IX Czy naprawdę coś mu dolega?

Doktor Cecil Harcroft uniósł dużą czarną torbę podróżną i zważył ją w dłoni.

– Nie jest ciężka – powiedział z ulgą. – Na szczęście, to tylko dwa dni.

Podszedł do stołu i otworzył małą, także czarną walizeczkę zamykaną na szyfrowane zameczki.

– Zabierasz ją? – Agatha Harcroft uśmiechnęła się.

– Myślałam, że ma to być pogodny weekend z bankietem na cześć pani Amandy Judd i spotkaniem z domowym duchem o północy.

– Myślę, że tak będzie…

Doktor Harcroft przesunął oczyma po zawartości walizeczki, kiwnął z zadowoleniem głową i zamknął wieczko.

– Ale lekarz nigdy nie przestaje być lekarzem. Zresztą, pan Quarendon jest moim pacjentem i szczerze mówiąc myślę, że to jedyny powód tego zaproszenia,

– Czy naprawdę coś mu dolega? Harcroft uśmiechnął się.

– Trudno odpowiedzieć na tak sformułowane pytanie. Na pewno stan jego serca nie jest alarmujący, ale kłopot z ludźmi takimi jak Quarendon polega na tym, że przywykli do rozkazywania, a nie do wysłuchiwania rad, nawet profesjonalnych. – Znowu uśmiechnął się. – Ma już ponad sześćdziesiąt lat i bardzo przytył ostatnio. Ciśnienie także mu się podniosło. A ponieważ pracuje więcej i intensywniej niż niejeden młody człowiek, więc zaczyna się rysować pewien problem. A Quarendon jest człowiekiem tak bogatym, że pragnie, aby problem ten wziął na siebie zaufany lekarz. To znaczy, sądzi, że powinien przejadać się i pracować tak jak dotychczas, a ja powinienem wziąć na siebie ochronę jego bezcennego organizmu. Na razie ma na to coś w rodzaju mojej cichej zgody. Ale badam go dość często i jeżeli zauważę w jego elektrokardiogramie albo samopoczuciu jakąś wyraźną zmianę, wkroczę stanowczo i… zobaczymy, czy mnie posłucha. – Znów się uśmiechnął.

Ujął torbę i walizkę w ręce. Jego żona wstała z fotela, podeszła i pocałowała go lekko w policzek. Był wysokim, atletycznym mężczyzną, ale niemal dorównywała mu wzrostem.

– Ucałuj ode mnie chłopców, gdyby zadzwonili! – powiedział idąc w stronę drzwi. – Powiedz im, gdzie jestem i dodaj trochę szczegółów. Mam nadzieję że będą mi zazdrościli.

– Na pewno! Kiedy mam się ciebie spodziewać?

– W poniedziałek, oczywiście. Ale nie mam pojęcia, o której.

– Odwiedzę tatusia – powiedziała – i może zostanę u niego na noc. Więc, jeżeli miałbyś telefonować, zadzwoń najpierw do niego.

Odprowadziła go do drzwi, a kiedy wkładał torbę i walizeczkę do auta, nadal stała na ganku spokojna i uśmiechnięta. Zapuścił silnik i skinął jej ręką, Odpowiedziała ruchem głowy. Nie lubiła gwałtownych objawów uczucia. Widział ją przez chwilę w lusterku, później zwrócił oczy ku jezdni. Ulica była jeszcze niemal pusta. Zapowiadał się ciepły, słoneczny dzień.

Doktor Harcroft prowadził spokojnie i nadal myślał o żonie. Przeżyli z sobą dwadzieścia spokojnych, szczęśliwych lat, urodziła mu dwóch synów, którzy byli teraz daleko w szkole. W tej samej szkole, którą ukończył jej ojciec, stary sir Joshua Tabard, twardy, uczciwy, o tak niezłomnych zasadach moralnych, jak gdyby czytywał wyłącznie Dziesięć Przykazań. Musiał chyba ciężko przeżyć chwilę, gdy jego jedyna córka powiedziała mu przed laty, że kocha młodego, nikomu nieznanego lekarza, który przybył z dalekiej prowincji mając jako jedyny majątek wiarę we własne siły. Ale Agatha miała równie niezłomny charakter i równie niezłomne zasady jak jej ojciec, który stwierdził w końcu, że skoro zięć stał się jednym z najbardziej znanych kardiologów w Londynie, córka jego nie omyliła się. W dodatku, najwyraźniej była szczęśliwa. Kochał zresztą obu swych wnuków i wszystko ułożyło się dobrze.

Na skrzyżowaniu zapaliły się czerwone światła. Harcroft zahamował miękko. Wóz stanął.

Tak, nie chciał niczego więcej od życia. Wszyscy poszukują szczęścia, ale nie wszyscy je znajdują. A to było szczęście, które znalazł, utrzymał i którego powinien był bronić przed każdym zagrożeniem, jakie mogła nieść przyszłość.

Загрузка...