Rozdział XI

Obecne Przejście, 20 Obrót

Powinniśmy się cieszyć, że mimo konkurencji Lądowiska nadal jest tak wielu młodych ludzi, którzy pragną zostać jeźdźcami smoków — zauważyła Lessa przyglądając się sześćdziesięciu dwóm kandydatom stojącym w Wylęgarni.

F’lar spojrzał na swoją filigranową towarzyszkę i uśmiechnął się.

— Wszyscy chcieliby jeździć na smokach, które się Wykluwają z jaj Ramoth. Groghe niemal puścił się w tany, gdy podczas Poszukiwania wybrano jego najmłodszą córkę.

— Będzie nieznośny, jeśli uda jej się Naznaczyć królową — zachichotała Lessa. — Takie ładne dziecko. Ciekawe, po kim odziedziczyła urodę.

— Lessa! — F’lar udał zaszokowanego. — W końcu Groghe też ma prawo do pewnych niedociągnięć. Przecież do tej pory wszystko mu się udaje. Benelek został pierwszym Mistrzem Cechu Techników, a inny syn i córka Groghego świetnie sobie radzą jako studenci Siwspa.

— Przynajmniej Groghe podchodzi do tego rozsądnie. Właśnie przyszedł — wskazała Lorda Groghe, który prowadził załogę Fortu do Wylęgarni. Jego strój wyróżniał się surowością pośród jaskrawo odzianych ludzi, jak Lessa stwierdziła z aprobatą. — I jest na tyle rozsądny, żeby nosić buty — ciągnęła obserwując wysokiego i dobrze zbudowanego Lorda Warowni kroczącego przez gorące piaski, podczas gdy inni w jego orszaku podskakiwali i unosili wysoko stopy. — „Taniec Gorących Piasków Wylęgarni” — dodała powstrzymując śmiech.

— Chodź, lepiej zajmijmy nasze miejsca — powiedział F’lar, podając jej ramię. — Zobaczymy czy wkładki z których Mistrz Ligard jest tak dumny, izolują stopy od gorąca równie dobrze, jak od zimna pomiędzy.

Lessa rzuciła pełne podziwu spojrzenie na swoje nowe czerwone buty, zanim ujęła jego ramię.

— Podobno te włókna roślinne, których użył, stanowią izolację od ekstremalnych temperatur.

Miała na sobie zupełnie nowy strój w kolorze czerwonego wina, uszyty specjalnie na piętnasty Wylęg Ramoth. Zależało jej na pięknym ubiorze tym bardziej, że w tym Wylęgu znajdowało się królewskie jajo, pierwsze od dwunastu sezonów. Wielka królowa rzadko składała mniej niż dwadzieścia jaj, tym razem było ich trzydzieści pięć.

Ośmiu Przywódców istniejących już Weyrów już wcześniej zgodziło się, że konieczne jest założenie dziewiątego. Wszystkie były przeludnione, a niektóre dwuletnie smoki, z braku miejsca, nadal musiały mieszkać w pieczarach weyrzątek. Władcy Weyrów byli dumni z siły swoich eskadr, ale godność smoków wymagała osobnych kwater. Uzgodniono, że nowy Weyr zostanie utworzony na olbrzymim Południowym Kontynencie, najlepiej w równej odległości między Południowym Weyrem K’vana a Wschodnim Tgellana, gdyż na Północy nie było już odpowiednich miejsc, a poza tym na Południowym osiedlało się coraz więcej ludzi. Pędraki mogły chronić ziemię i roślinność, ale smoki nadal były potrzebne do niszczenia Nici nad osiedlami i farmami. Wielu starszych jeźdźców chętnie przeniesie się na Południe, gdzie kwatery będą wygodniejsze, a ciepły klimat posłuży ich starzejącym się kościom i złagodzi ból dawnych kontuzji.

Lessa poczuła przypływ dumy z tego, czego dokonali w ciągu minionych Obrotów: ona, była służąca z Warowni Ruatha i jeździec spiżowego smoka z Benden, któremu nikt nie chciał wierzyć. Spojrzała na swojego towarzysza, zauważając, że wśród jego czarnych włosów pojawia się coraz więcej siwych pasemek, a zmarszczki wokół jego oczu pogłębiają się, chociaż nie stracił nic ze swojej energii i witalności. Może pozostawią Benden młodym jeźdźcom, a sami, mając mniej obowiązków, mogliby poświęcić więcej czasu wszystkim wspaniałym projektom. Jednak nie sądziła, by mogła odciągnąć F’lara na stałe z Bendenu zanim nie uda się na zawsze usunąć Nici z nieba Pernu.

F’lessan wyjaśnił jej, że kiedy w ładowni „Yokohamy” będzie już normalna atmosfera, nawet tak duża smoczyca jak Ramoth będzie mogła się tam udać i oglądać Pern z kosmosu. Lessa nie była pewna, czy któreś z nich chciałoby odbyć taką daleką podróż, choć była szczęśliwa widząc, że jej tryskający energią syn stał się odpowiedzialnym i pełnym poświęcenia członkiem zespołu Siwspa. Bardzo kochała jedyne dziecko, które mogła dać F’larowi, ale nie miała co do niego złudzeń.

— Byłaś myślami w pomiędzy, kochanie? — spytał cichutko F’lar, a w jego bursztynowych oczach zabłysły iskierki rozbawienia. — Groghe do nas macha.

Rozciągając usta w swym najpiękniejszym uśmiechu, Lessa zeszła z gorących piasków, odnalazła w tłumie Lorda Fortu i odpowiedziała na jego powitanie. Galerie były już pełne ludzi, którzy przybyli, żeby zobaczyć syna czy córkę Naznaczających smoka, a może tylko po to, by uczestniczyć w tak wspaniałym święcie.

— Te nowe wkładki do butów naprawdę działają — orzekł F’lar prowadząc ją po schodach.

— Hm, prawda? — Na drugiej galerii zauważyła Larada i Asgenara z żonami i starszymi dziećmi i z radością pomachała im ręką. Mistrz Bendarek stał w tym samym rzędzie co oni, ale był pochłonięty rozmową z niedawno wyznaczonym Mistrzem Drukarzem Tagetarlem i nie widział jej.

Obserwowała tłum znajdujący się za nią, szukając wzrokiem Mistrza Robintona i D’rama, dwójki mężczyzn, którzy zawsze przybywali na Naznaczenie. Jej oczy z łatwością ich odnalazły. Wyglądali wspaniale w swoich odświętnych strojach.

Głębokie zaangażowanie w projekt Siwspa dało im, jak również Lytolowi, nowy cel w życiu. Jak to się stało, że ci starzy ludzie z taką radością i entuzjazmem podjęli nowe wyzwanie, podczas gdy inni, jak Sangel, Norist, Corman, Nessel i Begamon, odrzucali wszystko, co nowa wiedza oferowała Pernowi. Nie, nie nowa: odzyskana. I to w takim okresie Przejścia, kiedy wszyscy potrzebowali nadziei.

Z roztargnieniem odpowiadała na inne powitania zanim zajęła swoje miejsce na pierwszej galerii.

Już prawie czas, powiedziała jej Ramoth, kręcąc głową nad jajem królowej.

Tylko nie strasz dziewczynek, kochanie.

Oczy Ramoth rozbłysły tęczą kolorów, gdy spojrzała wprost na swoją jeźdźczynię. Jeśli się boją, nie są warte mojej córki.

Wczoraj ci się podobały.

Dzisiaj jest inaczej.

Tak, zgodziła się Lessa, od dawna znająca kaprysy swojej smoczycy. Dzisiaj Naznacza twoja córka.

Dało się słyszeć mruczenie, gdy wszystkie smoki Bendenu powtarzały swoje powitanie. Czując jak dźwięk wibruje przez jej ciało, Lessa zwróciła się z uśmiechem do F’lara, który odpowiedział w ten sam sposób i ujął jej dłoń w swoją. Ta wzruszająca uwertura stanowiła dla nich szczególny moment, potwierdzenie ich miłości i powtórne przyrzeczenie składane ich smokom.

Na galeriach zapadła nagła cisza i publiczność usłyszała osobliwe dźwięki. Jaszczurki ogniste rzuciły się na swoje miejsca pod sufitem, a chociaż Ramoth śledziła ich ruchy błyszczącymi oczami, nie wydała z siebie ostrzegawczego ryku widząc je na terenie Wylęgarni. Siwsp opowiedział Lessie o powitaniu przez jaszczurki ogniste ich wielkich kuzynów podczas pierwszego Wylęgu, ona przekazała to Ramoth, i od tej chwili obie były dla nich nieco łagodniejsze.

Niektóre jaja w głównej grupie zaczęły się lekko kołysać i pięćdziesięciu siedmiu chłopców otoczyło je, a na ich twarzach malowały się nadzieja i zapał. Pięć dziewcząt zbliżyło się powoli, lecz rezolutnie do Ramoth, której olbrzymie ciało otaczało jajo królowej.

Odsuń się kochanie, powiedziała Lessa łagodnie.

Ze zduszonym warknięciem Ramoth zrobiła jeden krok do tyłu i przesunęła językiem po jaju.

Ramoth!

— Zwykłe sztuczki, co? — roześmiał się F’lar.

— Hm. Jeszcze dwa kroki, proszę cię, kochanie, i staraj się nie wysuwać języka. Takie zachowanie jest nie na miejscu. Lessa wypowiedziała te słowa stanowczo, i chociaż Ramoth z niechęcią kręciła głową z boku na bok, odsunęła się o pięć kroków, umyślnie o więcej niż ją proszono, zanim przykucnęła. Jej oczy lśniły złymi, pomarańczowoczerwonymi barwami.

Lessa przyjrzała się uważnie pięciu młodym kobietom stojącym naprzeciwko królewskiego jaja. Córka Groghe’a, w wieku zaledwie piętnastu Obrotów, była najmniejsza, dopiero wychodziła z dzieciństwa. Naznaczyła już dwie spiżowe jaszczurki i Lessa miała nadzieję, że będą zachowywały się spokojnie do końca Naznaczenia. Ramoth tolerowała te stworzenia w Wylęgarni, ale przecie nie mogą jej latać wokół głowy. Jednak Nataly została właściwie wychowana, a jej dwie jaszczurki zachowywały się bardzo dobrze.

Breda, delikatna blondyneczka, przybyła z Cromu. Dziwne, że Nessel nie sprzeciwił się Poszukiwaniu, chociaż był zdecydowanie przeciwny poparciu udzielanemu Siwspowi przez Weyry. Dwudziestodwuletnia, zrównoważona czeladniczka w Cechu Tkactwa, była dziś najstarszą kandydatką.

Cona pochodziła z Neratu i, jak doniosła Manora, w ciągu siedmiodnia w Weyrze Benden, zdążyła spędzić noc w weyrach trzech jeźdźców spiżowych smoków. To nie była zła cecha u jeźdźczyni królowej, z pewnością lepsza niż brak zmysłowości.

Nikt nie rozumiał, dlaczego smoki wybrały Silgę. Dziewczynkę przeraził jej pierwszy lot w pomiędzy, a to nie był dobry znak.

Ostatnia kandydatka, Tumara, była kuzynką Sharry i tak cieszyła się z opuszczenia odizolowanej wyspy rybaków na istańskim wybrzeżu, że zamęczała Manorę starając się być użyteczna.

Uprzejmość była dobrą cechą, ale posunięta zbyt daleko stawała się słabością, a to nie było pożądane. Jeźdźczyni królowej musi być stanowcza, sprawiedliwa, a także doskonale porozumiewać się ze swoją królewską smoczycą, chociaż nigdy nie było pewności, że dana para osiągnie pozycję seniorek w jakimś Weyrze.

Było wiele do zrobienia, poza znalezieniem odpowiedniego miejsca na nowy Weyr. Potem, gdy młoda królowa z któregokolwiek Weyru będzie gotowa do lotu godowego, ogłosi się lot otwarty dla wszystkich spiżowych. Nowa para obejmie tymczasowo władzę w Weyrze, i jeśli wykaże się odpowiednimi zdolnościami, zostanie zatwierdzona. A jeżeli nie, to będą inni kandydaci, ponieważ w ciągu najbliższych miesięcy co najmniej trzy czwarte królowych Pernu wzniesie się do lotu godowego. Tak więc będzie to sprawiedliwa metoda wyboru Przywódców nowego Weyru.

Mruczenie narastało i osiągnęło pełen napięcia ton. Pierwsze jajo — Lessa westchnęła z ulgą — pękło równo, a smoczątko wyskoczyło szybko. Był to zdrowy, silny spiżowy. Oczywiście chwiał się trochę, ale rozciągnął uwolnione ze skorupy skrzydła i kołysał głową w przód i w tył, próbując wyostrzyć wzrok skierowany na rozmazane postacie stojące przed nim.

Z triumfalnym wrzaskiem wykonał olbrzymi skok i wylądował przed mocno zbudowanym młodzieńcem z Cechu Kowali Ingenu, jeśli dobrze pamiętała. Czasami pełne zapału młode twarze myliły jej się z młodzieżą wielu poprzednich Naznaczeń, jakie odbywały się w Wylęgarni przez ponad dwadzieścia trzy Obroty, które przeżyła jako Władczyni Weyru. Powstrzymując oddech obserwowała tę magiczną chwilę, kiedy chłopak zorientował się, że smok go wybrał: w ekstatycznym upojeniu przyklęknął, żeby pogłaskać władczą postać, która na niego napierała. Gdy zarzucił ramiona na wilgotną szyję spiżowego smoka, po jego policzkach popłynęły łzy radości.

— Och, Braneth, jesteś najpiękniejszym spiżowym na całym świecie!

Publiczność wydawała okrzyki radości i klaskała, a smoki przerwały mruczenie, aby zaryczeć na powitanie nowego towarzysza.

Po pierwszym Naznaczeniu, dalsze jaja pękały, rozpadały się lub kruszyły wypuszczając swoich mieszkańców na ciepłe piaski. Brązowe, niebieskie i zielone smoki łączyły się z odpowiednimi osobami.

— Nieźle, dwanaście spiżowych — powiedział F’lar, śledzący z uwagą łączenie się w pary. — Przydałoby się więcej brązowych, są tylko cztery, ale rozkład niebieskich i zielonych jest równomierny.

Lessa nie zwracała uwagi na to, co działo się po pierwszych trzech Wykluciach, gdyż wtedy zakołysało się jajo królowej. Najpierw ostrożnie, potem coraz szybciej. Na skorupce nie było jeszcze pęknięć, i to zaczynało martwić Lessę. Zazwyczaj królowe wykluwały się z impetem. Wreszcie jajo pękło od góry, pokazały się pazury skrzydeł i malutka królowa chyba nabrała wigoru, gdyż skorupa pękła wzdłuż. I oto stała, strząsając resztki skorupy i rozglądając się wokoło z wielką godnością.

— Och, jaka śliczna — szepnął F’lar do Lessy. — Tylko popatrz na nią! Wie, kim jest!

Z niezwykłą zwinnością maleńka królowa odchyliła głowę do tyłu nieomal dotykając nią kręgosłupa i przez długą chwilę patrzyła na Ramoth, po czym znów się odwróciła i zaczęła się przyglądać pięciu dziewczętom stojącym na wprost niej. Ostrożnie odeszła od skorup, i z niewzruszoną arogancją przesunęła przeszywające spojrzenie po kandydatkach. Lessa zastanawiała się, czy któraś z dziewcząt w ogóle może oddychać w tej tak ważnej chwili.

— Stawiam markę na Conę — powiedział F’lar.

Lessa potrząsnęła głową.

— Przegrasz. To będzie Nataly. Te dwie pasują do siebie jak ulał. Jednakże mała królowa okazała się indywidualistką. Przeszła od jednego do drugiego końca półkola dziewcząt przyglądając się każdej uważnie, gdy ją mijała. Nie zwróciła uwagi na Conę ani na Nataly, zatrzymała się obok Bredy, wyciągnęła szyję i delikatnie przytuliła głowę do wysokiej dziewczyny.

— Ech, nie popisaliśmy się — zażartował F’lar pstrykając palcami.

— Smok zawsze wie lepiej. — Lessa zachichotała, ale zaraz potem westchnęła.

Kiedy Breda uklękła, żeby przytulić do piersi głowę małej królowej, jej niezbyt ładna twarz rozjaśniła się i stała się niemal piękna. Z błyszczącymi oczami Breda spojrzała na Lessę.

— Mówi, że nazywa się Amaranth!

— Dobra robota, Breda. Gratulacje! — zawołała Lessa przekrzykując aplauz witający Naznaczenie królowej. Potem zwróciła się do Ramoth: Jesteś zadowolona? zapytała swoją królową, która uważnie wpatrywała się w nową parę.

Nie wybrano by dziewczyny podczas Poszukiwania, gdyby nie była odpowiednia. Zobaczymy, jak sobie poradzi z Amaranth, bo to moja nieodrodna córka! Z wysokiej grzędy Mnementh dodał wspaniały ryk. Ramoth wyciągnęła szyję do niego, jej oczy pulsowały oślepiającymi kolorami. Udał nam się ten godowy lot!

F’lar uśmiechnął się do Lessy, gdyż oboje to usłyszeli.

— Lepiej wracajmy do naszych obowiązków, kochanie — powiedział, używając tej wymówki, żeby otoczyć ramieniem smukłą talię Lessy i poprowadzić ją po schodach na piaski Wylęgarni.

Dając niezwykły pokaz matczynej aprobaty Ramoth podążyła za Lessa i F’larem, gdy Przywódcy Weyru pomagali Bredzić wyprowadzić Amaranth z olbrzymiej pieczary.

— Nawet przez chwilę nie myślałam, że zostanę wybrana, Władczyni Lesso — powiedziała Breda. — Nigdy nie byłam poza Gromem, nawet na Zgromadzeniu.

— Czy twoja rodzina tu jest?

— Nie, pani. Moi rodzice nie żyją. Wychował mnie Cech. Lessa położyła rękę na ramieniu Bredy, chociaż na ogół nie była wylewna.

— Nazywaj mnie Lessa, kochanie. Obie jesteśmy jeźdźczyniami królowych.

Oczy Bredy rozszerzyły się ze zdumienia.

— Moja droga, kto wie? — powiedział F’lar półżartem. — Być może pewnego dnia też zostaniesz Władczynią Weyru.

Zdumiona dziewczyna stanęła jak wryta. Ale Amaranth zdecydowanie popchnęła ją do przodu, bo była głodna.

Lessa zacisnęła dłoń na ramieniu Bredy i szybko poprowadziła ją do stołów, gdzie służba wnosiła wielkie misy pełne mięsa.

— To jest możliwe, Bredo. Ale najpierw pokażemy ci, jak nakarmić Amaranth. Nie martw się jej popiskiwaniem. Po Wykluciu zawsze im się wydaje, że umierają z głodu.

Breda nie potrzebowała wielu instrukcji co do karmienia Amaranth. Zabrała się do tego ze swobodą przywodzącą Lessie na myśl przypuszczenie, że dziewczyna pewnie musiała karmić dzieciaki w Cechu, który ją wychował. Ale jej życie w Weyrze będzie całkiem inne: Breda właśnie zyskała wielką rodzinę.

Lessa zajęła się mniej przyjemnymi obowiązkami dnia Naznaczenia: pocieszaniem odrzuconych kandydatek. F’lar już był z młodymi mężczyznami i chłopcami. Kiedy Lessa rozejrzała się szukając Nataly i Lorda Groghe’a, odnalazła ich z resztą rodziny przy jednym ze stołów. Manora dotarła tam przed nią, podała wino, klah i soki owocowe. Nataly usiłowała ukryć rozczarowanie i udawało jej się to całkiem nieźle, zauważyła Lessa, lepiej niż Sildze i Tumarze, które płakały, a ich rodziny nie wiedziały, jak je pocieszyć. Cony nie było nigdzie w pobliżu. Lessa zastanawiała się, z kim mogła pójść, ale doszła do wniosku, że rodzaj pociechy wybrany przez dziewczynę może pomóc jej lepiej niż inne.

Zatrzymała się, żeby porozmawiać krótko z Nataly i Lordem Groghe, a potem ruszyła dalej, by pomóc pocieszać Silgę i Tumarę.

Harfiarze zaczęli grać, i chociaż wielu gościom z początku brakowało humoru, muzyka wkrótce poprawiła ich nastrój. Służba rozlewała wino z bukłaków i podawała olbrzymie półmiski mięsa z rusztu. Jedzenie często jest najlepszym lekarstwem, pomyślała Lessa.

W końcu, kiedy smoczęta zasnęły w kojcach w barakach, Mistrz Weyrzątek pozwolił nowym jeźdźcom przyłączyć się do rodzin. W obecności honorowych gości uroczystość rozkręciła się jeszcze bardziej.

— Wspaniała młoda królowa, prawda? — zagaił Robinton. Przysiadł obok Lessy i przepił do F’lara, siedzącego naprzeciwko. — Pokazała się z najlepszej strony.

Lessa uśmiechnęła się i zaoferowała Robintonowi białe bendeńskie wino z bukłaka wiszącego na jej krześle.

— Czy to z powodu Amaranth F’lessan interesuje się tak bardzo wakatami na Południu? — Robinton zadał to pytanie bardzo niewinnym tonem, ale Lessa i F’lar zorientowali się, że jego zdaniem nowy Weyr jest naprawdę potrzebny.

— Chce się przenieść — parsknął F’lar.

— Spędza więcej czasu na Lądowisku niż tutaj — dodała Lessa. Mając trzech synów, każdego z inną kobietą, F’lessan starał się ich unikać. Dobrze dbał o dzieci, ale nie był gotów na stały związek bardziej niż którykolwiek z wolnych, przystojnych i lubianych jeźdźców spiżowych smoków. Manora nawet sugerowała, że nieobecność czarującego młodzieńca może zaowocować tym, że jedna czy dwie kobiety wybiorą sobie na partnerów starszych, bardziej statecznych jeźdźców.

Robinton uniósł brew, dając Lessie do zrozumienia, że już wie o wszystkim.

— F’lessan jest doskonałym eksploratorem. Czy szuka tylko miejsca na nowy Weyr?

Ale to F’lar podjął temat.

— Dlaczego? Niepokoi cię Torik?

Robinton przełknął nieco wina.

— Raczej nie. Teraz, kiedy ustalono, że Denol będzie dzierżawił Wielką Wyspę, Torik nadrabia u Siwspa stracony czas.

— No i? — przynaglił F’lar.

— Dobrze ukrył rozczarowanie, kiedy odkrył, że… hm… nie cały Południowy Kontynent należy do niego. Na szczęście zdecydował, że Południowy musi mieć siedziby obu nowych Cechów. Zdaje się, że on i Hamian odbyli całkiem głośną dyskusję na temat rośliny, której Hamian używa jako materiału izolacyjnego.

— To ta włóknista materia, o której mówi bez przerwy Bendarek? — spytała Lessa. — Wiesz, on naprawdę przejmuje się, że do wytwarzania papieru potrzeba tyle drzew.

— To prawda. — Robinton skinął stanowczo głową. — Rozumiem jego stanowisko. Ma rację, mówiąc, że do produkcji papieru powinno się używać chwastów rosnących w takiej obfitości na Południowym zamiast wycinać cenne lasy.

— Myślałam, że to Sharra odkryła tę roślinę i sposób jej użycia — powiedziała Lessa.

— Zdaje się, że tak twierdzi Torik — odparł Robinton, a jego oczy błysnęły szelmowsko. — Że znalazła to na jego terenie podczas jednej z ekspedycji, które dla niego prowadziła.

— Czy on kiedykolwiek będzie miał dość? — wybuchnęła Lessa.

— Wątpię — rzekł spokojnie Robinton.

— Czy też skończy się na tym, że będziemy walczyć z nim o tereny na Południowym? — ciągnęła Lessa, patrząc na niego ze złością, bo rozgniewał ją jego spokój.

— Moja droga Lesso, nikt, absolutnie nikt, nie rzuci wyzwania smoczemu jeźdźcowi czy jeźdźczyni. I miejmy nadzieję, że nigdy nie zdarzy się sytuacja, gdy będzie to możliwe.

— A Południowy Weyr? — przypomniał ostro F’lar harfiarzowi.

— Tak, tak, ale to nie była napaść, to było porwanie. — Robinton też nigdy nie zapomni czasu, gdy królewskie jajo Ramoth zniknęło z Wylęgarni i jak o mały włos nie doszło do wojny między smokami Bendenu a smokami jeźdźców z przeszłości, którzy w owym okresie mieli już swój Weyr na Południowym. Jednak nie chciał przypominać Przywódcom Weyru, że w tamtym czasie odnosili się do niego wrogo. Uniósł więc kielich i spojrzał prosząco na bukłak wiszący na krześle Lessy, a ona nalała mu wina. — To bardzo rozsądne z waszej strony, że wysyłacie F’lessana na eksplorację Południowego. Kiedy wyrusza?

— Powinien już tam być — Lessa uśmiechnęła się wymownie.

Wielki spiżowy Golanth szybował z F’lessanem na południowy zachód, wspomagany przez wynoszące prądy. Pod nimi rozciągały się rozległe równiny. Lekkie poczucie winy trochę psuło F’lessanowi przyjemność poznawania nowych terytoriów. Powinien był pracować nad tymi równaniami dla Siwspa, na którym wielkie wrażenie wywarł fakt, że młody spiżowy jeździec musi być obecny podczas Wylęgu w Benden. Ponieważ F’lessan nie pragnął wyjaśniać Nerze, Faselly i Brinnie dlaczego nie potrafi wybrać ostatecznie jednej z nich, cieszył się mogąc spędzić cały dzień posłusznie wypełniając rozkazy F’lara i Lessy.

Golanth tak dobrze się bawił, że F’lessan postanowił nie obciążać się niepotrzebnymi wyrzutami sumienia. Był niezwykle pilny w swoich studiach, nawet je lubił. Mówiąc prawdę, od dwóch Obrotów poświęcał więcej czasu Siwspowi niż Weyrowi, oprócz okresów Opadu Nici. Często latał jako drugi zastępca przywódcy skrzydła z T’gellanem i Wschodnim Weyrem lub z K’vanem w Południowym. Lubił walkę z Nićmi, a on i Golanth niezwykle zręcznie unikali Pobrużdżeń.

Jednak nie odważył się zapytać Lessy i F’lara, czy gdyby znalazł odpowiednie położenie dla nowego Weyru, byłby kandydatem na przyszłego Przywódcę. Ale nie miał na to zbyt wielkich nadziei. To prawda, że był dobrym zastępcą przywódcy skrzydła, znał się na sprawach związanych ze smokami, wiedział kim byli najlepsi jeźdźcy w każdym Weyrze i co wyrośnie ze smocząt w Bendenie, ale nie sądził, by ktoś chciał mu automatycznie powierzyć przywództwo Weyru. Dobrze wiedział, jak uzyskiwano taki zaszczyt: otwarty lot godowy dla wszystkich wolnych spiżowych smoków, a Przywódcą zostaje ten jeździec, czyjego smoka wybierze królowa.

Jestem duży i silny, odezwał się Golanth z lekką przechwałką. Złapałbym Lamath tamtego dnia, gdyby Litorth nie wykonał tego manewru „łap i nurkuj”. Ćwiczył z zielonymi! dodał płaczliwie.

F’lessan pocieszał swojego smoka głaszcząc go i wydając łagodne pomruki. Jego samego też to trochę zdumiało. Oczywiście, Celina była prawie w wieku Lessy, ale dla Golantha doścignięcie królowej stawało się sprawą honoru, a Celina była miła. Każdy mógłby być z nią szczęśliwy.

Chmura kurzu przyciągnęła uwagę F’lessana, więc poprosił Golantha, żeby skręcił w jej stronę.

Nie jestem teraz głodny, powiedział Golanth, gdy zbliżyli się na tyle blisko, żeby rozróżnić zady uciekających zwierząt.

Zbliż się jeszcze trochę, dobrze, Golanth? Nigdy takich nie widziałem. Brązowo-białe i czarno-białe. Są wielkie. Świeże i soczyste, dodał F’lessan zachęcająco.

Jeśli teraz są wielkie, będą jeszcze większe, kiedy będę głodny.

F’lessan zachichotał. Czasami Golanth nie dał się zbić z tropu. Spojrzał na tarczę przypiętą do nadgarstka, sprawdzając czas i porównując go ze słońcem. Dość dokładny. Siwsp mówił, że to zegarek. Kiedy F’lessan nosił go po raz pierwszy obserwował, oczarowany, długą wskazówkę sekundową obchodzącą tarczę dokoła. Jancis dała mu go na urodziny. Zaprojektowała i wykonała go sama. F’lessan czuł się jednocześnie uhonorowany i podniecony, będąc dumnym właścicielem jednego z niewielu ręcznych zegarków na Pernie. Jancis zrobiła ich tylko sześć: Piemur, oczywiście, nosił jeden, a pozostałymi szczęśliwcami byli Lord Larad i Pani Jissamy, Mistrz Robinton i Mistrz Fandarel.

Lecieli już od pięciu godzin. Jeśli wkrótce nie dojrzy swojego celu, zamierzał poprosić Golantha o wylądowanie, by zjeść obiad i rozprostować nogi. Sześciogodzinna runda podczas Opadu to jedna sprawa, tam był aktywny, zbyt zajęty, aby odczuwać niewygodę. Lot przed siebie do nowego miejsca, to zupełnie co innego. Zaczynał się nudzić. Ale było to konieczne, jeśli nie znało się celu, chyba że miało się dokładny opis lub też można było zdobyć obraz miejsca z umysłu innego smoka lub jego jeźdźca. Dziś to było niemożliwe. Golanth leciał szybko, wykorzystując prądy powietrzne do zwiększenia prędkości, ale było to męczące.

Mimo wszystko F’lessan cieszył się, że jest w czymś pierwszy. Nie był z natury zazdrosny, ale wydawało się, że Piemur i Jaxom mieli więcej szczęścia w swoich odkryciach. Uradował się, gdy Lessa i F’lar powierzyli mu poszukiwania. Mogli przecież wysłać jednego ze starszych jeźdźców spiżowych lub F’nora. Jednakże to F’lessan i Golanth szybowali teraz ponad rozległymi nizinami w stronę wielkiego wewnętrznego morza, które osadnicy nazwali Kaspijskim, i ku Warowni zwanej Xanadu.

Nagle z prawej strony oślepiło go słońce odbijając się od… wody?

Na prawo, Golly, zawołał podniecony F’lessan.

Wielka woda, oznajmił Golanth.

Jak to się często zdarzało, F’lessan zastanawiał się, czy widziałby wyraźniej, lepiej, dalej, gdyby miał smocze oczy.

Zobaczę dla ciebie wszystko, co zechcesz, zapewnił go Golanth łagodnie.

F’lessan z czułością poklepał jego szyję. Wiem, kolego, i zawsze jestem ci wdzięczny za pomoc. Zastanawiałem się tylko, jak by to było.

Golanth zaczął mocniej uderzać skrzydłami w powietrze. Ciepły prąd, wyjaśnił, a F’lessan pochylił się nisko nad szyją wielkiego spiżowego smoka, żeby nie powstrzymywać jego wznoszenia się. Lubił zabawę z powietrznymi prądami. Zajodłował triumfalnie, kiedy Golanth wyprostował się i rozłożył skrzydła szybując w gorącym powietrzu.

To jeszcze jedna rzecz, jakiej nie umiem robić, a ty umiesz, powiedział. Odnajdywać prądy powietrza. Skąd wiesz, gdzie ich szukać?

Moje oczy dostrzegają zróżnicowanie powietrza, nos odróżnia jego rozmaite zapachy, a skóra wyczuwa zmiany ciśnienia.

Naprawdę? To wyjaśnienie wywarło na F’lessanie odpowiednie wrażenie. — Przysłuchiwałeś się, gdy Siwsp wykładał mi aerodynamikę?

Golanth przemyślał to sobie. Tak. Ty go słuchasz, więc pomyślałem, że też powinienem. Ruth tak robi, i Path. Ramoth i Mnementh — nie. Wolą spać na słońcu, kiedy Lessa i F’lar są na Lądowisku. Bigath słucha, i Sulath, i Beerth. Clarinath czasami, ale Pranith i Lioth zawsze. Czasami słuchanie jest bardzo interesujące. Czasami nie jest.

Była to niezwykle długa wypowiedź jak na Golantha, ale też dała F’lessanowi dużo do myślenia, co zajęło go do czasu, gdy dolecieli nad brzeg wielkiego śródlądowego morza.

Jak tam prądy powietrzne, Golanth? Lecimy nad wodą, czy wzdłuż brzegu?

Nad wodą, natychmiast odpowiedział pewny siebie smok.

Żeby dotrzeć do miejsca, gdzie osiedlili się przodkowie, musimy lecieć na północny zachód, Golanth. Choć nie sądzę, byśmy tam znaleźli coś interesującego.

Polecieli więc nad wodą, od czasu do czasu wpadając w szkwał. Po drodze zauważyli małe wysepki i spiczaste skały przypominające kościste palce czy zaciśnięte pięści. Na niektórych z nich dziwnie powyginane drzewa zdołały znaleźć wystarczającą ilość ziemi w zagłębieniach skalnych, by się zakorzenić. W dwóch przypadkach nagie korzenie owinęły się wokół skał poszukując gleby i pożywienia. Drzewa o ciasno ułożonych konarach odchylały się pod niebezpiecznym kątem od wiatru. Czy też były to gałęzie wyciągające się ku słońcu? Sharra będzie chciała wiedzieć więcej o nich, lubiła takie dziwadła.

W końcu pojawiło się zachodnie wybrzeże, otoczone wysoką palisadą skał. Wewnętrzne morze musiało utworzyć się w ogromnym zapadlisku, pomyślał F’lessan rozpoznając formacje geologiczne z wykładów Siwspa. To także wyjaśniałoby obecność skał i wysp: najprawdopodobniej były to szczyty zatopionych gór. A jeśli w tych nadbrzeżnych skałach znajdowały się także jaskinie, byłoby to znakomite miejsce na Weyr. Cała ta woda! Smoki miałyby gdzie się kąpać.

Czekało go jednak rozczarowanie. Gdy zbliżyli się jeszcze bardziej, przekonał się, że skały są zbudowane z litego granitu.

Smoki nie mają skalnych weyrów w Południowym i Wschodnim, a przecież się nie skarżą, odezwał się Golanth.

Wiem, ale miałem znaleźć jeden czy dwa stare kratery.

Zachód słońca zaskoczy nas na otwartej przestrzeni, ale na tym kontynencie są drzewa o słodkim zapachu, które dobrze się palą, powiedział Golanth.

F’lessan poklepał go serdecznie, uśmiechając się na myśl o wysiłkach czynionych przez spiżowego smoka, by pocieszyć go w jego rozczarowaniu.

To nie jest jedyne miejsce, jakie miałem sprawdzić. Istniało osiedle zwane Honsiu, u stóp południowego łańcucha gór. Jednak, skoro już tu jesteśmy, rozejrzyjmy się za tym osiedlem Xanadu.

Wyostrzony wzrok Golantha pozwolił mu dostrzec niewyraźne zarysy na lekkim wyniesieniu terenu, na lewo od miejsca, gdzie szeroka rzeka wyżłobiła głębokie koryto od otwartego morza do śródlądowego. F’lessan nie był pewien, czy rzeczywiście są tam ruiny, ale szerokie stopnie w skale z całą pewnością nie były dziełem natury. Ktoś potrzebował łatwego dostępu na brzeg. Golanth zręcznie wylądował obok rzekomych ruin. Rozglądając się, F’lessan z początku pomyślał, że smok pomylił się twierdząc, że pod bogatą szatą roślinną odróżnia jakieś sztuczne twory.

To nie jest naturalne, upierał się Golanth wskazując gęstwinę winorośli i mchu. Wyciągnął skrzydło, zahaczył pazurem o skręconą gałąź i ściągnął zieleń na jedną stronę. Miriady stworzeń rozbiegły się na boki uciekając przed słońcem, a F’lessan znalazł się przed wysokim kominem wykutym w kamieniu. Reszta ruin musiała być pozostałością ścian budowli.

F’lessan z politowaniem potrząsnął głową nad tymi, którzy byli na tyle głupi, by budować w miejscu, gdzie roślinność rozwijała się tak bujnie. Musiało to wystawić dawnych mieszkańców osiedla na wyjątkowo zażarte ataki Nici. Wyciągnął z kieszeni pasztecik, i zjadł go przechadzając się wokół ścian budynku, zeskrobując od czasu do czasu rośliny i odsłaniając kamień. Nie był to wielki budynek. W tym czasie Golanth przedzierał się przez gęsty las, aż wreszcie zawołał swego jeźdźca, aby zbadał kolejne ruiny.

— To Xanadu było sporym osiedlem — powiedział F’lessan, kopiąc stopą gruz. — Odwrócił się tyłem do głównego budynku i zerwał dojrzały czerwony owoc ze zwisającej gałęzi. Pogryzając go spoglądał na morze i odległy brzeg, którego widok musiał radować osadników. Wspaniałe! Gdyby nie Nici, życie byłoby tu wprost cudowne. — Jest jeszcze jedno miejsce do obejrzenia, Golanth! — powiedział nagle, otrząsając się z żalu odczuwanego w imieniu dawno już zmarłych osadników.

Poprosił Golantha, żeby okrążył osiedle, tak by mógł dokładnie je zapamiętać na wypadek przyszłych wizyt. Jeśli… nie, F’lessan poprawił się odważnie, kiedy perneńskie niebo zostanie uwolnione od Nici, będzie to cudowne miejsce na otwarty Weyr.

Golanth znalazł prąd wznoszący, który szybko doprowadził ich w zachodni prąd powietrzny. Mieli przed sobą długą drogę. Osłaniając oczy, F’lessan spojrzał na chylące się ku horyzontowi słońce, ale zaraz zbeształ się za swoje zapominalstwo i popatrzył na zegarek. Jeszcze cztery godziny do zmierzchu. Latanie w nocy nie sprawiało Golanthowi trudności i nie byłaby to też pierwsza noc, kiedy F’lessan zwinąłby się do spania między łapami smoka, ale, jeśli się nie pospieszą, F’lessan nie zobaczy tego, po co tu przybył.

Lecieli dalej, skrzydła Golantha unosiły ich niezmordowanie, aż wreszcie wielki południowy łańcuch gór, który najpierw widzieli zaledwie jako lawendową smugę, zaczął przybierać kształt purpurowo-niebieskiego masywu zasłaniającego cały horyzont przed nimi.

Co za wieelkie góry! — wykrzyknął F’lessan przeciągając zgłoski. Wyższe niż wszystko, co mamy na północy przed Śnieżnymi Pustkowiami.

Powietrze musi być tu bardzo rozrzedzone, zauważył Golanth. Czy musimy przelecieć ponad nimi?

Nie sądzę. F’lessan szukał w kieszeni kurtki mapy wydrukowanej przez Siwspa. Trzepotała tak bardzo na wietrze, że miał trudności z jej odczytaniem. Nie, ta Warownia Honsiu znajduje się na przedgórzu przed właściwym łańcuchem. Nie jesteśmy dość blisko, żeby ją rozpoznać.

Już tylko ostatnie promienie zachodzącego słońca oświetlały okolicę. Jedynie dzięki swojemu bystremu wzrokowi Golanth zauważył stado zwierząt pasących się za szerokimi wrotami, które zapewne otwierały wejście do Warowni Honsiu.

Jesteś pewien, że zobaczyłeś, to co mówisz, że zobaczyłeś? spytał zaskoczony F’lessan. Chyba odchodząc zabraliby zwierzęta.

Może dzikie znalazły tu schronienie, zasugerował Golanth. Machając szybciej skrzydłami, dotarł do urwiska w chwili, gdy resztki światła znikały z zachodniego nieba.

Nie można było nie zauważyć szerokiego, dobrze utwardzonego szlaku, który prowadził do skały przez szerokie wejście, a potem skręcał. F’lessan zajrzał do środka i rozkaszlał się wdychając smród. Umieszczone wysoko w ścianach wąskie otwory okienne nie dawały dość światła, by się porządnie rozejrzeć, zresztą smród odstręczał od szczegółowych badań.

Gdy wszedł, zwierzęta zaryczały ze zdumieniem i cofnęły się nieco w miejsce, które, jak zgadywał, było olbrzymią pieczarą. Krztusząc się, z oczami łzawiącymi od silnego amoniakowego zapachu, F’lessan się wycofał.

— Wygląda na to, że znaleźliśmy Honsiu, Golanthcie — powiedział, przesuwając dłonią po zagrodzie zwierząt. — To zostało wycięte tak dokładnie, jakby gorący nóż ciął ser. Tak jak Warownia Fort i Weyr, kiedy starożytni mieli jeszcze energię w maszynach do cięcia kamienia. To musi być Honsiu. — Jego palce odnalazły drzwi, zręcznie wciśnięte w ścianę. — Zostawili drzwi szeroko otwarte. Cóż, Golanthcie, znajdźmy miejsce na nocleg. Ogień nas pod trzyma na duchu w tę czarną noc. Nie wiem, czy te wielkie koty, o których Sharra i Piemur mówili, zapuszczają się tak daleko na południe, ale…

Żaden kot mnie nie zaatakuje.

— Ani nikt, kto chce doczekać jutra — powiedział F’lessan ze śmiechem, szukając w ciemności miejsca na spoczynek.

Idź za mną, poradził mu Golanth i powędrował na lewo od skały.

— Jesteś lepszy niż latarnia — F’lessan podążył za nim, uważając, by nie nastąpić na smoczy ogon.

Łatwo znaleźli suche drewno, jak również kamienie do zbudowania paleniska, i wkrótce F’lessan siedział wygodnie oparty o bark Golantha, pogryzając swoje racje podróżne i popijając bendeńskie wino, które za jego namową Manora wlała mu do butelki. Potem, ponieważ nie było nic więcej do zrobienia, rozwinął futro, wyścielił nim szyję Golantha, umościł się między przednimi łapami smoka i zasnął.

Obudził się, gdy niebo na wschodzie zaczęło się rozjaśniać. Na palenisku pozostało dość żaru, by rozdmuchać ogień na nowo. F’lessan odgrzał klah i paszteciki z mięsem, a Golanth podążył nad rzekę i długo pił.

Kiedy słońce wzejdzie, będzie się tu dobrze pływało, orzekł z miną eksperta. A potem wygrzeję się na skale. Sionce ją ociepli, a ona odda ciepło powietrzu.

F’lessan uśmiechnął się popijając gorący klah.

Widzę, że czegoś się nauczyłeś słuchając Siwspa.

Tylko tego, co wydaje mi się sensowne.

F’lessan usłyszał mruczenie i porykiwanie zwierząt znajdujących się w Warowni.

Zostań tam, Golanth, bo inaczej zwierzęta nie wyjdą, a ja chcę się trochę rozejrzeć.

Mogę zostać, odparł Golanth uprzejmie, ale nie muszą się bać. Nie jestem jeszcze głodny.

Jakoś wątpię, żeby ci uwierzyły, mój drogi. F’lessan nalał sobie drugi kubek klahu, potem przysypał ziemią i żwirem ogień, żeby zapach palącego się drewna nie przestraszył zwierząt.

Nie musiał długo czekać. Kiedy słońce dotarło do wejścia, zwierzęta, a okazało się, że był tam więcej niż jeden gatunek, zaczęły wychodzić rzędem, gotowe na dzień wędrówki po pastwisku. Większości towarzyszyły młode. F’lessan obserwował je nie wykonując najmniejszego ruchu. Dopiero kiedy oddaliły się od skał i rozdzieliły na małe grupki, sam podszedł do wyjścia.

— Och! — Smród nadal odrzucał F’lessana, w niektórych miejscach gnój sięgał mu do ud. Wstrzymując oddech zajrzał do środka. Dzięki pasowi światła przenikającego przez wysokie okna mógł stwierdzić, że pieczara jest olbrzymia. I wtedy dostrzegł stopnie po prawej stronie.

Golanth! Wchodzę. Są tu schody. Naciągając kołnierz na usta i nos, F’lessan rzucił się w stronę schodów i wbiegł na pierwszy poziom, gdzie się zatrzymał. Po prawej stronie znajdowały się wielkie drzwi, zamknięte na przerdzewiały zamek, który rozpadł się przy pierwszym dotknięciu. F’lessan pchnął drzwi i stanął na innym poziomie, z którego stopnie wiodły w dół do ogromnej, wysokiej sali. Wysokie okna wpuszczały tylko tyle światła, żeby można było dostrzec duży przedmiot, wielkości połowy smoka, który był czymś przykryty.

Znalazłem jakiś wytwór przodków! powiedział Golanthowi, i w podnieceniu zbiegł po dwa stopnie na raz.

Gdy starł warstwę kurzu, pokrowiec okazał się śliski w dotyku i jasnozielony. F’lessan podniósł materiał z jednej strony i zobaczył coś, co niewątpliwie było przodem pojazdu. Rolując z trudem pokrowiec, przekonał się, że ma przed sobą duży pojazd latający do przewożenia towarów. Siwsp pokazywał im takie na taśmach.

Golanth, poczekaj tylko, aż Mistrz Fandarel lub Benelek to zobaczą! Oszaleją ze szczęścia! F’lessan aż zapiał z zachwytu, wyobrażając już sobie poruszenie, jakie spowoduje to cudo. Odwinął jeszcze trochę pokrowca, zauważając jak troskliwie właściciele przechowywali pojazd i zastanawiając się, dlaczego go tu zostawili.

Pewnie zabrakło im paliwa.

To ciężka i nieporęczna maszyna, zauważył Golanth.

Nie martw się, mój kochany, nigdy bym cię nie zamienił na coś takiego! Z tego co widziałem na taśmach Siwspa wnioskuję, że sprawiają mnóstwo kłopotu. Zawsze muszą być obsługiwane, a ich części wymieniane. Przy smokach nie trzeba się o to martwić. F’lessan uśmiechnął się szeroko na myśl o kowalach uwijających się przy wehikule, zupełnie jakby to mogło coś im dać. Jednak cieszył się, że znalazł taką pamiątkę po przodkach, bo odkryto bardzo niewiele przedmiotów używanych przez osadników. Potem zauważył półki z pokrytymi kurzem urządzeniami, stos pustych plastikowych worków, takich jakich osadnicy używali do przechowywania różnych rzeczy, i pod warstwami kurzu, plastikowe pojemniki w ulubionych przez nich jaskrawych kolorach.

Gdy powiem Siwspowi co znaleźliśmy, nie będzie tak zmartwiony, dodał F’lessan. Lepiej żebym się jeszcze rozejrzał i przedstawił pełen raport. Siwsp ceni pełne raporty.

Puścił się po schodach na górę. Zauważył stosy gnoju na niektórych stopniach i błotniste ślady kopyt, które na szczęście skończyły się przed kolejnymi zamkniętymi drzwiami. Otworzył je nie bez pewnego wysiłku, i wszedł na kolejny podest ze schodami prowadzącymi do olbrzymiej pieczary. Chyba był to warsztat, sądząc po różnorodności stołów i gablot. Lekko zaskoczony zauważył kowadło i wiele tygli, jak również stoły do pracy. I tam, po raz pierwszy, dostrzegł ślady pospiesznego wyjazdu, gdyż niektóre szuflady były na wpół otwarte, a na stołach leżały nie zapakowane kartony. Nie zszedł na dół, żeby przyjrzeć się temu bliżej, gdyż kolejne schody poprowadziły go na wyższy poziom.

Idę wyżej, Golanth, i mam jeszcze więcej cudownych rzeczy do przekazania Siwspowi. Ho ho, to miejsce to prawdziwy skarbiec. Ludzie odeszli, ale nie zabrali zbyt wiele ze sobą. Robinton i Lytol będą zafascynowani!

Golanth odpowiedział głębokim pomrukiem, który odbił się echem w uszach F’lessana; śmiejąc się z braku entuzjazmu swojego smoka, jeździec pobiegł schodami do góry.

Ale on sam nie był rozczarowany. Drzwi na nowym poziomie otworzyły się na coś, co jego zdaniem musiało być głównym wejściem do Warowni. Przez ozdobiony wdzięcznym łukiem portal na pierwszy rzut oka rozpoznał Wielką Salę osadników. Wchodząc do ogromnego pomieszczenia, po raz pierwszy poczuł się jak intruz. Usłyszał szelest powodowany przez tunelowe węże uciekające przed człowiekiem. W ciemnościach widział niewiele, ale mógł rozróżnić cieniutkie linie światła wokół okien.

Cofnął się do holu, otworzył szeroko podwójne skrzydła drzwi i aż zamrugał, gdy w oczy uderzyło go poranne światło. Zgodnie z zasadami architektonicznymi Południa, budowla zwrócona była ku północy. Leciutki wietrzyk poruszył grubą warstwę kurzu na podłodze. Dzięki światłu F’lessan znalazł okna, umieszczone dość wysoko, ponad jego głową. Znalazł też pręt do otwierania ich, i otworzył pięć z dziesięciu dużych okien. Wtedy zobaczył, co znajdowało się pod nimi.

Golanth! Powinieneś to zobaczyć! To nadzwyczajne!

Co mam zobaczyć? Gdzie jesteś? Czy jest tam dość miejsca dla mnie?

— Chyba… chyba tak — odpowiedział F’lessan na głos i usłyszał, jak jego słowa odbijają się echem od sklepionego sufitu, udekorowanego cudownie kolorowymi freskami, które przez te wszystkie wieki nie straciły nic ze swojego splendoru. Rzucił pobieżne spojrzenie na ściany, zanim zaczął przyglądać się im z uwagą. Znał część historii, którą przedstawiały. — To powinno uciszyć wątpiących. Mamy tu niezależne potwierdzenie tego, co Siwsp nam opowiadał — wykrzyczał bardziej do siebie niż do Golantha. Był tak pochłonięty scenami przedstawionymi na freskach, że zabrało mu chwilę, nim zorientował się, że skrobanie, które słyszy, to odgłos pazurów Golantha idącego po kamiennej posadzce.

Te drzwi nie są dla mnie dość szerokie, powiedział Golanth wyraźnie poirytowany. F’lessan rozejrzał się i powstrzymał parsknięcie śmiechem. Golanth wetknął głowę i szyję do środka, ale jego szerokie bary już się nie zmieściły.

— Ale chyba nie utknąłeś? — zatroszczył się.

Mogłyby być trochę wyższe i szersze, skoro i tak są ogromne.

— Nie sadzę, by budowali to z myślą o smokach twojej wielkości, Golanthcie. Widzisz freski? Na samej górze są nawet sceny ze smokami. Och, nie możesz ich zobaczyć, ale te freski są niesamowite. Przedstawiają wszystkie najważniejsze wydarzenia… — F’lessan wskazywał kolejne panele i objaśniał: — Lądowanie wahadłowców; Łąka Statków i, tak, to są pojazdy latające, takie jak te na dole; budowa Warowni, ludzie uprawiający pola, no i Nici. To przedstawiono zbyt dosłownie. Na sam widok robi mi się niedobrze. Mieli mnóstwo latających transportowców i mniejszych powietrznych pojazdów, i miotaczy ognia, i… ach, wysoko na suficie jest też Rukbat i wszystkie jego planety. Gdybyśmy tylko znaleźli to miejsce dawno temu… — F’lessan zamilkł na długą chwilę, jego oczy przesuwały się od jednego pięknie namalowanego panelu do drugiego. — Wszyscy będą chcieli to zobaczyć — powiedział w końcu z niezwykłą satysfakcją. — Zrobiliśmy kawał dobrej roboty, Golanthcie, kochany. I byliśmy tu pierwsi!

Rozejrzał się po raz ostatni, postanawiając nie szukać niczego więcej, tak, żeby inni mogli się cieszyć oglądaniem miejsca takim, jakim je pozostawiono. Potem starannie zamknął okna.

Golanth, wciśnięty w drzwi, próbował zobaczyć co tylko mógł. Gdy F’lessan podszedł do niego, ostrożnie cofnął się na szeroką półkę wystającą z tego poziomu. Flessan zamknął drzwi, oczarowany rzemieślniczym mistrzostwem, które sprawiło, że mimo tysięcy Obrotów, które upłynęły od czasu, gdy były ostatnio używane, ciężki metal obracał się z łatwością. Spojrzał w górę na bezludną Warownię: zobaczył jeszcze trzy piętra okien.

— To nie jest ani Weyr, ani Warownia, ale się nada — powiedział, przypominając sobie cel poszukiwań. — Oczywiście wtedy, gdy Mistrzowie Cechów już się tu rozejrzą.

To miejsce będzie się bardzo podobać smokom, zapewnił go Golanth. Jest rzeka, głęboka, czysta, i ze smaczną wodą, a także wiele pólek, na które słońce świeci przez cały dzień. Spiżowy smok obrócił głowę na lewo i prawo wskazując te miejsca F’lessanowi. To naprawdę będzie doskonałym Weyrem.

— Masz rację. Napiszemy o tym wszystkim w raporcie.

Загрузка...