27. Wezwanie.

Egwene siedziała w swoim gabinecie i czytała list następującej treści:

Nie sprzeciwiam się przesłuchaniu Lorda Smoka. W rzeczy samej, uważam, że im bardziej władza danego człowieka zbliża się do władzy absolutnej, tym ważniejsze stają się wszystkie instytucje, które nakładają na niego obowiązek wypowiedzenia się. Z drugiej strony musisz wiedzieć, że nie należę do tych, którzy łatwo komukolwiek wierność zaprzysięgają, a jemu zaprzysiągłem. Nie dla tronu, który dzięki temu otrzymałem, ale przez wzgląd na wszystko, co zrobił dla Łzy.

Tak, to prawda, z każdym dniem jego działania stają się coraz mniej zrozumiałe. Lecz czegóż innego moglibyśmy się spodziewać po Smoku Odrodzonym? Przecież sprowadzi nowe Pęknięcie świata. Wiedzieliśmy o tym, kiedy szliśmy doń na służbę, na takich samych przecież zasadach, jak żeglarze zaciągają się na okręt, zgadzając się słuchać rozkazów kapitana, nawet gdy wydaje się, że prowadzi statek prosto na brzeg. Bo kiedy na morzu rozszaleje się burza, w której żeglować nie sposób, nie ma innego wyjścia, niż wprowadzić statek na brzeg.

Niemniej, twoje słowa napawają mnie troską. Zniszczenie pieczęci to nie jest coś, co należałoby zrobić bez nadzwyczaj pieczołowitego namysłu. Lord Smok nałożył na mnie obowiązek wystawienia armii i z obowiązku tego się wywiązałem. Jeżeli ty ze swojej strony zdołasz zapewnić jej obiecany transport przez bramy, przyprowadzę część wojsk na umówione spotkanie, razem z lojalnymi Wysokimi Lordami i Lady. Musisz wszakże wiedzieć, że mocno angażuje mnie seanchańska obecność na zachodzie. Dlatego też zasadniczo korpus mojej armii pozostanie na miejscu.

Wysoki Lord Darlin Sisnera

Król Łzy

z poręki jej władcy

Smoka Odrodzonego Randa al’Thora

Delikatnie postukała parę razy paznokciem w kartkę. Była pod wrażeniem - oto Darlin zdecydował się przelać swe słowa na papier, zamiast powierzyć pamięci posłańca. Gdyby ten wpadł w niepowołane ręce, zawsze można by się wyprzeć tego, co zostało zeń wydobyte. Skazanie kogoś za zdradę na podstawie świadectwa jednego posłańca byłoby nadzwyczaj trudne.

Wszelako zapisane własną ręką słowa… Odważne. Decydując się na coś takiego, Darlin mówił: „Nie dbam, czy Lord Smok przeczyta, co napisałem. Podpisuję się pod każdym słowem”.

Ale decyzja o pozostawieniu zasadniczego korpusu armii w Łzie? To nie do przyjęcia. Egwene umoczyła pióro w kałamarzu:

Królu Darlinie. Twoja troska o powierzone królestwo jest jak najbardziej na miejscu, podobnie jak lojalność wobec człowieka, któremu służysz.

Wiem, że Seanchanie stanowią poważne zagrożenie dla Łzy, wszelako nie powinniśmy zapominać, że to Sam Czarny, nie zaś Seanchanie, będzie dla nas głównym przeciwnikiem w dniach próby, które nadejdą. Niewykluczone, że w takiej odległości od linii frontu uważasz, że możesz czuć się niezagrożony przez Trolloki, ale pomyśl, co się stanie, gdy padną przedmurza Andoru i Cairhien? Poza tym od Seanchan dzielą cię w istocie setki mil.

Przestała pisać. Tar Valon też znajdował się w odległości setek mil od najdalej wysuniętych forpoczt Seanchan, a o mało co nie zostało zniszczone. Miał rację, nie tłumiąc w sobie obaw, i świadczyło to, że jest dobrym królem. Co z tego, skoro potrzebowała całej jego armii pod Polem Merrilor. Może da się wymyślić coś, co pozwoli mu pogodzić wymogi bezpieczeństwa i zobowiązania wobec Randa. Zaczęła pisać:

Illian jak dotąd całe się trzyma. A tym samym tworzy bufor między tobą a Seanchanami. Mogę ci zaoferować bramy oraz zobowiązanie. Jeżeli Seanchanie zdecydują się uderzyć na Łzę, stworzę dla ciebie tyle bram, że będziesz mógł z całym wojskiem natychmiast wrócić i bronić swego kraju.

Zawahała się. Należało się liczyć - i to na poważnie - z tym, że Seanchanie dysponują już Podróżowaniem. A więc nikt nie był przed nimi bezpieczny, niezależnie od tego, jak daleko czy blisko się znajdował. Gdyby przepuścili atak na Łzę, nawet natychmiastowe odesłanie wojsk Darlina mogło się na nic nie zdać.

Poczuła przeszywający ją dreszcz na wspomnienie własnych doświadczeń z Seanchanami, kiedy to próbowali uczynić z niej damane. Nienawidziła ich z gwałtownością, która czasami ją samą przerażała. Ale wsparcie Darlina było zupełnie decydujące dla powodzenia jej planów. Zacisnęła zęby i pisała dalej:

Smok Odrodzony musi zobaczyć całość obu naszych armii zjednoczonych wspólnym zamiarem sprzeciwu wobec jego nazbyt śmiałych zamiarów. Jeżeli uzna, iż nie jesteśmy dostatecznie ugruntowani w swych przekonaniach, nigdy nie posłucha naszych postulatów. Dlatego proszę cię, abyś przyprowadził ze sobą całość swoich sił.

Posypała list piaskiem, potem zwinęła go i zapieczętowała. Darlin i Elayne panowali, odpowiednio, nad dwoma najpotężniejszymi królestwami. I oboje odgrywali nadzwyczaj istotną rolę w jej planach.

W następnej kolejności zaplanowała sobie napisanie odpowiedzi na list Gregorina den Lushenosa z Illian. Jak dotąd nie poinformowała go wyraźnie, że przetrzymuje w Białej Wieży Mattina Stepaneosa, aczkolwiek poczyniła kilka aluzji do tego faktu. Rozmawiała też z samym Mattinem, utwierdzając w nim przekonanie, że gdy tylko zechce, może opuścić Wieżę. Że absolutnie nie będzie jej zwyczajem przetrzymywanie monarchów wbrew ich woli.

Nieszczęśliwie się składało, że - w wypadku powrotu - Mattin zapewne nie byłby bezpieczny. Zbyt długo go nie było w ojczyźnie, a poza tym uważał jej sojusz ze Smokiem Odrodzonym za wyraz politycznego serwilizmu. W której to kwestii raczej miał rację. Co za bałagan.

Najlepiej rozwiązywać problemy po kolei. Gregorin, zarządca Illian, był nadzwyczaj mizernym stronnikiem jej sprawy - z jednej strony wyraźnie odczuwał przed Randem respekt większy niż Darlin, z drugiej, dla niego Seanchanie bynajmniej nie byli abstrakcyjnym zagrożeniem. Praktycznie rzecz biorąc, stali u jego bram.

Napisała więc do Gregorina zdecydowany list, w którym mniej więcej powtórzyła obietnice złożone Darlinowi. Może dało by się zaaranżować dla Mattina inny los, niezwiązany z koniecznością powrotu do Łzy - czyli coś, na czym mogłoby w istocie zależeć obu wielmożom, chociaż Gregorin nie musiał o tym wiedzieć - w zamian za obecność illiańskiej armii na północy.

W pewnym momencie przyłapała się na tym, co właściwie robi: wykorzystywała proklamację Randa, jako sztandar, pod którym zgromadzą się władcy i który ostatecznie zwiąże ich z Białą Wieżą. Przybędą, aby wesprzeć jej protest przeciwko złamaniu pieczęci strzegących więzienia Czarnego. Ale w końcu spłacą swój dług ludzkości na polach Ostatniej Bitwy.

W tej samej prawie chwili rozległo się pukanie do drzwi. Uniosła wzrok i w ich szparze zobaczyła głowę Silviany, zaglądającej do środka. W ręku trzymała list. Ciasno zwinięty - a więc musiał przyjść gołębiem.

- Nie masz zbyt radosnego wyrazu twarzy - zauważyła Egwene.

- Inwazja się rozpoczęła - odpowiedziała tamta. - Jedna po drugiej milkły strażnice, rozstawione wzdłuż granicy z Ugorem. Naprzód ruszyły kolejne fale Trolloków, maszerując pod czarnymi, spienionymi chmurami. Kandor, Arafel i Saldaea się biją.

- Ale jeszcze nie padły? - zapytała Egwene, czując ukłucie strachu.

- Nie - stwierdziła Silviana. - Niemniej wieści przychodzą coraz to nowe, a wszystkie na dodatek wysoce niepewne. Ten list… pochodzący od siatki szpiegowskiej, której ufam w najwyższym stopniu… twierdzi, że od Wojen z Trollokami nie widziano ataku tak zmasowanego.

Egwene głęboko zaczerpnęła tchu, aby się uspokoić.

- Co z Przełęczą Tarwina?

- Nie wiem.

- Dowiedz się. A do mnie poproś Siuan. Może ona wie więcej. Agentura Błękitnych Ajah jest prawdopodobnie najbardziej rozległa. - Oczywiście, zdawała sobie sprawę, że Siuan również nie może wiedzieć wszystkiego, ale z pewnością będzie zorientowana w sytuacji.

Silviana lekko skinęła głową. Nie wspomniała o kwestii oczywistej: to znaczy, że agentura Błękitnych była własnością Błękitnych i Amyrlin nie mogła rościć sobie prawa do jej wykorzystywania. Cóż, Ostatnia Bitwa nadchodziła wielkimi krokami. Nie czas na ścisłe przestrzeganie formalnych zasad podziału władzy.

Kiedy drzwi za Silvianą się zamknęły, Egwene wróciła do pracy nad diatrybą, skierowaną do Greghoriusa. Po chwili przeszkodził jej odgłos kolejnego pukania do drzwi. Tym razem bardziej pospiesznego. Sekundę później, nie czekając na słowa zaproszenia, Silviana stanęła w otwartych szeroko drzwiach.

- Matko - oznajmiła. - Właśnie trwa posiedzenie. Jest tak, jak mówiłaś, że będzie.

Egwene poczuła ukłucie irytacji. Jednak spokojnie odłożyła pióro i równie niespiesznie wstała.

- Wobec tego wprośmy się na to spotkanie.

Wychodząc z gabinetu, ruszyła naprzód. W przedpokoju apartamentów Opiekunki Kronik minęła dwójkę Przyjętych - Nicolę, która właśnie otrzymała pierścień, i Nissę. Przez myśl przemknęło jej, że jeszcze przed Ostatnią Bitwą chętnie wyniosłaby obie do godności szala. Były młode, lecz nadzwyczaj sprawnie radziły sobie z Mocą, a w tej ponurej godzinie przyda się każda siostra - nawet taka, jak Nicola, która w przeszłości mogła poszczycić się niezbyt trafnym osądem.

To właśnie one przyniosły wieści na temat Komnaty - nowicjuszki i Przyjęte należały do najbardziej żarliwych zwolenniczek Egwene, siostry jednak często w ogóle zapominały o ich istnieniu. Kiedy Egwene razem z Silvianą pospieszyły do Komnaty, one zostały na miejscu.

- Nie potrafię uwierzyć, że się na to odważyły - powiedziała Silviana cicho, nie przerywając marszu.

- To nie jest to, o czym myślisz - uspokajała ją Egwene, choć niby skąd sama mogła wiedzieć? - Nie spróbują mnie zdetronizować, ponieważ zbyt świeże są w pamięci wspomnienia o tragicznych skutkach podziałów w Wieży.

- Więc czemu cię nie zaprosiły?

- Są inne sposoby na podjęcie działań przeciwko Amyrlin niż tylko detronizacja.

Od pewnego czasu spodziewała się czegoś takiego, ale przez to cała sprawa nie robiła się mniej irytująca. Niestety, Aes Sedai zawsze pozostaną Aes Sedai. Było tylko kwestią czasu, wiedziała, nim któraś lub któreś spróbują odebrać jej bodaj odrobinę władzy.

Dotarły do Komnaty Wieży. Egwene bez namysłu pchnęła podwójne drzwi i weszła do środka. Spotkały ją chłodne spojrzenia Aes Sedai. Komnata nie była wypełniona do końca, przynajmniej jedna trzecia foteli stała pusta. Zwłaszcza zaskoczył ją widok trzech Zasiadających Komnaty z ramienia Czerwonych Ajah. A co z Pevarą. i Javindhrą? Wychodziłoby, że to ich przeciągająca się ostatnio nieobecność skłoniła Czerwone do działania. Miejsca nieobecnych zajęły Raechin i Viria Connoral. Po śmierci Vandene i Adeleas były jedynymi rodzonymi siostrami w Białej Wieży - ewidentna rola polityczna, jaką zgodziły się zagrać, była dość może osobliwym pomysłem, niemniej nie tak zupełnie niespodziewanym.

Zarówno Romanda, jak i Lelaine były na miejscu. Obrzuciły Egwene spojrzeniem pozbawionym wyrazu. Jakie to dziwne, widzieć je tutaj razem z tyloma siostrami, z którymi od dawna się wadziły. Wspólny wróg - w tym wypadku Egwene - potrafił zdziałać wiele dla zasypania najgłębszych nawet podziałów. Pewnie powinna być z tego powodu wręcz zadowolona.

Lelaine była jedyną Błękitną siostrą, jedna też tylko pojawiła się z ramienia Brązowych: Takima, śliczna kobieta o skórze niczym kość słoniowa, która teraz jednak najlepiej nie wyglądała i nawet nie potrafiła Egwene spojrzeć w oczy. Poza tym dwie Białe, dwie Żółte -w tym Romanda - dwie Szare i wszystkie trzy Zielone. Na ten widok Egwene nie mogła nie zgrzytnąć zębami. To były Ajah, do których najchętniej by się przyłączyła, które jednak równocześnie sprawiały jej najwięcej zgryzoty!

Egwene słowa nie rzekła na temat tego, że Komnata zebrała się bez niej - zwyczajnie, zaanonsowana wcześniej przez Silvianę, przeszła obok foteli. Po czym odwróciła się i zasiadła na Tronie Amyrlin, plecami do wielkiej rozety w zewnętrznej ścianie.

I tak siedziała, w milczeniu.

- Cóż więc? - zapytała na koniec Romanda. Z włosami upiętymi w siwy kok wydawała niczym wadera siedząca na skale przed legowiskiem. - Masz nam coś do powiedzenia, Matko?

- Nie poinformowałyście mnie o tym posiedzeniu - oznajmiła Egwene - a więc przyjęłam, że nie interesują was moje słowa. Przyszłam wyłącznie, żeby sobie posłuchać.

Słowa te najwyraźniej nie były im w smak. Tymczasem Silviana podeszła bliżej, stanęła u jej boku i obrzuciła Komnatę jednym ze swoich najbardziej wystudiowanych spojrzeń, znamionujących niesmak.

- Dobrze, więc - odezwała się Rubinde. - Jak mniemam, teraz miała mówić Saroiya.

Biała siostra o dość masywnej sylwetce była jedną z Zasiadających Komnaty, które opuściły Wieżę po wyniesieniu Elaidy na Tron Amyrlin, ale w Salidarze ze swej strony dała się wszystkim we znaki. Jej widok tutaj bynajmniej Egwene nie zaskoczył. Teraz tamta wstała, znacząco unikając Egwene wzrokiem.

- Do sprawy, o której mówimy, chciałabym dodać swoje świadectwo. W trakcie tych dni… niepewności w Wieży…

Egwene wiedziała, że chodzi o rozłam, ponieważ niewiele sióstr potrafiło go nazwać wprost i zazwyczaj posługiwały się eufemizmami.

- …Amyrlin zachowywała się dokładnie w taki sposób, w jaki to przedstawia Romanda. Kiedy zadeklarowała wojnę, wzięła nas tym wszystkie z zaskoczenia. Postanowienia prawa dają Amyrlin na wypadek wojny nieomal nieograniczoną władzę. Podstępnie nakłonione do wypowiedzenia wojny Elaidzie, same dałyśmy Amyrlin środki, dzięki którym mogła podporządkować sobie komnatę. - Rozejrzała się po pomieszczeniu, ale Egwene ominęła wzrokiem. - Wedle mej opinii, wkrótce spróbuje czegoś podobnego. Za nic nie można do tego dopuścić. Komnata jest po to, żeby stanowić przeciwwagę dla władzy Amyrlin.

Usiadła.

Treść jej słów sprawiła Egwene autentyczną ulgę. Do końca nigdy nie można było być pewną, jakie spiski i knowania aktualnie dzieją się w Wieży. To posiedzenie oznaczało, że jej plany rozwijają się zgodnie z tym, co sobie umyśliła, oraz że jej wrogowie - tudzież niechętni sprzymierzeńcy - nie zorientowali się w tym, o co tu naprawdę chodzi. Wciąż zajęci byli obmyślaniem reakcji na jej posunięcia sprzed paru miesięcy.

Co oczywiście nie oznaczało, że można ich było lekceważyć. Byli na swój sposób niebezpieczni. Wszelako przewidziawszy niebezpieczeństwo, można było sobie z nim radzić.

- Cóż możemy począć? - zapytała Magla. Zerknęła na Egwene. - Żeby zachować przezorność. A w dalszej kolejności, żeby uchronić Komnatę przed jakimikolwiek ograniczeniami, jakim mogłaby podlegać.

- Przede wszystkim nie wolno nam zgodzić się na wypowiedzenie wojny - zdecydowanie oznajmiła Lelaine.

- I w związku z tym co? Unikać jej? - zapytała Varilin. - Można wypowiedzieć wojnę części Białej Wieży, a nie można wypowiedzieć Cieniowi?

- Wojna z Cieniem… - z wahaniem odparła Takima - już się toczy. Czy potrzebny jest jeszcze formalny akt jej wypowiedzenia? Czy samo nasze istnienie nie jest dostatecznym świadectwem tej wojny? Czy, dalej, nasze przysięgi nie są tutaj jednoznacznym określeniem naszego stanowiska w tej wojnie?

- Ale powinnyśmy ogłosić jakąś rezolucję - powiedziała Romanda. Była najstarsza wśród zebranych, należało więc przyjąć, że przewodzi temu posiedzeniu. - Dokument, który jasno określi stanowisko Komnaty w kwestii wojny i sprawi, że Amyrlin dwa razy się zastanowi, zanim nieprzezornie wypowie komuś wojnę.

Romanda w najmniejszym stopniu nie wydawała się zażenowana tym, co się dzieje na posiedzeniu Komnaty. Patrzyła Egwene prosto w oczy. Nie, mówił jej wzrok, ani ja, ani Lelaine szybko ci nie zapomnimy, że zrobiłaś Opiekunkę z Czerwonej.

- Ale jak taki przekaz ubrać w słowa? - zapytała Andaya. - To znaczy chodzi mi o konkretne działania, jakie będziemy musiały podjąć… Ogłosimy rezolucję Komnaty, gdzie będzie napisane, że odtąd nikomu nie wypowiemy wojny? Brzmi to co najmniej absurdalnie.

Zapadła cisza. Egwene przyłapała się na tym, że kiwa twierdząco głową, choć niekoniecznie potakując temu, co właśnie zostało powiedziane. Jej drodze na Tron Amyrlin towarzyszyły dość niekonwencjonalne okoliczności. Jeżeli pozwoli Komnacie na działania zupełnie swobodne, ta będzie dążyła do zapewnienia sobie jak największej władzy. To, co się tu dzisiaj działo, było zapewne krokiem w tę stronę. Oczywiście, wiedziała, że zakres władzy Tronu Amyrlin zmieniał się przez wieki - bywało, że kobiety na nim zasiadające pozostawały pod całkowitą kontrolą Ajah.

- Przypuszczam, że Komnata działa powodowana mądrością - powiedziała, nadzwyczaj ostrożnie dobierając słowa.

Oczy wszystkich Zasiadających zwróciły się w jej stronę. Niektóre wręcz z ulgą. Te jednak, które znały już ją trochę lepiej, popatrywały cokolwiek podejrzliwie. Cóż, też dobrze. Lepiej, gdy widzą w niej zagrożenie niż dziecko, którym można pomiatać. Miała nadzieję, że w końcu zaakceptują w niej swoją przywódczynię, ale na to trzeba było czasu.

- Wojna między frakcjami Wieży była wojną nadzwyczaj specyficznego typu - kontynuowała Egwene. - Przede wszystkim była to w najgłębszym sensie moja indywidualna czy też urzędowa wojna jako Tronu Amyrlin, ponieważ, o czym nie powinnyśmy zapominać, podział w Wieży nastąpił pierwotnie właśnie w kwestii Tronu Amyrlin. Z drugiej strony, wojna z Cieniem żadną miarą nie może ograniczać się do jednej osoby. Stanowi przedmiot dalece wykraczający rozmiarem poza was czy mnie, wykraczający rozmiarem poza Białą Wieżę. Jest to bowiem wojna wszelkiego życia i stworzenia, począwszy od najnędzniejszego żebraka, a skończywszy na najpotężniejszej królowej.

Zasiadające Komnaty w milczeniu kontemplowały jej słowa.

Pierwsza odezwała się Romanda:

- A więc nie oponowałabyś, gdyby Komnata wzięła na siebie prowadzenie wojny, planowanie operacji armii Bryne’a i Gwardii Wieży?

- To zależy - odpowiedziała Egwene - jak dokładnie zostanie sformułowana taka rezolucja.

W tym momencie w korytarzu przed komnatą powstało niewielkie poruszenie. Po chwili do środka wpadła Saerin, tuż za nią podążała Janya Frende. Po drodze na swoje miejsca obrzuciły Takime tak miażdżącymi spojrzeniami, że tamta skurczyła się w sobie niczym przestraszony ptak. Oczywiście, Saerin i pozostałe zwolenniczki Egwene zostałyby poinformowane o całym posiedzeniu, ale - podobnie jak sama Egwene - już po jego zakończeniu.

Romanda odkaszlnęła.

- Niewykluczone, że powinnyśmy skonsultować się z Prawem Wieży. Być może znajdziemy w nim gotową receptę na sytuację taką jak ta.

- Pewna jestem, że przeprowadziłyście już odpowiednio dogłębne badania, Romando - wtrąciła Egwene. - Co proponujesz?

- Istnieje uchwała zezwalająca Komnacie na prowadzenie operacji militarnych - odparła Romanda.

- Wymagająca zatwierdzenia przez Tron Amyrlin - chłodno stwierdziła Egwene. Jeżeli na tym polegała gra Romandy, to jak niby chciała zdobyć jej sankcję wobec tej uchwały, nie zaprosiwszy jej wpierw na posiedzenie Komnaty? Być może miała inny plan.

- Tak, będzie wymagała zatwierdzenia przez Tron Amyrlin - wtrąciła Raechin, wysoka ciemnowłosa kobieta, która lubiła fryzury złożone ze splotów cienkich warkoczyków. - Ale przecież przed momentem powiedziałaś, iż twoim zdaniem środki przez nas przedsięwzięte uważasz za mądre.

- Cóż - odparła Egwene takim tonem głosu, żeby tamte mogły uznać, iż została przyparta do muru - zgodna z opinią Komnaty to coś całkiem innego niż zatwierdzenie uchwały zakazującej mi ciągłego nadzoru nad armią. Jakie jest niby główne zadanie Tronu Amyrlin, jak nie wojna i przygotowania do niej?

- Z raportów wynika, że głównym zadaniem, jakie przed sobą postawiłaś, to polityczne zapasy z królowymi i królami - oświadczyła Lelaine. - W mojej opinii to całkiem stosowne zadanie dla Tronu Amyrlin.

- A więc ty opowiedziałabyś się za taką uchwałą? - zapytała Egwene. - Komnata dowodzi armiami, a ja tymczasem otrzymuję upoważnienie do zajmowania się stosunkami dyplomatycznymi z królestwami świata?

- Ja… - Lelaine zawiesiła głos, ale po chwili dodała: - Tak, głosowałabym za taką, uchwałą.

- Nie widzę powodów, dla których nie miałabym na coś takiego przystać - oznajmiła Egwene.

- A więc może zagłosujemy? - szybko powiedziała Romanda, sprawiając wrażenie, jakby postanowiła kuć żelazo póki gorące.

- Świetnie - potwierdziła Egwene. - Która za uchwałą? Podniosła się Rubinde, do niej wkrótce dołączyły Faiselle i Farnah, pozostałe Zielone siostry. Raechin też wstała właściwie od razu, jako i jej siostra, niemniej Barasine cały czas przyglądała się Egwene zmrużonymi oczami. Magla stanęła obok nich, a Romanda pospiesznie poszła za ich przykładem. Potem Ferane, tyle że powoli. I Lelaine, również z ociąganiem. Nie dlatego, by była przeciwko uchwale, ale ze względu na charakter jej stosunków z Romandą, który najlepiej streszczały spojrzenia niczym sztylety, jakimi się właśnie przeszywały.

To dawało dziewięć. Serce załomotało w piersiach Egwene, gdy zdecydowała się spojrzeć w kierunku Takimy. Tamta zdawała się zupełnie zbita z tropu, jakby za nic nie potrafiła pojąć, na czym polega plan Egwene. To samo tyczyło się Saroji. Precyzyjnie zawsze wszystko szacująca i ważąca Biała siostra przyglądała się teraz Egwene, w zamyśleniu szczypiąc płatek ucha. Nagle jej oczy rozszerzyły się i już otworzyła usta, żeby przemówić…

…kiedy do pomieszczenia Komnaty raźnym krokiem weszły Doesine i Yukiri. Saerin błyskawicznie poderwała się na nogi. Szczupła Doesine rozejrzała się po otaczających ją kobietach.

- Za jakim aktem prawnym głosujemy?

- Za ważnym - odparła Saerin.

- Cóż, wobec tego myślę, że też powinnam wyrazić swoje poparcie.

- Podobnie i ja - dodała Yukiri.

- Wygląda więc na to, że mamy pomniejszy konsensus - oświadczyła Saerin. - Komnata bierze na siebie odpowiedzialność za armię Białej Wieży, natomiast Tron Amyrlin uzyskuje wyłączne kompetencje i odpowiedzialność za kwestie dyplomatyczne, to znaczy stosunki z monarchami świata.

- Nie! - krzyknęła Saroiya, podrywając się na równe nogi. - Nie widzicie? Przecież on jest królem! Nosi na skroniach Koronę Laurów! Właśnie dałyście Amyrlin całkowitą władzę w kwestii stosunków ze Smokiem Odrodzonym!

W Komnacie zapadła martwa cisza.

- Cóż - powiedziała na koniec Romanda - z pewnością nie o to jej… - Urwała, kiedy odwróciła się i zobaczyła pogodną twarz Egwene.

- Przypuszczam, że mógłby kto poprosić o większy konsensus - sucho rzekła Saerin. - Ale tobie udało się całkiem skutecznie powiesić nas na krótszym sznurze.

Egwene powstała.

- Mówiłam całkowicie szczerze, kiedy nazwałam wybory Komnaty mądrymi, w tej zaś drugiej kwestii, to przecież wszystkie pracujemy dla wspólnego dobra. Naprawdę uważam pozostawienie stosunków ze Smokiem Odrodzonym całkowicie w mojej gestii za mądrą decyzję - on będzie potrzebował dłoni twardej, lecz równocześnie życzliwej, swojskiej. Należy was także pochwalić za wnikliwe spojrzenie, za to, że pojęłyście, iż szczegóły armijnej logistyki pochłaniają zbyt wiele mojej uwagi. Z pewnością będzie znacznie prościej, jeśli któraś z was weźmie na swoje barki codzienne rozmowy z Garethem Bryne w kwestii potrzebnych zapasów i planów rekrutacyjnych, a także konieczność podpisywania odpowiednich dokumentów. Gwarantuję wam, że nie jest ich mało… Cieszy mnie, że dostrzegłyście konieczność wspomożenia Tronu Amyrlin w tych trudnych czasach, z drugiej strony jestem głęboko zasmucona potajemnym trybem, w jakim zostało zwołane to posiedzenie. I nie próbuj negować faktu, Romando. Przecież widzę, że chcesz zaoponować. Jeżeli naprawdę chcesz coś powiedzieć, wiedz, że powołam się na Trzy Przysięgi i zmuszę cię do wyraźnej odpowiedzi.

Żółta siostra zmełła w ustach niewypowiedziane słowa.

- Jak to możliwe, że ostatnie wydarzenia nie nauczyły was, iż tego rodzaju postępowanie jest niemądre? - dopytywała się Egwene. - Czy naprawdę macie aż tak krótką pamięć? - Potoczyła wzrokiem po Komnacie i popatrzyła w oczy kolejno każdej z kobiet, ostatecznie zadowolona z tego, ile nie wytrzymało jej spojrzenia. - Nadszedł czas - kontynuowała - na wprowadzenie zmian. Proponuję, aby pierwszą z nich był koniec tego rodzaju potajemnych posiedzeń. W moim przekonaniu należy wprowadzić odpowiednią regulację do prawa Wieży, zgodnie z którą na czas nieobecności Zasiadających Komnaty, jej Ajah zobowiązane są wyznaczyć zastępczynię z prawem głosu. Postuluję, aby zostało zapisane, iż Komnata nie może się spotkać pod nieobecność żadnej z Zasiadających tudzież ich zastępczyń, chyba że nieobecność ta zostanie potwierdzona formalnie. A dalej, żeby wprowadzić obowiązek informowania Amyrlin… z odpowiednim wyprzedzeniem czasowym… o każdym posiedzeniu Komnaty, wyjąwszy sytuacje, w których nie można ustalić miejsca jej pobytu albo z dowolnych przyczyn nie może ona pełnić swych obowiązków.

- Śmiałe propozycje, Matko - zauważyła Saerin. - Proponujesz reformę tradycji utrwalonej przez wieki.

- Tradycji, która jak dotąd owocowała głównie zdradą, niesnaskami i rozłamami - odparowała Egwene. - Nadszedł czas, żeby załatać parę dziur, Saerin. Ostatnim razem, kiedy skutecznie odwołano się do tej tradycji, czarnym Ajah udało się tak zmanipulować resztę z nas, że zdetronizowałyśmy Amyrlin, w jej miejsce posadziłyśmy na tronie kobietę, łagodnie mówiąc, niemądrą i doprowadziłyśmy do rozłamu w Wieży. Zdajecie sobie sprawę, że Kandor, Saldaeę i Arafel zalało mrowie Pomiotu Cienia?

Kilka sióstr jęknęło. Pozostałe tylko pokiwały głowami, włączywszy w to Lelaine. A więc agentura Błękitnych wciąż działała sprawnie. Dobrze.

- Ostatnia Bitwa jest tuż - ciągnęła dalej Egwene. - Nie wycofam swoich propozycji. I albo wstaniecie teraz, wyrażając dla nich poparcie, albo zasłyniecie … na resztę czasów… jako te, które się sprzeciwiły.

Wśród zgromadzonych kobiet zapadła cisza. Po chwili jedna po drugiej zaczęły siadać, żeby przygotować się do następnego głosowania.

- Która z was poprzez powstanie wyrazi swe poparcie dla proponowanego przeze mnie aktu prawnego? - zapytała Egwene.

Wstały wszystkie. Dzięki Światłości, wstały - powoli, pojedynczo, z ociąganiem. Ale wstały. Co do jednej.

Egwene wypuściła długo wstrzymywany oddech. Mogły intrygować i kopać pod sobą dołki, ale kiedy przychodziło co do czego, potrafiły usłyszeć głos rozumu. W końcu łączyły je wspólne cele. Nie zgadzały się tam, gdzie w grę wchodziły kwestie środków realizacji tych celów. Czasami niełatwo było o tym pamiętać.

Wyraźnie wstrząśnięte tym, co przed chwilą zrobiły, Zasiadające Komnaty pozwoliły posiedzeniu dobiec końca w sposób niejako samorzutny. W korytarzu tymczasem zaczynały gromadzić się siostry, zaskoczone posiedzeniem, o którym żadna nie wiedziała. Egwene skinęła głową Saerin oraz innym swoim popleczniczkom i z Silvianą przy boku opuściła pomieszczenie.

- To dopiero triumf - zauważyła Opiekunka, gdy już oddaliły się odpowiednio. W jej głosie brzmiało autentyczne zadowolenie. - Niemniej musiałaś zrzec się kontroli nad armią.

- Musiałam - odpowiedziała Egwene. - Nadzoru i dowództwa mogły mnie pozbawić w każdej chwili, tym sposobem uzyskałam coś w zamian.

- Swobodę w układaniu stosunków ze Smokiem Odrodzonym?

- Tak - przyznała Egwene. - Ale bardziej interesowała mnie kwestia likwidacji luk w prawie Wieży. Póki Komnata mogła spotykać się we względnej tajemnicy, moja władza… władza każdej kobiety Zasiadającej na Tronie Amyrlin… była dość chwiejna. Kiedy teraz zechcą coś knuć, będą musiały to robić w mojej obecności.

Twarz Silviany rozpromienił jeden z rzadkich uśmiechów.

- Podejrzewam, że skoro wynikiem tego knucia jest coś takiego jak to, co się dziś wydarzyło, przy kolejnej okazji pomyślą dwa razy.

- Na tym cały pomysł polegał - przyznała Egwene. - Choć wątpię, aby Aes Sedai były w stanie powstrzymać się od intryg. Po prostu nie można im pozwolić na takie praktyki w kwestii Ostatniej Bitwy czy Smoka Odrodzonego.

Nicola i Nissa wciąż czekały na nie w przedpokoju gabinetu Egwene, tam, gdzie je zostawiły.

- Zachowałyście się jak należy - pochwaliła je Egwene. - Lepiej. Po prawdzie, to od jakiegoś czasu zastanawiam się nad przydzieleniem wam dodatkowych obowiązków. Pójdziecie na tereny, z których się Podróżuje, i udacie do Caemlyn. Królowa będzie was oczekiwała. Potem wrócicie z przedmiotami, które wam przekaże.

- Tak, Matko - odpowiedziała Nicola, uśmiechając się. - Co to będzie?

- Pewien ter’angreal - wyjaśniła Egwene. - Pozwala na wejście do Świata Snów. Mam zamiar zacząć szkolić was dwie i jeszcze kilka innych w jego obsłudze. Aczkolwiek muszę was wyraźnie przestrzec przed samodzielnym korzystaniem z niego. Na wszelki wypadek wyślę z wami kilku żołnierzy. - To wystarczy, żeby wybić im z głowy głupie myśli.

Obie Przyjęte, podekscytowane, skłoniły się i prawie biegiem ruszyły wypełnić polecenie.

Silviana spojrzała na Egwene.

- Nie kazałaś im przysiąc milczenia. To są Przyjęte i na pewno będą się chwalić zajęciami z takim ter’angrealem.

- I o to właśnie chodzi - wyjaśniła Egwene, ruszając ku drzwiom gabinetu.

Silviana spojrzała na nią spod uniesionych brwi.

- Nie mam zamiaru dopuścić, żeby dziewczynom stało się coś złego - kontynuowała Egwene. - Po prawdzie, to spotka je rozczarowanie, jeżeli wyobrażają sobie, jakich rzeczy dokonają w Tel’aran’rhiod. Jak dotąd Rosil jest wobec mnie skrajnie pobłażliwa, nie wybaczyłaby mi jednak, gdybym skrzywdziła Przyjęte. Głównie chodzi o odpowiednie plotki.

- Jakie plotki?

- Gawyn spłoszył zabójcę - kontynuowała Egwene. - Za co mimo wszystko należy mu się pewnie pochwała, ponieważ morderstwa ustały. Niemniej morderca wciąż gdzieś się tu czai, a ja z kolei zorientowałam się, że Czarne siostry podglądają mnie w Tel’aran’rhiod. Skoro tu nie potrafię ich schwytać, spróbuję tam. Ale najpierw muszę im jakoś wpoić przekonanie, że wiedzą, jak mnie znaleźć.

- Zgadzam się, póki to ciebie będą szukać, a nie tych dziewczyn - oznajmiła Silviana głosem spokojnym, w którym jednak brzmiało żelazo. Sama była kiedyś Mistrzynią Nowicjuszek.

Egwene skrzywiła się, przypomniawszy sobie przelotnie, jakich to rzeczy oczekiwano po niej w okresie postulatu. Ale tak, Silviana miała rację. Nie wolno było wystawiać Nicoli i Nissy na podobne niebezpieczeństwa. Jej udało się przeżyć, a tarapaty tylko uczyniły ją silniejszą, niemniej Przyjętych nie wolno było poddawać takim próbom, chyba że nie było innego wyboru.

- Zatroszczę się o nie - obiecała. - Po prostu chcę mieć wiarygodne źródło plotek na temat zbliżającego się rzekomo nadzwyczaj ważnego spotkania. Jeżeli odpowiednio przygotuje grunt, nasz widmowy prześladowca nie oprze się pokusie.

- Śmiały plan.

- Decydujący o powodzeniu naszej sprawy - powiedziała Egwene. Z dłonią już na klamce, zawahała się na moment. - Jeśli już mowa o Gawynie, to wiesz może, w jakiej części miasta się zaszył?

- Po prawdzie, Matko, to otrzymałam informację w tej sprawie. Wychodzi na to, że… no, cóż… nie ma go w mieście. Jedna z sióstr, która zajmuje się dostarczaniem korespondencji między tobą a królową Andoru, widziała go tam.

Egwene jęknęła, przymknęła oczy. „Umrę kiedyś przez tego człowieka”.

- Każ mu wracać. Choć trudno mi sobie wyobrazić kogoś bardziej irytującego, wkrótce będzie mi potrzebny.

- Jak rozkażesz, Matko - powiedziała Silviana, biorąc do ręki kartkę papieru.

Egwene zaś wróciła do gabinetu, żeby zająć się korespondencją. Czasu nie zostało wiele. Tak naprawdę, to zaczynało go już brakować.

Загрузка...