47. Komnata Nauk.

Faile siedziała niecierpliwie w siodle Jutrzenki, czekając, aż w powietrzu otworzy się brama. Drgnęła odruchowo, kiedy przed nią rozbłysła znienacka jaskrawa pręga, ale zaraz się opanowała. Po drugiej stronie była łąka pokryta zbrązowiałą trawą. Gaul i Panny Włóczni natychmiast przeskoczyli na drugą stronę - zwiad.

- Na pewno nie chcesz jechać? - Perrin zwrócił się z pytaniem do Galada, który stał blisko z rękoma zaplecionymi z tyłu i przyglądał się orszakowi.

- Nie - odparł Galad. - Jadłem już obiad z Elayne i zdążyłem się wszystkiego dowiedzieć.

- Jak chcesz - zgodził się Perrin. Odwrócił się do Faile i gestem wskazał bramę.

Wbiła obcasy w boki Jutrzenki i klacz ruszyła. Najwyższy był już czas, żeby wreszcie poznać królową Andoru, ale trochę się denerwowała w związku z tą sytuacją. Razem z Perrinem przejechała przez bramę - znaleźli się tuż obok murów obronnych miasta, nad którymi górowały wysokie wieże zwieńczone iglicami i flagami w barwach bieli oraz czerwieni, a w centrum - pałac. Rozpościerające się pod murami Dolne Caemlyn powoli zmieniało się w odrębne miasto.

Orszak Perrina wyjechał w ślad za nimi z bramy. Jego skład został pieczołowicie dobrany tak, żeby robił wrażenie, a równocześnie nie wyglądał groźnie. Alliandre z setką gwardii. Stu łuczników z Dwu Rzek z łukami, na których nie było cięciw, niesionymi niczym pałki. Stu reprezentantów Wilczej Gwardii, włączywszy w to spory kontyngent pomniejszej cairhieniańskiej szlachty - typowe dla ich kraju kolorowe rozcięcia w mundurach sporządzone zostały z płótna zakupionego w Białym Moście. Oraz, oczywiście, Gaul z Pannami Włóczni.

Na końcu jechał Grady. Miał na sobie dokładnie wyprasowany czarny kaftan, odznaka Oddanego w wysokim kołnierzu lśniła wypolerowana. Wyjechawszy z bramy, natychmiast spojrzał na zachód, ku Czarnej Wieży. Wcześniej tego samego dnia, po uzyskaniu zezwolenia od Perrina, próbował otworzyć bramę. Nie wyszło. Perrin bardzo się zmartwił tym faktem. Chciał też sprawę jak najszybciej zbadać w wilczym śnie, dziś w nocy, najpóźniej jutro.

Gaul wraz z Pannami otoczył ochronną formacją Perrina i Faile, i orszak ruszył drogą; Arganda ze szwadronem Wilczej Gwardii pojechał naprzód, żeby zaanonsować przybywających. Pozostali poruszali się drogą w statecznym, iście królewskim tempie. Bezładny rozrost Caemlyn sprawiał jeszcze bardziej przykre wrażenie, niż to miało miejsce w przypadku Białego Mostu. Kilka armii obozowało pod murami miasta. Zapewne siły rozmaitych lokalnych lordów, którzy poparli Elayne w staraniach o tron.

Jeszcze jedna rzecz tu była co najmniej zastanawiająca. Nad Caemlyn nie było chmur. Cały świat był właściwie zachmurzony, tak więc widok jasnego nieba sprawił, że Faile aż się wzdrygnęła. Niemniej dotyczyło to tylko nieba nad samym miastem, wszędzie dalej zasłaniały niebo równą, grubą powłoką.

Wrócił Arganda z Wilczą Gwardią.

- Zostaniemy przyjęci, mój panie, moja pani - oznajmił.

Faile i Perrin pojechali dalej w milczeniu, podobnie cicho zachowywał się orszak ciągnący za nimi drogą. Nachodzące spotkanie omawiali dziesiątki razy, nic więcej nie zostało do powiedzenia. Perrin postąpił mądrze i zdecydował, że jej zostawi dyplomatyczne negocjacje. Świat nie mógł sobie pozwolić na wojnę miedzy Andorem a Dwoma Rzekami. Nie w obecnej sytuacji.

Po przejechaniu przez bramy miasta Perrin i Aielowie zrobili się bardziej czujni. W milczeniu znosiła ich nadopiekuńczość. Jak długo niewola u Shaido będzie jeszcze ciążyć nad jej życiem? Czasami miała wrażenie, że Perrin najchętniej przydzielałby jej w drodze do toalety czterdziestu strażników.

Za murami miasto tętniło życiem, ulice pełne ludzi, ciżba w domach i na rynkach. Oczywiście skutkiem tego były piętrzące się sterty śmieci, zadziwiająco dużo było też urwisów na ulicach. Rozmaici heroldzi rozwodzili się na temat ciężkich czasów, niektórzy z nich byli prawdopodobnie na służbie u kupców i w ten sposób budowali atmosferę sprzyjającą gromadzeniu zapasów. Ludzie Perrina też kupowali tu żywność, choć po dość wysokich cenach. Wkrótce Elayne będzie musiała się zdecydować na subsydia, o ile już tego nie zrobiła. Pytaniem było, jak głębokie są królewskie magazyny?

Przejechali przez Nowe Miasto, potem wjechali na obszar Wewnętrznego Miasta, kierując się w górę, ku samemu pałacowi. Jego bram strzegła Królewska Gwardia w czerwono-białych kaftanach i lśniących zbrojach. Tłem była nieskalana biel murów.

Zaraz po przejechaniu przez bramy zsiedli z koni. Na teren pałacu wraz z Perrinem i Faile wjechał oddział liczący stu ludzi. Wszyscy Aielowie i nieduże gwardie honorowe z każdego kontyngentu. Korytarze pałacu były szerokie, lecz tak zatłoczone, że Faile zdały się ciasne. Ona i Perrin szli inną drogą niż poprzednim razem, gdy prowadzono ją do Sali tronowej. Po co to krążenie?

Wyglądało na to, że niewiele się zmieniło w pałacu od czasów władzy Randa. Oczywiście nie było już w nim Aielów - wyjąwszy tych, których przyprowadził ze sobą Perrin. Ten sam wąski czerwony chodnik biegł środkiem każdego korytarza, w kątach stały te same urny, te same lustra na ścianach tworzyły iluzję większej przestrzeni.

Budowla taka jak ta mogła przez wieki trwać w niezmienionym stanie, nie zwracając uwagi na to, czyje stopy depcą po chodnikach i czyje plecy grzeją oparcie tronu. W ciągu zaledwie roku pałac zaznał czworga władców: Morgase, jednego z Przeklętych, Smoka Odrodzonego, a teraz Elayne.

Po prawdzie, to kiedy skręcali za róg do Sali tronowej, Faile na poły oczekiwała widoku Randa na jego Smoczym Tronie, z dziwną półwłócznią w zgięciu łokcia i błyskiem szaleństwa w oczach. Okazało się jednak, że Smoczy Tron zniknął, a zamiast niego na Tronie Lwa siedziała prawowita królowa. Zresztą siedzisko władczyni nie wzięło się znikąd - Rand za swojej władzy odstawił je na bok, a potem chronił niczym kwiat, który chciał wręczyć swej przyszłej miłości.

Królowa okazała się młodszym wydaniem swojej matki. Prawda, rysy jej twarzy były bardziej delikatne niż u Morgase. Ale miała te same czerwonozłote włosy i promieniowała tym samym oszałamiającym pięknem. Była wysoka, a brzuch i piersi zdradzały, że jest w ciąży.

Sala tronowa była odpowiednio efektownie wykończona: gzyms ze złoconego drewna, w rogach kolumny, najpewniej czysto dekoracyjne. Elayne dała tu więcej światła niż Rand, liczne stojące lampy płonęły jasno na swoich postumentach. Sama Morgase stała po prawej stronie u podstawy tronu, ośmiu żołnierzy Królewskiej Gwardii zajmowało miejsce po lewej. Dla pomniejszej szlachty znalazło się miejsce pod ścianami - z baczną uwagą przyglądali się całej scenie.

Gdy Faile, Perrin oraz reszta ich orszaku weszli do środka, Elayne pochyliła się naprzód. Faile ukłoniła się dwornie, rzecz jasna, a Perrin skłonił głowę. Nie był to zbyt głęboki ukłon, niemniej wyrażał odpowiedni szacunek. Zgodnie z tym, co ustalono wcześniej, Alliandre ukłoniła się głębiej niż Faile. To musiało dać Elayne do myślenia.

Oficjalnym celem spotkania była laudacja urządzana przez koronę na cześć Perrina i Faile za bezpieczne sprowadzenie do domu Morgase. Oczywiście był to tylko pozorny powód, naprawdę chodziło o omówienie przyszłości Dwu Rzek. Lecz ta kwestia była tak delikatnej natury, że żadna ze stron nie mogła jej otwarcie poruszyć, przynajmniej z początku. Już sama definicja przedmiotu takiej rozmowy mogłaby drugiej stronie zbyt wiele zdradzić.

- Niech powszechnie stanie się wiadome - zaczęła Elayne melodyjnym głosem - że tron serdecznie wita was: lady Zarine ni Bashere t’Aybara, królowo Alliandre Maritho Kigarin. Perrinie Aybara. - Jego nazwiska nie poprzedzał żaden tytuł. - Równocześnie we własnej osobie chcielibyśmy wyrazić wdzięczność za sprowadzenie do nas naszej matki. Wasza skwapliwość w tym dziele zasłużyła sobie na najwyższy podziw korony.

- Dziękuję, Wasza Królewska Mość - powiedział Perrin swoim zwyczajowo szorstkim tonem. Faile długo mu wcześniej tłumaczyła konieczność zachowania oficjalnych form ceremonii.

- W związku z powrotem naszej matki ogłaszamy dzień świąteczny - ciągnęła dalej Elayne. - Jej zaś zapewniamy… przywrócenie odpowiedniej pozycji.

Cóż, pauza oznaczała, że Elayne była niezadowolona z faktu, iż jej matkę potraktowano jak służącą. Musiała jednak wiedzieć, że Perrin i Faile nie mieli pojęcia, z kim mają do czynienia, niemniej królowa miała oczywiście prawo wyrazić swoje niezadowolenie z samego faktu. Należało się też domyślać, że będzie to jeden z jej argumentów w decydującej rozmowie.

Zresztą, niewykluczone, że Faile zbyt wiele treści odczytywała z niewinnych uwag, ale nic nie potrafiła na to poradzić. Pod wieloma względami dama była jak kupiec, a ona została wyszkolona w obu rolach.

- Na koniec zaś - mówiła dalej Elayne - chcielibyśmy przejść do właściwego celu naszego spotkania. Lady Bashere, panie Aybara. Czy jest coś, czym korona mogłaby się wam odwdzięczyć za waszą ofiarność wobec Andoru?

Perrin wsparł dłoń na obuchu młota, potem pytająco zerknął na Faile. Wychodziło na to, że Elayne oczekiwała, iż Perrin poprosi o oficjalne nadanie tytułu szlacheckiego. Albo może o oficjalne wybaczenie tego, że za lorda się podawał. Rozmowa mogła pójść w jedną lub w drugą stronę.

Faile kusiło, żeby wybrać pierwszą możliwość. Odpowiedź na pytanie byłaby w ten sposób znacznie prostsza. Ale być może zbyt prosta. Zanim przejdą do tej kwestii, musiała dowiedzieć się paru rzeczy.

- Wasza Królewska Mość - zaczęła ostrożnie - może moglibyśmy omówić tę kwestię w nieco bardziej kameralnych okolicznościach?

Elayne zastanawiała się przez chwilę, w istocie przynajmniej przez trzydzieści sekund, które tu zdawały się wiecznością.

- Świetnie. Mam przygotowany salon na tę okoliczność.

Faile pokiwała głową, a któryś ze służących otworzył tymczasem niewielkie drzwi w lewej ścianie Sali tronowej. Perrin ruszył w tamtą stronę, ale zreflektował się i gestem uniesionej dłoni zatrzymał Gaula, Sulin i Argandę.

- Zaczekajcie tutaj. - Znowu się zawahał, spojrzał na Grady’ego. - Ty też.

Żadnemu z nich najwyraźniej się to nie spodobało, ale zastosowali się do polecenia. Zresztą z góry wiedzieli, że takie coś może się wydarzyć.

Faile starała się nie dać po sobie poznać niepokoju, jaki w czuła w obliczu tej sytuacji - nie podobało się jej, że muszą opuścić Asha’mana, który był ich najlepszą drogą ucieczki. Zwłaszcza że można było przyjąć za pewnik, iż Elayne będzie miała w salonie ukrytych szpiegów i gwardzistów. Niechętnie pozbywała się podobnej ochrony, jednak sama myśl o tym, żeby brać ze sobą potrafiącego przenosić mężczyznę na poufne spotkanie z królową… cóż, nie miała wielkiego wpływu na to, jak się wszystko odbędzie. Znajdowały się na terenie władzy Elayne.

Wzięła głęboki oddech i dołączyła do Perrina i Alliandre w niewielkim bocznym pomieszczeniu. Fotele były odpowiednio ustawione - znak, że Elayne przewidziała taką możliwość. Tamci czekali na Elayne, żeby móc usiąść. Faile jakoś nie potrafiła dostrzec miejsc, w których mogliby się kryć gwardziści.

Elayne w końcu weszła i gestem dłoni dała im znak, że mogą siadać. Pierścień z Wielkim Wężem na palcu zamigotał w świetle lamp. Faile o mało nie zapomniała, że królowa jest też Aes Sedai. Więc być może niepotrzebna jej pomoc zaczajonych żołnierzy - kobieta, która potrafiła przenosić, starczała za dziesiątki zbrojnych.

Czy można było wierzyć w plotki na temat ojca dziecka Elayne? Czy naprawdę mógł nim być sam Rand?

Morgase weszła do środka zaraz za Elayne. Miała na sobie stosunkowo skromną suknię w barwach głębokiej czerwieni. Usiadła obok córki, bacznie przyglądając się obecnym, milcząca.

- Tak więc - zaczęła Elayne - wyjaśnijcie mi, dlaczego nie miałabym was obojga stracić jako zdrajców.

Faile zamrugała zaskoczona, a Perrin parsknął.

- Nie wydaje mi się, aby czyn ten znalazł szczególne uznanie w oczach Randa.

- Nie odpowiadam przed nim za swoje czyny - powiedziała Elayne. - Poza tym chyba nie chcesz mi wmówić, że to on stoi za tym, że zawracałeś w głowach moim poddanym i mianowałeś się królem?

- Wasza Królewska Mość nie do końca chyba zna fakty - zauważyła zirytowana Faile. - Perrin nigdy nie ogłosił się królem.

- Ach, i nie wzniósł także sztandaru Manetheren, o czym donieśli mi moi informatorzy? - zapytała Elayne.

- Zrobiłem tak - zgodził się Perrin. - Ale potem moją decyzją sztandar został zwinięty.

- Cóż, to już coś - odparowała Elayne. - Być może nie ogłosiłeś się królem, niemniej rozwinięcie tego sztandaru jest właściwie aktem równoznacznym. Och, siadajcie wszyscy. - Machnęła dłonią. Z odległego stolika podniosła się taca i przyfrunęła w powietrzu do niej. Na tacy stały puchary oraz dzban z winem, a także filiżanki i czajniczek z herbatą.

„Podniosła ją z użyciem Jedynej Mocy” - pomyślała Faile. „W ten sposób okazuje nam swą siłę”. Sposób nie był raczej szczególnie subtelny.

- Niemniej - podjęła na powrót Elayne - zrobię wszystko, czego będzie trzeba dla mego królestwa, nie bacząc na konsekwencje.

- Wątpię, aby zantagonizowanie Dwu Rzek - z wahaniem wtrąciła Alliandre - mogło się okazać korzystne dla twego królestwa. Egzekucja przywódcy tych ludzi niechybnie skończy się rebelią.

- O ile wiem - odparła Elayne, nalewając herbatę do kilku filiżanek - rebelia właśnie trwa.

- Przybyliśmy do ciebie w pokoju - powiedziała Faile. - Trudno to nazwać postępowaniem godnym buntowników.

Elayne pierwsza spróbowała herbaty, jak nakazywał obyczaj, każący dowodzić, że nie jest zatruta.

- Moi wysłannicy do Dwu Rzek zostali stamtąd przepędzeni, a od twoich ludzi otrzymałam wiadomość, cytuję: „Ziemie lorda Perrina Złotookiego odmawiają płacenia ci twoich andorańskich podatków. Tai’shar Manetheren”.

Alliandre zbladła. Perrin jęknął cicho, który to odgłos w jego wydaniu przypominał lekko warczenie. Faile wzięła do ręki swoją filiżankę i upiła łyk herbaty miętowej, z moroszką, bardzo dobrej. Ludzie z Dwu Rzek mieli odwagę, to trzeba było im oddać.

- Żyjemy w czasach, gdy namiętności niekiedy biorą górę nad rozsądkiem, Wasza Królewska Mość - powiedziała Faile. - Z pewnością nietrudno ci dostrzec, że tamtejsi mieszkańcy mogą się czuć rozżaleni. Dwie Rzeki rzadko kiedy mieściły się wśród priorytetów twego tronu.

- Łagodnie rzecz ujmując - wtrącił Perrin z parsknięciem. Większość z nas wychowała się w całkowitej nieznajomości faktu, iż jesteśmy poddanymi Andoru. Zazwyczaj nie zwracano na nas zupełnie uwagi.

- To dlatego, że nikt się tam nie buntował. - Elayne upiła herbaty z filiżanki.

- Rebelia to nie jedyny powód, dla którego królowa powinna się troszczyć o poddanych, którym jej pomoc bywa potrzebna - tłumaczył Perrin. - Nie mam pojęcia, co słyszałaś, ale w zeszłym roku odparliśmy najazd Trolloków, nie otrzymawszy od korony nawet symbolicznej pomocy. Przekonany jestem, że gdybyś znała sytuację, pomogłabyś, wiele mówiącym faktem jednak pozostaje, że w pobliżu nie stacjonowały żadne oddziały, które można by zawiadomić w takim wypadku.

Elayne zawahała się.

- Dwie Rzeki dokonały ponownego odkrycia swej historii - ostrożnie dobierając słowa, mówiła Faile. - Ale nie mogła ona wiecznie spoczywać w ukryciu, zwłaszcza w obliczu Tarmon Gai’don. Zwłaszcza że tam wychował się Smok Odrodzony. Po części nie mogę się nie zastanawiać, czy przypadkiem Manetheren nie musiał upaść, żeby mogły powstać Dwie Rzeki, które miały dać schronienie młodemu Randowi al’Thorowi. Schronienie wśród wieśniaków o krwi i charakterach iście królewskich.

- Przez co zaprowadzenie spokoju w prowincji staje się sprawą tym bardziej naglącą - zauważyła Elayne. - Proponuję wam więc akt łaski, pod warunkiem że zostanę o nią poproszona. Gotowa jestem wam wybaczyć, dodatkowo obiecam wysłanie wojsk dla ochrony Dwu Rzek. Jeżeli się zgodzisz, przywrócimy status quo, jakby nic się nie stało.

- Nie ma mowy - cichym głosem powiedział Perrin. - Odtąd Dwie Rzeki będą miały swoich lordów. Przez jakiś czas sam zmagałem się z tą ideą. Ty też możesz protestować, ale to już niczego nie zmieni.

- Być może - stwierdziła Elayne. - Ale gdybym uznała twoje roszczenia, wówczas stworzyłabym precedens, zgodnie z którym każdy człowiek mógłby sam przyznawać sobie tytuł w moim królestwie, a potem uparcie dochodzić swych roszczeń drogą militarną. To byłoby nie do przyjęcia, Perrin. Nie wydaje mi się, abyś zdawał sobie do końca sprawę, w jakich znaleźliśmy się tarapatach.

- Poradzimy sobie z nimi - oznajmił Perrin tym upartym tonem głosu, którego używał, gdy nie zamierzał ustąpić. - Ja się nie wycofam.

- Nieszczególnie dobrze idzie ci przekonywanie mnie, że zaakceptujesz moją władzę - warknęła Elayne.

„Niedobrze” - pomyślała Faile, już otwierając usta, żeby włączyć się do rozmowy. Kłótnia nie posłuży żadnej ze stron.

Zanim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, do rozmowy wtrąciła się kolejna osoba obecna w pomieszczeniu.

- Córko - cicho powiedziała Morgase znad filiżanki z herbatą. - Jeżeli już zaplanowałaś sobie taniec z ta’veren, upewnij się, że znasz właściwe kroki. Podróżowałam w towarzystwie tego człowieka. Widziałam, jak naginał się świat wokół niego. Widziałam zawziętych wrogów, którzy stawali się jego przyjaciółmi. Walka z samym Wzorem jest jak próba przenoszenia góry łyżką.

Elayne zawahała się, spojrzała na matkę.

- Proszę, wybacz mi, jeśli uznasz, że wykraczam poza właściwą mi rolę - kontynuowała Morgase. - Ale, Elayne, złożyłam tym dwojgu tu obecnym obietnicę, że wstawię się za nimi. O czym cię zresztą poinformowałam. Andor jest silny, niemniej obawiam się, że nie przetrzyma starcia z tym człowiekiem. Ze swej strony mogę ci zagwarantować, że on nie chce twego tronu, a poza tym Dwie Rzeki naprawdę potrzebują protektora. Czy byłoby to aż tak straszne, gdybyś w tej roli osadziła człowieka, którego tamtejsi mieszkańcy sami sobie wybrali?

W niewielkim pomieszczeniu zapanowała cisza. Elayne przyglądała się Perrinowi, mierząc go wzrokiem. Faile wstrzymała oddech.

- Dobrze - zgodziła się na koniec Elayne. - Zakładam, że przybyliście tutaj, mając własne roszczenia. Wysłuchajmy ich, a potem zobaczymy, co da się zrobić.

- To nie są roszczenia - powiedziała Faile. - To propozycja.

Elayne uniosła brew.

- Twoja matka ma rację - ciągnęła dalej Faile. - Perrin nie chce twojego tronu.

- To, czego wy dwoje chcecie lub czego nie chcecie, może okazać się zupełnie nieistotne, gdy idea zakorzeni się w ludzkich głowach.

Faile pokręciła głową.

- Oni go kochają, Wasza Królewska Mość. Szanują go. Zrobią, co im powie. Możemy więc wyplenić z ludzkich myśli ideę renesansu Manetheren i zrobimy to.

- Ale dlaczegóż mielibyście to zrobić? - zapytała Elayne. - Zdaję sobie sprawę, jak szybko rozrastają się Dwie Rzeki zasilane uchodźcami zza gór. Ostania Bitwa może zniszczyć i stworzyć narody. Nie macie powodów, żeby rezygnować z szansy na własne królestwo.

- Tak naprawdę - sprzeciwiła się Faile - to mamy przynajmniej jeden dobry powód. Andor jest silnym królestwem i dobrze prosperującym. Być może faktycznie miasteczka w Dwu Rzekach szybko rosną, ale ludziom idea posiadania lorda dopiero zaczęła świtać w głowach. W gruncie rzeczy wszyscy dalej są tam prostymi farmerami. Nie chcą chwały, chcą, aby wschodziły ich plony. - Faile urwała na moment. - Być może masz rację, być może czeka nas nowe Pęknięcie, ale to tylko kolejny dobry powód, żeby mieć jak najwięcej sojuszników. Nikt nie chce wojny domowej w Andorze, a już najmniej lud Dwu Rzek.

- Jaka jest więc wasza propozycja? - zapytała Elayne.

- Tak naprawdę, nie ma w niej nic ponad stan faktycznie istniejący - zapewniła ją Faile. - Perrin otrzyma tytuł, który uczyni go Wysokim Lordem Dwu Rzek.

- Jaki sens ma dla ciebie tytuł „Wysokiego Lorda”?

- Pozycja rangą przekraczająca pozostałe arystokratyczne Domy Andoru, ale niższa od królowej.

- Wątpię, czy tamtym to się spodoba - zauważyła Elayne. - Co z podatkami?

- Dwie Rzeki zostaną wyłączone z opodatkowania - powiedziała Faile. Na widok chmurniejącego oblicza Elayne dodała szybko: - Wasza Królewska Mość, tron od stuleci ignorował istnienie Dwu Rzek, nie udzielał wsparcia w walce z bandytami, nie dbał o stan dróg, nie zaoferował żadnych struktur administracyjnych, od magistratów po sądy.

- Nie potrzebowali tego - upierała się Elayne. - Sami znakomicie rządzili. - Nie dodała, że lud Dwu Rzek prawdopodobnie wyrzuciłby poborców podatków, urzędników magistratu i sędziów przysłanych przez królową… ale wyraźnie zdawała sobie z tego sprawę.

- Cóż - skonstatowała Faile - a więc nic tak naprawdę nie trzeba zmieniać w tym stanie. Dwie Rzeki rządzą się autonomicznie.

- Możesz wprowadzić cła na handel z nimi - podpowiedziała Alliandre.

- Już to zrobiłam - zauważyła Elayne.

- A więc wszystko zostaje jak poprzednio - powtórzyła Faile. - Oprócz tego, że zyskujesz silną prowincję na zachodzie. Perrin jako twój sprzymierzeniec i wasal zgodzi się na udział jego wojsk w obronie Andoru. Wezwie też wasalnych monarchów do zawarcia z tobą odpowiednich sojuszy.

Elayne zerknęła na Alliandre. Prawdopodobnie słyszała od Morgase o przysiędze lennej Alliandre, ale zapewne wolałaby, by tamta to potwierdziła własnymi słowami.

- Złożyłam przysięgę lenną lordowi Perrinowi - oświadczyła Alliandre. - Ghealdan od dawna nie miało żadnych silnych sojuszników. Zamierzam zmienić tę sytuację.

- Wasza Królewska Mość - powiedziała Faile, pochylając się naprzód z filiżanką herbaty w obu dłoniach. - Perrin współpracował przez kilka tygodni z pewnymi oficerami Seanchan. Dowiedział się, że Seanchanie utworzyli wielki pakt narodów sprzymierzonych pod jednym sztandarem. Rand al’Thor, któremu ufasz jako swemu przyjacielowi, zrobił to samo. Pod jedną władzą, jego władzą, znajdują się Łza, Illian, a niewykluczone, że i Arad Doman. Nastała teraz epoka, w której narody łączą się raczej, miast dzielić. Z każdą godziną Andor wydaje się przy nich coraz mniejszy.

- Dlatego właśnie zrobiłam, co zrobiłam - dodała Alliandre.

Cóż, w opinii Faile było inaczej: Alliandre po prostu dostała się w sferę przyciągania ta’veren. Cały akt przysięgi nie wyglądał na szczególnie precyzyjnie zaplanowany. Choć oczywiście Alliandre mogła to widzieć inaczej.

- Wasza Królewska Mość - podjęła Faile - wiele jest tu do zyskania. Przez moje małżeństwo z Perrinem nawiążesz więzi z Saldaeą. Dzięki przysiędze Alliandre zdobędziesz Ghealdan. Berelain też uważa się za sojuszniczkę Perrina i często wspominała o konieczności znalezienia silnych aliantów dla Mayene. Jeśli już o niej mowa, to sądzę, że da się ją namówić do wstąpienia w układ sojuszniczy z nami. To jest początek drogi do nowego paktu. Pięć krajów, jeśli liczyć Dwie Rzeki… sześć, jeśli dodać Tron Słońca, zgodnie z tym, co głoszą plotki na temat twoich zamiarów. W tym układzie nie stanowimy może najpotężniejszych narodów, ale w jedności siła. A ty będziesz naszą przywódczynią.

Z oblicza Elayne prawie ulotniły się resztki wrogości.

- Saldaea. Która jesteś w porządku sukcesji?

- Druga - przyznała Faile, o czym zresztą Elayne prawdopodobnie sama wiedziała. Perrin nerwowo poruszył się w fotelu. Doskonale zdawała sobie sprawę, że fakt ten go mocno niepokoi. Cóż, musi jakoś przywyknąć.

- Druga to trochę za blisko - stwierdziła Elayne. - Co się stanie, jeśli przypadnie ci tron Saldaei? W ten sposób mogę stracić Dwie Rzeki na rzecz innego kraju.

- To da się bez trudu załatwić - znowu wtrąciła się Alliandre. - Gdyby Faile miała wstąpić na tron, jedno z jej i Perrina dzieci mogłoby objąć pozycję lorda Dwu Rzek. A kolejne dziedziczyć tron w Saldaei. Wystarczy, że ten porządek sukcesji zostanie zapisany oficjalnie i będziesz chroniona.

- Taką umowę jestem gotowa zaakceptować - orzekła Elayne.

- Ja również, bez żadnych problemów - potwierdziła Faile, spoglądając na Perrina.

- Zgoda.

- Ja też chciałabym jedno z nich - powiedziała Elayne z namysłem. -To znaczy chodzi mi o twoje dzieci. Chciałabym, żebyś jedno z nich połączyła ślubem z królewską linią Andoru. Jeżeli już Dwie Rzeki mają być rządzone przez lorda o takiej władzy, jaką przewiduje dlań ten traktat, wolałabym, aby łączyły go z tronem więzy krwi.

- Tego nie mogę obiecać - wtrącił Perrin. - Moje dzieci będą dokonywać własnych wyborów.

- Czasami wśród szlachty tak się dzieje - próbowała mu wytłumaczyć Elayne. - Nie jest to zwykła praktyka, ale też nie jest zupełnie niesłychana, żeby aranżować małżeństwa jeszcze przed narodzinami dzieci.

- My w Dwu Rzekach nie robimy tego w ten sposób - upierał się Perrin. - Nigdy.

Faile wzruszyła ramionami.

- Możemy obiecać tylko tyle, że będziemy tłumaczyć sensowność tej opcji, Wasza Królewska Mość.

Elayne zawahała się, ale po chwili pokiwała głową.

- To mi wystarczy. Ale pozostałym Domom naprawdę nie spodoba się ta sprawa z „Wysokim Lordem”. Musi być jakiś inny sposób…

- Oddaj Dwie Rzeki Smokowi Odrodzonemu - zaproponowała Morgase.

Oczy Elayne zaświeciły się.

- Tak. To się może udać. Jeżeli dam mu ten region jako, powiedzmy, jego rezydencję w Andorze…

Faile otworzyła usta, ale Elayne uciszyła ją gestem dłoni.

- To nie podlega negocjacjom. Muszę mieć jakiś argument, którym przekonam Domy, że słusznie robię, dając Dwu Rzekom tak dalece posuniętą autonomię. Jeżeli przekażę te ziemie Smokowi Odrodzonemu, a równocześnie nadam mu andorański tytuł szlachecki i uczynię Dwie Rzeki jego siedzibą, wtedy specjalny status tych ziem będzie jak najbardziej usprawiedliwiony. Arystokratyczne Domy Andoru przystaną na tę propozycję, już choćby dlatego, że Rand tam się wychował, a Andor w ten sposób spłaca mu swój dług. Umówimy się, że Rand wyznaczy dziedzicznego zarządcę i funkcję tę będzie piastować ród Perrina. Moja sytuacja natomiast wyglądać będzie wówczas następująco: zamiast kapitulować przed rebelią w moich granicach, udzielę Smokowi Odrodzonemu, człowiekowi, którego kocham, pozwolenia na wyniesienie na tę pozycję jego najlepszego przyjaciela. Dzięki temu również stworzymy sobie polityczny przyczółek w obliczu paktu Illian-Łza, o którym wspominaliście, ponieważ nie będą mogli wówczas powoływać się na więzi z Randem w swej polityce ekspansjonistycznej wobec nas. - Zamyśliła się, stukając paznokciem w ściankę filiżanki.

- To brzmi sensownie - przyznał Perrin, kiwając głową. - Zarządca Dwu Rzek. Podoba mi się brzmienie tych słów.

- Cóż, dobrze - powiedziała Faile. - Jak rozumiem więc, sprawa załatwiona?

- Podatki - ciągnęła dalej Elayne, jakby nie usłyszała. - Podatki będą wpłacane na fundusz zarządzany przez Perrina i jego ród, z domniemaniem, że jeżeli Smok zechce wrócić na swoje posiadłości, będzie mógł zażądać rozliczenia, a następnie swobodnie nimi dysponować. Tak. W ten sposób zdobędziemy prawną wymówkę dla zwolnienia was z podatków. Oczywiście Perrin będzie dysponował uprawnieniami czerpania z funduszu na cele inwestycji związanych z obsługą infrastruktury Dwu Rzek. Drogi, magazyny żywności, umocnienia obronne.

Elayne spojrzała na Faile, potem uśmiechnęła się i upiła łyk herbaty z filiżanki.

- Powoli zaczynam dochodzić do wniosku, że pomysł stracenia was nie był najlepszy.

- Z pewnością miło to słyszeć - powiedziała Alliandre, uśmiechając się. Jako najsłabszy członek powstającego właśnie sojuszu najwięcej mogła zyskać na pokojowym trybie załatwiania spraw.

- Wasza Królewska Mość… - zaczęła Faile.

- Mów mi: Elayne - zaproponowała tamta, nalewając Faile puchar wina.

- Świetnie, Elayne - podjęła Faile z uśmiechem, odstawiając filiżankę z herbatą i biorąc do ręki puchar. - W tym kontekście muszę jednak jeszcze o coś zapytać. Czy wiesz, co się dzieje ze Smokiem Odrodzonym?

- Zachowuje się jak ostatni głupek z mózgiem wołu - odparła Elayne, kręcąc głową. - Przeklęty Rand zupełnie wyprowadził Egwene z równowagi.

- Egwene? - zapytał Perrin.

- W końcu zasiadła na Tronie Amyrlin - wyjaśniła Elayne, jakby fakt ten był nieunikniony.

Perrin tylko pokiwał głową, choć Faile była autentycznie zdumiona. Jak coś takiego mogło się stać i czemu Perrin przyjął to tak naturalnie?

- Co ostatnio zrobił, jakie są jego zamiary? - dopytywał się Perrin.

- Twierdzi, że chce zerwać pozostałe pieczęcie na więzieniu Czarnego - oznajmiła Elayne, marszcząc brwi. - Rzecz jasna, należy go powstrzymać. Plan jest głupi. W tej kwestii przydałaby się również i wasza pomoc. Egwene już gromadzi zaplecze polityczne, żeby go przekonać.

- Myślę, że w tej kwestii mogę się okazać przydatny - powiedział Perrin.

- Wiesz może, gdzie on obecnie przebywa? - zapytała Faile.

Perrin miał w tej sprawie jako takie rozeznanie na podstawie wizji, które miewał, gdy myślał o Randzie, ale Faile chciała się zorientować, ile wie Elayne.

- Nie mam pojęcia, gdzie jest w tej chwili - odparła królowa. - Ale wiem, gdzie będzie…


Fortuona Athaem Devi Paendrag, władczyni Chwalebnego Imperium Seanchan, weszła szybkim krokiem do Komnaty Nauk. Odziana była we wspaniałą szatę ze złotej materii, skrojoną i uszytą wedle mody obowiązującej w najwyższych warstwach seanchańskiego społeczeństwa. Suknia rozcięta była z przodu na wysokości kolan, a tren miała tak długi, że potrzeba było piątki da’covale, aby go nieść.

Na głowie miała ozdobny czepek ze złotego i szkarłatnego jedwabiu z pięknymi jedwabnymi aplikacjami wymodelowanymi na kształt skrzydeł podrywającej się do lotu sowy. Na ramionach lśniło trzynaście bransolet, każda szczycąca się inną kompozycją klejnotów. Na szyi zawieszony miała na długim łańcuszku kryształ. Ostatniej nocy usłyszała przez okno wołanie siedzącej nad nim sowy, która nie odleciała nawet, gdy wychyliła się na zewnątrz. Omen nakazywał wyjątkową pieczołowitość najbliższych działań i zwiastował ważne decyzje na przestrzeni następnych paru dni. Zalecane było noszenie w tym czasie biżuterii o poważnym symbolicznym ciężarze.

Na jej widok obecni w komnacie ukorzyli się. Tylko od Straży Skazańców - żołnierzy w zbrojach barwy krwistej czerwieni i głębokiej zieleni - nie wymagano poddawania się rytuałowi. Skłonili się krótko, ale ich oczy bezustannie wypatrywały ewentualnego zagrożenia.

W wielkiej komnacie nie było okien. Na jednym jej krańcu stały stosy ceramiki, na których damane mogły ćwiczyć niszczące sploty Mocy. Podłogę pokrywały plecione maty, gdzie tępe i uparte damane wiły się z bólu. Nie było powodu, żeby je kaleczyć cieleśnie, co mogłoby się stać na kamiennej posadzce. Damane należały do najcenniejszych instrumentów Imperium. Były więcej warte niż konie i rakeny. Nie kanceruje się zwierzęcia, dlatego że jest mało pojętne - karze się, póki się nie nauczy.

Fortuona przeszła przez komnatę do miejsca, gdzie zainstalowano dla niej odpowiedni Tron Imperialny. Zainstalowano na stałe, ponieważ często tu przychodziła przyglądać się, jak damane pracują i jak są łamane. Ten widok wpływał na nią kojąco. Tron stał na niewielkim podwyższeniu - teraz wspięła się po kilku schodkach doń wiodących, tren jej sukni szeleścił w dłoniach da’covale. Odwróciła się twarzą do pomieszczenia i pozwoliła służącym ułożyć tren sukni. Na koniec ujęli ją pod ramiona i posadzili na siedzisku - długa złota suknia przykrywała podwyższenie niczym dywan.

Suknia była wyszyta w dewizy władzy Imperium:

Imperatorowa i Seanchan to jedno.

Imperatorowa BĘDZIE żyła wiecznie.

Rozkazów Imperatorowej należy bezwzględnie słuchać.

Imperatorowa siedziała niczym żywe godło potęgi Imperium.

Selucia zajęła swe miejsce na niższym stopniu podwyższenia. Gdy to nastąpiło, dworzanie zaczęli się podnosić. Damane, rzecz jasna, pozostały na klęczkach z twarzami wtulonymi w posadzkę. W komnacie było ich dziesięć, do tego dziesięć sul’dam trzymających ich smycze i - w kilku wypadkach - poklepujących z sympatią po głowach.

Wtedy do środka wszedł król Beslan. Zgolił większość włosów na głowie, zostawiając tylko ciemny pasek na szczycie czaszki. Miał polakierowanych siedem paznokci. O jeden więcej niż ktokolwiek na tym brzegu oceanu, wyjąwszy samą Fortuonę. Wciąż ubrany był na altarańską modłę, to znaczy w zielono-biały mundur, zamiast klasycznej seanchańskiej szaty. Ale nie zamierzała mu z tego powodu czynić wymówek.

O ile wiedziała, od czasu swego wyniesienia Beslan nie zaplanował jeszcze ani jednej próby jej zabójstwa. Zdumiewające. Każdy rodowity Seanchanin zacząłby od spiskowania. Jedni zorganizowaliby jakąś próbę skrytobójczą, inni poprzestaliby tylko na planach, poza tym wiernie służąc. Ale wszyscy braliby pod uwagę możliwość jej zabicia.

Po tej stronie oceanu ludzie myśleli inaczej. Nigdy nie potrafiłaby sobie tego wyobrazić, gdyby nie czas spędzony w towarzystwie Matrima. Bez wątpienia taki był jeden z powodów, dla których Fortuona miał z nim pójść. Żałowała tylko, że wcześniej trafnie nie zinterpretowała znaków.

Obok Beslana stanął Kapitan Generał Lunal Galgan oraz kilku przedstawicieli niskiej Krwi. Galgan miał szerokie barki i grzebień siwych włosów na głowie. Pozostali członkowie Krwi traktowali go z szacunkiem - wiedzieli, że jest u niej w łaskach. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, jeżeli uda jej się odzyskać władzę w Seanchan, zapewne uczyni go członkiem rodziny imperialnej. Po tym jak Fortuona powróci do ojczyzny i zaprowadzi porządek, szeregi rodziny z pewnością będą się domagać uzupełnienia - ktoś będzie musiał zająć miejsce skrytobójczo zamordowanych i straconych. A Galgan był cennym sprzymierzeńcem. Nie tylko otwarcie występował przeciwko działaniom Suroth, lecz też zaproponował rajd na Białą Wieżę, który powiódł się całkiem nieźle.

Melitene, der’sul’dam Fortuony, wystąpiła przed szereg zgromadzonych i ukłoniła się ponownie. Mocno zbudowana, siwiejąca kobieta wiodła na smyczy damane o ciemnobrązowych włosach i przekrwionych oczach. Najwyraźniej dużo musiała płakać.

Melitene wyglądała, jakby wstydziła się swej płaczliwej podopiecznej, temu pewnie należało przypisać jej kolejny ukłon. Fortuona zdecydowała się udać, że nie dostrzega cech rozczarowującego zachowania damane. W końcu, mimo trudnego charakteru, była wartościowym nabytkiem.

Fortuona wykonała serię gestów w stronę Selucii, w których zawarła treść oświadczenia, jakie za chwilę wygłosi tamta. Selucia przyglądała się jej uważnie. Połowę głowy zakrywał jej zaimprowizowany czepek z płótna - czekała, aż włosy jej pod nim odrosną, drugą połowę ogoliła. Fortuona będzie musiała w końcu wybrać kogoś, kto będzie jej Głosem, ponieważ Selucia była obecnie jej Prawdomówczynią.

- Zademonstruj nam możliwości tej kobiety - powiedziała Selucia, ubierając w Głos słowa przekazane jej przez Fortuonę językiem migowym.

Melitene poklepała damane po głowie.

- Suffa zademonstruje Imperatorowej, oby żyła wiecznie, Moc rozcinania powietrza.

- Proszę - powiedziała Suffa, patrząc błagalnie na Fortuonę. - Proszę, wysłuchajcie mnie. Jestem Zasiadającą na Tronie Amyrlin.

Melitene syknęła i zaraz oczy Suffy rozwarły się, bez wątpienia w reakcji na falę bólu przesłaną przez a’dam. Cóż z tego, skoro damane dalej ciągnęła swoje:

- Proponuję ci szczodry okup, potężna Imperatorowo! Jeżeli zostanę odesłana do domu, na moje miejsce przyjdzie dziesięć kobiet! Dwadzieścia! Najpotężniejsze, jakie żyją w Białej Wieży. Ja… - Reszta słów utonęła w jęku bólu, a Suffa zwaliła się na pokrytą matami posadzkę.

Pot spływał z czoła Melitene. Zerknęła na Selucię, po czym przemówiła szybko, nerwowo:

- Proszę, wyjaśnij Imperatorowej nas wszystkich, oby żyła wiecznie, że nie posiadam się ze wstydu, ponieważ nie potrafiłam właściwie wyszkolić tej damane. Suffa jest zdumiewająco uparta, mimo iż z drugiej strony skora jest do płaczu i oferowania innych kobiet, które miałyby ją zastąpić.

Fortuona siedziała przez chwilę w milczeniu, pozwalając Melitene się pocić. Na koniec dała Selucii znak, że może przemówić.

- Imperatorowa nie jest z ciebie niezadowolona - powiedziała Selucia Głosem. - Te marath’damane, które same zwą siebie Aes Sedai, zazwyczaj bywają uparte.

- Proszę przekaż Jej Wspaniałości wyrazy mej wdzięczności - poprosiła Melitane, wyraźnie się uspokajając. - Jeżeli Ta Której Oczy Patrzą Ku Górze sobie tego życzy, mogę nakłonić Suffę do tego, żeby zademonstrowała nam to, czego po niej oczekujemy. Ale może się to wiązać z kolejnymi wybuchami.

- Kontynuuj - poleciła Selucia Głosem.

Melitene uklękła obok Suffy. Z początku przemawiała do niej ostro, potem kojąco. Wykazywała nadzwyczajne umiejętności w pracy z byłymi marath’damane. Oczywiście Fortuona sobie samej też przypisywała niebagatelne zdolności szkolenia damane. Łamanie marath’damane sprawiało jej tyle przyjemności, co jej bratu Halvate’owi ujeżdżanie dzikich grolmów. Zawsze żałowała, że padł ofiarą skrytobójców. Był jedynym z jej braci, do którego żywiła jakieś cieplejsze uczucia.

Suffa w końcu podniosła się i teraz znowu klęczała. Fortuona pochyliła się przed siebie, zaciekawiona. Suffa skłoniła głowę, a wtedy pręga czystego i jaskrawego światła rozcięła powietrze przed tronem. Potem pręga obróciła się wokół środkowej osi i przed Fortuoną pojawił się otwór. Z jego drugiej strony dobiegł ją szelest liści na wietrze, a później aż zaparło jej dech, ponieważ zdało się jej, że zobaczyła jastrzębia o białym łebku, który odfruwał od portalu. Znak wielce symboliczny. Nieporuszona zazwyczaj Selucia westchnęła głośno, choć nie sposób było zgadnąć, co wywarło na niej takie wrażenie - omen czy portal.

Fortuona pieczołowicie skryła wszelkie zewnętrzne oznaki zaskoczenia. A więc to prawda. Podróżowanie nie było tylko mitem czy plotką. To zmieniało wszystko, jeśli chodzi o prowadzenie wojny.

Beslan zbliżył się i skłonił. Na jego twarzy malowało się wahanie. Skinieniem dłoni przywołała jego i Galgana na miejsce, skąd mogli widzieć wyglądający z otworu las. Beslan zagapił się z otwartymi ustami.

Galgan splótł dłonie za plecami. On z kolei był ciekawą postacią. Fortuona wiedziała, że spotykał się z asasynami na mieście i dowiadywał o cenę zamachu na jej głowę. Następnie każdego z mężczyzn, którzy mu tę cenę podali, kazał stracić. Nadzwyczaj subtelny gambit polityczny - za jednym zamachem dał jej do zrozumienia, że powinna widzieć w nim zagrożenie, skoro spotkał się z asasynami. Z drugiej strony wszakże było to też demonstracyjne świadectwo lojalności. „Jestem ci wierny - należało stąd wnosić - ale bacznie cię obserwuję i mam swoje ambicje”.

Pod wieloma względami takie wytrawne manewry polityczne były dla niej znacznie bardziej uspokajające niż pozorna niewzruszona lojalność Beslana. Posunięcia pierwszego była w stanie przewidzieć. Drugi… cóż, nie była pewna, jak ma rozumieć jego poczynania. Czy Matrim będzie równie lojalny? Jak to mogłoby być - mieć Księcia Kruków, przeciwko któremu nie trzeba będzie spiskować? Wydawało się to omalże bajką, jakie opowiada się dzieciom z pospólstwa, żeby śniły o niemożliwych mariażach.

- To niewiarygodne! - rzekł na koniec Beslan. - Wasza Wspaniałość, dzięki tej umiejętności… - Pozycja czyniła zeń jednego z niewielu ludzi, którym wolno się było zwracać do niej bezpośrednio.

- Imperatorowa chce wiedzieć - powiedziała Głosem Selucia, odczytując z migających palców Fortuony słowa mowy gestów - czy którakolwiek ze schwytanych marath’damane wspominała o broni.

- Powiedz najwyższej Imperatorowej, oby żyła wiecznie, że nie - odpowiedziała Melitene zmartwionym głosem. - A jeśli nie okażę się zbyt śmiała, chciałabym dodać, że w mojej opinii nie kłamią. Wygląda na to, że wybuch za miastem był odosobnionym wypadkiem, być może skutkiem nieostrożnego użycia jakiegoś nieznanego ter’angreala. Być może żadna broń w ogóle nie istnieje.

Niewykluczone. Fortuona już zaczynała powoli wątpić w prawdziwość tych pogłosek. Wybuch miał miejsce przed jej przybyciem do Ebou Dar, a jego okoliczności pozostawały niejasne. Być może wszystko było jakąś intrygą Suroth lub jej wrogów.

- Kapitanie Generale - rzekła Głosem Selucia. - Jej Wspaniałość chciałaby wiedzieć, do czego można by wykorzystać taką Moc jak umiejętność Podróżowania?

- To zależy - odparł Galgan, drapiąc się po brodzie. - Jaki jest zasięg? Jak duży otwór da się stworzyć? Czy wszystkie damane są do tego zdolne? Czy istnieją jakieś ograniczenia odnośnie do tego, gdzie da się otworzyć ten otwór? Jeżeli Jej Wspaniałość sobie tego życzy, porozmawiam z damane i zdobędę odpowiedzi na te wszystkie pytania.

- Imperatorowa sobie życzy - odparła Selucia Głosem.

- To jest poważny problem - przyszła kolej na opinię Beslana. - Nasi wrogowie mogą w ten sposób atakować nas na tyłach naszego frontu. Mogą otworzyć tego rodzaju portal wprost do apartamentów Imperatorowej, oby żyła wiecznie. Przez to wszystko, co wiemy na temat wojny, można wyrzucić do kosza.

Żołnierze Straży Skazańców przestąpili z nogi na nogę, co było oznaką głębokiego niepokoju. Tylko Furyk Karede ani drgnął. Jeżeli już, to wyraz jego twarzy tylko stwardniał. Fortuona wiedziała, że wkrótce usłyszy o nowym rotacyjnym rozkładzie swych sypialni.

Fortuona zastanawiała się przez chwilę, wpatrując w wyrwę w powietrzu. Wyrwę w samej materii rzeczywistości. Potem, wbrew tradycji, wstała. Na szczęście Beslan był obok i mogła się zwrócić do niego bezpośrednio, a pozostali dzięki temu również mogli usłyszeć rozkazy.

- Z raportów wynika - oznajmiła - że w miejscu zwanym Białą Wieżą wciąż przebywają setki marath’damane. One okażą się kluczem do odzyskania Seanchan, kluczem do utrzymania tych ziem i kluczem przygotowań do Ostatniej Bitwy. Smok Odrodzony uklęknie przed Kryształowym Tronem. Oto otrzymaliśmy środki umożliwiające nam kolejne uderzenie. Niech dowie się Kapitan Generał, że polecamy mu uformować oddziały z doborowego żołnierza. Chcę następnie, żeby do miasta sprowadzono wszystkie damane, co do jednej. Wyszkolimy je w tej sztuce Podróżowania. A potem wielkimi siłami uderzymy na Białą Wieżę. Lecz najpierw przeprowadzimy znacznie słabszy, markowany atak. Poznają wreszcie pełną siłę naszego oręża. Wszystkie rnarath’damane muszą zostać wzięte na smycz.

Usiadła, pozwalając, by w komnacie zapadła cisza. Rzadko się zdarzało, że Imperatorowa osobiście wygłaszała tego rodzaju oświadczenia. Ale to był czas nowych, śmiałych posunięć.

- Nie powinnaś dopuścić, aby rozeszło się słowo o tym, co się tu wydarzyło - zwróciła się do niej Selucia, a w jej głosie pobrzmiewały twarde tony. Teraz weszła w rolę Prawdomówczyni. Tak, koniecznie trzeba jak najszybciej wybrać kogoś, żeby był Głosem. - Byłoby skrajną głupotą, gdyby wróg dowiedział się, że mamy to Podróżowanie.

Fortuona odetchnęła głęboko. Tak, to była prawda. Trzeba będzie zadbać, aby nikt z obecnych nie wyjawił tajemnicy. Kiedy jednak Biała Wieża zostanie zdobyta, wszyscy będą mówić o jej proklamacji i będą odczytywać znaki jej triumfu z niebios i otaczającego świata.

„Musimy uderzyć szybko” - zamigotała Selucia mową gestów.

„Tak” - odpowiedziała Fortuona. „Skutkiem naszego pierwszego ataku zaczęli się zbroić”.

„A więc następny musi być decydujący” - przekazała jej Selucia. Jednak zastanów się. Transport tysięcy żołnierzy do Białej Wieży przez pomieszczenie w piwnicy. Uderzenie z siłą tysięcy młotów bijących w tysiące kowadeł!”.

Fortuona pokiwała głową. Biała Wieża została skazana.


- Nie wiem, czy tu coś jeszcze zostało do powiedzenia - oznajmił Thom, odchylając się na oparcie fotela. Smuga tytoniowego dymu snuła się znad główki jego fajki o długim cybuchu. Noc była ciepła, nie trzeba było palić w kominku. Wystarczyło parę świec na stole, trochę chleba, sera i dzban ale.

Perrin pykał z własnej fajki. W pokoju byli tylko on, Thom i Mat. Gaul i Grady czekali we wspólnej Sali. Mat z początku przeklinał Perrina za to, że przyprowadził tych dwóch, ponieważ obecność Aiela i Asha’mana raczej uniemożliwiała zachowanie spotkania w tajemnicy. Ale Perrin czuł się bezpieczniej z nimi niż z całą kompanią żołnierzy.

Najpierw on opowiedział o swoich przygodach Matowi i Thomowi. O Madlen, o Proroku, o Alliandre i Galadzie. Potem oni zrewanżowali mu się tym samym. Był zdumiony, jak wiele przeżył każdy z nich od czasu, gdy się widzieli po raz ostatni.

- Imperatorowa Seanchan, co? - powiedział Perrin, obserwując, jak smugi dymu fajkowego wiją się w przyćmionym pomieszczeniu.

- Córka Dziewięciu Księżyców - poprawił Mat. - To nie to samo.

- I jesteś żonaty - Perrin uśmiechnął się szeroko. - Matrim Cauthon. Żonaty.

- O tym akurat nie musiałeś opowiadać, wiesz? - Mat napomniał Thoma.

- Och, zapewniam cię, że musiałem.

- Jak na barda, to dziwnie skwapliwie omijałeś najbardziej heroiczne rzeczy, których dokonałem - obruszał się dalej Mat. - Dobrze choć, że wspomniałeś o kapeluszu.

Perrin uśmiechał się z zadowoleniem. Jakoś nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo było mu brak możliwości posiedzenia z przyjaciółmi i spędzenia wieczoru na pogwarkach. Za oknem wisiało drewniane godło gospody, ociekając kroplami deszczu. Wymalowane były na nim przesadnie uśmiechnięte twarze w dziwnych kapeluszach. „Szczęśliwy Tłum”. Prawdopodobnie za nazwą skrywała się odpowiednia opowieść.

We trzech siedzieli w prywatnym gabinecie, za który zapłacił Mat. Wcześniej kazali sobie przynieść trzy największe w karczmie fotele, na których goście zazwyczaj zasiadali przy kominku. Zupełnie nie pasowały do stołu, ale były wygodne. Mat półleżał w swoim, oparłszy nogi na blacie. Teraz odłamał kawałek owczego sera, skubnął z niego odrobinę, a resztę położył na oparciu.

- Wiesz, Mat - zagaił Perrin - twoja żona zapewne oczekuje, że nauczysz się zachowania przy stole.

- Och, już mnie uczono - odparł Mat. - Tylko że ja się nie chciałem nauczyć.

- Chętnie bym ją poznał - drążył dalej Perrin.

- To naprawdę interesująca osoba - wtrącił Thom.

- Interesująca - powtórzył Mat. - No. - Nagle posmutniał. - Tak czy siak, już się nasłuchałeś, Perrin. Sprowadziła nas tu ta przeklęta Brązowa siostra. Tak na marginesie, to już od kilku tygodni jej nie widziałem.

- Mogę zobaczyć ten list? - zapytał Perrin.

Mat poklepał się po kieszeniach, potem wyciągnął ciasno zwinięty i zapieczętowany czerwonym woskiem karteluszek. Rzucił go na stół. Rogi listu były pozaginane, papier zdążył się wybrudzić, ale nikt jeszcze nie naruszył pieczęci. Matrim Cauthon dotrzymywał danego słowa, przynajmniej wtedy, gdy komuś udało się zeń wyłudzić przyrzeczenie.

Perrin wziął do ręki list. Lekko pachniał perfumami. Obrócił go w dłoniach, zbliżył do świecy.

- Nie da się - zauważył Mat.

Perrin mruknął coś, a potem zapytał:

- A więc, co jest w liście?

- Nie mam pojęcia - wyznał Mat. - Przeklęta obłąkana Aes Sedai. To znaczy moim zdaniem one wszystkie mają niepoukładane w głowach. Ale Verin już kompletnie straciła piątą klepkę. Nie miałeś przypadkiem od niej żadnych wieści? Mam nadzieję, że nic jej się nie stało. Mówiła tak, jakby się czegoś bała. - Wziął list z ręki Perrina, postukał jego krawędzią w blat stołu.

- Masz zamiar go otworzyć?

Mat przecząco pokręcił głową.

- Otworzę go po powrocie. Ja…

W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi, a potem ukazał się w nich karczmarz, młody mężczyzna o imieniu Denzel. Był wysoki, o pociągłej twarzy i gładko ogolonej głowie. Z tego, co Perrin mógł się zorientować, najprawdopodobniej należał do zaprzysiężonych Smokowi, i to oddanych, ponieważ posunął się do tego, że zamówił portret Randa i powiesił go we wspólnej Sali. Podobizna była zresztą dość wierna.

- Przepraszam, panie Szkarłatny - zaczął Denzel - ale człowiek pana Złotego nalega, żeby się z nim rozmówić.

- Dobra, niech wejdzie - zgodził się Perrin.

Denzel wycofał się, a zamiast niego w drzwiach ukazało się oblicze Grady’ego.

- Hej, Grady. - Mat pomachał mu dłonią. - Wysadziłeś ostatnio coś ciekawego?

Smagły Asha’man zmarszczył brwi, po czym spojrzał na Perrina.

- Mój panie. Lady Faile prosiła, żebym ci przypomniał, kiedy wybije północ.

Mat zagwizdał przez zęby.

- Rozumiecie teraz, dlaczego zostawiłem żonę w innym królestwie.

Mars na czole Grady’ego pogłębił się.

- Dzięki, Grady - z westchnieniem powiedział Perrin. - Zupełnie straciłem rachubę czasu. Zaraz będziemy ruszać.

Asha’man skinął głową i zniknął we wspólnej Sali.

- Żeby sczezł - zaklął Mat. - Czy on nie mógłby się choć raz uśmiechnąć? Przeklęte chmury wiszące nad światem są już dość ponure, żeby jeszcze ludzie chmurzyli twarze.

- Cóż, synu - rzekł Thom, nalewając sobie jeszcze trochę ale - być może niektórym świat nie wydaje się ostatnio szczególnie zabawny.

- Bzdury - żachnął się Mat. - Świat jest strasznie zabawny. Czy też zabawowy. Ostatnio wszyscy śmiali się ze mnie do rozpuku. Mówię ci, Perrin. Pamiętaj o tych rysunkach i nie rzucaj się w oczy.

- Nie wyobrażam sobie, jak to niby miałoby być możliwe - zdziwił się Perrin. - Dowodzę armią, zajmuję się tysiącami ludzi.

- Wydaje mi się, że nie podchodzisz do ostrzeżenia Verin dostatecznie poważnie, chłopcze - powiedział Thom, kręcąc głową. - Styszałeś kiedyś o ludzie Banath?

- Nie - odparł Perrin, spoglądając na Mata.

- To był dziki lud, który zamieszkiwał kiedyś tereny Równiny Almoth - zaczął Thom. - Znam kilka znakomitych pieśni, opowiadających ich historię. Rozumiesz, wśród rozmaitych plemion istnieje obyczaj, żeby malować skórę wodza na czerwono i w ten sposób odróżniać od reszty.

Mat odłamał kolejny kawałek sera i wsunął do ust.

- Przeklęci durnie. Malować wodza na czerwono? Przecież w ten sposób stanie się celem dla każdego żołnierza wroga!

- O to właśnie chodziło - tłumaczył Thom. - Rozumiecie, wyzwanie? Jak inaczej wrogowie mogliby go rozpoznać i sprawdzić się w walce z nim?

Mat parsknął.

- Osobiście pomalowałbym kilku nieszczęśników, potem kazał moim łucznikom namierzyć ich wodza, podczas gdy reszta wrogów ścigałaby chłopaków, którzy wydawaliby im się dowódcami mojej armii.

- Po prawdzie - ciągnął dalej Thom, upijając łyk ale z kufla - dokładnie tak postąpił Villiam Krwawa Litera podczas swej pierwszej i ostatniej bitwy z nimi. Opowiada o tym Pieśń Stu Dni. Błyskotliwy manewr. Zaskoczony jestem, że słyszałeś o tej pieśni… Jest nadzwyczaj słabo znana. Bitwa miała miejsce strasznie dawno temu i większość książek historycznych w ogóle o niej nie wspomina.

Z jakiegoś powodu Mat zdenerwował się lekko na te słowa.

- Chcesz powiedzieć, że sami się wystawiamy na cel - stwierdził Perrin.

- Chcę powiedzieć - poprawił go Thom - że wam, chłopcy, coraz trudniej się schować. Dokądkolwiek się udajecie, poprzedzają was sztandary. Ludzie bez końca o was mówią. A jestem raczej przekonany, że jak dotąd udało wam się przeżyć, ponieważ Przeklęci nie wiedzieli, jak was znaleźć.

Perrin pokiwał głową, myśląc o pułapce, w którą omalże nie wpadła jego armia. Wcześniej czy później, nocą przyjdą zabójcy.

- A więc co radzisz?

- Mat śpi każdej nocy w innym namiocie - powiedział Thom. - A czasami w mieście. Powinieneś też tego spróbować. Grady zna się na Podróżowaniu, tak? Dlaczego nie mógłby każdej nocy otworzyć bramy w twoim namiocie? Wyślizgniesz się przez nią i wyśpisz w zupełnie innym miejscu, a potem rankiem będziesz Podróżować z powrotem. Wszyscy przyjmą, że spałeś w namiocie. A kiedy asasyn uderzy, ciebie tam nie będzie.

Perrin z namysłem pokiwał głową.

- Mam jeszcze lepszy pomysł: mogę zostawić w środku pięciu lub sześciu czujnych Aielów.

- Perrin - wtrącił Mat - to już jest czysta złośliwość. - Uśmiechnął się. - Zmieniłeś się na lepsze, przyjacielu.

- Przyjmę, że w twoich ustach jest to komplement - rzekł Perrin, po czym dodał: - Ale to nie będzie łatwe.

Thom zachichotał.

- Jednak Mat ma rację. Zmieniłeś się. Co się stało z tym przyciszonym, niepewnym siebie chłopakiem, któremu pomagałem w ucieczce z Dwu Rzek?

- Przeszedł przez ogień kuźni - cicho powiedział Perrin.

Thom pokiwał głową, jakby rozumiał.

- A ty, Mat? - zapytał Perrin. - Czy mogę coś dla ciebie zrobić? Może pomóc ci Podróżować między namiotami?

- Nie. Poradzę sobie.

- Jak masz zamiar się chronić?

- Za pomocą oleju w głowie.

- Skąd go weźmiesz? - naigrawał się Perrin. - Przy tych kłopotach z żywnością.

Mat parsknął.

- Czemu wszyscy ostatnio kwestionują moje władze umysłowe? Uwierz, poradzę sobie. Przypomnij mi kiedyś, żebym ci opowiedział o tej nocy, kiedy po raz pierwszy zrozumiałem, że mogę wygrać każdą grę w kości. To jest dobra historia. Jest tam o spadaniu z mostów. A przynajmniej z jednego mostu.

- Cóż… możesz nam teraz opowiedzieć- zauważył Perrin.

- Teraz nie jest właściwa pora. Tak czy siak, to nie jest jakaś ważna sprawa. Słuchaj, niedługo wyjeżdżam.

Thom pachniał podnieceniem.

- Perrin, może pożyczysz nam kogoś od Podróżowania? - poprosił Mat. - Nienawidzę zostawiać Legionu. Beze mnie będą się czuli niepocieszeni. Dobrze chociaż, że mają te smoki, z których mogą sobie postrzelać.

- Ale dokąd się wybierasz? - zapytał Perrin.

- Jakbym potrafił to wyjaśnić… - odparł Mat. - Perrin, tak naprawdę, to jest właściwy powód naszego spotkania, poza, oczywiście, przyjacielskimi rozmowami i tymi sprawami. - Nachylił się bliżej. - Perrin, Moiraine żyje.

- Co?

- Taka jest prawda -kontynuował Mat. - Albo przynajmniej tak sądzimy. Do Thoma dotarł jej list, w którym przewidziała swoją potyczkę z Lanfear, o której wiedziała… Cóż, mniejsza, na zachód stąd, nad rzeką Arinelle znajduje się wieża. Jest zrobiona w całości z metalu. Ona…

- Wieża Genjei - cicho powiedział Perrin. - Tak, wiem.

Mat zamrugał.

- Wiesz? Żebym sczezł. Kiedy stałeś się uczonym?

- Słyszę różne rzeczy. Mat, to miejsce jest złe.

- Cóż, Moiraine jest w wieży - ciągnął dalej Mat. - Uwięziona. Chcę ją wydostać. W tym celu muszę wygrać w węże i lisy. I muszę, cholera, oszukiwać.

- Węże i lisy? - powtórzył Perrin.

Thom przytaknął.

- Dziecięca gra, która wzięła nazwę od istot żyjących w wieży. Tak sądzimy.

- Ja już raz w życiu je widziałem - dodał Mat. - I… cóż, na to to już naprawdę nie pora.

- Jeżeli zamierzacie ruszyć jej na ratunek - powiedział Perrin to może mógłbym pojechać z wami. Albo przynajmniej podesłać wam jednego Asha’mana.

- Chętnie zgodzę się na kogoś, kto nam pomoże Podróżować - oznajmił Mat. - Ale ty nie możesz jechać z nami, Perrin. Moiraine wszystko nam wyjaśniła w liście. Tylko trzech może iść ją ratować, a ja już wiem, kto to będzie. - Zawiesił głos. - Olver mnie zabije, jak go z nami nie wezmę.

- Mat - mitygował go Perrin, kręcąc głową. - Mówisz od rzeczy.

Mat westchnął.

- Dobra, opowiem ci więc całą historię. - Zmierzył wzrokiem dzban z ale. - Będzie nam tego trzeba więcej, a ty lepiej powiedz Grady’emu, że to jeszcze jakiś czas potrwa…

Загрузка...