– List z QUARENDON PRESS, proszę pana – powiedział Higgins podchodząc do stołu, przy którym siedział jego chlebodawca.
Joe wziął do ręki wielką, ciężką kopertę i odruchowo zważył ją na dłoni.
– Dziękuję.
Higgins skłonił głowę, wyprostował się i ruszył ku drzwiom. Zatrzymał się z ręką na klamce.
– Czy będzie pan jadł lunch w domu?
– Tak. Będę pisał do wieczora, jeżeli nic mi nie przeszkodzi.
– Czy mam odpowiadać, że nie ma pana w domu, jeżeli ktoś zadzwoni?
– Tak. Z wyjątkiem panny Beacon, oczywiście.
– Oczywiście, proszę pana.
Drzwi zamknęły się cicho. Joe otworzył kopertę. Wewnątrz znajdował się duży, barwny folder z doczepioną spinaczem podłużną wąską, białą kopertą, w której lewym rogu widniał maleńki zielony nadruk:
QUARENDON PRESS
MELWIN QUARENDON,
PREZYDENT
Joe odłożył folder i otworzył kopertę.
“Drogi Mr. Alex,
Za dwa tygodnie ukaże się nakładem nasiej firmy nowa książka Pańskiej koleżanki Amandy]udd. W chwili ukończenia druku liczba egzemplarzy jej książek wydanych przez QUAREN DON PRESS osiągnie pięć milionów.
Chcielibyśmy uczcić ten “jubileusz” w sposób być może trochę niecodzienny, ale moim skromnym zdaniem, najstosowniejszy, zważywszy specyfikę naszego wydawnictwa. Nie wyobrażam sobie, aby pośród gości Zebranych podczas tej małej uroczystości mogło zabraknąć człowieka będącego od lat jednym z, filarów, na których wspiera się przyjazne Zainteresowanie czytelników powieści kryminalnych naszą firmą. Nie chcę rozpisywać się o szczegółach, gdyż Znajdzie je Pan w załączonym folderze wraz z absolutnie autentycznym zapisem jednego z kronikarzy hrabstwa Devon.
O tym wszystkim i o paru innych sprawach, które rozważam obecnie, chciałbym bardzo z, Panem porozmawiać i jeśli znajdzie Pan dla mnie nieco czasu, będę zaszczycony mogąc zjeść z Panem lunch któregoś z najbliższych dni. Byłoby mi także miło, gdy by udał się Pan wraz ze mną do zamku, gdzie pani Amanda Judd będzie nas już oczekiwała, gdyż to jej, oczywiście, przypadnie rola gospodyni podczas tego spotkania…”
Alex przesunął oczyma po kilku następnych zdaniach zawierających zwykłe uprzejmości i odłożywszy list sięgnął po folder.
Spojrzał na okładkę, którą stanowiły dwa barwne, leżące jedno nad drugim zdjęcia tego samego kamiennego zameczku. W słońcu lśniły niemal czarne, wyciosane z ogromnych głazów ściany, wąska ostrołukowa brama i szczeliny okien. Zamek połączony był z lądem niskim, skalistym półwyspem, a z dala na widnokręgu widać było morze podchodzące ku ostrym, poszarpanym zboczom cypla, którego powierzchnię mury zamku opasywały niemal w całości.
Dlaczego dali dwa jednakowe zdjęcia na tej okładce? – pomyślał odruchowo Joe i nagle zrozumiał. Druga fotografia była pozornie taka sama: przedstawiała zamek z tej samej strony, o tej samej porze dnia i roku. A przecież wszystko było zupełnie inne. Zamek nie stał na stałym lądzie. Półwysep zniknął, część skały zniknęła, a czarne mury i wieża wznosiły się na wysepce, otoczonej z wszystkich stron morzem.
Joe patrzył przez chwilę, zastanawiając się, czy chodzi o zwykły fotomontaż, czy o jakiś dowcip, którego sens powinien pojąć po przeczytaniu folderu. Nagle zrozumiał i pochylił się z zaciekawieniem nad okładką. Oba zdjęcia były prawdziwe, zrobione w pewnym odstępie czasu, podczas największego przypływu i największego odpływu.
Otworzył folder.
“Amanda Judd i QUARENDON PRESS mają zaszczyt Zaprosić Pana w dniu…”
Przewrócił kartkę. Stronę trzecią folderu zajmowała wielka fotografia kamiennej komnaty. Pomiędzy dwiema lśniącymi, bogatymi zbrojami, najwyraźniej z okresu wczesnego Renesansu, stała okuta, gotycka skrzynia. Środek komnaty zajmował ogromny stół, ciągnący się niemal przez całą jej długość ku dwu wąskim szczelinom strzelnic, przez które wpadało jaskrawe dzienne światło. Na przeciwległej ścianie wisiały dwie długie półki z grubego, poczerniałego dębu, wypełnione książkami w pergaminowych oprawach. Kilka wielkich tomów było przykutych do półek łańcuchami, najwyraźniej tak długimi, by można było księgi położyć na stole otoczonym drewnianymi ciężkimi ławami. W rogu fotografii dostrzec można było zarys obramowania i ciemną wnękę kamiennego kominka.
Pod zdjęciem biegł napis:
Wielka komnata zamkowa, zachowana w niezmienionym kształcie od czasu wybudowania zamku w XIII wieku. Tu, jak mówi tradycja, rycerz bernard De Vere przyjmował ucztą króla Ryszarda II, gdy ów monarcha objeżdżał granice swego królestwa.
Na czwartej stronie nie było żadnego zdjęcia. Zajmował ją gęsty, naśladujący siedemnastowieczne ręczne pisma, tekst pod nagłówkiem:
RZECZ O GWAŁTOWNEJ ŚMIERCI
SIR EDWARDA DE VERE
I JEGO MAŁŻONKI, NADOBNEJ LADY EWY
«W czasie, gdy zbliżała się ostateczna rozprawa między armią króla Karola a wojskami lorda Protektora, sir Edward De Vere pożegnał Ewę, swą młodą, świeżo poślubioną małżonkę i wierny przysiędze, zebrawszy wszystkich swych ludzi mogących dosiąść konia, ruszył w pomoc królowi, pozostawiając zamek niemal bez obrony. Ufał jednak, że nic złego spotkać nie może tych, których pozostawia, gdyż miejsce to sama Natura uczyniła tak warownym, że choćby załogę jego stanowiły jeno niewiasty i starcy, trzeba byłoby wielkich sił i długiego czasu, by je zdobyć. Zamek jego, zwany Zębem Wilka (pewnie z przyczyny wyglądu swego, jako że wieża jego jak kieł wilczy sterczy pośród morza), połączony jest groblą kamienną z brzegiem Hrabstwa Devon, wszelako nie zawsze, jeno godzin kilka dnia każdego, gdyż kryją ją przypływy morza, a wówczas nikt do zamku nie dotrze, choćby miał wiele łodzi i okrętów. Ostre, zjeżone skały, pośród których morze kipi i wre, nawet w najspokojniejszy, bezwietrzny dzień letni, nie pozwolą tam dotrzeć żadnemu żywemu stworzeniu, prócz ptactwa wodnego nie dbającego o takie przeszkody. Wszelako zamek, leżący z dala od miast i dróg bitych, między morzem a rozległym pustkowiem, bezpieczny był od band wałęsających się pośród żyźniejszych, wróżących większy łup okolic.
Rozkazawszy więc, aby w czas odpływu zawsze trzymano uniesiony most zwodzony, sir Edward odjechał na wojnę.
Był na niej długo, póki korona królewska nie padła w proch przed potęgą Parlamentu. A jako czas pokazał, lepiej by się stało, gdyby poszedł w ślad za ludźmi mniejszego serca, którzy zawczasu opuścili swego nieszczęsnego monarchę. Powracając, gdy znalazł się w hrabstwie Devon, pozostawił ludzi, by czuwali przy wozach, na których nagromadził nieco łupów zdobytych w tej bratobójczej wojnie, a sam ruszył konno nie mając z sobą żadnego ze zbrojnych, tak był stęskniony widoku swej młodej, czekającej w zamku małżonki. Wątpić nie trzeba, że wiodła go także obawa, gdyż, choć jako już rzekliśmy, zamek był warowny, a miejsce, w którym stał, bezpieczne, wszelako niezbadane są wyroki Boże.
Wkrótce wyjechał z puszczy porastającej wzgórze schodzące ku nadmorskiej równinie, a na niej ujrzał pola uprawne, chaty swych wieśniaków i pastwiska należące do zamku, a także i sam zamek, dobrze widomy z dala, gdyż dzień był piękny. Zbliżywszy się podziękował Bogu widząc, że grobla skalna jest odkryta, a fale nie przelewają się przez nią.
Jak było dalej, wiadomo z opowieści starej jego piastunki, która napotkała go w furcie zamkowej, a także z tego, co rzekli ludzie jego, którzy byli z nim później. Prawda ich słów podważona być nie może, gdyż byli to ludzie prości, nie znający kłamstwa, a boleść okazywali prawdziwą i wątpić o niej nie można.
Gdy napotkał ową starą kobietę w furcie, zalała się ona łzami mówiąc, że jeszcze nim śniegi stopniały przyszła wieść o tym jak życie w boju postradał, podana przez ludzi, którzy przysięgali, że widzieli ciało jego martwe na pobojowisku. W tymże czasie, nim nastało przedwiośnie, chłopi okoliczni przywieźli do zamku młodego rannego szlachcica, który takoż był zwolennikiem Króla, ściganym przez ludzi Protektora. – “Małżonka twoja…” – rzekła piastunka – “jęła leczyć jego rany, a tak serdecznie, że nie odstępowała go za dnia ni w nocy. Dość rzec, panie, że gdy przyszła wieść o twojej śmierci, kryć się przestała ze swą skłonnością do niego, a on, choć zdrów już w pełni, także nie udał się w swoje strony, lecz pozostał i panem stał się nad nami, wydając ludziom rozkazy za przyzwoleniem tej, która miała strzec twego zamku i czci twojej…”
Sir Edward odparł jej na to, by zebrała wszystkich ludzi, czeladź całą, mężów, niewiasty i dzieci, i wyprowadziła wszystkich z zamku groblą na łąki. A niechaj tam czekają, póki do nich nie wyjdzie. Tak uczyniła, a on udał się do komnaty swej małżonki.
Czekali długo, spoglądając na zamek, z którego głos żaden nie dochodził. Cicho było, kobiety uklękły i poczęły się modlić, choć nikt im nie kazał; mężowie milczeli, a tylko dzieci niewinne bawiły się uganiając po polu.
Wreszcie w otwartej bramie ukazał się sir Edward De Vere, przeszedł po grobli, stanął przed nimi i rzekł im, aby wrócili do swych spraw w zamku. Sam zaś wziął wodze swego konia z ręki stajennego, który czekał przy grobli, dosiadł rumaka i ruszył drogą, którą przybył. Nie ujechał daleko, gdy spotkał swe wozy i ludzi, podążających do zamku.
Zatrzymał ich i nakazał, by czekali wraz z nim.
Niedługo przyszło im czekać, gdyż na drodze leśnej ukazał się wkrótce ów młody szlachcic, przyczyna całego nieszczęścia. Pojmali go, związali, a na rozkaz pana powiesili na pierwszym przydrożnym drzewie. Sir Edward, jak powiedzieli później, stał nieporuszony i patrzył, gdy tamten konał. A gdy upewnił się, że nie żyje, nakazał wozom jechać na zamek, wskoczył na konia i ruszył w stronę przeciwną.
Lecz nie ujechał daleko. Zaledwie wozy ruszyły, usłyszeli strzał, a gdy przybiegli, ujrzeli konia stojącego pośrodku drogi leśnej i sir Edwarda leżącego na ziemi. Palce jego martwej dłoni zaciskały się na jednym z dwóch pistoletów, które zawsze na wojnie miał zatknięte za pas. Krew splamiła już cały kaftan, gdyż kula, którą skierował w swą pierś, ugodziła wprost w serce. Łatwo pojąć z tego gwałtownego czynu, jak niezmiernie musiał miłować swą niewierną małżonkę. Sam przecie targnął się z rozpaczy na własny żywot i zatrzasnął przed sobą bramę wiodącą do Zbawienia Wiecznego.
Złożyli ciało jego na wozie, a na drugim ciało owego młodego szlachcica, który, choć grzeszny, także winien był otrzymać chrześcijański pochówek, i ruszyli ku zamkowi, gdzie kobiety zaczęły przetrząsać komnatę po komnacie, wszelkie schowki i zakamarki w poszukiwaniu swej pani. Nie mogła ona przecie opuścić zamku niedostrzeżona przez nich, gdyż nie odstąpili od grobli, a później powrócili i unieśli most zwodzony. Lecz nie znaleźli jej. Rozwiała się jako mgła i nie odnalazł jej nikt, choć wielu poszukiwało nie szczędząc trudu, chcąc znaleźć kryjówkę, do której sir Edward złożył jej ciało, jako że wszyscy zgodni są, że ukarał to jawne wiarołomstwo ciosem śmiertelnym, który zadał jej własną ręką. Dowodem tego, że ciało owej nieszczęsnej niewiasty nadal spoczywa ukryte w czeluściach murów zamkowych, niechaj będzie świadectwo wielu, którzy widzieli na własne oczy ducha jej w białej pokrwawionej szacie i przysięgają, że słyszeli głos żałosny, błagający, by nie szukano jej cielesnej powłoki i nie zakłócano spokoju ukrytych przed okiem ludzkim szczątków. Pośród ludu krąży też wieść, że nikt nie znajdzie miejsca, gdzie pogrzebał ją jej małżonek i zabójca, póki inną wiarołomną niewiastę nie spotka podobna kara w tym zamku. Wówczas dusza jej wyzwolona odejdzie tam, gdzie miłosierny Bóg naznaczy jej mieszkanie, a prochy odnalezione spoczną w poświęconej ziemi.»
Alex uniósł głowę i spojrzał w okno, zmarszczywszy brwi. Później uśmiechnął się. Ogarnęło go niejasne przeczucie tego, o czym pan Melwin Quarendon chce mówić z nim podczas lunchu, na który go zaprosił.