16. Shanna’har.

Faile szła przez obozowisko w ubywającym, wieczornym świetle, zmierzając w stronę namiotu kwatermistrza. Perrin wysłał grupę zwiadowców do Cairhien, przez bramę. Mieli wrócić następnego ranka.

Jej mąż wciąż dumał o problemie z Białymi Płaszczami. Przez ostatnie kilka dni obie armie wymieniły się listami, Perrin próbował ich wmanewrować w kolejne, tym razem bardziej formalne pertraktacje, podczas gdy Białe Płaszcze upierały się przy bitwie. Faile sprezentowała Perrinowi kilka starannie dobranych słów na temat wykradania się z obozu na spotkanie z Białymi Płaszczami bez niej.

Perrin grał jeszcze na zwłokę; pozwolił nawet Elyasowi i Aielom podkraść się pod obóz Białych Płaszczy, żeby poszukali jakiegoś sposobu na potajemne uwolnienie ich ludzi, ale to raczej nie było rozwiązanie. W Dwu Rzekach mu się udało, ale wtedy grupa jeńców liczyła niewielu. Teraz były ich setki.

Perrin nie bardzo sobie radził ze swoim poczuciem winy. Cóż, Faile zamierzała się z nim krótko rozmówić. Szła dalej przez obozowisko, mijając część zamieszkaną przez Mayenian po swojej lewej ręce, z powiewającymi wysoko sztandarami.

„Z tym też będę musiała niedługo się rozprawić” - pomyślała Faile, spojrzawszy na sztandar Berelain. Pogłoski na temat jej i Perrina stwarzały problem. Podejrzewała, że Berelain być może spróbuje czegoś pod jej nieobecność, ale wciąganie go nocą do swojego namiotu zakrawało na wielkie wyuzdanie.

Faile musiała podejmować następne kroki z nadzwyczajną ostrożnością. Jej mąż, jego ludzie i sojusznicy wiele ryzykowali. Żałowała, że nie może poprosić swej matki o radę.

Ta nagła myśl ją zszokowała; zawahała się, przystając na ścieżce wydeptanej w pożółkłej trawie i błocie. „Światłości” - pomyślała. „Popatrz, co się ze mną stało”.

Dwa lata wcześniej Faile - zwana wówczas Zarine - uciekła z domu w Saldaei, by stać się uczestniczką Polowania na Róg. Buntowała się przeciwko obowiązkom narzucanym jej jako najstarszej latorośli oraz naukom, do których przymuszała ją matka.

Nie uciekła dlatego, że nienawidziła pracy; w rzeczy samej dowiodła, iż radzi sobie z wszystkim, czego od niej wymagano. Dlaczego więc odeszła? Po części dla przygody. Ale po części też - przyznawała się do tego w duchu dopiero teraz - z powodu tego wszystkiego, co z góry zakładano w związku z nią. W Saldaei zawsze robiło się to, czego się po tobie spodziewano. Nikt się nie zastanawiał, czy wypełnisz swój obowiązek, zwłaszcza jeśli się było krewną samej królowej.

I tak więc… opuściła dom. Nie dlatego, że nie mogła znieść myśli, kim miała się stać, tylko dlatego, że to się zdawało takie nieuchronne. A tymczasem teraz wykorzystywała te wszystkie nauki, do których przymuszała ją matka.

Już samo to sprawiało, że chciało jej się śmiać. Wystarczał jej jeden rzut oka i potrafiła powiedzieć całe mnóstwo rzeczy na temat obozowiska. Niebawem będą musieli znaleźć dobrą skórę dla szewców. Z wodą nie mieli kłopotu, bo w ciągu ostatnich dni spadło kilka lekkich deszczy, za to problemem było suche drewno na ogniska. Uwagi domagała się jedna z grup uchodźców - byłych gai’shain z mokradeł, którzy przyglądali się Aielom Perrina z jawną wrogością. Przyjrzała się też, czy w obozie panują odpowiednie warunki sanitarne i czy żołnierze dbają o siebie. Niektórzy mężczyźni wykazywali najwyższą troskę o swoje konie, a zapominali porządnie albo przynajmniej zdrowo się najeść. Nie wspominając już o nawyku spędzania połowy nocy na plotkowaniu przy ognisku.

Pokręciła głową i poszła dalej, do pierścienia utworzonego przez wozy dostawcze, z których wyładowywano żywność dla zastępu kucharzy i posługaczek. Ten pierścień dorównywał rozmiarami niewielkiej wiosce, kręciły się tam setki ludzi prędko wydeptujących ścieżki w błotnistej trawie. Minęła grupę młodzianów o brudnych twarzach kopiących doły w ziemi, potem kobiety trajkoczące i nucące melodie przy obieraniu ziemniaków, dzieci zbierające obierki i wrzucające je do świeżo wykopanych dołów. Dzieci nie było wiele, ale wojsko Perrina przygarnęło sporo głodujących rodzin ze wsi, które ubłagały, żeby pozwolono im się przyłączyć.

Mężczyźni biegali z koszykami pełnymi obranych ziemniaków do garnków, które powoli napełniały wodą młode kobiety odbywające wycieczki do strumienia. Czeladnicy kuchenni szykowali węgle pod pieczenie, starsi kucharze mieszali przyprawy do sosów, którymi miały być oblewane potrawy, co w rzeczy samej stanowiło jedyny sposób na dodanie smaku do tak ogromnych ilości jadła.

Starsze kobiety - te nieliczne w obozie - człapały zgarbione, niosąc w swych chudych ramionach lekkie wiklinowe kosze wypełnione ziołami. Gawędziły z sobą łamiącymi się głosami. Żołnierze biegali tam i z powrotem, wnosząc upolowaną zwierzynę. Chłopcy, już podrośnięci, ale jeszcze nie mężczyźni, zbierali chrust na podpałkę; minęła właśnie grupkę takich, którzy zabawiali się łapaniem pająków, głośno przy tym pokrzykując.

Całe obozowisko było połączeniem chaosu i porządku, niczym dwie strony monety. Dziwne, jak dobrze pasowała tu Faile. Kiedy tak wspominała samą siebie sprzed kilku lat, ze zdumieniem zrozumiała, że widzi rozpuszczone, skupione na sobie dziecko. Porzucić Ziemie Graniczne, żeby wziąć udział w Polowaniu na Róg? Porzuciła obowiązki, dom i rodzinę. Co też ona sobie wyobrażała?

Minęła kobiety mielące ziarno, potem obeszła naręcze świeżo zebranych dzikich cebulek, czekających na wrzucenie do zupy. Była zadowolona z tego, że odeszła i poznała Perrina, ale to nie usprawiedliwiało jej uczynków. W grymasem na twarzy przypomniała sobie, jak zmusiła Perrina do przeprawy przez Drogi, całkiem samotnie w tych ciemnościach. Nie potrafiła sobie przypomnieć, co on takiego zrobił, żeby ją odegnać, aczkolwiek nigdy nie przyznałaby mu się do tego.

Matka nazwała ją kiedyś rozpuszczoną i miała rację. Uparcie też twierdziła, że Faile powinna się nauczyć zarządzania majątkami, a tymczasem Faile cały czas marzyła o tym, by poślubić uczestnika Polowania na Róg i spędzić życie z dala od wojska i nudnych obowiązków lordów.

„Oby cię Światłość błogosławiła, matko” - pomyślała Faile. Co ona albo Perrin zrobiliby bez tych nauk? Bez pouczeń matki Faile byłaby bezużyteczna. Zarządzanie całym obozem spoczęłoby na barkach Aravine. A ta kobieta, mimo że wprawna jako ochmistrzyni Perrina, nie dałaby rady robić tego w pojedynkę. Ani też nikt by tego od niej nie wymagał.

Faile dotarła do stanowiska kwatermistrza, niewielkiego pawilonu otoczonego ogniskami, na których warzyła się strawa. Podmuch wiatru niósł kombinację woni: tłuszczu skwierczącego w płomieniach, gotujących się ziemniaków, sosów przyprawianych pieprzem i czosnkiem, wilgotnego, lepkiego zapachu obierek noszonych do małego stadka świń, które udało im się wyprowadzić z Malden.

Kwatermistrz, Bavin Rockshaw, był bladym Cairhienianinem, którego włosy były po części brązowe i już siwiejące, a po części całkiem jasne, przez co przypominały sierść psa będącego mieszańcem różnych ras. Miał chude ręce, nogi i pierś, a do tego niemal idealnie krągły brzuch. Zajmował się ponoć kwatermistrzostwem od czasu Wojny z Aielami i był w tym ekspertem - mistrzem tak doświadczonym w doglądaniu organizacji dostaw, jak mistrz stolarstwa jest doświadczony w pracy z drewnem. Co naturalnie oznaczało, że był także ekspertem w przyjmowaniu łapówek. Na widok Faile uśmiechnął się i złożył ukłon, dostatecznie sztywny, by mógł uchodzić za formalny, a jednak bez zbytnich ozdobników. „Jestem prostym żołnierzem, wykonuję swe obowiązki” - mówił ten ukłon.

- Lady Faile! - wykrzyknął, zbywając machnięciem ręki swoich przybocznych. - Przyszłaś, jak przypuszczam, sprawdzić księgi?

- Tak, Bavin - odparła, choć wiedziała, że nie znajdzie w nich niczego podejrzanego. Był zbyt ostrożny.

A jednak przepisowo przejrzała rachunki. Jeden z mężczyzn przyniósł jej zydel, drugi stolik, by miała na czym ułożyć księgi, a jeszcze inny filiżankę herbaty. Była pod wrażeniem, że te kolumny cyfr tak zgrabnie się sumowały. Matka tłumaczyła jej, że kwatermistrze często robią mnóstwo niechlujnych notatek z odniesieniami do innych stron albo ksiąg, rozdzielając różne typy dostarczanych dóbr między poszczególne księgi, żeby tym bardziej utrudnić wyśledzenie tego, jak naprawdę sprawy się mają. Przywódca omamiony takimi notatkami zakładał, że kwatermistrz wykonuje swą prace należycie.

Tutaj czegoś takiego nie było. Niezależnie od tego, jakimi sztuczkami rachunkowymi posługiwał się Bavin, żeby ukryć swoje złodziejstwo, były one niemalże magiczne. Bo przecież z pewnością kradł albo przynajmniej był twórczy, jeśli szło o wydzielanie żywności. Tego nie dawało się uniknąć. Większość kwatermistrzów tak naprawdę nie uważała tego za złodziejstwo; taki miał pieczę nad zapasami i tyle.

- Osobliwe - powiedziała Faile, kartkując księgę. - Mówię o tych dziwnych obrotach losu.

- Tak, moja lady? - spytał Bavin.

- Hm? Ach, nic takiego. Tylko to, że obóz Torvena Rikshana otrzymuje posiłki na dobrą godzinę przed innymi obozami. Jestem pewna, że to tylko przypadek.

Bavin zawahał się.

- Niewątpliwie, moja lady.

Nadal wertowała księgi. Torven Rikshan był cairhieniańskim lordem i dano mu w zarządzanie jeden z dwudziestu obozów utworzonych dla ogromnej rzeszy uchodźców. W tymże obozie mieszkała niezwyczajnie duża liczba arystokratów. Aravine zwróciła na to uwagę Faile; nie była pewna, co też dawał Torven, by otrzymywać składniki posiłków prędzej, ale tak nie mogło być. W pozostałych obozach myśleliby, że Perrin faworyzuje jednych na koszt innych.

- Tak - powiedziała Faile, śmiejąc się lekko. - Zwykły zbieg okoliczności. Tego typu rzeczy muszą się zdarzać w tak wielkich obozowiskach. No jakże, nie dalej jak wczoraj Varkel Tius skarżył się przede mną, że złożył zamówienie na płótno, chcąc naprawić podarte namioty, ale jeszcze tego płótna nie otrzymał, a minął już tydzień. Lecz wiem z całą pewnością, że Soffi Moraton rozdarła swój namiot podczas przeprawy przez strumień i jeszcze tego samego wieczoru został naprawiony.

Bavin milczał.

Faile nikogo nie oskarżała. Matka przestrzegła ją, że dobry kwatermistrz jest zbyt cenny, by wtrącać go do więzienia, zwłaszcza wtedy, gdy kandydat na jego miejsce jest tylko w połowie tak obrotny, a za to równie skorumpowany. Dlatego Faile nie mogła ani zdemaskować, ani też zawstydzić Bavina. Należało go tylko na tyle zdenerwować, żeby się pomiarkował.

- Może ty byłbyś w stanie zrobić coś z tymi odstępstwami od normy, Bavin - powiedziała, zamykając księgę. - Nie znoszę cię obarczać tak głupimi sprawami, ale te problemy nie mogą dotrzeć do uszu mojego męża. Wiesz, jaki on jest, kiedy się wścieknie.

W rzeczy samej istniało takie samo prawdopodobieństwo, że Perrin zrobi coś Bavinowi, jak to, że Faile zamacha rękami i odleci. Ale w obozowisku nie spoglądano na to w taki sposób. Słyszeli doniesienia o furii, jaką Perrin wykazał się w bitwach, a także o ich sporadycznych sprzeczkach małżeńskich - sprowokowanych przez Faile, by dzięki temu mogli odbyć stosowną dyskusję - dlatego zakładali, że on ma temperament okrutnika. I tak było dobrze, dopóki myśleli o nim również jako o honorowym i dobrotliwym człowieku. Który chronił swych ludzi, a jednocześnie wściekał się na tych, którzy go rozgniewali.

Wstała, wręczając księgi jednemu z mężczyzn o kędzierzawych włosach i z plamami na palcach i tunice. Uśmiechnęła się do Bavina, po czym oddaliła się od wozów dostawczych. Odnotowała z niezadowoleniem, że dzikie cebulki leżące przy ścieżce zepsuły się przez ten czas, że łodygi zwiędły i stały się maziste, jakby gniły na słońcu całymi tygodniami. W obozie te objawy zgnilizny pojawiły się stosunkowo niedawno, ale donoszono, że na wsi obserwowano je znacznie częściej.

Trudno było określić, która jest godzina przy tak zachmurzonym niebie, ale na podstawie ciemniejącego horyzontu uznała, że nadeszła pora jej spotkania z Perrinem. Uśmiechnęła się. Matka ją ostrzegała, jak to będzie, powiedziała jej, co będzie od niej wymagane, i Faile przestraszyła się wtedy, że poczuje się pochwycona w pułapkę za życia.

A jednak Deira nie wspomniała, jakie to będzie satysfakcjonujące. To dzięki Perrinowi poczuła różnicę. Z nim to wcale nie była pułapka.

Perrin stał, wspierając jedną stopę na pniu ściętego drzewa, i spoglądał w stronę północy. Z tego wzgórza mógł powieść wzrokiem ponad równiną ku wzniesieniom Muru Garena podobnym do kłykci dłoni jakiegoś zwalistego olbrzyma.

Otworzył swój umysł w poszukiwaniu wilków. Były gdzieś w oddali, słabo wyczuwalne. Wilki trzymały się z daleka od dużych skupisk ludzi.

Obozowisko rozpościerało się za plecami Perrina, na jego granicach migotały ogniska. To wzgórze znajdowało się dostatecznie daleko, by było odosobnione, ale nie tak daleko, by człowiek się poczuł samotny. Perrin nie bardzo wiedział, dlaczego Faile poprosiła go o spotkanie w tym miejscu, i to o zmierzchu, ale pachniała podnieceniem, więc nie drążył tematu. Kobiety lubiły swoje sekrety.

Usłyszał, że Faile wspina się do niego po zboczu, stąpając miękko po mokrej trawie. Potrafiła poruszać się cicho - nie była w tym aż tak dobra jak Elyas albo któryś z Aielów, ale lepsza, niż można by pomyśleć. Czuł jednak jej zapach: lawendowe mydło. Używała tego mydła jedynie w dni, które uważała za wyjątkowe.

Weszła na szczyt wzgórza, piękna, imponująca. Miała na sobie fioletową kamizelkę nałożoną na długą, jedwabną bluzkę w jaśniejszym odcieniu. Gdzie ona zdobyła taki przyodziewek? Nigdy wcześniej jej nie widział w tak wspaniałym stroju.

- Mój mężu - powiedziała, podchodząc do niego. Od stóp wzgórza dobiegały go słabo głosy innych ludzi, prawdopodobnie Cha Faile. Zostawiła ich za sobą. - Wyglądasz na zatroskanego.

- To moja wina, że Gill i inni zostali pojmani, Faile - wyznał. - Moje porażki się mnożą. Dziw, że ktoś jeszcze mnie wspiera.

- Perrin - rzekła, kładąc dłoń na jego ramieniu. - Rozmawialiśmy już o tym. Nie wolno ci mówić takich rzeczy.

- Dlaczego?

- Bo nie znałam cię dotąd jako kłamcę - odparła lekko strofującym tonem.

Spojrzał na nią. Robiło się ciemno, ale wciąż widział szczegóły. Ona miała większe trudności z ich widzeniem.

- Dlaczego ty wciąż z tym walczysz? - spytała. - Jesteś dobrym przywódcą, Perrin.

- Nie chciałem oddać siebie za nich - powiedział.

Zmarszczyła brew.

- Co to ma wspólnego z…

- W Dwu Rzekach - ciągnął Perrin, odwracając się od niej i znów spoglądając w stronę północy - byłem gotów to zrobić. Kiedy Białe Płaszcze pojmały rodzinę Mata i Luhhanów, oddałem się w ich ręce. Tym razem tego nie uczyniłem. Nawet wtedy, gdy rozmawiałem z ich przywódcą, pytając o cenę, wiedziałem, że się nie oddam.

- Stajesz się lepszym przywódcą.

- Jak możesz tak mówić? Staję się bezduszny, Faile. Gdybyś ty wiedziała, co ja robiłem, żeby cię odzyskać, co ja byłbym gotów zrobić… - Pogładził młot zawieszony przy pasie. „Nie ma znaczenia, ząb czy pazur, Młody Byku”. Odrzucił topór, ale czy mógł go obwiniać o jego brutalność? To było tylko narzędzie. Mógł użyć młota, by czynił te same straszne rzeczy.

- To ani bezduszność - powiedziała Faile - ani egoizm. Jesteś teraz lordem i nie możesz dopuścić, by ktoś uznał, że ktoś z twoich poddanych narusza twój autorytet. Czy myślisz, że królowa Morgase abdykowałaby na rzecz tyranów, którzy pojmali jej poddanych? Żaden przywódca nie może władać w taki sposób. Twoja niezdolność do powstrzymania złych ludzi nie czyni ciebie samego złym.

- Ja nie chcę tej odpowiedzialności, Faile. Nigdy jej nie chciałem.

- Wiem.

- Czasami żałuję, że w ogóle wyjechałem z Dwu Rzek. Żałuję, że pozwoliłem Randowi uganiać się za jego przeznaczeniem, że przestałem żyć wśród normalnych ludzi.

Pochwycił bijący od niej zapach irytacji.

- Ale gdybym został - dodał pospiesznie - to wtedy nigdy bym cię nie poznał. Tak się cieszę, że wyjechałem. Chcę po prostu powiedzieć, że kiedy to wszystko się skończy, z radością zamieszkam znów w jakimś zwyczajnym domu.

- Myślisz, że Dwie Rzeki znowu staną się takie, jak je zapamiętałeś?

Zawahał się. Ona miała rację. Już kiedy stamtąd odjeżdżali, było widać ślady zmian. Wprowadzali się uchodźcy zza gór, wioski pękały w szwach. A teraz, odkąd tylu ludzi przyłączyło się do niego w tej wojnie, ludzi, którzy wbili sobie do głów, że mają lorda…

- Mógłbym znaleźć jakieś inne miejsce - odparował, czując w sobie upór. - Są inne wioski. Nie wszystkie się zmienią.

- I ty mnie zawleczesz do jednej z takich wiosek, Perrinie Aybara? - wycedziła.

- Ja… - Co by się stało, gdyby Faile, jego piękna Faile, została zamknięta w ciasnocie jakiejś sennej wioski? Zawsze się upierał, że jest tylko kowalem. Ale czy Faile była żoną kowala? - W życiu bym cię nie zmuszał do robienia czegokolwiek, Faile - powiedział, ujmując jej twarz w dłonie. Zawsze czuł się niezręcznie, kiedy dotykał jej satynowych policzków swymi grubymi, zrogowaciałymi palcami.

- Pojechałabym, gdybyś naprawdę tego chciał - odparła, zadziwiając go. Normalnie spodziewałby się, że usłyszy reprymendę za swój niezdarny język. - Ale czego ty chcesz? Naprawdę tego?

- Nie wiem, czego chcę - wyznał szczerze. Nie, nie zamierzał wlec Faile do jakiejś wioski. - Może… może chciałbym żyć jako kowal w jakimś mieście?

- Jeśli takie jest twoje życzenie - odrzekła. - Ale, rzecz jasna, wtedy Dwie Rzeki pozostałyby bez lorda. Musieliby poszukać kogoś innego.

- Nie. Oni nie potrzebują lorda. Dlatego muszę im zakazać traktowania mnie jako lorda.

- I myślisz, że od razu się z tobą zgodzą? - spytała Faile, pachnąc rozbawieniem. - Po tym, jak zobaczyli, jak robią to wszyscy inni? Po tym, jak musieli się płaszczyć przed tym głupim Lukiem? Po tym, jak przyjęli u siebie tych wszystkich ludzi z Równiny Almoth, którzy są przyzwyczajeni do lordów?

Co by zrobili ludzie z Dwu Rzek, gdyby abdykował jako ich lord? Znienacka dotarło do niego, że Faile ma rację. „Z pewnością wybiorą kogoś, kto będzie lepiej się wywiązywał z tego zadania niż ja” - pomyślał. „Może pan al’Vere”.

Ale czy mógł w to wierzyć? Ludzie tacy jak pan al’Vere albo Tam mogliby nie chcieć takiej pozycji. Czy to możliwe, że ostatecznie wybraliby kogoś takiego jak stary Cenn Buie? Mieliby jakiś wybór? Gdyby Perrin stanął z boku, to czy jakaś osoba uważająca siebie za wysoko urodzoną przechwyciłaby władzę?

„Nie bądź durniem, Perrinie Aybara” - pomyślał. „Prawie każdy byłby lepszy od ciebie”.

A jednak myśl o tym, że ktoś inny przejąłby kontrolę - że ktoś inny zostałby lordem - napełniła go głębokim lękiem. I zdumiewająco wielkim smutkiem.

- No już - powiedziała Faile. - Przestań się tak zasępiać. Mam wspaniałe intencje wobec tego wieczoru. - Trzy razy głośno zaklaskała w dłonie i pod wzgórzem zaczął się ruch. Niebawem na szczycie zaroiło się od służby. Perrin rozpoznał w nich ludzi, których przygarnęła do siebie spośród uchodźców, grupę równie lojalną wobec niej jak Cha Faile.

Rozpostarli na ziemi płócienną płachtę, którą z kolei nakryli kocem. I co on takiego poczuł? Czyżby szynka?

- Co to jest, Faile? - spytał.

- Z początku - wyjaśniła - zakładałam, że ty zaplanowałeś coś wyjątkowego na nasze shanna’har. Zrobiłam się nerwowa, bo ani razu o tym nie wspomniałeś, więc zasięgnęłam języka. Wychodzi na to, że wy tego nie obchodzicie w Dwu Rzekach, jakby to nie wydawało się dziwne.

- Shanna’har? - spytał Perrin, drapiąc się po głowie.

- Za kilka tygodni będziemy obchodzili pierwszą rocznicę naszego związku - wyjaśniła Faile. - To jest nasze pierwsze shanna’har, święto naszego małżeństwa. - Splotła ręce na piersi, przyglądając się, jak słudzy układają posiłek na kocu. - W Saldaei celebrujemy shanna’har co roku, wczesnym latem. To święto upamiętniające kolejny rok przeżyty razem, kolejny rok, podczas którego ani mąż, ani żona nie zginęli z ręki Trolloków. Młodym parom mówi się, że powinni rozkoszować się swoim pierwszym shanna’har, tak jak się smakuje pierwszy smak obfitego posiłku. Nasze małżeństwo będzie dla nas nowe tylko raz.

Słudzy podali posiłek, a do tego kilka szklanych miseczek ze świecami. Faile odprawiła ich uśmiechem i machnięciem ręki. Najwyraźniej postarała się, by ten posiłek sprawiał wrażenie uczty. Koc był haftowany, być może wyszukany pośród łupów Shaido. Posiłek podano na srebrnych talerzach i półmiskach, szynkę ułożono na gotowanym jęczmieniu i przybrano kaparami. Było nawet wino.

Faile podeszła do niego bliżej.

- Zdaję sobie sprawę, że w tym roku działo się wiele takich rzeczy, którymi nie warto się rozkoszować. Malden, Prorok, tamta surowa zima. Ale jeśli to wszystko to był koszt bycia z tobą, Perrin, to swobodnie zapłaciłabym go kilkukrotnie. Gdyby wszystko było dobrze, to ten następny miesiąc spędzilibyśmy na dawaniu sobie podarków, potwierdzaniu naszej miłości, celebrowaniu naszego pierwszego lata jako męża i żony. Wątpię, czy dane nam będzie przeżyć ten miesiąc w spokoju, miesiąc, który jest naszym prawem, niemniej powinniśmy przynajmniej ten wieczór spędzić razem i cieszyć się nim.

- Nie wiem, czy mogę, Faile - odparł. - Białe Płaszcze, to niebo… Na Światłość! Ostatnia Bitwa prawie już tu jest. Ostatnia Bitwa, Faile! Jak mogę ucztować, kiedy moim ludziom grozi egzekucja i sam świat może umrzeć?

- Jeśli sam świat może umrzeć - odrzekła Faile - to czy w takim razie nie jest to pora, kiedy mężczyzna musi poświęcić nieco czasu, by docenić to, co ma? Zanim wszystko zostanie mu zabrane?

Perrin zawahał się. A ona położyła dłoń na jego ramieniu, jakże delikatnie. Nie podniosła głosu. Czyżby chciała, żeby to on krzyczał? Tak trudno było orzec, kiedy dążyła do kłótni, a kiedy nie. Może Elyas miałby dla niego jakąś radę.

- Proszę - powiedziała łagodnie. - Postaraj się odprężyć tego jednego wieczoru. Dla mnie.

- W porządku - odparł, kładąc dłoń na jej dłoni. Podprowadziła go do koca i usiedli obok siebie, przed srebrnymi nakryciami. Faile zapaliła jeszcze kilka świec, oprócz tych pozostawionych przez służbę. Noc była chłodna - chmury zdawały się wysysać ciepło lata.

- Dlaczego robimy to na dworze? - spytał Perrin. - Dlaczego nie w namiocie?

- Spytałam Tama, jak wy w Dwu Rzekach obchodzicie shanna’har - wyjaśniła. - I tak, jak się obawiałam, usłyszałam, że wcale go nie znacie. Zdajesz sobie sprawę, że to jest zacofanie. Będziemy musieli to zmienić, kiedy już wszystko się uspokoi. Ale skądinąd Tam opowiedział mi, że on i żona mieli coś zbliżonego. Raz do roku pakowali pełny posiłek, najbardziej wymyślny, na jaki było ich stać, i wędrowali w jakieś nieznane miejsce w lesie. Spożywali tam ten posiłek i spędzali cały dzień tylko w swoim towarzystwie. - Przytuliła się do niego. - Nasz ślub odbył się na modłę obowiązującą w Dwu Rzekach, dlatego zapragnęłam, abyśmy ten dzień uświęcili również zgodnie z takim obyczajem.

Uśmiechnął się. Wbrew wcześniejszym obiekcjom czuł, że jego napięcie ustępuje. Jedzenie pachniało smakowicie, że aż zaburczało mu w brzuchu, i wtedy Faile usiadła prosto, wzięła talerz i wręczyła mu go.

Zaczął jeść. Starał się zachować maniery, ale to jedzenie było wyśmienite i miał za sobą długi dzień. Zanim się połapał, co robi, już rozdzierał szynkę palcami, starając się, by przynajmniej nie poplamić tłuszczem tego eleganckiego koca.

Faile jadła wolniej, woń rozbawienia mieszała się z zapachem jej mydła.

- Co? - spytał Perrin, ocierając usta.

Oświetlały ją teraz tylko świece, bo słońce zdążyło już zajść.

- Jest w tobie dużo z wilka, mój mężu.

Zamarł, zauważywszy, że właśnie oblizywał sobie palce. Warknął i wytarł je teraz w serwetkę. Lubił wilki, a jednak nie zaprosiłby ich do stołu na wspólną ucztę.

- Mam w sobie za dużo wilka - potwierdził.

- Jesteś, kim jesteś, mój mężu. I ja przypadkiem kocham to, kim jesteś, więc wszystko jest dobrze.

Znowu zabrał się do przeżuwania swojej porcji szynki. Noc była spokojna, słudzy wycofali się dostatecznie daleko, by ani nie czuł ich zapachu, ani ich nie słyszał. Najprawdopodobniej Faile wydała polecenie, że mają im nie przeszkadzać, a dzięki drzewom rosnącym u stóp wzgórza nie musieli się bać, że ktoś ich podgląda.

- Faile - powiedział cicho. - Musisz wiedzieć, co ja robiłem, kiedy byłaś w niewoli. Bałem się, że rzeczy, które robię, przeobrażą mnie w kogoś, kogo nie będziesz już chciała. Nie był to tylko układ z Seanchanami. Byli jeszcze ludzie w mieście, w So Habor, o których nie potrafię przestać myśleć. Ludzie, którym może mogłem pomóc. I jeszcze był pewien Shaido, z ręką…

- Słyszałam o tym. Wydaje się, że zrobiłeś, co musiałeś zrobić.

- Posunąłem się znacznie dalej - wyznał Perrin. - Przez cały czas nienawidząc samego siebie. Mówiłaś, że lord powinien być dostatecznie silny, by nie dać sobą manipulować. Cóż, ja nigdy nie będę taki silny. Nie wtedy, gdy ktoś ciebie weźmie do niewoli.

- Będziemy zatem musieli dopilnować, by już nikt nigdy mnie nie pojmał.

- To mnie mogło zniszczyć, Faile - powiedział cicho. - Z wszystkim innym chyba dałbym sobie radę. Ale jeśli wykorzystają ciebie przeciwko mnie, to nic się nie będzie liczyło. Zrobię wszystko, żeby cię chronić, Faile. Wszystko.

- No to może powinieneś owinąć mnie w miękką tkaninę - odrzekła sucho. - Wsadzić mnie do jakiejś izby i zamknąć drzwi na klucz.

O dziwo, nie wyczuwał obrazy w jej zapachu.

- Nie zrobiłbym tego - odparł Perrin. - Wiesz, że nie. Ale to oznacza, że mam jakąś słabość, straszną słabość. Taką, jakiej przywódca nie powinien posiadać.

Parsknęła.

- Myślisz, że inni przywódcy nie mają słabości, Perrin? Każdy król albo królowa Saldaei mieli takie. Nikiol Dianatkhah był pijakiem, mimo że znano go jako jednego z naszych największych władców, a Belairah poślubiała i odtrącała swego męża cztery razy. Serce wiecznie wciągało ją w kłopoty. Jonasim miała syna, którego skłonność do hazardu omal nie doprowadziła jej Domu do ruiny, a Lyonford nie potrafił utrzymać swego temperamentu na wodzy, jeśli ktoś go sprowokował. Każde z tych wymienionych było wspaniałym monarchą. I wszyscy mieli jakieś słabości.

Perrin nadal przeżuwał, pogrążony w myślach.

- W Ziemiach Granicznych - ciągnęła Faile - mamy takie powiedzenie: „Wypolerowane ostrze miecza odbija prawdę”. Człowiek może twierdzić, że pilnie wypełnia swoje obowiązki, ale jeśli jego miecz nie jest wypolerowany, to wtedy wiesz, że próżnował. Ale cóż, twój miecz się błyszczy, mój mężu. Od kilku tygodni stale powtarzasz, że źle postępowałeś w czasie, gdy ja byłam w niewoli. Każesz mi uwierzyć, że doprowadziłeś cały obóz do ruiny! Ale to ani trochę nie jest prawda. Dałeś im cel; zainspirowałeś ich, odznaczyłeś się swoją obecnością i zachowywałeś się jak lord.

- Poniekąd stoi za tym Berelain - przyznał. - Na poły uważam, że ta kobieta osobiście by mnie wykąpała, gdybym choć jeden dzień obył się bez kąpieli.

- Jestem pewna, że nie byłoby to dobre w obliczu tych wszystkich plotek - zauważyła sucho Faile.

- Faile, ja…

- Z Berelain ja się rozprawię - ucięła. Jej głos zabrzmiał niebezpiecznie. - To przynajmniej jeden obowiązek, którym nie musisz się przejmować.

- Ale…

- Ja się z nią rozprawię - powtórzyła Faile, tym razem bardziej stanowczym tonem. Nie było mądrze się z nią spierać, kiedy pachniała w taki sposób, chyba że chciał wszcząć prawdziwą kłótnię. Złagodniała, kładąc do ust kolejną łyżkę jęczmienia. - Kiedy ci powiedziałam, że jesteś podobny do wilka, mój mężu, to nie mówiłam o sposobie, w jaki ty jesz. Mówiłam o tym, w jaki sposób ty się skupiasz na sprawach. O tym, jak się przejmujesz. Że gdy masz jakiś problem do rozwiązania, nieważne jak wielki, ty zawsze dopilnujesz, by został rozwiązany. Czy ty tego nie rozumiesz? To wspaniała cecha u przywódcy. To jest dokładnie to, czego będą potrzebowały Dwie Rzeki. Zakładając, rzecz jasna, że masz żonę, która zadba o pośledniejsze kwestie. - Zmarszczyła czoło. - Szkoda, że nie porozmawiałeś ze mną o sztandarze przed jego spaleniem. Trudno go będzie znowu wznieść, by to nie wyglądało głupio.

- Nie chcę go jeszcze raz wznosić - odparł Perrin. - Dlatego właśnie kazałem go spalić.

- Ale dlaczego?

Oderwał kolejny kęs swojej szynki, ostentacyjnie nie patrząc na Faile, która pachniała ciekawością, niemalże desperacką.

„Nie potrafię ich poprowadzić” - pomyślał. „Dopóki nie będę wiedział, czy jestem w stanie zapanować nad wilkiem”. Jak to wytłumaczyć? Wytłumaczyć, jak bardzo się boi tego, że wilk przejmuje nad nim kontrolę podczas walki, kiedy pragnie czegoś zbyt mocno?

Nie mógł się pozbyć wilków. One za bardzo stały się jego częścią. Tylko do czego zawiódłby swoich ludzi, do czego zawiódłby Faile, gdyby zatracił się w tym, co skryło się w jego wnętrzu?

Znowu przypomniało mu się tamto brudne stworzenie zamknięte w klatce, które przestało być człowiekiem. „Nie pozostało w nim nic, co by pamiętało, jak to jest być człowiekiem…”.

- Mój mężu - powiedziała Faile, kładąc dłoń na jego ramieniu. - Proszę.

Pachniała bólem i od tego krajało mu się serce.

- To na pewno ma coś wspólnego z tymi Białymi Płaszczami - rzekł Perrin.

- Co? Perrin, wydawało mi się, że powiedziałam…

- Na pewno - powtórzył stanowczym tonem Perrin - z tym, co się stało ze mną podczas naszego pierwszego zetknięcia. I z tym, co zacząłem odkrywać w dniach, które to spotkanie poprzedzały.

Faile zmarszczyła czoło.

- Mówiłem ci, że zabiłem dwa Białe Płaszcze - przypomniał. - Zanim cię poznałem.

- Tak.

- Usiądź wygodniej - poprosił. - Musisz poznać całą historię.

I tak opowiedział jej wszystko. Z początku z wahaniem, ale po chwili z coraz większą łatwością znajdował słowa. Opowiedział o Shadar Logoth i o rozproszeniu jego grupy. O tym, jak Egwene dała mu przejąć dowodzenie, kiedy być może po raz pierwszy był zmuszony zrobić coś takiego.

O tym, jak poznał Elyasa, zdążył opowiedzieć jej wcześniej. Wiedziała sporo o Perrinie, wiedziała rzeczy, których nie opowiadał nikomu oprócz niej, rzeczy, o których nie rozmawiał nawet z Elyasem. Wiedziała o wilku. Wiedziała o jego strachu, że się zatraci.

Nie wiedziała jednak, co on czuje podczas bitwy. Nie wiedziała, jakie uczucie towarzyszyło zabijaniu Białych Płaszczy, smakowaniu ich krwi - albo we własnych ustach, albo przez jego więź z wilkami. Nie wiedziała, jak to jest, kiedy pożerał go gniew, strach i desperacja, kiedy ją pojmano. I właśnie to wszystko jej teraz wytłumaczył, często zawieszając głos.

Opowiedział jej o tym szale, w który popadł, kiedy jej szukał w wilczym śnie. Opowiedział o Noamie i jak się bał tego, co się z nim stanie. I jak to się miało do jego zachowania podczas walki.

Faile słuchała tego wszystkiego, siedząc spokojnie na szczycie wzgórza, z dłońmi zaplecionymi na kolanach, oświetlona płomykami świec. Jej zapach był przytłumiony. Może powinien był niektóre rzeczy zatrzymać dla siebie. Żadna kobieta nie chciała wiedzieć, jaką bestią staje się jej mąż, kiedy zabija, nieprawdaż? A jednak mówił to wszystko teraz, chciał się wyzbyć swoich tajemnic. Był nimi zmęczony.

Każde wypowiedziane słowo sprawiało, że odprężał się coraz bardziej. Bo te wyznania zdziałały to, czego posiłek - mimo że taki wzruszający - nie był w stanie. Opowiadał jej o swoich zmaganiach i czuł, że zrzuca z siebie część brzemienia.

Na samym końcu opowiedział o Skoczku. Nie był pewien, dlaczego zachował wilka na sam koniec. Skoczek był częścią tego, co Perrin już opowiedział wcześniej - Białe Płaszcze, wilcze sny. Ale jakoś pasowało zachować Skoczka na sam koniec.

Kiedy skończył, wbił wzrok w płomień świecy. Dwie inne już zgasły, ale pozostałe wciąż jeszcze migotały. Dla jego oczu to światło nie było mroczne. Już nie bardzo pamiętał, jak to było, kiedy miał zmysły równie słabe jak u każdego przeciętnego człowieka.

Faile oparła się o niego, oplatając sobie jego rękę o swoją.

- Dziękuję ci - powiedziała.

Wypuścił długie westchnienie ulgi, opierając się o jakiś pniak, rozkoszując się jej ciepłem.

- Ja chcę ci opowiedzieć o Malden - wyznała.

- Nie musisz - odparł. - Tylko dlatego, że ja…

- Ciii. Milczałam, kiedy ty mówiłeś. Teraz moja kolej.

- W porządku.

Opowieść o Malden powinna go była zdenerwować. Półleżał, wsparty o pniak, pod niebem trzeszczącym od energii, w samym środku Wzoru, który lada chwila mógł się rozplątać, gdy tymczasem jego żona opowiadała o tym, jak została pojmana i pobita. A jednak była to jedna z najbardziej odprężających rzeczy, jakich kiedykolwiek doświadczył.

Wydarzenia w tamtym mieście były dla niej ważne, może nawet dobre. Ale poczuł gniew, kiedy usłyszał o tym, jak Sevanna związała zupełnie nagą Faile i pozostawiła tak na całą noc. Któregoś dnia zapoluje na tę kobietę.

Ale nie tego wieczoru. Tego wieczoru tulił w ramionach swoją żonę i jej silny głos dodawał mu otuchy. Powinien był zrozumieć, że ona zaplanuje swoją ucieczkę. W rzeczy samej, kiedy słuchał o tym, jak się starannie przygotowywała, zaczął się czuć jak dureń. Ona się bała, że on da się zabić, kiedy będzie starał się przyjść jej na ratunek - nie powiedziała tego, ale mógł to wywnioskować. Jak ona go dobrze znała.

Faile pominęła kilka rzeczy, co mu nie przeszkodziło. Bez swoich sekretów byłaby jak zwierzę zagnane do klatki. Ale wychwycił kilka wskazówek odnośnie do tego, co przed nim ukrywała. Miało to coś wspólnego z jednym z Pozbawionych Braci, który ją pojmał, coś z planami Faile, by przechytrzyć tego człowieka i jego przyjaciół w taki sposób, by ostatecznie pomogli jej w ucieczce. Być może polubiła go w jakimś sensie i teraz nie chciała, aby Perrin żałował, że go zabił. To nie było konieczne. Pozbawieni Braci sprzymierzyli się z Shaido, atakowali i zabijali ludzi, których Perrin miał w swej pieczy. Żaden akt dobroci tego nie odkupi. Zasłużyli sobie na śmierć.

Nagle się zreflektował. Białe Płaszcze prawdopodobnie mówiły bardzo podobne rzeczy na jego temat. Ale to Białe Płaszcze zaatakowały pierwsze.

Skończyła swoją opowieść. Było już bardzo późno, dlatego Perrin sięgnął po tobołek przyniesiony przez służbę i wyciągnął z niego koc.

- I jak? - spytała Faile, kiedy się ułożył, znowu obejmując ją ramieniem.

- Jestem zdziwiony, że mnie nie zbeształaś od najgorszych za to, że tam wtargnąłem jak jakiś dziki byk i zdeptałem wszystkie twoje plany.

W tym momencie zapachniało od niej satysfakcją. Nie tej emocji się spodziewał, ale już od bardzo dawna nie starał się rozszyfrować sposobów myślenia kobiet.

- Omal nie przywołałam dzisiaj tej kwestii - powiedziała Faile - abyśmy mogli porządnie się pokłócić i odpowiednio się pogodzić.

- To dlaczego jej nie przywołałaś?

- Stwierdziłam, że ten wieczór powinien przebiegać zgodnie z obyczajem obowiązującym w Dwu Rzekach.

- To ty uważasz, że w Dwu Rzekach mężowie i żony się nie kłócą? - spytał z rozbawieniem.

- No cóż, może się i kłócą. Ale ty, mój mężu, zawsze wydajesz się nieswój, kiedy na siebie krzyczymy. Bardzo się cieszę, że zacząłeś bronić swego jak należy. Ale żądam od ciebie wiele, każąc ci przyjmować moje obyczaje. Pomyślałam więc, że dzisiaj ja spróbuję przyjąć twoje.

Nigdy się nie spodziewał, że usłyszy coś takiego od Faile. Wręcz uznał, że jest to najbardziej intymna rzecz, jaką Faile kiedykolwiek go obdarowała. Poczuł, że łzy napływają mu do oczu, zawstydził się i objął ją jeszcze mocniej.

- No już - powiedziała. - Nie jestem jakąś potulną owieczką, pamiętaj.

- W życiu bym tak o tobie nie pomyślał - odparł. - Nigdy.

Znowu zapachniało od niej satysfakcją.

- Przepraszam, że nie przykładałem myśli do twojej samodzielnej ucieczki - wyznał.

- Wybaczam ci.

Spojrzał na nią, w te piękne oczy, w których odbijało się światło świec.

- Czy to oznacza, że pogodziliśmy się bez kłótni?

Uśmiechnęła się.

- Tym razem na to pozwolę. I słudzy oczywiście otrzymali surowy nakaz strzeżenia naszej samotności.

Pocałował ją. Co wydawało się teraz nad wyraz stosowne. I wiedział też, że zmartwienia, które miał dotąd - a także skrępowanie, które zapanowało między nimi od Malden - przestały istnieć. To minęło, niezależnie od tego, czy było prawdziwe, czy też tylko funkcjonowało w jego wyobraźni.

Odzyskał Faile, naprawdę i ostatecznie.

Загрузка...