielu kultur. Czasami aż się wstydzę. Niektóre z naszych epickich sag zidentyfikował jako przeróbki ziemskich oryginałów. Fascynujące.

— Moje studia są równie interesujące — powiedział Lytol. Pochylił się nas stołem, jego twarz rozjaśniła się od entuzjazmu. — Nie sądzę, żeby ktokolwiek z nas zdawał sobie sprawę, że nasz obecny system polityczny opiera siana Karcie, którą ustanowili pierwsi osadnicy. A system ten jest niezwykły, jak powiedział mi Siwsp.

— Dlaczego? — spytał F’lar zaskoczony. — Przecież pozwala sprawnie funkcjonować Weyrom, Warowniom i Cechom.

— Dlatego, że głównym elementem polityki na Ziemi było wtrącanie się w cudze sprawy, walka, interesy regionalne i po prostu chciwość — odpowiedział Lytol.

Zręcznie przerywając wykład Lytola na temat historii, Lessa wstała, kiwając na Robintona i dwóch czeladników.

— Musimy już wracać do Weyru. Siwsp dał mi następny uzdrawiający specyfik do wypróbowania na skrzydle Lisath, które ciągle nie chce się zagoić.


Powiedziałem Araminie, że przybywamy, oznajmił Ruth, gdy Jaxom go dosiadał. Wiesz, że lubi wiedzieć wcześniej, dodał konfidencjonalnym tonem.

Jaxom wolałby, żeby Ruth nie zobowiązywał ich do złożenia wizyty Araminie i Jaygemu. Naprawdę, powinien od razu wracać do Ruathy, a do Rajskiej Rzeki udać się dopiero rano.

— No dobrze, ale nie zatrzymamy się tam na długo — zgodził się, dając Ruthowi łagodnego klapsa.

Biały smok bardzo lubił młodą kobietę, która jako dziewczynka słyszała smoki z taką łatwością i tak nieustannie, że błagała Jaygego, kupca z rodu Lilcampów, aby zabrał ją daleko od smoków, bo inaczej popadnie w szaleństwo. Ich statek rozbił się w drodze do Południowego Kontynentu, zostali ocaleni przez ryby okrętowe i wysadzeni przez nie na brzeg. Tam odkryli i odbudowali starodawne budynki, nie zdając sobie sprawy ze znaczenia tego znaleziska. Odnalezieni przez Piemura podczas jego wędrówki wzdłuż wybrzeża, zostali oficjalnie mianowani Lordami Rajskiej Rzeki, która rozrosła się do całkiem sporej Warowni, miała nawet własne osiedle Rybaków. Były kupiec z ogromnym zaskoczeniem usłyszał od Piemura i Jancis, że jego przodek ze strony ojca, nazwiskiem Lilienkamp, ocalił tak wiele użytecznych przedmiotów w Jaskiniach Katarzyny.

Zgodnie ze wskazówkami danymi im przez Siwspa, Jaxom i Ruth pojawili się ponad płaską łąką. Dopiero po kilkakrotnym przeleceniu nad miejscem, w którym miały znajdować się złoża piasku, Jaxom zauważył wgłębienie całkiem zarośnięte trawą i krzewami, z ledwo widocznym białym lśnieniem przezierającym przez roślinność. Gdy wylądowali, Jaxom z trudem wyrwał zasłaniającą ziemię zieleń i podniósł garść piasku tak delikatnego, że wyglądał jak pył. Sapiąc i pocąc się napełnił duży worek, który ze sobą w tym celu przywieźli. W końcu, zgrzany i zmęczony Jaxom wdrapał się na smoka, ale zdążył ochłonąć zanim Ruth delikatnie i bezbłędnie osiadł przed uroczą starą rezydencją Warowni Rajskiej Rzeki.

— Witajcie, Lordzie Jaxomie i Ruthcie! — zawołał Jayge schodząc po schodach z szerokiej werandy. — Ara zaczęła wyciskać świeży sok jak tylko Ruth powiedział jej o waszej wizycie. Cieszę się, że tu jesteście, gdyż coś się wydarzyło!

Idę popływać. Jaszczurki ogniste mówią, że wyszorują mi grzbiet, powiedział Ruth Jaxomowi. Jego oczy migotały na zielono z zachwytu. Gdy Jaxom wyraził zgodę, biały smok poszybował na brzeg i wskoczył w sam środek rzeki. Stadka jaszczurek ognistych, zarówno dzikich jak i noszących barwy swoich ludzkich przyjaciół, krążyły nad nim radośnie.

— Poszedł się wyszorować, co? — spytał Jayge. Był średniego wzrostu, ubrany tylko w szorty, klatkę piersiową miał opaloną na piękny brązowy kolor, chociaż jego nogi nie były tak ciemne. Dziwnie nakrapiane zielone oczy wyróżniały się w opalonej twarzy, która odzwierciedlała mocną osobowość i spokój, pomimo lekkiej zmarszczki przecinającej czoło. Poprowadził Jaxoma na górę, w cień werandy.

— Cieszę się, że się u nas zatrzymałeś, Jaxomie. Jakim cudem zdołałeś się tak spocić w pomiędzy?

— Kradnąc twój piasek.

— Naprawdę? — Jayge przyglądał mu się w zamyśleniu. — A po co ci piasek Rajskiej Rzeki? Choć jestem pewien, że i tak mi powiesz. Skinął na Jaxoma by usiadł w hamaku, podczas gdy sam oparł się o poręcz werandy i skrzyżował ręce na piersi.

— Osadnicy mieli kopalnię piasku w twoich zaroślach. Cenili piasek Rajskiej Rzeki, używali go do wyrobu szkła.

— Jest go z pewnością dosyć. Czy Piemur i Jancis znaleźli te, jak imtam, czit…

— Czipy? — podpowiedział Jaxom z uśmiechem.

— Czipy. Przydają się na coś?

— Udało nam się ocalić tranzystory i kondensatory, ale nie wszystkie zostały już naładowane.

Jayge rzucił mu długie, twarde i podejrzliwe spojrzenie, po czym uśmiechnął się.

— Skoro tak mówisz…

Mały Readis, ubrany tylko w przepaskę biodrową, wyszedł na werandę i rozcierając zaspane oczy przyglądał się Jaxomowi trochę nieprzytomnie.

— Ruth też tu jest? — spytał w końcu.

Jaxom wskazał miejsce, gdzie biały smok, otoczony pracowitymi jaszczurkami ognistymi, chlapał się w płytkiej wodzie.

— Przy nim mogę się kąpać, prawda? — spytał Readis ojca, odchylając głowę do tyłu w sposób, który przypominał Jaxomowi Jayge’a.

— Teraz mu nie przeszkadzaj. Chciałbym, żebyś opowiedział Jaxomowi co przydarzyło się tobie i Alemiemu tamtego dnia — powiedział Jayge.

— Czy po to tu przyleciałeś? — W uśmiechu małego Readisa był lekki odcień dumy. Jaxom zdał sobie nagle sprawę, jak bardzo brakuje mu jego syna, Jarrola, dziarskiego chłopczyka, który właśnie skończył dwa Obroty.

— Tak to jeden z powodów — odpowiedział Jaxom dyplomatycznie. — A więc, co przydarzyło się tobie i Alemiemu?

Aramina wyszła z domu, niosąc pod jednym ramieniem popłakującą córkę, a w wolnej ręce tacę. Jayge poderwał się by odebrać od niej tacę, ale podała mu Aranyę, która też kończyła dwa Obroty, a Jaxomowi wręczyła wysoką szklanicę z chłodnym napojem i kilka świeżo upieczonych słodkich ciasteczek. Upłynęło jeszcze parę minut zanim Readis został usadzony na swoim krześle z kubeczkiem i dwoma ciastkami. Gdy Aramina sama usiadła, Readis spojrzał na ojca czekając znaku, by zacząć.

— Trzy dni temu wujek Alemi zabrał mnie na ryby. Popłynęliśmy łódką. Widzieliśmy całe ławice wielkich czerwonych. — Brązowe ramię Readisa wskazało gdzieś na północ. — Mieliśmy urządzić sobie piknik na plaży, z pieczeniem ryb, bo to były imieniny Swacky’ego. Ale przy brzegu ławicy znaleźliśmy tylko małe kałamarnice. Potem, zupełnie nagle, wielka ryba złapała się na haczyk wujka i pociągnęła nas, łódkę i wszystko… — Oczy Readisa zalśniły na wspomnienie tamtego podniecenia — prosto w środek prądu morskiego. Ale wujek Alemi wciągnął rybę na pokład, była taaaka — rozpostarł ramiona tak szeroko jak tylko mógł. — Nie zmyślam — rzucił spojrzenie na ojca, który zakrył dłonią uśmiech. — Była naprawdę ogromna. Spytaj wujka! Ale utrzymał ją i pomagałem ułożyć ją na pokładzie. Potem mój kołowrotek zaczął się obracać, i wujek Alemi i ja musieliśmy naprawdę się starać, aby wciągnąć tę drugą rybę. Dlatego nie zauważyliśmy nadciągającej burzy.

Jaxom spojrzał z niepokojem na Jayge’a i Araminę. Alemi znał swoje rzemiosło i nigdy nie naraziłby nikogo na niebezpieczeństwo.

— To dopiero była burza, mówię ci — kontynuował Readis, wysuwając brodę w przód, by podkreślić szczegóły na sposób dobrego bajarza. — Rzucało nami i obracało w koło, bo poszarpało żagle. A potem wielka fala wywróciła łódź i wypłynąłem na powierzchnię kaszląc i plując. Wujek Alemi trzymał mnie za ramię, jakby chciał je złamać. — Z drobnej, brązowej twarzy spoglądały na Jaxoma poważne oczy. — Nie boję się przyznać, że byłem przestraszony. Niebo zrobiło się całkiem czarne, a deszcz padał tak mocno, że nie widzieliśmy brzegu. Ale jestem dobrym pływakiem. Rozumiem teraz, dlaczego wujek Alemi zawsze zmuszał mnie bym nosił kapok, nawet gdy było gorąco i ocierał mi plecy. Widzisz? — Obrócił się unosząc jedno ramię ponad głowę, aby pokazać Jaxomowi miejsce, gdzie skóra została obtarta. — Wtedy to się stało!

— Co się stało? — ponaglił go Jaxom.

— Wyciągnąłem ramiona, starając się utrzymać głowę nad powierzchnią, kiedy nagle coś uderzyło wprost w moją rękę i zaczęło ciągnąć. Wujek Alemi krzyknął, że wszystko w porządku i jesteśmy bezpieczni. Starałem się trzymać, tak jak on.

— Ryby okrętowe? — spytał Jaxom rzucając niedowierzające spojrzenie na rodziców Readisa. Wiedział, że Jayge i Aramina zawdzięczali życie rybom okrętowym, nawet Mistrz Idarolan przysięgał, że smukłe wielkie stwory morskie ratują ludzi podczas burzy.

— Całe stado — wykrzyknął Readis z dumą. — A za każdym razem, kiedy ześliznęła mi się ręka, następna ryba była tuż za mną i mogłem się jej schwycić. Wujek Alemi mówi, że musiało ich być dwadzieścia czy trzydzieści. Ciągnęły nas tak długo, aż zobaczyliśmy plażę i mogliśmy sami dotrzeć do brzegu. I — dodał, zatrzymując się, by podkreślić ostatnie słowa — następnego ranka łódź została znaleziona na plaży koło osady rybaków, tak jakby wiedziały, gdzie jest jej miejsce.

— To dopiero opowieść, młody Readisie. Jesteś urodzonym harfiarzem. Cudowne ocalenie. Naprawdę zadziwiające — powiedział Jaxom z uczuciem. Spojrzał na Jayge’a, który kiwnął głową z aprobatą. — A przypadkiem razem z łodzią nie zwrócono wam czerwonej ryby? — spytał.

— Nie — Readis dłonią odsunął tak niedorzeczne przypuszczenie. — Utonęły, więc musieliśmy jeść starego włóknistego whera zamiast dobrego, soczystego steku z czerwonej ryby. I wiesz coś jeszcze?

— Co takiego? — spytał Jaxom uprzejmie.

— Ryby okrętowe mówiły przez cały czas, kiedy nas ratowały. Wuj Alemi też je słyszał.

— Co mówiły?

Readis zmarszczył czoło koncentrując się.

— Nie pamiętam dokładnie słów. Wiatr wył tak głośno. Ale wiem, że krzyczały do nas. Jakby dodając nam otuchy.

Dopóki Jaxom nie napotkał spojrzenia Jayge’a myślał, że było to dziecięce upiększanie opowieści o wyprawie ratunkowej, ale Jayge kiwnął głową potwierdzając słowa syna.

— Readis, mógłbyś pobiec i zobaczyć, czy jaszczurki ogniste porządnie szorują Rumowi grzbiet? — poprosił Jayge.

Chłopiec zerwał się na równe nogi.

— Mogę? Naprawdę? — i uśmiechnął się radośnie do Jaxoma.

— Naprawdę możesz — zapewnił go Jaxom, zastanawiając się czy za trzy Obroty Jarrol też będzie tak samo rozkoszny jak Readis.

— Juhu — krzyknął Readis, rzucając się po stoku do rzeki, gdzie pływał Ruth.

— Opowiedział dokładnie, co zdarzyło się jemu i Alemiemu? — spytał Jaxom.

— Niczego nie zmyślił — zapewniła go Aramina, dumna z syna. — Alemi mówił, że Readis nie wpadł w panikę i posłuchał go natychmiast. Inaczej… — urwała, a jej twarz zbladła pod ciepłym tonem opalenizny.

Jayge pochylił się ku Jaxomowi.

— Zastanawiałem się, czy mógłbyś spytać tego Siwspa. Może on coś wie o rybach okrętowych. Alemi także przysięga, że wypowiadały słowa, chociaż poprzez wiatr i hałas morza nie mógł ich rozróżnić. Sądzi, że dawały im wskazówki lub dodawały otuchy. Piemur wspomniał kiedyś o wielkich rybach, delfinach, które według Siwspa zostały sprowadzone tu z Ziemi. Prosiłem go, żeby o nie spytał, ale widocznie umknęło to jego pamięci.

Od jakiegoś czasu Jaxom zawsze nosił notes i ołówek w torebce przy pasie. Zrobił notatkę.

— Nie zapomnę — zapewnił ich.

Gdy tylko Ruth wysechł na słońcu, Jaxom przywołał go z plaży. Readis piszczał z radości, gdyż Ruth pozwolił mu wspiąć się na swój grzbiet i przywiózł go do domu. Aramina dała Jaxomowi pełną siatkę świeżych owoców dla Sharry i Jarrola.

W powietrzu Jaxom, pełen poczucia winy z powodu długiej nieobecności w Ruathcie, podjął pewną decyzję.

Ruth, cofnijmy się o trzy godzny w czasie. To dość bezpieczne, a w ten sposób przylecimy do Ruathy rano.

Wiesz, że Lessa nie lubi kiedy latamy pomiędzy w czasie.

Och, Ruth, nie robiliśmy tego od wielu Obrotów.

Sharra będzie wiedziała.

Ale z radości, że nas widzi nie nakrzyczy na nas, przynajmniej tym razem. Jaxom pospiesznie pogładził szyję Rutha. Pozwól, że sam zajmę się moją małżonką. Ruth nie lubił oszukiwać ani Sharry, ani Lessy. To nie jest oszukiwanie. Tylko wracamy wcześniej do domu. Nie proszę o wiele.

No dobrze, niech ci będzie. Zawsze wiem kiedy jesteśmy. Jednak gdy tylko wyszli z pomiędzy ponad Warownią Ruathy, Jaxom miał powód by żałować, że w ogóle wrócił. Gwałtowna zamieć pędzona wiatrem od gór całkiem zasłoniła zabudowania.

Dobrze, że zawsze też wiem gdzie jestem, zauważył Ruth, wyciągając szyję i mrugając oczami, by pozbyć się z nich płatków śniegu.

Widzisz ziemię, Ruth? Nie pomyślałem o sprawdzeniu pogody. Jaxom przykrył policzki dłońmi w rękawicach. Mimo grubej kurtki jeździeckiej chłód przenikał go do szpiku kości. Nogi, odziane w spodnie odpowiednie do południowego lata, powoli zmieniały mu się w bryły lodu.

Ja też tego nie sprawdziłem, odpowiedział Ruth okazując, że się nie gniewa. Jeszcze tylko chwilka. Jestem dokładnie nad podwórcem. Nagle odgiął skrzydła, a Jaxom poczuł wstrząs, bo smok wylądował z impetem.

Przepraszam. To przez śnieg.

Jaxom szybko zsunął się na ziemię, ale droga do wielkich drzwi, które prowadziły do weyru Rutha, była zablokowana przez wysokie zaspy. Musiał odkopać śnieg, aby otworzyć jedno skrzydło drzwi chociaż na tyle, by Ruth mógł wsunąć swoje nogi. Potem już silny smok odsunął ciężkie metalowe drzwi.

Wchodź do środka. Prędzej, rozkazał Ruth Jaxomowi, a ten chętnie usłuchał.

Kiedy znaleźli się w weyrze, który był cieplejszy tylko dlatego, że nie dochodził tam porywisty wiatr, z trudem zamknęli drzwi. Rozcierając energicznie nogi by przywrócić w nich czucie, Jaxom pobiegł po kamiennej podłodze do wielkiego paleniska, gdzie ułożono drwa na ogień. Zgrabiałymi palcami niezręcznie usiłował zapalić podpałkę i w końcu mu się to udało. Płomienie żarłocznie pożerały suche drewno, a Jaxom mógł się ogrzać.

— Zazwyczaj nie przeszkadza mi zimno — powiedział Jaxom zdejmując kurtkę i otrząsając ją ze śniegu. — Ale to przejście z cudownej pogody Południowego do…

Meer powiedział, że Jarrol jest silnie przeziębiony, a Sharra nie czuje się najlepiej, gdyż czuwa całymi nocami, przekazał Ruth, a jego oczy zabarwiły się żółcią zmartwienia.

— Małe dzieci często się przeziębiają o tej porze roku — uspokajał go Jaxom chociaż wiedział, że Jarrol za często pociągał tej zimy nosem. A biedna Sharra była wyczerpana, gdyż nie pozwalała nikomu innemu zajmować się ich pierworodnym.

— Och, Ruth, jaki ja jestem głupi! — wykrzyknął Jaxom gwałtownie. — Przecież Sharra może się przenieść na południe, cieszyć się dobrą pogodą i studiować z Siwspem.

Jak? Nie może wejść w pomiędzy będąc w ciąży.

— Może podróżować statkiem. Dowiemy się od Mistrza Idarolana kiedy może ją zabrać. O tej porze roku nie ma tu nic takiego, czym Brand nie mogłyby się zająć beze mnie. — Nagle Jaxom poczuł się dużo lepiej. Wkrótce potem, kiedy znalazł Sharrę kołyszącą przeziębionego syna w cieple ich apartamentu, i opowiedział jej o swoim planie, natychmiast wzbudził w niej entuzjazm równy swojemu. W ogóle nie poruszyła sprawy jego niezwykłego przybycia. Gdy tylko uśpiła Jarrola i ułożyła go w kołysce, udowodniła zachwyconemu Jaxomowi, jak się cieszy mając go w domu i w łóżku.


Zdenerwowany czeladnik harfiarz Tagetarl opuścił zespół pomieszczeń Siwspa i udał się do Robintona, który siedział przy swoim biurku w holu.

— Siwsp chciałby porozmawiać z tobą i Sebellem, gdy będziecie mieli trochę czasu — zaanonsował.

— Tak? Co on znów szykuje? — spytał Robinton, zauważając niezwykłe poruszenie czeladnika.

— Chce, żeby Cech Harfiarzy zbudował prasę drukarską. — Tagetarl ze wzburzeniem obiema rękami odgarnął włosy z twarzy i prychnął z irytacją.

— Prasę drukarską? — Robinton westchnął głośno, potem obudził swoją jaszczurkę ognistą.

— Zairze, proszę, znajdź Sebella i poproś go by tu przyszedł. Zair ćwierknął zaspany, ale posłusznie odwinął ogon z szyi harfiarza, zszedł wzdłuż jego ramienia na stół, przeciągnął się, a potem podskoczył i wyfrunął przez otwarte drzwi.

— Sebell nie może być daleko, jeśli Zair nawet nie wchodzi w pomiędzy — zauważył Robinton. — Napij się klahu zanim przyjdzie. Wyglądasz jakbyś go potrzebował. Dlaczego Siwsp nagle zdecydował, że Cech Harfiarzy potrzebuje prasy drukarskiej?

Tagetarl z wdzięcznością nalał sobie kubek, przysunął krzesło do biurka Robintona, i jeszcze raz odgarnął swoje długie czarne włosy, tym razem już spokojniej.

— Spytałem uprzejmie, czy moglibyśmy dostać kopie kwartetów smyczkowych, które grał pewnego wieczoru. Domick chciał mieć zapis. Powiedział, że jest zmęczony słuchaniem, jak się zachwycamy muzyką przodków, a sam, przy takiej liczbie mistrzów i czeladników, którzy pracują tu zamiast w siedzibie Cechu, nie jest w stanie przyjść i posłuchać tego na własne uszy.

Robinton uśmiechnął się, wiedząc, że Tagetarl prawdopodobnie ocenzurował kwaśne uwagi mistrza kompozycji.

— Siwsp powiedział, że są inne pilniejsze potrzeby. Musi oszczędzać papier, który mu pozostał i przy tak małym zapasie nie może go trwonić na nuty. Używa już ostatnich rolek. Uważa, że powinniśmy mieć nasze własne maszyny powielające. — Tagetarl uśmiechnął się wyczekująco.

— Hm. To z pewnością rozsądne. — Robinton usiłował nadać entuzjastyczny ton swojemu głosowi, gdyż Tagetarl był najwyraźniej bardzo zainteresowany pomysłem. Ale o wiele bardziej obchodziło go, jakie jeszcze będą „niezbędne” potrzeby oprócz tego, co już się wdraża. Tak wielu ludzi, tak wiele Cechów pracowało pełną parą nad wieloma projektami. — Niewątpliwie, należy rozpowszechniać jak najwięcej informacji. Powinna dotrzeć zwłaszcza do odległych Cechów i Warowni, które nie mogły przysłać tu reprezentantów.

Zair powrócił, ćwierkając tonem, który oznaczał, że jego zadanie zakończyło się sukcesem. Zdążył tylko usadowić się na ramieniu Robintona, a Sebell już wbiegał do holu. Było widać, że ubierał się w pośpiechu, a włosy miał jeszcze mokre.

— Spokojnie, Sebellu. — Robinton uniósł rękę, by uspokoić Mistrza Harfiarza. — Mam nadzieję, że Zair nie naplótł ci głupstw.

Łapiąc oddech, Sebell pozdrowił swojego mentora i uśmiechnął się krzywo.

— Posłuszeństwo twoim wezwaniom, Mistrzu, tkwi we mnie zbyt głęboko by to teraz zmienić.

— Mimo że jesteś Mistrzem Harfiarzem Pernu? — Robinton uśmiechał się z rozbawieniem. — Zwłaszcza teraz, kiedy jesteś Mistrzem Harfiarzem Pernu nie powinno ci się przeszkadzać w porannych ablucjach.

— Klahu? — zaproponował Tagetarl, a kiedy Sebell skinął głową, nalał mu kubek.

— Właśnie brałem prysznic — powiedział Sebell, pijąc klah. — No więc, skoro tu jestem, czym mogę wam służyć?

Robinton wskazał Tagetarla.

— To właściwie Siwsp chce porozmawiać z tobą i Mistrzem Robintonem — wyjaśnił czeladnik. — Potrzebuje prasy drukarskiej i mówi, że zgodnie z jego rozumieniem naszych struktur społecznych, powinien za nią być odpowiedzialny Cech Harfiarzy.

Sebell przytaknął, przyjmując informację. Robinton rozpoznał własną manierę, którą Sebell przejął od niego: on też spotykał się z niespodziewanymi prośbami.

— Rzeczywiście, za każdą formę porozumiewania się odpowiada Cech Harfiarzy. Co to jest prasa drukarska?

— Mam szczerą nadzieję, że jest to krok naprzód w stosunku do drobnego pisma Mistrza Arnora — zauważył Robinton jak gdyby nigdy nic. — Dwaj młodsi mężczyźni popatrzyli na siebie z rozbawieniem. — Coś tak samo czytelnego, jak druk, którym posługuje się Siwsp, ogromnie nam pomoże.

— Tak, bo Siwsp jest chyba jedynym, który z łatwością odczytuje pismo Arnora — zażartował Sebell i zwrócił się do Tagetarla: — O co konkretnie chodzi?

— Domick doprasza się kopii tej wspaniałej muzyki, którą Siwsp dla nas grał.

Sebell kiwnął głową ze zrozumieniem.

— To było nieuniknione. I z pewnością ma do tego prawo, skoro wziął na siebie tyle pracy w siedzibie Cechu, by umożliwić nam pozostanie tutaj!

— Nie pozwólcie, by Domick was szantażował — ostrzegł ich Robinton grożąc palcem. — Chociaż będzie zafascynowany muzyką smyczkową.

— Jak my wszyscy — powiedział Sebell wstając. — Musimy się: zorientować, jak wykonać tę prasę. Ale przecież nie mamy w Cechu zdolnych mechaników, chociaż wytwarzamy własne instrumenty.

I wszyscy trzej udali się na konsultację z Siwspem.


Być może harfiarze nie mają uzdolnień do mechaniki — wyjaśnił Siwsp, kiedy Sebell wyraził zaniepokojenie — ale mają zdolności i inteligencję, Mistrzu Sebellu. Pisane materiały można kopiować czy powielać różnymi metodami, ale obecnie stosowane u was przepisywanie przez skrybów powoduje najwięcej błędów. Korzystając z części maszyn zmagazynowanych w Jaskiniach Katarzyny, można będzie wypracować bardziej wydajne metody wielokrotnego kopiowania zapisu słownego i nutowego, o który prosili wasi koledzy z Cechu.

Podczas gdy Siwsp to mówił, z drukarki w zręczne ręce Tagetarla wysypywały się kartki.

— Rysunki przedstawiają to, co powinniście odnaleźć w jaskiniach, a także parę innych części składowych, które Fandarel będzie musiał dla was wykonać. On także skorzysta na współpracy z wami. — Nastąpiła jedna z tych przerw, które Robinton interpretował jako objaw zmiennego humoru Siwspa. Tym razem zapewne chodziło mu o to, żeby przypomnieć im, jak cenna dla Cechu Kowali była jego pomoc. — Dzięki inteligencji, którą odznaczają się wszyscy harfiarze, z uczniami włącznie, będziecie potrafili złożyć prasę zanim Mistrz Fandarel skończy budowę elektrowni wodnej. Wówczas uzyska się dosyć mocy także dla waszej prasy. A Mistrz Bendarek jest już bardzo zaawansowany w produkcji rolek papieru, również koniecznych przy druku. — Sporządzenie czytelnych czcionek oznaczających litery, cyfry i nuty nie powinno stanowić specjalnej trudności dla osób uzdolnionych manualnie. — Z drukarki wysunęła się kolejna strona, ilustrująca czytelną czcionkę. — Czeladnik Tagetarl jest zręcznym rzeźbiarzem. — Ta uwaga zdumiała Tagetarla, który nie mógł wyobrazić sobie, jak Siwsp dowiedział się o jego zamiłowaniu do rzeźbienia. — Znajdą się także inni z podobnymi talentami artystycznymi, którzy wam pomogą.

— A czy w Jaskiniach Katarzyny nie została żadna prasa drukarska? — spytał chytrze Sebell.

— Niestety, nie. Już od dawna nie powielano ani nie przechowywano informacji w tak kłopotliwy sposób. Jednak wam ta metoda przez jakiś czas wystarczy.

Sebell wziął od Tagetarla kartkę z czcionką.

— Będzie miło nie musieć mrugać lub używać szkła powiększającego do czytania. — Potrząsnął głową. — To się nie spodoba Mistrzowi Amorowi.

— Może to najwyższy czas — westchnął z żalem Robinton. — Jest już prawie ślepy. A ci przeklęci uczniowie strasznie go wykorzystują. Menolly opowiadała mi o tym, co się wydarzyło w zeszłym tygodniu. Jeden z bezczelnych młodzików wręczył mu obraźliwy wierszyk zamiast ballady, którą miał zapisać, a biedny Mistrz Arnor zaaprobował to.

— Tagetarl uśmiechnął się pod nosem. — I to nie pierwszy raz ktoś zadrwił sobie z Mistrza Arnora.

— Czy drukarnia pomoże ci oszczędzić zapasy papieru, Siwspie?

— Tak, ale nie był to główny powód, dla którego zaproponowałem wam, byście wyprodukowali lepsze urządzenie do kopiowania i przechowywania informacji. Niedługo będziecie potrzebować znacznej liczby pras, więc jest rzeczą rozsądną, byście poznali podstawowe zasady jej działania i z czasem je ulepszyli.

— Uważam… — Robinton przerwał i spojrzał na Sebella świadom, że swoją sugestią wkracza w zakres władzy nowego Mistrza Harfiarza — że pierwsza prasa powinna być skonstruowana tu, na Lądowisku.

Sebell skinął głową, odgadując prawdziwy powód sugestii swojego mentora.

— To z pewnością mniej obrazi Mistrza Arnora. — Przyjrzał się wydrukowanym stronom. — Dulkan już tu jest. Wykonywał piękne mosiężne elementy do instrumentów. Jest też czterech innych starszych uczniów, oczekujących na swoją kolejkę na Podstawowym Kursie Naukowym. Na razie możemy ich zatrudnić.

Robinton rozpromienił się z radości, że jego młodsi koledzy odnoszą się do nowego projektu z takim entuzjazmem.

— Terry jest teraz w Jaskiniach Katarzyny. Jeśli się pospieszymy, możemy poprosić go o pomoc — powiedział Tagetarl z zapałem.

Pożegnawszy Robintona krótko, lecz jak zwykle z wielką uprzejmością, młodzi mężczyźni wyszli z pokoju, wymieniając pomysły na temat projektu.

Czasami, pomyślał Robinton, siadając powoli na najbliższym krześle, taka energia bardziej go wyczerpuje niż odświeża. Jednak pomysł skonstruowania prasy drukarskiej spodobał mu się. Co za nadzwyczajna rzecz móc wykonać dowolną liczbę kopii!

Zadziwiało go, że istnieje tyle urządzeń, których do tej pory nigdy na Pernie nie potrzebowano. Miało to ogromny wpływ na wszystkie Cechy, Warownie i Weyry, a przecież poznali dopiero nieskończenie mały ułamek nowych możliwości. Lytol, który zapoznawał się z historią i polityką przodków, już martwił się tym, co nazywał wypaczeniami wartości i zastąpieniem tradycji przez nowe potrzeby. Obietnica zniszczenia Nici — możliwość, Robinton surowo poprawił sam siebie, mobilizowała wszystkich, oprócz nielicznych odstępców. Nawet najbardziej konserwatywni z żyjących jeszcze jeźdźców z przeszłości popierali teraz Władców Weyru Benden.

Ale czym zajmą się smoki i jeźdźcy, gdy Nici przestaną być racją istnienia Weyrów? Robinton wiedział, chociaż ten pogląd nie był szeroko dyskutowany, że F’lar i Lessa chcieli zażądać wielkich obszarów tu, na Południowym Kontynencie. Tylko czy Lordowie Warowni, którzy sami spoglądali z chciwością w stronę otwartych przestrzeni Południowego Kontynentu, przyjmą z zadowoleniem takie żądania? Od kiedy Torik zdał sobie sprawę, że zadowolił się tak niewielką częścią południowych ziem, zżerała go ambicja. W ocenie Robintona Weyry, po tysiącach Obrotów służby, zasługiwały na wszystko czego sobie życzyły, ale czy Panowie Warowni i Cechy przystaną na to? Tym martwił się najbardziej. A jednak zdawało się, że Przywódcy Weyrów wcale się tym nie przejmują. A co będzie, jeżeli za cztery Obroty, dziesięć miesięcy i trzy dni zapowiedziane przez Siwspa, próba nie powiedzie się? Co wtedy?

Być może, rozjaśnił się nagle, cała ta nowa technologia pochłonie bez reszty Warownie i Cechy, i nie będą się interesować Weyrami. W Przerwach między Przejściami Warownie i Cechy zawsze ignorowały Weyry. Czyżby rzeczy takie jak elektrownie czy drukarnie były cenne z bardziej skomplikowanych powodów niż tylko dlatego, że ułatwiają życie?

— Siwsp — powiedział Robinton na powitanie, zamykając drzwi za sobą. — Chciałbym zamienić słowo. — Odchrząknął, zastanawiając się, dlaczego czasami w obecności maszyny jest zdenerwowany jak uczeń. — Ta prasa drukarska…

— Uważasz, że nie jest potrzebna?

— Przeciwnie, oczywiście, że jest…

— Więc co cię niepokoi? Twój głos zdradza niepewność.

— Siwspie, kiedy zdaliśmy sobie sprawę, jaką wiedzę posiadasz, nie mieliśmy pojęcia, jak wiele sami utraciliśmy. Jednak teraz rzadko zdarza się dzień, w którym jakieś nowe urządzenie nie znajduje się nagle na liście tych niezbędnych. Nasi zręczni rzemieślnicy mają dość pracy na całe Przejście. Powiedz mi szczerze, czy wszystkie te maszyny i urządzenia są naprawdę niezbędne?

— Nie w życiu jakie wiedliście do tej pory, Mistrzu Robintonie. Ale aby zniszczyć Nici, a jest to chyba pragnienie większości ludzi na Pernie, udoskonalenia są niezbędne. Wasi przodkowie nie posługiwali się najbardziej zaawansowaną technologią swoich czasów; woleli używać tylko tego, co było absolutnie konieczne. I ten poziom musimy teraz osiągnąć. Sami to powiedzieliście podczas naszej pierwszej rozmowy.

Robinton nie wiedział, czy naprawdę usłyszał lekki wyrzut w głosie Siwspa, czy też tylko sobie to wyobraził.

— Siła wody… — zaczął.

— Już wcześniej ją znaliście.

— Prasy drukarskie?

— Wasze Kroniki były drukowane, ale w sposób wymagający dużych nakładów czasu i pracy, i który, niestety, dopuszczał do popełniania i powielania błędów.

— Konsole do nauczania?

— Harfiarze też uczą za pomocą pewnego rodzaju wcześniej opracowanych programów. Zdołaliście nawet odkryć na nowo podstawy techniki wytwarzania papieru, zanim jeszcze mnie znaleźliście. Proste maszyny ułatwiają pracę, a nie są bardziej wyrafinowane niż to, co przywieźli ze sobą wasi przodkowie. To raczej korekta dawnych błędów i pomyłek. Duch pierwszych kolonistów nadal was ożywia. Nawet technologia, którą zastosujemy do wypchnięcia z orbity tej wędrownej planety, nie będzie bardziej skomplikowana niż to, czym chcieli się posłużyć wasi przodkowie. Być może, gdyby nadal istniała łączność z Ziemią, poznalibyśmy lepsze sposoby. W czasie, gdy statki kolonizatorów opuszczały Układ Słoneczny, dokonano wielkich odkryć. Nie wpisano ich jednak do moich banków pamięci. Kiedy odzyskacie taki poziom wiedzy, jaki mieli osadnicy, będziecie mogli ją rozwijać, lub nie, według woli.

Robinton rozcierał w zamyśleniu brodę. Nie mógł mieć pretensji do Siwspa za to, że robił to, o co go proszono: uczył ludzi na Pernie, żeby odzyskali wiedzę, która niegdyś była ich udziałem. Miał również pewność, że Siwsp zastosuje się do ich prośby, i nauczy ich tylko tego, co było rzeczywiście niezbędne. Tylko że utracili tak zdumiewająco wiele.

— Ten świat przeżył, Mistrzu Robintonie, z większą godnością, niż możesz sądzić. Lord Opiekun Lytol już się o tym przekonał studiując historię.

— Chyba nie zainteresowałem się jego studiami tak, jak powinienem był.

— To była moja prywatna analiza waszych osiągnięć, Mistrzu Robintonie. Lord Lytol dojdzie do własnych wniosków.

— Ciekaw jestem, czy będą zgodne z twoimi.

— Sam powinieneś zająć się historią i dojść do własnych konkluzji, Mistrzu Robintonie. — Nastąpiła jedna z tych interesujących przerw w rozmowie z Siwspem. — Drukowane książki znacznie to ułatwią.

Robinton wpatrzył się w zielone światełko urządzenia i zastanawiał się, po raz kolejny, co składało się na „sztuczną inteligencję”. Parę razy zapytał o to wprost, ale w odpowiedzi zawsze wysłuchiwał tylko rozwinięcia akronimu. Robinton rozumiał teraz, że pewnych wyjaśnień Siwsp nie potrafił udzielić lub był zaprogramowany tak, by ich nie udzielać.

— Tak, drukowane książki byłyby dużym ułatwieniem — zgodził się w końcu. — Ale pokazałeś nam, że osadnicy mieli inne urządzenia, dużo mniejsze.

— Ta technologia jest zbyt zaawansowana, aby teraz się nią zajmować i wymaga procesów, które przekraczają wasze obecne zdolności czy potrzeby.

— Cóż, wobec tego muszą mi wystarczyć książki.

— To rozważne z twojej strony.

— A czy ty będziesz rozważny przedstawiając naszym rzemieślnikom nowe żądania?

— To wynika z pierwotnie zaprogramowanego celu.

Robinton zadowolił się tą odpowiedzią. Ale gdy stał już z ręką na klamce, jeszcze się odwrócił.

— Czy ta prasa będzie mogła drukować także nuty?

— Tak.

— To ogromnie ułatwi pracę całemu Cechowi — powiedział.

Czuł się tak podniesiony na duchu, że idąc korytarzem zaczął pogwizdywać.

Загрузка...