Doktor Harcroft i Amanda Judd pomogli pani Wardell dojść do pokoju.
W progu Amanda odwróciła się.
– Jeżeli nie ma pan nic przeciwko temu, panie doktorze, posiedzę u niej, póki nie zaśnie…
– Oczywiście – Harcroft skinął głową. – Gdyby dostrzegła pani jakieś niepokojące oznaki, proszę zapukać do mnie. Na pewno nie usnę dzisiaj łatwo.
– Ani ja… – Amanda uśmiechnęła się blado i weszła cicho do pokoju pani Wardell, zamykając za sobą drzwi.
W tej samej chwili doktor Harcroft dostrzegł Dorothy Ormsby i Alexa, wynurzających się z wylotu schodów.
– Jak się czuje pani Wardell? – zapytał Joe półgłosem.
– Lepiej, jak sądzę – lekarz skinął głową – ale przeżyła ciężki wstrząs. Sądząc z tego, co widziałem, nie chciałbym, żeby… – zamilkł widząc, że Dorothy pozostała przed drzwiami swego pokoju.
– Pan Parker telefonuje teraz, ale zaraz skończy i będziemy obaj czuwali, aż do przyjazdu policji… – Alex spojrzał na zegarek.
– Za trzy godziny zacznie świtać i chyba będą mogli się przedostać do zamku. Burza i przypływ nie mogą trwać wiecznie. Zresztą, będziemy jeszcze przed ich przyjazdem chcieli zamienić z wszystkimi tutaj po kilka słów. Prosta formalność, ale oszczędzi to obecnym konieczności zrywania się, kiedy przyjedzie policja. Będziemy mogli przesunąć te formalne sprawy na później.
– Oczywiście, rozumiem – Harcroft skinął głową.
– Wątpię, czy ktokolwiek z nas uśnie prędko. Pani Judd chce posiedzieć przy pani Wardell, więc spóbuję teraz zdrzemnąć się trochę, jeżeli mi się uda…
Skłonił się lekko Dorothy i kiwnął przyjaźnie głową Alexowi, a później ruszył bezgłośnie po grubym chodniku i zniknął za zakrętem.
– Dodzwoniłem się… – Parker wynurzył się ze schodów.
– Będą tu o świcie, a nawet wcześniej, ale superintendent, z którym rozmawiałem, zna Wilczy Ząb i powiedział, że po prostu zajadą przed groblę i jeśli nie da się tu wejść, będą czekali aż do skutku.
Alex skinął głową i spojrzał na Dorothy, która słuchała słów komisarza, ściskając w lewej ręce swój notatnik.
– Niech pani spróbuję się teraz przespać i proszę pamiętać, że jestem za ścianą. To bardzo grube mury, ale będziemy obaj czuwali do przyjazdu tych ludzi z hrabstwa. Usłyszę pani pukanie w ścianę, ale myślę że nic tu już dziś nie nastąpi.
– Jeżeli nie będzie nas w pokojach, znajdzie nas pani w bibliotece. Pójdę się przebrać, Joe, i wpadnę do ciebie. Czy wszyscy są już u siebie?
– Chyba tak? W każdym razie weszli na górę. Amanda jest u pani Wardell i zapowiedziała, że zostanie przez pewien czas. Innych prosiłem, żeby byli u siebie i chyba posłuchali mnie.
Parker skinął głową.
– Dobrze. Idę się przebrać i za chwilę przyjdę do ciebie. Zostaw uchylone drzwi.
Uśmiechnął się do Dorothy Ormsby i otworzył drzwi swego pokoju.
– Nie zgubiła pani klucza? – szepnął Joe. Dorothy potrząsnęła głową.
– Zawstydziłam się wtedy i zostawiłam je otwarte.
Joe uśmiechnął się i wszedł do siebie. Otworzył szafę i wyjął z niej flanelową koszulę i sweter.
Usłyszał cichuteńkie skrzypnięcie drzwi.
– Już się przebrałeś, Ben? – powiedział półgłosem – Wejdź…
Nikt nie odpowiedział i nikt nie wszedł. Joe rzucił koszulę i sweter na poręcz fotela i odwrócił się.
Dorothy Ormsby była śmiertelnie blada. Otworzyła usta, ale nie wyszedł z nich żaden dźwięk. Chwiejąc się zrobiła krok do przodu i próbując się opanować, szepnęła drżącymi ustami:
– Tam…
– Co, tam?
Joe wyjrzał. Korytarz był pusty. Szybko zamknął drzwi.
– Co się stało? – powiedział nieco głośniej.
Dorothy osunęła się na fotel, mimowolnie strącając sweter i koszulę z poręczy. Nie zauważyła tego. Zamknęła oczy i otworzyła je zaraz.
– Ja… tam… ona tam jest… Głos załamał się jej.
W tej samej chwili rozległo się cichutkie pukanie. Dorothy Ormsby zakryła usta obu dłońmi, tłumiąc rozpaczliwy okrzyk. Parker cicho otworzył drzwi.
– Jeszcze się nie… Zamikł i spojrzał na Alexa.
– Co się stało, Dorothy? – zapytał Joe. Podszedł do niej i łagodnie położył jej dłonie na ramionach. – Proszę się opanować.
Dorothy uniosła oczy, z których wciąż jeszcze nie zniknął wyraz przerażenia. Odetchnęła głęboko.
– U mnie w pokoju… – urwała, ale nagle zebrawszy wszystkie siły powiedziała niemal normalnym głosem – W moim łóżku śpi szkielet!
Joe wymienił nad jej głową szybkie spojrzenia z Parkerem.
– Dobrze – powiedział łagodnie. – Pójdę i sprawdzę, a komisarz Parker zostanie tu z panią.
Ruszył ku drzwiom i wyszedł na korytarz.
Drzwi pokoju Dorothy były otwarte. Wszedł zamykając je cicho za sobą.
Łóżko stało pod ścianą, która dzieliła ich pokoje.
Joe zamarł i patrzył nie mogąc oderwać oczu od pustych oczodołów postaci leżącej na łóżku i nakrytej kołdrą, na której spoczywały jej złożone, kościane ręce!
Zrobił krok ku przodowi i zatrzymał się, jak gdyby czekając, że szkielet zwróci ku niemu głowę. Jeszcze jeden krok. Stanął przy łóżku.
Czaszka miała wszystkie zęby, równe i białe. Alex powoli wyciągnął rękę i odkrył kołdrę.
Szkielet nie miał kości miednicowych ani nóg. Joe pochylił się niżej. Odetchnął głęboko i ujął kościste palce. Nie rozsypały się. Dopiero teraz spostrzegł, że żebra i kręgosłup miały jednakową, szarą barwę i były gładkie.
Pochylił się niżej i wsunął dłoń pomiędzy żebra. Dotknął wąskiego stalowego pręta, łączącego kręgosłup z podstawą czaszki i odetchnął głęboko.
Sięgnął do kieszeni, wyjął nieskalaną białą chusteczkę i otarł z własnego czoła maleńkie krople potu.
Cofnął się i wyszedł, zamykając drzwi i nie gasząc światła.
Dorothy nadal siedziała w fotelu z dłońmi zaciśniętymi na poręczach. Zakłopotany Parker stał obok.
Uniosła głowę i lęk znowu pojawił się w jej oczach.
– Czy zwariowałam? – zapytała cicho. Joe potrząsnął głową.
– Nie – uśmiechnął się. – Mnie też w pierwszej chwili włosy stanęły dęba.
– Jak to? – wyszeptała Dorothy zbielałymi ustami – więc on tam jest?
– Tak, ale to nie jest prawdziwy szkielet.
– Nie prawdziwy?…
– To model anatomiczny wykonany z plastiku. Zresztą, tylko połowa, bo pod kołdrą nie ma nic.
– To znaczy… to znaczy, że to był… był żart? – Dorothy wyprostowała się w fotelu. Nagły rumieniec pojawił się na jej pobladłych policzkach. – Żart… – Zacisnęła usta…
– Czy domyśla się pani, kto jest tym żartownisiem? – zapytał poważnie Parker – Bez względu na to, jak oceniamy tego rodzaju dowcipy, wieczór dzisiejszy nie jest zwykłym wieczorem, jak pani wie.
– Czy domyślam się? – Dorothy Ormsby spojrzała najpierw na jednego, później na drugiego z mężczyzn.
– Zapewne tak. Ale… ale byłam przekonana, że ten człowiek nie jest zdolny do takich żartów… Gdybym na przykład była chora na serce, mogłabym… Zresztą, mniejsza o to! – zacisnęła usta. Później spojrzała na Alexa: – Czy mógłby pan zrobić coś dla mnie, Joe? Wiem, że panowie nie możecie teraz zajmować się głupstwami, bo popełniono tu dzisiaj zbrodnię, ale…
– Słucham? – powiedział Joe spokojnie, nie spuszczając z niej wzroku.
– Czy mógłby pan wziąć… – rozejrzała się szybko – ten koc, zawinąć to paskudztwo i wynieść z mojego pokoju? Powinna to zrobić sama, ale nie chciałabym znowu na to spojrzeć… – spuściła oczy – Przestraszyłam się… Może to przez tę zbrodnię i legendę o tym duchu… Nie wierzę w duchy, ale dziś wszystko jest jakieś inne…
– To prawda – powiedział Parker. – Zostań z panią, Joe, a ja się tym zajmę. Chciałbym się przyjrzeć temu kościotrupowi.
Zdjął z łóżka kapę i wyszedł.
Alex pochylił się i oparł dłonią o plecy fotela.
– Kto to zrobił, Dorothy?
W milczeniu postrząsnęła głową.
– To dziwna zbrodnia – powiedział Joe. – Nie rozumiem jej, Wszystko tu może być ważne.
Ormsby uniosła głowę i spojrzała mu w oczy.
– Nie chciałabym mówić o tym przy pańskim przyjacielu, chociaż to podobno wspaniały człowiek. Czy mogę panu zaufać, Joe?
– Może pani. I wyjaśnimy przy tym jedną sprawę. Rano wyczułem, że pani się czegoś boi… Dlatego zamknęła pani drzwi na klucz. Była pani przestraszona. Czy chodziło o tego samego człowieka?
Dorothy skinęła głową.
– W dniu, kiedy rozstawaliśmy się, powiedział do mnie, że może kiedyś zatrzyma mnie na zawsze… jako eksponat w swoim muzeum!
– W muzeum zbrodni?
Dorothy wzruszyła lekko ramionami.
– Już pan wie, prawda? Chciał, żebym została jego żoną. A ja nie chcę być żoną, ani jego, ani kogokolwiek innego… Pociągnęło mnie do niego to, że jest taki niesamowity… Zaprosił mnie kiedyś z paroma innymi osobami na przyjęcie… wie pan, on robi takie przyjęcia dla rozmaitych ludzi, którzy mają podobne zainteresowania…
Joe w milczeniu przytaknął ruchem głowy.
– A później to trwało przez pewien czas… i skończyło się… Lękam się go w jakiś sposób. Nie wiem, czy żartował mówiąc o tym, że chciałby mnie zatrzymać w swojej kolekcji. Ale nie spodziewałam się po nim takiego nikczemnego żartu… Jeżeli to miała być zemsta… Myślałam, że jest gentelmanem!
Alex dostrzegł ze zdziwieniem, że Dorothy ma łzy w oczach.
Wszedł Parker.
– Wszystko jest już w porządku – powiedział. – Jeżeli boi się pani tam spać, możemy zamienić się pokojami. Mamy wszyscy tak mało rzeczy, że zajmie nam to trzy minuty.
– Dziękuję – uśmiechnęła się do niego i odwróciła głowę, żeby nie dostrzegł łez w jej oczach. – Dałam się zaskoczyć, co mi się rzadko zdarza, ale to już minęło.
Wstała z fotela.
– Jeszcze chwileczkę – powiedział Joe. – Skoro pani już tu jest, chciałbym zadać dwa małe pytania…
– Tak?
Czy przypomina sobie pani te chwile, kiedy weszła pani do Grace Mapleton?
– Co? Tak, oczywiście… Wyjęłam ten klucz z kominka i otworzyłam drzwi. Paliła się tylko mała świeczka na pół przysłonięta firankami łoża, na którym leżała Grace. Ręce miała złożone, krew na sukni, a w nogach, w poprzek, leżał ogromny miecz… Przeżyłam nieprzyjemną chwilę przez ten miecz i te plamy na sukni, ale otworzyła oczy i zapytała, czy się nie przestraszyłam… Wtedy spojrzała na zegarek, zapisała czas, a ja zapytałam, czy się nie nudzi… Powiedziała, że trochę i zapytała, ile jeszcze osób pozostało? Powiedziałam, że dwie, a ona szepnęła “Chwała Bogu” i ziewnęła. Uśmiechnęłam się do niej i wyszłam.
– A teraz proszę dobrze uważać, Dorothy… – Alex uniósł wskazujący palec i wymierzył nim w jej pierś – czy jest pani absolutnie pewna, że w pośpiechu nie zapomniała pani włożyć z powrotem klucza do garnka w kominku?
– Absolutnie – powiedziała stanowczo Dorothy Ormsby – A wiem dlatego, że chciałam jak najprędzej zbiec na dół i rzuciłam klucz z góry do garnka… Nie trafiłam i musiałam uklęknąć, żeby go znaleźć. A później wsunęłam rękę do środka wkładając go razem z tą kartką, która była do niego doczepiona.
– Dziękuję – Joe uśmiechnął się do niej. – Nie będziemy już pani więcej dręczyli. Pójdę z panią, raz jeszcze sam zajrzę do szafy, do łazienki i pod pani łóżko, a później poproszę, żeby zamknęła się pani na klucz i pod żadnym pozorem nie otwierała, jeżeli ktoś zapuka. Z wyjątkiem pana Parkera i mnie, oczywiście.
– Zamknęłabym te drzwi nawet wtedy, gdyby pan o to nie poprosił – powiedziała Dorothy Ormsby. Była wciąż jeszcze blada, ale opanowana. Ruszyli ku drzwiom.