41. Nieoczekiwany sojusznik.

Galad biegł z uniesioną wysoko tarczą. Obok biegł Bornhald, który przed chwilą do niego dołączył - też zasłaniał się tarczą, a trzymaną w dłoni latarnię odrzucił, gdy na niebie rozbłysły te nienaturalne światła. Żaden z nich się nie odezwał. Lada moment miał runąć na nich deszcz strzał.

Dotarli do końskich szeregów, gdzie para zdenerwowanych koniuszych podała im wodze. Galad opuścił tarczę i, czując się przez moment straszliwie odsłonięty, wskoczył na siodło Chrobrego. Zawrócił go szybko, odzyskał tarczę. Słyszał już znajomy śpiew cięciw, jeszcze odległy, i świst strzał w powietrzu.

Żadna nie spadła w pobliżu.

Zawahał się. Światła wiszące w powietrzu czyniły noc jasną jak przy pełni księżyca, może jaśniejszą.

- Co się dzieje? - zapytał Bornhald, pod którym nerwowo tańczył jego wierzchowiec. - Nie trafili? Strzały padają gdzieś za obozem.

Wtedy stamtąd dobiegł czyjś krzyk:

- Trolloki! Są ich tysiące, idą drogą!

- Potwory - zawołał przerażony Amadicianin. - Potwory Cienia! Światłości, to one istnieją?

Galad zerknął na Bornhalda. Z rozwianymi za plecami połami płaszczy pogalopowali do obozu, skąd mogli przyjrzeć się drodze. I rzezi.

Chmury strzał sypały się ze wzgórz, bijąc w tłuszczę Pomiotu Cienia. Stwory wyły i wrzeszczały. Jedne próbowały szturmować obóz Galada, inne wspinać się ku łucznikom. Nagle ich ciała poleciały w powietrze, ziemia eksplodowała im pod nogami, ogień spłynął z niebios. Do walki weszli dzierżyciele Mocy od Aybary.

Galad zareagował natychmiast.

- Piechota, mur tarcz od tej strony obozu - krzyknął. - Kusznicy, do tamtych ruin. Podzielić legiony na osiem kompanii kawalerii i przygotować się do szarży! Łucznicy, gotowi do strzału! - Główną siłą uderzeniową Synów była kawaleria. Stąd przyjęta taktyka: jego ludzie wyjadą naprzeciw wroga, po jednej kompanii naraz, uderzą i potem wrócą, żeby skryć się za obronnym murem tarcz. Kusznicy będą zmiękczać szeregi wroga, przygotowując pole pod szarżę lanc, a łucznicy będą osłaniać ich odwrót.

Rozkazy zostały przekazane natychmiast. Synowie reagowali znacznie sprawniej niż Amadicjanie. Bornhald kiwał głową. Pozycja była zasadniczo defensywna, ale miało to sens, póki Galad nie zorientował się, co się właściwie dzieje.

W tętencie kopyt nadjechał Byar. Osadził konia, potem zawrócił i oczy mu się rozszerzyły ze zdumienia.

- Trolloki? Skąd… To Aybara. Przyprowadził armię Pomiotu Cienia!

- Nawet jeśli - zauważył Galad - to właśnie robi im krwawą jatkę.

Byar podjechał bliżej.

- Tak samo, jak wtedy w Dwu Rzekach. Dain, pamiętasz, co zrobił? Trolloki zaatakowały, Aybara przybył na pomoc i dzięki temu zyskał poparcie.

- Jaki miałoby to sens?

- Żeby nas oszukać.

- Zabijając tyleż Trolloków, iluż w zamian zyska zwolenników? - Bornhald zmarszczył brwi. - To… to nie ma sensu. Gdyby Aybara miał pod swoją komendą tysiąc Trolloków, nie potrzebowałby nas.

- On ma chory, pokręcony umysł - wyjaśnił Byar. - A jeżeli nie ma nic wspólnego z tymi Trollokami, jakim sposobem pojawili się dokładnie w tym samym czasie?

Cóż, w tym argumencie akurat można się było doszukiwać ziarna prawdy, to Galad musiał przyznać.

- Na razie - zauważył - zyskał dla nas czas, żebyśmy uformowali szyk. Bornhald, Byar, przekażcie moje rozkazy. Chcę szarżę, gdy tylko kusznicy skończą ostrzał. - Zawahał się. - Ale powiedzcie też ludziom, żeby nie odsłaniali flank przed Aybarą. I umieśćcie trochę pik u podstaw tych wzgórz. Na wszelki wypadek.

Trolloki padały pod nawałą strzał. Ale z koryta rzeki wciąż wychodziły następne, a wiele trzeba było dobijać kilkoma grotami. Widać było też, że Pomiot Cienia planuje atak po zboczu na pozycje Perrina. Gdy to nastąpi, piechota będzie musiała wytrwać do czasu, aż kawaleria się przygotuje. Potem Perrin ich wycofa i w dół zbocza spłynie szarża.

- Skąd wiedziałeś? - zapytała Faile.

Spojrzał na nią.

- Czas, żebyście we trzy wycofały się na pozycje ariergardy. - Zerknął na Berelain, która z pobladłą twarzą siedziała w siodle, jakby widok Trolloków zupełnie wyprowadził ją z równowagi. Przecież wiedział, że jest dość twarda, aby tak nie reagować. Ponadto z jakiegoś powodu pachniała smutkiem.

- Już jadę - zgodziła się Faile. - Ale najpierw powiedz.

- Wszystko układało mi się w całość - tłumaczył Perrin. - Kopuła miała nam uniemożliwić odwrót przez bramy. A równocześnie zmusić nas do marszu drogą, skoro nie mogliśmy Podróżować bezpośrednio do Andoru. W swoim czasie wydawało nam się dziwne, że pan Gill wbrew rozkazom zawrócił z drogi… ale stało się tak, ponieważ uchodźcy z północy przekonali go, że droga jest nieprzejezdna. Uchodźcy, jak podejrzewam, nasłani przez naszych wrogów. Przez cały czas zaganiano nas w to miejsce. Okazuje się, że nie czekali, aż wydamy bitwę Białym Płaszczom, czekali, aż w szybkim tempie ruszymy na Lugard. Założę się, że gdybyśmy pomaszerowali po bezdrożach, coś zmusiłoby nas do cofnięcia się na drogę. Za wszelką cenę chcieli, abyśmy weszli w tę zasadzkę. Siły Galada prawdopodobnie w ogóle nie były brane pod uwagę… okazał się tylko rzepem, co utkwił pod siodłem.

- Ale Trolloki. Skąd…

- Myślę, że z Kamienia Portalu - powiedział Perrin. - Wiedziałem, że stamtąd nadejdzie jakiś atak. Nie wiedziałem tylko, jak będzie przebiegał. Podejrzewałem, że może z powietrza, przy użyciu draghkarów… albo jakąś Drogą, którą przeoczyliśmy. Te ruiny, o których mówił Arganda, wydawały mi się znakomitym miejscem na lokalizację Kamienia Portalu. Zapewne leżał głęboko pogrzebany, może znalazł się na dnie koryta rzeki, gdy ta zmieniła nurt. Trolloki przecież nie wychodzą spod ziemi, zapewne posługują się kamieniem. Tak więc, to była pułapka. Prawdopodobnie zaatakowaliby wcześniej, tylko Białe Płaszcze stały im na drodze. Musieli więc zaczekać, póki się z nimi nie rozprawimy. Ale my odmaszerowaliśmy. Więc…

- Więc zaatakowali Damodreda i jego ludzi - dokończyła Faile. - Zastawiwszy już pułapkę, chcieli przynajmniej coś z tego mieć. Choćby zgubę tych, którzy mogli później im się naprzykrzać.

- Podejrzewam, że stoi za tym jeden z Przeklętych - powiedział Perrin, spoglądając na Grady’ego.

- Jeden z Przeklętych? - zdumiała się Alliandre, a w jej głosie zabrzmiały cokolwiek histeryczne nuty. - Przecież nie możemy stawić czoła Przeklętym!

Perrin przeniósł na nią wzrok.

- A ty co sobie wyobrażałaś, że na co niby się piszesz, Alliandre, kiedy do mnie przystałaś? Będziesz walczyć za Smoka Odrodzonego w Tarmon Gai’don. Wcześniej czy później bój z Przeklętymi cię nie minie.

Zbladła, ale pomimo wszystko skinęła głową.

- Grady! - Perrin zawołał Asha’mana, który raził Trolloki ogniem. - Wciąż wyczuwasz przenoszoną Moc?

- Tylko od czasu do czasu, mój panie - odkrzyknął Grady. - Kimkolwiek są, nie są zbyt silni. I nie uczestniczą w bitwie. Podejrzewam, że zajmują się transportem Trolloków. Przeskakują tu z kolejnym taranem, żeby zaraz wrócić po następne.

- Obserwuj ich - polecił Perrin. - Zastanów się, czy nie można by ich dopaść.

- Tak jest, mój panie - odparł Grady, salutując.

A więc to nie jeden z Przeklętych zajmował się transportem sił na pole bitwy. Z czego, oczywiście, nie wynikało, że nie dowodzi całą operacją, a tylko że nie bierze w niej bezpośredniego udziału.

- Wy, trzy, już na tyły - zwrócił się do Faile, Berelain i Alliandre, ważąc w dłoni młot. Trolloki już ruszyły do ataku po stoku. Wprawdzie padały pod strzałami, ale było ich tyle, że wkrótce z pewnością dotrą na szczyt. Czas walczyć.

- Nie wiesz, ilu ich jest, mój mężu - cicho stwierdziła Faile. - Wciąż pojawiają się następne. A jeżeli przygniotą nas liczebną przewagą?

- Jeżeli zacznie się źle dziać, wycofamy się przez bramę. Ale nie oddam im Białych Płaszczy bez walki… Nie zostawiłbym żadnego człowieka na pastwę Trolloków, nawet tej ich zgrai. Przyglądali się biernie atakowi na Dwie Rzeki. Cóż, nie odpłacę im tym samym. I dość na tym.

Faile nachyliła się znienacka w jego stronę i pocałowała go.

- Dziękuję.

- Za co?

- Za to, że jesteś tym, kim jesteś - odpowiedziała, zawracając konia i odjeżdżając na tyły.

Perrin pokręcił głową. Już zaczynał się martwić, że będzie musiał poprosić Grady’ego, aby związał ją Powietrzem i odwiózł na tyły. Odwrócił się, żeby przyjrzeć nacierającym Trollokom. Łucznicy z Dwu Rzek jak mogli utrudniali im marsz po stoku. Jednak powoli kończyły im się strzały.

Perrin ujął w dłonie Mah’alleinira. Trochę przykro mu się zrobiło, że będzie musiał skąpać go w krwi właściwie zaraz po wykuciu. Z drugiej strony był zadowolony - te Trolloki oraz ci, którzy nimi dowodzili, byli pośrednio winni śmierci Skoczka.

Taran Trolloków wyłonił się zza krawędzi stoku, jeden Pomor uwijał się wśród bestii, drugi biegł na przedzie z czarnym mieczem. Perrin ryknął i z uniesionym młotem ruszył w bój.

Galad zaklął, zawrócił Chrobrego i ciął mieczem kark Trolloka o niedźwiedzim łbie. Ciemna, tłusta krew trysnęła odrażającą strugą, ale te potwory nie zdychały łatwo. Galad nasłuchał się o tym sporo, poza tym szkolił się u ludzi, którzy walczyli z Pomiotem Cienia. Mimo to odporność niektórych stworów go zaskoczyła.

Tego akurat musiał ciąć jeszcze trzy razy, nim osunął się na ziemię. Już go zaczynało boleć ramię. Nie było żadnej finezji w walce z takimi potworami. Wykorzystywał wprawdzie formy miecza zdefiniowane dla walki z siodła, ale najczęściej tylko te najprostsze i najbardziej brutalne. Drwal Ścina Gałąź. Łuk Księżyca. Gaszenie Iskry.

Jego ludziom nie szło najlepiej. Zostali przyparci do stóp wzgórza i nie było już miejsca na kolejne szarże kawalerii. Wycieczki zza linii tarcz sprawdzały się przez czas jakiś, ale w końcu ciężka kawaleria została zepchnięta na pozycje piechoty, a cały jego oddział musiał się powoli cofać na wschód. Amadicjanie już właściwie uginali się pod nawałą, a siła ataku była tak wielka, że nie pozwalała na kolejne szarże kawalerii. Wszyscy Synowie, którzy walczyli z końskich siodeł, mogli właściwie tylko dziko wymachiwać ostrzami, żeby utrzymać się przy życiu.

Galad zawrócił Chrobrego, jednak równocześnie skoczyły nań dwa wyszczerzone monstra. Jednemu szybko podciął gardło w formie zwanej Czaplą Porywającą Srebrawę, ale tamten zdołał jeszcze zwalić się całym ciężarem na wierzchowca, który przysiadł na zadzie. Tymczasem drugi potwór zahaczył konia w kark gizarmą. Chrobry padł.

Galad ledwie zdążył uwolnić nogi ze strzemion, żeby zwalić się na ziemię obok padającego zwierzęcia z wierzgającymi nogami i strumieniem krwi spływającym po barku. Przetoczył się, wyciągając rękę z ostrzem w bok, ale wylądował źle. Powstając, poczuł szarpiący ból w kostce.

Stłumił go w sobie i cofnął rękę z mieczem, akurat w czas, żeby zasłonić się przed hakiem porośniętego brunatną sierścią stwora, wysokiego na dziewięć stóp i pachnącego śmiercią. Przyjęte na zasłonę uderzenie znowuż wytrąciło go z równowagi.

- Galad!

Na Trolloki uderzyły postacie w bieli. W powietrze trysnęły fontanny cuchnącej krwi. Kilka białych sylwetek legło na ziemi, ale Trolloki zostały odparte. Bornhald stał, ciężko dysząc, w dłoni trzymał poszczerbioną tarczę ciemną od krwi. Miał ze sobą czterech ludzi trzymających się na nogach. I dwóch zabitych.

- Dzięki - powiedział Galad. - Wasze konie?

- Zarżnięte - odparł Bornhald. - Musieli otrzymać wyraźne rozkazy, żeby atakować konie.

- Chcą nam odciąć możliwość ucieczki - stwierdził Galad. - Albo uniemożliwić szarżę. - Zerknął wzdłuż szeregu umęczonych żołnierzy. Dwadzieścia tysięcy wydawało się kiedyś wielką armią, teraz zostały z niej poszarpane ordynki. A Trolloków przybywało coraz więcej, fala za falą. Północny odcinek frontu Synów zaczynał się załamywać, a potwory parły naprzód manewrem skrzydłowym, próbując wziąć siły Galada w okrążenie. Odetną ich od północy i południa, a potem przyprą do zbocza i zmiażdżą. Światłości!

- Biegiem na północną linię piechoty! - krzyknął Galad. I pobiegł w tę stronę co sił w nogach. Kostka protestowała wprawdzie, ale jakoś funkcjonowała. Tamci dołączyli do niego. Ich ubiory nie były już śnieżnobiałe.

Galad wiedział, że większość generałów, jak choćby Gareth Bryne, nie walczy na pierwszej linii frontu. Byli zbyt cenni, żeby się w ten sposób narażać, a ich myśli lepsze zastosowanie znajdowały w organizacji całego boju. Być może i on powinien tak postąpić. Na razie wszystko się sypało.

Jego żołnierze byli dobrzy. Godni zaufania. Ale brakowało im doświadczenia w walce z Trollokami. Poza tym dopiero teraz - kiedy szarżowali po podmokłym gruncie, ciemną nocą oświetloną tylko kulami blasku w powietrzu - dostrzegł, jak wielu jest niedoświadczonych. Dysponował wprawdzie kilkoma weteranami, niemniej większość walczyła dotąd tylko ze zgrajami bandytów lub miejskimi milicjami.

Trolloki to był przeciwnik zupełnie innego rodzaju. Wyjące, skrzeczące, szczerzące się monstra walczyły zdjęte bitewnym szałem. Czego brakowało im w wojskowej dyscyplinie, nadrabiały siłą i zapalczywością. I głodem. Dowodzące nimi Myrddraale były na tyle groźne, że same mogły przełamać dowolny szyk. Front ludzi Galada zaczynał się załamywać.

- Trzymać szyk! - krzyczał Galad, który właśnie dotarł do załamującego się szeregu. Miał ze sobą Bornhalda i jakichś pięćdziesięciu ludzi. Mało. - Jesteśmy Synami Światłości! Nie cofamy się przed Cieniem!

Nie podziałało. I kiedy obserwował rozwijającą się przed jego oczyma katastrofę, poczuł, jak wali się wszystko, w co dotąd wierzył. Synów Światłości nie chroniło wewnętrzne dobro, padali rzędami, jak źdźbła zboża pod kosą. Co gorsza, wielu wcale nie walczyło heroicznie ani nie stawiało zdecydowanego oporu. Krzyczeli i w przerażeniu uciekali. Amadicjan mógłby jeszcze zrozumieć, ale po samych Synach spodziewałby się czegoś więcej.

Nie byli tchórzami. Nie byli kiepskimi wojownikami. Byli po prostu ludźmi. Przeciętnymi ludźmi. Ale nie tego go uczono.

Głos gromu rozległ się dokładnie w tym samym momencie, gdy Gallene przywiódł swych konnych i gotował się do następnej szarży. Bili tak już któryś raz w szereg Trolloków, spychając powoli wiele z krawędzi stoku.

Perrin wbił Mah’alleinira w łeb Trolloka. Siła ciosu odrzuciła potwora w bok, a co dziwne, w miejscu, gdzie bijak trafił w skórę, ta dymiła i syczała. Działo się tak za każdym razem, jakby dotyk młota palił żarem, choć Perrin czuł tylko bijące odeń przyjemne ciepło.

Szarża Gallene rozbiła szyk Trolloków, dzieląc go na dwie kohorty, ale grunt był już tak gęsto zasłany ciałami, że lansjerzy mieli kłopoty z porządnym rozpędzeniem się. Gallene wycofał się więc, a naprzód wystąpił kontyngent łuczników z Dwu Rzek i zasypał Trolloki strzałami, zmieniając w zbitą masę wrzeszczącej, wyjącej i krwawiącej śmierci.

Perrin wycofał Steppera, wokół niego uformował się szyk piechoty. Jak dotąd niewielu jego ludzi leżało martwych wśród Trolloków. Ale nawet jeden to już było zbyt wiele.

Na swoim koniu podjechał Arganda. Stracił gdzieś hełm z piórami, niemniej uśmiechał się szeroko.

- Nieczęsto w mym życiu zdarzało mi się brać udział w tak przyjemnych bitwach, Aybara - oznajmił. - Wrogowie, po których nie sposób poczuć choćby najdrobniejszego ukłucia żalu, idealny teren i znakomicie nadająca się do obrony pozycja. Wymarzeni łucznicy i Asha’mani w odwodzie! Własną ręką położyłem ponad dwie dziesiątki bestii. Tego jednego dnia wystarczy, abym nie żałował, że poszedłem za tobą!

Perrin pokiwał głową. Nie wspomniał, że jednym z zasadniczych powodów, dla których mają tak łatwo, jest fakt, że większość sił Trolloków skupiła się na Białych Płaszczach. Trolloki były paskudnymi, monstrualnymi istotami, na dodatek kierującymi się prymitywnymi popędami. Zdobywać zbocze wzgórza zasypywane strzałami i ogniem tylko po to, żeby odbić teren broniony przez dwa kontyngenty kawalerii? To już lepiej poszukać łatwiejszego przeciwnika, co ponadto miało również pewien sens taktyczny. Kiedy walczy się na dwa fronty, lepiej najpierw zwyciężyć na mniej wymagającym odcinku.

Próbowali więc jak najszybciej zmiażdżyć Białe Płaszcze, przypierając je do zbocza wzgórza, zalać ich liczebną przewagą, skrócić dystans, nie pozwalając na rozwinięcie szarży kawaleryjskiej, rozbić szyk. Ich dowódca z pewnością znał się na taktyce - to nie było dzieło trolloczych rozumków.

- Lordzie Perrinie! - Ponad larum wyjących Trolloków wzbił się głos Jori Congara. Wkrótce młodzieniec pojawił się przy boku Steppera. - Prosiłeś mnie, żebym obserwował, jak im idzie. Cóż, może teraz sam zechcesz zobaczyć.

Perrin skinął głową, uniósł do góry dłoń zaciśniętą w pięść i wykonał taki gest, jakby rąbał drzewo. Grady i Neald stali za nim na jakiejś skale, skąd zapewne widać było drogę. Ich zasadnicze rozkazy sprowadzały się do atakowania każdego Myrddraala, jakiego zobaczą. Perrinowi zależało na tym, żeby zniechęcać te stwory do atakowania wzgórz. Powalenie jednego Myrddraala z toporem lub mieczem mogło kosztować życie dziesiątków żołnierzy. Najlepiej zabijać ich ogniem z bezpiecznej odległości. Poza tym czasami zgładzenie Pomora oznaczało śmierć oddziału Trolloków połączonych z nim tajemniczą więzią.

Asha’mani, Aes Sedai i Mądre dostrzegli znak Perrina. Rozpoczął się frontalny atak na Trolloki: ogień ciskany z dłoni, błyskawice spływające z nieba. Stwory zaczęły się wycofywać w dół zbocza. Piechota Perrina otrzymała kilka chwil wytchnienia.

Ten tymczasem podprowadził Steppera do krawędzi zbocza i zerknął w dół na południe; Mah’alleinira trzymał w opuszczonej ręce. W dole Trolloki parły naprzód - omalże udało im się już rozbić formację Białych Płaszczy na dwie części. Równocześnie atakowały ze skrzydeł, zamykając Galada w okrążeniu i zmuszając do walki na trzy fronty. Tylne szeregi Białych Płaszczy już opierały się o zbocze, a kilka oddziałów kawalerii zostało odciętych od głównych sił i głównego pola walki.

Koń Gallene szedł stępa obok Steppera.

- Trolloków wciąż przybywa. Jak dotąd wedle moich szacunków mierzyliśmy się z siłą jakichś pięćdziesięciu tysięcy. Asha’mani twierdzą, że jak dotąd wyczuli tylko jednego przenoszącego Moc, który ponadto nie bierze udziału w walce.

- Dowódca Pomiotu Cienia nie chce angażować swoich Talentów - myślał głośno Perrin. - Przynajmniej w istniejącej sytuacji taktycznej. Zostawili Trolloki, żeby narobiły jak najwięcej szkód i być może zdobyły przewagę. Kiedy tak się stanie, zobaczymy Moc w użyciu.

Gallene przytaknął.

- Żołnierze Damodreda mają kłopoty.

- Tak - potwierdził Gallene. - Znakomicie wybrałeś pozycję osłonową dla nich, ale wygląda na to, że to nie wystarczy.

- Idziemy do nich na dół - zdecydował Perrin. Wskazał dłonią. - Trolloki otoczyły go i przypierają do zbocza wzgórza. Możemy ruszyć ze stoku, zaskoczyć bestie frontalnym atakiem, przebić się i dać ludziom Damodreda szansę na dotarcie na tę półkę.

Gallene zmarszczył brwi.

- Przepraszam, lordzie Perrinie, ale muszę zapytać. Z jakichże to zobowiązań wobec nich wyrasta twoja decyzja? Po prawdzie, byłoby mi przykro, gdybyśmy ich zaatakowali… choć zrozumiałbym logikę tego postępowania. Ale nie widzę powodów, dla których mielibyśmy im pomagać.

Perrin westchnął.

- Tak po prostu należy postąpić.

- To jest kwestia co najmniej dyskusyjna - upierał się Gallene, kręcąc nakrytą hełmem głową. - Walka z Trollokami i Pomorami to rzecz wspaniała, ponieważ każdy jeden poległy, to jednego mniej na polach Ostatniej Bitwy. Nasi ludzie poćwiczą sobie walkę z nimi i nauczą się panować nad strachem. Ale ten stok jest stromy i zdradziecki. Jeżeli ruszymy na pomoc Damodredowi, stracimy taktyczną przewagę pozycji.

- Tak czy siak, ruszamy - uciął Perrin. - Jori, zbierz ludzi z Dwu Rzek i Asha’manów. Chcę, żeby trochę zmiękczyli tamte Trolloki w dole przed moją szarżą. - Znów zerknął na dół. Wspomnienia bitew w Dwu Rzekach stanęły mu jak żywe przed oczami. Krew. Śmierć. Mah’alleinir rozgrzał się momentalnie pod wnętrzem dłoni. - Nie zostawię ich na zgubę, Gallene. Nawet ich. Idziesz ze mną?

- Dziwnym jesteś człowiekiem, Perlinie Aybara. - Gallene wahał się chwilę, nim dodał: - Naprawdę honorowym. Oczywiście, że idę.

- Dobrze. Jori, ruszaj. Musimy dotrzeć do Damodreda, nim jego szeregi się załamią.

Galad zobaczył, jak przez napierającą masę Trolloków przechodzi jakby drżenie. Zawahał się, spocone palce z trudem ściskały miecz. Bolało go całe ciało. Zewsząd wokół docierały jęki, niektóre gardłowe i warkotliwe - to umierały Trolloki; inne żałosne - tak ginęli ludzie. Skupieni wokół niego Synowie jeszcze się trzymali. Ledwie.

Mimo płonących na niebie świateł noc była dość ciemna. Bój mógł przypominać zmagania z nocnymi koszmarami. Ale jeśli Synowie Światłości mieliby nie walczyć z mrokiem, to kto?

Wycie Trolloków przeszło w wyższe rejestry, stało się głośniejsze. Te, które miał przed sobą, odwróciły się i zaczęły naradzać wulgarnie brzmiącą, gardłową mową, na której dźwięk ze wstrętem aż się żachnął. Trolloki potrafiły mówić? Tego nie wiedział. Cóż takiego mogło odciągnąć ich uwagę?

I wtedy sam zobaczył. Ulewa strzał posypała się z góry i spadła na pobliskie szeregi Trolloków. Łucznicy z Dwu Rzek dowiedli, że otaczająca ich reputacja nie była przesadzona. Galad nie pozwoliłby większości znanych sobie łuczników w ten sposób strzelać, bałby się, że zbłąkane strzały poranią sojuszników. Jednak ci najwyraźniej trafiali tam, gdzie chcieli.

Trolloki wyły i wrzeszczały. A wtedy, w cały ten tumult ze szczytu zbocza spłynęła szarża tysiąca konnicy. Otaczały ją rozbłyski świateł, ogień sypał się z nieba, bijąc w ziemię czerwono-złotymi lancami. Ulewa płomieni srebrem kreśliła sylwetki pędzących.

Manewr graniczył z niepodobieństwem. Stok był na tyle stromy, że konie mogły w każdej chwili się potknąć, upaść i zmienić atak w bezładną masę ciał. Ale nie padały. Galopowały pewnie, lśniły groty lanc. A na ich czele gnał brodaty gigant z uniesionym w górę młotem. Perrin Aybara we własnej osobie, pod rozwiniętym sztandarem, który trzymał nad nim jadący tuż z tyłu chorąży. Szkarłatny wilczy łeb.

Galad na ten widok mimowolnie opuścił tarczę. Sylwetka Aybary zdawała się omalże płonąć językami ognia, które go otaczały. Galad w mroku widział świecące złote oczy. Jakby one też płonęły.

Kawaleria wpadła w masę Trolloków jeszcze niedawno nacierających na siły Galada. Aybara ryknął tak głośno, że było go słychać ponad bitewnym zgiełkiem i zaczął wymachiwać młotem. Atak natychmiast zepchnął Trolloki w tył.

- Do ataku! - krzyknął Galad. - Naprzód! Zepchnąć ich pod kopyta! - Ruszył naprzód, ku zboczu wzgórza. Bornhald dotrzymywał mu kroku. Niedaleko Trom poderwał to, co zostało z jego legionu i poprowadził konnych, żeby zaatakowali Trolloki z przeciwnej strony niż Aybara.

Walka z każdą chwilą stawała się coraz bardziej chaotyczna. Galad szaleńczo dobywał z siebie resztki sił. Tymczasem ze szczytu wzgórza spływała powoli cała armia Aybary, opuszczając bezpieczne wzniesienie. Wreszcie dotarli na pozycje Trolloków, dziesiątki tysięcy ludzi idących z jednym okrzykiem wyrywającym się z gardeł:

- Złotooki! Złotooki!

Atak zepchnął Galada i Bornhalda w głąb szeregów Trolloków. Stwory najwyraźniej starały się uciekać przez Aybarą, bezładnie, na wszystkie strony. Wkrótce niewielki oddział otaczający Galada i Bornhalda zmuszony został do desperackiej walki o życie. Galad właśnie zakończył żywot Trolloka formą Wstążka w Powietrzu, szybko odwrócił się i przekonał, że stoi oko w oko z potworem o łbie wołu, wysokim na dziesięć stóp. Potworny pysk miał po obu bokach zakręcone rogi, ale oczy były ludzkie, podobnie jak dolna szczęka.

Kucnął, unikając ciosu gizarmą, jednym płynnym ruchem wbił miecz w brzuch bestii. Potwór wrzasnął, a wtedy Bornhald ciął go z boku. Galad krzyknął i odskoczył, ale wtedy nadwyrężona kostka w końcu go zawiodła. Uwięzła w szczelinie w ziemi i Galad, padając, usłyszał okropny trzask.

Umierające monstrum zwaliło się na niego, wciskając w ziemię. Ból przeszył nogę, ale zignorował go. Wypuścił miecz, spróbował wyczołgać się spod potwornego cielska. Tymczasem Bornhald przeklinając, walczył z Trollokiem o pysku dzika, który wydawał okropne chrząkające odgłosy.

W końcu udało mu się wydostać spod śmierdzącego trupa. Z boku widział żołnierzy w bieli - Trom z Byarem przy boku desperacko próbowali przedrzeć się w jego stronę. Trolloków wokół było tak wiele, a najbliżsi Synowie w większości byli martwi.

Galad sięgnął po miecz w momencie, gdy spośród cieni i zgromadzonych na północ od niego Trolloków wypadła sylwetka jeźdźca. Aybara. Podjechał bliżej i jednym ciosem swego masywnego młota powalił Trolloka o pysku dzika. Zeskoczył z konia i podszedł do Galada i Bornhalda, który próbował pomóc tamtemu wstać.

- Jesteś ranny? - zapytał.

- Kostka - odparł Galad.

- Weź mojego konia - polecił Aybara.

Galad nie protestował, rozkaz był rozsądny. Niemniej, gdy Bornhald podsadzał go na siodło, czuł rodzaj zawstydzenia. Otoczyli ich ludzie Aybary, odepchnęli Trolloki. W obliczu nieoczekiwanej pomocy ludzie Galada otrząsali się i z nowym duchem wstępowali w bój.

Szarża w dół stoku była zagrywką iście hazardową, ale gdy Galad znalazł się w siodle wierzchowca Aybary, przekonał się, iż zagrywka się opłaciła. Potężna szarża rozbiła szeregi Trolloków, a kilka z powstałych w ten sposób mniejszych grupek już rzucało się do ucieczki. Z góry dalej sięgały jęzory płomieni, paląc Myrddraale i związane z nimi całe tarany Trolloków.

Wciąż pozostawało wiele do zrobienia, jednak widać było, że przypływ się cofnął. Żołnierze Aybary oczyścili przestrzeń wokół swego dowódcy, dając mu - a tym samym Galadowi - odrobinę swobody na przemyślenie następnej fazy ataku.

Galad odwrócił się do Aybary, który przyglądał się Trollokom uważnym spojrzeniem.

- Podejrzewam, że sądzisz, iż uratowanie mnie może wpłynąć na mój sąd w twej sprawie - powiedział Galad.

- Lepiej, żeby tak się stało - mruknął Aybara.

Galad uniósł brew. Nie takiej odpowiedzi oczekiwał.

- Moim ludziom zdało się podejrzane, że pojawiłeś się tuż przed Trollokami.

- Cóż, mogą sobie myśleć, co chcą - uciął Aybara. - Wątpię, aby jakiekolwiek moje słowa odmieniły ich serca. Zresztą po części to faktycznie moja wina. Te Trolloki przybyły tu, aby mnie zabić. Zdążyłem się wydostać, zanim zamknęła się pułapka. Ciesz się, że nie zostawiłem cię na ich pastwę. Wy, Białe Płaszcze, przysporzyliście mi omalże tyleż samo kłopotów co one.

Dziwne, ale Galad przyłapał się na tym, że się uśmiecha. Perrina Aybarę otaczała atmosfera brutalnej szczerości. Czegóż mógł człowiek chcieć więcej od sojusznika?

„A więc już jesteśmy sojusznikami, tak?” - pomyślał Galad, równocześnie kiwając głową zbliżającym się Tromowi i Byarowi. „Na razie, być może”. Już ufał Aybarze. Cóż, być może byli na świecie ludzie, którzy potrafiliby uknuć tak misterny spisek, żeby tylko wkraść się w łaski Galada. Valda, na przykład, taki był.

Ale Aybara do nich nie należał. Naprawdę był szczery. Gdyby chciał się pozbyć Synów Światłości, pozabijałby ich i ruszył dalej.

- Więc niech tak będzie, Perrinie Aybara - zaczął. - Ogłoszę twoją karę, tutaj, tej nocy, w tej chwili.

Perrin zmarszczył brwi, odwrócił wzrok od szalejącej wokół bitwy.

- Co? Teraz?

- Jako karę wyznaczam ci cenę krwi, którą musisz spłacić rodzinom zmarłych Synów w wysokości pięćset koron. Zobowiązuję cię też do walki w Ostatniej Bitwie z całą siłą, jaką uda ci się zgromadzić. Jeżeli wywiążesz się z tych zobowiązań, ogłoszę cię wolnym od winy.

Dziwną sobie chwilę wybrał na tę proklamację, ale podjął już decyzję i nie było na co czekać. Tak czy siak, dalej czekała ich walka, z której być może nie wyjdą z życiem. Galad chciał, żeby na wszelki wypadek Aybara wiedział, jaki będzie jego osąd.

Aybara przyglądał mu się przez chwilę, po czym pokiwał głową.

- Uważam twój wyrok za sprawiedliwy, Galadzie Damodred. - Wyciągnął doń rękę.

- Potworze ciemności! - Rozległ się obok czyjś głos. Jakaś sylwetka zamajaczyła za plecami Aybary; charakterystyczny gest dłoni sięgającej do miecza. Syk klingi wychodzącej z pochwy, błysk metalu. To był Byar, oczy płonęły mu gniewem. Stał dokładnie za Aybarą, w miejscu, skąd mógł zadać mu cios w plecy.

Aybara odwrócił się gwałtownie, Galad uniósł miecz. Żaden z nich nie mógł zdążyć…

Jednak cios Jareta Byara nie spadł. Zamarł z uniesioną bronią, z kącika ust popłynęła strużka krwi. Potem osunął się na kolana, żeby wreszcie zwalić się na ziemię u stóp Aybary.

Nad nim stał Bornhald z oczyma rozszerzonymi przerażeniem. Spuścił wzrok, spojrzał na trzymany w ręku miecz.

- Ja… Nie mogłem dopuścić, żeby zginął człowiek, który nas uratował. To nie było… - Upuścił miecz i chwiejnie cofnął się znad ciała Byara.

- Postąpiłeś właściwie, Synu Bornhald - powiedział Galad, nie tłumiąc jednak żalu wyraźnie słyszalnego w głosie. Pokręcił głową. - To był świetny oficer. Może czasami zbyt okrutny, ale równocześnie odważny. Będzie nam go brakowało.

Aybara rozejrzał się na boki, jakby w poszukiwaniu kolejnych Synów, którzy mogą go zaatakować.

- Od samego początku szukał tylko wymówki, która pozwoliłaby mu mnie zabić.

Bornhald obrzucił Aybarę spojrzeniem wciąż pełnym nienawiści, po czym otarł ostrze miecza i wsunął go do pochwy. Odszedł, kierując się ku miejscu, gdzie opatrywano rannych. Teren, na którym stali Galad i Aybara, był już względnie bezpieczny. Trolloki zostały stąd wyparte, a kolejne fronty bitwy formowały się gdzie indziej - zasilali je ocalali Synowie i ludzie Aybary.

- On dalej sądzi, że zabiłem jego ojca - stwierdził Aybara.

- Nie - odparł Galad. - Myślę, że już wie, że go nie zabiłeś. Ale nienawidził cię od tak dawna, lordzie Aybara, a Byara podziwiał i szanował jeszcze dłużej… - Pokręcił głową. - Zabił przyjaciela. Czasami jedyna słuszna rzecz potrafi się okazać strasznie bolesna.

Aybara mruknął coś nieartykułowanego.

- Powinieneś coś zrobić z tą nogą - powiedział na koniec, unosząc młot i zerkając w stronę tej części pola bitwy, gdzie walki wciąż były zacięte.

- Mogę walczyć, jeżeli pozwolisz mi skorzystać z twojego wierzchowca.

- No, dobrze, niech tak będzie. - Aybara zmierzył go uważnym spojrzeniem. - Ale na wszelki wypadek, gdybyś miał zlecieć z siodła, będę się trzymał blisko.

- Dzięki.

- Kocham tego konia.

Galad uśmiechnął się. Następnie ruszył konno za Perrinem i tak razem wrócili w szczęk i zamęt bitwy.

Загрузка...