Rozdział XVII

Lato dobiegało końca, a porywacze nadal nie dawali znaku o sobie. Nurevin zabrał Brestollego z domu piwowara w Bitrze. Brestolli pozostał kulawy, lecz był całkowicie pewny tego, co usłyszał. Wizyta Przywódców Bendenu u Lorda Sigomala doprowadziła do zwolnienia „zaraźliwych” harfiarzy, a Mistrz Sebell powiedział Lordowi Warowni Bitry, że niestety nie ma do dyspozycji innych harfiarzy, odpowiednich dla Warowni o takim znaczeniu, których mógłby przysłać na zastępstwo. Kilka innych Cechów wycofało z Bitry swoich mistrzów, pozostawiając tam jedynie lokalnych czeladników i uczniów.

Podobna sytuacja zapanowała w Neracie, ale w Keroon Lord Corman, mimo wyrażanej głośno niechęci do wszystkiego, co pochodziło od „Obrzydliwości”, nie przeszkadzał swoim Cechom, ani nie mieszał się do tego, jak wypełniają swoje tradycyjne obowiązki wobec jego Warowni. Dał też jasno do zrozumienia, że nie ma nic wspólnego z Sigomalem i Begamonem.

Władczynie Weyrów nieustannie przepytywały swoje królowe, czy nie szykuje się jakiś spisek jeźdźców, a każdy harfiarz śledził z uwagą nawet najcichszy szept o sekretnych działaniach. Główne siedziby Cechów dyskretnie podwoiły środki ostrożności, a smoki i ich jeźdźcy kontynuowali trening na zewnątrz „Yokohamy”, „Bahrainu” i „Buenos Aires”. Hamian ze swoim zespołem pracował w pocie czoła sporządzając ubiory ochronne dla jeźdźców, a także okrycia, które miały pasować jak rękawiczki na szpony smoków, żeby uchronić je od poparzenia lodowato zimnym metalem. Oldive, Sharra, Mirrim, Brekke i inni pod kierunkiem Siwspa analizowali i opisywali ten szczególny organizm, który był Nicią, czy raczej, który stawał się Nicią, kiedy wchodził w atmosferę Pernu na spotkanie swego ognistego, szalonego przeznaczenia.

Sharra usiłowała wyjaśnić Jaxomowi zadanie, jakie Siwsp postawił przed badaczami.

— Mieliśmy jeden cudowny dzień, kiedy Mirrim odkryła pod mikroskopem ziarna. Siwsp też był podekscytowany, gdyż jest pewien, że te ziarna stanowią genetyczną informację organizmu Nici. — Uśmiechnęła się przypominając sobie chwilę triumfu. — Mikroskop był ustawiony na maksymalne powiększenie, więc mogliśmy wszyscy zobaczyć te maleńkie, maciupeńkie ziarenka nanizane wzdłuż jednego z tych długich, spiralnych drutów, o których ci opowiadałam. Nie zwoje, lecz spirale, które są bardzo ciasno zwinięte na odcinku nie większym niż koniec mojego palca. Siwsp mówi, że te ziarna używają materiału z owoidu Nici, żeby się reprodukować. — Skrzywiła się na myśl o swojej niewiedzy co do sposobu, w jaki to się odbywa. — Chce, żebyśmy znaleźli bakteriofagi, którym zainfekujemy ziarenka, a potem żebyśmy odkryli właściwy, który powieli się szybko, zanim zużyje cały materiał Nici. Robiliśmy coś podobnego kiedy szukaliśmy bakterii w ranach i uczyliśmy się, jak zmienić ich symbiotyczne bakteriofagi tak, żeby zabijały swoich gospodarzy. Nasi przodkowie umieli robić cudowne rzeczy leczące ludzi. Mam nadzieję, że będziemy równie zdolni jak oni. Dzięki temu może uzdrowimy naszą planetę.

— Więc dlaczego oni tego nie zrobili? — spytał Jaxom. — Dlaczego zwalili to na nas?

Sharra uśmiechnęła się z zadowoleniem.

— Dlatego, że mamy smoki, które zastąpią wahadłowce; jaszczurki ogniste, które mogą chwytać owoidy Nici w kosmosie, i Siwspa, który mówi nam, co mamy robić. Nawet jeśli nie zawsze pojmuję co robimy lub po co.

— Myślałem, że pracujecie nad przetworzeniem symbiontów Nici. Chociaż nie rozumiem, co wspólnego może z tym mieć zadanie postawione przed jeźdźcami smoków.

Sharra umilkła na chwilę, by się zastanowić.

— Siwsp nienawidzi Nici tak bardzo, jak tylko maszyna może nienawidzić! Nienawidzi tego, co zrobiły kapitanom i admirałowi Bendenowi. Nienawidzi tego, co zrobiły z nami. Chce być pewien, że nigdy więcej nam nie zagrożą. Chce zabić je w samym obłoku Oorta. Nadał swojemu projektowi nazwę „Masakra”.

Jaxom spojrzał na nią z zaskoczeniem.

— Jest bardziej mściwy niż F’lar!

— Nie jestem pewna, czy możemy zrobić to, czego chce. — Sharra westchnęła. — To takie skomplikowane, a my wiemy tak niewiele. Chociaż maszyną jest Siwsp, to ja czuję się jak maszyna, gdy robię to wszystko nie wiedząc, co z tego wyniknie.

Sharra była w lepszym nastroju trzy dni później, kiedy powiedziała Jaxomowi, że Siwsp odnalazł odpowiedni rodzaj pasożyta.

— Mówi, że podobne formy życia znajdowano w warunkach minimalnej grawitacji w pasach asteroidów. Jest bardzo podobny do tego, który znaleziono w parze asteroidów Pluto-Charon w Układzie Słonecznym Ziemi. — Sharra zmieszała się i zmarszczyła brwi. — Cóż, tak mówi. Nazwał te rzeczy „mutantami”. I to ich właśnie użyjemy do stworzenia naszych pasożytów, które jak wirusy, przeskoczą z jednego owoidu Nici do następnego… kiedy pasożyty zmienią się w zabójców. Jednak najpierw musimy je wyhodować.

Jaxomowi udało się uśmiechnąć, bo nie chciał niszczyć jej entuzjazmu.

— Kim jesteśmy, żeby kwestionować wypowiedzi Siwspa? A co będziecie robić później?

— Kazał wszystkim jaszczurkom szukać tego organizmu w strumieniu owoidów. Czasami występują nawet na zewnętrznej skorupie. Mamy przygotować dziewięć kapsuł hibernacyjnych. Tam je umieścimy i zarazimy je tym, co tworzy mutanty.

— Mutanty, pchły Nici! — roześmiał się Jaxom, by trochę się z nią podrażnić.

— Cóż, nie zaprzeczysz, że pchły są pasożytami i trzeba się ich jakoś pozbyć. — Z obrzydzeniem znalazła niedawno pchły na Jarrolu, który uwielbiał się bawić z jednym z podwórzowych psów. — Pchły! — Potrząsnęła głową. — To będzie moje najważniejsze zadanie, kiedy skończymy pracę dla Siwspa. A chciałabym, żeby nasza praca trwała jak najkrócej, bo czasu jest coraz mniej.

— To prawda — zgodził się Jaxom. Było tak wiele przedsięwzięć nakazanych przez Siwspa i znajdujących się w najrozmaitszych stadiach zaawansowania, że zastanawiał się, czy którekolwiek z nich zostaną ukończone na czas, a termin zbliżał się szybko.

— Czy ty i Ruth znajdziecie czas, żeby zabrać mnie na „Yokohamę” jutro przed Opadem? — zapytała Sharra.

— Myślałem, że zostaniesz przez parę dni — rozzłościł się Jaxom.

— Omówiłam wszystko z Brandem i innymi zarządcami — tłumaczyła się Sharra — i wszystko jest gotowe dla naszych gości. Ale to jest bardzo ważne, Jaxomie… — jej oczy błagały go o zrozumienie.

— Będziesz tak wyczerpana, że nie zdołasz się dobrze bawić na Zgromadzeniu… — powiedział, ale zaraz się rozpogodził. Przyciągnął żonę do siebie, ciesząc się bliskością jej ciała i mocnym zapachem jej włosów. Zgromadzenia zawsze były dla nich radosnym i wyjątkowym wydarzeniem.

— Jaxomie, proszę… — Jej usta otarły się o jego szyję.

— Tylko się przekomarzam, kochana. Przecież nigdy nie postępuję wbrew twojej woli.

— Czy nie będzie cudowne, kiedy to wszystko się skończy, znów wrócić do normalnego trybu życia? — rozmarzyła się. — Wiesz, że chcę mieć też córkę.

To szczere wyznanie spowodowało odpowiedź, której był rad udzielić.

Opad Nici odbył się bez żadnych wypadków, chociaż tym razem nie można było skorzystać z niszczących tarcz statków kosmicznych. Potem Hamian przysłał wiadomość, że ma dla Rutha nowe rękawice, które trzeba przetestować w kosmosie. Ruth je wypróbował, stwierdził, że są wygodne i stanowią dobrą ochronę, a zapięcie na klamerkę jest łatwe w obsłudze. Jaxom złożył Siwspowi raport, w którym ocenił je pozytywnie, co miało zostać przekazane Hamianowi. Tym razem Jaxom i Ruth byli sami na mostku i Ruth jak zwykle rozciągnął się przy oknie, pożerając wzrokiem swój ulubiony widok.

— Siwsp, właściwie dlaczego masz tę obsesję na temat projektu dotyczącego mutantów? — zapytał Jaxom po przekazaniu wiadomości dla Hamiana. — Sharra mówi, że nazywasz to „Masakrą”. Dlaczego wysadzenie Czerwonej Gwiazdy z jej orbity nie wystarczy?

— Jesteś sam? — upewnił się Siwsp.

To było niezwykłe pytanie, gdyż Siwsp zazwyczaj wyczuwał obecność innych.

— Tak, jestem sam. Masz zamiar wyznać mi wszystko? — Jaxom na wpół żartował.

— Równie dobrze mogę to zrobić teraz — odparł Siwsp, zaskakując młodego Lorda.

— To nie brzmi zbyt zachęcająco.

— Wprost przeciwnie. Musisz wiedzieć, czego po tobie oczekuję odkąd dowiedziałem się o niezwykłych umiejętnościach Rutha.

— O tym, że wie dokładnie gdzie i kiedy jest? — dopowiedział złośliwie Jaxom.

— Tak. Potrzebujecie bliższych wyjaśnień.

— To nic nowego, jeśli chodzi o pracę z tobą.

— Niefrasobliwość pokrywa obawę. Potrzebna jest szczerość. Po to, by wytrącić Czerwoną Gwiazdę z orbity niebezpiecznej dla Pernu, trzeba doprowadzić do eksplozji trzech silników. Dwie z tych eksplozji już nastąpiły.

— Co takiego? — Jaxom usiadł prosto w wygodnym krześle i wpatrzył się w ekran przed sobą.

— Jak wiesz, zapoznałem się z kronikami każdego Weyru, Cechu i Warowni i przeanalizowałem je. Dwa niewielkie zapisy wskazują na anomalie.

— Znając pozycje Czerwonej Gwiazdy w czasie, kiedy ludzie wylądowali na Pernie, wnioskuję, że planeta nie znajduje się w punkcie, w którym powinna. Podczas pierwszego Opadu kapitanowie Keroon i Tillek przeprowadzili wielokrotne obliczenia jej orbity i drogi, po której się będzie poruszać. Choć to dziwne, obecna pozycja różni się od ekstrapolacji z tych oryginalnych wyliczeń. Stwierdzam, że jej przebieg odchylił się o 9,3 stopnia od swojej pierwotnej eliptycznej orbity. To nie jest zgodne z wyliczoną trasą. Czyli coś już musiało zmienić orbitę. Dowód na to znajduje się w dwóch niewielkich zapisach znalezionych w kronikach Isty i Keroonu, z Czwartego i Ósmego Przejścia, które poprzedziły Długie Przerwy. Podczas każdego z tych Przejść zaobserwowano jasne błyski. To zdarzało się wówczas, gdy Czerwona Gwiazda znajdowała się w apogeum w stosunku do Pernu. Te błyski były na tyle jasne, że zauważono je i zapisano.

Jaxom odczuł prawdziwy szok. Zamrugał, tak jakby zamknięcie i otworzenie oczu mogło mu pomóc w skoncentrowaniu myśli na tym, co mówił Siwsp.

— Te dwa kratery?

— Masz bardzo wyostrzoną spostrzegawczość.

— Och, Siwspie, strach też.

— Strach jest bardzo dobrą reakcją człowieka, gdyż potęguje jego instynkt samozachowawczy.

— Ale to, co czułem, gdy po raz pierwszy ujrzałem krater, to nie był strach. To było… to musiało być… tak jakbym wiedział, że już tam byłem! Wtedy odrzuciłem tak dziwaczny pomysł. A ty, Siwspie, nie chciałeś bym wierzył, że już tam byłem?

— Paradoks czasu oszołamia ludzi. Twoje przeczucie, że miałeś coś wspólnego z kraterem nie jest niezwykłe, ale wiele podobnych zdarzeń zostało już uwiecznionych w zapisach psychicznych fenomenów.

— Naprawdę? — spytał żartobliwie Jaxom. — Nie jestem pewien, że podoba mi się to, co sugerujesz, jeżeli oczywiście dobrze cię rozumiem.

— Jak rozumiesz to, co zostało powiedziane?

— Że w jakiś sposób ja, na Ruthcie, z wystarczającą do wykonania tej pracy liczbą jeźdźców, zabrałem silnik do tyłu w czasie i pozostawiłem go w rozpadlinie. Tam silnik wybuchł i uformował krater, który odnalazłem podczas mojej pierwszej podróży na Czerwoną Gwiazdę jakieś tysiąc osiemset Obrotów później. O to ci chodzi?

— Zrobiłeś to dwa razy. Drugi raz był sześćset Obrotów temu. To jedyne wyjaśnienie. Co więcej, wiesz, że to zrobiłeś.

— Nie chcę tego robić — zaprotestował Jaxom, myśląc o tym, że będzie musiał prosić Rutha, by zabrał jego i innych tak daleko w przeszłość. Jednak Siwsp miał tak dokładne informacje o tylu niezwykłych sprawach. — A jeśli coś pójdzie źle?

— Zgodnie z paradoksem czasu, gdyby tak było, nie byłoby cię tutaj, a na dodatek w obecnym czasie brakowałoby trzydziestu lub czterdziestu smoków.

— Nie, to nie tak — powiedział Jaxom, usiłując zrozumieć. — Jeszcze się tam nie udaliśmy. Więc nadal tu jesteśmy. Nie byłoby nas tu, gdybyśmy ponieśli klęskę podczas tej podróży w przeszłość. Nie, nie! — Zamachał w irytacji ręką. Te pętle czasowe są takie niezrozumiałe.

— Jednak poleciałeś i odniosłeś sukces, a każda z tych wcześniejszych eksplozji spowodowała Długie Przerwy, których w żaden inny sposób nie można wyjaśnić. Przygotowałeś planetę do ostatecznej zmiany orbity.

— Zaraz, zaczekaj — powiedział Jaxom. Pokiwał palcem w stronę ekranu, a na twarzy malowała mu się niezwykła powaga. — Siwspie, razem dokonaliśmy już wielu niezwykłych rzeczy, a dokonaliśmy ich dlatego, że dowiodłeś swoich racji.

— Lordzie Jaxomie, komputer zwany Siwspem odnalazł prawdziwe informacje i wyciągnął z nich prawdziwe wnioski.

— Nie próbuj zachowywać się wobec mnie tak dyplomatycznie, przyjacielu. Nie o to mi chodzi. Nawet jeżeli ja ci wierzę, jeźdźcy smoków na to nie pójdą. Loty pomiędzy w czasie są bardzo niebezpieczne. Wiesz, że Lessa nieomal zginęła udając się czterysta Obrotów w przeszłość.

— Będziecie mieli aparaty tlenowe, więc nie ucierpicie od braku powietrza, tak jak ona. Jesteście przyzwyczajeni do tego, że w pomiędzy nie doświadczacie żadnych wrażeń zmysłowych i to was nie zdezorientuje.

Jaxom nadal nie był przekonany.

— Nie możesz poprosić spiżowych, żeby to zrobiły, nawet jeśli mogą. Nie sądzę, by kiedykolwiek F’lar leciał pomiędzy w czasie. W ogóle nie wiem, by ktoś prócz Lessy to robił.

— I twój Ruth. Co więcej, jesteś dumny, że twój biały smok zawsze wie dokąd i kiedy się udaje.

— Tak, ale…

— Jeśli Ruth wie dokąd i do kiedy leci, a dokładne wskazówki istnieją, może dostarczyć niezbędnych wizualnych współrzędnych.

— Ale ja wiem, że inni jeźdźcy nie zgodzą się na takie…

— Nie będą wiedzieli.

Jaxom znowu wpatrzył się w ekran.

— Jak — zapytał w końcu bardzo cierpliwie, niemal słodkim głosem — sprawisz, że nie będą wiedzieli?

— To proste. Nie powiesz im. A skoro teraz już wiesz, że byłeś kilka razy na Czerwonej Gwieździe, i skoro odległość według kryteriów pomiędzy nie będzie dłuższa niż to, czego się spodziewają, nie będą wiedzieli, że polecieli w czas i miejsce na Czerwonej Gwieździe, zgodne z obliczeniami dotyczącymi dwóch różnych eksplozji.

Jaxom długo się nad tym zastanawiał. W pewnej chwili zabrakło mu powietrza i zdał sobie sprawę, że z powodu szoku nie był w stanie oddychać.

Myślę, że możemy to zrobić, zauważył Ruth z większą pewnością siebie, niż sam Jaxom w tej chwili odczuwał.

Popatrzył na swojego drogiego przyjaciela.

— Ty możesz myśleć, że to możliwe, ale ja muszę być absolutnie pewny. Siwspie, omówmy to jeszcze raz. Inni jeźdźcy nie mogą nic wiedzieć o docelowym czasie naszej podróży. Twierdzisz, że polecą trzy zespoły jeźdźców, z trzema silnikami…

— Hamian nie będzie miał wystarczającej liczby skafandrów dla trzystu zwierząt potrzebnych do przeniesienia wszystkich trzech silników w tym samym czasie. Poprowadzisz tylko dwie grupy. F’lar, jak zaplanowano, poprowadzi trzecią. Będzie jedynym, który umieści silnik w obecnym czasie. Jak wiesz — mówił dalej Siwsp, nie zwracając uwagi na protesty Jaxoma — wybrane miejsca nie znajdują się w takim położeniu, by jeźdźcy mogli się nawzajem widzieć. Skoro F’lar będzie myślał, że jesteś przy jednym końcu rozpadliny, a N’ton przy drugim, nie będzie wiedział, co ty robisz.

— Siwspie, loty pomiędzy w czasie na nic się nie zdadzą. Nie mogę być jednocześnie w dwóch miejscach. Nie można też tego robić bez odpoczynku. Ruth nie ma dodatkowego tlenu.

— Zapomniałeś co powiedziałem o niewystarczającej liczbie skafandrów. Twój zespół będzie musiał zdjąć skafandry i oddać je członkom następnego zespołu. To powinno umożliwić Ruthowi odzyskanie sił. Oczywiście dopilnujesz, by zjadł przed wylotem i zaraz po powrocie.

Mogę zrobić to, co proponuje Siwsp, powiedział uprzejmie Ruth.

— Nie narażę nas na ryzyko! — ryknął Jaxom uderzając pięściami w konsolę z taką siłą, że zabolały go dłonie. Rozcierając je, jeszcze coś do siebie mruczał.

— Już to zrobiłeś, bo inaczej w rozpadlinie nie byłoby dwóch kraterów, i nie byłoby zapisów o jasnych błyskach.

— Siwsp, chcesz mnie do tego zmusić, ale ja ci na to nie pozwolę.

— Już to zrobiłeś, Lordzie Jaxomie. Jesteś jedynym człowiekiem, który może tego dokonać. Przemyśl tę propozycję uważniej, a zrozumiesz, że ten plan jest w zasięgu możliwości zarówno twoich, jak i Rutha. I trzeba to zrobić! W obecnym czasie trzy eksplozje nie przyniosłyby pożądanego efektu. Nie wytrąciłyby Czerwonej Gwiazdy z jej orbity.

Jaxom westchnął głęboko, prawie tak, jakby już czuł potrzebę napełnienia płuc na skok o tysiąc osiemset Obrotów w przeszłość. Jego umysł odmawiał logicznego zbadania tej sprawy.

— Skoro jest to chwila szczerości, powiedz mi, dlaczego tak obsesyjnie podchodzisz do projektu, w który włączona jest Sharra? Dziwi mnie to tym bardziej że, jak twierdzisz — dodał z ironicznym śmieszkiem — już teraz wiesz, że odniosłem sukces, zanim jeszcze cokolwiek przedsięwziąłem.

— Udało ci się, i łatwo ci tego dowiodę — odparł Siwsp z mniejszą uprzejmością niż zwykle.

— Nie. Najpierw wyjaśnij mi, o co chodzi z tymi mutantami.

— Z badań owoidów Nici wynika, że istnieje życie, nie takie jakie znamy, ani nawet nie takie, jakie zostało tu sprowadzone przez Czerwoną Gwiazdę. Chodzi o złożony system ekologiczny istniejący w obłoku Oorta. Sądząc po skomplikowanej budowie układów nerwowych tych organizmów, niektóre z nich są najprawdopodobniej całkiem inteligentne. Ale zanim tu przybędą, tracą większość swojego płynnego helu i stają się czymś, co można nazwać zaledwie prostym mechanizmem. I właśnie te zdegenerowane, odporne na ciepło formy, docierają na Pern. Nie żyją wystarczająco długo, żeby się rozmnażać w drodze ani na Czerwonej Gwieździe. Tylko te „mechaniczne” twory mogą się reprodukować bez helu na orbicie Pernu. Ale jeśli potrafilibyśmy je zanieczyścić, zainfekować przekształconym pasożytem, poniosą go ze sobą, i zniszczą wszystkie podobne formy życia w obłoku Oorta, również te najinteligentniejsze. A wtedy, bez względu na to, czy uda nam się zmienić orbitę Czerwonej Gwiazdy, Pern będzie od nich wolny na zawsze. Dlatego właśnie dawno temu zdarzyły się Długie Przerwy. Zmutowane organizmy, które przekształcisz — przekształciłeś — na powierzchni Czerwonej Gwiazdy już dwa razy w przeszłości i jeszcze raz przekształcisz w przyszłości, zainfekują obłok Oorta za każdym razem, gdy orbita Czerwonej Gwiazdy go przetnie.

— Mam także przenosić chorobę? — Jaxom nie był pewien co odczuwa bardziej: urazę, złość, czy niewiarę w ten śmiały zamysł Siwspa.

— Zrobisz to trzy razy. Dlatego jest tak ważne, żeby wyhodować mutanty. Potem dokonasz potrójnego zrzutu w dwóch różnych miejscach.

— Ale jeśli mam spowodować wybuch…

— Przemieszczenia będą nieznaczne. Możesz posiać mutanty w takiej odległości od rozpadliny, żeby zapewnić im bezpieczeństwo. Na powierzchni planety, jak również na jej orbicie, będzie mnóstwo owoidów.

— Widzieliśmy je na powierzchni, lecz nie na orbicie.

— Szukaliście ich?

— W kosmosie nie. A teraz powiedz, jak możesz mi dowieść, że wszystkie te twoje niewiarygodne pomysły się sprawdzą — sprawdziły się!

— To proste. Wejdź w katalogi, które podają obecną orbitę Czerwonej Gwiazdy.

To było łatwe. Jaxom zobaczył, że na ekranie pokazuje się znany mu obraz.

— Zatrzymaj obraz na monitorze — poinstruował go Siwsp.

Jaxom wprowadził odpowiednią komendę.

— Teraz dosiądź Rutha i przenieś się naprzód w czasie o pięćdziesiąt lat… Obrotów, używając zegara jako punktu odniesienia.

— Nikt nie udaje się w czasie do przodu. To zbyt niebezpieczne!

— Tylko gdyby nastąpiły zmiany — odparł Siwsp. — Na mostku „Yokohamy” nic takiego się nie zdarzy, a odpowiedzialny za to będziesz ty. Dziś udasz się w przyszłość. Rozpoznasz tę nową orbitę i zarejestrujesz ją. Potem, po bezpiecznej przerwie, wrócisz tu i porównasz oba rysunki. Zamknąłem drzwi. Nikt się tu nie pojawi póki nie wrócisz.

W mózgu Jaxoma wszystkie sektory odpowiedzialne za podejmowanie rozsądnych decyzji sprzeciwiały się lotowi pomiędzy w przyszłość. A jednak… dokonanie tego byłoby czymś, na co nikt inny by się nie ośmielił. Gdyż on miał Rutha.

— Ruth, słyszałeś co powiedział Siwsp?

Tak. Z jego zapewnień, a ja wiem, że nie naraziłby twojego życia, Jaxomie…

— Lub twojego — wtrącił Jaxom.

Chciałbym zobaczyć jaki będzie Pern w przyszłości. Chciałbym się przekonać, że ta przyszłość będzie dobra.

Ja też, pomyślał Jaxom.

Potem, zanim mógł przywołać zbyt wiele argumentów przeciwko temu pospiesznemu, głupiemu, nierozsądnemu przedsięwzięciu, dał sygnał Ruthowi, żeby podpłynął do niego.

— Oczywiście upewnisz się — dodał żartobliwie Siwsp — że masz zbiorniki tlenu napełnione na następne pięćdziesiąt Obrotów.

Jaxom uśmiechnął się ponuro.

— Siwspie, nie zamierzam ryzykować. Włożę skafander. — Radził sobie z tym coraz lepiej. Dosiadł Rutha i zapiął uprząż. Chciał mieć pewność na wypadek, gdyby wynurzyli się w nicości. Tylko czy naprawdę musiał się aż tak zabezpieczać? Przecież wiedział, że Ruth nie będzie miał żadnych kłopotów z odnalezieniem powrotnej drogi do Warowni Ruathy gdziekolwiek czy kiedykolwiek się znajdzie.

Odczytał datę na cyfrowym zegarze: 2577’i dodał pięćdziesiąt lat. Mając te dane w pamięci, polecił Ruthowi, by się przeniósł do nowego czasu.

Wiem do kiedy idę, powiedział mu Ruth radośnie, i nagle weszli w pomiędzy.

Jaxom odliczał oddechy i był zadowolony, że są normalne i równomierne. Przy piętnastym znaleźli się znów na mostku, który chyba się nie zmienił.

Wszystko wygląda tak samo, powiedział strapiony Ruth.

— Rzeczywiście — przyświadczył Jaxom widząc, że na ekranie nadal widnieje ten sam obraz. Jednak zegar wskazywał Obrót o pięćdziesiąt lat późniejszy. Jaxom odczepił uprząż i odpłynął z grzbietu Rutha do ekranu.

— Może przestawiłem zegar przygotowując się na swoje przyjście — powiedział sobie. — Mam nadzieję, że będę to pamiętał. Ruth, jest tu powietrze?

Tak, ale niezbyt świeże.

Jaxom zdjął rękawice i położył je na konsoli. Jednak pozostał w skafandrze, bo nie zamierzał przebywać tu dłużej niż wymagało tego zadanie. Wystukał odpowiedni kod i zobaczył, że kursor rysuje drugą orbitę, różniącą się o kilka stopni od pierwszej i z powrotną drogą przecinającą orbitę piątej planety i zakręcającą do jej wnętrza! Drżącymi rękami przycisnął komendę drukowania i natychmiast z drukarki wyłoniła się kartka. W dotyku była nieco inna niż papier, do którego się przyzwyczaił. Dużo bielsza, miększa; Bendarek naprawdę poprawił jakość papieru, pomyślał Jaxom. Potem porównał swój rysunek orbity z tym, co zobaczył na ekranie.

— Na Skorupy! Siwspie, droga Czerwonej Gwiazdy zmieniła się. Siwspie? — Jaxom poczuł, że ze strachu ogarnia go lodowate zimno. — Siwspie!

Jaxomie, przecież nie może cię słyszeć pięćdziesiąt Obrotów w przyszłości, zwrócił mu uwagę Ruth niezbyt przejmując się zdenerwowaniem swojego jeźdźca.

— Och, tak… chyba masz rację. Ale wiedział, do kiedy idziemy… — Jaxom nadal czuł się nieswojo wobec milczenia Siwspa. — Zdaje się, że za bardzo na nim polegam. Ale miał rację. A więc jesteśmy skazani na jego nowe szaleństwo, prawda, Ruth?

Nie sadzę, by szaleństwem było zagwarantowanie, że już nigdy nie będziemy mieli do czynienia z Nićmi.

— Obecne Przejście jeszcze się nie skończyło, nawet jeśli jest możliwe, że jest ono ostatnie — powiedział Jaxom, odpychając się od pokładu, żeby złapać szyję Rutha i przełożyć nogę przez siodło. — Nasz kochany mostek wcale się nie zmienił, a jednak wydaje się opuszczony!

Myślałem, że po takim czasie widok z okna będzie inny, powiedział Ruth, wyraźnie rozczarowany.

Jaxom pomyślał intensywnie o tarczy zegara w swoim czasie, dodał 90 sekund, żeby zapobiec przekłamaniom, i Ruth zabrał ich w pomiędzy. Piętnaście oddechów później wpatrywał się we wskazówki, które przesunęły się tylko o trzydzieści sekund. Był jednak nieprawdopodobnie zmęczony, a na skórze Rutha, zazwyczaj lśniącej zdrowiem, dostrzegł szare zabarwienie wskazujące na ostateczne wyczerpanie.

— No i jak? — odezwał się Siwsp.

Jaxom powoli zdejmował kask, bo chciał, żeby maszyna z niecierpliwością czekała na opis jego wyczynu.

— Musiałem pamiętać o tym, by mieć w pamięci rysunek, bo właśnie tam Ruth miał mnie zabrać.

— I?

Jaxom zdjął już kask.

— Następnie musiałem pamiętać, żeby zamknąć zbiorniki tlenu, bo nawet Ruth stwierdził, że powietrze nie jest zbyt świeże. — Na Skorupy! — spojrzał na swoje gołe dłonie. — Zostawiłem tam rękawice.

— Wtedy. Zostawiłeś rękawice wtedy. — Siwsp umiał grać w tę grę.

Jaxom uśmiechnął się. — Chyba zaczekam i je odzyskam… później. To znaczy, w przyszłości. Czy ta zamiana jest dla ciebie wystarczająca, mistrzu i panie? — Powiesił rysunek pochodzący z pięćdziesięciu lat w przyszłości przed czujnikiem, żeby Siwsp mógł go widzieć i porównać.

— Tak — powiedział Siwsp, nieporuszony. — To wystarczy. Eksplozje spowodowały takie przesunięcie orbity, jakiego potrzebowaliśmy. Jaxomie, zbadałem cię. Jesteś osłabiony. Powinieneś jeść węglowodany.

— Ruth jest szarawy. Przede wszystkim on musi się najeść.

Powinieneś mi był powiedzieć, że będziemy to dzisiaj robić, Jaxomie. Lataliśmy przeciw Niciom, a ja nie jadłem nic od czasu tych wherów w zeszłym siedmiodniu.

— Gdy tylko będziesz miał na to siłę, słoneczko, dostaniesz tyle tłustych byczków i wherów, ile tylko zdołasz pochłonąć.

Więc chodźmy. Naprawdę jestem głodny.

— Jaxomie? — odezwał się Siwsp, kiedy jeździec zaczął zdejmować skafander.

— Tak?

— Zgodzisz się?

— Na twój zwariowany pomysł? Wygląda na to, że muszę, ponieważ już to zrobiłem.


Warownia Ruatha wyglądała niezwykle radośnie w jesiennym, ostrym słońcu, przystrojona flagami i proporczykami. Ludzie schodzili się ze wszystkich stron na ogromne obozowisko obok toru wyścigowego. Jednym z pierwszych zadań, którego podjął się Jaxom po zatwierdzeniu go na Lorda Warowni, było odzyskanie famy najlepszej stadniny biegusów. Zwierzęta, które wyhodował od tamtej pory, już nie raz wygrały ważne wyścigi na innych Zgromadzeniach. Jaxom miał nadzieję, że dziś, ścigając się na znanym im torze, pobiegną jeszcze lepiej.

Razem z Ruthem przelecieli w mgnieniu oka z „Yokohamy” wprost na górną łąkę, gdzie biały smok odnowił swoje zasoby energii pożerając trzy byczki i dwie jałówki. Potem Ruth poszybował do domu, bekając od czasu do czasu z zadowoleniem. Smok chciał, by Jaxom mógł zjeść coś bardziej pożywnego niż garstka jagód, którą znalazł w krzakach otaczających pastwisko. A Jaxom dopilnował, żeby jego smok ułożył się wygodnie w weyrze, a potem nakazał pierwszemu zarządcy, którego zobaczył, by mu nie przeszkadzano nawet gdyby nagle opadły Nici. Następnie chwycił trochę chleba i sera z kuchni, i zjadł to w drodze do swojego apartamentu. Gdy już znalazł się u siebie i nieco podjadł, zdjął buty i pas jeździecki, i wreszcie ułożył się pod futrami do snu.

Kiedyś, podczas gdy spał, Sharra musiała do niego dołączyć, bo kiedy się obudził w chwili, gdy niebo się rozjaśniło porannym światłem, była w łożu i przez sen przytulała się do niego. Obudziły go głośne, zwyczajowe powitania ludzi, którzy po nocnej podróży przybywali na Zgromadzenie. Zapachy roznoszące się po całej Warowni powiedziały mu, że rożny już się obracają nad ogniskami, a jego żołądek zażądał napełnienia. Widocznie przespał cały dzień.

— Mhm, Jax? — mruknęła Sharra, obejmując go przez sen.

— Tak, kochanie, to ja. Czy spodziewałaś się kogoś innego? — Jaxom pochylił się nad żoną i pocałował ją. — Pozwoliłaś mi spać?

— Mhm. Ruth powiedział, że jesteś bardzo zmęczony. Meer nie wpuścił do pokoju nikogo prócz mnie.

Jaxom powoli podniósł się z posłania i palcami przeczesał potargane włosy. Przesunął językiem po zębach mając nadzieję, że jego oddech nie jest nieświeży. Nagle w sypialni pojawił się Meer, a tuż za nim Talia, i obie jaszczurki cicho zaćwierkały.

— Wstajemy, już wstajemy — zapewnił je Jaxom, chociaż Sharra zdecydowanym ruchem podłożyła poduszkę pod głowę i z uporem zamykała oczy.

Jaszczurki zniknęły, ale wkrótce usłyszeli delikatne skrobnięcie o drzwi pokoju.

— Proszę! — Gdy tylko drzwi się otworzyły, Jaxom poczuł zapach klahu. Czyściutka służąca weszła z zastawioną tacą.

Kiedy napił się klahu i namówił Sharrę, by przyłączyła się do niego, poczuł się na tyle rozbudzony, żeby się wykąpać i ubrać w nowy strój, który przygotowano mu na Zgromadzenie.

— Co takiego robiłeś, że aż tak bardzo wyczerpałeś własne siły, a także Rutha? — spytała Sharra pozwalając mu zapiąć swoją nową suknię, wspaniałą kreację w kolorach złota i rdzy, w których tak jej było do twarzy.

— No więc, najpierw był Opad, a potem Ruth i ja musieliśmy sprawdzić te nowe rękawice Hamiana… — Jaxom machnął ręką. — Chyba to wszystko się nałożyło. Dobrze wypoczęłaś? — spytał troskliwie i szybko pocałował ją w karczek, zapinając naszyjnik z topazów, który dał jej na urodziny.

— Cóż… — zaczęła tonem, którego używała, gdy chciała, by poczuł się winny, ale potem obróciła się w jego ramionach, a jej twarz rozjaśniła się miłością i szczęściem. — Powitałam naszych gości z Warowni Cove i Lorda Groghe, a także tych z Warowni Fort i… — uśmiechnęła się — poradzili mi, żebym się położyła wcześnie, a oni już się sami sobą zajmą. Mistrz Robinton wypił cały bukłak, ale był tak szczęśliwy, że jeszcze zostało ci trochę wina z szesnastego rocznika.

Głośne pozdrowienia dochodzące z drogi oświetlonej już słabymi promieniami przedświtu przyciągnęły ich do okna. Zobaczyli wielką grupę jeźdźców pod sztandarami Tilleku.

— Chodź, musimy przywitać Ranrela — powiedziała Sharra, chwytając go za rękę. — Już najwyższy czas, żeby Lord Warowni Ruatha pokazał się ze swym pracowitym zarządcą i personelem.


Na Zgromadzenie przybyły tłumy ze wszystkich Warowni, Cechów i ze wszystkich Weyrów. Był to jeden z niewielu dni bez Opadu i miało to być ostatnie z pomocnych świąt zanim zimowa pogoda sprawi, że drogi staną się nieprzejezdne. Jaxom i Sharra wraz z Jarrolem i Shawanem, obecnie dziarskim dwulatkiem, przechadzali się wzdłuż linii straganów tak długo, aż młodszego syna trzeba było wziąć na ręce, a Jarrola podtrzymywały na siłach jedynie gorące piankowe ciasteczka. Radosny nastrój udzielił się wszystkim i odzwierciedlał się w nowych ubraniach o wesołych kolorach. Harfiarze chodzili po całym terenie jarmarku grając i śpiewając, dzieci zbierały się w grupach i bawiły w ulubione gry. Dorośli zbierali się przy stołach wokół wielkiego placu do tańca, a piwowarzy i sprzedawcy wina robili doskonałe interesy.

Potem Jaxom i Sharra zaprosili na południowy posiłek do Wielkiej Sali Lordów Warowni, Przywódców Weyrów i Mistrzów Cechów. Robinton, Menolly i Sebell przedstawili swoje najnowsze ballady i utwory z pełnym orkiestrowym akompaniamentem, pod dyrekcją Mistrza Domicka. Był to długi posiłek i Jaxom dobrze się bawił, choć zauważył, że Lordowie Sigomal, Begamon i Croman nie stawili się, co przypomniało mu o spisku przeciw Robintonowi.

Wyścigi poszły dobrze, jeden z biegusów z Ruathy wygrał pierwszy bieg, a inne zdobyły niezłe miejsca w prawie każdym z ośmiu startów. Pośród zwierząt na sprzedaż Jaxom i Sharra znaleźli dobrze wyszkolonego małego biegusa dla Jarrola, gdyż nie mieli żadnego odpowiedniego dla początkującego jeźdźca. Potem trzeba było zamówić siodło w Cechu Garbarzy. Po załatwieniu tych spraw Lord i Pani Warowni krążyli wśród gości, i przy okazji porozmawiali ze wszystkimi gospodarzami majątków podległych Ruathcie.

Po południu młody Pell przyprowadził swoją narzeczoną, żeby poznała jego Lorda i Panią. Sharra powitała z radością ciemną, ładną dziewczynę, córkę Lorda ze wzgórza w Forcie. Nic w zachowaniu Pella nie wskazywało na to, że nie był całkowicie pochłonięty swoją przyszłością jako cieśla, zwłaszcza gdy narzeczona pokazała mały kuferek, który dla niej wykonał.

Ruth, z białą skórą aż lśniącą po długim wypoczynku, pojawił się rano i poleciał na Ogniowe Wzgórza, gdzie się wygrzewał razem z innymi smokami. Setki stadek jaszczurek unosiły się nad Warownią, ich wesołe głosy dołączały do muzyki wygrywanej przez harfiarzy.

Być może dzięki temu, że wreszcie się wyspał, albo z powodu podniecenia świętem, Jaxom był w doskonałym nastroju. On i Sharra poprowadzili kilka żywych tańców, a potem Jaxom pozwolił Sharrze tańczyć z N’tonem, Robintonem, D’ramem i Lytolem i upewnił się, że Mistrz Harfiarz ma dość wina. Ciemnowłosa młoda służka, której Jaxom nie znał, bo na czas Zgromadzenia zatrudniano wiele dodatkowych osób, donosiła harfiarzowi jedzenie, a nawet przynosiła smakowite resztki Zairowi.

Nic dziwnego, że Robinton zapragnął się zdrzemnąć. Jaxom, który dopełniał obowiązków gospodarza tańcząc z Paniami Warowni, zauważył, że Robinton śpi sam przy stole, a towarzyszy mu tylko Zair, który zwinął się obok i też zasnął.

To Piemur odkrył, że osobą śpiącą przy stole nie jest Robinton lecz nieżywy mężczyzna, ubrany w taki sam strój, jaki nosił dziś harfiarz. Zair leżał obok, prawie martwy, jego oddech pachniał dziwnie, a skóra miała niebezpiecznie blady odcień. Piemur miał na tyle rozsądku, by nie podnosić alarmu. Wysłał tylko Farli po Jaxoma i Sharrę, a potem po D’rama, Lytola i Przywódców Bendenu.

— Ten mężczyzna nie żyje od dawna — powiedziała Sharra, przykładając dłoń do zimnego policzka i sprawdzając sztywność mięśni. Wzdrygnęła się. — To straszne.

— Czy Robinton źle się czuje? — spytała Lessa chrapliwym szeptem, gdy razem z F’larem dołączyła do innych. — Och, to nie jest Robinton! — Na jej twarzy odmalowała się ulga, ale zaraz potem wybuchnęła z furią: — Porwali go! Wprost ze Zgromadzenia!

Ona, Jaxom, F’lar i D’ram zaalarmowali smoki.

— Nie panikujcie — przestrzegał ich Lytol, gdy wielkie smoki lądowały spokojnie w cieniu poza placem do tańca. — Zastanówmy się, co robić, i kto i gdzie będzie go szukał. Mamy dość smoków, żeby wszystko przetrząsnąć. Dlaczego musiało się to zdarzyć właśnie tutaj, gdzie sygnały z nadajnika, który dał mu Siwsp, nie dochodzą do Lądowiska?

Sharra pochylała się nad bezwładnym Zairem.

— Znajdzie Robintona, gdziekolwiek by był. No, Zair, oprzytomniej.

— Potrzebujesz apteczkę? — spytał Jaxom.

— Już po nią posłałam. — Ale jej twarz, gdy się odwróciła do Jaxoma była ściągnięta niepokojem. — Lesso, czy twoja uzdrowicielka jest tutaj? Ona lepiej się zna na leczeniu smoków i jaszczurek niż ja. Zair został otruty, ale nie wiem czym.

Jaxom podniósł ze stołu na wpół przeżuty kawałek mięsa, powąchał go ostrożnie i natychmiast potężnie kichnął. Sharra odebrała mu mięso i obwąchała je o wiele ostrożniej.

— To sok fellisowy — oznajmiła — ale zmieszany z czymś jeszcze, żeby ukryć jego smak i zapach. Biedny Zair. Nie wygląda zbyt dobrze. Jakie to okrutne!

F’lar podniósł kielich wina, z którego pił Robinton i ostrożnie wziął do ust jeden łyk. Natychmiast go wypluł.

— Fellis jest również w winie. Powinienem był wiedzieć, że Robinton nie zaśnie od samego wina.

— Widziałem, jak śpi przy stole — rozpaczał Jaxom — a przecież wiem, że nigdy nie zasypia podczas Zgromadzeń.

— Zazwyczaj wytrzymywał nawet dłużej niż inni — powiedziała Lessa. — Jaką przewagę mają nad nami ci łotrzy? Dokąd się udają?

Jaxom strzelił palcami.

— Szeryfowie patrolują wszystkie drogi. Widzieli, kto stąd wyruszył, i w jakim kierunku.

— Każde z nas zajmie się inną drogą — zarządził F’lar dając znak jeźdźcom, żeby dosiedli smoków i porozmawiali z szeryfami. — Zostańcie tutaj, jakby nic się nie stało — powiedział Lytolowi, Piemurowi i Sharrze.

Wszyscy jeźdźcy wkrótce powrócili. Szeryfowie zapewnili ich, że nikt nie opuścił Zgromadzenia. Nie widzieli ani jeźdźców na biegusach, ani wozów.

Każ jaszczurkom, żeby szukały, powiedział Jaxom Ruthowi.

— Ruth mówi, że wszystkie jaszczurki szukają Robintona — powiedział zaraz na głos, wysłuchawszy odpowiedzi smoka.

— To samo powiedziała też Ramoth — dodała Lessa. Przez żywą, taneczną muzykę, zachęcającą tancerzy do jeszcze większego wysiłku, przebił się gwałtowny trzepot skrzydeł jaszczurek, które hurmem opuszczały dziedziniec.

— Jeśli to ogłosimy — zaproponował Lytol — będzie dość ludzi do przeszukania całej Warowni.

— Nie — sprzeciwił się Jaxom. — Zapanuje panika! Wiecie, jak bardzo wszyscy kochają Robintona. To się stało nie dawniej niż godzinę temu. Porywacze mieli za mało czasu, by dotrzeć do wybrzeża…

— Może uciekli na wzgórza? — poddał Lytol. — Jest tam tyle jaskiń, że nigdy nie będziemy mogli ich przeszukać.

— Ale jaszczurki mogą to zrobić — powiedział Piemur.

— Jest tylko parę szlaków prowadzących na wzgórza — zastanawiał się Jaxom na głos. — Ruth i ja lecimy na poszukiwania. Lytolu… — Jaxom zawahał się.

Lytol chwycił go za ramię.

— D’ram i Tiroth mnie zabiorą. Znam Ruathę tak dobrze jak ty, chłopcze.

— Ja też — powiedziała Lessa ostro.

— Ja polecę na północny wschód, na Przełęcz Nabol — oznajmił F’lar.

— Potrzebujemy pomocy jeźdźców z Fortu — rzekła Lessa.

— I kogoś, kto uda się wzdłuż rzeki aż do morza — dodał Lytol.

— My z Sharrą zostaniemy tu i zaczekamy na jaszczurki — zgłosił się Piemur. Po jego policzkach płynęły łzy. — Tylko go znajdźcie! — Potem nagle usiadł, a jego cień padł na zmarłego mężczyznę, ubranego w harfiarski błękit.

Nadchodził świt, kiedy jeźdźcy, wzmocnieni posiłkami z Weyru Fort, musieli uznać się za pokonanych i powrócili do Ruathy. O tej porze tylko niewielu gości Zgromadzenia już nie spało przygotowując się do powrotu do domu. Większość odsypiała harce ostatniej nocy.

— Ani jeden wóz nie wyjechał bez przeszukania — powiedziała Sharra Jaxomowi, kiedy wrócił. — To był pomysł Piemura.

— Bardzo dobrze — przyznał Jaxom, z wdzięcznością biorąc z jej rąk kubek klahu. — Na drogach nic nie zauważyliśmy, chociaż udałem się aż do Lodowego Jeziora, a Ruth obserwował uważnie lasy.

Zobaczył, że ktoś narzucił koc na ramiona zmarłego. Piemur i Jancis siedzieli obok, jak gdyby strzegąc snu swojego mistrza.

— Naszym zdaniem lepiej udawać, że to Mistrz Robinton — mruknęła Sharra. — Sebell i Menolly wiedzą, oczywiście, i jej dziesięć jaszczurek szukało przez całą noc. Sebell wrócił do Cechu Harfiarzy, żeby zaalarmować wszystkich. Słyszałeś bębny?

— Trudno ich nie słyszeć — skrzywiła się. — Asgenar i Larad znają kody harfiarzy i już rozmawiali o ataku na Bitrę.

— Porywacze nie są aż tak głupi, żeby właśnie tam przetrzymywać Robintona. Sigomal ma swój rozum. Wie, że to będzie pierwsze miejsce, o którym pomyślimy.

— To samo powiedział im Lytol, ale oni czują się parszywie, gdyż pierwsi usłyszeli pogłoski o zamiarze porwania Robintona. Larad mówi, że powinien był od razu skonfrontować się z Sigomalem i zażądać, żeby zarzucił tak wstrętny plan.

— To by nic nie dało — powiedział Jaxom ze zmęczeniem.

— A mieliśmy takie piękne Zgromadzenie — westchnęła Sharra. Położyła mu głowę na ramieniu i cicho się rozpłakała.

Jaxom objął żonę, odgarnął jej z czoła potargane włosy. Sam pragnął dać ulgę oczom, palącym od powstrzymywanych łez.

— Co z Zairem? — spytał, przypominając sobie o małym stworzonku.

— Och! — Sharra wyswobodziła się z objęć Jaxoma ocierając oczy i pociągając nosem. — Wyzdrowieje, tak mówi Campila. Dała mu na przeczyszczenie i — udało jej się uśmiechnąć — był straszliwie zawstydzony. Nigdy nie widziałam takiego odcienia w oczach jaszczurki.

— Kiedy będzie mógł nam pomóc w szukaniu Mistrza Robintona?

Sharra przygryzła dolną wargę.

— Jest bardzo osłabiony i oszołomiony. Pomyślałam, że nie warto pytać o to Campili, gdyż jeśli porywacze uśpili Mistrza, nawet Zair go nie znajdzie.

Nagle powietrze wypełniło się podnieconymi jaszczurkami wrzeszczącymi wniebogłosy.

Znalazły go! wykrzyknął Ruth. Trzema wielkimi susami wylądował obok Jaxoma.

Jaxom dosiadł go zanim zorientował się, co robi, a Ruth uniósł się tak szybko, że jeździec ledwie zdążył się przytrzymać. Inne smoki też natychmiast wystartowały. Jak strzała złożona z wielu ciał lecących tak blisko siebie, że wiele musiało zaczepiać się skrzydłami, jaszczurki wskazały południowo-wschodni kierunek.

Rozumiesz, co pokazują? spytał Jaxom Rutha.

To niedaleko. Przekazują obraz wozu. Widać ślady.

I Jaxom też je dojrzał, wyraźnie się odznaczały na świeżo zaoranych polach. Porywacze okazali spryt jadąc polami zamiast drogą, a wóz musiał być mały, bo inaczej nie mogliby poprowadzić go przez błotniste pola i skalny teren poza uprawami. Chwilę później jeźdźcy zobaczyli z grzbietów smoków pierwszego biegusa. Stał w błocie z rozstawionymi nogami i ciężko dyszał. Kopyta miał owinięte szmatami, żeby wyciszyć jego chód. O dziesięć minut lotu dalej, następne wyczerpane zwierzę, z bokami całymi w skaleczeniach wskazujących, jak je popędzano, leżało na ziemi wydając ostatnie tchnienie.

Ruth, powiedz innym, żeby kierowali się na wybrzeże. Niech kilku jeźdźców szybko leci do przodu.

Ale smocze skrzydła są szybsze niż najbardziej rączy biegus, nawet taki, który ma przewagę sześciu godzin.

Wkrótce Jaxom zobaczył wóz podskakujący na ostatnim zboczu prowadzącym do morza, a przy brzegu mały statek, czekający na swój sekretny ładunek. Smoki otoczyły statek i ze swego punktu obserwacyjnego Jaxom widział mężczyzn nurkujących do wody w próżnej próbie ucieczki.

Potem Ruth i smoki Bendenu opadły w dół, żeby zatrzymać wóz.

Przez chwilę trzej woźnice starali się wyglądać jak niewiniątka. Dwóch siedziało na koźle, a trzeci leżał w wozie na grubym materacu i udawał chorego.

Jednak jaszczurki były o wiele bardziej zainteresowane jego posłaniem. Otoczyły je popiskując i ćwierkając triumfalnie. „Chory” człowiek został bezceremonialnie wywleczony z wozu, materac zerwany, a deski podwójnego dna usunięte. I tam odkryto Mistrza Harfiarza, poszarzałego na twarzy i niemal uduszonego.

Ostrożnie go podnieśli i położyli na grubym materacu.

— Może potrzebuje tylko powietrza — powiedział F’lar. — W tym dusznym pudle, potrząsany jak paczka… — Rzucił wściekłe spojrzenie trójce porywaczy usiłujących wyrwać się z twardego chwytu rozgniewanych jeźdźców. Jaszczurki krążyły nad ich głowami, wysuwały szpony i dzioby, gotowe do ataku.

— Potrzebujemy Sharry — oświadczyła Lessa Jaxomowi. — Chyba że Oldive jest nadal na Zgromadzeniu…

Jaxom wskoczył na grzbiet Rutha.

— Uważaj, by nie spotkać siebie samego w Ruathcie — krzyknęła Lessa za nim.

Pomimo niepokoju i wściekłości, Jaxom uznał słuszność ostrzeżenia. Jednak i tak wrócił w mgnieniu oka z Sharra i jej podręczną apteczką.

— Dali mu za dużą dawkę — stwierdziła z twarzą bledszą nawet niż twarz Robintona. — Musimy wrócić z nim do Ruathy, gdzie będę mogła go odpowiednio leczyć.

Podano bezwładną postać Jaxomowi na Rutha, Sharra trzymała go podczas lotu. Kiedy powrócili do Ruathy, N’ton czekał już na podwórcu z Oldivem, więc Jaxom wiedział, że Przywódca Weyru Fort zaryzykował lot pomiędzy w czasie.

— Trzymaj się, Sharro — powiedział jej. — Ruth zabierze nas od razu do naszego apartamentu.

— Czy się zmieś… — Sharra urwała, bo już byli w salonie. Ruth zwinął skrzydła i skulił się tak, że zawadził tylko o parę mebli.

Zanim przybyli N’ton i Oldive, Jaxom i Sharra ułożyli Robintona w łóżku i rozebrali go. Sharra podtrzymywała głowę chorego, a Mistrz Oldive szybko wlał mu do gardła zawartość jakiejś fiolki, a potem zbadał mu oczy i posłuchał serca.

— Musimy go ogrzać — powiedział Mistrz Uzdrowiciel, ale Sharra już otulała ciało Robintona futrami. — Doznał szoku. Kto to zrobił?

— Dowiemy się. Porywacze dotarli prawie do morza — powiedział Jaxom. — Statek oczekiwał, żeby ich zabrać, ale nie wiadomo dokąd.

— Tego też się dowiemy — oświadczył N’ton chrapliwym głosem. — Mistrz Robinton wyzdrowieje, prawda, Oldive?

— Musi — krzyknęła Sharra gorąco, klękając przy łóżku. — Musi!

Загрузка...