Rozdział XIV

Następnego dnia po południu Jaxom i Piemur, przebywający obecnie na mostku „Yokohamy”, pochylali się nad pulpitem sterującym silnikami statku.

— Wiem, że opróżniliśmy wszystkie pakiety — powiedział zmartwiony Piemur — ale wskaźnik tego nie pokazuje.

— To wielki zbiornik — mruknął Jaxom, pukając w tarczę wskaźników. — Taka ilość paliwa jest jak kropla w morzu.

— Cała praca na nic — rozpaczał Piemur. Musieli włożyć skafandry, ponieważ pomieszczenie z dodatkową miarą poboru paliwa, znajdowało się w sektorze niskiego ciśnienia. Młodemu harfiarzowi nie podobały się ani ograniczenia spowodowane noszeniem skafandra, ani zapach stęchłego powietrza. Mimo nieważkości, pakiety były nieporęczne, a poza tym za każdym przejściem mogli zabierać z ładowni tylko dwa. Przynajmniej dobrze się składało, że smoki potrafiły wnieść to wszystko do ładowni. A jeszcze trudniejsze okazało się opróżnianie pakietów zgodnie z instrukcjami Siwspa, który dokładnie im wyjaśnił, jak w stanie nieważkości postępować z cieczą.

— Wcale nie na nic — zaprzeczył Siwsp. — Teraz już paliwo nie jest niebezpieczne dla otoczenia.

— A było niebezpieczne? — spytał Piemur rzucając Jaxomowi spojrzenie oznaczające „a nie mówiłem?”

— Wprawdzie paliwo jest niepalne, ale ma właściwości toksyczne. Mogłoby zatruć ludzi, a oprócz tego grunt, przesiąknięty tym paliwem staje się jałowy. Najlepiej unikać niepotrzebnych kłopotów.

Jaxom poruszył ramionami, by rozluźnić zesztywniałe mięśnie. Czasami praca w stanie nieważkości była cięższa niż taka sama, wymagająca równego wydatkowania energii, na Pernie.

— I bez tego mamy dość kłopotów — orzekł Piemur, a potem zwrócił się do Jaxoma. — Chcesz klahu? — Podniósł „gorącą butelkę”, jeden z nowych wynalazków. Była to duża, gruba, szklana butla, izolowana włóknem z tej samej rośliny, której Bendarek używał do wyrobu papieru, i włożona do osłony z nowego twardego plastiku. Utrzymywała ona ciecz ciepłą lub zimną, chociaż niektórzy ludzie nie mogli zrozumieć, skąd butelka znała różnicę. — A może pasztecik z mięsem? — Piemur łaskawie podał kilka zapakowanych porcji.

Jaxom uśmiechnął się popijając z butelki. Musiał uważać, żeby nie wydostały się z niej kropelki płynu.

— Jak to się dzieje, że zawsze masz najnowsze wynalazki?

Piemur przewrócił znacząco oczami.

— Harfiarze tradycyjnie wypróbowują nowe rzeczy! A zresztą mieszkam na Lądowisku, gdzie Hamian ma swoją manufakturę, a ty tylko wpadasz na chwilę i zawsze przegapiasz najlepsze.

Jaxom postanowił zignorować przytyk.

— Dziękuję za poczęstunek, Piemurze. Zgłodniałem przy tej pracy.

Po wejściu na mostek zdjęli hełmy i rękawice, a teraz usadowili się wygodnie w fotelach przy pulpitach. Kiedy zaspokoili pierwszy głód, Piemur wskazał na Rutha, Farli i Meera. Zarówno biały smok jak i ogniste jaszczurki tkwiły przylepione do okna i wyglądały na zewnątrz.

— Widzą coś, czego my nie widzimy?

— Pytałem o to Rutha — powiedział Jaxom. — Mówi, że lubi patrzeć na Pern, bo pięknie się prezentuje. Dzięki chmurom i różnicom w świetle nigdy nie wygląda tak samo.

— Skoro spożywacie posiłek i macie wolną chwilę — rozległ się głos Siwspa — wyjaśnię wam kolejny ważny krok w procesie szkolenia.

— Czy dlatego kazałeś nam nosić pakiety? — spytał Piemur puszczając oczko do Jaxoma.

— Piemurze, jak zawsze jesteś spostrzegawczy. Tu nas nikt nie podsłucha.

— Zamieniamy się w słuch — odrzekł Piemur, a potem dodał pospiesznie: — mówiąc w przenośni, oczywiście.

— To dobrze. Koniecznie trzeba się dowiedzieć, ile czasu smoki mogą spędzić w przestrzeni kosmicznej bez ochrony skafandrów takich jak te, które teraz macie na sobie.

— Myślałem, że już to wyliczyłeś, Siwspie — zdziwił się Jaxom. — Ruthowi i Farli nic się nie stało podczas tego całego czasu, który byli na mostku. Chyba nie odczuwają zimna, i z pewnością nie zabrakło im tlenu.

— Byli na mostku przez dokładnie trzy i pół minuty, a trzeba, żeby smoki funkcjonowały normalnie przez co najmniej dwanaście minut. Piętnaście będzie górną granicą potrzebnego czasu.

— Na co? — spytał Jaxom, pochylając się w przód i opierając łokcie na kolanach. Oczy Piemura lśniły podnieceniem.

— Ćwiczenie polega na przyzwyczajeniu ich do pobytu w kosmosie…

— Gdy już przyzwyczają się do stanu nieważkości? — uściślił Jaxom.

— Tak.

— A więc teraz uczymy się chodzić? — zażartował Piemur.

— Można tak powiedzieć. Smoki przystosowują się doskonale. Nie stwierdziłem niekorzystnych reakcji na stan nieważkości.

— Dlaczego miałyby źle reagować? — zdziwił się Jaxom. — To prawie to samo co unoszenie się lub pobyt pomiędzy, a to nigdy nie sprawia smokom kłopotu. A więc teraz chcesz, by wyszły na zewnątrz, prawda?

— Nie odpłyną od statku? — spytał Piemur, rzucając niespokojne spojrzenie na Jaxoma. — To znaczy, tak jak owoidy Nici?

— O ile nie wykonają gwałtownego ruchu, pozostaną w tym samym miejscu — wyjaśnił Siwsp. — Ponieważ wyjdą z „Yokohamy”, będą poruszać się z tą samą prędkością co statek, podczas gdy owoidy Nici przepływają z inną szybkością w stosunku do statku. Jednak, żeby zapobiec panice…

— Smoki nie wpadają w panikę — obraził się Jaxom, wyprzedzając Piemura, który chciał powiedzieć to samo.

— Ale ich jeźdźcom może się to zdarzyć.

— Wątpię — odrzekł Jaxom.

— Lordzie Jaxomie, może jeźdźcy smoków zostali odpowiednio wyszkoleni — powiedział Siwsp niezmiernie formalnie — ale kroniki wielu pokoleń wskazują, że niektórzy ludzie pomimo szkolenia mogą popaść w agorafobię. Wobec tego, żeby zapobiec panice, zwierzę powinno się zakotwiczyć…

— Smok powinien się zakotwiczyć — automatycznie poprawił Jaxom.

— …bezpiecznie do „Yokohamy” — skończył Siwsp.

— Linami? Możemy zdobyć linę albo ten świetny kabel, który wytwarza Fandarel — zaproponował Piemur.

— To nie będzie konieczne, gdyż mamy tu coś odpowiedniego.

— Co takiego? — spytał Jaxom ze skruchą, zdając sobie sprawę, że ich przekomarzanie się opóźniało przekazanie im wyjaśnień, które od tak dawna chcieli usłyszeć.

Ekran przed nimi rozjaśnił się, ukazując przekrój „Yokohamy”. Potem obraz zmienił się i pokazało się zbliżenie długiego wału, do którego zamocowane były silniki, oraz krata z metalowych belek, na której niegdyś umieszczano dodatkowe zbiorniki paliwa.

— Smoki mogą się tego trzymać! — wykrzyknął Jaxom. — To na pewno stwarza możliwość pewnego chwytu. I, o ile nie odczytałem źle wymiarów, te poręcze są tak długie, jak Obrzeże Weyru. Piemurze, wyobraź sobie, wszystkie Weyry Pernu, w przestrzeni kosmicznej wzdłuż tych szyn! Co to będzie za widok!

— Jedynym minusem — odrzekł rozsądnie Piemur — jest to, że nie ma dość skafandrów dla wszystkich jeźdźców Pernu.

— Będzie ich dość — powiedział spokojnie Siwsp — choć nie wszystkie Weyry Pernu będą potrzebne. Lordzie Jaxomie, skoro nadal masz na sobie skafander, a już zjadłeś, może ty i Ruth spróbujecie spędzić teraz trochę czasu na zewnątrz?

Oczy Piemura rozszerzyły się, gdy pojął niezwykłą propozycję Siwspa.

— Na pierwsze Jajo, Jaxomie, to nie ludzi musisz się obawiać. Sam Siwsp próbuje cię zabić!

— Bzdura! — odparł gniewnie Jaxom. Ale czuł skurcz w żołądku i przyspieszone bicie serca na myśl o wyjściu na zewnątrz. — Ruth?

Zobaczę dużo więcej stamtąd niż widzę przez okno, odpowiedział smok po chwili namysłu.

Ze śmiechem tylko odrobinę niepewnym Jaxom przekazał Piemurowi wypowiedź Rutha. Harfiarz rzucił mu długie pełne niewiary spojrzenie i westchnął.

— Nie wiem, który z was jest bardziej szalony. Co za para z was! Odważylibyście się na wszystko. — Potem dodał żartobliwie: — A to o mnie się mówi jako o tym nieodpowiedzialnym.

— Ale ty nie jesteś jeźdźcem smoka — powiedział łagodnie Jaxom.

— Czyli to smok czyni człowieka? — wypalił Piemur.

Jaxom uśmiechnął się i posłał pełne uczucia spojrzenie w stronę Rutha, który przyglądał się ludziom.

— Kiedy smok prowadzi cię i strzeże, czujesz się bezpiecznie.

— Jak długo pasy uprzęży nie puszczają — rozległa się natychmiastowa replika Piemura. Potem Piemur pokiwał głową. — Jednak gdy się o tym wszystkim pomyśli, to rzeczywiście, z Siwspem jako mentorem nie musisz się martwić o to, co mogą ci zrobić zwykli ludzie.

— Lord Jaxom nie znajdzie się w niebezpieczeństwie, Harfiarzu Piemurze — odrzekł Siwsp ze zwykłym spokojem.

— Bo ty tak mówisz? — Piemur przygwoździł Jaxoma gniewnym spojrzeniem. — A więc masz zamiar to zrobić? Nie porozumiewając się z nikim?

Jaxom odpowiedział podobnym spojrzeniem, czując jak wzbiera w nim gniew.

— Nie potrzebuję nikogo prosić o pozwolenie. Od dawna już jestem dorosły i sam podejmuję decyzje. I zrobię to nie czekając, aż ktoś mi przeszkodzi. Ty, czy F’lar, Lessa czy Robinton.

— A Sharra? — Piemur nalegał nie odwracając oczu.

Jaxomie, to, o co prosi nas Siwsp, nie wydaje się trudne, wtrącił Ruth. Nie jest bardziej niebezpieczne niż wejście w pomiędzy, gdzie nie ma się czego trzymać. Moje szpony są mocne. Ich chwyt zapewni nam obu bezpieczeństwo.

— Ruth nie widzi żadnego problemu. Gdyby było inaczej, na pewno bym go posłuchał — tłumaczył się Jaxom, zdając sobie dobrze sprawę, że Sharra niewątpliwie podzielałaby zastrzeżenia Piemura. — Nie wiem dlaczego tak cię to przeraża. Myślałem, że będziesz chciał wyjść pierwszy.

Piemur zdołał przywołać cień uśmiechu.

— Po pierwsze, nie mam smoka, który by mnie przekonał. Po drugie, nie lubię być zawinięty w to tutaj — uderzył dłonią w skafander. — A po trzecie, jest bardzo prawdopodobne, że należę do tych, którzy wpadają w panikę, gdy solidna ziemia jest o miliony długości smoków od ich stóp. Więc — zakończył, wstając i sięgając po hełm Jaxoma — skoro nie mogę cię przekonać, zrób to. Od razu! Zanim umrę ze strachu!

Jaxom schwycił go za ramię.

— Nie zapominaj, że Siwsp nie może narazić ludzkiego życia na niebezpieczeństwo. I przecież widzieliśmy taśmy z kosmonautami pracującymi na zewnątrz.

No to chodźmy. Ruth odepchnął się od okna na tyle mocno, żeby dotrzeć do Jaxoma. Spojrzał w dół na chmurną twarz Piemura. Powiedz Piemurowi, że nie pozwolę, by coś ci się stało.

— Ruth mówi, że nie pozwoli by coś mi się stało — przekazał Jaxom. Z szorstkością zrodzoną z niepokoju, Piemur przymocował hełm Jaxoma, zabezpieczył złącza, sprawdził dopływ tlenu, a potem wskazał gestem, by włączyć słuchawki hełmu.

— Jaxomie, przekazuj na bieżąco, dobrze? — poprosił.

— Kiwnij głową, jeśli dobrze mnie słyszysz. — Dźwięk własnego głosu odbijającego się w hełmie nadal brzmiał dla Jaxoma niesamowicie.

Piemur skinął głową, jego twarz pozbawiona była wszelkiego wyrazu.

— Siwspie, pokazuj Piemurowi, gdzie jesteśmy — rozkazał Jaxom, po czym klepnął przyjaciela w ramię. Potem ostrożnie odepchnął się od podłogi jedną nogą, następnie drugą, i popłynął w stronę Rutha. Wciągnął się na jego grzbiet i przymocował uprząż do zapięć zaprojektowanych tak, by przytrzymywały ekwipunek podczas pracy w próżni.

— Masz właściwą uprząż? — spytał Piemur lodowato.

— Pytasz mnie o to dzisiaj już drugi raz.

— Bo warto. Widzisz ten ekran na górze? — ton Piemura był jeszcze bardziej cierpki. Jaxom wolałby, żeby jego przyjaciel nie niepokoił się aż tak bardzo. Ale to była jeszcze jedna rzecz, którą tylko inny jeździec mógł zrozumieć: niezachwiana wiara w umiejętności własnego smoka. A Ruth miał ich więcej niż wszystkie pozostałe smoki Pernu.

— Widzę go — powiedział, a własny głos zabrzmiał mu wysoko i chrapliwie w uszach. Ruth, wiesz dokąd idziemy?

Oczywiście. Ruszamy?

Jaxom był przyzwyczajony do bardzo krótkich przejść w pomiędzy, ale to musiało być najkrótsze ze wszystkich. W jednej chwili znajdowali się na mostku, a w następnej otoczyła ich całkiem odmienna ciemność. Przez jedno drgnienie serca Jaxom poczuł taki strach, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie doznał. Ale głowa Rutha, wzniesiona i kołysząca się wkoło, gdy obserwował roztaczającą się przed nimi scenę, była znakiem dodającym pewności, jakiej potrzebował. Potem uświadomił sobie że, inaczej niż w pomiędzy, gdzie nie odczuwał niczego, tu wyraźnie odbierał wrażenia, gdy jego nogi ciskały szyję Rutha, a pasy uprzęży naciskały na jego talię.

Nie odlecę w przestrzeń, powiedział Ruth równie spokojnie jak zwykle. Mogę przytrzymać się szponami. Metal jest tak zimny, że wydaje się gorący.

Jaxom spojrzał w dół i zauważył, że Ruth faktycznie schwycił się belek. Ostrożnie wyciągnął szpony przedniej łapy, złapał górną krawędź, ustawił tylne łapy jedna przed drugą na dolnej, i wygodnie się wyciągnął.

Wstrzymuję oddech, ale czuję się dobrze, mówił dalej Ruth rozglądając się uważnie wkoło. Jego lewe oko wirowało powoli błękitem zainteresowania. Poniżej Jaxom widział więcej poziomych belek tworzących kratę otaczającą silniki. Najwięcej ich było poza ramą, olbrzymią prostokątną strukturą w kształcie pudła, w której materia/antymateria dostarczała energii silnikom podczas międzygwiezdnych podróży.

— Wszystko w porządku, Jaxomie? — spytał Siwsp.

— Świetnie — odparł Jaxom. Bardzo niechętnie udzieliłby innej odpowiedzi, ale prawdę mówiąc czuł, że jego mięśnie rozluźniają się w chwili, kiedy to mówił. W końcu naprawdę nie działo się nic złego.

— Ruth nie odczuwa niepokojących objawów?

— Mówi, że nie. Wstrzymuje oddech.

Chcę wspiąć się wyżej, żeby zobaczyć więcej. Tu nie ma na co patrzeć, oprócz silników. Zanim Jaxom mógł mu zabronić, Ruth sięgnął do belki ponad głową.

Cokolwiek robisz, Ruth, nie puszczaj się, pospiesznie powiedział Jaxom.

Tylko bym się unosił.

Jaxoma zastanawiała nonszalancja smoka w tym nowym, niebezpiecznym otoczeniu. Ale, czyż smoki nie stawiały czoła niebezpieczeństwom za każdym razem, kiedy latały przeciwko Niciom? Tutaj przynajmniej nie było niczego, co mogłoby przepalić białą skórę lub przebić delikatne skrzydła, czy też jego własny skafander.

Widzisz? Ruth zaczął się unosić, zamiast wspinać do góry. Jaxom był tak zdumiony inicjatywą smoka, że nie potrafił wykrztusić słowa. Nic nie szkodzi, że się unoszę, mówił dalej Ruth, gdyż w każdej chwili mogę wskoczyć w pomiędzy. Czy tu nie jest pięknie?

Jaxom musiał się z nim zgodzić. Ruth przysiadł na najwyższej belce, a przed nimi glob Pernu rozjaśniał się zielenią i błękitem. Jaxom rozpoznał Warownię przy ujściu Rajskiej Rzeki, a także Xanadu. Ponad nimi znajdowały się gwiazdy a za nimi Rukbat, świecący tak jasno, że trzeba było mrużyć oczy. Wydało mu się, że zauważył światło słoneczne odbijające się od jednego z innych statków, chyba „Bahrainu”. A wysoko, wysoko ponad nimi, w niezmiernej oddali, znajdowały się Czerwona Gwiazda i obłok Oorta, w który błędna planeta wejdzie znów za następne sto Obrotów.

Nagle obok Rutha pojawiły się Meer i Farli. Chwilę unosiły się w jego pobliżu, potem znikły, i zaraz znów wróciły. Złapały szponami belkę, a ciała trzymały z dala od absolutnego chłodu metalu. Ich oczy zawirowały podekscytowaną czerwienią.

Nie pozostaniemy tu zbyt długo. Lepiej idźcie do środka. Nie możecie wstrzymać oddechu na tak długo jak ja, powiedział Ruth jaszczurkom.

Mówią, że kosmos jest zbyt wielki, przekazał Jaxomowi. Jest chłodniejszy niż pomiędzy. Chyba teraz wrócimy do środka. Muszę odetchnąć.

Raz jeszcze, zanim Jaxom mógł pokierować akcją, Ruth wykonał swój zamysł. Prawie nie odczuwając przenosin znaleźli się z powrotem na mostku „Yokohamy”.

To było wspaniałe! wykrzyknął Ruth, ćwierkając ze szczęścia.

Jaxom zauważył, że twarz Piemura jest bardzo blada pod opalenizną, a jego oczy patrzą niezwykle ponuro jak na człowieka, który przemierzał wybrzeża Południowego całymi miesiącami mając do towarzystwa tylko złotą jaszczurkę ognistą i dzikiego biegusa i nigdy nie stracił poczucia humoru.

— Czy musiałeś wezwać Farli i Meera?

— Same się zjawiły. Ruth powiedział, że według nich kosmos jest zbyt wielki. — Jaxom roześmiał się z tej zaniżonej oceny. — Ruthowi bardzo się to podobało — mówił dalej, zdając sobie jednocześnie sprawę jak nieadekwatne było to określenie. — I mnie też — dodał twardo, przywołując raz jeszcze wizję wielkości i niezmienności kosmosu. — Kiedy już się przyzwyczaiłem. — Odpiął hełm i uśmiechnął się do Piemura. — Naprawdę nie różni się to od pomiędzy, i wcale nie jest takie niebezpieczne. Ruth słusznie mówi, że może wskoczyć w pomiędzy kiedy tylko chce, a więc nigdy nie znajdziemy się w prawdziwym niebezpieczeństwie.

— Brzmi to tak, jakbyś wbrew temu, co widziałeś na własne oczy, chciał przekonać samego siebie — zauważył Piemur przyglądając się przyjacielowi zwężonymi oczami.

— Cóż, trochę trudno jest się przyzwyczaić — przyznał Jaxom, przesuwając palcami po wilgotnych od potu włosach. Uśmiechnął się z większym przekonaniem, niż odczuwał. Nigdy nie zwierzyłby się Piemurowi ze strachu, jaki przeżył, chociaż czuł kwaśny zapach potu unoszący się z jego skafandra.

— Zastanawiam się — kontynuował Piemur — co powiedzą Sharra, Lytol, Lessa, F’lar i Robinton na tę twoją eskapadę.

— Gdy sami spróbują, zobaczą, że to wcale nie jest niebezpieczne. To tylko… inny sposób podróżowania na smoku.

Piemur westchnął z rozpaczą.

— A jeśli ty i Ruth możecie to zrobić, każdy inny smok i jeździec na Pernie poczuje się zobowiązany, by pójść za waszym przykładem. Czy tego właśnie chciałeś, Siwspie?

— Jest to nieuniknione, biorąc pod uwagę przyjacielskie współzawodnictwo jeźdźców.

Piemur uniósł obie ręce w geście rezygnacji.

— Jak powiedziałem, mając przyjaciół takich jak Siwsp, kto potrzebuje wrogów!


Po powrocie na Lądowisko Jaxom musiał stawić czoło lawinie wyrzutów.

— Jak ci nie wstyd. Przecież jako harfiarz powinieneś mieć więcej wyczucia! — zauważył lodowatym tonem, gdy Piemur wykrzyczał swoje wiadomości Lytolowi, który akurat miał dyżur. Stary wychowawca zbladł, przybrał surowy wyraz twarzy, a Jaxom z satysfakcją obserwował jak Piemur się wycofuje. — Nie nadawajmy temu zbyt wielkiego znaczenia, dobrze? — dodał, podchodząc do Lytola. — Czuję się dobrze, naprawdę. Ruth nie naraziłby mnie na niebezpieczeństwo, podobnie jak Siwsp. Ludzie! — podniósł głos. — Potrzebuję pomocy!

Jancis przybiegła z korytarza i stanęła jak wryta na widok sceny rozgrywającej się przed jej oczami, po czym znów wpadła do pokoju obok. Wróciła po chwili z termosem i nalała Lytolowi kubek klahu.

— Piemurze, nie stój tak! Przynieś wino. Najlepiej to wzmocnione — zawołała za nim, gdy już biegł do kuchni. — Co tu wyprawialiście? — zażądała wyjaśnień od Jaxoma.

— Nic tak niebezpiecznego jak zarzucanie niespodziewanymi wiadomościami… — Jaxom zatrzymał się zanim powiedział „starca”… kogoś nie ostrzeżonego lub nie przygotowanego. Najwyraźniej Siwsp nie wspomniał, co zaplanował dla nas na dzisiaj.

— W jaki sposób opróżnianie pakietów mogło być niebezpieczne? — zapytała Jancis z oczami rozszerzonymi zdumieniem.

— Czuję się znakomicie — upierał się Lytol. Potem posłusznie przełknął parę łyków gorącego klahu i jego twarz nabrała kolorów.

Piemur wpadł z bukłakiem wina w jednej ręce i paroma szklankami w drugiej. Ustawił wszystko na stole uderzając mocniej niż to było potrzebne, ale widział, że Lytol czuje się już lepiej.

— Ja też muszę się napić — powiedział, rozlewając wino tak niedbale, że Jancis zaprotestowała i odebrała mu bukłak. — Dziękuję. Potrzebowałem tego! — Piemur wychylił szklankę, po czym wyciągnął ją po dolewkę.

— Zaczekaj na swoją kolej — skarciła go żona.

Jaxom skinął na nią, żeby nalała wina do kubka Lytola.

— No więc, co cię skłoniło do tak niebezpiecznego czynu? — dopytywał się Lytol.

Jaxom westchnął.

— To nie było niebezpieczne. Siwsp poprosił Rutha i mnie, żebyśmy wyszli na zewnątrz i zrobiliśmy to. Nic nam nie groziło. Ruth zaczepił szpony na tej ramie wokół sekcji silników, a ja… ja trzymałem się jego. — Jaxom uśmiechnął się na widok wyrazu konsternacji na twarzy Jancis.

— Jeźdźcy smoków! — prychnęła potępiająco.

— Lytolu, przecież wiesz, że smok nie naraziłby swojego jeźdźca na niebezpieczeństwo, i że może zabrać siebie i swojego jeźdźca gdziekolwiek w pomiędzy! — Nagle Jaxom zdał sobie sprawę, że po raz pierwszy od wielu Obrotów prosi Lytola o potwierdzenie smoczych zdolności. Zauważył, że wychowawca zaciska usta i przyszło mu do głowy, że być może okazał się nietaktowny.

Lytol odetchnął.

— Często myślałem, że Ruth działa pod wpływem impulsu, ale ty, Jaxomie, zawsze byłeś ostrożny. W ten sposób uzupełnialiście się. Żadne z was nie dopuściłoby do tego, by partnerowi groziła utrata życia. Ale wasze wyjście na zewnątrz powinno było zostać przedyskutowane wcześniej.

Piemur rzucił Jaxomowi spojrzenie mówiące, że miał rację, a Jaxom wzruszył ramionami.

— Wyszliśmy i dowiedzieliśmy się, że można to robić bez szkody dla zdrowia.

Idę spać na słońcu, powiedział mu Ruth. Będziecie gadać godzinami. Cieszę się, że nie omawialiście tej sprawy wcześniej. Trzeba by było czekać wiele dni zanim uzyskalibyśmy pozwolenie. Być może w ogóle nie zrobilibyśmy tego.

Jaxom nie powtórzył mało dyplomatycznych uwag Rutha ani jego oceny nadchodzących rozmów, które przerodziły się w kłótnię, gdy poinformowano również Lessę, F’lara, Robintona i D’rama o pierwszym wyjściu w przestrzeń kosmiczną.

— Jeszcze jeden przykład obsesji Siwspa — orzekła Lessa, niezadowolona, że wezwano ją na pospiesznie zwołane zebranie.

— Wolałbym, żebyście przemyśleli, jaki był cel tego ćwiczenia — powiedział Jaxom zdradzając większą irytację niż kiedykolwiek przedtem w obecności Przywódców Bendenu. — Najważniejsze jest to, że udowodniliśmy, iż można wyjść w przestrzeń kosmiczną nie narażając życia czy zdrowia, ponieważ według Siwspa to, żeby smoki i jeźdźcy mogli przebywać w kosmicznej próżni, jest nieodzownym warunkiem powodzenia jego Planu.

Nie znajdowali się w pomieszczeniu Siwspa, lecz w sali konferencyjnej.

— Na Skorupy! Po co potrzebne mu są smoki kurczowo trzymające się belek tysiące mil nad Pernem? — dopytywał się F’lar.

— Muszą się przyzwyczaić do pobytu w przestrzeni kosmicznej — wyjaśnił Jaxom.

— Chodzi mu nie tylko o to — odezwał się Robinton w zamyśleniu.

— Oczywiście, że nie — D’ram nagle usiadł prosto, bo zaniepokoiła go jakaś myśl. — Smoki mają przesunąć „Yokohamę”.

— Po co? — spytała Lessa. — Co by to dało?

— Żeby zderzyć ją z Czerwoną Gwiazdą — odrzekł D’ram.

Jaxom, Piemur i F’lar tylko pokiwali głowami.

— Dlaczego nie? — krzyknęła Lessa. — Pewnie dlatego chciał, by wlano paliwo do zbiorników.

Jaxom, widząc, jaką ignorantką stała się Lessa, tylko uśmiechnął się ponuro.

— Ta kropla paliwa nie wybuchnie przy zderzeniu, a staranowanie Czerwonej Gwiazdy „Yokohama”, choć wydaje się zmyślne, nie zmieni jej orbity ani o centymetr. Jednak macie rację. Siwsp potrzebuje smoków do przeniesienia czegoś.

— Zapytajmy go! — zaproponował Robinton. Wstał i ruszył do drzwi. Gdy inni pozostali na swoich miejscach, odwrócił się do nich. — No co, nie chcecie wiedzieć?

— Nie jestem pewna, czy naprawdę tego chcę — mruknęła Lessa, ale wstała i podążyła za innymi, którzy też skierowali się do pomieszczenia Siwspa.

Jaxom, Jancis i Piemur zamknęli drzwi do pokoi zajmowanych przez studentów, a kiedy wszyscy znaleźli się przed Siwspem, drzwi jego pokoju także zamknięto. Piemur oparł się o nie plecami.

— Co i gdzie mają przenieść smoki? — spytał F’lar bez wstępów.

— A więc domyśliłeś się części Planu, Przywódco Weyru.

— Chcesz użyć „Yokohamy” do staranowania Czerwonej Gwiazdy? — spytała Lessa, nadal pewna, że o to chodziło.

— To nie przyniosłoby żadnych efektów, a „Yokohama” jest potrzebna jako punkt obserwacyjny.

— Więc co zamierzasz? — wypytywał F’lar.

Na ekranie pojawił się obraz Czerwonej Gwiazdy. Widać było szczegóły krajobrazu na stronie zwróconej ku Pernowi. Zebrani od razu to rozpoznali, bo nie raz wpatrywali się w powierzchnię intruza dzięki instrumentom skonstruowanym przez Wansora. Zobaczyli, że ukośnie przez całą półkulę biegnie głęboka szczelina. To niezwykłe zjawisko zostało spowodowane przez trzęsienie gruntu o niesamowitej sile — jak wyjaśnił im Siwsp.

— Wszyscy widzicie to pęknięcie. Najprawdopodobniej przecięło planetę na dużą głębokość. Sądzę, że gdybyśmy wywołali w tym miejscu eksplozję o dostatecznej sile, moglibyśmy zmienić orbitę zwłaszcza, że już została zakłócona dzięki wpływowi piątej planety waszego układu. — Obraz zmienił się i widzowie zobaczyli znany im już schemat układu Rukbatu. — W zwykłych warunkach trudno byłoby spowodować tak silną eksplozję, i to nie tylko dlatego, że nie ma jak uzyskać odpowiednich materiałów, ale również dlatego, że właściwie nie można dokonać obliczeń, które nam powiedzą, jak zachowają się po wybuchu odłamki Czerwonej Planety, i jak sam wybuch wpłynie na mechanikę systemu.

— Jednak obserwacje Mistrza Wansora wykazują, że piąta planeta jest pozbawiona atmosfery i życia. Jest także najbardziej oddalona od Pernu. W waszym Układzie Słonecznym pojawią się pewne perturbacje, ale warto je zaryzykować, gdyż osiągniemy o wiele więcej. Raz na zawsze zakończy się Opad Nici na Pern.

Przez długą chwilę nikt się nie odzywał.

— Nie mamy materiałów wybuchowych tej mocy — powiedział wreszcie Jaxom.

— Wy nie. Ale na „Yokohamie”, „Bahrainie” i „Buenos Aires” jest ich dosyć.

— Co takiego? — spytał gniewnie F’lar.

— Silniki — wykrzyknął Jaxom. — Te cholerne silniki. Och, Siwsp, jesteś taki sprytny!

— Ale silniki nie działają! Nie ma dość paliwa! Jak je przeniesiemy? — Wszyscy na wyprzódki zgłaszali wątpliwości.

— To prawda — powiedział Siwsp zagłuszając gwar. — Ale jednak resztki paliwa pozostałego w silnikach nadadzą wybuchowi odpowiednią siłę. Gdy antymateria zetknie się w sposób niekontrolowany z materią, osiągniecie pożądany rezultat.

— Zaczekaj chwilę… — Jaxom przekrzyczał zebranych, którzy zadawali dziesiątki pytań, i poprosił ich o spokój. — Podczas wykładów, które prowadziłeś dla Fandarela i kowali zaznaczyłeś, że antymaterię utrzymuje się z dala od kontaktu z materią w najtrwalszych metalach, jakie ludzkość kiedykolwiek wytopiła. Nie mamy urządzeń do przecięcia tych osłon. Czy Fandarel pracuje nad czymś, o czym nie wiemy?

Zapadła chwila ciszy i Jaxom ze zdumieniem zauważył, że zgadza się z Mistrzem Robintonem, który utrzymywał, że Siwsp czasem wykazuje poczucie humoru.

— To prawda, że zabezpieczenia wbudowane w silniki były niezmiernie wyszukane, i że schematów ich projektów nie ma w danych inżynieryjnych — powiedział w końcu Siwsp. — Ale zawsze tak jest, że skomplikowane rzeczy mogą być zaatakowane prostymi metodami. Ja muszę także być posłuszny rozkazom, które mi wydano. Nie wolno mi wykształcić was tak, by wasza wiedza przekraczała technologiczny poziom dostępny waszym przodkom. Na szczęście, jesteście już w posiadaniu sposobu, który umożliwi wam otwarcie osłon antymaterii. Używaliście go przez całe stulecia, podczas wszystkich Opadów.

— HNO3! — Piemur wyrzekł tę formułę z zapartym tchem.

— Zgadza się. Metalowe osłony silników na materię/antymaterię nie są odporne na erozję. — Na ekranie znów pojawiły się silniki „Yokohamy”, ale teraz widać tam było również duże zewnętrzne zbiorniki. — To zabierze trochę czasu, dlatego pozostawiamy szerokie okno dwóch tygodni dla tej części Planu. Jednak kwas przeniknie przez osłony, a kiedy magnetyczne osłony zostaną przerwane, materia i antymateria zetkną się i spowodują olbrzymią eksplozję, potrzebną do zmiany orbity Czerwonej Gwiazdy. Czy macie jeszcze jakieś pytania?

Tym razem Jaxom przerwał ciszę.

— Czyli wszystkie Weyry Pernu będą potrzebne do przeniesienia pomiędzy do Czerwonej Gwiazdy silników, a nie statków? Żeby umieścić je w rozpadlinie?

— Podczas przemieszczania statków moglibyście niewłaściwie ulokować zbiorniki HNO3.

— Ile ważą silniki? — spytał F’lar.

— Ich masa jest słabym punktem Planu. Jednak ciągle powtarzaliście, że smoki mogą przenosić to co myślą, że mogą.

— To prawda, ale jak do tej pory nikt jeszcze nie kazał im przenosić silników — żachnął się F’lar, przerażony wymaganiami, które należało teraz stawiać smokom.

Jaxom zaczął chichotać, więc zebrani rzucali mu niezadowolone spojrzenia.

— Dlatego spiżowe smoki ćwiczyły w stanie nieważkości, prawda? Musiały się przyzwyczaić do tego, że przedmioty są dużo lżejsze w kosmosie. Tak, Siwsp?

— Tak.

— Więc jeśli nie powiemy im, ile te cholerne rzeczy ważą…

— Ależ, Jaxomie… — zaczął F’lar.

— Żadne ależ, F’larze — odparł Jaxom. — Siwsp używa dobrej taktyki psychologicznej. Myślę, że to zadziała. Zwłaszcza, jeśli my będziemy uważać, że to działa. Rozumiesz? — rzucił F’larowi wyzywające spojrzenie. — Jeśli wiele smoków będzie wspólnie je przenosić… można to zrobić.

— Jaxom ma rację — powiedział Lytol. Siedzący obok niego D’ram skinął głową. — Smoki będą niosły tylko tyle, ile uważają, że mogą unieść. Taki plan jest logiczny.

— Poradzą sobie również z zimnem przestrzeni — dodał Siwsp.

— I przeniosą ten cały ciężar w pomiędzy! — spytała sceptycznie Lessa.

— Wiesz, Lesso — odezwał się F’lar, gładząc w zamyśleniu brodę — na pewno potrafią to zrobić, jeżeli będą pewne, że to potrafią. Jaxomie, powiedz mi, jak Ruth zachowywał się w próżni.

— Zaczekaj — zawołała Lessa unosząc rękę i marszcząc w koncentracji czoło. — Jak długo trwałby taki manewr? Smoki mogą przenieść w pomiędzy każdy ciężar, ale czy znacie odległość, na jaką mają go przenieść?

— Przecież ty i twoja królowa Ramoth już leciałyście pomiędzy czasem…

— I niemal umarły — wykrzyknął F’lar, rzucając swojej partnerce rozpaczliwe spojrzenie, bo przypomniał sobie, co wówczas czuł.

— Jeźdźcy nie będą pozbawieni tlenu, a tobie wtedy na pewno go brakowało, Władczyni Weyru. A także będą mieli skafandry.

— Nie mamy ich zbyt wiele — wtrącił D’ram.

— Na razie rzeczywiście nie ma ich dużo — powiedział Piemur, a jego oczy błyszczały nadzieją nowych przygód. — Ale Hamian produkuje plastik szybciej, niż Mistrz Nicat potrafi dać gotowy produkt.

— Przepytywałem wielu jeźdźców, i z ich wypowiedzi można wywnioskować, że najdłuższa podróż tu, na Pernie, trwa najwyżej osiem sekund — powiedział Siwsp. — A z tych ośmiu sekund smoki potrzebują zaledwie pięciu, by rozpoznać miejsce, do którego się udają. Resztę czasu zużywają na samą podróż. Mając to na względzie, a także posługując się arytmetyką logarytmiczną, możemy uznać, że na przebycie 1.600 kilometrów potrzebują jednej sekundy; dwóch sekund na dziesięć tysięcy; 3,6 sekundy na 100 tysięcy kilometrów; 4,8 na milion kilometrów oraz siedem do dziesięciu sekund na dziesięć milionów kilometrów. Mimo że nadal nie rozumiem, w jaki sposób one podróżują, taki sposób jednak działa. Tak więc, znając przybliżoną odległość Czerwonej Gwiazdy od Pernu, łatwo obliczyć długość międzyplanetarnego skoku. Ustalono również, że smoki mogą przebywać w próżni piętnaście minut zanim ich organizmy ucierpią z braku tlenu. To wystarczy aż nadto, żeby wykonać skok, ustawić silniki w rozpadlinie i wrócić. Smoki są bardzo precyzyjnymi nawigatorami.

— Chcę przećwiczyć tę podróż — oznajmił F’lar. Lessa już zamierzała go ofuknąć, ale F’lar nie dał jej dojść do słowa. — Kochanie, jeśli wierzymy w nasze smoki, możemy wierzyć też w nasze własne umiejętności. Zanim poproszę Weyry, by przedsięwzięły tę ekspedycję, muszę być pewien, że to możliwe i nie narażę nikogo na ryzyko. Nie tym razem! — Wszyscy wiedzieli, że pomyślał o tym, jak F’nor próbował dotrzeć do Czerwonej Gwiazdy tyle Obrotów temu, co niemal nie zakończyło się jego śmiercią. — Czy na Czerwonej Gwieździe jest powietrze?

— Nie — odparł Siwsp. — Z pewnością nie ma atmosfery nadającej się do oddychania, ale istnieją tam szlachetne gazy i azot. Jeśli nawet planeta miała kiedyś gęstą atmosferę, utraciła ją po opuszczeniu swojego pierwotnego układu. Nie ma tam również wody, gdyż wielokrotne przejścia obok Rukbatu odparowały większość gazów lotnych. F’nor widział, jak to się odbywa. Siła ciążenia na powierzchni wynosi mniej więcej jedną dziesiątą ciążenia na Pernie, więc atmosfera jest dużo rzadsza niż to, do czego jesteście przyzwyczajeni.

— F’larze, nie podejmiesz się takiej niebezpiecznej eskapady sam — powiedział D’ram stanowczo.

— D’ramie… — Robinton dotknął ramienia starego jeźdźca, a Lytol spojrzał na niego z aprobatą, lecz jednocześnie i współczuciem.

— To należy do obowiązków młodych mężczyzn — powiedział ze smutkiem. — Ty już dawno wywiązałeś się ze wszystkich swoich obowiązków.

— F’larze? — twarz Lessy była wykrzywiona niepokojem. Rozpaczliwie chciała powstrzymać męża, ale wiedziała, że nie może tego zrobić. Jej szare oczy rozszerzyły się z lęku.

— Pójdę — powtórzył Przywódca Weyru.

— Ale nie sam — odezwał się Jaxom. — Ja pójdę z tobą. — Uniósł dłoń, żeby uciszyć innych, ale nie dało to efektu. Podniósł głos pokonując hałas. — Ruth zawsze wie, gdzie i kiedy się znajduje. Żaden inny smok nie posiada tej umiejętności i wszyscy o tym wiecie. Jeśli nie wyrazicie zgody, i tak to zrobię! — Pozwolił by jego gniew uzewnętrznił się i spojrzał ze złością na Lytola, Robintona i D’rama. Lessa odpowiedziała równie złym spojrzeniem, ale nie przyłączyła się do sprzeciwów.

— Jaxomie, nie wolno ci lecieć ze mną — oświadczył F’lar. — Masz obowiązki…

— Polecę, i na tym kończymy dyskusję. Ufam Ruthowi tak, jak ty ufasz Mnementhowi. Ograniczmy tę wyprawę do tak niewielu osób jak to możliwe. Dobrze?

— Co się jednak stanie — odezwał się Robinton, odzyskując spokój — jeśli jedyny człowiek — wskazał F’lara — który może utrzymać naszą planetę w jedności, i młody Lord Warowni, który zyskał szacunek Cechów, Warowni i Weyrów, zginą w tej najważniejszej dla Pernu chwili?

F’lar uśmiechnął się smutno.

— Nie zamierzam zginąć, ale jeśli osobiście nie udam się tam, gdzie chcę, by Weyry za mną podążyły, to jak mogę je o to prosić? — Ujął Lessę za ramiona i zwrócił się do niej: — Lesso, muszę lecieć. Przecież to rozumiesz.

— Tak — warknęła. — Ale nie musi mi się to podobać. Co więcej, polecę z wami, wy głupcy! — Zaśmiała się na widok ich zaskoczenia. — Czemu nie? Jest mnóstwo królowych, smoki nie wyginą. Ramoth jest nadal największą i najodważniejszą królową i leci tam, gdzie nikt inny się nie ośmieli. Myślę, że my troje zasługujemy na to! — Uniosła wyniośle brodę, nie zwracając uwagi na perswazje obecnych. — Kiedy lecimy?

Piemur parsknął nerwowym śmiechem.

— Tak po prostu?

— Dlaczego nie? Przez następne dwa dni nie będzie Opadu. Jaxomie?

Trzy smoki zaryczały z hałd za budynkiem. Lessa, F’lar i Jaxom uśmiechnęli się.

— Nie powiem Sharrze. — Przerwał, a Jancis wymruczała ze złością coś, co miało znaczyć, że Sharra i tak nie pozwoli mu wyruszyć.

— Nie byłbym tego taki pewny, Jancis — odparł rzucając jej uspokajające spojrzenie. — Ale jest parę spraw, które muszę najpierw załatwić. I, mówiąc szczerze, chciałbym dobrze przespać noc. To był ciężki dzień!

— A więc jutro? — spytała Lessa przygważdżając go wściekłym spojrzeniem.

— Tak. Poślę Meera do Ruathy z wiadomością, że zostaję na noc w Warowni Cove.

— Dobry pomysł — zgodził się F’lar, unosząc z rozbawieniem jedną brew. — Mnementh jest podniecony…

— Ramoth też — powiedziała Lessa i zmarszczyła czoło. — Nie możemy ryzykować, że jakiś inny smok wyczuje, co planujemy. Na szczęście nie ma tu teraz innych smoków.

Trzej jeźdźcy omówili z Siwspem i przyjaciółmi wszystkie aspekty ich bezprecedensowego skoku w pomiędzy. Widząc, jak stają się coraz pewniejsi sukcesu, pozostali przestali oponować i stopniowo pogrążali się w ponurym milczeniu, a jeźdźcy badali miejsce lądowania na mapie o najmniejszej skali, jaką udało się Siwspowi sporządzić.

— Jeśli wkrótce nie wyjdziemy z tego pokoju — powiedział Robinton przerywając dyskusję — niektórzy z naszych bardziej spostrzegawczych studentów zaczną się zastanawiać, dlaczego to zebranie trwa tak długo.

— Masz rację — przyznał ochoczo F’lar. — Siwspie, mógłbyś zrobić kopie tych powiększeń dla każdego z nas? Możemy się temu przyjrzeć również w Warowni Cove.

— A myślałem, że znacie to już na pamięć — zauważył cierpko Lytol.

— Prawie — odrzekł wesoło Jaxom. Pewność siebie Lessy i F’lara podniosła go na duchu, ale nie widział, że jego stary wychowawca spogląda na niego z niemym wyrzutem.

— Nie rekomendowałbym takiej wyprawy, gdybym przewidywał jakieś niebezpieczeństwo — powiedział Siwsp drukując trzy kopie mapy.

— No właśnie. Nie wiadomo nic na pewno. Można tylko przewidywać — i z tymi słowy Lytol wyszedł z pokoju.

Загрузка...