Rozdział VII

Obecne Przejście, Obrót 21

Lessa poderwała się gwałtownie, otwierając oczy w ciemności. Do świtu brakowało jeszcze parę godzin. F’lar leżał przy niej, dotykając czołem jej ramienia, jedną rękę przerzucił przez nią, a nogą przygniatał jej nogi. Ich łóżko było olbrzymie, ale zawsze udało mu się zająć jego większą część. Właściwie zepchnął ją na samą krawędź. Ale co ją obudziło? Jej umysł był zbyt rozespany, by mogła sobie od razu na to odpowiedzieć.

Ramoth też spała głęboko. I Mnementh! Spał cały Weyr Benden, a nawet, jak zorientowała się z irytacją, smok i jeździec, którzy mieli pełnić wartę na Obrzeżu. Zwymyśla go, gdy tylko dowie się, dlaczego się obudziła o tak okropnie wczesnej porze.

Wtedy zobaczyła oświetloną tarczę zegara na szafce. Trzecia cholerna godzina! Postęp był mieczem obosiecznym. Dokładny zegar, z tarczą widoczną w ciemnościach, przypomniał jej, dlaczego musi dzisiaj wstać o tak nieludzkiej porze. Szturchnęła F’lara, który zawsze budził się z trudem, chyba że wołał go Mnementh.

— F’lar, obudź się! Musimy wstawać. Ramoth, kochanie, obudź się! Musimy lecieć na Lądowisko. Siwsp koniecznie chce nas zobaczyć. Potrząsnęła F’larem, z wysiłkiem wyciągnęła spod niego nogi i niechętnie wstała z wygodnego, ciepłego łóżka.

— Musimy dotrzeć na Lądowisko wcześnie rano. Wcześnie ich czasu.

Były chwile, takie jak właśnie teraz, kiedy entuzjazm Lessy dla Projektu słabł. Jednak dziś Siwsp przedstawi rezultaty dwóch Obrotów nauki i ciężkiej pracy, więc może wczesne wstanie nie jest zbyt wielkim poświęceniem.

Z weyru królowej usłyszała, że Ramoth mruczy i jęczy udając, tak jak F’lar, że nie słyszy pobudki.

— No cóż, jeśli ja muszę wstać, ty też to zrobisz — powiedziała i zerwała futrzane przykrycie ze swego towarzysza.

— Co do… — F’lar próbował schwycić futro, ale Lessa ze śmiechem wyrwała mu je z dłoni.

— Musisz wstać.

— Na Skorupy, jest środek nocy, Lesso — narzekał. — Nie mamy Opadu przez następne półtora dnia.

— Siwsp chce nas widzieć o piątej rano czasu Lądowiska.

— Siwsp! — F’lar usiadł prosto, szeroko otworzył oczy i odgarnął z twarzy potargane włosy.

Lessie nie spodobała się reakcja F’lara na to imię.

— Gdzie jest moja koszula? — wściekał się, dygocząc w chłodzie przedświtu. — Co za kobieta bez serca!

Zdjęła koszulę i spodnie z krzesła i rzuciła mu.

— Nie jestem tak całkowicie bez serca.

Potem otworzyła kosze żarów, aby znaleźć czyste ubranie dla siebie. F’lar wszedł na krótko do łazienki, a ona nalała klahu dla nich obojga. Z kubkiem w dłoni minęła F’lara w drodze do łazienki, szybko umyła się i zaplotła warkocze.

— Jeździec mający wartę na Obrzeżu śpi — powiedziała mu po powrocie do weyru, podczas gdy wciągał buty i kurtkę jeździecką.

— Wiem. Wysłałem Mnementha, aby przestraszył ich na śmierć. — Przechylił głowę na bok, bo oboje usłyszeli odbijający się echem ryk i przerażone piski jeźdźca i smoka. — To ich nauczy.

— Któregoś dnia Mnementh tak wystraszy jedną lub obie pary na warcie, że spadną ze skał — ostrzegła go.

— No ale na razie jeszcze do tego nie doszło — roześmiał się. — Proszę! — podał jej kurtkę lotniczą i czapkę. Gdy uniosła ramiona, lekko pochylił się i pocałował ją w kark. F’lar często po obudzeniu miał nastrój do kochania się.

— Aż mnie dreszcz przeszedł! — Ale nie odepchnęła go, więc pocałował ją jeszcze raz i czule uścisnął, a potem, nadal ją obejmując, poprowadził do weyru Ramoth.

Złota królowa już wychodziła na skalną półkę. A kiedy F’lar i Lessa przyłączyli się do niej, Mnementh opuścił głowę z półki powyżej weyru królowej, i zaświecił w ciemności jasnymi zielononiebieskimi oczami.

Kogo tak nastraszyłeś, Mnementhcie, spytała Lessa.

B’fola i zielonego Geretha. Nie będą już spali na warcie, odparł spiżowy smok surowo, ale Lessa zgadzała się z nim, gdyż B’fol i Gereth byli wystarczająco dorośli, by nie opuszczać się w obowiązkach.

— Podczas następnego Opadu, B’fol i Gereth będą dostarczać worki ze smoczym kamieniem — postanowił F’lar słysząc wymianę zdań. Nie możemy pozwolić, by Weyr Benden się zaniedbywał. — Mamy czas na owsiankę? — spytał z nadzieją.

Biorąc pod uwagę, że na Lądowisku zazwyczaj od rana do wieczora ciężko pracowano, Lessa postanowiła zjeść dobre śniadanie, nawet jeśli byli już trochę spóźnieni.

— Nadrobimy czas — powiedziała z lekkim wyzwaniem w głosie.

— Lesso! — zaczął F’lar, udając oburzenie. — Jeśli nie pozwalamy nikomu innemu latać pomiędzy w czasie…

— Ranga daje przywileje, a wolę lecieć najedzona — odparła. — Tak więc zjemy, a potem nadrobimy czas. Zwłaszcza że straciłam go mnóstwo na to, żeby cię dobudzić. — Roześmiała się cicho, kiedy prychnął w proteście. — Pozwolisz, Ramoth? — królowa przykucnęła, by jej jeźdźczyni mogła je dosiąść. — Przeniesiesz też F’lara, prawda, kochanie? Nie chcę, żeby spadł z tej górnej półki, próbując wsiadać w ciemności na Mnementha.

Ramoth obróciła głowę w stronę F’lara i mrugnęła. Oczywiście.

Mnementh zaczekał aż obaj jeźdźcy usadowili się na karku królowej, a potem odepchnął się od półki i poszybował obok nich na dno Misy. Gdy tylko wylądowali, zauważyli światła w Niższych Jaskiniach jak również ogień na małym palenisku, gdzie gotował się ogromny kocioł owsianki. Wielki garniec klahu przesunięto w chłodniejsze miejsce, żeby napój nie naciągnął zbyt mocno i nie stracił smaku.

Lessa napełniła dwie miski parującą owsianką, zadowolona, że mieli kuchnię tylko dla siebie. Piekarze chyba dopiero co wyszli, gdyż na wielkim stole obok głównego paleniska stały formy chlebowe, przykryte ściereczkami. F’lar przyniósł dwa kubki klahu, wsypał niesamowitą ilość słodzika do swojego, a potem równie dużo do owsianki, którą Lessa przed nim postawiła.

— To cud, że nie tyjesz od tej ilości słodzika — stwierdziła z niezadowoleniem.

— Lub nie tracę zębów — dopowiedział drugą połowę uwagi, którą robiła mu nieustannie. Uśmiechnął się szeroko i postukał łyżeczką w zęby. — Ale nie tyję i nie tracę zębów — i energicznie zabrał się do jedzenia.

Lessa najpierw wypiła trochę klahu, pragnąc pozbyć się resztek snu.

— Jak myślisz, czy Siwsp chce rozpocząć Plan już dziś rano?

F’lar wzruszył ramionami, gdyż miał pełne usta gorącej owsianki. Przełknął.

— Inaczej chyba nie zwoływałby spotkania o takiej porze. Zgodnie z planem zajęć, który nam dał, powinniśmy być gotowi, chociaż niektórzy krytycy są innego zdania — dodał krzywiąc się, co nie miało nic wspólnego ze zbyt gorącą owsianką na łyżce. — On dotrzymuje obietnic.

— Jak dotąd — powiedziała Lessa twardo.

— Ale tak jest. — F’lar spojrzał na swoją towarzyszkę. — Nie wierzysz, że może dotrzymać obietnicy dotyczącej Nici, prawda?

— Po prostu nie wiem, w jaki sposób my możemy osiągnąć coś, czego nie potrafili osiągnąć osadnicy! — Spojrzała na niego ze złością, a jednocześnie pełna ulgi, bo wreszcie wyraziła na głos wątpliwości, które coraz bardziej ją męczyły.

F’lar położył rękę na jej dłoni.

— Zrobił wszystko to, co obiecał. A ja mu wierzę, nie tylko dlatego, że jako jeździec smoków chcę w to wierzyć, ale i dlatego, że jest bardzo pewien siebie.

— Ale F’larze, nigdy nie obiecał, że będzie w stanie zniszczyć Nici, chociaż tyle razy go o to pytaliśmy. Powiedział, że to jest możliwe. To nie jest całkiem to samo.

— Kochanie, zobaczymy po prostu, co przyniesie dzisiejszy dzień.

F’lar spojrzał na nią tym swoim znaczącym spojrzeniem, które czasami chciałaby wydrapać z jego twarzy. Wzięła głęboki oddech i powstrzymała się od odpowiedzi. Dzisiejszy dzień był dniem próby, również próby zaufania, jakim F’lar obdarzał Siwspa. Lessa nade wszystko pragnęła, by to zaufanie było uzasadnione, jednak musiała przygotować go na ewentualne rozczarowanie.

— Ale jeśli dzisiejszy dzień okaże się katastrofą, to zmniejszy się nasza wiarygodność podczas zebrania, które ma się odbyć w przyszłym tygodniu w Warowni Tillek w celu wybrania następcy Oterela.

F’lar zmarszczył czoło.

— Tak, to może być niebezpieczne. Jestem pewien, że Siwsp także zdaje sobie z tego sprawę. Powiedziałbym, że dlatego zwołał to spotkanie właśnie dzisiaj. Jego wyczucie chwili, jak dotąd, jest fenomenalne.

— On i Lytol naprawdę interesują się polityką, prawda? Niemal żałuję, że Lytol nie jest już Lordem Opiekunem w Ruathcie. To dałoby Groghemu poparcie, jakiego potrzebuje. Nawet ja słyszałam, jak ludzie narzekają, że młody Lord Warowni Ruatha spędza za wiele czasu na Lądowisku, zamiast zajmować się swoją Warownią.

— Przynajmniej nikt nie powie, że Ranrel jest zbyt młody jak na Lorda Warowni — zauważył F’lar. — Jest sporo po trzydziestce i ma pięcioro dzieci. A na dodatek to jedyny syn Oterela odznaczający się pewną inicjatywą. Ten jego projekt odnowy portu był świetny. — F’lar zaśmiał się. — Nawet jeśli obraził niektórych, upierając się, że użyje materiałów Hamiana do budowy nowych falochronów i umocnienia nadbrzeży.

Lessa też musiała się uśmiechnąć, bo pamiętała oburzenie, jakie spowodowały nowoczesne projekty Ranrela, w których sporządzeniu pomogła mu „Obrzydliwość” — jak niektórzy nazywali Siwspa — wśród tych, którzy odrzucali wszelkie obrzydliwe nowości. F’lar podrapał się po głowie i ziewnął rozespany.

— A kiedy inni bracia próbowali zdyskredytować Ranrela, nadszedł Mistrz Idarolan zachwycając się nowymi urządzeniami portowymi — dodała Lessa.

— To nam nie zaszkodzi podczas zebrania Lordów Warowni. Towarzyszką Ranrela jest Mistrzyni tkacka. A ona interesuje się elektrycznym warsztatem tkackim. Nie wiem, gdzie dowiedziała się, że takie rzeczy istnieją.

— Wszyscy zwariowali na punkcie elektryczności — wykrzyknęła Lessa ze złością.

— Dlatego, że zwiększa skuteczność pracy.

— Hm. No tak. Jedz szybciej, bo się spóźnimy.

F’lar uśmiechnął się zanim opróżnił swój kubek.

— Już się spóźniliśmy, wiesz o tym. Dobrze, że pozwoliłaś nam lecieć pomiędzy w czasie. — Roześmiał się na widok gniewnego spojrzenia jakie mu rzuciła.

Włożywszy talerze i kubki do zlewu, by się namoczyły, zapięli kurtki i czapki i wyszli z jaskini.

— Mieliśmy być tam pół godziny temu, Ramoth — powiedziała Lessa swojej królowej. — Musimy dotrzeć na czas.

Skoro ci na tym zależy, odparła Ramoth z dezaprobatą.

Kiedy przybyli Przywódcy Weyru Benden, reszta zaproszonych już się zgromadziła w głównej sali. Robinton jeszcze przecierał oczy, ale Jaxom, Mirrim, Piemur i złota Farli owinięta wokół jego szyi, oraz trzej jeźdźcy zielonych smoków wydawali się całkiem rozbudzeni.

Jaxom wyprostował się i obciągnął lekką tunikę bez rękawów, którą miał na sobie, aby oderwać ją od spoconych pleców. Piemur nie mógł się powstrzymać od śmiechu na widok tego dowodu zdenerwowania przyjaciela. Mirrim była równie zdenerwowana. Pozostali trzej jeźdźcy zielonych smoków, L’zal, G’rannat i S’len, przestępowali z nogi na nogę.

— Wszyscy obecni i policzeni, więc zobaczmy czego chce Siwsp od takiej dziwacznej zbieraniny — powiedział F’lar, kiwając głową na Lessę, aby ich poprowadziła, a potem uśmiechnął się, chcąc dodać otuchy Jaxomowi i reszcie.

Kiedy Siwsp dwa dni temu poprosił o spotkanie przed świtem, jego specjalni studenci wprost pękali z podniecenia na myśl, że być może zamierza wreszcie ogłosić swój Plan. Jednak starali się opanować, aby zapobiec powstawaniu plotek. Tym razem nawet Piemur nie był na tyle śmiały, aby poprosić Siwspa o potwierdzenie domysłów.

Cała ta młodzież uczyła się pilnie przez ostatnie dwa Obroty, nawet jeśli ich lekcje i ćwiczenia wydawały się bez sensu lub powtarzały się bez końca dopóki, jak powiedział Jaxom Piemurowi, mogli je wykonać we śnie.

— Być może tego właśnie chce Siwsp — odparł Piemur wzruszając ramionami. — Mają mniej więcej tyle samo sensu, co ćwiczenia, jakie daje mi dla Farli — dodał głaszcząc jaszczurkę.

Zapaliły się światła i Piemur uśmiechnął się do siebie. „Świetlne baloniki” Mistrza Moriltona działały dokładnie tak samo, jak żarówki wytwarzane jeszcze przez osadników.

— Nowy triumf Mistrza Szklarza. Sporządził je według planów „Obrzydliwości” — powiedział używając słowa wymawianego z takim upodobaniem przez Mistrza Norista.

Słysząc to określenie, wypowiedziane przez Piemura, naśladującego ton Norista, Jaxom zmarszczył brwi. A przecież Mistrz Norist nie był jedyną osobą, która tak nazywała Siwspa. Oczywiście, jeśli dzisiejszy dzień naprawdę miał dać początek atakowi na Nici, odstępcy zmienią zdanie zanim ich liczba jeszcze bardziej się zwiększy.

— Dzień dobry — powitał ich Siwsp uprzejmie. — Usiądźcie, proszę. Przedstawię dzisiejszy plan. — Zaczekał, aż zajęli miejsca, a ich podniecone szepty zastąpiła pełna szacunku cisza.

Na ekranie pojawił się wyraźny obraz, z którym zaznajomili się już wcześniej: mostek „Yokohamy”. Jednak tym razem było tam coś więcej: postać w skafandrze próżniowym, pochylona nad jednym z paneli kontrolnych.

Niemal jednocześnie zaczerpnęli tchu, zdając sobie sprawę, że było to ciało Sallah Telgar, która zginęła, tak odważnie ratując kolonię. Tak więc taki był rzeczywisty mostek „Yokohamy”. Podczas nauki Siwsp nie przedstawiał im całego widoku. Obraz przesunął się poprzez konsole poza postać i zatrzymał się na tablicy oznaczonej SYSTEM PODTRZYMYWANIA ŻYCIA.

Jaxom zauważył, że Piemur pogłaskał Farli, która wlepiała oczy w ekran. Zaćwierkała, gdyż także rozpoznała tablicę. Od miesiąca ćwiczyła przy makiecie, popychając dwie dźwignie i przyciskając w określonej kolejności trzy klawisze. Mogła teraz wykonać te czynności w czasie krótszym niż trzydzieści sekund.

Podczas poprzednich dwóch Obrotów Siwsp dyskretnie zebrał wiele wiadomości o jaszczurkach ognistych i smokach. Najważniejszy dla niego był fakt, że oba gatunki potrafią zachować wystarczający poziom tlenu w organizmach przez prawie dziesięć minut bez ujemnych skutków dla ich samopoczucia czy zdrowia. Ten czas mógł zostać przedłużony do piętnastu minut, ale po tak długim okresie, zarówno jaszczurki jak i smoki będą potrzebować kilku godzin, aby pozbyć się efektów niedotlenienia.

Natomiast ćwiczenie polegające na tym, by nauczyły się przenosić przedmiot z jednego miejsca na drugie, nie zakończyło się sukcesem. Cierpliwe wyjaśnianie idei telekinezy — jak to nazwał Siwsp — wprowadzało smoki i jaszczurki w oszołomienie. Potrafiły sięgnąć pomiędzy po dany przedmiot, ale nie mogły go sprowadzić bez fizycznego kontaktu.

— Piemurze, proszę byś dziś wysłał Farli na „Yokohamę”, aby wcisnęła klawisze tak, jak się nauczyła. W tej chwili na mostku nie ma tlenu, ale trzeba włączyć system podtrzymywania życia zanim zrobimy następny krok. Innym przyciskiem prześle nam raport o ogólnym stanie „Yokohamy”.

— Och! — westchnął Piemur. Pogłaskał jaszczurkę, która ćwierknęła nie odrywając oczu od ekranu. — Tak jakoś myślałem, że to powiesz.

— Była doskonałą uczennicą, Piemurze. Nie powinno się wydarzyć nic złego, gdyż jest przyzwyczajona do słuchania ciebie.

Piemur zaczerpnął tchu.

— No dobrze, Farli — powiedział. Odwinął jej ogon ze swojej szyi i uniósł rękę tak jak zawsze, gdy wydawał jej polecenie.

Farli, chowając szpony, ostrożnie zeszła wzdłuż jego ramienia, doszła do przedramienia i spojrzała mu w twarz, a jej oczy wirowały w oczekiwaniu.

— Uważaj. Musisz zrobić coś innego niż zwykle. Proszę cię, byś pofrunęła w niebo, do miejsca, które widzisz w moim umyśle. — Zamknął oczy i skupił myśli na mostku, a w szczególności na konsolach, które miała włączyć.

Farli zaćwierkała pytająco, spojrzała przez ramię na obraz na ekranie i zagulgotała układając skrzydła wzdłuż grzbietu.

— Nie, Farli, nie na ekran. Zobacz w moim umyśle „gdzie”.

Piemur znowu zamknął oczy. Całą siłą woli skoncentrował się na miejscu, do którego chciał ją posłać. Wyobraził sobie tablicę z napisem o systemie podtrzymywania życia, znajdującą się obok pochylonego ciała. Kiedy Farli znowu zaćwierkała, tym razem już niecierpliwie, westchnął i zgnębiony odwrócił się do pozostałych.

— Ona po prostu nie rozumie — powiedział próbując ukryć rozczarowanie. Ale nie miał do niej pretensji. Przenosiła się do większości miejsc, do których ją wysyłał. Jak miał jej wytłumaczyć różnicę między podróżą dookoła planety, a wyruszeniem w przestrzeń kosmiczną? Zwłaszcza że sam nie był w stanie tego pojąć.

Farli swym zachowaniem pokazała, jak rozumie polecenie. Sfrunęła z ramienia Piemura, poleciała do pokoju, w którym była uczona, natychmiast wróciła i spróbowała wlecieć w obraz na ekranie.

Piemur uśmiechnął się słabo.

— Znów wykonała ćwiczenie. Tyle może zrozumieć!

Rozczarowanie obecnych w pokoju było niemal namacalne. Piemur patrzył prosto przed siebie. Wydawało się, że nieosiągalne miejsce, widoczne na ekranie, szydzi z nich wszystkich.

— No i co dalej? — spytał F’lar. — Co teraz zrobimy, Siwspie?

Siwsp odezwał się dopiero po dłuższej chwili.

— Umysł jaszczurki ognistej nie funkcjonuje według zapisanych wzorów zachowania zwierząt.

— Nic dziwnego. Twoje zapisy obejmują tylko ziemskie gatunki — zauważył Piemur, starając się otrząsnąć z przygnębienia po klęsce swojej małej przyjaciółki. Była najlepsza z całego stada, lepsza nawet niż Piękna Menolly, tak doskonale wyuczona. Miał taką nadzieję, że Farli potrafi wykonać ten dziwny lot. — Może wymagamy od niej zbyt wiele chcąc, by udała się tam, gdzie nikt z nas przedtem nie był.

Znowu zapadła cisza.

— Właściwie jest tylko jeden smok — odezwał się F’lar jakby we śnie, przerywając ciszę — który kiedykolwiek opuścił planetę.

— Canth! — wykrzyknęła Lessa.

— Spiżowy Canth F’nora jest za duży — powiedział Siwsp.

— Nie myślałam o jego rozmiarach — mówiła Lessa — lecz o jego doświadczeniu w podróży poza planetę. Raz już tego dokonał, więc być może będzie mógł wyjaśnić Farli o co nam chodzi tak, by to zrozumiała. — Z nieobecnym wyrazem w oczach, takim, jaki zawsze mają jeźdźcy, gdy porozumiewają się ze smokami, starała się nawiązać kontakt z Canthem.

Tak, możemy natychmiast przylecieć, odpowiedział Canth usłyszawszy prośbę Lessy.

Pośród oczekujących w pokoju Siwspa zapanowało poruszenie. Piemur nadal gładził Farli, która umościła się na swoim ulubionym miejscu na jego ramieniu. Mruczał cicho, że jest wspaniałą jaszczurką ognistą, najlepszą na świecie, ale że dźwignie, które musi pociągnąć, i przyciski, które musi przycisnąć to nie te znajdujące się w sąsiednim pokoju, lecz identyczne, na „Yokohamie”, wysoko ponad ich głowami, na ciemnym niebie. Przekrzywiała głowę to w jedną, to w drugą stronę, a jej gardziołko pulsowało, bo bardzo starała się zrozumieć, czego od niej oczekiwano.

— Ach, już są — zawołała Lessa.

F’nor wbiegł do pokoju, widać było, że ubierał się w pośpiechu.

— Canth powiedział, że to coś ważnego. — Rozejrzał się ze zdziwieniem po pokoju, a potem spojrzał pytająco na Lessę.

— Siwsp chce, by Farli udała się na mostek „Yokohamy” — wyjaśniła — ale Farli nie rozumie wskazówek. Ty i Canth jesteście jedynymi na Pernie, którzy opuścili planetę. Pomyśleliśmy, że Canth może wytłumaczyć Farli, czego od niej oczekujemy.

Słuchając jej, F’nor zdjął czapkę jeździecką i zrzucił ciężki ubiór. Gdy skończyła, skrzywił się.

— To wcale nie będzie takie łatwe, Lesso. Przede wszystkim do tej pory nie wiem, dzięki czemu Canth i ja zdołaliśmy polecieć na Czerwoną Gwiazdę.

— Pamiętasz, o czym wtedy myślałeś? — spytał F’lar.

F’nor roześmiał się.

— Myślałem, że muszę zrobić coś, co powstrzymałoby ciebie od popełnienia takiego głupstwa. — Zmarszczył brwi. — Teraz sobie przypominam. Był tam Meron i usiłował nakłonić swoją jaszczurkę ognistą do lotu. Zniknęła w jednej chwili, ale nie wiem czy kiedykolwiek wróciła.

— Farli się nie boi — oznajmił Piemur stanowczo. — Po prostu nie rozumie, gdzie ma zrobić to, czego się nauczyła.

F’nor rozłożył ręce.

— Jeśli nawet Farli tego nie rozumie, to chyba żadna inna jaszczurka także nie pojmie, o co wam chodzi.

— Ale czy Canth może wyjaśnić jej, że opuścił planetę? Że był w przestrzeni kosmicznej? — nalegała Lessa.

Canth, możesz to zrobić? spytał F’nor swojego brązowego smoka. Canth właśnie wspinał się na szczyt ponad Lądowiskiem, aby ogrzać się w promieniach wschodzącego słońca.

Pokazałeś mi, dokąd chciałeś się udać. Poleciałem tam.

F’nor powtórzył odpowiedź Cantha i dodał:

— Planeta jest większym celem niż statek kosmiczny, którego nie widzimy.

Farli nie rozumie, mówił dalej smok. Zrobiła to, o co ją proszono tak, jak zawsze to robiła.

Canth, spytała Lessa smoka wprost, a czy ty rozumiesz, o co prosimy Farli?

Tak, chcecie, żeby udała się na statek i zrobiła tam rzeczy, których nauczyła się tutaj. Nie rozumie, dokąd ma pofrunąć. Nigdy tam nie była.

Jaxom poruszył się niespokojnie na krześle. Biorąc pod uwagę, jak ciężko Piemur pracował z Farli, było naprawdę okropne, że to maleńkie stworzenie nie rozumiało najważniejszej sprawy.

Ruth, a ty rozumiesz, o co tu chodzi? spytał swojego białego smoka. Czasami jaszczurki ogniste słuchały Rutha, chociaż ignorowały polecenia wszystkich innych.

Tak, ale dla jaszczurki, która nie była tam wcześniej, to zimna i długa podróż. Ona naprawdę chce was zrozumieć.

Przez głowę Jaxoma w jednej chwili przeleciało wiele myśli, ale przede wszystkim uświadomił sobie, że Ruth nie jest zbyt duży, by zmieścić się na mostku, jeśli złoży skrzydła na grzbiecie i wyląduje dokładnie na podłodze przed drzwiami windy. Będzie też musiał pozostać nieruchomy, gdyż Siwsp powiedział, że nie ma tam grawitacji. Ruth będzie w stanie nieważkości. Siwsp nie sądził, by stanowiło to trudność dla smoka lub jaszczurki ognistej, przyzwyczajonych do unoszenia się w przestrzeni. Ale niewątpliwie przewidywał nieuniknione kłopoty z jaszczurkami, i właśnie dlatego niestrudzenie wbijał mu do głowy rozkład urządzeń na mostku i wykładał o tym, jak należy się zachować przy braku grawitacji. Jednak dopóki Farli nie spełni swojej misji na „Yokohamie” i nie włączy systemu podtrzymywania życia, Ruth i Jaxom nie mogą się tam udać.

Siwsp już dawno polecił, by w Jaskiniach Katarzyny poszukano skafandrów kosmicznych. Znaleziono dwa, czy raczej resztki dwóch. Rzemieślnicy wyprodukowali zbiorniki tlenu. Nie było to trudne, bo przypominały inne zbiorniki gazu, na przykład te do kwasu azotowego, HNO3, jak już Jaxom potrafił to nazwać, znając skład chemiczny mikstury wytwarzającej płomienie spalające Nici. Ale bez skafandra delikatne ludzkie ciało nie przetrwałoby w absolutnym zimnie próżni, która obecnie panowała na mostku „Yokohamy”.

Jaxom pomyślał, że teraz Siwsp będzie musiał wytworzyć odpowiedni ekwipunek. Odbył już kilka długich narad z Mistrzem Tkaczem Zurgiem. Ale to zajmie dużo czasu, a przecież pomysłowe zespoły Zurga i Hamiana i tak ciężko pracowały nad nowymi wynalazkami. Jeżeli trzeba by było czekać zbyt długo, rozczarowani Lordowie Warowni przestaną wreszcie popierać Lądowisko.

Gdyby tylko Farli zrozumiała, gorączkował się Jaxom, szukając we własnym umyśle podpowiedzi, których on i Ruth mogliby jej udzielić. Ruth pojmował różnicę między salą ćwiczebną a mostkiem „Yokohamy”, ale był dużo inteligentniejszy od Farli. On tyle rozumie, myślał Jaxom z dumą. Wie to samo, co ja.

Tak, to prawda. Ton Ruth był niemal oskarżycielski. To nie tylko bardzo daleka droga w pomiędzy, ale jeszcze dalsza w górę.

Chociaż Jaxom zerwał się na równe nogi krzycząc: „Nie, Ruth, nie!”, było już za późno. Gdyż Ruth już wszedł w pomiędzy.

— Jaxom! — krzyknęła Lessa z pobladłą twarzą. — Wysłałeś go?

— Nie! Sam poleciał! — Jaxom był przerażony. Farli zaczęła wykrzykiwać, rozłożyła skrzydła, a jej oczy mieniły się pełną przerażenia i gniewu czerwienią.

Na zewnątrz Ramoth i Mnementh zaryczały ostrzegawczo.

Cicho, Ramoth, Mnementh! uspokajała je Lessa. — Obudzimy wszystkich na Lądowisku i dowiedzą się, że stało się coś złego. — Chwyciła F’lara za ręce, szalejąc ze strachu o Rutha… i Jaxoma.

— Jaxom? — udało się wykrztusić F’larowi na widok szoku malującego się na jego twarzy. Pobladła Mirrim podbiegła do Jaxoma, a zaniepokojeni jeźdźcy zielonych smoków podskoczyli z drugiej strony, gotowi go podtrzymać. Robinton i F’nor stali ogłupiali, niezdolni do reakcji. Tylko Jancis obserwowała ekran i odliczała.

— Wszystko w porządku — zdołał powiedzieć Jaxom, chociaż zupełnie zaschło mu w ustach. Mocna więź, jaka zawsze łączyła go z Ruthem, osłabła tak, że ledwie wyczuwał dotknięcie jego umysłu. — Nadal jest ze mną.

— Kazałeś mu polecieć? — dopytywał się F’lar, tak rozwścieczony, że Lessa aż się cofnęła.

Jaxom spojrzał na Przywódcę Weyru Benden nieprzeniknionym wzrokiem.

— Na Skorupy! On po prostu odleciał. Ruth ma własną wolę!

Jancis zerwała się na równe nogi, gestykulując w stronę ekranu.

— Tam! Jest tam! Doliczyłam do dziesięciu.

Na mostku, ze skrzydłami ciasno złożonymi i spłaszczonym ciałem, stał Ruth. Nagle zaczął się unosić do góry. Rozglądał się wokół siebie ze zdziwieniem, aż wreszcie jego głowa dotknęła sufitu.

— Ruth! Jaxom! Dobra robota! — tryumfalny głos Siwspa przebił się ponad okrzyki zdumienia rozbrzmiewające w pokoju. — Jaxomie, powiedz Ruthowi, żeby nie był zdziwiony, że się unosi do góry. Jest w stanie nieważkości, nie ma tam siły przyciągania. Ostrzeż go, by nie wykonywał gwałtownych ruchów. Czy on to rozumie, Jaxomie?

— Powiedziałem mu. On rozumie — odrzekł Jaxom, wpatrując się zafascynowanym wzrokiem w ekran.

— Widzisz, Farli! — Piemur wskazywał podekscytowany. — Ruth pokazał ci drogę. — Ale Farli była tak oszołomiona nagłymi okrzykami radości i hałasem, że Piemur musiał złapać jej głowę i obrócić ją w stronę ekranu i Rutha. — Idź do Rutha! — Mała królowa zaskrzeczała, wystartowała z ramienia Piemura, i zniknęła.

— Jaxomie, powiedz Ruthowi, żeby natychmiast wracał! — krzyknęła Lessa, otrząsając się z szoku. — Własna wola, coś takiego. Już ja mu pokażę, kogo ma słuchać!

— Obserwujcie w spokoju! — głos Siwspa jeszcze raz przebił się przez hałas. — Ruthowi nic się nie stało. I… Farli odnalazła swój cel.

Piemur pisnął ze zdumienia, a w pokoju nagle zapadła cisza, gdyż Farli rzeczywiście dotarła na mostek „Yokohamy” i, zaczepiwszy się mocno jednym pazurem na brzegu konsoli, pracowicie pociągała za dźwignie i przyciskała przyciski. Na pokładzie zapaliły się światła.

— Misja wykonana — powiedział Siwsp. — Mogą wracać.

Farli przybyła i wykonała swoje zadanie, powiedział Ruth nie zdając sobie sprawy, że Jaxom go widzi. Unoszę się nad powierzchnią. Idziemy, Farli. To nie jest jak w pomiędzy. Bardzo niezwykłe uczucie. Nie takie, jak pływanie.

Był to także niezwykły widok dla tych, którzy obserwowali Rutha, który łagodnie przemieszczał się poprzez mostek, unosił tuż nad konsolami, pochylał głowę, aby nie zawadzić o sufit.

Gdy Farli puściła konsolę, też zaczęła się unosić. Przestraszona, rozpostarła skrzydła i powoli zaczęła się obracać, aż zderzyła się z Ruthem. Próbował ją zatrzymać i oboje przepłynę! i dalej, w stronę okien z pleksiglasu na półokrągłej ścianie mostka. Nagle Jancis zaczęła chichotać i napięcie w pokoju zelżało.

Myślę, że starczy tych wygłupów na dzisiaj, Ruth, powiedział Jaxom, usiłując nadać głosowi surowy ton. Ale tak samo jak pozostali nie mógł powstrzymać się od uśmiechu na widok tego, co wyprawiały oba stworzenia. Okropnie mnie przestraszyłeś. A teraz wracaj.

Wiedziałem dokładnie, dokąd idę. I pokazałem Farli. To nie było wcale trudne. Podoba mi się tu. Z niedbałym machnięciem skrzydła, Ruth obrócił się w powietrzu i zaczął unosić się z powrotem w stronę windy. Czy przylecimy tu jeszcze?

Tylko jeśli ty i Farli natychmiast wrócicie na Pern!

Och, już dobrze. Skoro tego chcesz.

Śmiejąc się, częściowo z rozbawienia, częściowo z ulgi i złości, Jaxom rzucił się do wyjścia. Inni podążyli za nim, radując się zwycięstwem i odprężeniem po tych denerwujących przeżyciach. Tylko Lessa była wściekła, że Ruth tak ryzykował, a po zaciętym wyrazie twarzy F’lara poznała, że czuje to samo.

W połowie korytarza F’lar złapał Lessę za ramię.

— Możesz być wściekła, Lesso, ale nie wolno nam przeszkadzać. We mnie też zamarło serce, tak jak w tobie, kiedy Ruth skoczył w przestrzeń.

— Nie mogę pozwolić, aby Ruth zachowywał się tak nieodpowiedzialnie — krzyknęła. — Jaxom nie jest taki. Nie rozumiem, dlaczego Ruthowi nieposłuszeństwo ma ujść bezkarnie. Ramoth zrobiłabym awanturę.

— Ruth i Jaxom nie zostali przeszkoleni w Weyrze. Ale nie sądź, że Ruth tak łatwo się wywinie. — Udało mu się uśmiechnąć. — Sądząc po wyrazie twarzy Jaxoma, przeraził się tak, że nigdy tego nie zapomni. To powstrzyma Rutha lepiej niż moje czy twoje groźby. — Potrząsnął nią lekko. — A co ważniejsze, im mniej hałasu narobi się w tej sprawie, tym mniej będzie plotek.

Lessa westchnęła głęboko, spojrzała na niego ze złością i uwolniła się z jego uścisku.

— Tak, masz rację. Lepiej, żeby o tym nie gadano, przynajmniej nie w tej chwili. Ale, mówię ci, i powiem też Jaxomowi, nie chcę znowu przeżyć czegoś takiego. Wszystko o czym mogłam myśleć, to jak wyjaśnię to Lytolowi.

F’lar uśmiechnął się krzywo.

— Ale na szczęście teraz Lytol będzie mógł potraktować to w swojej książce jako punkt zwrotny w nowoczesnej historii Pernu.

— I zrobi to!

Konieczność zachowania dyskrecji przytłumiła gratulacje dla odważnych podróżników, ale wszyscy klepali Rutha i pocierali wypustki nad jego brwiami, aż zaczął z rozkoszy obracać oczami. Kiedy Farli w końcu usadowiła się na ramieniu Piemura, także otrzymała należne pieszczoty. Wschodni horyzont dopiero zaczynać się rozjaśniać, wszyscy jeszcze spali, więc na pewno nikt nie będzie się zastanawiać, dlaczego tyle uwagi poświęcano Ruthowi.

— Uważam — zaczął Robinton, kiedy objawy radości nieco osłabły — że powinniśmy wrócić do Siwspa. Ja, na przykład, chciałbym wiedzieć, co będzie się działo dalej.

— To zależy od tego, czego Siwsp się dowie po sprawdzeniu urządzeń, które Farli właśnie włączyła — odparł Jaxom. — Jeśli mostek nie jest uszkodzony i się nagrzeje, a w zbiornikach pozostała wystarczająca ilość tlenu, Ruth i ja możemy udać się tam razem. — Uśmiechnął się. — Uruchomimy teleskopy, które pokażą nam obecne pozycje planet, a zwłaszcza naszej starej nieprzyjaciółki, Czerwonej Gwiazdy.

Jednak nazajutrz, gdy stwierdzono, że warunki na mostku „Yokohamy” są odpowiednie dla człowieka, okazało się, że plany Siwspa nieco się różnią od tego, co przewidywał Jaxom.

— Piemurze, chciałbym, żebyś towarzyszył Jaxomowi — powiedział, gdy grupa znów się zebrała.

— Przedtem nie mówiłeś, że mam lecieć razem z nim! — wykrzyknął Piemur.

— Rzeczywiście, początkowo sądziłem inaczej. Jednak zmieniłem kolejność zadań do wykonania. Z szacunku dla Sallah Telgar sprowadzimy jej ciało na Pern i pochowamy je. A do transportu będą potrzebne dwie osoby. Lord Larad z pewnością będzie chciał uczestniczyć w uroczystościach pogrzebowych.

Zapadła głęboka cisza, którą w końcu przerwał Robinton.

— Zgadzam się. Po tak długim czasie pamięć tej odważnej kobiety zostanie wreszcie uczczona. Natychmiast zawiadomię Lorda Larada.

— Czyjej skafander będzie się jeszcze nadawał do użytku? — spytał Piemur zaciekawiony. Kiedy zauważył szok na twarzy Jancis, zdał sobie sprawę jak gruboskórnie to zabrzmiało i jęcząc ukrył twarz na jej ramieniu. Farli, chcąc go pocieszyć, otoczyła jego szyję ogonem.

— Sądzę, że po drobnych naprawach będzie go można znów używać. — Siwsp powiedział to tak spokojnie, że Robinton był pewien, iż od początku planował odzyskanie skafandra. — Musicie się ciepło ubrać, gdyż temperatura na mostku wynosi obecnie minus dziesięć stopni.

Ta informacja nie poruszyła Jaxoma, gdyż był przyzwyczajony do chłodu pomiędzy, ale Piemur wzdrygnął się dramatycznie i skulił, jakby już odczuwał mróz.

— Czy Farli też może lecieć?

— Nawet bym to doradzał — odparł Siwsp. — A jeżeli poleciałaby również jaszczurka Jancis, Trig, będziemy mieli dwie jaszczurki ogniste, które rozumieją ten sposób przemieszczania się w pomiędzy.

Mimo oczywistej niechęci, Jancis poinstruowała młodego spiżowego Triga, by usadowił się na prawym ramieniu Piemura.

Jaxom i Piemur opuścili budynki sami, tak by nikt spoza ich małej grupy nie odgadł, że w tej podróży jest coś niezwykłego. Ciężkie pojemniki z tlenem, które Siwsp kazał im wziąć na wszelki wypadek, były już umocowane do grzbietu Rutha, ale zanim dosiedli smoka, Jaxom sprawdził liny.

— Jesteś gotów, Piemurze? — spytał spoglądając przez ramię.

— Całkiem gotów — odparł Piemur, chwytając mocno skórzany pas Jaxoma. — Ale bardzo się cieszę, że Ruth już wcześniej tam był.

Powiedz Piemurowi, żeby się nie martwił. Takie unoszenie się jest świetne! powiedział Ruth odlatując.

Jaxom przekazał tę wiadomość i poczuł, jak palce Piemura zaciskają się na jego pasie. Zdał sobie sprawę, że harfiarz też się denerwuje. Na pewno nie wątpił, że Ruth dowiezie ich na miejsce, tylko, że było to tak daleko.

Pomiędzy nigdy nie wydawało się tak zimne, ani przejście tak długie. Jaxom, licząc po cichu, doszedł do dziesięciu sekund, zanim pojawili się na pokładzie „Yokohamy”.

— Jesteśmy na miejscu? — spytał Piemur. Jego dłonie były sztywno zaciśnięte na pasie Jaxoma. Spoglądając przez ramię, by dodać Piemurowi otuchy, Jaxom zobaczył, że chłopak ma zamknięte oczy.

Zamiast go wyśmiać, odchrząknął, odwrócił się i zszedł z karku Rutha.

— Na Skorupy! Co się dzieje? — wykrzyknął Piemur, otwierając oczy, gdy on i Jaxom nadal się zsuwali, aż wylądowali na zimnej ścianie.

Nie wykonujcie gwałtownych ruchów, ostrzegł ich Ruth. Jaxom przekazał to Piemurowi, który miał wrażenie, że lodowata ściana przepala jego skórzaną czapkę i kurtkę.

— Tu jest naprawdę zimno! — zawołał.

Jaxom tylko kiwnął głową.

— Wciągnę nas z powrotem na Rutha, Piemurze — powiedział. Chwycił ostrożnie smoka za szyję i powoli obaj się wyprostowali. Farli odwinęła ogon i spoglądała na Jaxoma ćwierkając zachęcająco.

— Tylko tego mi potrzeba — mruknął cierpko Piemur. — Moja jaszczurka ognista mówi mi, jak się zachowywać w stanie nieważkości. Farli odepchnęła się od jego ramienia i uniosła. Trig zapiszczał. Gdy Farli odpowiedziała zachęcająco puścił się i, za jej przykładem, także odpłynął. Oboje zatrzymali się na suficie, ćwierkając z ożywieniem.

— Dosyć, wy dwoje — rozkazał zdegustowany Piemur.

— Nic im nie będzie — uspokoił go Jaxom — a Ruth mówi, że jeśli będziemy się ruszać powoli, nic nam się nie stanie. Mamy dużo do zrobienia. Słuchaj, Piemurze, zejdź ostrożnie, a potem odczep butle z tlenem. Ruth mówi, że są one ciężkie i nie poruszy się dopóki ich nie odczepimy. On chce wyglądać przez okno!

— Wyglądać!

Jaxom usłyszał lekki wstyd w głosie Piemura i uśmiechnął się.

— Mieli już trochę praktyki. Hm! Powietrze dziwnie tu pachnie, jakoś martwo.

— Pewnie będzie lepiej, gdy zainstalujemy zbiorniki z tlenem — odrzekł wesoło Piemur.

Jaxom ostrożnie zsiadł z białego smoka po jego prawej stronie. Jeżeli pozostanie między Ruthem a ścianą, chyba nie odpłynie.

Stoisz w dobrym miejscu, Ruth, powiedział przyjacielowi z aprobatą. Trzymając się jego szyi uważnie się opuszczał na podłogę.

Tylko tutaj się mieszczę, zauważył Ruth, powoli obracając głowę w prawo, by na niego spojrzeć. Zaczepię się ogonem, tak żebym nie odpłynął, kiedy będziesz mnie rozładowywać.

Teraz wiem, do czego smokom są potrzebne ogony, roześmiał się Jaxom nerwowo.

— Nie śmiej się — warknął Piemur. Dopiero co przerzucił nogę przez szyję Rutha i zaraz musiał złapać go za skrzydło, by nie odpłynąć w górę.

— Nie śmiałem się z ciebie, Piemurze. Ruth właśnie wynalazł sposób zakotwiczania się tutaj. Patrz na jego ogon. I schodź na prawo, nie na lewo. Nie trzymaj go tak mocno za skrzydło. Jest delikatne.

— Wiem. Przepraszam, Ruth. — Ale Jaxom przyglądał mu się z niepokojem. Widział, że Piemur musiał włożyć sporo wysiłku w rozluźnienie swojego chwytu. — Zrobiłem parę szalonych rzeczy w życiu, kradłem jaja jaszczurek ognistych, wchodziłem do worków transportowych, łaziłem po skałach nadbrzeżnych, ale ta jest niewątpliwie najbardziej szalona — mruczał Piemur pod nosem zsuwając się z grzbietu Rutha. W końcu jego stopu dotknęły pokładu. — Udało się! — wykrzyknął.

Zawieszony między ścianą a smokiem, Jaxom zaczął odwiązywać liny mocujące pojemniki tlenu do grzbietu Rutha.

— Och! — zawołał ze zdziwieniem, gdy delikatne pchnięcie posłało pierwszą butlę na dużą odległość. — Cóż, łatwiej zdjąć niż włożyć. Tak jak powiedział Siwsp. — Uśmiechnął się do przyjaciela, który gapił się zadziwiony. — Nic nie ważą. — Jednym palcem popchnął drugi pojemnik w ślad za pierwszym.

— Hej, podoba mi się miejsce, gdzie praca jest zabawą — powiedział Piemur z uśmiechem i zaczął się uspokajać.

— Ułóżmy je przy ścianie. Na Pierwsze Jajo! — Jaxom niechcący użył więcej siły niż było konieczne by podnieść pojemnik, i prawie przerzucił go nad Ruthem.

Piemur wyciągnął rękę, by zatrzymać pojemnik i natychmiast się wzniósł do góry, ale szybko schwycił skrzydło Rutha i nie poleciał wyżej.

— Tak, ten stan nieważkości ma swoje plusy! Zajmę się pozostałymi pojemnikami.

Podczas gdy Jaxom przyglądał się ze zdziwieniem, Piemur mocno chwycił się barku Rutha i bez wysiłku wykonał przeskok przez jego biały grzbiet.

— Hej! — Okrzyk był częściowo wyrazem radości, a częściowo zaskoczenia, bo jego niezwykły manewr wprowadził go dokładnie w wąską przestrzeń między smokiem a poręczą biegnącą wokół górnego poziomu mostka. — Doskonała zabawa!

— Piemurze, pilnuj pojemników. Nie możemy dopuścić, by się o coś rozbiły.

— Więc je przywiążmy.

— Najlepiej przywiązać wszystkie nieprzymocowane przedmioty na pokładzie statku — rozległ się spokojny głos Siwspa. — Dobrze wam idzie. Temperatura ciągle się podnosi, a żaden czujnik nie podaje sygnału alarmowego.

— Mówisz o czujnikach na mostku? — spytał Piemur głosem aż piskliwym ze zdziwienia.

— Tak. Obecnie już otrzymuję raporty o działaniu urządzeń — wyjaśnił mu Siwsp. — Biorąc pod uwagę czas, jaki „Yokohama” pozostawała w przestrzeni kosmicznej bez konserwacji, zniszczenia są niewielkie. Ogniwa słoneczne nie wykazują uszkodzeń. Jak pamiętacie z waszych studiów, dostarczą one mocy do małych silników odrzutowych, które utrzymują statek na orbicie synchronicznej. W najdalszych sektorach głównej części statku powstały niewielkie pęknięcia, ale zostały automatycznie uszczelnione. W tej chwili nie potrzebujemy żadnej z tych sekcji. Drzwi ładowni są nadal otwarte i świecą się lampy ostrzegające o usterce. Jednak wasze zadanie ma pierwszeństwo. Wykonujcie je dalej. Poziom tlenu pozostaje w normie, ale wkrótce poczujecie efekty niskiej temperatury. Obniży się wasza fizyczna sprawność. Pokazy zręczności powinny zostać ograniczone do minimum.

Jaxom powstrzymał śmiech i miał nadzieję, że tylko on słyszał obraźliwe mruknięcie Piemura na temat pracy i zabawy.

Ostrożnie zanurkował pod szyją Rutha i złapał mocno poręcz. Ku swojemu zdziwieniu zobaczył, że Piemur wisi nieruchomo na wielkich schodach prowadzących w dół, na poziom komandorski mostka. Potem spojrzał w górę i też wpatrzył się w widok, który tak oszołomił jego przyjaciela. Pod nimi leżał Pern, po lewej burcie lśniły jego niebieskie morza, a po prawej widać było linię wybrzeża i żywą zieleń, brązy i beże Południowego Kontynentu.

— Na Jajo, dokładnie jak obrazy, które Siwsp nam pokazywał — mruknął Piemur z szacunkiem. — Piękne! — Niespodziewanie łzy zapiekły go w oczy, a Jaxom z trudem złapał oddech spoglądając na swój świat, tak jak to niegdyś robili jego przodkowie u kresu swojej podróży. To musiała być chwila triumfu, pomyślał.

— Jaki wielki! — powiedział Piemur, przytłoczony widokiem.

— To nasz świat — odparł Jaxom cicho, usiłując zorientować się w jego niewiarygodnej wielkości.

W miarę, jak planeta majestatycznie obracała się w stronę zachodu, scena przed ich oczami stopniowo się zmieniała.

— Jaxom? Piemur? — Siwsp przywołał ich do ich obowiązków.

— Tylko podziwialiśmy widok z mostku — odrzekł Piemur raźno. — Zobaczyć to uwierzyć. — Nadal patrzył w dół, ale ruszył, dłoń za dłonią, wzdłuż poręczy do pobliskich schodów. W końcu dotarł do konsoli, którą miał zaprogramować. Odwrócił wzrok od cudownego widoku Pernu i zajął się swoim zadaniem.

— Mam tu trochę więcej czerwonych światełek — powiedział Siwspowi, przypinając się pasami do fotela.

Jaxom przemieścił się wokół górnego poziomu do urządzeń naukowych, i tam również zobaczył czerwone światełka na tablicach. Wciągnął się w fotel i zapiął pasy.

— Ja też je mam! — powiedział. — Ale nie na czujnikach teleskopu.

— Jaxom, Piemur, wprowadźcie rozkazy kasujące i przejdźcie na ręczne sterowanie.

Na tablicy Jaxoma natychmiast zgasła co najmniej połowa czerwonych lampek. Pozostały trzy czerwone i dwie pomarańczowe. Ale żadna z nich nie dotyczyła programu, który miał uruchomić. Szybkie spojrzenie poinformowało go, że Piemur już stuka w swoją klawiaturę.

Również zabrał się do pracy, zatrzymując się od czasu do czasu, aby rozluźnić palce i popatrzeć z zachwytem na fantastyczny widok Pernu. Nic nie mogło go odciągnąć od tego spektaklu, nawet nie kończące się harce dwóch jaszczurek zabawiających się stanem nieważkości. Dziwne, ale ich podekscytowane piski i ćwierkania, gdy Farli wyzywała Triga do wykonywania coraz bardziej udziwnionych ewolucji, pomagały mu pozbyć się poczucia nierzeczywistości w tym obcym otoczeniu.

Gdy Jaxom skoncentrował się na wprowadzeniu programu dla teleskopów, Ruth odwinął do tej pory zakotwiczony ogon, i uniósł się z wielką godnością w stronę szerokiego okna mostku, by napawać się panoramą Pernu i rozgwieżdżonej czerni. Jaszczurki ogniste nadal się przekrzykiwały.

Ja też nie wiem co to jest, powiedział Ruth, ale to jest piękne.

Co jest piękne? spytał go Jaxom podnosząc wzrok. Czy widzisz dwa inne statki?

Nie. Ale koło nas przepływają różne rzeczy.

Rzeczy? Jaxom wyciągnął się nad konsolą, żeby sprawdzić, co widzi Ruth. Jednak smok i jaszczurki zasłaniały mu okno po prawej stronie mostka. Nagle, wszystkie trzy stworzenia odepchnęły się daleko od okna, co posłało je w stronę Piemura i Jaxoma.

— Uważajcie! — Jaxom gwałtownie pochylił głowę, bo Ruth przeleciał tuż nad nim. W tej samej chwili usłyszał jakiś grzechoczący dźwięk.

— Coś w nas uderzyło! — krzyknął Piemur. Odpiął szybko pasy i odepchnął się ku oknu.

— Co to było? — spytał Siwsp.

Piemur wpadł na okno i rozejrzał się na wszystkie strony.

— Jaxomie, spytaj Rutha, czy coś widzi, bo ja nie dostrzegam niczego. — Przyciskając lewy policzek do pleksiglasu usiłował spojrzeć poza gruby hak okna.

Prosto na nas lecą rzeczy podobne do jaj jaszczurek ognistych, odparł Ruth.

— Ale teraz nic tam nie ma — powiedział Piemur. Powrócił na swoje stanowisko.

— Siwsp, co to jest? — spytał Jaxom.

— Grzechotanie wskazuje, że ekrany zmieniły kierunek małego opadu jakiś przedmiotów. Niewątpliwie przestraszył on Rutha i jaszczurki ogniste. Pospieszcie się z pracą, bo niedługo będzie wam za zimno.

Jaxom zauważył, że Piemur też nie jest całkiem uspokojony tym wyjaśnieniem. Ale rzeczywiście, lodowate zimno przenikało przez warstwy ubrania, więc gdy Ruth i jaszczurki ostrożnie, z popiskiwaniem i ćwierkaniem, powróciły do okna, mężczyźni zajęli się konsolami.

Jaxom pracował tak szybko jak tylko mógł, ale zimno coraz bardziej przenikało wyłożone puchem rękawice, których używał podczas Opadu Nici. Być może przestrzeń kosmiczna naprawdę jest zimniejsza od pomiędzy, pomyślał, rozprostowując palce.

— Siwsp, powiedziałeś, że na mostku będzie ciepło — poskarżył się. — A tu ręce mi drętwieją z zimna.

— Wskazania czujników informują, że ogrzewanie nie działa tak, jak powinno. Najprawdopodobniej skrystalizowały się ceramiczne powłoki urządzeń grzewczych. Naprawimy to przy następnej okazji.

— To dobra wiadomość — odrzekł Jaxom, powtórnie sprawdzając wprowadzone dane. Potem wyprostował się. — Skończyłem, program gotowy.

— Włącz — rozkazał Siwsp.

Jaxom pełen niepokoju, przycisnął klawisz, chociaż, na Jajo, chyba nie mógłby się pomylić po tylu ćwiczeniach, gdy powtarzał bez końca sekwencje, ekspozycje i położenie sektorów nieba. Z satysfakcją obserwował, jak ekran potwierdza wprowadzone dane.

— Tutaj komputery są o wiele szybsze niż te, których używaliśmy — zauważył.

— Gdy Wyprawa Pernijska zamówiła „Yokohamę”, kazała wyposażyć ją we wszystko, co w tamtym czasie było najnowocześniejsze — odrzekł Siwsp. — Szybkie dokonywanie obliczeń jest niezbędne w astronawigacji.

— Mówiłem, że używamy zabawek dla dzieci — mruknął Piemur.

— Zanim dziecko nauczy się chodzić, musi nauczyć się raczkować — powiedział Siwsp.

— Czy wszyscy to słyszą? — dopytywał się harfiarz nieco urażony.

— Nie.

— Jesteś bardzo łaskawy. A tak przy okazji, mój program jest gotów i działa.

— Widzę. Teraz zacznijcie drugą fazę. Dodatkowe zasoby tlenu znajdują się za grodziami B-8802-A, — B i — C — poinstruował ich Siwsp.

Piemur potrząsnął palcami w rękawiczkach.

— Jeszcze nigdy nie było mi tak zimno w ręce! Założę się o skarby Bitry, że ten mostek jest zimniejszy od pomiędzy.

— Prawdę mówiąc — zauważył Siwsp — nie jest. Ale przebywasz w tym chłodzie o wiele dłużej, niż kiedykolwiek spędziłeś w pomiędzy.

— Masz rację — przyznał Jaxom Piemurowi, gdy przesuwali się do góry wzdłuż poręczy schodów. — Ta nieważkość to niesamowite uczucie — powiedział uśmiechając się przyjacielsko do harfiarza.

Piemur radośnie się wykrzywił, bo się z nim zgadzał. Właśnie wtedy Farli i Trig przeleciały wirując nad ich głowami. Musieli się szybko pochylić, i gwałtowny ruch odepchnął ich od schodów.

— Ostrożnie! — krzyknął Jaxom, wyciągając rękę w stronę poręczy tak powoli jak tylko mógł.

— Och, och! — Piemur dalej unosił się w stronę sufitu.

Zanim Jaxom, trzymając się mocno jedną ręką poręczy, złapał unoszącego się Piemura za kostkę i ściągnął go w dół, żaden z nich nie był pewien czy śmiać się czy przeklinać swoją niezręczność. Jednak ta niewielka przygoda sprawiła, że stali się ostrożniejsi w ruchach. Znaleźli, otworzyli i sprawdzili dodatkowe pomieszczenie z tlenem, potem delikatnie wyjęli jeden pusty pojemnik, przesunęli na jego miejsce cztery pełne, które przywieźli ze sobą, i podłączyli je do systemu.

— Możecie rozpocząć trzecią fazę — zawiadomił ich Siwsp, kiedy sprawdzili podłączenie zbiorników tlenu.

Jaxom napotkał spojrzenie Piemura, a młody harfiarz uśmiechnął się krzywo, wzruszył ramionami i odwrócił się w stronę postaci w skafandrze, którą do tej pory obaj omijali wzrokiem.

Ruth, potrzebny nam jesteś na podeście, powiedział Jaxom, gdy on i Piemur z powagą zbliżyli się do zwłok Sallah. Przełknął z trudem ślinę.

Gdy podnieśli zesztywniałe, ubrane w skafander ciało z fotela, na którym przeleżało dwa tysiące pięćset Obrotów, pozostało w tej samej pozycji, w jakiej zastygło na konsoli. Jaxom próbował wzbudzić w sobie szacunek dla osoby, którą niegdyś była Sallah Telgar.

Sallah Telgar oddała życie, aby powstrzymać zdrajczynię Avril Bitrę od opróżnienia zbiorników paliwa „Yokohamy” i ucieczki z układu Rukbatu. Sallah nawet zdołała zreperować konsolę, którą zniszczyła Bitra, wściekła, że jej przeszkodzono. Dziwne, że Warownia została nazwana imieniem takiej kobiety, ale też Bitranie zawsze byli dziwną zbieraniną. Jaxom zganił się za takie myśli. Przecież, jak w każdej Warowni, mieszkali tam również ludzie uczciwi i godni szacunku. Lord Sigomal trzymał się na uboczu, ale to było lepsze niż szeroko znane niezdrowe zachcianki zmarłego Lorda Sifera.

Linami, które przedtem utrzymywały na miejscu zbiorniki, Jaxom i Piemur przywiązali zgięte ciało między skrzydłami Rutha. Wyczuwając zmiany w ich nastroju, Farli i Trig zaprzestały swoich figli, a kiedy Piemur dosiadł smoka, spokojnie usadowiły się na jego ramionach.

Jaxom wspinając się na Rutha, nie był już w stanie opanować szczękania zębami. Czy Sallah umierając też czuła to przenikające zimno? Czy właśnie to ją zabiło, samotną, tak wysoko ponad planetą? Jego wyziębione palce ledwo wyczuwały grzbiet smoka.

Ruth, wracajmy na Lądowisko zanim także zamarzniemy na śmierć, poprosił.

— Czy możemy wrócić zanim zamarzniemy? — spytał Piemur błagalnie, nieświadomy, że powtarza cichą prośbę Jaxoma.

Teraz! Jaxom z tęsknotą przekazał swojemu smokowi widok ciepłego, balsamicznego Lądowiska.

Kiedy weszli w chłodną ciemność pomiędzy, nadal nie był pewien co było zimniejsze.


O wiele później wieczorem tego ważnego dnia, Lessa spokojnie usiadła, by wszystko przemyśleć. Zastanawiała się, dlaczego właściwie Siwsp wymyślił tak niezwykłe i odpowiednio wyliczone w czasie wydarzenie jak sprowadzenie ciała Sallah, chociaż przypuszczała, że pomysł wyszedł od Lytola. To będzie miało znaczący wpływ na wszystkich ludzi, zarówno z Północy, jak z Południa, wątpiących i wierzących. Heroizm i poświęcenie Sallah Telgar stały się w ciągu ostatnich dwóch Obrotów ulubionym tematem ballad harfiarzy, wielokrotnie wykonywanych na wszystkich Zgromadzeniach i innych spotkaniach towarzyskich. Sam fakt sprowadzenia jej ciała na Pern niejako usprawiedliwiał w oczach ludzi całą pracę wykonywaną na Lądowisku.

Lord Larad osłupiał, kiedy Robinton, przeniesiony przez Mnementha i F’lara do Warowni Telgar, zawiadomił go o sprowadzeniu szczątków jego przodkini.

— Tak, tak, rzeczywiście, Sallah musi być uhonorowana. Musi odbyć się oczywiście ceremonia odpowiednia na taką okazję. — Larad spoglądał bezradnie na Robintona.

Ceremonie pogrzebowe były zazwyczaj krótkie, nawet dla najbardziej zasłużonych zmarłych. Czyny i dobroć niezwykłych osób były przekazywane w pieśniach i opowieściach harfiarzy, które uważano za najlepsze dowody pamięci.

— Odśpiewanie Ballady o Sallah Telgar z pewnością będzie stanowiło odpowiednią ceremonię — powiedział Robinton. — Z pełnym instrumentalnym akompaniamentem dla chóru i głosów solowych. Porozmawiam z Sebellem.

— Nigdy nie sądziłem, że będę miał szansę uhonorować naszą odważną przodkinię — odrzekł Larad i urwał niezręcznie.

Na szczęście podeszła do nich Pani Jissamy, mądra i spokojna żona Larada.

— Na pomoc od głównego dworu znajduje się mała jaskinia, odsłonięta przez niedawne osunięcie się skał. Jest dość duża… — zamyśliła się na chwilę, a potem dodała: — Łatwo tam dojść, a potem ją zapieczętować.

Larad poklepał z wdzięcznością dłoń żony.

— Tak, to dobre miejsce. Och… kiedy? — spytał niepewnie.

— Pojutrze? — zaproponował Robinton, powstrzymując uśmiech triumfu. Był to dzień poprzedzający zebranie Lordów Warowni, na którym mieli zatwierdzić następcę zmarłego Oterela.

Larad rzucił mu szybkie spojrzenie.

— Chyba nie zaplanowałeś tego celowo, Mistrzu Harfiarzu?

— Ja? — Dzięki latom praktyki Robinton bez trudu udał całkowitego zaskoczenie. Machnął ręką zaprzeczając. F’lar przyszedł mu z pomocą.

— Oczywiście, że nie, Laradzie — powiedział z niekłamaną niechęcią. — Wiedzieliśmy, że tam była. Ty też. Siwsp włączył opowieść o jej poświęceniu do swojej narracji. Dziś po raz pierwszy mieliśmy szansę, aby ją sprowadzić. I chyba nie byłoby właściwe zostawić tam jej szczątki.

— Trzeba złożyć ją na spoczynek po tak długim czasie w zimnej przestrzeni — powiedziała Jissamy wzdrygając się lekko. — Już najwyższy czas. Czy powinniśmy zrobić z tego wielką uroczystość?

— Uważam, że tak. Telgar, oczywiście, powinien czynić honory, ale wielu będzie chciało wyrazić swój szacunek — odparł Robinton poważnie. Miał nadzieję, że pogrzeb wywoła ogromne zainteresowanie Warowni i Cechów, i przyjdą nawet ci, których nie obchodziła Sallah, choćby tylko po to, aby zobaczyć, kto uczestniczy w ceremonii.

Kiedy Jaxom, Piemur i Ruth powrócili na Lądowisko, z ulgą przekazali swoje brzemię Mistrzowi Oldive i dwóm z jego Mistrzów. Śmiertelne szczątki Sallah Telgar złożone zostały w pięknej trumnie, wykonanej z najlepszych desek przez Mistrza Bendarka.

Siwsp obejrzał oczyszczony skafander i zapewnił wszystkich, że jego stopa i inne drobne rozdarcia mogą zostać naprawione. Potem powiedział Lytolowi, że dobrze się składa, iż Perneńczycy nie są przesądni, bo przecież ktoś będzie nosił skafander zmarłej. Lytol nie zgodził się z tym, więc natychmiast rozpoczęli dyskusję na temat prymitywnych religii i wyrafinowanych wierzeń. Robinton ucieszył się, że są zajęci, bo mógł bez przeszkód udać się z F’larem do Telgaru.

Przez chwilę kusiło go, by zostać i posłuchać fascynującej debaty, ale poczuł o wiele większą satysfakcję z przekazania tak niezwykłych wiadomości.

Jeden ze starszych synów Lorda Telgaru przyniósł kielichy i piękną kryształową karafkę, które, jak się wydawało Robintonowi, musiały być nowym wynalazkiem Mistrza Szklarza Moriltona. Inny syn dostarczył tacę gorących ciasteczek i dobrego sera wytwarzanego przez telgarskich górali. Białe bendeńskie wino dopełniło radości Robintona. — Powiedziałeś — zaczął Larad — że ktoś poleciał na stary statek? Czy to rozsądne?

— To było konieczne — odparł F’lar. — Nikomu nie groziło niebezpieczeństwo. Mała jaszczurka ognista Piemura zrobiła dokładnie to, czego nauczył ją Siwsp. Teraz na mostku jest powietrze i działają urządzenia grzewcze. Ruth zabierze tam Jaxoma także jutro. Musimy się dowiedzieć, dlaczego drzwi ładowni pozostały otwarte. Siwsp twierdzi, że to drobna usterka. Tak czy inaczej… — F’lar przerwał, by popić wina — to bardzo szczęśliwy początek. Bardzo szczęśliwy.

— Cieszę się, że to słyszę, F’larze, naprawdę się cieszę — powiedział uroczyście Larad.

— Na pewno nie aż tak, jak ja, mogąc przekazać takie wiadomości — odparł Przywódca Weyru Benden.

Загрузка...