XXI Nikt sam nie spuści tej kraty…

Parker zatrzymał się na progu, a doktor Harcroft powoli podszedł do stołu z napojami nie spoglądając na nikogo z obecnych.

Joe wstał od stolika i podszedł do komisarza, który przez chwilę stał zacierając odruchowo ręce i najwyraźniej szukając słów.

– Proszę państwa, jest mi naprawdę niezmiernie przykro, że będę musiał prosić was wszystkich o pozostanie tutaj jeszcze przez pewien czas… Postaramy się załatwić, jak najprędzej, wszystkie… niezbędne czynności, a później będę nawet nalegał, żeby obecni udali się do swoich pokój ów… W tej chwili jednak… – zawahał się – chciałbym, aby drzwi tej sali były zamknięte od wewnątrz na klucz i otwarte dopiero wówczas, kiedy zapukamy po powrocie… Na razie, chciałbym prosić, aby pan Tyler i pan Quarendon udali się z nami… Chodzi o pańskie psy – dodał prędko widząc, że Melwin Quarendon blednie. – Im prędzej załatwimy konieczne sprawy, tym prędzej wrócimy. Proszę nie zapominać o kluczu! Widzę, że tkwi tu w zamku.

Wyszedł z Alexem na korytarz. Czekali przez chwilę zanim Quarendon i Tyler nie dołączyli do nich. Usłyszeli szczęk przekręcanego w drzwiach klucza.

Parker bez słowa skinął na stojących i oddalił się od drzwi sali jadalnej. Kiedy znaleźli się u podnóża schodów, powiedział półgłosem:

– Muszę mówić krótko. Grace Mapleton została zamordowana i to w takich okolicznościach, które wykluczają udział w tej zbrodni kogokolwiek z obecnych tutaj. Nasuwa to, oczy, wiście, myśl o mordercy, którym musi być ktoś z zewnątrz. Czy jest pan pewien, że wszystkie okna zamku są okratowane, mister Tyler?

– Absolutnie! Ale…

Parker uciszył go unosząc rękę.;

– W tej chwili nikt zapewne nie odpowie na żadne pańskie pytanie dotyczące tej zbrodni. Wiemy tylko, że jeśli – co jest jedynym logicznym rozwiązaniem – morderca ukrywa się gdzieś w zamku, musimy go odnaleźć. Nie wiemy, kto to jest i dlaczego zabił. Może być po prostu szaleńcem. Dlatego kazałem zamknąć] jadalnię od wewnątrz…

Spojrzał na Quarendona.:

– Przyszły nam na myśl pańskie psy. Sądzi pan, że mogą nam pomóc w poszukiwaniach? Czy są odpowiednio wytresowane?

– Jeżeli gdzieś w tym zamku kryje się jakiś człowiek… – powiedział pan Quarendon głosem, który miał zabrzmieć dobitnie i stanowczo, lecz załamywał się nieco – moje psy odnajdą go i nie ucieknie!

– Doskonale! Czy może je pan przywołać, a pan, panie Tyler, czy może zaopatrzyć nas w latarki? Z pewnością macie je tutaj?

– Tak, mamy ich kilka. Niemal wszyscy używają ich wracając groblą do zamku po zmroku…

– A czy istnieje zapasowy komplet kluczy do pokojów? – zapytał Alex – Musimy przejrzeć wszystkie pomieszczenia, a nie sądzę, żeby miało sens pukanie do jadalni i wywoływanie poszczególnych osób, jeśli któraś z nich zamknęła swój pokój wychodząc.

– Tak – Tyler skinął głową. – Muszą być w kuchni, albo w którymś z pomieszczeń dla służby. Zamki w drzwiach są współczesne, jak panowie zauważyli. Przerobiono je w czasach, kiedy powstał tu hotel… – On także starał się mówić rzeczowo, lecz od czasu do czasu spojrzenie jego biegło w górę ku schodom.

– Czy weźmiemy psy od razu? – zapytał Quarendon. Parker skinął głową.

Tyler zawrócił w stronę jadalni i otworzył niewielkie drzwi w murze. Za nimi był mały, nieoświetlony korytarzyk.

Frank znalazł kontakt i zrobiło się widno. Na wprost widać było wykładaną czerwonymi płytkami posadzkę wielkiej kuchni. Ruszyli. Tyler wskazał Quarendonowi następne, oszklone drzwi, pokryte spływającymi gęsto kroplami deszczu.

– To wyjście na dziedziniec… Zresztą, wie pan przecież bo zaprowadził je pan tam.

Wydawca uchylił drzwi i gwizdnął cicho. Dziedziniec był oświetlony blaskiem padającym z okien znajdujących się na piętrze krużganka. Woda lśniła na wielkich, kamiennych płytach i szumiała w wąskim, wykutym pod murem rynsztoku.

Dwa cienie przebiegły przez dziedziniec i zatrzymały się przed uchylonymi drzwiami.

– Dobre pieski… – pan Quarendon odsunął się i pogłaskał ich mokre łby, gdy weszły do korytarza. Uniosły głowy patrząc na nieznajomych mężczyzn. – Grzeczne psy! – powiedział Quarendon nieco ostrzej. Przysiadły mokrymi zadami na posadzce.

– Idziemy! – powiedział pulchny wydawca, pochylając się ku nim. – I szukaj, Tristan! Szukaj, Izolda!

Psy przesunęły się obok Parkera i weszły do kuchni. Pomieszczenie było wielkie i podobne do wszystkich hotelowych kuchni świata., Psy obeszły je węsząc. Później stanęły przy drzwiach, wodząc oczyma za panem Quarendonem.

Tyler otworzył jedną z szuflad białej szafy w rogu. Wyjął latarkę, sprawdził, czy jasno świeci i odłożył na stół, później wydostał jeszcze trzy.

– Chciał pan zapasowych kluczy, prawda? – rozejrzał się, później wyciągnął jeszcze jedną szufladę. – Chyba będą tu… – Zajrzał i wyciągnął pęk kluczy na małej, mosiężnej obręczy. – Tak, to te…

Podał obręcz Alexowi. Zwrócił się do Parkera:

– Za tymi białymi drzwiczkami w rogu, są dwa małe pokoiki dla dziewcząt kuchennych.

Otworzył drzwi. Weszli, za nimi psy. Pokoiki były puste, najwyraźniej nikt w nich nie mieszkał ostatnio. Dziewczęta obsługujące gości z pewnością powracały na noc do wsi. Wyszli.

Korytarz, schody, pokoje gościnne na piętrze. Alex otwierał kolejne drzwi, we wszystkich tkwiły klucze, nikt nie zamknął swego pokoju. Sukienki… męskie ubrania w szafach… przybory toaletowe w małych łazieneczkach…

Parker rozglądał się, Frank Tyler czekał na korytarzu, a pan Quarendon uważnie przypatrywał się psom, które krążyły spokojnie, chwilami odwracając ku niemu głowy.

– To pokój Amandy – powiedział Frank zatrzymując się przed kolejnymi drzwiami. – Wyobrażam sobie, co się tam dzieje. Byliśmy tu tylko we trójkę i mieliśmy do pracy bibliotekę i dowolną ilość pustych pokoi. Przed przyjazdem państwa, poznosiliśmy wszystko do siebie. – Otworzył drzwi. W pokoju było czysto ale stół i podłoga pod ścianami pokryte były stosami rękopisów i książek.

Joe podszedł do okna, uważnie przesunął latarką po kratach tak jak robił to we wszystkich poprzednich pomieszczeniach i zajrzał do uchylonych drzwi łazienki, choć zdążył go uprzedzić jeden z psów.

Wyszli na korytarz. Tyler otworzył następne drzwi. Stół, rulony papieru, blejtram…

– To mój pokój – Frank rozejrzał się. Psy obwąchały papiery, obeszły łóżko, a kiedy pan Quarendon z przepraszającym gospodarza uśmiechem uchylił drzwi łazienki, weszły tam i powróciły zaraz.

Alex sprawdził kraty w oknach i odwrócił się. Parker, który zajrzał pod kapę łóżka, wyprostował się i poszedł za jego spojrzeniem.

Nad łóżkiem Franka Tylera wisiała rozpięta wielka, zielona, wyblakła chusta wyszywana w roślinny wzór srebrzystą, nieco już spękaną nicią. A na chuście, ukośnie, zajmując całą przekątną wisiał uczepiony do dwu ciężkich haków olbrzymi miecz.

Joe podszedł. Tuż nad chustą przy drugiej przekątnej dostrzegł pusty hak, z którego zwisał kawałek mocnego drutu.

Alex odwrócił się.

– Czy był tu drugi podobny miecz, mister Tyler?

– Co? – Frank spojrzał i skinął głową.

– Tak, są dwa, prawie identyczne. Zastaliśmy je tutaj. Ale ten drugi… – zamilkł i rozszerzonymi przerażeniem oczyma spojrzał na Ałexa -… ten drugi posłużył mi do… o Boże Wszechmogący… Czy… czy?

Alex skinął głową nie spuszczając wzroku z miecza.

– Ten miecz miał udawać narzędzie, którym rycerz De Vere zabił niewierną żonę, prawda? A Grace Mapleton po rozstaniu z nami na dole, prędko wbiegła do swego pokoju, gdzie czekała druga, przygotowana przez pana suknia i przebrała się w nią… Zdążyła mi to powiedzieć, kiedy ją znalazłem. Plamy krwi do złudzenia naśladowały rzeczywistość. Ale ruszajmy. Jeżeli pan pozwoli, przyjdę tu później. Chciałbym wziąć do ręki ten miecz, który pozostał u pana…

– Czy ona? – zapytał Tyler i umilkł.

– Chodźmy… Parker ruszył ku drzwiom.

Obeszli wszystkie pokoje i stanęli przed drzwiami sali bibliotecznej.

Parker poprosił pana Quarendona i Tylera, aby wraz z psami pozostali na korytarzu. Raz jeszcze obszukali wszystkie kąty, a Joe wszedł niemal do kominka i zaświecił w górę, później dokładnie przyjrzał się zbrojom.

– Musimy tam wejść – mruknął Parker.

A później, ostrożnie, przez rozwiniętą chusteczkę zamknął pokój, w którym pozostała Grace Mapleton, odniósł klucz do swego pokoju, schował go do szuflady i zamknął drzwi na klucz.

Wrócił do stojących na korytarzu ludzi. – Co teraz? – powiedział. – Ten zamek naprawdę jest maleńki, chociaż z dala wydaje się ogromny. Czy to już wszystko?

– Wieża – powiedział Joe. – Chodźmy.

Weszli ponownie do biblioteki i stanęli przed wąskimi drzwiczkami prowadzącymi na schody wieży. Joe otworzył je i znaleźli się na biegnących w górę stopniach.

– Tu – Tyler wskazał ścianę i dopiero teraz, po raz pierwszy, Joe dostrzegł drzwi, obok których przeszedł wczoraj kilka razy nie dostrzegając ich. Były pomalowane na kolor ściany i zlewały się z nią niemal zupełnie. Nie miały zamka, a tylko opadający w dół żelazny pierścień, za który Frank pociągnął. Otworzyły się. Za nimi była ciemność. Joe zapalił latarkę i przekroczył próg.

– Tu były zapewne zapasy żywności… – powiedział Frank cicho. – Zamek nie miał lochów. Pewnie woda przesiąkała do nich. Tu można było umieścić wszystko, co było konieczne do przetrzymania oblężenia…

Światło latarek ukazało wysoko w górze czarny kolisty strop.

– Oczywiście… – szepnął Alex – to jest właśnie wnętrze wieży.

Psy wbiegły w półmrok. Pan Quarendon świecił odszukując ich smukłe kształty w ruchu, to tu, to tam. Powróciły.

– Chodźmy… – Alex ruszył w górę. Kiedy znaleźli się pod klapą zamykającą schody, przystanął i zaświecił sobie pod nogi. Stopnie były absolutnie suche. Przeniósł światło latarki w górę. Zasuwa była zasunięta. W górze bił nieustanny, donośny werbel deszczu.

– Nikt nie podniósł tej klapy dziś wieczór… Te stopnie nie mogłyby wyschnąć tak absolutnie. Nie ma na nich śladu wilgoci.

Zawrócił i ruszyli w dół, mijając wejście do biblioteki. Wynurzyli się w sieni. Psy czekały na dole.

– To już chyba wszystko… -powiedział Parker i spojrżał na bramę.

– Właśnie – Joe stanął pośrodku sieni przesuwając z wolna promieniem latarki po potężnej kracie.

– Powiedzmy, że ktoś… wiesz kto… miał tu ukrytego wspólnika, a później zbiegł z nim do tej bramy, razem podnieśli kratę na tyle, żeby móc otworzyć furtę, morderca wyszedł, a ta osoba, która pozostała, opuściła kratę na miejsce… To nieprawdopodobne, Ben. Ale to, co nam pozostało, jest jeszcze bardziej nieprawdopodobne.

Zwrócił się do Franka Tylera.

– Czy próbował pan kiedyś podnieść albo opuścić tę kratę bez niczyjej pomocy?

Frank potrząsnął głową.

– To niemożliwe. Musi ją równocześnie podnosić dwóch ludzi stojąc przy dwóch kołowrotach. Inaczej nie drgnie. Zresztą, kiedy zamek stoi pusty, mieszka tu zwykle stary dozorca z żoną. Oboje są z wioski. Ale im wystarcza zasuwa na furcie. Nikt z zewnątrz, złodziej ani włóczęga, nie mógłby się tu wśliznąć.

– W dół także nie opadnie?

– Nie, nikt sam nie opuści tej kraty, nawet gdyby był Herkulesem. To bardzo przemyślna konstrukcja.

Joe spojrzał na Parkera. Spojrzenia ich spotkały się. Prawda była prosta: nikt nie mógł zabić Grace Mapleton.

Загрузка...