Rozdział XIX

Siwsp wyjaśnił Fandarelowi i Bendarkowi, jak przerobić i wzmocnić zbiorniki HNO3, który miał spowodować powolne niszczenie metalowego pokrycia silników antymaterii. Fandarel postępował zgodnie z instrukcjami chociaż uważał, że stop, z którego wykonane są miotacze kwasu, jest wystarczająco wytrzymały i nie trzeba ich pokrywać dodatkowym metalem. Cieszył się konstruując zawory i krany, które pozwolą kwasowi azotowemu spaść na pokrywy silnika.

— Jest to powolny proces, ale szybkość, z jaką traktuje się metal kwasem azotowym może być mierzona, a wyniki monitorowane — informował Mistrza Siwsp. — Zabezpieczenia wbudowane w wielkie silniki do podróży międzygwiezdnych były niezmiernie nowoczesne. Dane konstrukcyjne nie są dostępne, więc nie możemy wymyślić innego sposobu niszczenia pokrywy, czyli ten prymitywny środek jest jedynym, jaki mamy do dyspozycji. Czasem proste rozwiązania są najlepsze. Dlatego, dla bezpieczeństwa, należy przewidzieć szerokie okno startowe. Obliczyłem je na dwa tygodnie. Zanim jeźdźcy przetransportują silniki na miejsce, korozja powinna dotrzeć prawie do kapsuły antymaterii.

— Słuchaj, Siwsp — oburzył się Fandarel. — Przecież wiem, z jaką prędkością kwas azotowy niszczy metal…

— Ale nie taki metal, jakiego użyli budowniczowie tych statków, Mistrzu Fandarelu.

— No, tak. — Fandarel przeczesał palcami krótko ostrzyżone włosy. — To, co mnie dziwi, to ilość kwasu azotowego potrzebna do przeżarcia metalu i odsłonięcia antymaterii.

— Jak zostało wyjaśnione — na monitorze w przedziale silników pojawił się rysunek: olbrzymi blok otaczał śmiesznie mały sześcian w nieco większej otoczce — antymateria nie ma wielkiej masy, zaledwie dwieście gramów.

— Szczerze mówiąc, Siwspie, to właśnie mnie martwi. Jak dwieście gramów czegoś może napędzać statek wielkości „Yokohamy”?

— Nie doceniasz skuteczności, Mistrzu Fandarelu — odparł Siwsp tonem, który można było uznać za rozbawiony.

Fandarel często czuł, że maszyna naprawdę jest rozbawiona.

— Silniki na materię/antymaterię to kwintesencja skuteczności. Potrzeba bardzo niewiele materiału pędnego.

— Dwieście gramów czarnego proszku, czy nawet nitrogliceryny, nie może spowodować zbyt wielkiego wybuchu — wyrzekał Fandarel.

— Nie porównuj tego, lub czegokolwiek używanego w górnictwie, z antymaterią. Wybuch antymaterii wyzwala niewyobrażalną energię. Gdy antymateria wybuchnie na Czerwonej Gwieździe, pomimo odległości zobaczysz błysk przez zwykły teleskop. Nie zobaczyłbyś ani śladu eksplozji gdybyś użył czarnego proszku lub nitrogliceryny. Ale zapewniam cię, że ja rozumiem, jaka moc zostanie uwolniona, więc nie masz się czego obawiać.

Fandarel, nadal zdziwiony, drapał się po głowie i próbował zaakceptować to, co powiedział Siwsp.

— Jesteś świetnym rzemieślnikiem, Mistrzu Fandarelu, poczyniłeś zdumiewające postępy w ciągu ostatnich czterech lat i dziewięciu miesięcy. Skoro antymateria, inaczej niż atom, który niedawno badałeś, nie może być analizowana w laboratoriach, musisz zastosować się do moich instrukcji. Antymateria nie może zetknąć się z materią, taką jaką znasz: wodą, ziemią, gazem. Ale antymaterię można zamknąć, tak jak w silniku statku, i kontrolować. Wówczas staje się najbardziej skutecznym źródłem mocy, jakim dysponuje ludzkość. W studiach nad fizyką nie posunąłeś się jeszcze dość daleko, by zrozumieć, jak to działa. Ale pod moim przewodnictwem możesz posłużyć się tymi technikami. O zabezpieczeniach już ci mówiłem. W miarę studiowania zrozumiesz, czym jest antymateria. Ale nie teraz. Czas stał się najważniejszym czynnikiem. Czerwona Gwiazda musi zostać wyrwana ze swojej obecnej orbity tam, gdzie później zbliży się do piątej planety waszego Układu Słonecznego. Czy masz złącza potrzebne, by dołączyć zbiorniki HNO3 do bloków silników?

— Tak — westchnął Fandarel i wskazał metalowe klamry i łącznik w kształcie litery T, które wykonał razem ze swoimi najlepszymi kowalami tak, by utrzymywały zbiorniki blisko silników w sposób, który pozwoli kwasowi azotowemu wyciec na metal regulowanym strumieniem.

— Wobec tego powinieneś zainstalować zbiorniki zgodnie z instrukcjami. — Ekran zmienił się pokazując nowy rysunek.

— Mógłbym to zrobić z zamkniętymi oczami — burknął Bendarek.

— Nie byłoby zbyt mądrze zamykać oczy w przestrzeni kosmicznej, Czeladniku Bendarku — natychmiast odparł Siwsp.

Bendarek skłonił się i rzucił Fandarelowi przepraszające spojrzenie.

— Pamiętajcie, żeby zawsze przywiązywać się linami, kiedy jesteście na zewnątrz — mówił dalej Siwsp. — Na wszelki wypadek F’Lessan i jego spiżowy smok znajdują się w ładowni.

Fandarel i Bendarek zebrali swoje rzeczy i udali się do śluzy E-7, najbliższej przedziału silników. Nieporęczne zbiorniki kwasu azotowego, największe jakie Fandarel kiedykolwiek wyprodukował, uderzały o ściany śluzy. Reszta zespołu już na nich czekała, w skafandrach, ale bez hełmów. Kiedy Fandarel i Bendarek byli gotowi, wszyscy założyli hełmy i zamocowali je, sprawdzając sobie nawzajem zaciski, zapięcia i liny zabezpieczające.

Na znak Fandarela Bendarek zamknął śluzę, a potem otworzył zewnętrzne drzwi. Evan i Belterak chwycili jeden zbiornik, a Silton i Fosdak drugi. Bendarek wydał złącza czeladnikowi i sprawdził, czy każdy ma potrzebne narzędzia. Fandarel wyszedł na korytarz prowadzący do przedziału silników.

Choć Mistrz Kowal był ogromnym mężczyzną, wyglądał jak karzełek na tle wielkiej metalowej masy zawierającej tak skuteczne dwieście gramów antymaterii. Po raz pierwszy w życiu Fandarel czuł się maleńki, jak ziarenko w porównaniu z tymi gigantycznymi konstrukcjami. Jednak trzeba było wykonać zadanie, a on potrafił to zrobić, więc powstrzymał się od porównań i skinął na Evana i Belteraka, żeby podążyli za nim. Pod nimi rozciągał się Pern, i z przyzwyczajenia odszukał te dziwne wypryski, które były wulkanami w pobliżu Lądowiska. Pocieszało go, że w ogromie kosmosu mógł odnaleźć coś, co zna. Szedł naprzód, czując wibracje kroków w korytarzu, gdy inni podążyli za nim.

Wszyscy już nie raz wychodzili na zewnątrz, byli przyzwyczajeni do stanu nieważkości, i świadomi a zarazem zafascynowani niebezpieczeństwami nowego środowiska. Ku zaskoczeniu Fandarela, Terry, który był jego pomocnikiem przez tyle Obrotów, nie potrafił poradzić sobie z ogromem przestrzeni kosmicznej, czy brakiem grawitacji, choć nie miał problemów z podróżą na smokach. Jednak, pomyślał Fandarel, kosmos jest zupełnie inny niż pomiędzy i tak nieprzyjazny, jak mówił im Siwsp. Zdarzyły się jeden czy dwa, a właściwie pięć wypadków, musiał przyznać Fandarel. Na szczęście smoki czuwały i mężczyźni, którzy niechcący rozwiązali swoje liny zabezpieczające zostali przyciągnięci z powrotem do „Yokohamy”. Belterak był jedynym, który pokonał strach przed powtórzeniem się zdarzenia i pracował dalej. Ale Belterak był flegmatyczny z natury.

W końcu Fandarel dotknął dłonią w rękawicy stopni wyciętych w metalu z boku pomieszczenia silników. Poza zasięgiem jego wzroku, w połowie drogi, znajdowały się długie zaokrąglone belki, do których przywiązano ładunki podczas długiej podróży „Yokohamy” z Ziemi na Pern. Kiedy nadejdzie czas, żeby przenieść silniki na Czerwoną Gwiazdę, smoki, w specjalnych rękawicach chroniących je od poparzenia skóry zimnem metalu, złapią je i przeniosą silniki w pomiędzy. Siwsp, jak wiedział Fandarel, nadal wątpił czy smoki, nawet razem, mogą przenieść taki ciężar. Jednak skoro wszyscy wierzą, że to, co mówi Siwsp jest prawdą, on powinien się im odwzajemnić. Przerwał swoje rozmyślania, bo zauważył, że Evan i Belterak są już zaraz za nim. Przymocował linę do zabezpieczających poręczy, umieścił dłonie na stopniach i się podciągnął.

Była to długa droga. Kiedy osiągnął szczyt bloku silnika, okazał się on szeroki na pięć długości smoków. Był cztery razy dłuższy niż szerszy. Fandarel ciągle jeszcze nie mógł się przyzwyczaić do tak wielkich wymiarów.

Mając w pamięci rysunek Siwspa, przeszedł do miejsca, gdzie miały być umieszczone zbiorniki kwasu azotowego z kranikami, przez które materiał żrący będzie spływał kropla po kropli. Fandarel martwił się, że tyle doskonałego metalu się zmarnuje, zwłaszcza że Siwsp twierdził, iż na Pernie nie mają odpowiednich surowców, by go wytwarzać. Zadowolił się świadomością, że widział go, dotykał i, tak, nawet go zniszczył. W kowalstwie było prawie tyle samo niszczenia co tworzenia.

Bendarek i Fosdak pozostali niżej, żeby przyłączyć kable do zbiorników. Kiedy ci na górze przypięli swoje liny, byli wystarczająco zabezpieczeni, by móc wciągnąć zbiorniki na górę i nie odpłynąć w przestrzeń. Zespół był dobrze wyćwiczony i wkrótce zbiorniki znalazły się na swoich miejscach, przyciśnięte do silników sprytnymi przyssawkami, które utrzymają je na miejscu do czasu, aż zastygnie specjalny klej. Przymocowano również złącza, a potem czarne słoneczne ogniwa izolujące, by kwas azotowy nie zamarzł lub się nie zagotował podczas operacji. Potem Bendarek uroczyście wręczył Mistrzowi Fandarelowi klucz otwierający plastikowe krany wypuszczające korodujący kwas.

— Jeden gotowy, pozostały dwa — powiedział Fosdak, jak zwykle bezczelny.

— Schodźcie ostrożnie po stopniach — napomniał ich Fandarel, czując ulgę, że obyło się bez wypadku. Skuteczność jest warunkiem bezpieczeństwa.

Skinął na pozostałych, by ruszyli przed nim, a potem sprawdził wskaźniki zaworów, które pokazywały ilość kwasu azotowego w każdym zbiorniku. Oczywiście, na razie wskaźniki jeszcze nawet nie drgnęły, ale sprawdzanie było drugą naturą Fandarela.


— Wiem, wiem — powiedział Hamian poirytowany, obiema rękami odgarniając z twarzy mokre od potu włosy. Spojrzał ze złością na F’lara. Hamian miał na sobie tylko spodnie, bo w warsztacie było niesamowicie gorąco. Właśnie ten upał stanowił jeden z powodów jego złości. Drugim był plastik, nad którym pracował z Zurgiem, Jancis i pięćdziesięcioma innymi czeladnikami i Mistrzami z różnych Cechów. Próbowali wyprodukować go w odpowiednich ilościach i jakości, żeby chronić jeźdźców i smoki podczas ich wielkiej wyprawy.

Chociaż plastik, który produkował używając formuły dostarczonej przez Siwspa, był podatny i mocny jako zewnętrzna powłoka, wypełnienie i bawełniane wyłożenie sprawiało, że trudno było go składać. Zewnętrzna, plastikowa powierzchnia skafandrów miała nie przepuszczać powietrza i nie mogła zostać zszyta. Hamian eksperymentował z różnego rodzaju klejami, usiłując znaleźć taki, który nie kruszyłby się w przestrzeni kosmicznej, a jednocześnie połączył wszystkie trzy warstwy. Sam już nawet nie pamiętał, ile kombinezonów posłał na „Yokohamę” na testy.

W porównaniu z nimi, smocze rękawice były dość łatwe do przygotowania, mimo że smocze stopy różniły się długością i szerokością tak jak ludzkie stopy. A i tak wykonanie ponad trzystu par zabrało jego pracownikom kilka miesięcy.

— Tak, wiem, że czas nagli, F’larze, ale pracujemy bez przerwy. Mamy sto siedemdziesiąt dwa skończone i przetestowane. — Wyciągnął ręce w geście rezygnacji.

— Nikt cię nie wini za to, że ciągle próbujesz znaleźć coś jeszcze lepszego — powiedział F’lar.

— Słuchaj — dodał Jaxom łagodząco — w najgorszym wypadku wyślemy trzy wyprawy z silnikami. Powinno być dość różnych rozmiarów, aby można było wymienić skafandry.

F’lar zmarszczył czoło, gdyż nie podobało mu się to rozwiązanie.

— Cóż, to tylko sugestia — wyjaśnił Jaxom. — Zmniejszy presję, pod jaką znajduje się Hamian.

— Ale to miała być wspólna wyprawa…

— F’larze, wiesz równie dobrze jak ja, że mamy szerokie okno startowe — przypomniał mu Jaxom, przekonując tak subtelnie jak mógł, żeby F’lar nie zorientował się, iż Siwsp potrzebował tylko dwustu skafandrów. Jaxomowi nie podobało się, że musi manipulować swoimi najlepszymi przyjaciółmi, ale było to konieczne, jeśli miał wypełnić plan Siwspa. Nie podobało mu się to bardziej niż F’larowi, ale zdawał sobie sprawę, że Siwsp nie był taki znowu pewny smoczych zdolności. Mutanty były powolniejszym sposobem niszczenia Nici, ale istnienie Planu B wydawało się rozważne. — Silniki nie muszą przecież być rozmieszczone w tym samym momencie.

— To prawda — odparł F’lar, z roztargnieniem ocierając pot z czoła.

— Ile zabierze nam przeniesienie skafandrów? Najwyżej pół godziny, przy użyciu dwóch wind. Hamian musi zrobić jeszcze tylko dwadzieścia. Oczywiście, Hamianie, cieszylibyśmy się, gdybyś mógł wykonać więcej, ale już teraz prawie ich wystarczy.

— A czas ucieka — powiedział Hamian, ale widać było, jak opuszcza go napięcie. Nie chciał, by Plan się nie powiódł z jego winy, ale tyle czasu spędzał nad drobnymi szczegółami, których nikt nie brał pod uwagę, kiedy radośnie zaczęli pracę. — Wszystko zabiera więcej czasu i kosztuje więcej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Na Skorupy! Nie chciałbym was zawieść.

— Przecież nas nie zawiodłeś — uspokajał go Jaxom. — Już teraz mamy dość skafandrów.

F’lar przyglądał się Jaxomowi z lekkim zaskoczeniem. Jaxom wiedział, że właśnie przejął część uprawnień F’lara, więc uśmiechnął się tak przymilnie jak tylko mógł, i lekko wzruszył ramionami.

— Masz rację, Jaxomie. Jest dość skafandrów, żeby wypełnić zadanie natychmiast, jeśli jeźdźcy się wymienią — przyznał F’lar.

— No cóż, wobec tego — powiedział Hamian, odczuwając widoczną ulgę — zrobię przerwę na posiłek. Przyłączycie się.? — Skinął w stronę stolika ustawionego pod markizą. Niektórzy z jego pracowników już się częstowali, gdyż jadali kiedy kto mógł. — Dla jeźdźców zawsze znajdzie się coś w garnku.

Jaxom wiedział, że F’lar przyglądał mu się uważnie podczas posiłku i udawał, że nie zwraca na to uwagi. Zamierzał zamienić na osobności parę słów z Siwspem, żeby przestał naciskać na Hamiana. W końcu i tak Mistrz Kowal pracował ponad siły, a nie mógł wiedzieć, że Siwsp umyślnie odrzuca skafandry, które prawdopodobnie były całkiem odpowiednie. Dwieście skończonych, dobrych zestawów, i nie więcej, rozwiąże problemy z podróżą Jaxoma.


Chociaż Lądowisko wzięło na siebie główną część przygotowań do ostatecznego ataku na Nici, cała planeta była podekscytowana, gdy wykreślano dni ostatniego miesiąca.

Oldive i Sharra zatrudnili tylu uzdrowicieli ilu mogli, a potem, zgodnie z sugestią Mistrza Nicata, zaprosili do współpracy również szlifierzy kamieni szlachetnych, którzy byli przyzwyczajeni do używania szkieł powiększających i niewielkich narzędzi. Pracowano coraz intensywniej nad znalezieniem najbardziej skutecznego mutanta dla zarodka Nici. Odkryto wiele pasożytów owoidów Nici, i zainfekowano je różnymi „wirusami”. Niektóre ze zmienionych form wywierały negatywny wpływ na Nici, ale żadna nie wytworzyła gwałtownej reakcji, która zadowoliłaby Siwspa. Potrzebna była reprodukcja na masową skalę, z wybranym wirusem zmienionym do bardziej pasożytniczej formy, zdolnym do powielenia się przy użyciu materiału zawartego w owoidzie.

Wszyscy w laboratorium „Yokohamy” oraz w klasach na Lądowisku ciężko pracowali, przez długie i wyczerpujące godziny męczyli oczy wytężaniem wzroku, cierpiąc na bóle głowy i kręgosłupa.

Siwsp pocieszał ich.

— Nić jest bardzo słabo zorganizowaną formą życia, nawet mniej zorganizowaną niż bakterie, które odizolowywaliście podczas waszych studiów biologicznych. Nie można się spodziewać, że zrozumiecie procesy reprodukcji takiego organizmu.

— Nie mamy czasu — wysyczała Mirrim przez zaciśnięte zęby. Siwsp właśnie odrzucił jej próbkę. Potem jej twarz się rozjaśniła. — Oczywiście, możemy zatrzymać część z nich i użyć przy dalszych studiach, prawda? — Zobaczyła wyraz przerażenia i niesmaku na twarzach niektórych kolegów. — Nie, chyba jednak nie. No cóż, wracam do pracy. To moja dziewięćdziesiąta ósma próba dzisiaj. Może przy setnej dopisze nam szczęście!

— Jeszcze dwadzieścia dwa dni — powiedział Oldive wzdychając głęboko i także powrócił do badań.

Potem, kiedy Lytol spisał historię lat z Siwspem, pamiętał rezultaty, ale nie napięcie, które im towarzyszyło, chociaż wymienił wszystkich ludzi pracujących przy najrozmaitszych zadaniach.

W końcu przygotowania zostały zakończone, na całe dwa dni przed datą wyznaczoną przez Siwspa.

Dwustu odzianych w skafandry kosmiczne jeźdźców, na dwustu ubranych w rękawice smokach, oczekiwało sygnału w swoich Weyrach. Kolejnych dziewięćdziesięciu jeźdźców było gotowych do wykonania zadania w wielkim przedsięwzięciu, rozrzucając zmutowane zarodki. Trzej dowódcy: F’lar, N’ton i Jaxom, znajdowali się w ładowni „Yokohamy”. Przybyła tam również Lessa z ciężarną Ramoth, ale Jaxom nie ośmielił się zapytać, jak F’lar i Mnementh dobrali czas tak dokładnie. Lessa pogodziła się z tym, że nie weźmie udziału w przedsięwzięciu, ale wcale jej się to nie podobało.

Mistrz Fandarel i Belterak mieli właśnie rozpocząć oddzielanie silnika „Yokohamy” od podłoża. Bendarek znajdował się na pokładzie „Bahrainu”, a Evan na „Buenos Aires”, gdzie mieli wykonać te same operacje. Kiedy to zostanie zrobione, smoki zostaną przywołane, by zajęły pozycję do startu.

Siwsp wyznaczył F’lara do przeniesienia silnika „Yokohamy” i pozostawienia go w przybliżonym centrum wielkiej rozpadliny na Czerwonej Planecie. Jaxom miał zabrać swoją grupę do jednego, a N’ton do drugiego końca rozpadliny, mniej więcej w pobliżu olbrzymich kraterów. Tylko Jaxom wiedział, co spowodowało powstanie tych kraterów, i kiedy to się stało. Teraz trzeba było tylko uważać, by N’ton tego nie odgadł.

Każdej grupie będą towarzyszyć po trzy brązowe, niebieskie i zielone smoki, w tym Path, smoczyca Mirrim, które miały rozrzucić worki ze zmutowanymi zarodkami lecąc nisko nad ponurą powierzchnią Czerwonej Planety i poprzez płaskie pierścienie owoidów, krążące na orbicie planety. Oldive i Sharra ledwo skończyli swoją część zadania. Setna próba Mirrim rzeczywiście okazała się udana.

Niezmiernie ostrożnie, marszcząc brwi w koncentracji, Mistrz Fandarel wcisnął kod, który miał uruchomić odpowiednią sekwencję uwalniającą silniki. Dość długo trwało zanim Siwsp odnalazł tajne szyfry w prywatnych archiwach kapitana statku.

— Gotowe! — powiedział Mistrz Kowal z triumfalną miną.

Na monitorze pojawiły się światła, a potem wiadomość, ale nie ta, której Fandarel się spodziewał.

— Mamy problem — oznajmił. — Komputer nie chce się włączyć.

— Odpowiednie hasło zostało podane, a sekwencja dostarczona. Zaraz powinno rozpocząć się oddzielanie silnika — odparł Siwsp sucho.

— Na ekranie jest napis: „Aktywacja niemożliwa”.

— Aktywacja niemożliwa? — W głosie Siwspa słychać było rzeczywiste zaskoczenie.

— Aktywacja niemożliwa — powtórzył Fandarel, zastanawiając się, na czym polega kłopot. Maszyneria „Yokohamy”, pomimo że nie była używana od tysiącleci, zawsze wypełniała posłusznie każdy rozkaz. — Spróbuję jeszcze raz.

— Przeprowadzam przegląd, żeby sprawdzić czy w komputerze jest jakaś usterka — zawiadomił Siwsp.

— Mistrzu Fandarelu — dopytywał się Bendarek z „Bahrainu” — czy mam rozpocząć operację?

— Nie odłączyliśmy jeszcze silników — odparł Fandarel mocno odczuwając gorycz porażki i mając nadzieję, że jest ona chwilowa.

— Może mógłbym sprawdzić, czy na „Bahrainie” pójdzie nam lepiej? — Bendarek nie mógł powstrzymać zapału.

— Siwsp? — Fandarel był szlachetnym człowiekiem. Jeśli Bendarek może rozpocząć operację, to niech działa.

— Nie znalazłem usterki w programie komputerowym — oznajmił Siwsp. — Niech „Bahrain” rozpoczyna oddzielanie.

Bendarek miał nieco więcej szczęścia niż Fandarel.

— Mój ekran pokazuje: „Usterka znaleziona”. Usterka czego? Evan, na „Buenos Aires”, włączył program i otrzymał przekaz: „Usterka mechaniczna”.

— Która informacja jest prawdziwa? — spytał Fandarel, czując się lepiej, gdyż nie tylko jemu się nie powiodło.

— Wszystkie mogą być prawdziwe — odrzekł Siwsp. — Sprawdzam.

Fandarel pomyślał, że to dobry pomysł i przećwiczył bez przyciskania klawiszy sekwencję, którą wprowadził.

— To mechaniczna usterka — zadecydował Siwsp.

— Jasne — ryknął Fandarel, bo nagle zrozumiał, co się stało. — Te statki były w kosmosie przez dwa i pół tysiąca lat, i przez ten cały czas nikt nie konserwował ich elementów mechanicznych.

— Masz rację, Mistrzu Fandarelu — potwierdził Siwsp.

— Co was opóźnia tam na górze? — dopytywał się F’lar z ładowni.

— Drobna usterka — powiadomił go Fandarel. Zamilkł. — Gdzie? — zapytał Siwspa.

— Klamry się zacięły z braku okresowych przeglądów.

— Ale nie zamarzły? — zaniepokoił się Fandarel.

— Wiele się nauczyłeś, Mistrzu Fandarelu. Na szczęście klamry mogą być smarowane od wewnątrz, przez ten wąski otwór. — Na ekranie pojawił się schemat przestrzeni między pancerzami „Yokohamy”. — Jednakże będzie konieczne użycie specjalnego smaru, gdyż jest tam bardzo zimno i oleje, których zwykle używacie, nie odniosą skutku. Potrzebna jest mieszanka płynnego neonu, wodoru i helu z dodatkiem niewielkiej ilości smaru silikonowego. To będzie dobry równoważnik smaru penetracyjnego, używanego w bardzo niskich temperaturach. Niski ciężar cząsteczkowy tych gazów spowoduje, że będą wyparowywać w pierwszej kolejności, ale ich lepkość jest bardzo niska i pary tych gazów będą transportować cięższy smar silikonowy aż do najmniejszych szczelin. To powinno rozwiązać ten niewielki problem.

— Niewielki problem? — Tym razem Fandarel stracił cierpliwość. — Nie mamy tych cieczy.

— Macie środki do ich produkcji, jeśli pamiętasz eksperymenty z ciekłym helem.

Fandarel pamiętał.

— To zabierze trochę czasu.

— Mamy czas — zapewnił go Siwsp. — Przewidziałem szerokie okno startowe dla tego transportu. Mamy czas.

Jeźdźcy smoków nie byli zadowoleni z opóźnienia. Przygotowali siebie i smoki do tego niezwykłego lotu i niecierpliwili się.

— Jeśli nie jedno, to coś innego — wściekał się N’ton.

— Jutro? — spytał Jaxom uśmiechając się, żeby uśmierzyć irytację F’lara. — O tej samej porze, na tych samych stanowiskach?

F’lar odgarnął z czoła włosy i ze złością pstryknął palcami.

— Siwspie, musimy porozmawiać z jeźdźcami.

Pomimo lekkiego tonu, Jaxom był bardzo rozczarowany opóźnieniem ekspedycji. Od niego i od Rutha Siwsp wymagał specjalnego wysiłku.

Dzień nie sprawi mi różnicy, Jaxomie, powiedział Ruth spokojnie. Posiłek, który zjadłem wczoraj, wystarczy na dłużej niż do jutra.

To dobrze, odparł Jaxom bardziej ponuro niż wymagały tego okoliczności, ale przecież przygotował się na wylot już dzisiaj. Cóż, wracajmy do Wschodniego i przekażmy eskadrom, żeby odpoczęły.


Upłynęło jednakże kilka dni, zanim wyprodukowano smar. Jaxom dopilnował, żeby Ruth jadł przynajmniej jednego małego whera każdego wieczora, a Ruth skarżył się, że z przejedzenia nie będzie w stanie wykonać nawet jednego skoku, a co dopiero dwóch.

— To lepsze niż żebyś mi padł, kiedy znajdziemy się pomiędzy czasem — odparł Jaxom.

Przeczekiwał opóźnienie w Warowni Cove z Sharrą, która dochodziła do siebie po intensywnych godzinach pracy w laboratorium. Straciła na wadze i miała podkrążone oczy. Przynajmniej mógł dopilnować, żeby miała wszystko, czego potrzebowała do odzyskania sił. I on sam. I Robinton.

Jaxoma niepokoiła zmiana, jaka zaszła w Mistrzu Harfiarzu, choć była subtelna. Lytol i D’ram też zdawali sobie z niej sprawę. Robinton chyba nie doszedł do siebie po psychicznym szoku. W towarzystwie zachowywał się jak dawniej, ale zbyt często Jaxom przyłapywał go na głębokim zamyśleniu, poruszonego i nieszczęśliwego, sądząc po smutku w jego oczach. A także, jak się wydawało, pił mniej i z mniejszą radością. Życie już go nie cieszyło.

Zair też się martwi, powiedział Ruth Jaxomowi.

— Być może Robinton potrzebuje więcej czasu, by całkowicie wyzdrowieć — odparł Jaxom, próbując dodać sobie otuchy. — Nie jest już taki młody, ani tak odporny. A to było okropne przeżycie. Kiedy skończymy pracę, wymyślimy coś, co go wyrwie z apatii. Sharra też to zauważyła. Naradzi się z Oldivem. Wiesz, jak Robintona drażni, że za bardzo się nim przejmujemy. Zrobimy coś. Powiedz to Zairowi. A teraz raz jeszcze, sprawdźmy układ gwiazd, którym będziemy się kierować podczas pierwszego lotu pomiędzy czasem.

Obaj znamy te gwiazdy lepiej niż te, które teraz są ponad nami, powiedział Ruth, ale posłusznie zrobił to, o co prosił Jaxom.


Wezwanie nadeszło późnym popołudniem. Fosdak, najszczuplejszy z czeladników kowalskich, wcisnął się w skafander i wpompował smar i olej w maleńkie szczeliny każdej wielkiej klamry, które mocowały silniki do podłogi. Zanim skończył na „Buenos Aires” i wrócił na „Yokohamę”, żeby sprawdzić czy ciecz wlała się na miejsce, był dość pewien sukcesu.

Jeszcze raz Fandarel użył kodu i sekwencji, wcisnął WPROWADŹ i czekał. Tym razem komputer rozpoznał komendę i odpowiedział: GOTÓW DO WYKONANIA.

— Jestem gotów — oznajmił Fandarel.

— Więc zrób to, człowieku, zrób! — krzyknął F’lar.

Fandarel włączył program. Nie wiedział, czy ktoś jeszcze usłyszał metaliczne popiskiwanie i stukania, i wreszcie końcowe szczeknięcie, gdy zaciski puściły. W przedziale silników hałas był dość głośny.

— Oddzieliły się — powiadomił, a potem przypomniał sobie, żeby włączyć zewnętrzne czujniki, by obejrzeć wynik operacji.

— Weyr, uwaga! — zawołał F’lar, i Fandarel zobaczył, jak pojawia się masa smoków, a każdy opada na wcześniej ustaloną pozycję na górnych belkach. — Doskonale!

— Na „Bahrainie” oddzielone! — krzyknął Bendarek.

Fandarel nie widział „Bahrainu”.

Natomiast Jaxom go widział, gdyż to on nadzorował tamten statek. Kiedy F’lar wezwał swoje eskadry, z Bendenu, Igen i Telgaru, Jaxom wezwał swoje, ze Wschodniego, Południowego i Isty. Grupa, która odpowiedziała na jego wezwanie, była największa jaką widział przez wszystkie Obroty swojego życia. Smoki przybyły na miejsce w tym samym momencie, tak jak to ćwiczyły. Ich szpony uchwyciły długie belki, a wszyscy jeźdźcy zwrócili się twarzą w stronę miejsca na końcu, gdzie znajdował się on z Ruthem.

Ruth, przekaż smokom drogę do Czerwonej Gwiazdy. Pamiętaj, że nie będzie krateru na tamtym krańcu rozpadliny.

Pamiętam, bo przecież my go zrobimy! Ruth aż kipiał z entuzjazmu.

Ruth dobrze znał swoje zadanie, a smoki spodziewały się, że otrzymają od niego wskazówki co do celu podróży. Żaden z nich nie był na Czerwonej Gwieździe. Jeźdźców uprzedzono, że będzie to dłuższy skok niż te, do których byli przyzwyczajeni, i że powinni pamiętać o regularnym oddychaniu.

Rozumieją i są gotowi, przekazał Ruth chwilę później.

Jaxom wziął głęboki oddech. Na sekundę położył dłoń w rękawicy na barku Rutha, a potem uniósł ją wysoko, dając sygnał do skoku.

A więc ruszajmy, powiedział, zanim stracę odwagę. I opuścił dłoń.

To był długi skok, tak jak się tego spodziewali. Jaxom doliczył się trzydziestu ostrożnych oddechów. Szkoda, że Lessa nie pamięta, jak długo trwał lot o czterysta Obrotów w przeszłość, bo taka wiedza dodałaby mu pewności. Przy trzydziestym drugim oddechu Jaxoma opanował niepokój.

Jesteśmy! oznajmił Ruth, a jego krzyk odbił się echem w umyśle jeźdźca.

Unosili się nad powierzchnią na krańcu wielkiej rozpadliny. Gwiazdy znajdowały się na niebie na odpowiednich pozycjach, więc Jaxom wiedział, że przybyli we właściwe kiedy. Powrócił myślą do zadania. Mieli dziesięć minut, żeby opuścić olbrzymi silnik na dno rozpadliny.

Ci, którzy rozsiewają owoidy, już wykonują swoje zadanie, powiadomił go Ruth.

Jaxom przekazał dla smoków rozkaz opuszczenia silników, a potem uśmiechnął się szeroko. Smokom udało się dokonać tej niewiarygodnej podróży! Ciężar silnika był minimalny, gdyż smoki nie myślały o nim jako o czymś rzeczywistym. Poryw uniesienia niezmiernie poprawił jego samopoczucie.

Zrobiliśmy to, Ruth! Udało się!

Oczywiście, że tak. Spokojnie, utrzymujcie to na równym poziomie, dodał Ruth, a Jaxom skinął na smoki z tyłu, które obniżały się szybciej niż te z przodu. T’gellan pyta, jak nisko mamy się opuścić?

Powiedz mu, że tak nisko jak możemy, bez ocierania smoczych skrzydeł. Powinny tu być jakieś wystające skały, które utrzymają silnik na miejscu tak długo jak trzeba. Powoli, opuszczajcie się równo.

Znajdowali się poniżej krawędzi rozpadliny, kiedy Jaxom poczuł, że coś jest nie tak.

Czy możemy opuścić go w dół, Ruth i zobaczyć czy to wystarczy?

Oczy Rutha lśniły oceniając warstwy skały, granitu i ciemnoszarego kamienia. Potem smok znalazł się poniżej silnika.

Przekrzywi się, jeśli go puścimy, powiedział. Miał lepszy wzrok niż Jaxom.

Kto jest na końcu? spytał Jaxom.

Heth, Clarinath, Silvrath i Jarlath.

Poproś ich, żeby opuścili silnik tak nisko, jak tylko mogą.

Już to zrobili.

Poproś ich żeby rozluźnili chwyt, ale byli gotowi, by natychmiast znowu go zlapać. Nie możemy pozwolić, żeby silnik obsunął się w przepaść.

Heth mówi, że jeśli prawa strona przesunie się nieco w przód, będzie tam dobra pólka dla podparcia drugiej strony.

Przekaż wiadomość Monarthowi.

Zrobiłem to.

Jaxom zauważył lekki ruch, gdy silnik osiadał.

Dobrze. Jaxom skinął na jeźdźców naprzeciwko, żeby puścili silnik.

Zrobili to, ale napięcie pozostało, gdyż smocze szpony zawisły centymetry ponad belkami. Wydawało się, że silnik znalazł się w bezpiecznym położeniu. Jaxom spojrzał na zegarek przypięty na nadgarstku. Upłynęło osiem minut. Skończyli.

Dał eskadrom sygnał opuszczenia rozpadliny i poprosił Rutha, by przekazał smokom, żeby wylądowały na krawędzi.

Czy rozsiewacie zakończyli zadanie, Ruth?

Tak, odparł Ruth. Mirrim wylądowała na Path, żeby przyjrzeć się owoidom na powierzchni. Jest ich o wiele więcej, niż myślała.

Powiedz Path, że nie wolno sprowadzać próbek. Mamy ich dosyć, rozkazał Jaxom stanowczo.

Path mówi, że wiele z nich zgniło.

Tym bardziej powinniśmy pozostawić je tam, gdzie są!

Path nie sprowadzi żadnej.

Jaxom spojrzał na zegarek. Upłynęła kolejna minuta. Smoki i jeźdźcy rozglądali się ciekawie wkoło.

Mirrim mówi, że T’gellan powiedział, iż Nici mogą sobie zostać na tej planecie, zameldował Ruth. Silnik nie wybuchnie od razu, prawda?

Nie. Według tego, co Bendarek zobaczył na wskaźnikach, tak nie powinno się zdarzyć. Ciekawe, jak F’lar daje sobie radę.

Mała wskazówka zegarka wykonała następne okrążenie.

Przywołaj wszystkich, Ruth. Musimy wracać.

W ciągu paru sekund zielone, niebieskie i brązowe smoki dołączyły do innych.

Teraz nadeszła kolej na skok, o który Jaxom martwił się odkąd Siwsp powiadomił go o tym manewrze: zabranie wszystkich smoków i jeźdźców bezpiecznie z powrotem do ich własnego czasu.

Ruth, przekaż każdemu smokowi, że ma wrócić do własnego weyru. Upłynęło już czternaście minut, więc nie ma obawy, że wpadną na siebie samych, prawda?

Jaxomie, mówiłem ci wiele razy, że nie sądzę, by się zgubiły. Każdy smok zna drogę do domu.

Niech wszystkie smoki stanowczo przekażą swojemu jeźdźcowi, że nie może być wyjątków od tego rozkazu, upierał się Jaxom.

Powiem im, że są zbyt daleko od Pernu, aby nie posłuchać. Nie sprzeciwią się. Z pewnością nie smoki. Ruth umilkł na chwilę. Powiedziałem im. Może i nie jestem królową, ale smoki mi ufają.

Wciąż pełen obaw, Jaxom poprosił Rutha, żeby uniósł się nad powierzchnią tak, by wszystkie smoki ich widziały.

Kiedy wrócą do weyrów, mają natychmiast zdjąć skafandry. Brązowi zawiozą je do Weyru Fort.

Na naszą następną podróż. Jaxom ze zdumieniem usłyszał radość w tonie Rutha. A tak się zamartwiał, że ta podróż w czasie zniszczy odporność jego białego smoka. Zobaczył, że jeźdźcy patrzą na niego, więc podniósł rękę wykonując gest wchodzenia w pomiędzy. Sekundę potem poprosił Rutha, żeby zabrał go na „Yokohamę”.

Dziwne, ale w drodze powrotnej wydawało mu się, że czas płynie wolniej. Jednak doszedł zaledwie do trzydziestego oddechu, i już byli w ładowni „Yokohamy”. Pierwszym smokiem, którego zobaczył była Ramoth, obok niej stała Lessa, z boku pojawił się F’lar. Jaxom spojrzał na zegar. Podróż F’lara trwała pełne piętnaście minut, co do sekundy tyle, ile smoki mogły wytrzymać bez tlenu. Ładownia była zbyt słabo oświetlona, żeby Jaxom mógł stwierdzić, czy Mnementh stracił kolor. Spojrzał na Rutha, i nie zauważył żadnej zmiany na jego lśniącej skórze.

Udało nam się, powiedział. Wszyscy wrócili bez kłopotów?

Tak mówi Monarth. Heth… Ruth zawahał się, a Jaxom poczuł, że drętwieje ze strachu. Heth mówi, że wszystkie smoki wróciły, ale niektóre mają słabszy kolor.

Dobry posiłek temu zaradzi. A jak ty się czujesz?

Czuję się dobrze. Wszystko w porządku. Jak dotąd.

Teraz muszę wymyślić jakiś pretekst, by się dostać na „Buenos Aires”, powiedział Jaxom zdejmując hełm.

Coś wymyślisz.

— Heeej!

Jaxom był tak zaskoczony radosnym okrzykiem F’lara, że niemal odfrunął z grzbietu Rutha. Biały smok, z oczami wirującymi zdumieniem, także odwrócił głowę. Zobaczyli, jak F’lar zeskakuje z Mnementha i rzuca się w kierunku niezmiernie zdziwionej Lessy. Kiedy ją schwycił, siła bezwładności zaczęła ich powoli obracać, aż wpadli na Ramoth. Wielka złota smoczyca przegięła szyję, by spojrzeć w dół na niezwykłe zachowanie Przywódców Weyru Benden.

— Udało się! Smoki z Pernu tego dokonały! Siwsp będzie musiał połknąć swoje słowa! Nigdy nie sądził, że nam się uda! — F’lar wykrzykiwał na cały głos i śmiał się, a echo odbijało się od ścian.

— Naprawdę, F’larze… — Lessa usiłowała odzyskać równowagę, ale Jaxom widział, że się uśmiecha. — Tak, to cudowna chwila dla Weyrów! Wspaniała! Dotrzymałeś obietnicy. Tak jest. To pokaże Warowniom i Cechom, do czego jesteśmy zdolni!

Nadal uśmiechając się radośnie, F’lar oparł się o Ramoth i odgarnął włosy z czoła.

— Tak naprawdę, Lesso — powiedział z szelmowską miną — nie zrobiliśmy tego do końca. Eskadra N’tona ma przenieść trzeci silnik, a potem musimy czekać. Na pierwszą eksplozję, a następnie żeby zobaczyć, czy odniosła skutek.

Jaxom zasłonił usta ręką. Znajomość przyszłości to cudowna rzecz i łatwo się wygadać.

— Wszyscy z twoich eskadr wrócili bezpiecznie? — zapytał go F’lar, gdy Jaxom spłynął na pokład.

— Parę smoków straciło kolor.

— Ale nie Ruth — powiedziała Lessa przyglądając się uważnie białemu smokowi i uśmiechając z aprobatą do Jaxoma.

— Mówi, że go przekarmiałem. Kto zawiadomi Siwspa? — Jaxom uśmiechnął się radośnie.

— My dwaj — zdecydował F’lar. Objął Jaxoma i razem skoczyli przez pokład do terminalu ładowni. — Wiesz, nie widziałem twojej eskadry.

— Ani ja twojej — odparł Jaxom chichocząc. — My biedni, przywiązani do gruntu Perneńczycy, nie mamy pojęcia o prawdziwych odległościach… — Rozpostarł szeroko ramiona. — Ta rozpadlina jest gigantyczna. Umieściliśmy silnik głęboko, na szerokiej skalnej półce.

— Siwsp już wie — oznajmiła Lessa. — Powiedziałam mu, że odlecieliście, a Ramoth utrzymywała kontakt z Mnementhem. To dziwne — dodała spoglądając uważnie na Jaxoma — ale nie słyszała Rutha.

— To rzeczywiście dziwne — odrzekł Jaxom udając zdumionego. — Na ogół całkiem dobrze go słyszy. Ale oboje zapominacie jak długa jest ta rozpadlina, a my byliśmy na najdalszym północnym końcu.

Dotarli do konsoli.

— Siwsp? — powiedział F’lar.

— Odnieśliście sukces. Wszyscy wrócili bezpiecznie?

— Tak. Czy nadal wątpisz w smocze zdolności? — drwił F’lar, a w jego głosie słychać było zarówno mściwość jak i triumf. Przyciągnął Jaxoma bliżej. — Nie chciałeś wierzyć, że smok może zrobić to, co mówi, że może.

— Wszystko odbyło się zgodnie z planem — odezwał się Jaxom, chichocząc z ulgi. — Mój zespół umieścił silnik dokładnie tam, gdzie chciałeś.

— Gratuluję wam obu odwagi i śmiałości.

— Nie przypochlebiaj się — parsknął F’lar.

— Zasługujecie na ogromne uznanie za ten wspaniały wyczyn. Dokonaliście czegoś niezwykłego, Przywódco Weyru. Co do tego nie ma wątpliwości. Ani też co do tego, że osiągniesz swój osobisty cel: ostateczną likwidację Opadu Nici.

Jaxom uśmiechnął się do F’lara, ciesząc się z niezwykłej pochwały Siwspa.

— Wasze osiągnięcie jest równe pierwszemu lotowi jeźdźców przeciw Niciom. Wasze imiona będą wiecznie żywe w pamięci ludzi, tak jak imiona Seana O’Connella, Sorki Hanrahan…

— To naprawdę jest pochlebstwo — roześmiał się Jaxom. — Jesteś jedynym, który pamięta, kto pierwszy walczył na smokach przeciw Niciom.

— Właściwie Jaxomie — powiedział F’lar, uśmiechając się szeroko — Sebell pokazał mi poprawione Kroniki Cechu Harfiarzy. Teraz już wiemy, że pierwszych osiemnastu jeźdźców, którzy wylecieli przeciw Niciom, zostało uhonorowanych przez swoich współczesnych. Nikt nie wpadł w te niebezpieczeństwa o których nas ostrzegałeś — dodał F’lar, ciesząc się szczęśliwą chwilą.

— Dobrze być przygotowanym na niespodzianki — odrzekł Siwsp.

— Udało nam się — powtórzył F’lar po raz już chyba setny.

— I zasługujecie na to — powiedziała Lessa przyłączając się do nich z bukłakiem wina w dłoniach. — Najlepsze bendeńskie.

— Szesnasty rocznik? — upewnił się Jaxom wyciągając szyję, żeby dojrzeć nalepkę.

— Oczywiście — odparła Lessa z kokieteryjnym uśmiechem.

Jaxom zamrugał. Najwyższy czas, by zaczęła traktować go jak dorosłego. Potem spoważniał przyjmując od niej bukłak i uniósł go w toaście w stronę Przywódców Bendenu. — Za wszystkie Weyry Pernu! I za nas w ten dzień triumfu!

Jaxom pociągnął długi łyk, potem przekazał bukłak F’larowi, który wypił i oddał go Lessie. Gdy piła, F’lar zwrócił się do Jaxoma.

— Powiedziałeś im, żeby oddali skafandry następnej grupie?

— Zgodnie z planem, jeźdźcy brązowych przekażą je N’tonowi w Weyrze Fort.

— Czy twój zespół rozrzucił te zarażone owoidy, jak chciał Siwsp?

Jaxom mrugnął do Lessy.

— Mirrim zamierzała sprowadzić próbki, które tam znalazła. — Lessa już miała się rozgniewać, ale uspokoił ją: — Powiedziałem jej, żeby tego nie robiła.

— Ile czasu do eksplozji, Siwsp? — spytał F’lar.

— Odczyt z HNO3 wskazuje, że nie ma przerw w wypływie. Przeżeranie metalu trwa dalej.

— To nie jest odpowiedź — żachnął się F’lar.

Jaxom uśmiechnął się.

— Innej na razie nie dostaniesz. A my nadal mamy trzeci silnik do umieszczenia.

I to go straszliwie niepokoiło. Bardzo potrzebował zamienić prywatnie parę słów z Siwspem i dowiedzieć się, czy Siwsp ma pomysł, jak on sam ma się wkręcić do grupy N’tona i skłonić smoki, żeby odebrały wskazówki od Rutha na drugi skok, tym razem o marne pięćset Obrotów w przeszłość. Przecież jakoś mu się to udało, gdyż drugi krater naprawdę tam był, na południowym krańcu rozpadliny. Jaxom wysilał umysł, i kiedy tylko mógł rozmawiać bez świadków ze Siwspem podczas tych ostatnich kilku dni, próbował wymyśleć coś, co nie wymagałoby wyjaśniania N’tonowi. Nawet nie chodziło o to, że N’ton nie uwierzyłby, albo nie był dyskretny, ale im mniej osób wiedziało o podróżowaniu w czasie, tym lepiej. Lessa byłaby wściekła, słysząc o ryzyku.

Więc teraz rozejrzał się.

— Czy tylko wy jesteście na górze, Lesso?

— Och, nie. — Uśmiechnęła się. — Wszyscy pozostali są na mostku. Patrzą przez teleskop z nadzieją, że zobaczą eksplozję. Mówiłam im, że na to trzeba poczekać. Byli pewni, że zobaczą eskadry. — Jaxom wstrzymał oddech, kiedy to powiedziała. Nieświadoma niczego, kontynuowała. — Oczywiście, nie zobaczyli. Czasami nawet Fandarel nie rozumie ogromu odległości. Ale wszyscy są dzisiaj tacy podnieceni.

— Ile czasu upłynęło od naszego powrotu? — zapytał F’lar Jaxoma.

— Około dwudziestu minut — odparł Jaxom. — Eskadry N’tona nie będą jeszcze gotowe. Czy ktoś potrzebuje twojego skafandra?

— Nie sądzę, ale na wszelki wypadek zdejmę go. Możesz zawieźć go na „Buenos Aires” jeśli okaże się potrzebny? — F’lar wręczył Jaxomowi hełm i, z pomocą Lessy, zaczął zdejmować skafander. Układając go na ramieniu Jaxoma, powiedział: — Chyba dołączymy do tych na mostku przy teleskopie, i popatrzymy, jak sprawuje się N’ton.

Gdy tylko drzwi windy zamknęły się za nimi, Jaxom powrócił do konsoli.

— Siwspie, co mam zrobić, żeby polecieć z N’tonem?

— Załatwiam to — odparł Siwsp, zaskakując go.

— W jaki sposób? — spytał Jaxom.

— Jesteś szybki i bystry. Już masz powód, żeby znaleźć się na „Buenos Aires”. Będziesz wiedział co robić, kiedy nadejdzie czas. Przenieś się tam teraz.

— Będę wiedział, kiedy nadejdzie czas, tak? — Jaxom mruczał do siebie przerzucając dodatkowy skafander przez ramię. Niosąc dwa hełmy i skafander, zbliżył się do Rutha. — Potrzymaj mi ten, dobrze? — poprosił, dając białemu smokowi jeden z hełmów, żeby mieć wolną rękę przy wsiadaniu. — Jak radzi sobie N’ton? Ma już wszystkie skafandry?

Układając skafander F’lara przed sobą poczuł zapach potu. Cóż, on sam też nie pachniał słodko po takiej pracy.

N’ton mówi, że trzeba umyć niektóre skafandry i dopasować hełmy.

Umyć? Jeźdźcy zazwyczaj byli drobiazgowi w swoich obyczajach higienicznych, i używanie zapoconego skafandra mogło im się wydawać odrażające. Och, tak, być może. Nie rozumiem o co chodzi z hełmami.

Zapadła cisza, kiedy Ruth wypytywał Monartha, spiżowego smoka N’tona.

Zapomnieli dopilnować, by skafandry i hełmy zostały przekazane w kompletach. Ruth najwyraźniej powtarzał coś, czego nie rozumiał. I hełmy się pomieszały.

Ile czasu to zabierze? I nagle Jaxomowi przyszło coś co głowy. Dopasowanie prawie stu skafandrów mogło zabrać parę godzin. Miał nadzieję, że potrwa to długo.

Monarth nie wie. N’ton nie jest zadowolony.

Powiedz im, że nic złego się nie dzieje, dobrze, Ruth? To działa na naszą korzyść. Myślę, że teraz możemy się pojawić na”Buenos Aires”.

Czekały na nich trzy niebieskie i dwa zielone smoki, wszystkie ze Wschodniego Weyru, i powitały Rutha z szacunkiem. Wiedząc, że biały smok z radością przyjmuje objawy poważania, Jaxom go zostawił i pojechał windą na mostek „Buenos Aires”, który był o wiele mniejszy niż mostek „Yokohamy”.

— Co powstrzymuje eskadry N’tona? — spytał Fandarel z ulgą, widząc Jaxoma. — To był wspaniały widok, obserwowanie tych wszystkich smoków podnoszących silniki, jak to były tylko worki smoczego kamienia. Siwsp poinformował nas, że wszystko poszło dobrze. — Fandarel wydawał się zaniepokojony. — Dlaczego N’ton jeszcze tu nie przyleciał?

— Dlatego, że nikt nie pomyślał o zatrzymaniu skafandra i hełmu razem — odrzekał Jaxom. Potem zdał sobie sprawę, że on też powinien być zaniepokojony i zdołał zmarszczyć brwi. — Ale nie sądzę, by miało to przyczynić jakichś szkód — dodał w zamyśleniu zbliżając się do najbliższej konsoli. — Siwsp, mamy opóźnienie. Hełmów nie trzymano z właściwymi skafandrami, teraz muszą je dopasowywać.

— Będzie źle, jeśli opóźnienie się przeciągnie — odparł Siwsp.

— Upłynęły trzy kwadranse odkąd wylecieliśmy. Ile mamy czasu zanim N’ton będzie musiał otrzymać nowe układy gwiazd? Jeżeli zjawi się w złym czasie i silnik wybuchnie zbyt wcześnie lub zbyt późno, wszystko może się skończyć katastrofą. — Siwsp zapewne spodziewał się, że Jaxom ruszy głową, ale on sam też miał nadzieję, że urządzenie zrozumie, o co mu chodziło.

— Trzeba to wziąć pod uwagę. Przeprogramowuję. — Na ekranie nowy układ gwiazd zastąpił poprzedni. — Przy długim opóźnieniu obraz gwiazd będzie nieco inny.

— Czy mamy jakieś kłopoty? — spytał Fandarel.

Jaxom uśmiechnął się dodając otuchy Mistrzowi Kowalskiemu i innym na mostku: Mistrzowi Górnikowi Nicatowi, Mistrzowi Idarolanowi, Jancis i Piemurowi. Jaxom wolałby, żeby Piemura tu nie było, bo znali się zbyt dobrze. — Nie sądzę, by to było coś poważnego. Jak słyszeliście, Siwsp już przygotowuje zapasowy plan. Lepiej poinformuję Lessę i F’lara o opóźnieniu.

Kiedy to zrobił otrzymał wezwanie z przedziału silników od Evana, który cierpliwie czekał na zakończenie odłączenia. Jaxom był zadowolony, że to on, a nie Fosdak jest za to odpowiedzialny. Fosdak nie odznaczał się cierpliwością.

Na wszystkich trzech mostkach Jaxom był jedyną osobą, która cieszyła się, że N’ton i jego eskadry potrzebowały prawie czterech godzin na skompletowanie skafandrów. N’ton był niezwykle spokojnym Przywódcą Weyru, ale nawet jego cierpliwość została wystawiona na ciężką próbę przez to opóźnienie.

Monarth mówi, że są gotowi. Ramoth mówi, że muszą otrzymać od ciebie nowe konfiguracje. Siwsp prześle ci nowe układy gwiazd do zapamiętania i przekazania Monarthowi. Ruth przekazywał różnorodne wiadomości właśnie wtedy, gdy nowe układy pojawiały się na monitorze. Jaxom wiedział, że tak wyglądało niebo pięćset Obrotów temu, podczas Ósmego Przejścia. Wtedy Czerwona Gwiazda znajdowała się w takiej pozycji w stosunku do Rukbatu. Siwsp dokonał niewielkiej zmiany czasu w stosunku do oryginalnych współrzędnych, biorąc jako podstawę pozycje gwiazdozbiorów Koła i Pługa na horyzoncie.

Jaxom połączył się z Lessa, która była na „Yokohamie”.

— Mam obraz tutaj. Przekażę go N’tonowi. Czy Ramoth może im polecić, żeby zjawili się tu za pięć minut? Muszę zabrać Rutha z ładowni.

— Po prostu przekaż współrzędne N’tonowi, Jaxomie — odpowiedziała Lessa.

— To właśnie zamierzam zrobić — odparł Jaxom służbiście. — Fandarelu, daj pięciominutowe ostrzeżenie Evanowi.

Kowal kiwnął z entuzjazmem głową, gdyż oczekiwanie wszystkim doskwierało. Czekanie według kowala było nieskuteczne. Wsiadając do windy, Jaxom zastanawiał się czy Fandarel kiedykolwiek odpoczywa. Właśnie zakończył najbardziej skomplikowaną i wyczerpującą pracę swojego życia i nadal martwił się brakiem działania.

Ruszamy? spytał Ruth, a jego oczy wirowały podnieceniem.

Wiesz co, Ruth? Wcale nie musimy tego robić, odrzekł Jaxom. Lessa powiedziała, że mamy tylko przekazać N’tonowi nowe współrzędne… Jaxom zachichotał na widok rozczarowania w oczach Rutha. Dosiadł smoka, włożył hełm i przykręcił go. Dotrą tam bezpiecznie, ale… Myślę, że się pomylisz i też polecisz. Nie przeszkadza ci to?

Wypocząłem, a to jest krótsza podróż, prawda?

Mam nadzieję. Pierwszy skok, niepokój, w jaki sposób przyłączyć się do eskadr N’tona i długie oczekiwanie sprawiły, że Jaxom czuł się lekko podenerwowany. Jednak był na tyle ostrożny, że nie pozwolił Ruthowi tego wyczuć.

Nadchodzi Monarth. Głos Ruth zabarwiło lekkie podniecenie.

— Fandarelu, widzisz ich? — spytał Jaxom przez połączenie hełmu.

— Tak, to wspaniałe. Dałem Evanowi rozkaz odłączenia silnika.

Ruszajmy na prawą burtę, Ruth.

Jaxom wziął głęboki oddech, ale wskoczyli w pomiędzy tak szybko, że nie zdążył skończyć nabierać powietrza, a Ruth już wychynął, chwytając prawą burtę. Monarth i N’ton byli obok nich, a poniżej spiżowe smoki z Fortu, Dalekich Rubieży, Telgaru i Isty, uczepione górnych belek.

Jaxom utrzymywał w umyśle żywy obraz miejsca, do którego się udawali. Przekaż Monarthowi i N’tonowi pozdrowienia i poproś Monartha, żeby wziąl od ciebie cel podróży.

N’ton pozdrowił Jaxoma, ale Jaxom nie widział wyrazu twarzy Przywódcy Weyru Fort, która przesłonięta była szybą hełmu. Odsalutował N’tonowi z szacunkiem.

Monarth mówi: idziemy!

Ruszyli. Zimno pomiędzy przenikało przez skafander Jaxoma. Słyszał swój przyspieszony oddech. Zmusił się, żeby go spowolnić.

Jestem tu. Ruth dodawał mu otuchy.

Jak zawsze, odparł Jaxom, i dalej liczył wdechy. Osiemnaście, dziewiętnaście, dwadzieścia, dwadzieścia jeden, dwadzieścia dwa.

I nagle unosili się tuż nad południowym końcem rozpadliny.

Monarth pyta, gdzie jest ten krater?

Powiedz mu, że to Siwsp wybrał miejsce, więc lepiej zostawmy silnik tutaj. Nie mamy czasu na szukanie cholernego krateru!

Jaxom zwrócił się w stronę N’tona, który patrzył na niego z ramionami uniesionymi pytającym gestem.

Monarth mówi: N’ton rozumie.

N’ton dawał znaki pozostałym smokom, żeby rozpoczęły rozsiewanie mutantów. Potem cała jego uwaga skupiła się na opuszczaniu wielkiego silnika w dół rozpadliny. Manewr odbył się bez zakłóceń, nawet lepiej, niż zrobił to Jaxom. N’tonowi zabrało to tylko dziesięć minut.

N’ton odczekał chwilę, pozwalając smokom odpocząć. Potem przywołał je wszystkie.

Powiedziałem Monarthowi, że wszyscy muszą wrócić do własnych Weyrów, i że tym razem przy rozbieraniu się mają kompletować hełmy z odpowiednimi skafandrami, zawiadomił Jaxoma Ruth.

Raczej nie będziemy potrzebowali znowu dwustu używanych skafandrów, wyjaśnił mu Jaxom, próbując powstrzymać uniesienie do czasu bezpiecznego powrotu. Musimy wrócić na „Yokohamę”.

Powiedziałem Monarthowi. N’ton mówi, że jest wdzięczny i przeprasza za opóźnienie.

Powiedz mu, że wszystko dobrze poszło.

Tak, prawda? ucieszył się Ruth. Wracamy teraz?

Tak, proszę!

I znów powrót wydawał się dłuższy, niż podróż na Czerwoną Gwiazdę, ale to było tylko złudzenie. W końcu otoczyła ich przytulna ciemność ładowni „Yokohamy”. Natychmiast zostali zbesztani przez Ramoth i Mnementha.

Gdzie byłem? wykrzyknął Ruth, cofając się przed wściekłością Ramoth i unikając wielkich skrzydeł Mnementha. Czuję się świetnie! Naprawdę. Jaxom też. Nie zabronił mi lecieć!

— Jaxom! — krzyknął F’lar wychodząc z windy. Lessa podążała tuż za nim.

Jaxom odkręcił hełm.

— Więc też polecieliśmy — odkrzyknął tak samo gniewnie. — Ruth nawet nie stracił koloru. To nie jego wina. Zapomniałem mu powiedzieć, żeby nie podążał za Monarthem. Ale teraz całe zadanie jest wypełnione! — Spojrzał ze złością na F’lara i Lessę i zsunął się z Rutha, klepiąc jego przednią łapę. — Łyk tego wina dobrze by mi zrobił Lesso, jeśli można…

Mówił bez śladu żalu czy przeprosin w głosie. Był zbyt zmęczony, żeby zachowywać się z szacunkiem wobec Przywódców Weyru Zaczął rozpinać skafander nic sobie nie robiąc z tego, że wprawił ich w taką irytację.

— Chwileczkę, pomogę ci — powiedział F’lar niespodziewanie. — Lesso, ten Lord Warowni zasługuje na jeszcze jeden łyk z szesnastego!

Jaxom rzucił na F’lara ostre spojrzenie, ale zaraz się uśmiechnął. Na Pierwsze Jajo, a więc w końcu zaczęli uznawać jego pozycję, a stało się to w ładowni „Yokohamy”.

Загрузка...