Rozdział X

Podczas święta inwestytury Lorda Ranrela Mistrz Rybak Idarolan zwalił się z nóg wcześniej niż inni. Rzadko pił, ale ponieważ mógł stracić najwięcej gdyby Ranrel nie został wybrany, był bardzo zdenerwowany, dopóki nie ogłoszono wyniku wyborów. Jednak cieszył się ogromnym szacunkiem, więc wszyscy uprzejmie ignorowali jego niezwykły stan. Kiedy znalazł się w części podwórca, gdzie siedzieli Jaxom, Sharra, Robinton, Sebell, Menolly i Tagetarl, jego wesołość stanowiła miłą odmianę dla ich ponurych rozmów.

— My, rybacy — oznajmił Idarolan z pijacką radością — na pewno nie pozostawilibyśmy tutaj siedziby naszego Cechu, gdyby Blesserel został wybrany. Zaciągnąłby długi pod wszystko co posiadamy, każdą łódź, żagiel, czy kotwicę, jeślibyśmy nie uważali! — Jego wylewność była tak zaraźliwa, że Jaxom nie był jedynym, który zaczął się uśmiechać. — Przeniósłbym Cech, każdego Mistrza, czeladnika i ucznia do tej świetnej zatoki, którą stare mapy nazywają Monako! Tak jest, to właśnie bym zrobił, gdyby nie wybrali Ranrela.

— Ale Ranrel został Lordem Warowni, więc nie musisz się martwić — zapewnił Robinton Mistrza Rybaka. Harfiarz poprosił gestem Sebella i Jaxoma, żeby znaleźli stołek dla pijanego, zanim nogi odmówią mu posłuszeństwa. Menolly i Sharra podały mu delikatne kąski, by zjadł, chcąc zapobiec działaniu wina.

— Nie mam zamiaru marnować czasu na jedzenie, bo i tak zaraz je zwrócę — powiedział Idarolan odsuwając talerze. Beknął i przeprosił. — Nie zwracajcie na mnie uwagi, drogie panie. Ulżyło mi, i chyba lepiej będzie, jeżeli… Lordzie Jaxomie… — Pochylił się pod niebezpiecznym kątem w stronę młodego Lorda, jego wzrok stracił ostrość. — Zanim znów zacznę pić, czy byłbyś tak dobry i wskazał mi, gdzie mam się udać?

Jaxom skinął na Sebella i podtrzymując wspólnie Idarolana, skierowali się w stronę najbliższego ustępu za kuchniami.

— Strasznie się bałem, tak jest, moi przyjaciele, że wybrany zostanie ten Blesserel. Byłby to nasz koniec, tak, koniec nas wszystkich, ciężko harujących rybaków — mruczał dalej Idaloran. — Nie mogłem czekać o suchym pysku. Musiałem się pokrzepić raz, albo trzy albo cztery — dodał, świetnie zdając sobie sprawę ze swego stanu. — Ale znacie mnie chłopcy, nigdy nie piję na pokładzie. Nigdy. Ani żaden z moich Mistrzów. Z tych co są zarejestrowani w Cechu, znaczy się.

Jaxom wepchnął go do ustępu, a Sebell zręcznie rozluźnił jego ubranie, i obaj uprzejmie się odwrócili. Idarolan zaczął śpiewać jakąś szantę, ale, choć jego mowa była całkiem wyraźna jak na kogoś, kto tyle wypił, mógł tylko mamrotać słowa pieśni chrapliwym basem. Folgował sobie przez tak długi czas, że przyjaciele wymienili spojrzenia dziwiąc się pojemności jego pęcherza. Uśmiech Jaxoma zmienił się w chichot, a potem Sebell zaczął się śmiać. Nieświadom niczego, Idarolan dalej sobie podśpiewywał. Nagle skończył swoje dzieło i zaczął się osuwać na ziemię.

— Och! Trzymaj go — polecił Jaxom pospiesznie Sebellowi i zarzucił sobie bezwładne ramię Idarolana przez plecy.

— Odpłynął, Jaxomie — odrzekł Sebell, uśmiechając się szeroko i potrząsnął głową. — Może lepiej zostawmy go tutaj, niech się prześpi.

— Mistrz Robinton nigdy nam tego nie wybaczy. Wśliźnij się do kuchni, Sebellu, i przynieś dzbanek klahu. Otrzeźwimy go. Dlaczego ma świętować tylko przez połowę dnia? Najlepsze dopiero nadchodzi.

— Zaraz wracam. — Sebell wysunął się z ustępu uważnie zamykając za sobą drzwi. Jaxom ustawił Idarolana w wygodniejszej, a przynajmniej w łatwiejszej do utrzymania pozycji, ale mężczyzna był śliski jak ryba na pokładzie. Starał się ułożyć mu ręce na kolanach, jednocześnie podtrzymując go dłonią. Jaxom zauważył po raz pierwszy jak niewielkie były stopy Idarolana, nawet w miękkich paradnych pantoflach ze skórki.

Ktoś otworzył i zatrzasnął zewnętrzne drzwi. Odgłos stóp na kamiennej podłodze oznajmił nadejście kilku mężczyzn w skórzanym obuwiu, nie w twardych buciorach, zadecydował Jaxom, zadowolony ze swych zdolności obserwacyjnych. Chcąc oszczędzić Idarolanowi zakłopotania, szybko pochylił się do przodu i zamknął drzwi na zasuwę.

— Cóż, nie jest jedynym spadkobiercą. Nie jest nawet bezpośrednim dziedzicem — mówił jeden z mężczyzn.

— Wiemy o tym — odrzekł drugi chrapliwym głosem. — Jego matka była tylko kuzynką Rodu w trzeciej linii, a Ród się jej wyparł. Ale druga kuzynka żyje, wszyscy wiedzą, że należy do Rodu, i to jej syna poprzemy na jego miejsce. Chłopakiem będzie łatwo kierować. Wyobraża sobie, że naprawdę należy do Rodu.

— I tak jest — powiedział pierwszy głos.

— Nie zapominaj, że ma synów, którzy są krewnymi w pierwszej linii, nawet jeśli z powodu matki został pozbawiony prawa do dziedzictwa — powiedział chrapliwy.

Jaxom nie mógł odgadnąć o kim mówili, gdyż nie było wątpliwości co do pochodzenia Ranrela. Miał jasne oczy ojca i nieregularne rysy dziada ze strony matki. Ale ton rozmowy o tej łatwej zamianie synów i prawdziwej krwi Rodów był niepokojący.

— To nie odbiera mu prawa — powiedział pierwszy mężczyzna z niechęcią.

— Wychował się w Weyrze, nie w Warowni, i jest jeźdźcem, więc nie może być Lordem.

— Jego synowie są zbyt młodzi, żeby brać ich pod uwagę, nawet gdyby wyznaczyć opiekuna. Nie, ten miejscowy chłopak będzie odpowiedni. Trzeba go tylko zachęcić.

— A więc wszystko czego potrzebujemy, to wygodny wypadek. Wtedy na porządku dziennym stanie sprawa sukcesji Warowni.

— Owszem, nic więcej nie potrzebujemy — przyznał chrapliwy głos.

— Ale jak… — spytał niższy głos.

— Lata przeciw Niciom, prawda? I lata do Sióstr Świtu. To niebezpieczne. Zaczekajmy na odpowiedni moment i… — Nie musiał dalej wyjaśniać swego haniebnego planu.

Nie wierząc własnym uszom, Jaxom potrząsnął głową. Paraliżujący chłód rozszedł mu się po ciele i przeniknął krew, gdy zdał sobie sprawę, że mężczyźni mówili o nim, Lessie i F’lessanie. „Miejscowy chłopak” to mógł być tylko Pell, gdyż jego matka, Barla, pochodziła z Rodu Ruathy.

— Nie ruszę się z ziemi, o nie, — wykrzyknął drugi z mężczyzn. Już odchodzili.

— Nie będziesz musiał — powiedział pierwszy mężczyzna z nieprzyjemnym chichotem. — My… — zamykające się drzwi przerwały zaczęte zdanie.

Jaxom zdał sobie sprawę, że przestał oddychać, więc wciągnął głęboko powietrze. Cały się trząsł. Brak tlenu, powiedział sobie, zmuszając się do oddychania. Idarolan jęknął i zaczął wysuwać się z chwytu, który Jaxom niechcący rozluźnił.

— Sebellu, pospiesz się! — Gdyby tylko Sebell nadszedł w tej chwili, zobaczyłby kto wyszedł z ustępów.

Powiem jego jaszczurce ognistej, odezwał się nagle Ruth niespokojnie. Czym się martwisz? Czy Mistrz Rybak jest chory?

Nie, Ruth, Idarolan jest tylko bardzo pijany. Poproś Kimi, by powiedziała Sebellowi, żeby zaraz tu przyszedł. Chociaż jest już chyba za późno, dodał. Nie rozpoznał żadnego z głosów i żaden z nich nie zdradził jakiegoś charakterystycznego akcentu, dzięki któremu mógłby zidentyfikować Warownię lub Cech, z którego pochodzili.

Nagle usłyszał otwierające się drzwi.

— Jaxom? Co się stało?

— Zauważyłeś może trzech mężczyzn wychodzących stąd? — spytał Jaxom nerwowo.

— Co się stało? Kimi mówiła, że to pilne. Jakich mężczyzn? Cały Pern jest na podwórcu.

Sebell próbował otworzyć drzwi, Jaxom odsunął zasuwę. Zaniepokojony Mistrz Harfiarz spojrzał na nieprzytomnego Mistrza Żeglarza, a potem na Jaxoma. W jednej ręce trzymał dzbanek, a kubek wetknął pod ramię.

— Mniejsza o to, już jest za późno — odparł Jaxom czując się pokonany. Postanowił nie niepokoić Sebella i nie streszczać mu rozmowy, która równie dobrze mogła być po prostu gadaniną niezadowolonych. Gadanie nie wyrządza krzywdy, powiedział sobie, choć podsłuchana wymiana zdań brzmiała dość groźnie. Westchnął z rezygnacją.

— Co się stało? — nalegał Sebell.

Harfiarski instynkt Sebella jest bardzo wyostrzony, pomyślał Jaxom ponuro. Ale był on przecież szkolony, żeby zauważać i słyszeć nawet to, co nie zostało wypowiedziane.

Jaxomowi udało się przybrać obojętny ton.

— Przypuszczam, że nie wszyscy są zadowoleni z wyboru Ranrela.

Sebell spojrzał na niego z ukosa. — To prawda, ale ten tutaj jest.

Podnieś mu głowę. Może zapach klahu go obudzi. A pomoc wkrótce nadejdzie.

— Nie przeszkadza mi… — zaczął Jaxom. Nie chciał, żeby ludzie myśleli, że jest przewrażliwiony lub że nie radzi sobie zbyt dobrze z pijanym przyjacielem.

Sebell uśmiechnął się przesuwając pełen kubek klahu pod nosem Idarolana. Ten poruszył się.

— Tak, dobrze ci idzie w takich wypadkach, Jax, ale jego rodzina martwi się o niego, więc zachowujmy się dyskretnie.

Drzwi ponownie otworzyły się i weszło pospiesznie kilka osób. — Mistrzu Sebellu?

Sebell odepchnął drzwi wygódki.

— Tutaj!

Wymiana podtrzymujących została przeprowadzona zręcznie, ale gdy Jaxom i Sebell odsuwali się, usłyszeli nieomylne dźwięki zapowiedziane przez Idarolana. Uśmiechnęli się do siebie.

— Zawsze wiedziałem, kiedy nadchodzi właściwy moment — powiedział Sebell. — Nawet Mistrz Shonagar tak uważał. Ach, zaczęli grać.

W drzwiach Jaxom przystanął, bo zorientował się, dlaczego Sebell nie zauważył mężczyzn wychodzących z ustępów. Podczas krótkiego czasu, który spędzili pomagając Idarolanowi, podwórzec wypełnił się świętującymi, wszyscy byli rozweseleni winem i zajadali się przysmakami z tac roznoszonych przez służbę.

— Kiedy przyjdzie kolej na ciebie i Menolly?

Sebell mrugnął.

— Kiedy tylko dobry Lord Ranrel poprosi nas!

— Nowa pieśń?

— Cóżby innego przy wyborach Lorda?

Jaxom poczuł się lepiej widząc radość Sebella. Nie warto było się zamartwiać. Ci ludzie pewnie tak tylko gadali. Ale będzie miał oczy otwarte.


Jaxom był w zdecydowanie lepszym nastroju, kiedy on i Sharra niechętnie opuścili miejsce tańców. Niestety obowiązki wzywały. Opad Nici miał się rozpocząć nad morzem, ale przesunie się ponad południową granicą Ruathy. Jaxom, bez względu na to, jak bardzo zajęty był z Siwspem na Lądowisku, nigdy nie opuszczał lotów przeciwko Niciom, i z chęcią przyłączał się do skrzydła T’gellana ze Wschodniego Weyru, kiedy Nici tam spadały. Był to dla niego nie tylko punkt honoru. Obaj z Ruthem czuli się ożywieni bliskim niebezpieczeństwem Opadu i uwielbiali stawać się częścią walczącego Weyru.

— Spójrz, Jaxomie — rzekła Sharra, gdy przygotowywali się do opuszczenia Warowni. Wskazała w górę, na masę smoczych brzuchów ledwo widocznych w świetle niezliczonych pochodni, które o zachodzie zajaśniały na każdym murze, w Warowni, chacie i na łodziach. — Założę się, że to cały Weyr Fort wyrusza do domu!

Jaxom usiłował dostosować uprząż tak, żeby nie uszkodzić sukni Sharry i spojrzał nieuważnie.

— Pewnie masz rację.

— Nie martw się o moją suknię, Jax. Już i tak się zakurzyła podczas tańca.

Jaxom przytaknął i poczuł dłoń Sharry targającą mu włosy. Uśmiechnął się. Martwił się, że zmęczyła się tańcem, ale jeśli nadal była tak rozbawiona, na pewno nie jest wyczerpana. Wrócą do Ruathy na czas.

Ruth?

Latam pomiędzy w czasie, gdy jest to konieczne, ale w tej chwili nie ma żadnego powodu.

Doprawdy? — Jaxom radośnie wskoczył na białego smoka. Sharra uśmiechnęła się do niego, obejmując go mocno ramionami i usiłując wcisnąć palce pod jego kurtkę, żeby dotknąć gołej skóry.

Masz dość czasu. Ruth oderwał się lekko od ziemi, wykonując skrzydłami niezbędny manewr.

— Jak cudownie! — wykrzyknęła Sharra Jaxomowi do ucha. — Poproś Rutha, żeby zawisł w powietrzu. Nigdy więcej nie zobaczymy Tilleku wyglądającego tak pięknie.

Ruth uprzejmie zatoczył szerokie koło. Opuścił głowę, bo też chciał napawać się widokiem. Jaxom zauważył, że oczy smoka błyszczą błękitem, każda z ich wielu faset odbijała maleńkie punkciki jasnych świateł Tilleku. Warownia, wszystkie okoliczne chaty i łodzie w zatoce obrysowane były światłem pochodni i żarów.

Jaxom poczuł westchnienie Rutha. Siłą woli zmusił się, by pod powiekami powstał mu obraz niczym nie udekorowanych wzgórz Ruathy i poprosił smoka, by ich tam zabrał.


Następnego dnia nie było mu łatwo podnieść się z łóżka, chociaż Sharra już wstała, żeby ukołysać małego Shawana, który rozpłakał się nagle o świcie. Opad miał się zacząć po południu, więc Jaxom pozwolił sobie na parę chwil poleniuchowania i na wypicie porannego kubka klahu. Sharra przyszła z Shawanem, teraz już radosnym. Jarrol zjawił się w chwili, kiedy usłyszał głos ojca i rzucił się na łóżko, domagając się łaskotek. Policzki miał zaróżowione od snu, a kręcone włosy przylizane z jednej strony głowy. Po łaskotkach, Jarrol podążył za ojcem, gdy ten mył się i ubierał. Potem ruszyli na śniadanie, które już podano w głównym pokoju ich apartamentu.

Jaxom posłał Jarrola z prośbą, by Brand przyłączył się do nich. Teraz był odpowiedni moment na uporanie się z pilnymi sprawami, które mogły pojawić się podczas ostatniego siedmiodnia jego nieobecności w Ruathcie. A ponieważ jutro Sharra i Jarrol mieli udać się z nim na Lądowisko, były też inne rzeczy, którymi należało się zająć.

Kiedy Sharra zabrała chłopców ze sobą, Jaxom przypomniał sobie dziwną rozmowę w ustępie w Tilleku.

— Powiedz mi Brand, co porabia mały Pell, syn Barli i Dowella?

— Uczy się rzemiosła od ojca, ale wolałby być na Lądowisku.

— Jak połowa północnej młodzieży — zauważył Jaxom, siadając wygodnie na pięknym drewnianym krześle, które Dowell dla niego wyrzeźbił. — Ma zdolności ciesielskie?

— Radzi sobie dość dobrze, kiedy robota go wciągnie. — Brand wzruszył ramionami. — Dlaczego pytasz?

— W Tilleku usłyszałem przypadkiem dość dziwną rozmowę. Być może to tylko niezadowoleni z wyboru wygłaszali swoje komentarze. Pell mógłby aspirować do tytułu Lorda Ruathy, prawda?

Brand popatrzył na niego niespokojnie.

— Co za głupstwa, Jaxomie! — zbeształ go tonem którego używał, gdy Jaxom był małym rozrabiaką. — Jesteś zdrowy, masz dwóch wspaniałych synów, a wkrótce zapewne będzie ich więcej. — Spojrzał spode łba. — Co dokładnie usłyszałeś, i czy powtórzyłeś to Lytolowi?

— Nie, ty też mu nic nie mów. Niech to zostanie między nami, zgoda?

— Tak, oczywiście — pospiesznie zapewnił go Brand, a potem pogroził mu palcem. — Ale tylko jeśli powiesz mi, co słyszałeś.

Jaxom z ulgą wszystko mu opowiedział, gdyż całkowicie ufał Brandowi. Miał nadzieję, że gdy będzie powtarzał posłyszane słowa, stracą one swój przerażający wydźwięk, ale Brand potraktował je bardzo poważnie.

— Czy ktoś potrafiłby zaplanować wypadek, w którym mógłbyś zginąć ty albo Ruth? — spytał.

Jaxom prychnął.

— Zapewniam cię, że od tej chwili zamierzam uważnie dobierać towarzyszy. Ale nie sądzę, by można było łatwo przygotować coś takiego.

— Te dwie podróże, które już odbyłeś, nie były całkiem bezpieczne. Jaxom potrząsnął gwałtownie głową.

— Były bezpieczne, bo Ruth znajdował się ze mną, a Siwsp bez przerwy się z nami komunikował. Za pierwszym razem byli z nami również Piemur z Farli i Trig. Sharra ma polecieć na górę jutro, wiesz o tym? Mirrim i S’len zostali wyznaczeni na pojutrze. Nikt z nich nie konspirowałby przeciwko mnie. Poza tym Ruth nie pozwoli, żeby coś mi się przytrafiło.

Bądź pewien, że nie!

Jaxom uśmiechnął się, a Brand rozpoznając oznaki rozmowy ze smokiem rozluźnił się, a nawet pozwolił sobie na lekki uśmiech.

— Nie doceniają ciebie i Rutha, a teraz, kiedy zostałeś ostrzeżony… — Brand zmarszczył czoło, a jego oczy się zwęziły. — Porozmawiam z Pellem. Jest młody, dumny ze swojego dziedzictwa, ale nie na tyle głupi, by chcieć obalić ciebie i zostać Lordem. Poza tobą i twoimi synami są także chłopcy F’lessana. Dzięki Lessie mają tak samo równe prawo do Ruathy, nawet jeśli przekazała je tobie, gdy się urodziłeś. Nie wyobrażam sobie, by starsi Lordowie odrzucili ich, tylko dlatego, że F’lessan jest jeźdźcem. Przynależność do Rodu jest ważnym kryterium, więc nie sądzę, żeby Pell miał jakąś szansę. Przynajmniej nie przy obecnym składzie Rady. Chociaż nie sądzę, by doszło do takich przetargów. — Pewność Branda uśmierzyła nieco niepokój Jaxoma.

Brand wyprostował się, tak jak zawsze robił, gdy zamierzał zmienić temat rozmowy.

— To dopiero była inauguracja — komentował. Jako Główny Zarządca Ruathy, on także był obecny podczas uroczystości w Warowni Tillek. — Tillek wyglądał naprawdę wspaniale. Będziemy świadkami wielkich zmian, teraz, kiedy Ranrel został Lordem. Dobrze, że mamy drugiego Lorda w twoim wieku.

Jaxom skrzywił się.

— Tak, może teraz będę mógł się czasem odezwać podczas Rady.

— Słyszałem, że Torik w końcu otrzymał od ciebie wiadomość — Brand uśmiechnął się złośliwie.

— Tak, chociaż to Groghe go powiadomił. No więc, co masz tu dla mnie? Po południowym posiłku lecę na Opad.

— Same drobiazgi, ale trzeba je omówić, Lordzie Jaxomie. Zobaczmy. — Brand podniósł pierwszą kartkę ze stosu, który przyniósł ze sobą.


Gdy Jaxom i Ruth krążyli nad Weyrem Fort, Jaxom po raz kolejny zastanawiał się, jak to było, kiedy pierwsi jeźdźcy zamieszkali w starym kraterze. Czy ustawiali się oczekując rozkazów dowódców, tak jak czyniły to współczesne smoki, wzdłuż Obrzeża, od Gwiezdnych Kamieni do miejsca, gdzie Misa Fortu pokruszyła się na skutek dawnego osunięcia ziemi? Ilu jeźdźców liczył Weyr zanim zdecydowali się założyć drugi, nazwany Benden? Nie było sposobu, żeby się tego dowiedzieć, i Jaxom poczuł przypływ gorzkiego smutku, bo chociaż dzięki Siwspowi poznali wiele ze swojej przeszłości, to przecież nie mogli odzyskać całej utraconej wiedzy. Jednak, jakkolwiek wielka była chwała przeszłości, obecny widok Weyru jak zwykle zaparł mu dech w piersiach. A Fort wystąpił w pełnej sile, gdyż w eskadrach latali już także młodzi jeźdźcy z obecnego Obrotu. Zielone, niebieskie i brązowe smoki zajmowały pozycje za spiżowymi oficerami skrzydła, ich skóry lśniły zdrowo w południowym słońcu.

Spiżowy Lioth N’tona stał niczym posąg przed Gwiezdnymi Kamieniami. Ruth odpowiedział na powitalne ryknięcie Liotha i zręcznie zajął swoją zwykłą pozycję z prawej strony Przywódcy Fortu. N’ton zasalutował Jaxomowi i wskazał w dół Misy, gdzie czterech jeźdźców zielonych smoków zaopatrywało się w miotacze ognia.

Wracający ze zwiadu jeździec błękitnego smoka pojawił się nagle w powietrzu dając ramionami starodawny sygnał oznaczający, że Nici się zbliżają, a wtedy smoki nieomal jednocześnie odwróciły głowy, aby wziąć od swoich jeźdźców skałę fosfinową. Królowe zaryczały na znak gotowości i jedna po drugiej uniosły się z dna Misy, zajmując pozycję po lewej stronie N’tona i Liotha. Wielki spiżowy smok uważnie rozgryzł pierwszą porcję skałki, którą miał połknąć tego dnia. Jaxom też podał Ruthowi smoczy kamień. Jak zwykle zachwycony słuchał odgłosu smoczych zębów rozkruszających fosfinę. Znał już naukowe wyjaśnienie procesu, dzięki którym smoki trawiły skałę w swoich drugich żołądkach i bekały fosfinowym gazem, ale w niczym nie umniejszyło to jego poważania dla smoków.

Jaxom uważnie obserwował, kiedy Ruth przeżuwał, gdyż zdarzało się czasami, że smok przygryzał język czy policzek, drobny wypadek, który mimo wszystko uniemożliwiał mu walkę z Nićmi do chwili wygojenia się ranki.

Kiedy Lioth przeżuł swoją skałę, zaryczał raz jeszcze, a N’ton dał ramieniem odwieczny sygnał do startu. Z potężnym wymachem skrzydeł Lioth opuścił Obrzeże, a Ruth wzleciał tuż za nim. Królowe z wdziękiem zaczęły się unosić w powietrze. Osiągnąwszy odpowiednią wysokość Lioth skręcił ostro na południowy wschód i jedne po drugich, eskadry wzlatywały, ustawiając się w bojowych pozycjach: trzy powyżej, trzy za N’tonem i Ruthem, a trzy jeszcze niżej, tuż nad królowymi.

Ludzkie oczy obserwowały N’tona, podczas gdy smoki czekały na znak Liotha. Choć Jaxom często widział loty smoków wchodzących w powozy, a również jakże często sam wchodził w skład takiej grupy, zawsze na ten widok odczuwał dreszcz.

Gdy lecimy pomiędzy, odczuwam większy chłód niż w kosmosie, powiedział do Rutha. Zaledwie zdążyli raz odetchnąć, a już byli nad południową granicą Ruathy, rzeka pod nimi wiła się niby srebrny wąż. A na wschodzie widać było srebrny deszcz, który mieli zniszczyć.

Eskadry zetknęły się z Nićmi ziejąc na nie ogniem i obserwując, jak zwijają się i skręcają w ogniu i opadają, już niegroźne, jako popiół na ziemię daleko w dole. Wyżej lecące skrzydła przemierzały niebo, a na najniższym poziomie jeźdźczynie królowych posyłały wielkie obłoki ognia na te nieliczne Nici, które przemknęły między smokami znajdującymi się wyżej.

Raz jeszcze Jaxom i Ruth brali udział w odwiecznej obronie Pernu, wpadając w rytm, unikając niebezpieczeństwa, na mgnienie oka wchodząc w pomiędzy, wypuszczając ogień na śmiertelny deszcz. Działali instynktownie dzięki latom praktyki. Nie potrzebowali świadomego porozumienia ani wskazówek.

Przeszli przynajmniej osiem razy przez Opad, przemieszczając się coraz bardziej na południowy wschód, kiedy niebieski smok tuż przed nimi krzyknął z bólu i zanurkował w pomiędzy. Jaxom zesztywniał i wstrzymał oddech, oczekując powrotu niebieskiego. Pojawił się ponownie dużo niżej. Błona jego lewego skrzydła była upstrzona Bruzdami od oparzeń Nici.

Mocno dostał, powiedział Ruth Jaxomowi, gdy niebieski znów zniknął, niewątpliwie zmierzając do swojego Weyru, gdzie specjalnie przeszkolone kobiety opatrzą jego ranę mrocznikiem uśmierzając ból. Jeden z nowych, młodych jeźdźców. Zawsze zdarza się jakiś, który nie uważa.

Jaxom nie był pewien, czy Ruth mówił o smoku, czy o jeźdźcu. Nagle Ruth skręcił ostro, a uprząż wpiła się w lewe udo Jaxoma. Biały smok zdołał uniknąć gęstego zwoju Nici. Zawrócił i mocno ziejąc ogniem rzucił się w dół na opadające Nici. Potem wyrównał lot, odwrócił głowę w stronę jeźdźca, a Jaxom natychmiast podał mu więcej fosfinowej skałki. Ruth rozgryzał ją wznosząc się, żeby zobaczyć, gdzie jego płomień będzie najbardziej potrzebny. W pewnym momencie ostro skręcił w prawo, raz jeszcze zarzucając Jaxoma i sprawiając, że uprząż znów się napięła. Jaxom poczuł, że przedni pas rozciągnął się nie opinając go tak jak należało. Szybko schwycił szyję smoka prawą ręką, ścisnął nogami siodło i trzymał mocno uprząż z lewej strony. Ruth natychmiast zareagował i zatrzymał się, aby Jaxom odzyskał równowagę.

Pasek pękł? spytał zdumiony tak, że aż z jego pyska wymknęła się odrobina płomienia.

Jaxom przeciągnął wzdłuż uprzęży palcami w rękawicach. Zniszczone miejsce było łatwo wyczuwalne, dokładnie pod zapięciem skóra rozciągnęła się, lecz jeszcze nie pękła, chociaż niewiele brakowało. Przy troszkę większym nacisku pasek by się rozerwał i jeździec wyleciałby z siodła.

Jaxom od razu przypomniał sobie złowrogą rozmowę, którą podsłuchał. Ale chyba nie udałoby im się wprowadzić planu w życie z dnia na dzień? „Wypadek”, powiedzieli. Co mogło być mniej podejrzane niż zniszczona uprząż jeźdźca?

Jeźdźcy sami dbali o swoją uprząż i często ją wymieniali. Przed każdym Opadem sprawdzali, czy nie ma śladów zużycia. Jaxom przeklinał sam siebie. Dziś rano nie sprawdził uprzęży, tylko zwyczajnie wziął ją z haka w weyrze Rutha, a było to miejsce, do którego dostęp miał każdy w Ruathcie, zarówno mieszkańcy jak i goście.

Istniała rzecz jeszcze zimniejsza niż pomiędzy czy przestrzeń kosmiczna. Strach!

Nie pękł, Ruth. Ale skóra jest rozciągnięta. Wracajmy do Fortu, pobiorę zmianę od Mistrza Weyrzątek. Powiedz Liothowi, dlaczego odchodzimy. Zaraz będziemy z powrotem.

Jaxom zniósł zasłużoną naganę od H’nalta, Mistrza Weyrzątek, gdyż kiedy przyjrzeli się paskowi, okazało się, że był przesuszony i na tyle kruchy, by z łatwością rozciągnąć się i pęknąć. Przynajmniej metalowe zapięcie wyglądało wystarczająco dobrze, żeby zadowolić starego H’nalta. Czując ulgę, że tym razem problem został spowodowany zwykłym zużyciem ekwipunku, Jaxom i Ruth dołączyli do Weyru i walczyli aż do zakończenia Opadu.

Pierwszą rzeczą, do której Jaxom zabrał się po powrocie do Ruathy, było wycięcie nowych pasków z grubej, dobrze wyprawionej skóry wykonanej w jego własnej Warowni. Tego wieczoru z pomocą Jarrola natłuścił i przyszył paski do zapięć. Nie wspomniał o wypadku Sharrze, która, na szczęście, była przyzwyczajona do widoku Jaxoma spędzającego wieczory na naprawie uprzęży. Gdy Ruth już ułożył się wygodnie w swoim weyrze, powiesił naprawioną uprząż na haku, ale później ukrył inną, starannie sprawdzoną, a także podwójną, której używał gdy latał z Sharrą. Ostrożność jest najlepszą bronią, powiedział sobie.


Obudzili się na długo przed świtem. Dziś udawali się z Ruathy na Lądowisko. Jaxom pomógł Sharrze otulić śpiącego Jarrola w ciepłe ubranie jeździeckie. Shawan był zbyt młody, żeby znieść chłód pomiędzy i do powrotu matki miała się nim zajmować niańka. Ta podróż była na tyle podniecająca, że Sharra przynajmniej raz odłożyła na bok swoje matczyne obowiązki. Zobaczy się też z ukochanymi przyjaciółmi. Jancis zgodziła się zajmować Jarrolem i własnym Pierjanem, kiedy Sharra będzie na „Yokohamie”. Jej dwie jaszczurki ogniste, spiżowy Meer i brązowa Talia, były nawet bardziej niż ona podekscytowane i dostały burę od Rutha, kiedy startował z ciemnego podwórca Ruathy.

Na Lądowisku było chłodno, gdyż na Południowym Kontynencie panowała teraz zima, ale nigdy nie była ona tak ponura jak w Ruathcie. Sharra kochała Ruathę, był to dom Jaxoma, narodziły się tam jej dzieci, ale to na Południu spędziła młodość.

Gdy tylko weszli do budynku Siwspa, Mirrim, która gawędziła z D’ramem, wybiegła im na powitanie.

— Jestem gotowa, jeśli i wy jesteście — oznajmiła.

— Spokojnie, dziewczyno! — roześmiał się Jaxom. Związek z T’gellanem znacznie ją uspokoił, ale nadal bywała nadgorliwa i męcząco entuzjastyczna.

— Cóż, jestem gotowa, zostały tylko dwie baryłki i pojemniki do przeniesienia na grzbiecie mojej zielonej Path. I wiem już, co mamy robić — rzuciła spojrzenia na Sharrę. — To takie proste. Otworzymy paczuszki, dodamy wody i zamieszamy.

— Niezupełnie — odparła Sharra z uśmiechem. — Ustawienie luster zabierze nam trochę czasu, a od ich pozycji zależy prawidłowa hodowla alg.

— Wiem, wiem… — Mirrim niecierpliwie pstryknęła palcami.

— Czy S’len też jest gotów? — spytał Jaxom.

— Och! — Mirrim jęknęła z rozbawieniem. — Studiuje zdjęcia mostku, mimo że Ruth i tak nam powie, gdzie lądować.

— Kto weźmie beczki z wodą? — Sharra ujęła Mirrim za rękę i wyprowadziła, by sprawdzić ostatnie szczegóły załadunku.

— Słyszałem, że powiedziałeś Torikowi, co ma robić — odezwał się D’ram gdy zostali sami z Jaxomem, a jego oczy błyszczały łobuzersko.

— Nie — spokojnie odparł Jaxom. — Lord Groghe to zrobił. Jaki mamy plan na dzisiaj? — spytał, zmieniając temat.

— Siwsp przekaże ci wszystko, co musisz wiedzieć. — D’ram poprowadził go korytarzem. — Czeka na ciebie.

I Jaxom musiał jeszcze raz wysłuchać szczegółowego planu akcji.

— W Sektorze Alg jest teraz wystarczająca ilość tlenu, ale wykonajcie wasze zadania tak szybko jak to możliwe. Jaszczurki ogniste mają towarzyszyć pani Sharrze i jeźdźcowi zielonej smoczycy, Mirrim, gdyż będą one narażone na nagłe zmiany ciśnienia lub poziomu tlenu. Poza rym należy wyćwiczyć jak najwięcej jaszczurek w lotach ma „Yokohamę”.

— Kiedy wreszcie wyjaśnisz ten aspekt twojego planu? — spytał Jaxom, bezgłośnie wypowiadając odpowiedź, którą, jak wiedział, usłyszy od Siwspa.

— We właściwym czasie. Jaxomie, po co pytasz, jeśli znasz odpowiedz?

Jaxom uniósł obie dłonie. Nic nie uchodziło uwadze tego urządzenia, nawet cicha kpina.

— Tylko sprawdzam — odparł uprzejmie — czy podczas mojej nieobecności nie nadszedł właściwy czas.

— Jest jeszcze bardzo wiele do zrobienia, zanim ten czas nadejdzie. Z pewnością, spośród wszystkich ludzi, którzy byli na „Yokohamie”, ty powinieneś najlepiej zdawać sobie z tego sprawę.

— Jeszcze dwa Obroty?

— I pięć miesięcy i dwanaście dni, biorąc pod uwagę pozycję wędrownej planety. W tym czasie jaszczurki ogniste nauczą się swojej roli posłańców. Nawet pozostając tutaj będą mogły przenosić na „Yokohamę” potrzebne przedmioty, gdyż są do tego zdolne.

Jaxom ukrył rozczarowanie. Nie mieli innego wyjścia, jak tylko posuwać się w tempie wyznaczonym przez Siwspa. Ciekawe, co Siwsp każe jaszczurkom przenosić?

Świadom, że dalsze wypytywanie Siwspa nic nie da, dołączył do innych, by przygotować się do dzisiejszej pracy. Było mnóstwo chętnych do pomocy przy ładowaniu pojemników z tlenem i baryłek wody na Rutha, Path i Bigatha S’lena, chociaż Mirrim robiła dużo szumu wokół rozmieszczenia pojemników na jej ukochanej Path.

— Marnujesz czas, Mirrim — zdenerwował się w końcu Jaxom, kiedy upierała się, żeby wyłożyć miękko węzły na grzbiecie Path. — Ciężar jest dobrze rozmieszczony, a my będziemy tam w jednej chwili, przecież o tym wiesz. — W głębi ducha zastanawiał się, czy Mirrim nie pokrywa w ten sposób swojego zdenerwowania. Sharra była dość opanowana, S’len również, chociaż jego twarz zarumieniła się z podniecenia.

— Po prostu nie chcę, żeby się przesuwały — odparła nadąsana Mirrim.

— I tak będą się przesuwać. Przez całą drogę na „Yokohamę” — zauważył S’len uśmiechając się do niej.

— Już dość! Ruszamy! Teraz, Ruth! — zawołał Jaxom, czując, jak dłonie Sharry zaciskają się mocniej na jego pasie. Przekazał Ruthowi wizję mostku i usłyszał, że biały smok podaje instrukcje Path i Bigathowi.

Istniało wiele rzeczy, których Jaxom nie rozumiał w związku z Siwspem, a z kolei sztuczna inteligencja nie była w stanie zrozumieć smoczych zdolności. Na przykład, jaki ciężar smok może przenieść? Odpowiedź brzmiała: Taki, jaki smok uważa, że może przenieść. Odpowiedź tę Siwsp uważał za dziwaczną, i z pewnością niezbyt pomocną, kiedy potrzebne były dokładne liczby.

Następne pytanie: Skąd smoki wiedzą dokąd się udają? Stwierdzenie, że jeźdźcy im to mówią nie wyjaśniało Siwspowi niczego. Choć wiedziały, co to jest teleportacja, nie mógł zrozumieć dlaczego telekineza była ideą niemożliwą do wyjaśnienia smokom czy jaszczurkom ognistym. Zwłaszcza, kiedy Ruth zrozumiał to, czego nie pojęła Farli, czyli konieczność udania się na „Yokohamę”.

Rozmyślając o tej wspólnej podróży na statek kosmiczny, Jaxom spytał Rutha, czy może unieść dwóch jeźdźców, jak również dwie ciężkie baryłki, jedną z czystą wodą, a drugą z wodą gazowaną. Ruth potwierdził, chociaż według Siwspa było to więcej niż drobny smok był w stanie unieść.

— Jeśli Ruth uważa, że może to zrobić, to znaczy że może — mógł tylko odrzec Jaxom. — To nie jest daleko.

Może będzie łatwiej, zaproponował Ruth, gdy już miał startować, po prostu wejść w pomiędzy z ziemi, zamiast najpierw lecieć w górę?

Czyżby ładunek mimo wszystko był dla ciebie zbyt ciężki? Jaxom zaczął się z nim drażnić.

Oczywiście, że nie. Tylko nieporęczny! Wszyscy gotowi. Ruszamy!

Pięć towarzyszących im jaszczurek ognistych pisnęło, a w następnym momencie pojemniki stuknęły o ściany mostka. Rozległy się okrzyki zdumienia trzech osób, które znalazły się tu po raz pierwszy. Jaxom usłyszał jak Sharra wciąga głęboko powietrze. Odwrócił się i zobaczył wyraz zachwytu na jej ślicznej twarzy, kiedy tak patrzyła na niesamowity widok Pernu otoczonego czernią kosmosu, rozciągający się pod nimi. Meerowi i Taili, jej jaszczurkom ognistym, a także trójce Mirrim: Reppie, Lokowi i Tolly’emu, również udało się dotrzeć na miejsce i teraz latały po całym mostku, popiskując z zachwytu nad stanem nieważkości.

— Och! — wydusiła z siebie, a jej oczy błyszczały. — Teraz rozumiem, kochany, dlaczego to wszystko tak cię pochłonęło. Pern jest taki piękny, wygląda stąd tak spokojnie. Gdyby tylko ci kłótliwi, skwaszeni starcy mogli zobaczyć stąd nasz świat. To jest niewiarygodne, prawda Mirrim? — Nie było odpowiedzi. — Mirrim?

Jaxom obrócił się w stronę jeźdźczyni zielonej smoczycy, która gapiła się z wytrzeszczonymi oczami przez szerokie okno.

— To jest Pern? — spytała Mirrim urywanym głosem. — Tam w dole? — Prawie bezwładną dłonią wskazała kierunek.

— Tak, to Pern! Czy to nie wspaniały widok! — Jaxom próbował dodać jej otuchy, bo Mirrim była zupełnie zdruzgotana.

— S’len, wszystko w porządku?

— Tak sssądzę — zabrzmiała niepewna odpowiedź. Jaxom uśmiechnął się do Sharry.

— Jest niesamowity — przyznał z nonszalancją osoby obznajomionej z nową sytuacją. — Ale ruszcie się. Pamiętacie jak Siwsp przypominał nam, że nie możemy marnować tlenu?

— Dlaczego? — zapytała Mirrim, która już odzyskała swoją zwykłą pewność siebie. — Musimy tylko sprowadzić więcej pojemników. — Szybkim ruchem odpięła jeździecką uprząż.

— Ostrożnie, Mirrim. Jesteś w… ach, uwaga! — Jaxom urwał. Mirrim zapomniała, jak powinna poruszać się w stanie nieważkości i płynęła teraz w stronę sufitu. — Wyciągnij rękę i bardzo ostrożnie odepchnij się od stropu. Właśnie tak.

Mirrim była zbyt zaskoczona, żeby krzyczeć. Poza tym, nie chciała pokazać się ze złej strony. Postąpiła zgodnie ze wskazówkami i nawet udało jej się słabo uśmiechnąć, gdy schwyciła wysunięty na pomoc pysk Path. Na szczęście, zielona smoczyca była wciśnięta dość ciasno między poręcz a ścianę, dzięki czemu uniknęła niewygód stanu nieważkości.

— Kiedy zsiadasz, poruszaj się powoli i płynnie, S’lenie. Trzymaj się szyi smoka albo czegoś innego — radził Jaxom. Zanim odpiął swoją uprząż skinął na Sharrę, żeby też usłuchała jego rady.

Zachęcając ich i doradzając, nadzorował rozładunek. S’len pokrzykiwał z radości, kiedy zdał sobie sprawę, że potrafi przesuwać ciężkie pojemniki jednym pchnięciem palca.

— Są nadal nieporęczne — orzekła Mirrim, popychając jeden z pojemników w stronę przechowalni. Potem uśmiechnęła się. — T’gellan powinien mnie teraz zobaczyć. Ale rozumiem, dlaczego Siwsp wybrał zielone smoki.

— Choć raz zielone dostały najlepsze zadania — dodał S’len z dumą.

— Zielone smoki są bardziej wszechstronne, niż to się ludziom wydaje — stwierdziła Mirrim stanowczo. — Nie mogę powiedzieć tego samego o zielonych jaszczurkach ognistych — ciągnęła kwaśno, obserwując niedorzeczne wyczyny Reppy i Loka, którzy przekręcali się, ćwierkając entuzjastycznie. Meer, Talia i jej brązowy Tolly porzucili takie bzdury i przywarły do okna. Były tak zafascynowane, że nawet nie poruszały skrzydłami.

Gdy smoki zostały rozładowane, Ruth zachęcił Path i Bigatha do przyłączenia się do niego przy oknie. Biały smok unosił się spokojnie na wyższym poziome, ale Path i Bigath mieli trochę kłopotów, które obserwujących je ludzi niezmiernie śmieszyły.

— Szybko się tego nauczą — powiedział Jaxom, obserwując je z aprobatą. — W końcu są przyzwyczajone do latania.

Kiedy pojemniki z tlenem zostały bezpiecznie rozmieszczone, także ludzie mogli oddać się oglądaniu wspaniałości olbrzymiej planety pod nimi.

— Czy widok zawsze pozostaje taki sam? — spytała Mirrim. — Nie widzę stąd Bendenu.

— Ani Ruathy — dodała Sharra.

— Ledwo mogę dojrzeć Wschodni Weyr — wtrącił S’len — a myślałem, że jest całkiem spory.

— To jest właśnie orbita synchroniczna, przyjaciele; statek zawsze pozostaje w tej samej pozycji w stosunku do planety — tłumaczył Jaxom. — Jednak jeśli przesuniecie się do pierwszego okna… powoli! — Złapał Mirrim zanim odepchnęła się zbyt mocno od okna. — Możemy zobaczyć wybrzeże Neratu i część Bendenu na tylnym ekranie, ale — dodał kiwając głową w stronę Sharry — Południowa Warownia jest za horyzontem.

— No to nie wpuszczaj tu Torika, bo jedyne, czego będzie chciał, to zobaczyć rozciągającą się pod nim Południową — odparła z cierpkim uśmiechem.

Udało im się przemieścić do konsoli nawigacyjnej bez wypadku, i Jaxom włączył tylny ekran.

— To na nic — powiedziała ostro Mirrim. — Zbyt mały.

— Chwileczkę. — Jaxom uniósł dłoń i powtórzył w myślach procedurę zmieniającą widok na głównym ekranie. Wystukał ją i z radością ujrzał zmieniony obraz.

— Na Jajo, to niewiarygodne! — westchnął S’len z oczami zaokrąglonymi ze zdumienia. — Jak to zrobiłeś, Jaxomie?

Jaxom wyrecytował sekwencję, a S’len kiwnął głową, powtarzając ją po cichu.

— A teraz, pomogę dziewczętom przenieść baryłki do Sektora Regeneracji Środowiska. Chciałbyś, żebyśmy z Ruthem towarzyszyli ci na „Bahrain”?

— Nie, nie ma takiej potrzeby — odrzekł S’len, obrażony i zaczął zapinać kurtkę, a potem dosiadł Bigatha.

Ruth, sprawdź czy udają się w odpowiednim kierunku, dobrze? poprosił Jaxom swojego smoka.

Bigath dobrze wie dokąd się udaje. Bądź spokojny, odparł Ruth nie odwracając głowy od okna.

Kiedy Bigath i S’len wyruszyli, Jaxom klasnął w dłonie.

— Dobra, dziewczyny, przenieśmy te baryłki do Środowiska — powiedział kiwając na nie. — Sekcja, której używamy, jest tylko o jeden poziom niżej. Zaopatrzy mostek na wypadek awarii.

Wnieśli baryłkę do windy i zjechali.

— Myślałam, że Siwsp ogrzał to miejsce dla nas — wykrzyknęła Sharra, rozcierając gwałtownie ramiona.

Jaxom uśmiechnął się.

— Jest cieplej niż na początku, wierz mi.

Mirrim zaczęła szczękać zębami, przewróciła oczami i pospiesznie otworzyła drzwi windy.

— Hej! To jest większe niż myślałam — powiedziała wchodząc do białego pokoju. Zobaczyła gabloty ustawione wzdłuż ścian i olbrzymie spirale tac, które powoli obracały się w miejscu tak, aby każda sekcja otrzymała wymaganą do wzrostu alg ilość odbitego światła.

— Wracaj tu, Mirrim — zawołał Jaxom delikatnie wykopując baryłkę z windy.

Rozmieszczenie zapasów nie zabrało i ni wiele czasu. Jaxom zaoferował, że wyłoży tace mokrym podkładem, który miał dostarczyć algom wilgoci, ale dziewczęta odgoniły go. Znalazły wszystko, czego potrzebowały, paczuszki z algami i odżywki.

— Gdzie jest koń… — zaczęła Sharra, a potem zauważyła konsolę starannie owiniętą przez kogoś, kto wieki temu zamknął urządzenie. — W porządku, kochanie — powiedziała, uśmiechając się do swojego zdumionego męża i pstrykając palcami, żeby sobie poszedł. — Mamy wszystko, czego nam trzeba. Lepiej zajmij się swoimi sprawami.

Jaxom ani drgnął. Mirrim, skulona koło półek, rzuciła mu groźne spojrzenie, więc wreszcie odszedł.

Na mostku Ruth i pięć jaszczurek ognistych nadal tkwiły przylepione do szyby. Jaxom włączył połączenie między dwoma statkami i odnalazł S’lena, który nasączał wkłady tac, jedną ręką zatykając otwór baryłki.

Upewniwszy się, że inni dobrze sobie radzą, Jaxom w końcu zasiadł przy konsoli nawigacyjnej i włączył teleskop, aby zacząć własne zadanie. Otworzył kanał łączący go z Siwspem i otrzymał nowe sekwencje teleskopu. Miał go zaprogramować tak, by można było obserwować gwiazdy ponad Pernem. Zanim on i Siwsp sprawdzili ponownie instalację programu, Sharra i Mirrim wróciły na mostek, poruszając się ze znacznie większą pewnością siebie.

— S’len już jest na „Bahrainie”? — spytała Mirrim. — No to na nas czas, byśmy się zabrały za „Buenos Aires”. Zapięła kurtkę i skinęła na Sharrę, by zrobiła to samo. — Siwspie, Farli włączyła system podtrzymywania życia, prawda?

Sharra wymieniła z Jaxomem spojrzenie pełne tolerancji dla tendencji Mirrim do przejmowania kierownictwa.

Ruth, zaczął Jaxom, gdyż chociaż ufał Mirrim i Path, to jednak będą one przewoziły na „Buenos Aires” Sharrę.

Jeśli Path przyłapie mnie na wtrącaniu się, Mirrim nigdy ci nie wybaczy, odparł biały smok, patrząc z politowaniem na swego jeźdźca.

Dobrze, dobrze. Muszę jej zaufać, więc powstrzymam się od uwag.

Ja też! I Ruth opuścił szczękę w smoczym uśmiechu.

Kiedy dziewczęta dosiadły Path, Mirrim mu zasalutowała.

— Nie czekaj na nas. Wrócimy od razu na Lądowisko.

Zanim zdążył zaprotestować, Path zniknęła wraz z jaszczurkami ognistymi. Palce Jaxoma przeleciały po konsoli i zdążył włączyć połączenie z „Buenos Aires” w chwili gdy Path tam dotarła.

Ruth patrzył na niego z taką pogardą, że aż odpadł od okna.

— Dobrze już, ty podglądaczu — powiedział Jaxom, wyłączając konsolę. — Skoro skończyłem, możemy wracać na Lądowisko.


Kiedy Sharra i Mirrim powróciły na Lądowisko, Brekke i Mistrz Oldive już tam byli. Brekke, nieśmiała żona F’nora, zgodziła się na uczyć więcej o leczeniu ran, gdyż często pracowała jako asystentka uzdrowicieli w Weyrze Benden.

— Mistrz Morilton dostarczył dzisiaj szkiełka mikroskopowe — powiedziała im. — Siwsp mówi, że jeśli nie jesteście zbyt zmęczone, może rozszerzy swój ostatni wykład o bakteriach i o tym, jak je zwalczać, tymi, jak je nazywa an-ti-bi-jotikami.

Sharra i Mirrim wymieniły spojrzenia, ale były bardziej podniecone porannym zadaniem niż zmęczone. Sharra była zafascynowana ideą odseparowania pewnych bakterii i znalezienia sposobów zwalczania infekcji przez wyhodowanie kultur bakteriofagów. A więc udali się do laboratorium. Tam rozpromienili się widząc, że mikroskopów wystarczy dla każdego. Nawet Brekke łagodnie się uśmiechnęła.

— Nie musimy już uczyć się po kolei! — wykrzyknęła Mirrim. — Ten będzie dla mnie! — Wśliznęła się na wysoki stołek, spojrzała przez okular. — Hm. Jeśli patrzysz na nic, tyle właśnie zobaczysz.

— Zajmijcie proszę stanowiska przy mikroskopach — polecił im Siwsp tonem, który oznaczał, że powinni słuchać uważnie. — Mistrz Morilton dostarczył mikroskopy, a także płytki Petriego, na których każde z was może indywidualnie prowadzić kultury bakteryjne, a Mistrz Fandarel wynalazł przyrząd ultradźwiękowy, dzięki któremu możemy spowodować rozpad bakterii i zbadać ich budowę chemiczną. Mistrz Fandarel dobrze wykorzystał swoje studia nad elektromagnetyzmem. To tylko jedno z jego zastosowań, ale dla was jest wyjątkowo ważne.

— Bakterie, które dziś poznacie, pochodzą z zainfekowanych ran — mówił dalej Siwsp nieświadomy okropnego grymasu na twarzy Mirrim lub ignorując go. — Po odizolowaniu bakterii odkryjecie pasożyty, w większości symbiotyczne, które istnieją w bakteriach. Zmieniając te małe symbionty w formy patogenne sprawimy, że będą się one zachowywać jak drapieżniki. Czy przypominacie sobie lekcję o tym, jak się odróżnia organizmy drapieżne od pasożytniczych?

— Tak, Siwsp — odparła Mirrim uśmiechając się. — Albo podobają ci się, albo są ohydne.

— Zawsze można na ciebie liczyć, gdy chodzi o zapamiętanie takich spraw, Mirrim. Mam nadzieję, że ta umiejętność znajdzie zastosowanie również w innych dziedzinach twoich studiów. — Mirrim zmarszczyła bezczelnie nos, ale Siwsp ciągnął dalej. — Tak więc można zmienić symbiotycznego pasożyta w drapieżcę i otrzymać użyteczny organizm, który zniszczy bakterię. Jak wkrótce zobaczycie, często jest to bardziej użyteczna metoda, niż zastosowanie antybiotyków.

— Ile bakterii istnieje? — spytała Brekke.

— Więcej niż ziarenek piasku na wszystkich planetach.

— A my mamy je wszystkie poznać? — Mirrim nie była jedyna, którą przeraziła taka perspektywa.

— Jeżeli tego zechcesz, będziesz miała wiele okazji do indywidualnych badań. Jednak poznanie bakterii to pierwszy krok na drugiej drodze wiodącej ku ograniczeniu liczby infekcji bakteryjnych. Teraz zaczniecie od zaprowadzenia kultury bakterii zebranych z ran, a potem odseparujecie jeden rodzaj.

Загрузка...